tag:blogger.com,1999:blog-45632881538387795762024-02-20T10:56:07.295-08:00Opowiadania, recenzje - dikajosBlog z opowiadaniami w uniwersach Fantasy (The Elder Scrolls) oraz Science-fiction (Mass Effect). Na stronę trafiać będą również recenzje przeróżnych gier zgodnych z moimi zainteresowaniami.dikajoshttp://www.blogger.com/profile/17852878016698983065noreply@blogger.comBlogger62125tag:blogger.com,1999:blog-4563288153838779576.post-3067078540759236302016-03-27T14:33:00.001-07:002018-03-01T12:27:14.466-08:00TES "Taki Los" - odcinek XXXI<div style="text-align: center;">
<b><span style="font-size: large;">THE ELDER SCROLLS</span></b></div>
<div style="text-align: center;">
<b><span style="font-size: large;">TAKI LOS</span></b></div>
<div style="text-align: center;">
<br /></div>
<div style="text-align: center;">
<b><span style="font-size: large;">ODCINEK XXXI </span></b></div>
<div style="text-align: center;">
<span style="font-size: large;">(trzydziesty pierwszy)</span></div>
<div style="text-align: center;">
<br /></div>
<div style="text-align: center;">
<b><span style="font-size: large;">EPLEAR</span></b></div>
<div style="text-align: center;">
<a href="http://dikajos.blogspot.co.uk/2016/03/tes-taki-los-odcinek-xxx.html">Poprzedni</a> - Następny</div>
<br />
<div style="text-align: center;">
I</div>
<br />
<div style="text-align: justify;">
Endoriil wstał z dębowego krzesła i przeciągnął się mocno, słysząc strzykanie własnych stawów. Cały dzień spędził w swojej komnacie Pałacu Namiestnikowskiego, gdzie spisał kilka rozkazów dla swoich oddziałów. Kupka papierów rosła dość szybko, a Livan, osobisty goniec komendanta, dwa razy dziennie wpadał jak strzała, brał listy i roznosił je do odbiorców. Chłopak był absolutnie nieoceniony i Endoriil nie wyobrażał już sobie nie mieć go u swojego boku. Postanowił to wyrazić.</div>
<div style="text-align: justify;">
- Livan - powiedział, gdy ostatnie stawy przestały strzykać - naprawdę doceniam całą pracę, którą dla mnie wykonujesz. Czy jest coś, co mógłbym zrobić dla ciebie?</div>
<div style="text-align: justify;">
- Hm... - Chłopak lekko przekrzywił głowę. - W sumie to nie. To znaczy zastanawiałem się, czy nie mógłbym dołączyć do piechoty podczas następnej bitwy...</div>
<div style="text-align: justify;">
- Wykluczone - przerwał sucho wódz. - Jesteś niezastąpiony jako mój goniec. Wiem, że masz pod sobą wielu utalentowanych posłańców, ale ufam ci, a ich praktycznie nie znam. Jesteś mi potrzebny dokładnie na tym stanowisku. Może coś innego?</div>
<div style="text-align: justify;">
- To może... Może beczka dobrego wina dla naszej grupy? Dziesięcioro gońców. Ostatnio mamy mnóstwo roboty, więc trochę luzu mogłoby nam sporo dać.</div>
<div style="text-align: justify;">
- Oczywiście - uśmiechnął się Endoriil. - Roznieście te listy, które są na biurku. To wszystko na dziś. W pałacowej piwniczce powinno być sporo wina. Weźcie dwie beczki, jeśli zdołacie. Macie moje pozwolenie.</div>
<div style="text-align: justify;">
- Ha, panie komendancie! - zaśmiał się chłopak. - Zdołamy, zdołamy!</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Chwycił papiery i wybiegł bezszelestnie. Endoriil postanowił, że i jemu należy się wyjście z tych czterech ścian i udał się do ogrodu, który mieścił się w samym centrum pałacowego kompleksu. Po jego środku był kilkumetrowy prostokątny plac, na którym stała dwójka elfów. Otoczeni byli wianuszkiem służby - zarówno mężczyzn jak i kobiet - ogrodników, kucharzy, sprzątaczek. Endoriil nie miał problemów z dopchaniem się do środka, bo wszyscy znali go już z wyglądu, więc rozstępowali się. W końcu był na tyle blisko, żeby zobaczyć, kto stoi na środku. Był to sam król Eplear, który chwycił właśnie w dłoń drewniany miecz. Obok był jego opiekun, Allen, uzbrojony w długi kij. To musiał być trening. Dobrze - pomyślał Endoriil. Naprawdę dobrze, że ten wielki elf dba o kondycję fizyczną swojego wychowanka.</div>
<div style="text-align: justify;">
- Dzień dobry - powiedziała niska dziewczyna, stojąca tuż obok Endoriila.</div>
<div style="text-align: justify;">
Dopiero teraz spostrzegł, że to Aurelia, żona Epleara, a więc królowa Valenwood.</div>
<div style="text-align: justify;">
- Dzień dobry. - Uśmiechnął się w odpowiedzi, patrząc na jej miłą i zarumienioną twarz. Jej nadzwyczaj długie uszy śmiało przebijały czarne włosy, na których błyszczał skromny diadem wysadzany jakimś rodzajem kamieni szlachetnych.</div>
<div style="text-align: justify;">
Eplear ruszył na Allena i skakał wokół niego dość nieporadnie uderzając, gdzie tylko mógł. Allen parował wszystkie ciosy swoim kijem, demonstrując bardzo dużą wprawę w walce włócznią. Endoriil przyglądał się uważniej. Gigant był dowódcą Straży Królewskiej, a nie zwykłym ochroniarzem. Nie chciał zadać ciosu, po prostu poprzez swoje ustawienie sprawdzał jakość każdego kolejnego natarcia Epleara. Zachowywał się, jakby prowadził zwyczajną lekcję dla młodego adepta miecza, ale dla obserwującego ich tłumu było to całkiem ciekawe widowisko.</div>
<div style="text-align: justify;">
- Co możesz mi powiedzieć o Allenie, pani? - spytał rdzawowłosy.</div>
<div style="text-align: justify;">
- Troszczy się o nas. - Spojrzała na niego i uśmiechnęła się bardzo ładnie i dziewczęco. - Niektórzy w pałacu mówią, że to dlatego, że chce być kimś bardzo ważnym. I chce być bogaty.</div>
<div style="text-align: justify;">
- A któż tak mówi?</div>
<div style="text-align: justify;">
- Połowa służby. Widzą go obok nas. A on mało mówi, mało robi. Nie szuka wśród nich przyjaciół, nie zależy mu na poklasku. Może to dlatego tak plotkują, jak myślisz?</div>
<div style="text-align: justify;">
- Hm. - Zastanowił się. - A nie ma w tym ziarnka prawdy?</div>
<div style="text-align: justify;">
- W tym, że niby jest z nami, bo chce zdobyć jakieś wpływy? - zaśmiała się delikatnie i westchnęła. - Poznałam Epleara pięć lat temu.</div>
<div style="text-align: justify;">
Endoriil milczał, patrząc na walkę wielkiego łysego elfa z królem puszczy Valen. Czekał, aż Aurelia podejmie opowieść. Zrobiła to po kilku sekundach:</div>
<div style="text-align: justify;">
- Pochodzę ze starego rodu, o którym już praktycznie zapomniano. Kiedy moi rodzice nie chcieli układać się z Altmerami, ja byłam wtedy bardzo mała, to mojego ojca wydziedziczono, zabrano mu wszystko, co posiadał. Matka okazała się... Hm... Zostawiła nas dla bogatego Altmera, który sprowadził się w tamtą okolicę. Teraz ma z nim chyba trójkę dzieci... Przeprowadziłam się z ojcem w inny rejon, tam, gdzie nikt nas nie znał. Kilka lat próbował połączyć koniec z końcem, ale mimo szczerych chęci nie był w stanie tego zrobić. Wtedy poznałam Epleara. To był przypadek. Wóz mojego tatka rozkraczył się na drodze. Jedno z kół odmówiło posłuszeństwa. Grupa elfów przystanęła obok. Kazali mi stanąć obok młodego chłopaka, to był właśnie Eplear, a oni, dorośli, zajmowali się wozem. On się zajmował. Allen własnoręcznie uniósł wóz, a reszta zamontowała z powrotem koło. Rozmawiali z moim tatkiem i po prostu się do nich przyłączyliśmy. Mieli małą osadę, gdzieś w głębi lasu. Od tamtej pory tam żyliśmy.</div>
<div style="text-align: justify;">
- A jak zostałaś żoną Epleara? - spytał Endoriil, gdy młody król upadł w wyniku mocnej riposty giganta. Z kolana króla ciekła strużka krwi, ale wstał niemal od razu i ponownie atakował.</div>
<div style="text-align: justify;">
- Mój tatko zaczął chorować. Już wcześniej opowiedział im wszystko o tym, co nas spotkało. A kiedy oni zaufali nam, opowiedzieli o tym, kim jest Eplear i jakie jest ich zadanie. Nie wyglądali na Straż Królewską, wiesz? Wtedy nic nie zapowiadało tego, że Eplear będzie mógł upomnieć się o koronę, absolutnie nic. Chodzili w brudnych łachmanach, mieli tępe miecze, ale radzili sobie. I mój tatko na łożu śmierci spytał się Allena, czy mają kandydatkę na żonę dla Epleara. I wtedy zapadła decyzja.</div>
<div style="text-align: justify;">
- Żałujesz? Brzmi, jakbyś nie miała żadnego wpływu na decyzję.</div>
<div style="text-align: justify;">
- Nie żałuję. Polubiłam Epleara. Jesteśmy razem już kilka lat, a rok temu wzięliśmy ślub. Rozumiemy się jak przyjaciele. Czy miłość nie powinna się zaczynać od przyjaźni?</div>
<div style="text-align: justify;">
Spytała, ale Endoriil nie wiedział, co odpowiedzieć. Dopiero wtedy młody król go dostrzegł.</div>
<div style="text-align: justify;">
- Endoriil! - krzyknął radośnie, wycierając nadgarstkiem kroplę potu z czoła. - Niesamowite! Przyszedłeś na mój trening!</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Allen spojrzał i skinął głową w stronę króla, sygnalizując zgodę na chwilę odpoczynku. Eplear podszedł do fontanny i zaprosił gestem dłoni Aurelię i Endoriila. Kiedy podeszli, usiedli na krawędzi białego kamienia okalającego niewielki zbiornik wody.</div>
<div style="text-align: justify;">
- Widziałaś, Aurelia? - Uśmiechnął się, łapczywie pijąc chwytaną w dłonie wodę. - Robię postępy!</div>
<div style="text-align: justify;">
- Widziałam. - Zaśmiała się dziewczyna. - Pięknie ci dzisiaj idzie! Może niedługo położysz Allena.</div>
<div style="text-align: justify;">
- A gdzie tam... - Młodzieniec odetchnął, lekko zasmucony. - Ale przynajmniej nie leżałem dziś tyle razy co wczoraj. Powiesz mi, co myślisz, Endoriil?</div>
<div style="text-align: justify;">
Chłopak patrzył na rozmówcę wzrokiem, jaki Endoriil już widział. Baelian i Neven patrzyli tak na niego przez kilka pierwszych tygodni, na samym początku ich znajomości. Czuł się niezręcznie, czując na sobie taki wzrok. Był w nim wielki szacunek i podziw, ale przecież chłopak w ogóle go nie znał. Idealizował go w głowie, a Endoriil nie lubił niedopowiedzeń. Cała legenda Demona z Frangeldu też nie była czymś, co go cieszyło, ale rozumiał, że była niezbędna, aby Marek Verre mógł zebrać odpowiednie siły przed przybyciem Korpusu.</div>
<div style="text-align: justify;">
- Pierwszy raz widziałem cię w walce, Wasza Wysokość - odpowiedział. - Trudno mi więc mówić o postępach.</div>
<div style="text-align: justify;">
- Oj, nie Wasza Wysokość, proszę. Jesteś komendantem armii. Jesteś dowódcą. Chciałbym być kiedyś dowódcą, wiesz?</div>
<div style="text-align: justify;">
- Już się uczysz, jak widzę - dodał Endoriil, spoglądając na kilka zeszytów wystających z leżącego obok plecaka Epleara. - Można spytać, co jest w tych zeszytach?</div>
<div style="text-align: justify;">
- Historia jego rodu. - Niski i ponury głos należał do Allena, który przystanął obok. - Przypominamy sobie korzenie rodu Camoranów, żeby wiedział, kim jest i skąd się wywodzi.</div>
<div style="text-align: justify;">
Gigant przystanął obok i oparł się o drewnianą włócznię, obserwując Endoriila. Do tej pory trzymał się na uboczu. Tak bardzo, jak tylko było można. W sumie spotkali się teraz tylko dlatego, że Endoriil miał dość papierkowej roboty i wyszedł się przewietrzyć.</div>
<div style="text-align: justify;">
- Och! - krzyknął z zachwytem Eplear. Aurelia usiadła obok niego i wycierała chustką krew z lekko startego kolana swojego męża. - Allen, a myślisz, że pokonałbyś Endoriila?</div>
<div style="text-align: justify;">
Wielkolud uniósł brwi i spojrzał na potencjalnego przeciwnika, jakby oceniał jakość łuku wiszącego na ścianie i miał go wycenić.</div>
<div style="text-align: justify;">
- Wielkiego wodza i Demona z Frangeldu? - odrzekł beznamiętnie. - Gdzieżbym mógł. Żeby cały jego splendor i chwała upadły? </div>
<div style="text-align: justify;">
Endoriil sam zastanawiał się teraz, czy dałby radę Allenowi. Widać było, że Eplear myśli, że wielkolud nie ma szans. W końcu chłopak sporo się nasłuchał o wyczynach dowódcy swojej armii, ale nie mniej jak połowa z tych opowieści była zwyczajnie zmyślona. Woodmerczyk uważał, że szanse kształtują się mniej więcej równo. Gdyby mógł walczyć swoim mieczem, byłby pewny siebie. Ale teraz? Na drewnianą broń?</div>
<div style="text-align: justify;">
- Spróbujmy - powiedział, chwytając miecz Epleara - jeśli nie masz nic przeciwko.</div>
<div style="text-align: justify;">
- Nie mam - odrzekł Allen i cofnął się kilka metrów, machając widowiskowo włócznią. Ledwo widoczna smuga ciągnęła się za oboma końcami broni, budząc zachwyt postronnych, a świst powietrza docierał do ich uszu. Dowódca Straży Królewskiej ściągnął luźną koszulę i pokazał swój tors. </div>
<div style="text-align: justify;">
Wśród służby, szczególnie jej kobiecej części, zawrzało. Gigant był zbudowany niczym pół-bóg. Taki pojedynek to nie byle co. Zachwycony Eplear chwycił rękę Aurelii i patrzył na plac, gdzie Allen i Endoriil stali już naprzeciw siebie, pierwszy kreślił młynki swą włócznią, drugi na razie stał i przyglądał się. W końcu ruszył.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Zderzyli się pośrodku placu. Allen był bardzo szybki, uderzał sprawnie oboma końcami włóczni. Połowę ciosów Endoriil parował, drugiej połowy unikał umiejętnie balansując. Czasem odchylał się aż do granic możliwości swego ciała, czasem kontrował, ale Allen po każdym ciosie zmieniał pozycję. Niezwykle trudno było domyślić się, gdzie wyląduje za sekundę, więc Endoriil wielokrotnie przeciął jedynie powietrze. Okrzyki zachwytu dominowały w ogrodzie. Eplear stanął na krawędzi fontanny i z wypiekami na twarzy oglądał pojedynek swojego nauczyciela. Aurelia złapała go pod rękę, mając problem z zachowaniem równowagi na cienkim kamieniu. Uważała by nie ześlizgnąć się do wody.</div>
<div style="text-align: justify;">
- Patrz, jak Endoriil się rusza - szeptał jej do ucha. - Niesamowite! Jaka zwinność. Ja nigdy nie uniknąłem tego ciosu Allena. O! I tego też. Siniaki po nim miałem przez miesiąc. Ale kontra! Ach, spudłował!</div>
<div style="text-align: justify;">
- Allen też jest dobry - zauważyła, tuląc się do jego ramienia.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Pojedynek przeciągał się. W końcu Endoriil odskoczył na kilka metrów i obaj okrążali się, idąc półkolem. Zachowywali w ten sposób dystans i oddychali głęboko. Obaj byli mocno zmęczeni, ale Endoriil był wręcz wycieńczony. Allen zobaczył to i skoczył ku niemu, chcąc zakończyć pojedynek. Rdzawowłosy elf ostatkiem sił odskoczył i zadał czysty cios prosto w chwilowo odsłonięte ramię Allena. Jęk zachwytu rozległ się w ogrodach. Allen odepchnął jednak Endoriila, a następnie obrócił się i uderzył w klatkę piersiową tak potężnie, że przeciwnik wpadł z impetem do fontanny tuż obok Epleara, który z kolei ledwo utrzymał tracącą równowagę Aurelię. Allen błyskawicznie wskoczył do fontanny i, stojąc w wodzie sięgającej łydek, zamachnął się w na wpół zatopionego i otumanionego rywala. Nie zadał ciosu. Endoriil nieświadomie opuścił głowę, zanurzając się całkowicie w wodzie. Był otumaniony i zaczął tonąć i krztusić się. Allen zaklął i chwycił go za ręce, stawiając plecami do brzegu fontanny. Służba mocno liczyła na Endoriila, można to było wywnioskować z ciszy, jaka zapadła po jego upadku. Eplear i Aurelia wskoczyli do fontanny i zaczęli cucić półprzytomnego rodaka.</div>
<div style="text-align: justify;">
- Niesamowite - mówił Eplear. - Niesamowite. Allen cię pokonał. I mógłby zabić, jakby wyprowadził ten ostatni cios. Na Y'ffre. Nie do wiary! Allen pokonał Endoriila!</div>
<div style="text-align: justify;">
Zgromadzeni merowie zaczęli kiwać głowami ze zdumienia. Aurelia dotknęła klatki piersiowej pokonanego, który zawył z bólu.</div>
<div style="text-align: justify;">
- Masz złamane żebro, albo kilka - orzekła. - Troszkę o tym wiem.</div>
<div style="text-align: justify;">
- Zaprowadźcie mnie do Bjorna - wystękał. - Albo nie... Do mojej komnaty... Zawołajcie go do mojej komnaty.</div>
<div style="text-align: justify;">
Allen nie zwracał na nich uwagi. Pozbierał drewnianą broń, zarzucił sobie na ramię koszulę i bezceremonialnie przeszedł przez tłum gapiów, by zniknąć gdzieś w kuchni.</div>
<br />
<div style="text-align: center;">
II</div>
<br />
<div style="text-align: justify;">
- Wiem, że jesteś komendantem - mówił Bjorn do Endoriila siedzącego na tarasie przylegającym do pokoju, kiedy owijał jego klatkę piersiową w biały bandaż. - Wiem, że jesteś komendantem i dowódcą, ale dlatego czuję się zobowiązany powiedzieć ci coś.</div>
<div style="text-align: justify;">
- No? - stęknął boleśnie Endoriil.</div>
<div style="text-align: justify;">
- Ciebie chyba popieprzyło.</div>
<div style="text-align: justify;">
Nord patrzył na niego jak na smarkacza, który wbrew woli rodziców zrobił coś bardzo, bardzo głupiego.</div>
<div style="text-align: justify;">
- To po prostu przechodzi ludzkie pojęcie - kontynuował, pokręciwszy głową z niedowierzaniem, gdy spinał klamrą opatrunek. - I jak ty teraz chcesz walczyć, co? Dwa złamane żebra. Dwa! A bitwa za kilka dni najdalej. Jak ty chcesz walczyć? I jeszcze ostatnio mi narzekałeś na to twoje kolano! No po prostu brawo, panie komendancie!</div>
<div style="text-align: justify;">
- Nie dasz rady sprawić, żeby ten ból zniknął na czas bitwy?</div>
<div style="text-align: justify;">
- Zniknąć? - zafrasował się Bjorn, zmieniając ton na spokojny i poważny. - Nie, zniknąć nie... Mógłbym dać ci coś na otumanienie. To zmniejszyłoby ból i poleciłbym to każdemu, ale...</div>
<div style="text-align: justify;">
- Ale nie mnie? Dlaczego?</div>
<div style="text-align: justify;">
- Bo ty masz dowodzić. Musisz zachować jasny umysł, a, tak jak mówię, to cię otumani. Z ruszeniem na wroga nie będzie problemu, ale cała taktyka, wydawanie rozkazów. Nie dałbyś rady. Nie mógłbyś się skoncentrować.</div>
<div style="text-align: justify;">
- Cholera... Zobaczymy przed bitwą. W porządku?</div>
<div style="text-align: justify;">
- W porządku. I mam prośbę.</div>
<div style="text-align: justify;">
- Słucham cię, Bjorn?</div>
<div style="text-align: justify;">
- Następnym razem wezwij któregoś z moich bosmerskich uczniów, dobrze? Mam w szpitalu polowym poważniejsze zadania niż opatrywanie kilku siniaków powstałych w wyniku zwyczajnej ludzkiej głupoty.</div>
<div style="text-align: justify;">
- Elfiej - poprawił go Endoriil i syknął z bólu.</div>
<div style="text-align: justify;">
Ledwo Bjorn skierował się ku wnętrzu, gdy w wejściu na taras zderzył się z Allenem. Kulturalnie przeprosił i wyszedł na korytarz. Gigant natomiast oparł się o balustradę i podziwiał widok na ogród, gdzie kilkanaście minut wcześniej walczyli. Śpiew ptaków dobiegał ich z okolicznych drzew.</div>
<div style="text-align: justify;">
- Nieźle mnie pogruchotałeś, przyznaję - powiedział Endoriil i próbował wstać, ale Allen kiwnął głową przecząco i bardzo sugestywnie.</div>
<div style="text-align: justify;">
- Aż do wymarszu na bitwę powinieneś leżeć - powiedział, spoglądając na bandaż. - Ile?</div>
<div style="text-align: justify;">
- Ile czego?</div>
<div style="text-align: justify;">
- Żeber poszło</div>
<div style="text-align: justify;">
- Dwa, dwa żebra... </div>
<div style="text-align: justify;">
- Chyba powinienem cię przeprosić.</div>
<div style="text-align: justify;">
- Nie masz za co. Sam cię zachęciłem do tego pojedynku. Ja i Eplear. W sumie jestem ci wdzięczny, że nie zadałeś ostatniego ciosu. Pamiętam ten moment jak przez mgłę. Nie pamiętałbym wcale, gdybym nie zakrztusił się wodą... Byłem niemal nieprzytomny.</div>
<div style="text-align: justify;">
- Jeśli przegracie tę bitwę, to kiepsko mnie zapamiętają, ha! - Wielkolud zaśmiał się lekko, burząc powagę, z której każdy go znał. - Allen, ten, który znokautował komendanta w przededniu bitwy i pozbawił Bosmerów dowódcy. Co mówi Nord?</div>
<div style="text-align: justify;">
- To, co ty. Mam leżeć i liczyć na to, że podczas bitwy ból nie wróci.</div>
<div style="text-align: justify;">
- Wróci, wróci - odpowiedział Allen. - Uderzyłem tak, żeby wracał.</div>
<div style="text-align: justify;">
- Cholera... Nie wiem czemu, ale wierzę ci. </div>
<div style="text-align: justify;">
Przez kilka chwil patrzyli na gromady ptaków krążące po bezchmurnym niebie. Endoriil odpuścił próbę wstania na własne nogi. Usadowił się na leżaku i próbował nalać sobie wina z dzbana leżącego na stoliku obok. Nie mógł jednak pokonać bólu. Allen odkleił się od balustrady i sam nalał wina.</div>
<div style="text-align: justify;">
- Dlaczego to zrobiłeś? - spytał.</div>
<div style="text-align: justify;">
- Dlaczego co zrobiłem? Mów, proszę, jaśniej - odpowiedział Endoriil, wychylając łapczywie kubek pełen czerwonego napoju, który niemal od razu zadziałał jak całkiem niezły środek przeciwbólowy.</div>
<div style="text-align: justify;">
- Nie żartuj sobie ze mnie. To, że w ogrodzie nie było nikogo, kto miałby własny rozum i znał się na wojaczce nie znaczy, że i ja przestałem się znać. Powiedz, dlaczego?</div>
<div style="text-align: justify;">
- Bo uznałem, że tak będzie lepiej. Poza tym, nie wiem czy zauważyłeś, ale leżałem w fontannie, krztusząc się wodą i licząc gwiazdy na niebie. W południe. Za twoją sprawą.</div>
<div style="text-align: justify;">
- Hm... Niby tak. Ale mogłeś sprostować potem. Przecież cały pałac huczy, że wielkolud pokonał Demona. Po mieście się już rozchodzi...</div>
<div style="text-align: justify;">
- Po mieście rozchodzi się już tyle bajek ze mną w roli głównej, że przestałem się nimi przejmować.</div>
<div style="text-align: justify;">
- Wiesz, że nie o to mi chodzi. Dlaczego dajesz im wierzyć, dlaczego dajesz wierzyć Eplearowi, że wygrałem, kiedy to bzdura!</div>
<div style="text-align: justify;">
Allen aż się wzburzył. Na twarzy Endoriila zagościł delikatny uśmiech. Ambicja giganta ucierpiała, bo faktycznie wcale nie wygrał tego pojedynku. Wręcz przeciwnie. Cios w ramię, który wyprowadził Endoriil chwilę przed nokautem, miałby wielką szansę, by być tym decydującym na polu bitwy.</div>
<div style="text-align: justify;">
- A może pozbierałbyś się po tym ciosie? - zapytał dowódcę Straży Królewskiej.</div>
<div style="text-align: justify;">
- Nie żartuj sobie. Ten cios doszedłby do kości. Wyłbym z bólu, a już na pewno nie dałbym rady wyprowadzić ciosu, który połamał ci żebra. Potrzebowałem do niego obu rąk. Całkowicie sprawnych. Wygrałeś ten pojedynek, ale Eplear wierzy, że jest inaczej.</div>
<div style="text-align: justify;">
- I dobrze.</div>
<div style="text-align: justify;">
- Słucham? - zdziwił się Allen. - Jak to dobrze?</div>
<div style="text-align: justify;">
- Zauważyłem, że mnie idealizuje. Wszystko, co robię jest najlepsze w jego oczach. Chyba liczy na to, że nawet, jak idę do wychodka, to uda mi się zmajstrować coś, z czego Bosmerowie będą szalenie dumni przez wieki.</div>
<div style="text-align: justify;">
Allen zaśmiał się gromko. Złapał się nawet za brzuch po usłyszeniu tego dowcipu i zaczerwienił na twarzy. </div>
<div style="text-align: justify;">
- Ha! Dobre, dobre.</div>
<div style="text-align: justify;">
- A więc masz jakieś poczucie humoru - skomentował Endoriil. - Cieszę się. Merowie bez poczucia humoru są podejrzani.</div>
<div style="text-align: justify;">
- Hm... Myślę, że mogę być z tobą szczery - mówił Allen, poważniejąc. - Boję się.</div>
<div style="text-align: justify;">
Endoriil odstawił kubek z winem i wrócił do pozycji siedzącej. Jego rozmówca znów oparł się o balustradę i kontynuował szeptem:</div>
<div style="text-align: justify;">
- Boję się o Epleara i Aurelię. Szczególnie o Epleara. Wiesz, dlaczego?</div>
<div style="text-align: justify;">
- Chyba wiem. Nie jest gotowy na rządzenie. To wciąż dziecko.</div>
<div style="text-align: justify;">
- To jedna strona medalu. Cały czas zastanawiam się, czy dobrze zrobiłem, że ujawniłem nas, że odpowiedziałem na wezwanie Marka Verre. Bo możesz się chyba domyślić, że to ja podjąłem taką decyzję.</div>
<div style="text-align: justify;">
Endoriil przytaknął i słuchał.</div>
<div style="text-align: justify;">
- Wiedziałem, że niektórzy będą go chcieli wykorzystać. Miałem świadomość, że dla wielu może być tylko wygodną figurą, dzięki której poszerzą swoje wpływy. Bo sam jest tak młody i nieświadomy aktualnych wydarzeń, że będzie po prostu grzecznie patrzył. Ale ja jestem tu po to, żeby tacy merowie się rozczarowali. Obserwuję cię, od kiedy tu jestem. Chcę, żebyś mi pomógł.</div>
<div style="text-align: justify;">
- Z czym?</div>
<div style="text-align: justify;">
- Sam nie wiem, jak to sformułować... Co myślisz o Verre?</div>
<div style="text-align: justify;">
- Marek Verre? - zastanowił się Endoriil. Miał świeżo w pamięci ucieczkę Lorda Udomiela, po której jego opinia o Marku mocno się pogorszyła. Musiał zauważalnie westchnąć, bo Allen odezwał się:</div>
<div style="text-align: justify;">
- Widzę, że też nie jesteś go pewny.</div>
<div style="text-align: justify;">
- Nie o to chodzi... - zaprzeczył Endoriil. - Wiem, że jest całym sercem za sprawą. Gdyby nie jego pieniądze, jego syn, jego umysł i rozbudowana siatka kontaktów... Nie mielibyśmy nic z tego, co dzisiaj mamy, co osiągnęliśmy. Potrzebowaliśmy króla, chociaż nawet o tym nie wiedziałem. Ale Marek wiedział i znalazł was. Cała jego rodzina ryzykowała życiem przez cały czas rządów Altmerów w Arenthii. Zamordowano jego wnuka i wielu przyjaciół. W jego motywację nie wątpię. Poza tym bardzo mi pomógł, kiedy byłem tu parę miesięcy temu. Może i w tej chwili Eplear jest figurą w rękach Marka, ale przecież to normalne. </div>
<div style="text-align: justify;">
- Co masz na myśli?</div>
<div style="text-align: justify;">
- Każdy król, który jest niepełnoletni ma regenta, prawda? Kogoś, kto sprawuje władzę, stopniowo dopuszczając monarchę do kolejnych spraw, tak? Poza tym nasza sytuacja jest skomplikowana. Trwa wojna. Sytuacja w czasach pokoju byłaby inna, ale teraz mamy wojnę i musimy się nią zająć w pierwszej kolejności.</div>
<div style="text-align: justify;">
- Niby tak, ale ja nie mam zamiaru zgodzić się na traktowanie Epleara jak piątego koła u wozu. </div>
<div style="text-align: justify;">
- Poniekąd rozumiem Marka. Powiedziałem ci, ile ryzykował i ile może stracić. Ile już stracił. On chyba chce mieć pewność, że wszystko, co stworzyliśmy nie posypie się nagle jak domek z kart, bo czuje się za to w stu procentach odpowiedzialny. Ufa niewielu osobom, a na jego zaufanie trzeba sobie zasłużyć. On w dużej mierze to wszystko zaczął i chyba chce mieć jak największą kontrolę nad tym, co się dzieje. </div>
<div style="text-align: justify;">
- Ładnie brzmi... - dodał Allen. - Ale wróćmy do tego, co mówiłem.</div>
<div style="text-align: justify;">
- Yhm. Więc jak mogę ci z tym pomóc? - spytał Endoriil.</div>
<div style="text-align: justify;">
- Nie daj Markowi go zmarginalizować - gigant mówił z przekonaniem, zaciskając pieść. - Daj mu się uczyć tego, czego władca powinien się uczyć. Niech będzie na każdej naradzie, niech ma prawo do wypowiadania własnego zdania. Musi być w Radzie Powstania.</div>
<div style="text-align: justify;">
- Wiesz o Radzie Powstania - zdziwił się Endoriil. Na razie ta Rada nawet nie istniała oficjalnie, a jednak Allen już o niej wiedział. - Hm... Na razie jest w niej Marek i Mael, ja, Yorath i Riordan,</div>
<div style="text-align: justify;">
- A więc dodajcie do tego grona Epleara. Przecież, na Y'ffre, jest królem. Tak czy nie?</div>
<div style="text-align: justify;">
- Dobrze - odparł Endoriil po chwili namysłu - dodamy.</div>
<div style="text-align: justify;">
Allen zdziwił się, marszcząc brwi na swoim łysym obliczu.</div>
<div style="text-align: justify;">
- Ot tak? Nie musisz skonsultować się z Verre?</div>
<div style="text-align: justify;">
- Nie - odrzekł posępnie komendant. - Nie muszę. Skoro on może podejmować samodzielnie ważne decyzje, to i ja mogę.</div>
<div style="text-align: justify;">
- Hm... Myślałem, że jesteście przyjaciółmi i świetnie się rozumiecie.</div>
<div style="text-align: justify;">
- Jakiś czas temu myślałem, że jesteśmy przyjaciółmi - odpowiedział Endoriil. - Ale wiesz, Allen, mówi się, że w polityce nie ma miejsca na przyjaźń. I chyba coś w tym jest.</div>
<br />
<div style="text-align: center;">
III</div>
<br />
<div style="text-align: justify;">
Po dwóch dniach, które Endoriil spędził w łóżku, nadszedł czas, by ruszyć w stronę Silvenaar. Żebra wciąż mocno bolały, mimo wysiłków elfich pomocników Bjorna. Zwiadowcy Neafel wciąż twardo obstawali przy zdaniu, że Armia Północna ani drgnęła. To nie miało sensu, chyba że czekaliby na Armię Południową, ale Endoriil uważał, że Udomiel ruszyłby od razu. Doskonale znał liczebność i rodzaj wojsk, jakimi dysponowali Bosmerowie. Komendant powstania uważał, że pod Silvenaar musiało się wydarzyć coś, co wstrzymało Armię Dominium. Bosmerowie nie mogli dłużej zwlekać i wszystkie oddziały ruszyły już w stronę Silvenaar. Przodem, tylko za zwiadowcami, poszła jazda Dareliona. Sam Endoriil czekał do ostatniej chwili, by wyruszyć razem z jazdą Vinicjusa Ligiusza, ostatnim oddziałem, który przez całą podróż na południowy zachód miał kryć tyły. Konni byli na tyle mobilni, że nadawali się do tego znakomicie. Aby nie odstawać, musiał dosiąść konia, a to potęgowało tylko jego ból, ale musiał wytrzymać. Założył swą zbroję, a Cesarscy dali mu hełm, o który sam poprosił. Nie chciał się wyróżniać. Wolał nie słuchać kolejnych życzeń "powodzenia".</div>
<div style="text-align: justify;">
Druga bitwa zbliżała się, a Endoriil był zaniepokojony. Obecność Udomiela po drugiej stronie pola bitwy była w jego oczach nieunikniona. Nieco pewności dodawali mu Cesarscy, posiłki od Astarte, wśród których opuszczał teraz Arenthię przez południową bramę. Zebrane przy ulicach elfy żegnały jeźdźców, rzucając kwiaty pod kopyta koni. Żołnierze byli zdziwieni tak ciepłym pożegnaniem, ale uśmiechali się. W prywatnych rozmowach z Endoriilem Vinicius przyznawał szczerze, że wielu jego żołnierzy było bardzo rozczarowanych rozkazami przekazanymi im przez hrabiego Hassildora. Myśleli, że będą służyć bezpośrednio u boku Astarte, a tymczasem wysłano ich daleko na południe, by wspierali sprawę Bosmerów i przelewali za nią krew. Teraz jednak traktowani byli jak wybawcy, których obecności nikt się tu nie spodziewał. To nieco zmieniło ich odczucia.</div>
<div style="text-align: justify;">
Armia Powstańcza wyruszyła w komplecie na bitwę z całą Armią Północną Dominium. Endoriil nie miał pojęcia, co sprawiło, że Altmerowie nie ruszyli się z miasta. Dowiedział się dopiero tuż przed bitwą.</div>
<br />
---------------------------------------<br />
<br />
SPIS TREŚCI ZNAJDZIESZ <a href="http://dikajos.blogspot.co.uk/2014/10/spis-tresci-bloga.html">TUTAJ</a>dikajoshttp://www.blogger.com/profile/17852878016698983065noreply@blogger.com2tag:blogger.com,1999:blog-4563288153838779576.post-84408290054609583332016-03-26T07:06:00.000-07:002018-03-01T12:09:47.340-08:00TES "Taki Los" - odcinek XXX<div style="text-align: center;">
<b><span style="font-size: large;">THE ELDER SCROLLS </span></b></div>
<div style="text-align: center;">
<b><span style="font-size: large;">TAKI LOS</span></b></div>
<div style="text-align: center;">
<br /></div>
<div style="text-align: center;">
<b><span style="font-size: large;">ODCINEK XXX (trzydziesty)</span></b></div>
<div style="text-align: center;">
</div>
<div style="text-align: center;">
<b><span style="font-size: large;">PRZYJAŹŃ</span></b></div>
<br />
<div style="text-align: center;">
<a href="http://dikajos.blogspot.co.uk/2016/03/tes-taki-los-odcinek-xxix.html">Poprzedni</a> - <a href="http://dikajos.blogspot.co.uk/2016/03/tes-taki-los-odcinek-xxxi.html">Następny</a></div>
<br />
<div style="text-align: center;">
I</div>
<br />
<div style="text-align: justify;">
Miecz, krew i płomień. Tyle Endoriil pamiętał ze swojego snu, gdy stał na podmokłej ziemi pośrodku koszar, gdzie spał, od kiedy weszli do miasta. Nie chciał zajmować Pałacu Namiestnikowskiego, bo czuł się przez tę budowlę przytłoczony. Biały marmur, wielkie, obszerne i puste sale. Dla kogoś, kto wychował się w lesie, było to coś nienaturalnego. Wolał być obok swoich żołnierzy, a Pałac zostawić królowi i Markowi Verre. Wraz z nimi zakwaterował się tam też Darelion razem ze swoją świtą. Endoriil nie protestował. Nie widział w tym nic złego. Inni merowie dziwili się tylko jego niechęci do tego miejsca. Stał teraz między namiotami pod murami miasta i próbował poskładać kolejny sen do kupy. Z tej nocy nie pamiętał nic poza mieczem, strużkami krwi i płomieniem ogarniającym las. Od wielu miesięcy sny były praktycznie takie same, ale jakby mniej wyraźne.</div>
<div style="text-align: justify;">
Był też drugi powód przebywania w koszarach, bliżej swoich oddziałów. Nowo mianowany komendant Armii Powstańczej, bo tak oficjalnie zaczęto ją nazywać, chciał doglądać rekrutacji ochotników, którzy tłumnie przybywali ze wszystkich stron. Wieści, że Valen znowu ma króla, rozeszły się niczym ciepły wiosenny wiatr, dający nadzieję na lepsze jutro.</div>
<div style="text-align: justify;">
- On myślał, że komendant spać nareszcie poszedł - powiedział znajomy Khajiit, stając u boku towarzysza. W dłoniach trzymał kilka kartek papieru, w większości zapisanych drobnym druczkiem.</div>
<div style="text-align: justify;">
- A co ty po nocy piszesz, Ri - odrzekł Endoriil niewyraźnie, ziewając i przecierając oczy. - Przecież nic nie widać.</div>
<div style="text-align: justify;">
- Khajiit w nocy dobrze widzi, zapomina elf. A jak on się bierze za coś, to chce, by poziom odpowiedni prezentowało dzieło jego. Od kilku dni chodzi on po mieście i obozie i obserwuje.</div>
<div style="text-align: justify;">
- Ciekawe, czy naprawdę coś z tego wyjdzie. Przeczytać o tym wszystkim za parę lat... To byłoby coś. Heh.</div>
<div style="text-align: justify;">
- Na razie elf powinien się skupić na tworzeniu swego dzieła, tak jak on to robi.</div>
<div style="text-align: justify;">
Była ciemna noc. Stali we dwóch pomiędzy improwizowaną stołówką, a szpitalem polowym - jedno i drugie mieściło się oczywiście w namiotach. W koszarach nawet w nocy nie było cicho, czemu Endoriil po części przypisywał przerywane sny. Co chwilę był budzony przez pracujących kowali, kucharzy lub pielęgniarki. Bo, jak łatwo się domyślić, noc na wojnie nie oznacza odpoczynku, a na pewno nie dla wszystkich. Merowie służący na stołówce już w nocy szykowali posiłki na kolejny dzień dla całej armii. Kowale ostrzyli miecze i poprawiali uszkodzone napierśniki i wszelki sprzęt niezbędny do walki. Pielęgniarki i lekarze natomiast ostatnio byli nieco mniej zapracowani. Krytycznie ranni już zmarli i zostali pochowani w zbiorowej mogile, nad którą modły odprawił Granos w obecności kilkuset cywili i żołnierzy. W tej chwili szpital był nieco cichszy, a jęki rannych z rzadka już tylko zaburzały spokój nocy.</div>
<div style="text-align: justify;">
- A któż biegnie tu? - Ri'Baadar wytężył wzrok.</div>
<div style="text-align: justify;">
- Biegnie? Nic nie widzę.</div>
<div style="text-align: justify;">
- Boś nie Khajiit.</div>
<div style="text-align: justify;">
- No co ty nie powiesz.</div>
<div style="text-align: justify;">
Po chwili biegacz był przy samym Endoriilu. Był to chłopak z Tajnej Poczty Powstańczej, jeden z kolegów jego osobistego gońca - Livana. Od razu, gdy dotarł, stanął na baczność.</div>
<div style="text-align: justify;">
- Bardzo ważna wiadomość, panie komendancie... - powiedział szeptem i jakby ze strachem w oczach.</div>
<div style="text-align: justify;">
- Słucham.</div>
<div style="text-align: justify;">
- Dla uszu pana komendanta tylko. </div>
<div style="text-align: justify;">
Khajiit spojrzał na przyjaciela, ale ten skinieniem głowy nakazał chłopakowi mówić. Po chwili wahania chłopak przemówił:</div>
<div style="text-align: justify;">
- W wieży się stało... Nie wiemy jak, panie komendancie... No... Lord Udomiel. On zniknął...</div>
<div style="text-align: justify;">
Endoriil niemal natychmiast rozbudził się i pognał w stronę wieży, w której przetrzymywano altmerskiego generała. Tuż za nim biegł posłaniec, a Ri kuśtykał nieco z tyłu. Jego długa szata nie była przystosowana do biegania. Gdy dostali się już do wieży, strażnicy rozstąpili się przed nimi. Wbiegli na samą górę. Jeniec był trzymany na trzecim piętrze kamiennej konstrukcji wkomponowanej w miejskie mury. Jedyna droga na zewnątrz wiodła schodami w dół. Niemożliwym było ominąć strażników bez ich wiedzy. Elf wszedł do celi.</div>
<div style="text-align: justify;">
- Jesteś już - powiedział Darelion, stojąc przy niewielkim oknie. W dłoni trzymał odpiłowane elementy metalowych krat. - Tędy zwiał.</div>
<div style="text-align: justify;">
- Przez to malutkie okienko?! - wydarł się Endoriil. - Jakim cudem! Y'ffre kochany... Wiesz, co to oznacza?</div>
<div style="text-align: justify;">
- Że mamy zdrajcę w szeregach - odrzekł Darelion. Bardzo rzadko bywał tak poważny. - Ktoś mu pomógł.</div>
<div style="text-align: justify;">
- Jak to? Udomiel to sprytny mer. Mógł sobie sam poradzić.</div>
<div style="text-align: justify;">
- Rozejrzyj się i pomyśl. Odrzuć na chwilę zachwyt tym Altmerem. Przecież on miał pogruchotane żebra, ramię na temblaku. Pluł krwią.<br />
Darelion usiadł na więziennej pryczy. Ri chodził po pomieszczeniu i badał je. Schował swoje notatki do jednej z kieszeni. Po chwili Hjoqmerczyk podjął:<br />
- Strażnicy nic nie widzieli. Wyszedł tym oknem. Znalazł się od razu za murami. Potem tylko czmychnął w las.</div>
<div style="text-align: justify;">
- Są jakieś dowody, że ktoś mu pomagał?</div>
<div style="text-align: justify;">
- Elf do okna podejdzie - powiedział Ri i zaprosił go gestem dłoni.</div>
<div style="text-align: justify;">
Podszedł. Przebić się przez metalowe kraty nie było łatwo, a Endoriil wiedział, że Udomiel nie mógł mieć sprzętu zdolnego do dokonania tego. Ktoś musiał mu to dostarczyć. Część jednej z krat wciąż wystawała z dolnej części okna, a uczepiono do niej solidną linę, która opadała kilka metrów w dół, aż do samej ziemi po drugiej stronie murów.</div>
<div style="text-align: justify;">
- Mamy zdrajcę... - Endoriil zwiesił głowę.</div>
<div style="text-align: justify;">
- To na pewno ten sukinsyn Halen! - krzyknął Darelion, tracąc nagle cały spokój i powagę, którą prezentował przed chwilą. - On cały czas dla nich pracuje! Jestem tego pewien!</div>
<div style="text-align: justify;">
Halen? - pomyślał Endoriil. Czy Halen mógłby być tak głupi, żeby zrobić coś takiego? Przecież uwolnienie generała było gigantycznym ryzykiem i gdyby zechciał to zrobić którykolwiek z Bosmerów, to ryzykowałby życiem. Halen nie jest tak głupi - on nie ryzykuje życiem. Na pewno nie swoim. Więc może jakiś jego sługa?</div>
<div style="text-align: justify;">
- To się nie trzyma kupy - odpowiedział w końcu. - Strażnicy nic nie widzieli?</div>
<div style="text-align: justify;">
- Mówią, że nic a nic. A ja ci mówię, że to Halen! Wymordował pół mojego klanu, pół twojego, a ty dajesz mu szansę na odkupienie. To nie jest pieprzona bajka, Woodmerczyku! Tu na szali jest nasze życie. I życie mojej Ellen i naszej córki!</div>
<div style="text-align: justify;">
- Wiem, co jest na szali - powiedział Endoriil, starając się uspokoić rozmowę. - Nie musisz mi przypominać. Ale nie powinniśmy wysuwać pochopnych wniosków.</div>
<div style="text-align: justify;">
Ale jeśli nie Halen - myślał w głowie - to kto? Może Altmerowie pozostawili kogoś swojego w mieście? A może faktycznie jest wśród nich zdrajca? Dopuszczał do siebie taką możliwość od kiedy Faridon, sługa króla Ulfrika, przedstawił mu swoje podejrzenia. Nie miał na oku nikogo konkretnego, ale Altmerowie wiedzieli o Korpusie sporo już w Skyrim. Ale nawet ci zdrajcy, którzy donosili wrogowi o swoich rodakach nie mieliby tyle odwagi, żeby wystąpić otwarcie i zaryzykować własne życie. To byli tchórze - Endoriil był tego pewien - i działali na korzyść Altmerów tylko wtedy, kiedy sami byli bezpieczni. Ten, kto pomógł uciec Udomielowi bezpieczny być nie mógł. I Endoriil nie mógł znaleźć powodu, dla którego jakiś Bosmer miałby pomóc...</div>
<div style="text-align: justify;">
Chyba że... Ktoś, kto miał wobec niego dług.</div>
<br />
<div style="text-align: center;">
*</div>
<br />
<div style="text-align: justify;">
Wieści o ucieczce Lorda Udomiela rozeszły się bardzo szybko. Cywile nie przejmowali się zbytnio, bo cóż może znaczyć jeden żołnierz, generał czy nie generał, w tak wielkim konflikcie? Morale wśród żołnierzy Korpusu spadło jednak zauważalnie. Podczas posiłków na stołówce merowie rozmawiali na ten temat. Znali siłę Udomiela, wiedzieli, co prawda, że Endoriil przechytrzył go w ostatniej bitwie, ale wiedzieli też coś jeszcze. Udomiel był świetnym strategiem i potrafił uczyć się na własnych błędach, o ile ktoś mu je wytknie. Bali się, że dostał szansę i aż wzdrygało ich na myśl, że ktoś z nich mógł pomóc wrogowi w ucieczce.</div>
<br />
<div style="text-align: center;">
*</div>
<br />
<div style="text-align: justify;">
Endoriil siedział w krześle przy biurku z dębowego drewna. Zajął pokój w Pałacu Namiestnikowskim i czekał teraz, aż przyjdzie gość wezwany za pomocą gońca. Gość nie miał daleko, bo był usytuowany po drugiej stronie długiego korytarza wypełnionego dziełami sztuki - obrazami i rzeźbami. W końcu komendant usłyszał pukanie do drzwi.</div>
<div style="text-align: justify;">
- Proszę - powiedział cicho i patrzył spode łba na osobę, która stanęła przed nim.</div>
<div style="text-align: justify;">
- No proszę - powiedział Marek Verre - jednak postanowiłeś zająć należne ci miejsce w Pałacu, obok nas.</div>
<div style="text-align: justify;">
Endoriil mocno się skrzywił, ale nie odpowiedział. Obserwował wyraźnie sztuczny uśmiech na twarzy głowy rodu Verre. Widział kroplę potu ściekającą po skroni szlachcica, który lekko drżącą dłonią zagarnął swoje szpakowate włosy za ucho. Aż do tej pory wydawało mu się, że może przesadza, myśląc, że Marek mógłby popełnić tak wielką zbrodnię. Wydawało mu się to nielogiczne, nieprzemyślane i głupie. Znał wiele przymiotników, którymi mógłby opisać Marka, ale te trzy nie były wśród nich.</div>
<div style="text-align: justify;">
- Miłość - powiedział w końcu, a Verre wziął głęboki oddech przez nos. - Miłość i przyjaźń nie znają zasad logiki.</div>
<div style="text-align: justify;">
- Co masz na myśli, przyjacielu?</div>
<div style="text-align: justify;">
- Czemu ostatnio zawsze, jak ktoś nazywa mnie przyjacielem, mam ochotę szyć do niego z łuku? - Powiedziawszy to, Endoriil zacisnął palce obu dłoni na krawędzi biurka. - Powiesz mi dlaczego?</div>
<div style="text-align: justify;">
- Dlaczego... Dlaczego co?</div>
<div style="text-align: justify;">
Patrzyli na siebie przez parę sekund, nie odzywając się. W końcu Marek Verre spuścił głowę i cofnął się kilka kroków, szczelnie zamykając drzwi do pomieszczenia. Podszedł do biurka i usiadł na krześle po przeciwnej stronie.</div>
<div style="text-align: justify;">
- Wiesz, co dla mnie zrobił - mówił szeptem, patrząc w błyszczącą marmurową podłogę. - Wiesz, że nie mogłem mu pozwolić umrzeć w tej norze. Zdychał jak pies...</div>
<div style="text-align: justify;">
Endoriil wziął głęboki oddech i odchylił głowę do tyłu, opierając się o krzesło. A więc to prawda. Marek Verre zdradził. To on wypuścił z więzienia wodza Armii Północnej. I to nie byle kogo, a jednego z najwybitniejszych taktyków, jakich nosiła ziemia.</div>
<div style="text-align: justify;">
- Poradzisz sobie - dodał cicho Marek. - Wierzę w ciebie. Pokonałeś go w polu raz, pokonasz i drugi.</div>
<div style="text-align: justify;">
- Czy ja dobrze słyszę?! - krzyknął Endoriil, ale ściszył głos, gdy Marek wykonał gesty dłońmi, błagając o spokojniejszą dyskusję. - Miesiącami czytałem o tym, jak toczy bitwy. Znalazłem jedną słabość. Jedną, cholerną słabość i poszedłem na całość, ryzykując życie Dareliona i jego kompanów. Na Y'ffre... A teraz mi mówisz, że we mnie wierzysz? Tu nie o to chodzi, Verre! Zdradziłeś!</div>
<div style="text-align: justify;">
Marek uniósł głowę i spojrzał mu w oczy. W jego wzroku było przyznanie się do winy i świadomość, że zrobił źle, ale...</div>
<div style="text-align: justify;">
- Zdrajca? - odpowiedział. - O nie, Endoriil. To, że pomogłem przyjacielowi nie oznacza, że zdradziłem naszą sprawę. Ani przez moment przez te wszystkie lata nie pomyślałem o tym, żeby zdradzić.</div>
<div style="text-align: justify;">
- Właśnie to zrobiłeś! - Endoriil huknął pięścią w stół. - Nie wypuściłeś byle żołdaka, tylko dowódcę Armii Północnej, która lada dzień się tu zjawi. Mamy najwyżej pięć, może sześć dni...</div>
<div style="text-align: justify;">
Endoriil złapał się za głowę i ciężko oddychał. Verre znów spuścił wzrok.</div>
<div style="text-align: justify;">
- Miałem nadzieję, że zrozumiesz. Nawet Mael o tym nie wie i nie powiedziałbym mu. On by nie zrozumiał. A czy ty... rozumiesz?</div>
<div style="text-align: justify;">
- Czego ty oczekujesz? Powinieneś zająć miejsce Udomiela w celi.</div>
<div style="text-align: justify;">
Znów popatrzyli sobie w oczy, tym razem Verre patrzył pewnie i uniósł głowę wyżej, jak na szlachcica przystało.</div>
<div style="text-align: justify;">
- Czy wiesz, z czym wiązałoby się zamknięcie mnie do celi i ujawnienie tej sprawy? - spytał.</div>
<div style="text-align: justify;">
Komendant Powstania Bosmerskiego przypuszczał, o co chodzi i nie mógł się nie zgodzić. Uwolnienie Udomiela było dla Marka sprawą prywatną. W końcu ledwie tydzień wcześniej to Altmer dał szansę Markowi na uratowanie jego rodziny, która teraz, poza Maelem, przebywała we Frangeldzie razem z innymi Bosmerami, cywilami ze Skyrim. Nie miał powodów, żeby wątpić w jego zaangażowanie w sprawę. Miał też przeczucie, że pewność siebie Marka Verre nie jest przesadzona. Jeśli Endoriil zamknąłby Verre w lochu, to wszystko mogłoby się posypać. Około jednej trzeciej żołnierzy to tak naprawdę oddziały Verre. Cała reszta go szanuje, ale najważniejsze są sojusze, które zdążył zawrzeć. Yorath z Elden Root i Riordan z Silvenaar dogadywali się właśnie z nim i nagłe zamknięcie go w lochu mogłoby zniszczyć całą koalicję. Nie wiadomo też, jak w obliczu takiej przedziwnej sytuacji zachowałaby się Manna i jej Latamejowie. Wtedy jedynymi poważnymi oddziałami, poza samym Korpusem, które wspierałyby sprawę, byłyby kompanie Halena. Endoriil nie zgodził się z Darelionem, oskarżającym wodza zunifikowanych klanów o zorganizowanie ucieczki Udomiela, ale jeśli miałby stanąć do boju, mając u boku tylko Halena... Nie czułby się pewnie. </div>
<div style="text-align: justify;">
- Co więc zrobimy? - powiedział w końcu Marek, zachowując kamienną twarz.</div>
<div style="text-align: justify;">
- Jeśli postawisz mnie w takiej sytuacji jeszcze raz, to wiedz, że pojadę nad jakieś morze, wsiądę na pierwszy lepszy statek i odpłynę gdzieś w siną dal.</div>
<div style="text-align: justify;">
Marek skinął głową na znak, że rozumie. Ale Endoriilowi to nie wystarczyło.</div>
<div style="text-align: justify;">
- Pakujesz mnie w niezłe gówno. A ja lubię szczerość i przejrzystość. A przez ciebie będę musiał kłamać. Kto poniesie odpowiedzialność? Ktoś powinien.</div>
<div style="text-align: justify;">
- Strażnicy mogliby dostać po miesiąc w zamknięciu, tak dla pozoru. Żeby nie było, że nikt nie został ukarany.</div>
<div style="text-align: justify;">
- Strażnicy? - zdziwił się Endoriil. - Bogom ducha winni strażnicy.</div>
<div style="text-align: justify;">
- Endoriil - odparł szlachcic - nie przesadzaj. To, czy ktoś pomógł Udomielowi czy nie, jest mniej istotne niż to, że nie wypełnili swoich obowiązków. W końcu ich zadaniem było zapobiec wszelkim próbom ucieczki, prawda?</div>
<div style="text-align: justify;">
- Dostaną dwa tygodnie więzienia.</div>
<div style="text-align: justify;">
- Nie za mało? - odrzekł Marek. - W końcu, jak sam mówiłeś, dali uciec nie byle komu.</div>
<div style="text-align: justify;">
- Dwa... tygodnie... - warknął. - O ile do tego czasu twój przyjaciel nie wyrżnie nas w pień.</div>
<div style="text-align: justify;">
Marek Verre przełknął ślinę. Nagle stracił całą pewność siebie, którą zdobył podczas tej rozmowy.</div>
<br />
<div style="text-align: center;">
II</div>
<br />
<div style="text-align: justify;">
Cztery dni później</div>
<div style="text-align: justify;">
- Zastanówcie się - powiedział Endoriil - komu jest na rękę czekać?</div>
<div style="text-align: justify;">
Zgromadzeni w głównej sali Pałacu Namiestnikowskiego w Arenthii Bosmerowie zmarszczyli czoła. Obok przemawiającego obecni byli Neven, Baelian, Neafel, Darelion, Daren, Manna, Marek Verre wraz z synem oraz król Eplear ze swoim opiekunem, Allenem. Stali wokoło stołu pokrytego wszelkiego rodzaju papierami i wielką mapą puszczy Valen. Słońce śmiało zaglądało przez obszerne okna. Właśnie wybijało południe, pięć dni po koronacji, która, tak jak sądzili, sprawiła, że do miasta przybyło wielu ochotników skłonnych walczyć za swój kraj i króla, który stanął na jego czele. W tej chwili kwatermistrzowie Korpusu zajmowali się przydziałami nowych żołnierzy do istniejących już oddziałów. Ich wstępne raporty mówiły o tysiącu ochotników.</div>
<div style="text-align: justify;">
- Spodziewaliśmy się, że do tego czasu Altmerowie będą już w drodze do nas - dodał Mael Verre. - Tymczasem nasi zwiadowcy twierdzą, że Armia Północna nie ruszyła się ani na krok z Silvenaar. A Udomiel musiał już do nich dotrzeć. Chyba że sukinsyna coś trafiło po drodze. </div>
<div style="text-align: justify;">
- Dziwne - skrzywił się Darelion. - Przecież powinni na nas ruszyć. Powinni jak najszybciej odbijać miasto. Zacząć oblężenie. Dlaczego oni zwlekają? Może ruszyli, a nasi zwiadowcy się mylą?</div>
<div style="text-align: justify;">
- Nie mylą się - zripostowała pewnym głosem Neafel. - Ufam im, to dobrzy merowie, z lasem są za pan brat. Jak mówią, że nie ruszyli, to nie ruszyli. Ani chybi.</div>
<div style="text-align: justify;">
- Udomiel może nam szykować jakąś niespodziankę - dodał od siebie Neven.</div>
<div style="text-align: justify;">
Wszyscy spojrzeli na swojego komendanta, ale nie zobaczyli tego, na co czekali. Nie było błyskotliwej odpowiedzi, pewności siebie, czy chociażby niepewnego uśmiechu. Endoriil zbladł i nerwowo wodził oczami po mapie Valen i po innych papierach, raportach dowódców kompanii Korpusu, jakby rozpaczliwie szukając jakiejś możliwości do manewru, który pozwoli mu przechytrzyć Lorda Udomiela. Nie dostrzegał niczego. Wszyscy zgromadzeni widzieli to.</div>
<div style="text-align: justify;">
- Pomyślmy o tym, co powiedział Endoriil - powiedział Marek Verre spokojnym głosem, przerywając ciszę. - Komu na rękę jest czekać? Zyskaliśmy w ciągu ostatnich dni tysiąc żołnierzy.</div>
<div style="text-align: justify;">
- To nie żołnierze. - Darelion oparł się o jedną z kolumn otaczających pomieszczenie. - To materiał na żołnierzy. </div>
<div style="text-align: justify;">
- Racja - dodał Neven. - Obok żołnierzy to oni nawet nie stali. Serca mają mężne, ale Darelion ma rację.</div>
<div style="text-align: justify;">
Daren, Neafel i Baelian przytaknęli. Z tej grupy tylko Daren zwykł się zgadzać z Darelionem. Pozostała trójka widziała jednak sens w tych słowach. Spojrzeli na komendanta.</div>
<div style="text-align: justify;">
- Jaki ruch wykona teraz Udomiel? - spytał Verre, opierając się o stół obiema dłońmi i nachylając w stronę Endoriila.</div>
<div style="text-align: justify;">
Zobaczyli, że wzrok dowódcy nagle zmienił się z niepewnego i nieporadnego na agresywny i wściekły. Przygryzł wargi i spojrzał na szlachcica tak, jak nigdy wcześniej. Neven i Baelian zaczęli się martwić o swojego przyjaciela. Od kilku dni chodził jak struty, a ostatnie wieczory spędził w samotności w pałacowym pokoju. Kazał donosić sobie wino i kolejne woluminy dotyczące wojen. Po dwóch dniach przestał prosić o księgi. Zostało tylko wino. Dlatego teraz stał przed nimi z podkrążonymi oczami i kilkudniowym zarostem. Wyglądał źle.</div>
<div style="text-align: justify;">
- Co zrobi... - Endoriil, uspokoiwszy się, zacisnął palce na nasadzie nosa, zmarszczył twarz i głośno myślał: - Jeśli jeszcze na nas nie ruszył, to znaczy, że ma w zanadrzu coś większego. Na przykład Armię Południową. Możliwe, że wysłał już gońców. A to by oznaczało, że za tydzień zamiast dziesięciu tysięcy Altmerów do pokonania, będziemy mieli dwadzieścia.</div>
<div style="text-align: justify;">
- Ja pierniczę, mamy przerąbane... - skomentował Baelian, wyrażając myśli wszystkich. - To... to co możemy zrobić?</div>
<div style="text-align: justify;">
Endoriil znowu zamilkł. Stojący nieco z boku Eplear czekał na jakiś błyskotliwy pomysł, który padnie z ust komendanta. Ale ten nie nadchodził. </div>
<div style="text-align: justify;">
- Endoriil? - Neven położył dłoń na ramieniu dowódcy. - Wszystko w porządku?</div>
<div style="text-align: justify;">
- Przepraszam, ale nie wiem, co możemy zrobić - odrzekł zrezygnowany i usiadł na jednym z krzeseł, zatapiając lekko zarośniętą twarz w dłoniach.</div>
<div style="text-align: justify;">
- Musicie na nich ruszyć - powiedział bardzo niski głos. Wszyscy rozejrzeli się. Allen, opiekun Epleara, kontynuował: - Dopóki nie jest za późno.</div>
<div style="text-align: justify;">
Do tej pory ten wielki elf nie odzywał się praktycznie wcale. Spędzał całe dnie opiekując się młodym królem. Teraz jednak tylko on wystąpił z pomysłem.</div>
<div style="text-align: justify;">
- Ale my szykowaliśmy się na oblężenie - zdziwił się Darelion. - Mamy to, co trzeba. Jak podejdą pod miasto, to wytrzymamy, a potem skontrujemy.</div>
<div style="text-align: justify;">
- Sami mówiliście - ciągnął Allen - że oni nie podchodzą. Jest ich dziesięć tysięcy. Was jest podobna ilość, prawda? Za tydzień znów nie podejdą, a za dwa podejdą, ale w liczbie dwudziestu tysięcy. Wtedy żadna ilość zapasów wam nie pomoże.</div>
<div style="text-align: justify;">
- Cały czas mówisz wy, was. - Marek skrzyżował ramiona. - Nie jesteś jednym z nas?</div>
<div style="text-align: justify;">
- Ja jestem dowódcą Straży Królewskiej. Nie wspomogę was w bitwie, dlatego mówię, jak mówię. Nie opuszczę króla, choćby nie wiem co.</div>
<div style="text-align: justify;">
Bosmerowie zaczęli się naradzać. Padały przeróżne opinie. Darelion twierdził, że razem ze swoim oddziałem ruszy szukać drobnych potyczek z Altmerami. Neafel radziła, by puścić oddziały zwiadowców na południe, żeby wypatrywały Armii Południowej. Manna chciała robić to, co przez ostatnie miesiące - kąsać Altmerów z lasów. Neven i Baelian potakiwali głowami na każdy pomysł, bo sami nie mieli w tej chwili własnego. Allen znów stanął z boku, tuż przy Eplearze, i słuchał uważnie. Przez całą naradę Endoriil nie zmienił pozycji. Siedział z twarzą opartą na dłoniach. W końcu odezwał się, a reszta zamilkła:</div>
<div style="text-align: justify;">
- Allen ma rację. To jedyna opcja, która daje nam jakiekolwiek szanse na zwycięstwo.</div>
<div style="text-align: justify;">
- Jakiekolwiek? - pytał Baelian. - To nie brzmi zachęcająco.</div>
<div style="text-align: justify;">
- Może lepiej ci zabrzmi - odpowiedział komendant - jak zestawię to z drugą opcją. Zostajemy i umieramy wszyscy. Hm?</div>
<div style="text-align: justify;">
- A coś ty ostatnio taki zgryźliwy, co? - Neven stanął w obronie kolegi.</div>
<div style="text-align: justify;">
- Bo, do cholery jasnej, nie decydujemy tu o kolorze firanek do nowego domu, tylko o życiu naszych żołnierzy. I wszystkich cywili też. Myślicie, że co zrobią Altmerowie, jeśli odbiją Arenthię? Bo ja myślę, że wyrżną wszystkich mieszkańców. Dajcie mi pomyśleć. Spotkajmy się tu za godzinę.</div>
<br />
<div style="text-align: center;">
III</div>
<br />
<div style="text-align: justify;">
Zaledwie kilka minut później do komnaty Endoriila wbiegł Livan:</div>
<div style="text-align: justify;">
- Zwiadowcy donoszą o oddziale konnym. Zbliża się do miasta!</div>
<div style="text-align: justify;">
- Kiedy dotrze? - spytał Endoriil, wstając z kanapy, na której ledwo zdążył się położyć.</div>
<div style="text-align: justify;">
- Już docierają!</div>
<div style="text-align: justify;">
- Jak to już docierają? - zdziwił się. - To niemożliwe! Przecież obstawiliśmy wszystkie drogi do Silvenaar i na południe zwiadowcami. Dowiedzielibyśmy się wcześniej.</div>
<div style="text-align: justify;">
- Tak, panie komendancie - przytaknął Livan. - Ale ten oddział jedzie z północy. Zaraz będzie przy bramach. Ale podobno nie szukają bitki. </div>
<div style="text-align: justify;">
Zbiegł czym prędzej na parter Pałacu i udał się dorożką pod same mury. Stanął na ich szczycie i obserwował trakt wiodący na północ. Żaden oddział Altmerów, o którym było im wiadomo, nie stacjonował na północ od miasta. Dlatego zwiadowcy skupili się na innych kierunkach. Po kilkunastu minutach pojawili się. Jechali w trzech rzędach, a długość kolumny świadczyła, że jeźdźców jest około pięciuset. Endoriil nie miał pojęcia, kim oni są. Jazda Dareliona miała obóz na zachód od miasta, a on sam ograniczył swoją samowolę od pamiętnego incydentu w Cesarstwie, kiedy był winny śmierci swoich rodaków i stracił dowództwo. </div>
<div style="text-align: justify;">
Oddział podjechał pod samą bramę, ale wciąż nie było jasne, co to za ludzie. To było wiadomo - byli ludźmi, a nie elfami. Ale nie mieli żadnych oznaczeń poza jednym sztandarem, który powiewał na wietrze. Przedstawiał on czarną czaszkę na białym tle. Cywile posiadający małe stanowiska kupieckie za murami rzucili wszystko i wbiegli do miasta przerażeni. Byli pewni, że ktoś naciera na Arenthię. Endoriil nakazał łucznikom zachować czujność, posłał gońca po posiłki, a sam podszedł na samą krawędź murów i krzyknął:</div>
<div style="text-align: justify;">
- Kim jesteście i czego tu szukacie?!</div>
<div style="text-align: justify;">
Jeden z jeźdźców wysunął się na czoło.</div>
<div style="text-align: justify;">
- Vinicius Ligiusz! - krzyknął, unosząc dłoń w geście powitania. - Pamiętasz mnie, elfie?</div>
<div style="text-align: justify;">
Endoriil uniósł brwi. Był zdumiony. Vinicius, ten sam, który poniekąd ocalił ich życie w Cesarstwie, gdzie wraz ze swoją chorągwią dobili altmerski oddział, który niechybnie doniósłby swoim przełożonym o Bosmerach maszerujących przez kraj. Vinicius Ligiusz i jego jeźdźcy nie dali im takiej szansy.</div>
<div style="text-align: justify;">
- Mówiłem, że być może będzie nam dane walczyć ramię w ramię.</div>
<div style="text-align: justify;">
Endoriil kazał łucznikom opuścić broń, a sam zbiegł na dół, do bramy, gdzie uścisnął dłoń cesarskiego, który zdążył zsiąść z konia.</div>
<div style="text-align: justify;">
- Wyjaśnij, bo nic nie rozumiem. Co wy tu robicie? O co tu chodzi?</div>
<div style="text-align: justify;">
Vinicius pstryknął palcami, a zza jego pleców wyszła na moment młoda kobieta, przekazała zwitek papierów i wróciła do reszty.</div>
<div style="text-align: justify;">
- Oto listy od królowej Astarte i jej męża, króla Skyrim - mówił, wręczając papiery. - A tu jeszcze od króla Hammerfell.</div>
<div style="text-align: justify;">
- Od króla Ham... - Endoriila zatkało. - Astarte? </div>
<div style="text-align: justify;">
- Królowa Astarte przesyła ci prezent - powiedział Viniciusz z uśmiechem.</div>
<div style="text-align: justify;">
Endoriil przyglądał się mu, szukał jakiejś kieszeni, gdzie ów prezent jest. Patrzył, czy młoda dziewczyna nie doniesie czegoś jeszcze, ale członek rodu Ligiuszów rozłożył ramiona i pokazał na swój oddział. Mer zrozumiał i oniemiał.</div>
<div style="text-align: justify;">
- Chorągiew w sile pięciuset jeźdźców jest do twojej dyspozycji. Już tłumaczę. Hrabia Hassildor skontaktował się ze mną. Mówił, że to dzięki tobie - powiedział cesarski i skłonił się lekko. - Rozmawialiśmy długo... Ja i większość moich ludzi opuściliśmy wojsko Cesarstwa i przysięgliśmy uroczyście wierność królowej Astarte, która jest jedynym prawowitym spadkobiercą Rubinowego Tronu. Oddział uzupełniono doświadczonymi żołnierzami z Kvatch i Anvil, którzy walczyli jeszcze broniąc Cesarstwa Zachodniego parę lat temu. I teraz wszyscy przybywamy tu na rozkaz naszej królowej, żeby wspomóc was w tej walce.</div>
<div style="text-align: justify;">
Powiedziawszy to, uderzył dłonią w pierś. Endoriil roześmiał się i spytał:</div>
<div style="text-align: justify;">
- Ale wiesz, że przyjechałeś tu na sporą wojnę? </div>
<div style="text-align: justify;">
- Mała wojna, mała sława - odrzekł radośnie Vinicius - wielka wojna, wielka sława!</div>
<br />
<div style="text-align: center;">
*</div>
<br />
<div style="text-align: justify;">
Usiadł na ławeczce w pałacowych ogrodach, wśród różnokolorowych kwiatów, o które dbały całe pokolenia Bosmerów. Otworzył pierwsze dwa listy, które były dla niego jeszcze większym zaskoczeniem niż oddział Viniciusza Ligiusza. Mianowicie królowie - Ulfrik ze Skyrim oraz Giancol z Hammerfell - wysłali oficjalne listy, w których uznali niepodległe Królestwo Valenwood. Nie obiecali żadnej pomocy, ale sam gest sprawiał, że walka Bosmerów została zauważona nawet w innych krajach. Być może ten gest to pierwszy krok do sformowania sojuszu? Dobrze, że nie uwięziłem Marka Verre - pomyślał Endoriil. Nie miałbym głowy do tej całej polityki.</div>
<div style="text-align: justify;">
W końcu zabrał się za ostatnią wiadomość, prywatny list od Astarte:</div>
<br />
<div style="text-align: justify;">
<i>Drogi Endoriilu.</i></div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
<i>Piszę do Ciebie te słowa dziewiątego dnia Zachodu Słońca roku 206, od razu po tym, jak doszła mych uszu wieść o Twym wielkim zwycięstwie. Ufam, że mimo wojennej zawieruchy otrzymasz ten list prędko. </i></div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
<i>Z serca gratuluję Ci zdobycia Arenthii i wyzwolenia tego dumnego miasta spod jarzma altmerskiej tyranii. Słyszałam, że do Waszego zwycięstwa, poza twoim taktycznym i odważnym dowództwem, przyczyniła się w szczególności niejaka Manna Czerwona, prowadząca dwutysięczną armię bosmerskich wojowników, którzy zdołali przetrwać altmerskie czystki, a teraz odznaczyli się bohaterstwem wartym wieczystego pamiętania. Pogratuluj ode mnie tej odważnej i silnej elfce umiejętności przywódczych, przekaż wyrazy szacunku, podziwu i uznania. Doniesiono mi też, że poza wojownikami Manny Czerwonej do zwycięstwa przyczyniła się szczególnie Wasza bosmerska jazda dowodzona przez Dareliona. Jemu również pogratuluj ode mnie. Wiem, że jest doskonałym jeźdźcem. Przyznaję, że z powodu, który jest Ci znany, sukces Waszej jazdy cieszy mnie szczególnie. Sukces ten w głównej mierze jednak nie rączych koni jest zasługą, lecz Dareliona, który dobrze ową jazdę poprowadził, i Twoją przede wszystkim, gdyż to Ty, drogi Endoriilu, wydałeś odpowiedni rozkaz i przechytrzyłeś Lorda Udomiela. Nadziwić nie mogę się twego sprytu i wiedzy, którą zgromadziłeś przed bitwą w celu pokonania wroga. </i></div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
<i>Słyszałam również, że w wyzwolonej Arenthii odbyć ma się wkrótce koronacja przyszłego króla wolnej Puszczy Valen. Być może do czasu, gdy przeczytasz te słowa już się to wydarzyło. Tożsamości przyszłego monarchy nie udało mi się niestety poznać. Ciekawa jestem niezmiernie jego osoby i mam nadzieję, że udźwignie on ciężar władzy w tak niepewnych czasach. </i></div>
<div style="text-align: justify;">
<i>Jeśli mogę coś radzić tak kompetentnemu dowódcy jak Ty, to zasugeruję ci nieufność wobec wodza zunifikowanych klanów bosmerskich, Halena. Powiedziano mi, że najpierw zdradził Ciebie i Twych towarzyszy dla Altmerów, a podczas bitwy o Arenthię zdradził Lorda Udomiela dla Twej armii. Nie okazuj mu za to wdzięczności. Pamiętaj, że zdrajca będzie zdradzał zawsze, a w czas wojny nad zdrajcami nie należy się litować. </i></div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
<i>Nie miałam wcześniej okazji wyrazić swego żalu z powodu tego, co stało się na Pograniczu, gdy twój korpus zapewnił Gromowładnym zwycięstwo nad Renegatami. Doskonale wiem, że doszło wtedy do zabijania niewinnych dzieci renegackich i serce kraje mi się na myśl o tym. Oświadczam ci z całą mocą, że wina za tę zbrodnię nie leży po waszej stronie. Wypełnialiście jedynie otrzymane rozkazy i okazaliście w ten sposób swą lojalność i honor. Jednakże przyznać trzeba, że to, co stało się na Pograniczu jest złem i nie powinno nigdy mieć miejsca. Wydarzenia takie zasmucają wielce miłosiernego Akatosha i pozostałych bogów Jemu podległych. Czuję się w obowiązku przeprosić was za to, że właśnie tak niemoralne rozkazy otrzymaliście. Przeprosiny należą się zwłaszcza Darelionowi, bo to on dowodził wtedy Waszym korpusem. Przekaż mu, że bardzo przykro mi z powodu tego, do czego został zmuszony i że nie powinien się za to obwiniać. Ja sama o rzezi renegackich dzieci dowiedziałam się już po fakcie, a wcześniej po prostu nie pomyślałam o nich, choć oczywiście powinnam. Ani ja, ani mój mąż, Najwyższy Król Skyrim, nie kontrolowaliśmy jednak w pełni tego, co działo się na Pograniczu, a wytępienie Renegatów, brutalnych morderców i terrorystów, było konieczne dla zapewniania bezpieczeństwa naszym poddanym. Proszę, nie myśl o nas źle, o mnie i moim mężu. Nie chcemy krzywdy niewinnych, czasem jednak nie potrafimy jej uniknąć.</i></div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
<i>Teraz zaś pozwolę sobie na drobną nieostrożność. Pozwalam sobie na nią, ponieważ domyślam się, że już idą na Was, a jeśli nie to wkrótce ruszą, wojska Lorda Naarifina Młodszego. W ten trudny czas pragnę wzmocnić waszą nadzieję na zwycięstwo, dlatego też zdecydowałam się na odsłonięcie przed Tobą rąbka tajemnicy. Wkrótce, gdy tylko wiosna stopi śniegi w Górach Jerral, ja i moi sojusznicy zaatakujemy Cesarstwo. Musisz wiedzieć, że zdobyć je mogłam już dawno temu. Po śmierci Titusa Mede II jego obronność to fikcja. Wiedziałam jednakże, że zdobycie przeze mnie Cesarstwa będzie oznaczać wojnę z Aldmerskim Dominium, do której Skyrim, a tym bardziej Cyrodiil nie były w żadnym razie gotowe. Do tej właśnie wojny przez kilka ostatnich lat przygotowywaliśmy się po cichu ja i moi sojusznicy. I teraz nareszcie jesteśmy gotowi. Tym bardziej gotowi, że Twoje działania całkowicie odwróciły od nas wzrok agentów Thalmoru i żołnierzy altmerskich. Chcę wyzwolenia całego Tamriel spod thalmorskiej tyranii i dlatego proszę cię, abyś przykuwał wzrok naszych wrogów jak najdłużej, byśmy mogli swobodnie działać na północy. Gdy tylko zdobędę Rubinowy Tron, jeśli Akatosh pozwoli, przybędę Ci z pomocą i wszyscy razem, wspólnymi siłami wypędzimy Aldmerskie Dominium z kontynentu.</i></div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
<i>Obdarzając Cię zaufaniem, zobowiązuję Cię jednocześnie do zachowania dla siebie moich planów wojennych, które Ci przed chwilą wyjawiłam. Życzę Ci jak najwięcej zwycięstw i sukcesów. Uważaj na siebie, Endoriilu, bo jesteś skarbem i nadzieją swojej ziemi. Niechaj prowadzi Cię Najwyższy Akatosh-Auriel i Wielka Dziewiątka!</i></div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
<i>Astarte Gwiazda Zachodu</i></div>
<br />
<div style="text-align: center;">
*</div>
<br />
<div style="text-align: justify;">
Główna sala Pałacu Namiestnikowskiego znów zapełniła się najważniejszymi dowódcami Powstania. Wszyscy znali już wieści o niespodziewanych posiłkach, które otrzymali z północy. W końcu na salę wszedł Endoriil. Był zupełnie odmieniony, znów z błyskiem w oku. Ogolić się, co prawda, nie zdążył, ale mocnym i zdecydowanym krokiem podszedł do stołu, chwycił nóż leżący nieopodal i wbił go w narysowany przy Silvenaar obóz Armii Północnej Altmerów.</div>
<div style="text-align: justify;">
- Ruszamy za dwa dni - zadecydował, nie pytając już nawet o przemyślenia innych. Ale nikt nie protestował, wręcz przeciwnie. Neven, Baelian i Neafel uśmiechnęli się, a Allen lekko skinął głową, chociaż nikt tego gestu nie widział. - Poinformujcie swoich podoficerów. Nie brać zapasów, nie brać żadnych zbędnych rzeczy. To będzie szybki marsz i, jeśli Y'ffre da, szybka bitwa i zwycięstwo.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
---------------------------------------</div>
<div style="text-align: justify;">
SPIS TREŚCI ZNAJDZIESZ <a href="http://dikajos.blogspot.co.uk/2014/10/spis-tresci-bloga.html">TUTAJ</a></div>
dikajoshttp://www.blogger.com/profile/17852878016698983065noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-4563288153838779576.post-85116734017888570212016-03-04T18:36:00.002-08:002018-03-01T11:52:46.146-08:00TES "Taki Los" - odcinek XXIX<div style="text-align: center;">
<b><span style="font-size: large;">THE ELDER SCROLLS<br />TAKI LOS<br /><br />ODCINEK XXIX<br /><br />KORONACJA</span></b><br />
<a href="http://dikajos.blogspot.co.uk/2015/11/tes-taki-los-odcinek-xxviii.html">Poprzedni</a> - <a href="http://dikajos.blogspot.co.uk/2016/03/tes-taki-los-odcinek-xxx.html">Następny</a><br />
<br />
I<br />
<br />
<b>KRONIKA POWSTANIA BOSMERSKIEGO<br />KORONACJA<br />OSTATNI MIDDAS MIESIĄCA PIERWSZE MROZY, 206. rok</b></div>
<div style="text-align: justify;">
<br />
<i>Po bitwie o Arenthię cały kraj leśnych elfów dowiedział się o wybuchu Powstania wymierzonego w rządy Altmerów w Valenwood. Zwycięskie starcie było zaledwie początkiem, ogłoszeniem wszem i wobec, że Bosmerowie ruszają do walki o wolność. Jednak tak formułowane hasła, choć bardzo chwytliwe i pięknie brzmiące, nie wystarczą, by prowadzić wojnę na skalę, która była potrzebna przywódcom Powstania. Marek Verre i Endoriil zdawali sobie sprawę z tego, że potrzebują sojuszników. Tuż po bitwie odbyli spotkanie z elfami z innych dużych miast kraju. Yorath i Riordan - odpowiednio z Elden Root i Silvenaar - zgłosili swój akces, ale dopiero, gdy Armia Północna Altmerów opuści okolicę Silvenaar. To jednak wciąż było za mało i Marek Verre, w tajemnicy przed wspólnikiem, od kilku miesięcy prowadził poszukiwania członka dynastii Camoranów - legendarnego rodu bosmerskich królów. Zdawał sobie sprawę, że znalezienie prawowitego króla przysporzyłoby im wielu zwolenników w całym państwie. Nikt nie mógłby posługiwać się propagandą, twierdzić, że są zwyczajną bandycką rebelią, która chce gwałcić i rabować. Mer szlachetnej królewskiej krwi sprawiłby, że już teraz, na początku, kiedy przyciągnięcie do siebie jak największej liczby ochotników było priorytetem, mogliby znacząco zwiększyć swoje szanse na sukces. Poza tym armia Endoriila zwyczajnie potrzebowała uzupełnień i świeżych żołnierzy. Marek Verre liczył na to, że koronacja odnalezionego potomka Camoranów sprawi, że Bosmerowie ustawią się w kolejkach do punktów werbunkowych. Przed Powstaniem wybuchło wiele mniejszych buntów, ale były szybko tłumione przez Altmerów. Verre był dobrym obserwatorem, wyciągał wnioski z tych porażek, więc zdawał sobie sprawę z tego, że musi uderzyć w najbardziej patriotyczną nutę. Znalazł zatem króla dla puszczy Valen i wszystkich jej mieszkańców. Wybrańcem był młody chłopak o imieniu Eplear, który całe życie spędził na odludziu razem ze swoją strażą, która od wielu lat strzegła go, a wcześniej jego rodziców. Chłopiec ten był nieśmiałym, lecz poczciwym podlotkiem, który przede wszystkim nie chciał zawieść wielkich oczekiwań, jakie nagle na niego spadły. Wyciągnięto go z gęstego lasu i bezstresowego życia, by zrzucić na jego barki ciężar i nadzieje całego kraju. Przybył do Arenthii wraz ze swoją żoną - Aurelią, jego rówieśniczką - oraz połową Straży Królewskiej, bo tak się sami nazywali, pod przywództwem giganta Allena.</i></div>
<div style="text-align: justify;">
<i><br />Marek Verre liczył na to, że wiek i podatność młodego króla na wpływy sprawi, że będzie go można ukształtować tak, jak szlachcic sobie tego zażyczy. Marek nie zamierzał oddawać władzy w ręce chłopca. Na razie Eplear miał być "sztandarem", który przyciągnie legiony elfów, by walczyć za kraj. Do czasu ostatecznego pokonania Altmerów decydujące zdanie w większości kwestii militarnych miał mieć Endoriil i jego najbliżsi doradcy. Sprawy ekonomiczne i społeczne były odpowiedzialnością Marka i Maela Verre. Riordan i Yorath zagwarantowali sobie prawo do zasiadania w Radzie Powstania. Pierwsze jej spotkanie było zaplanowane po bitwie, która nieuchronnie się zbliżała. Niespełna dziesięciotysięczna armia Altmerów stacjonowała zaledwie trzy dni drogi od Arenthii i jej dowódca lada dzień miał się dowiedzieć o sukcesie Bosmerów. Endoriil był w pełni świadomy, że wróg postara się, by odpowiedź była miażdżąca.</i></div>
<div style="text-align: justify;">
<i><br />Należy więc zaznaczyć, że choć kształtowanie króla i stopniowe przekazywanie mu władzy mieściło się w odległych planach Marka Verre, to przez najbliższe miesiące, a może nawet lata po koronacji chłopak miał być raczej przedmiotem, a nie podmiotem rządów. Na czas walki miał trwać tylko przy boku szlachcica i Endoriila, by budować morale rodaków i uczyć się.</i><br />
<br />
Fragment z <i>Kronika Powstania Bosmerskiego</i>, Ri'Baadar al'kefir an'Ulmin nasto'Goor. <br />
<br /></div>
<div style="text-align: center;">
II</div>
<div style="text-align: justify;">
<br />
- Wciąż nie mogę w to uwierzyć - powiedział Neven, stając obok Endoriila w tłumie innych elfów zebranych pod Świątynią Y'ffre. - Będziemy mieć króla. Prawdziwego króla. Będziemy... Państwem.<br />
Endoriil lekko się uśmiechnął i rozejrzał się jeszcze raz. Plac przed Świątynią był zatłoczony do granic możliwości. Żołnierze kilku stacjonujących w mieście kompanii zmieszali się z mieszkańcami i stali ramię w ramię, spoglądając w górę, na sam szczyt schodów, który w tej chwili był pusty. W oknach niewysokich kamieniczek, okalających plac ze wszystkich stron, powiewały zielone tkaniny; flagi, szale, a nawet zwykłe koszulki. Zieleń, naturalny kolor Bosmerów, znów dominowała w Arenthii.<br />
- Wiedziałeś o tym? - spytał Neven.<br />
- Hm? - ocknął się jego rozmówca.<br />
- No, że króla będziemy mieć.<br />
- Ach... Dowiedziałem się niedawno. <br />
- I co o tym myślisz?<br />
- Potrzebujemy tego - mówił Endoriil, patrząc na boki, na balkony kamienic, na które wdrapywały się młode i zwinne elfy, by lepiej widzieć nadciągające wydarzenia. - Wszyscy tego potrzebujemy. Widzisz ten entuzjazm? Podobno całe miasto szalało i całą noc wino lało się strumieniami po tym, jak Darelion i jego jazda wjechali triumfalnie do miasta i zajęli Pałac.<br />
- Żałuję, że tego nie widziałem - odrzekł Neven, ale wcale nie wydawał się smutny. <br />
- Miałeś ręce pełne roboty. - Endoriil schylił się w stronę przyjaciela i mówił szeptem: - Jak było we Frangeldzie? Jak nasi rodacy? Opowiedz pokrótce, jak wam poszło.<br />
Obaj merowie dotarli do miasta zaledwie kilka godzin wcześniej; Endoriil ze spotkania z możnymi, a Neven z Frangeldu, gdzie odprowadził wszystkich cywili, których przywiedli tu aż ze Skyrim. Zorganizował pierwsze prace, ale, jak sam właśnie przyznawał, nie było tego tak wiele.<br />
- To miejsce, o którym mówiłeś - mówił, chwytając od jakiegoś przechodnia kubek z winem i biorąc łyka. - Dotarliśmy tam bez problemów. To musi być bardzo stara osada. Znaleźliśmy tam kilkunastu Latamejów. Wiedzieli o sojuszu między tobą i Manną, przyjęli nas godnie. Pokazali, co i jak. Powiem ci szczerze, że jakby to troszkę doszlifować, to będzie z tego całkiem niezłe miasteczko.<br />
- To chyba Manna mocno ich zagoniła do roboty, bo jak ja tam byłem te parę miesięcy temu, to wrażenia miałem raczej kiepskie.<br />
- Może dlatego, że nas zaprosili na kolację, a ty miałeś być kolacją.<br />
Rozmowa trwała, a plac był już zagęszczony w takim stopniu, że trudno było się poruszyć. U stóp samej Świątyni, na samym szczycie schodów, pojawiły się dwie postacie w długich szatach. Byli to młodzi kapłani, którzy wystawili na widoku duże drewniane krzesło.<br />
- No i co jeszcze? - dopytywał Endoriil. - Bałem się, że jak usłyszą o zdobyciu miasta, to wszyscy będą chcieli pójść z tobą. Ilu poszło?<br />
- To właśnie jest ciekawe, bo ledwie garstka. Posłuchali cię. Mówiłeś, że potrzebujemy bazy na wypadek porażki, to zostali i po prostu ją budują. Sam się dziwiłem, ale poza Granosem i kilkoma innymi osobami cała reszta została i współpracuje z Latamejami. Wolałem, żeby staruszek tam został, ale jakoś bardzo chciał tu przyjechać. Mówił, że żołnierzom przyda się jego gadanie. Wiesz, jaki on jest.<br />
- Yhm - przytaknął Endoriil. - To kto tam teraz rządzi?<br />
- Tak naprawdę to Latamejowie, ale sporo do powiedzenia ma też żona Dareliona, Ellen. Widocznie poczuła się odpowiedzialna. A może musiała, bo wszyscy patrzą się tam na nią jak na autorytet jakiś. Dopiero się dowiedziałem, że mocno pomagała wszystkim na Podgrodziu. Merowie ją szanują.<br />
- Dobrze. Nawet bardzo dobrze.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br />
Dwie młode elfki stanęły obok nich, robiąc sobie przerwę w przebijaniu się bliżej podnóża schodów. Stawały na palcach, lekko podskakiwały, aby zobaczyć jak najwięcej. Rozmawiały przy tym.<br />
- Myślisz, że będzie ten, co na tej paradzie prowadził jeźdźców? - mówiła śliczna blondynka w zwiewnej i bardzo prostej sukience.<br />
- No, ja myślę! - odparła druga, brunetka o krótkich włosach. Chichotała. - Taki dzielny i taki przystojny! Ciekawe, czy ma jakąś dziewczynę, co?<br />
Mężczyźni milczeli, patrząc sobie w oczy i z trudem powstrzymując komentarze.<br />
- To był chyba jakiś ważny dowódca naszych, jak myślisz? - spytała blondynka.<br />
- No, ja myślę! Pierwszy wjechał do miasta i zajął Pałac Namiestnikowski! Musi być bardzo ważny.<br />
- Ważny i przystojny, no idealna partia!<br />
- Ej, ej, przecież ty kręcisz z synem karczmarza, tego z "Pod Lisem".<br />
Blondynka rozmarzyła się i po chwili chciała odpowiedzieć, ale dostrzegła Nevena, który nadął policzki do granic możliwości, powstrzymując śmiech.<br />
- A ty coś taki czerwony? - spytała w końcu. - Czemu ty się nie zaciągniesz, hm? Tylu dzielnych chłopców walczy za nas, a wy tu co?<br />
Rzuciła wzrokiem na niepozornie wyglądającego Endoriila. Jego zbroję czyścił teraz jeden z młodszych żołnierzy Korpusu, więc na plac przyszedł w zwykłej szarawej koszuli.<br />
- Nie każdy może być bohaterem - dodała jej czarnowłosa koleżanka. - Nie każdy do wielkich czynów się urodził i nie każdemu staje odwagi! A ten na koniu, oj, jaki on musi być odważny.<br />
- Oj, musi, musi.<br />
Neven i Endoriil spojrzeli sobie w oczy i zgodnie się roześmiali. <br />
- Kto by pomyślał - powiedział cicho Neven i wziął głęboki oddech. - Kto by pomyślał... Jeszcze rok temu, kiedy ganiałem za brudną gęsią ze złamanym skrzydełkiem. Jakby mi ktoś powiedział, że za rok od wtedy będę tu... I w tej roli, w jakiej jestem, jaką mi dałeś... Nie uwierzyłbym, przyjacielu. To się nie mieści w głowie.<br />
<br />
Endoriil nie odpowiedział. Skinął tylko głową i przestraszył się lekko, bo blondynka właśnie pisnęła z zachwytem. Okazało się, że Darelion wjechał właśnie z bocznej uliczki na plac. Oczywiście konno. Uśmiechał się szeroko i odwzajemniał radosne pozdrowienia mieszkańców. Nie musiał trzymać wodzy, bo koń, jeden z tych podarowanych Bosmerom przez Astarte, prowadzony być nie musiał - był świetnie wyszkolony.<br />
- To on! To on! - krzyknęła elfka. - Ach, jaki on piękny. I mówiłam, że ważny, bo zobacz. Konia daje pachołkowi i idzie w górę po schodach.<br />
- A po co on tam? - spytał szeptem Baelian, który nagle stanął za plecami kolegów. - Wybaczcie, że się spóźniłem. Przypominałem sobie kilka knajp. W sensie, wiecie no, degustowałem. Ale to miasto się zmieniło przez te dwa lata! Mają być kapłani, chłopak i Marek Verre, tak? A w ogóle to dlaczego ty tam nie stoisz?<br />
- Daj spokój - odpowiedział Endoriil. - Spaliłbym się ze wstydu. Widzisz ten tłum?<br />
- Stary, dwa dni temu dowodziłeś tysiącami zakapiorów w wielkiej bitwie, a teraz boisz się radosnego zgromadzonka?<br />
- Hej, piękne panny! - Baelian zakrzyknął radośnie do stojących obok dziewczyn, ale te nie zwróciły na niego uwagi. Były zapatrzone w stojącego przy wejściu do świątyni Dareliona. Patrzyły na niego jak w posążek jakiegoś bożka. <br />
Obok Dareliona stało dwóch kapłanów. Chwilę później pojawili się elegancko ubrani Marek i Mael Verre. Tłum mocno się ożywił. Merowie pozdrawiali Marka serdecznie, a on stał na górze z błogim uśmiechem na ustach.<br />
- Nigdy nas nie zdradził! - krzyczał jakiś starszy elf. - Nigdy! Kochamy cię, Marku! Dziękujemy!<br />
Po kilku chwilach okrzyki ucichły i znów zapanował ogólny zgiełk. Dziewczyny wpatrywały się w każdy krok Dareliona, a Baelian stanął między przyjaciółmi i objął ich ramionami. Jego oddech był mocno nieświeży.<br />
- Piłeś na służbie, żołnierzu? - spytał Endoriil, udając powagę.<br />
<br />
Przez chwilę Baelian nie wiedział, co odpowiedzieć. Endoriil nie był już jego kolegą z Podgrodzia, z którym czasem ruszali na polowania. Teraz był jego przełożonym i w sumie miał prawo egzekwować pewne rzeczy. Zanim Baelian wymyślił jakąś odpowiedź, Endoriil prychnął śmiechem i poklepał go po plecach.<br />
- Oj, też bym się w końcu napił - dodał rozmarzony.<br />
<br /></div>
<div style="text-align: center;">
III</div>
<div style="text-align: justify;">
<br />
Dzieci siedziały na balkonie na drugim piętrze kamienicy. Machały nóżkami ze zniecierpliwieniem. Pod nimi gęstniała istna rzesza merów, falująca i żywa niczym lekko wzburzona tafla wody. Mahon i Melvin, dzieci miejscowego kupca, nigdy nie widziały takich tłumów, chociaż w Arenthii mieszkali od urodzenia. Byli bliźniakami, mieli po dwanaście lat. Powinni dziś pomagać ojcu na targowisku, ale kiedy ten zorientował się, że wszyscy poszli pod Świątynię, puścił dzieciaki wolno zaznaczając, żeby od razu po uroczystości wrócili do niego, bo zacznie się ruch. Chłopcy wdrapali się na cudzy balkon po pnączach, które obrastały wszystkie kamienice. Obok nich stała gospodyni, młoda elfka z niemowlęciem, ale nie wyganiała ich. Dała im po kilka cukierków i stanęła nad nimi, wpatrując się w punkt przyciągający uwagę wszystkich.<br />
- A proszę panią - pytał jeden z chłopców - a czy ten król to wygoni Altmerów od nas? Ale tak na dobre?<br />
- Oby... - odrzekła poważnie młoda matka, spoglądając z troską na swoją córeczkę. - Oby. Za dużo się już wycierpieliśmy.<br />
- A czy pani widziała już jakiegoś króla, proszę panią?<br />
- Nie, chłopcy, nigdy nie widziałam króla. W Valenwood już dawno nie było prawdziwego króla.<br />
- Aha.<br />
<br />
Młode urwisy nie miały świadomości, w jak ważnym wydarzeniu uczestniczą. Nie mogły wiedzieć, że za sto lat, gdy ich rozmówczyni nie będzie już na świecie, a sami będą już u jesieni swego istnienia, rodacy będą ich prosić o opowiedzenie wydarzeń z tego właśnie dnia. Z dnia, który przeszedł do historii Valen. Teraz jeden z chłopców dłubał w nosie, a drugi złapał mały kamyk i rzucił na głowę łysawego elfa dwa metry pod nimi. Zniesmaczona ofiara spojrzała w górę i pogroziła palcem.<br />
- A nasz tata mówi, że ciężkie czasy teraz będą. A pani też tak myśli? - pytali dalej.<br />
- Noc jest najczarniejsza przed świtem - cicho odrzekła dziewczyna, nucąc kołysankę do ucha swojej córki. - Nie bójcie się. Bądźcie odważni.<br />
- Jak Demon z Frangeldu? - spytal Mahon i złapał gałązkę porastającą balkon. Ułamał ją i zaczął machać udając, że to miecz.<br />
- A to naprawdę jest taki demon, proszę panią? - spytał jego brat.<br />
- Nie wiem. Ale może naprawdę potrzeba nam demona, żeby na zawsze wyrzucić stąd Altmerów.<br />
<br /></div>
<div style="text-align: center;">
*</div>
<div style="text-align: justify;">
<br />
Na szczycie dwaj kapłani chwycili cienkie aluminiowe talerze i uderzali w nie metalowymi łyżkami. Echo rozchodziło się po całym placu, a zgiełk błyskawicznie ustał. Duchowni stali po dwóch stronach zwykłego, choć dość dużego, drewnianego krzesła. Po ich prawej stali Marek i Mael, nieco z tyłu byli Darelion i Daren, który, w przeciwieństwie do swojego przyjaciela, czuł się bardzo nieswojo i było to można dostrzec. Rozglądał się dość nerwowo i był przytłoczony zainteresowaniem. Endoriil, Neven i Baelian stali w tłumie obok zapatrzonych w Dareliona dziewcząt. W końcu metaliczne echo umilkło, a na szczyt schodów wszedł Rowan - Najwyższy Kapłan Świątyni Y'ffre. Zwierzchnikiem wszystkich duchownych w Valen był jego odpowiednik w Silvenaar i to on dostąpiłby zaszczytu poprowadzenia tej uroczystości, ale Karak, który pełnił tę funkcję przez ponad dwieście lat, został zamordowany przez Altmerów na samym początku czystek, gdy głośno sprzeciwiał się tym działaniom. Następcy nie wybrano.<br />
- Ależ on przystojny! - znów pisnęła blondynka, oceniając urodę Dareliona.<br />
- Chwała Y'ffre - powiedział donośnym głosem Rowan i uniósł otwartą dłoń, pozdrawiając wiernych. Wyszywane złotą nicią wzory na rękawie mieniły się w blasku słońca, wyglądającego zza sunącej wolno po niebie chmury.<br />
- Chwała! - odkrzyknęły tysiące Bosmerów.<br />
A był w tym krzyku wielki entuzjazm, bowiem zabrzmiał on pierwszy raz od ponad trzech miesięcy, kiedy to Altmerowie zakazali nie tylko celebrować najstarsze bosmerskie święto poświęcone właśnie Y'ffre, ale też zamknęli Świątynię dla wiernych, a samym kapłanom zafundowali nic innego jak areszt domowy w marmurowych murach budowli. <br />
- Chwała Y'ffre! - krzyknęły dzieci z balkonu, krzyknął Endoriil i Neven. Po pijacku wydarł się Baelian. Krzyknęła szwaczka, myśliwy, który niósł futra na sprzedaż. Krzyknął Darelion, myśląc o swojej żonie i ukochanej córce. <br />
- Chwała Y'ffre! - krzyknął karczmarz z knajpy "Pod Lisem", krzyczał stojący w cieniu Mahir, jeden z ostatnich merów z plemienia Yvanni, który był wykonawcą zbroi Endoriila. Krzyknęła Manna i Saleh, którzy stali gdzieś w tłumie po drugiej stronie placu. Krzyknął chłop Barten i jego żona, którzy przybyli do miasta, by kupić zapasy na zbliżające się chłodne miesiące.<br />
- Chwała Y'ffre! - krzyknął Granos, stojący na dole, przy pierwszych schodkach. Krzyknął Sarudalf, białowłosy elf, poprawiając opatrunek na swojej ranie, bo okrzyki dochodziły i do szpitala, w którym się kurował. Krzyknęła Neafel, ze strzałą na cięciwie swego łuku, stojąc na murze i czujnie wypatrując wroga.<br />
<br />
Z wnętrza świątyni wyszedł łysy gigant, którego Endoriil zdążył już poznać. Za nim weszła dwójka dzieci, bo takie odnoszono wrażenie, patrząc na te postacie z dalszej odległości. W zielonej sukni kroczyła młoda Bosmerka o podłużnej twarzy i niezwykle długich szpiczastych uszach.<br />
- Królowa... - westchnęła z zachwytem krótkowłosa brunetka, opierając się o ramię Baeliana.<br />
Dziewczyna miała wianek w swych czarnych, niezwykle długich, kręconych włosach. Kwiaty w różnych kolorach zdobiły jej głowę, gdy stąpała ostrożnie. Nie chciała się przewrócić - Endoriil to widział. Bardzo się stresowała. Trzymała mocno ramię młodego chłopca, szesnastoletniego mera, który uosabiał teraz nadzieje tysięcy elfów zgromadzonych na placu i wielu, wielu tysięcy im podobnych, rozsianych po całym kraju.<br />
- Biedny chłopak... - powiedział Endoriil.<br />
- Słucham? - odrzekł wąsaty starszy elf, stojący przed nim.<br />
- Nic, nic.<br />
<br />
Eplear miał na sobie ciemnozielony strój, który sprawiał wrażenie czarnego, gdy słońce chowało się za chmurami. Szedł niepewnie i trudno było stwierdzić, kto dla kogo jest oparciem. On dla dziewczyny, czy ona dla niego. Młody mer stanął w końcu przed Rowanem, a jego żona Aurelia ucałowała policzki męża i stanęła obok Marka Verre, który skłonił głowę, wyrażając swój szacunek dla przyszłej królowej. Ciszę panującą na placu przerywały tylko ptaki przesiadujące na gałęziach drzew. Ze Świątyni wyszedł czwarty kapłan, niosąc czerwoną poduszkę, na której spoczywała hebanowa korona. Z pozoru skromna, ale na jej przedzie zatopiony był imponujący diament, który nawet z tak wielkiej odległości wywołał zachwyt ludu.<br />
<br />
Potomek dynastii Camoranów nie bardzo wiedział, co teraz, więc Rowan delikatnie pchnął go w stronę krzesła, na którym chłopak usiadł. Wtedy Najwyższy Kapłan chwycił hebanową koronę i stanął na wprost ludu, unosząc ją wysoko w górę. Wszystkie oczy na placu skupione były teraz na jego dłoniach i przedmiocie, który trzymał i który symbolizował teraz odzyskanie czegoś, co zostało im odebrane.<br />
- Oto Eplear, król nasz - rzekł powoli Rowan, nie opuszczając korony. - Rządzić będzie w imieniu was wszystkich i z błogosławieństwem pana lasów naszych, Y'ffre. Niech ruszą wieści do wszystkich stron świata, że Valenwood znów ma króla, który los swoich rodaków i kraju swego mieć będzie za rzecz najważniejszą. Oto król nasz, Eplear II Camoran. <br />
Rowan odwrócił się w stronę siedzącego na skromnym drewnianym tronie chłopca. Powoli nałożył na jego głowę koronę. Spojrzał w stronę placu pełnego merów i krzyknął:<br />
- Niech żyje król!<br />
- Niech żyje! - i krzyknęli wszyscy jak jeden mąż, niektórzy ze łzami w oczach. - Niech żyje! Niech żyje! Niech żyje!<br />
Ogólna radość została przerwana przez Marka Verre, który podszedł do Epleara i położył mu dłoń na ramieniu. Rowan uniósł ręce, by uciszyć tłum.<br />
- Król chce przemówić! - krzyknął Marek Verre. - Pierwsze decyzje już zapadły. Oto jedna z nich.<br />
Gdy w końcu zapanowała zupełna cisza, Eplear wstał i spojrzał najpierw na Allena, potem na Marka Verre. Szlachcic skinął głową. Lud chciał słuchać swojego króla.<br />
- Niech... - Eplear mówił drżącym głosem, ale po chwili poczuł odwagę, gdy Aurelia podeszła i chwyciła go za dłoń. Wstał i kontynuował już nieco pewniej: - Niech wystąpi Endoriil z Woodmer!<br />
Starał się wykrzyczeć imię, lecz głos lekko mu się załamał, ale merowie się tym nie przejmowali. Mieszkańcy miasta znali rdzawowłosego elfa tylko z legendy. To on miał podpalić altmerski dąb, który płonął nawet w tej chwili. Wielu się go bało. Inni nie wierzyli, że w ogóle istnieje.<br />
- Demon z Frangeldu... - Zaniepokojone głosy mieszczan zaczęły dominować<br />
Neven i Baelian spojrzeli na zaskoczonego Endoriila. Na szczycie schodów Eplear szukał wzroku Marka Verre, który ponownie skinął głową, tym razem uśmiechając się.<br />
- Coś mówiłeś o spaleniu się ze wstydu - powiedział Neven, delikatnie popychając przyjaciela w przód. - Idź śmiało.<br />
Ruszył. Powoli, bo inaczej nie mógł. Najpierw delikatnie przecisnął się obok elfek, które na moment przestały zachwycać się Darelionem. <br />
- Ach, gdzie ty się pchasz? - spytała jedna z nich.<br />
Miał problem, żeby przejść przez gęsty tłum, ale tylko przez chwilę. Z każdej strony nadciągnęli merowie, których znał z widzenia. Jego żołnierze. Wielu z nich było na placu, a teraz stanęli przed nim i stworzyli wąski szpaler, którym szedł swobodnie przez kilka ostatnich metrów. Dwie dziewczyny otworzyły szeroko usta.<br />
- To... To on? - spytała jedna retorycznie. - To przecież on.<br />
<br />
Wszyscy zgromadzeni patrzyli na jednego z nich. Elfa w szarej koszuli, który został wezwany przez króla, a którego sami kojarzyli tylko z opowieści. Przedarł się w końcu i szedł w górę schodów.<br />
- Cholera, strasznie ich dużo, a wszyscy się na mnie gapią - pomyślał i doszedł do wniosku, że Eplear wcale nie wypadł tak źle. - Nie przewrócił się. I ja też nie mogę się przewrócić.<br />
Kiedy Endoriil, nie przewróciwszy się, doszedł na szczyt i stanął naprzeciw króla Epleara II Camorana, przy Marku Verre stał kolejny kapłan z czerwoną poduszką, na której spoczywała hebanowa buława. Dopiero teraz Endoriil zorientował się, o co chodzi. To oficjalne - pomyślał. Jestem...<br />
- Endoriilu... - powiedział Eplear, ale słowa ugrzęzły mu w gardle.<br />
Chwilę niezręcznej ciszy przerwał Marek Verre, chwytając buławę i stając przed Endoriilem.<br />
- Król puszczy Valen, Eplear - szlachcic mówił głosem wzniosłym i donośnym - mianuje niniejszym Endoriila, syna Endonalla z klanu Woodmer, komendantem Powstania Bosmerskiego, wodzem swojej armii. Armii, która odzyska to, co zostało nam w zdradziecki sposób skradzione i pomści tych, którzy zginęli z ręki wroga.<br />
Wyciągnął dłoń z buławą w stronę Endoriila, a ten niewiele myśląc chwycił ją i stanął bokiem do tłumu. Kilkudziesięciu żołnierzy, którzy przed chwilą formowali szpaler, zaczęło krzyczeć:<br />
- En-do-riil! En-do-riil! En-do-riil!<br />
Tłum podchwycił, a imię na pierwszy rzut oka niepozornego, rdzawowłosego Bosmera niosło się po mieście i okolicznych lasach. Po raz pierwszy, ale nie ostatni.<br />
<br />
-----------------------------</div>
<div style="text-align: justify;">
Spis treści znajdziesz <a href="http://dikajos.blogspot.co.uk/2014/10/spis-tresci-bloga.html">TUTAJ</a></div>
<br />dikajoshttp://www.blogger.com/profile/17852878016698983065noreply@blogger.com8tag:blogger.com,1999:blog-4563288153838779576.post-33743758458319410672015-11-23T20:18:00.000-08:002018-03-01T11:33:02.801-08:00TES "Taki Los" - odcinek XXVIII<div style="text-align: center;">
<span style="font-size: large;"><b>THE ELDER SCROLLS<br />TAKI LOS</b></span></div>
<div style="text-align: center;">
<span style="font-size: large;"><b><br />ODCINEK XXVIII</b></span></div>
<div style="text-align: center;">
<span style="font-size: large;"><b><br />ZJAZD MOŻNYCH</b></span></div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: center;">
<a href="http://dikajos.blogspot.co.uk/2015/11/tes-taki-los-odcinek-xxvii.html">Poprzedni</a> - <a href="http://dikajos.blogspot.co.uk/2016/03/tes-taki-los-odcinek-xxix.html">Następny</a></div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: center;">
I</div>
<div style="text-align: justify;">
<br />
Endoriil spał krótko, bowiem adrenalina zgromadzona w jego organizmie na więcej nie pozwalała. Bitwa była wygrana, ale on doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że to zaledwie początek walki. Kadra oficerska nocowała w koszarach altmerskiego garnizonu, podczas gdy większość Korpusu spala pod gołym niebem bądź na skraju lasu. Endoriil i Marek Verre nie chcieli ryzykować wpuszczenia zbyt dużej ilości żołnierzy do miasta, więc postanowiono tylko wprowadzić do Arenthii trzy kompanie, aby zaprowadziły względny porządek w mieście. W tej chwili słońce wzbijało się już coraz wyżej, a powietrze zdominował ukochany przez Endoriila zapach świeżutkiej rosy. Za chwilę kadra oficerska miała wykonać triumfalny wjazd do miasta, gdzie przy Pałacu czekał już Mael Verre. Wciąż jednak było parę spraw, którym dowódca Korpusu chciał poświęcić kilka chwil. Najpierw wstąpił do szpitala polowego, w którym norscy medycy i ich elfi pomocnicy nie zmrużyli oka w ciągu tej niezwykle długiej dla nich nocy.<br />
<br />
Woodmerczyk wszedł do największego namiotu, postawionego na wciąż mocno zabłoconym podłożu. Warunki nie sprzyjały operacjom, których wielu merów potrzebowało. W pomieszczeniu dominowały jęki pacjentów. Przy wejściu leżeli najlżej ranni, którym założono zaledwie prowizoryczne opatrunki, zajmując się pilniej tymi, którzy byli o krok od śmierci. Wśród lekko rannych Endoriil spostrzegł białowłosego Sarudalfa, który mocno wyróżnił się na polu bitwy, walcząc jako dowódca plutonu będącego częścią kompanii Neafel.<br />
- Sarudalfie, ciężkie rany? - spytał, spoglądając na zaszyte już rozcięcie na lewym ramieniu mera. Elfia pielęgniarka owijała je właśnie w śnieżnobiały bandaż.<br />
- Ledwie draśnięcie - odrzekł Sarudalf, a jego powieki walczyły z chęcią zapadnięcia w głęboki sen. Był strasznie zmęczony. - Wspieraliśmy Latamejów z lewej strony, zgodnie z twoim rozkazem. Trochę oberwaliśmy, ale... No cóż, to nic w porównaniu z kompaniami Darena. Ten ostrzał łuczników mocno ich zdziesiątkował. Wielu zostało na polu bitwy, wielu jest tutaj.<br />
- Widziałem, jak walczyłeś - odrzekł Endoriil. - A Daren dowodzi całą dywizją Korpusu, chociaż od dawna chciał być z Darelionem przy naszej jeździe. Przychylę się do jego prośby. Neven dostanie awans, przejmie całą dywizję Darena. Co powiesz na przejęcie kompanii po Nevenie, hm?<br />
- Ja... - Sarudalf uniósł zaczerwienione oczy. - Niedawno się do was przyłączyłem, a już powierzasz mi los ponad dwustu swoich merów?<br />
- Walczyłeś dzielnie. Nie mam powodu, żeby wątpić w twoje intencje. Obserwowałem wszystko z jednego z wozów i widzę, że jesteś doświadczonym wojownikiem. Zgadzasz się?<br />
Kilka elfów kasłało na materacach wokoło nich. Pluli krwią. W całym namiocie unosił się nieprzyjemny zapach, a zza kotary, postawionej w jednym rogu, rozległ się przeciągły kobiecy krzyk.<br />
- Przez te wrzaski nie mogę spać... - rzekł Sarudalf po chwili. - Zgadzam się. Gdzie mam się zgłosić?<br />
- Poaltmerskie koszary. Nie wiem jednak czy do mnie. Jeśli by mnie tam nie było, to... Hmm... Neven jest we Frangeldzie, więc wygląda na to, że to Daren przejmuje dowodzenie.<br />
- A gdzie się wybierasz? - Sarudalf był mocno zaskoczony.<br />
- Od razu po ceremonii pod Pałacem wyruszam gdzieś z Markiem. Albo nawet przed ceremonią. Na razie wolał więcej nie mówić.<br />
- Ufasz mu? - spytał białowłosy.<br />
- Gdyby nie on, to wszystko nie byłoby możliwe. Zdrowiej, bo taki żołnierz jak ty przyda się jeszcze nie raz.<br />
<br />
Za Endoriilem, zgodnie z jego podejściem do dowodzenia, niemal zawsze chodziło dwóch, trzech gońców. Najbardziej zaufanym z nich był Livan, który zdobył szacunek przywódcy jeszcze na Pograniczu, podczas walki z Renegatami. I tym razem również kroczył za nim niemal krok w krok. Podeszli do kotary, zza której wyjrzał chirurg, Nord, który niemal całe życie spędził w Białej Grani. Pracował przy rannych w wojnie domowej w Skyrim, potem na Pograniczu, a gdy wrócił do swojego miasta i zobaczył, że Bosmerowie potrzebują pomocy, nie wahał się ani chwili. <br />
- Witaj, Bjorn - powiedział elf.<br />
- Ach, Endoriil, witaj, witaj. - Nord chciał podrapać swędzące czoło ręką, ale obie dłonie miał we krwi. Wykorzystał więc swoje przedramię, jedno z niewielu miejsc białego fartucha, które nie było we krwi. Zza pleców czarnowłosego, brodatego Norda dobiegały jęki kobiety. Endoriil zajrzał przez ramię lekarza, który odezwał się: - Amputacja ramienia. Dostała jakimś półtoraręcznym mieczem. Dwuręczny przeciąłby kość, jednoręczny mógłby do kości nie dojść i uratowalibyśmy rękę, ale jej ramię wisiało na ścięgnach. Kość była pogruchotana. Mocno cierpiała. Amputacja była jedynym wyjściem.<br />
<br />
Endoriil spojrzał na leżącą na stole kobietę - była młodą elfką o kasztanowych włosach i dość ostrych rysach twarzy. Nie kojarzył jej. Zdał sobie sprawę, że wcześniej znał niemal wszystkich, u których boku walczył. A teraz jego siły rozrosły się do rozmiarów tak dużych, że nie wie nawet, kim jest ta dziewczyna.<br />
- Jestem tu, żeby spytać, czego potrzebujesz. Być może wyjadę na dzień lub dwa i próbuję przed wyjazdem ogarnąć, co się da. Więc jeśli potrzebujesz czegokolwiek, po prostu powiedz to teraz.<br />
Bjorn wytarł czerwone dłonie w niemniej czerwony fartuch. Trudno było powiedzieć, czy efekt nie był odwrotny od zamierzonego. Chirurg zawołał jednego z Bosmerów, którzy od czasów Podgrodzia przyuczali się do zawodu.<br />
- Kaen - powiedział i poczekał aż mer podejdzie. - Jeszcze trochę środków przeciwbólowych dla tej dziewczyny. Następnym pacjentem zajmiesz się sam, bo ja muszę porozmawiać z dowódcą.<br />
Młody elf popatrzył na Endoriila i dopiero teraz go poznał. Skłonił się bardzo nisko i uśmiechnął. Chwilę potem podszedł do torby z lekami i szukał czegoś na uśmierzenie bólu. Bjorn chwycił z ziemi amputowane ramię elfki i poprowadził Endoriila na tył namiotu. Był tu niewielki dół, do którego chirurg wrzucił ramię. Bosmer spojrzał - kilkanaście kończyn już leżało w błocie. Wojna zbierała swoje żniwo.<br />
- Czego potrzebujemy? - powtórzył pytanie Bjorn. - Prościej wymienić, czego nie potrzebujemy. Przede wszystkim musimy mieć jakieś czyste pomieszczenia. Strasznie się boję, że w tym błocie i brudzie w rany będzie się wdawać zakażenie. Skoro miasto jest zdobyte, to musimy wprowadzić rannych do miasta.<br />
- Wydam rozkazy.<br />
- Potrzebujemy jak najwięcej wszelkiego rodzaju leków. W Arenthii na pewno są szpitale, a i Altmerowie na pewno coś zostawili. Do tego przydaliby się jacyś magowie, którzy pomogliby w leczeniu. Ja mam tylko parę rąk, a twoi pobratymcy bardzo pomagają, tak, ale jest nas kilkanaście osób, a rannych mamy setki. Nie każdemu możemy pomóc.<br />
- W porządku - zgodził się Endoriil i przyzwał swojego osobistego gońca, Livana: - Pójdziesz teraz do miasta i znajdziesz odpowiednie pomieszczenia. Szukaj w miejscach, gdzie przebywali Altmerowie. Jestem pewien, że zwolnili mnóstwo bardzo przytulnych budynków. Zabierz ze sobą innego gońca. On ma udać się do szpitali i do świątyni Y'ffre. Tam na pewno jest sporo medykamentów. <br />
- Tak jest, panie kapitanie - odpowiedział entuzjastycznie Livan, choć był mocno przerażony obrazami, które widział w szpitalu polowym.<br />
- Macie się uwinąć jak najszybciej, ruszaj.<br />
<br />
Livan pobiegł, ile sił w nogach. Norski chirurg wziął głęboki oddech, zapalił fajkę, którą miał w tylnej kieszeni brudnego fartucha i zorientował się, że ręce zaczęły mu drżeć. Potem wrócił do namiotu przepełnionego smrodem, błotem i śmiercią. Endoriil zaś udał się do niewielkiej wieży strażniczej, wbudowanej w bramę miasta.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: center;">
*</div>
<div style="text-align: justify;">
<br />
- Panie kapitanie! - krzyknął żołnierz i stanął na baczność.<br />
- Spocznij. Jak się ma nasz jeniec?<br />
- Po opatrzeniu przez naszą pielęgniarkę leży cały czas na łóżku. Dziewczyna mówiła, że jest mocno osłabiony, ale rana nie zagraża życiu.<br />
<br />
Endoriil kiwnął głową, żołnierz otworzył drzwi do wieży. Elf pokonał strome kamienne schody, które prowadziły spiralą w górę, gdzie przetrzymywano jednego z nielicznych jeńców, tego najważniejszego - Lorda Udomiela. W końcu woodmerczyk wszedł do pomieszczenia. Było niewielkie, a Bosmerowie zebrali ze środka wszystko poza łóżkiem, na którym leżał właśnie generał Altmerów. Gdy bitwa była już przegrana, rzucił się na przeważające siły wroga. Udało mu się zabić dwóch jeźdźców Dareliona, ale w końcu został stratowany przez jednego z koni. Teraz nosił prawą rękę na temblaku - miał pogruchotane ramię i jedną ranę ciętą brzucha. Dostrzegł wejście Endoriila i z wysiłkiem przysiadł na krawędzi łóżka. Kaszlnął dwukrotnie i skrzywił się w grymasie bólu. Bał się, że koń pogruchotał mu również wnętrzności, które dawały o sobie znać.<br />
- Gratulacje. - To były pierwsze słowa generała. Endoriil nie zdziwił się, a jeniec znowu odkaszlnął. Krople krwi pojawiły się na spodniach Udomiela. - Pokonałeś mnie. Niewielu może to o sobie powiedzieć.<br />
<br />
Endoriil przeszedł przez pomieszczenie i zatrzymał się przy zakratowanym oknie. Patrzył na Arenthię, na wolne już miasto, gdzie w oknach merowie zaczęli wywieszać zielone flagi i sztandary z wizerunkami swojego legendarnego dębu. Wszyscy szykowali się na wjazd triumfalny tych, którym zawdzięczają wypędzenie Altmerów.<br />
- Tylko jednego nie rozumiem - rzekł Udomiel przez spierzchnięte i spragnione wody usta. - Jak udało ci się wybić moją chorągiew. Chyba że wychodzisz z założenia, że magik nie wyjawia swoich sekretów, bo przestają być magią, hm?<br />
- Powiedzmy, że dysponowałem czymś, czego już nigdy zapewne nie będę mógł wykorzystać. Ale na szczęście udało mi się wykorzystać wczoraj. Mój oddział zakradł się nocą do obozu twoich jeźdźców.<br />
- Twój oddział jeźdźców. - Udomiel uśmiechnął się boleśnie i smutno. - Bosmerscy jeźdźcy. Żyję na tym świecie dwieście lat, a prędzej spodziewałbym się, że dosiądziecie stada dzikich Khajiitów, a nie koni. <br />
- Czemu rzuciłeś się na moje wojsko, zamiast się poddać? - spytał Endoriil i podszedł do drzwi, w które mocno zapukał.<br />
- A ty byś się poddał? Musiałem ochronić odwrót Bognara i jego ojca.<br />
- Miałem wrażenie, że nie pałasz do nich sympatią.<br />
- To nie ma żadnego znaczenia - odparł Lord i ponownie odkasłał krwią.<br />
- Jesteś ciężej ranny, niż mi mówili - powiedział Bosmer. W tej chwili drzwi otworzyły się i stanął w nich strażnik. Endoriil zwrócił się do niego: - Poślij po jedzenie i picie dla generała Udomiela. Nie przystoi nam trzymać tak godnego jeńca głodnego i spragnionego. A kiedy tylko Bjorn i jego szpital przeniesie się do koszar, mają przysłać tu medyka, żeby starannie opatrzył Lorda. Czy to jasne?<br />
- Tak jest, panie kapitanie! - krzyknął żołnierz i ruszył z powrotem po schodach.<br />
- Zastanawiałem się, co ze mną zrobicie - powiedział Udomiel po chwili ciszy. <br />
- Przepraszam, nie miałem czasu zająć się tym wcześniej.<br />
- Przepraszasz? - Udomiel zaśmiał się. - Przepraszasz mnie. Masz w tej chwili ważniejsze sprawy, niż jeniec zamknięty w wieży. I lepiej się nimi zajmij, bo to zwycięstwo to dopiero początek.<br />
- Tak, wiem o twojej Armii. Dziewięć tysięcy wyszkolonych żołnierzy, którzy niedługo dowiedzą się, że jesteś naszym jeńcem.<br />
- Zdajesz sobie sprawę, że nie jest to jedyna Armia Dominium w Valenwood? Jest też Armia Południowa, w tej chwili rozproszona, ale to kolejne dziesięć tysięcy wojowników.<br />
- Powiesz mi o nich więcej?<br />
- Nie, nic mnie do tego nie zobowiązuje. Ale ponowię pytanie, co ze mną zrobicie? Nie, żeby mnie to strasznie frasowało, ale lepiej wiedzieć, chyba się zgodzisz.<br />
- Jeszcze nie zadecydowałem.<br />
- Wielu na pewno będzie chciało mojej głowy. Najlepiej ściętej publicznie na placu przez Pałacem Namiestnikowskim.<br />
- To już nie jest Pałac Namiestnikowski - powiedział Endoriil z triumfalnym uśmiechem na ustach. Dodał: - To znowu nasz Pałac, bosmerski, zbudowany przez naszych przodków. Będzie w nim rządził burmistrz i Rada Miasta, prawdziwa, a nie podstawiona. A ściąć cię nie pozwolę.<br />
- Czyli okup? - drążył generał. - Zapewne sporo wam za mnie zapłacą. A pieniędzy na wojnie nigdy za wiele.<br />
- Zobaczymy, generale. Pora na mnie, bo jest mnóstwo spraw, którymi trzeba się zająć.<br />
- Tak, bracie merze. Wojna nigdy się nie zmienia.</div>
<div style="text-align: justify;">
Gdy Bosmer opuścił wieżę, Lord Udomiel położył się na łóżku i starał się znieść ból, który bił z klatki piersiowej i ramienia.<br />
<br /></div>
<div style="text-align: center;">
*</div>
<div style="text-align: justify;">
<br />
Spotkanie, które Endoriil odwlekał na sam koniec przed wyruszeniem w drogę, musiało w końcu nastąpić. Marek Verre osiodłał już dwa konie, bo mieli jechać właśnie konno, co nie bardzo odpowiadało Endoriilowi, bo jeźdźcem był słabym, ale Marek nalegał, że sprawę trzeba załatwić szybciej, bo inni czekają. Tożsamość tych innych na razie pozostawił dla siebie, ale gdy Marek był już gotowy, Endoriil zaprosił do niewielkiego namiotu Halena, niegdyś swojego najlepszego przyjaciela.<br />
<br />
Z racji intensywności aktualnych wydarzeń dowódca Korpusu Bosmerskiego i radny miasta Arenthii postanowili, że nie będą uczestniczyć w triumfalnym wjeździe do miasta. Pozostawili to Darenowi, Darelionowi i bezpośrednio podlegającym im oddziałom. Po prostu nie mieli czasu. Endoriil nieco żałował i bił się z myślami, ale w końcu Baelian wprowadził do namiotu szefa zunifikowanych klanów - Halena, który ostatecznie opowiedział się po stronie Bosmerów, chociaż powszechnie wiadome było, że ustalił wcześniej z Lordem Udomielem udzielenie pomocy właśnie jemu.<br />
- Witaj, stary druhu - odezwał się Halen.</div>
<div style="text-align: justify;">
Mocno się zmienił. Przed czystkami w klanach był wzorem dla Endoriila niemal pod każdym względem. Przede wszystkim wyglądał inaczej - był teraz lekko otyły, policzki zaokrągliły się i delikatnie błyszczały odbijając światło słoneczne, które wdzierało się przez nieszczelne ściany tymczasowego namiotu. Na jego ramionach wisiał długi płaszcz obłożony futrem białego niedźwiedzia, a wysadzany kamieniami szlachetnymi pas błyszczał niemniej niż pucołowate policzki. Halen wyciągnął dłoń z pulchnymi palcami w stronę Endoriila i czekał, aż ten odwzajemni gest i powitają się w stary klanowy sposób.<br />
- Mocno się zmieniłeś... druhu... - odpowiedział, ale nie wyciągnął dłoni. <br />
<br />
Halen złączył więc ręce za plecami, ledwo dając radę, i stąpał od prawej do lewej przed siedzącym przy biurku Endoriilem. Widzieli się pierwszy raz od niemal dwóch lat. Kiedy Endoriil walczył o życie - podróżował z karawaną Khajiita Ri'Baadara na północ, a potem próbował połączyć koniec z końcem na podgrodziu pod Białą Granią - Halen w tym samym czasie sprawował rządy w Woodmer i podbitych plemionach Hjoqmer, Annałów i Yvanni, chociaż dwa ostatnie były wybite niemal całkowicie. A po tym, jak wyglądał można było wysnuć wniosek, że dobrze mu się powodziło. Endoriil chciał spotkać się z Z'eelem, jednym z poruczników Halena, którego poznał, gdy był w Arenthii poprzednio. Problem w tym, że nie było teraz czasu, bo sam ruszał gdzieś z Markiem Verre, a dodatkowo nie chciał, by Halen dowiedział się, że potajemnie porozumiał się z jednym z jego podwładnych. Być może Z'eel mógłby rzucić nowe światło na to, co ostatnio działo się w Woodmer i w innych klanach oraz podać wiele innych przydatnych informacji. To jednak musiało poczekać.<br />
- I ty się zmieniłeś - odrzekł Halen. - I ta zmiana chyba mocno ci służy. No proszę. Mały Endoriil, którego uczyłem niemal wszystkiego, został wielkim wodzem.<br />
<br />
Skłonił głowę, ale Endoriil mu nie ufał, a jego słów nie traktował poważnie. Halen stracił jego zaufanie, a żeby je odbudować, nie wystarczyło rzucić się na niedobitki Altmerów. W żaden sposób nie rozgrzeszało to poprzednich postępków Halena, tego wszystkiego, co zrobił swoim braciom i siostrom. Endoriil stracił ciotkę i dwoje siostrzeńców podczas czystki w Valen. A przynajmniej był o tym przekonany.<br />
- A teraz - ciągnął Halen - przewodzisz tysiącom Bosmerów i jesteś powodem, dla którego od tygodni Altmerowie gorączkowo słali posłów, wręcz błagając o wsparcie przeciw tobie, przeciw Demonowi Frangeldu. Stałeś się kimś, z kim muszą się liczyć. Cieszę się, przyjacielu.<br />
- Nie nazywaj mnie tak - odrzekł Endoriil gniewnie. - Nasza przyjaźń umarła, kiedy umarli moi bliscy i kiedy zdradziłeś nasz klan.<br />
- Twoja ciotka wciąż żyje i ma się dobrze, a czy zdradziłem, tu się nie zgodzę.<br />
- Moja ciotka żyje?! <br />
- Owszem, żyje i ma się świetnie. Od kiedy musiałeś odejść, opiekuję się nią i dbam, by niczego jej nie brakowało. To wyraz mojego szacunku dla ciebie i tego, co razem przeżyliśmy.<br />
- Jakim cudem przeżyła? A jej chłopcy? - dopytywał Endoriil.<br />
- Niestety - Halen spuścił głowę - ich nie udało się uratować. Tamtego dnia, kiedy Altmerowie wkraczali do Woodmer z mieczami w dłoniach, chciałem trzymać ich przy sobie, całą trójkę. Ale chłopcy gdzieś uciekli. Nie mogłem pozwolić twojej ciotce iść za nimi, bo ona też by zginęła. Moi zwiadowcy znaleźli ich ciała po kilku tygodniach.<br />
- Na Y'ffre... - wyszeptał Endoriil i schował głowę w dłoniach. - Biedne dzieci... Chcę się spotkać z moją ciotką.<br />
- Dobrze, poślę po nią. Powinna tu być za dwa lub trzy dni.<br />
- To się dobrze składa, bo i ja wtedy wrócę - odpowiedział Endoriil i wstał od biurka. Otworzył skrzynię, z której wyciągnął swoją piękną zbroję z wizerunkiem płonącego drzewa na napierśniku i zakładał ją na siebie.<br />
- Wybierasz się gdzieś? - spytał Halen, unosząc brwi.<br />
- Owszem, wybieram się. Powiedz mi, Halenie... To, co stało się w przeszłości, nigdy się nie odstanie. Wspomogłeś nas w bitwie, odwróciłeś się od Altmerów i jestem ci za to wdzięczny, ale muszę wiedzieć, czy jesteś z nami, ty i twoje wojsko. Nasi bracia z Woodmer i cała reszta.<br />
- Zawsze byłem za Valen - powiedział wódz klanów. - Być może tego nie widzisz, ale jest szansa, że w końcu to dostrzeżesz. Stało się sporo okropnych rzeczy, przyznaję. Ale gdyby się nie stały, to nie miałbym dziś dwóch tysięcy wojowników gotowych, żeby walczyć za naszą sprawę.<br />
- Nagle jest to nasza sprawa? - wątpił Endoriil. - Zdradziłeś.<br />
- Zrobiłem to, co uważałem za słuszne - mówił Halen, wyraźnie się unosząc. - Nie było sensu się stawiać. Dogadałem się więc z Altmerami. Jakbym się nie dogadał, to ci dranie z Hjoqmer by się dogadali i całe Woodmer zostałoby wymordowane. Zachowałem najwięcej, ile tylko mogłem. To dzięki mnie klany w ogóle przetrwały czas czystek i odbudowują swoją potęgę.<br />
Endoriil miał mętlik w głowie. Słowa Halena miały sens, ale czy warto było poświęcać tyle żyć i tak naprawdę zmienić to, kim sam był, żeby tylko ocalić resztki klanów? A może chodziło jednak tylko i wyłącznie o władzę, a górnolotne patriotyczne słowa były tylko słowami?<br />
- A dokąd się wybierasz, bracie? - Halen nie dawał za wygraną.<br />
- Szczerze mówiąc sam nie wiem. Ruszam w drogę z Markiem Verre.<br />
- Nie masz pojęcia, gdzie cię zabiera? - oburzył się Halen. - Jak możesz mu ufać, skoro nic ci nie powiedział? Dlaczego?<br />
- Bo on jeszcze nigdy nie zawiódł mojego zaufania - odpowiedział poważnie Endoriil i wyszedł przed namiot.<br />
<br />
Chwilę potem dosiadł konia i wraz z Markiem Verre opuszczali Korpus, gdy Darelion szykował swoich jeźdźców do triumfalnego przejazdu przez Arenthię. <br />
<br /></div>
<div style="text-align: center;">
II</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: center;">
<b>KARCZMA GDZIEŚ PRZY TRAKCIE Z ARENTHII DO SILVENAAR</b><br />
<b>W TYM SAMYM CZASIE</b></div>
<div style="text-align: justify;">
<br />
W chłodne popołudnie, w otoczonej lasem gospodzie przy trakcie na północ od Silvenaar, dziesiątki elfów zażywały relaksu po ciężkim dniu pracy lub długiej podróży. Lokal był zapchany do granic możliwości. Młode elfki biegały od stołu do stołu, realizując zamówienia, donosząc świeżo upieczoną i odpowiednio przyprawioną dziczyznę, dzbany pełne wina i miodu. Na zapleczu kucharze truchtali jak szaleni, usiłując nadążyć z gotowaniem, smażeniem i doprawianiem. Droga między Arenthią a Silvenaar od kilku dni była zatłoczona jak nigdy wcześniej. Dziesiątki posłańców, żołnierzy, uciekinierów z całym dobytkiem mijały się na szlaku, bojąc się nadchodzącej wojny. W karczmie mieszały się zapachy gotowanej zupy, suszonych grzybów, pieczonego mięsa i rozlanego na stołach i podłodze wina. Do budynku weszła dwójka podróżnych - wielki, barczysty elf z kompletnie łysą głową oraz jego towarzysz, również elf, wzrostu przeciętnego, w ciemno-brązowej szacie z kapturem pokrywającym cieniem twarz. Kilku klientów zwróciło uwagę na wielkoluda, takich elfów nie widywało się często, i zaskoczonym wzrokiem odprowadziło tę dwójkę do malutkiego stolika na uboczu, gdzie siedli, zamówili po kubku wina i wtopili się w tłum. Potem wzrok wszystkich zgromadzonych wrócił do starego Bosmera z drewnianym kosturem, który siedział na taborecie w samym środku sali i popijał wino, wycierając spierzchnięte usta siwą brodą.<br />
<br />
- Mów dalej, dziadulku, mów o Endoriilu! - krzyczały dwa małe elfy, dziewczynka i chłopiec, siedząc na ziemi tuż przed starcem. Kilkadziesiąt osób czekało na wznowienie opowieści przez mężczyznę.<br />
- Nie dla uszu dzieci przeznaczone są historie o Endoriilu, demonie z Frangeldu, Płomieniu Bosmerów! - krzyknął dziad, potrząsając kosturem.<br />
- No, opowiadaj, starcze - powiedział jeden ze starszych klientów, rzucając kilka miedzianych monet pod nogi dziada. - Prawda to, co mówią? Że on nie jest zwykły Bosmer? Że siły jakieś nadprzyrodzone posiada?<br />
- Oj, bracia i siostry. - Dziad zagarnął kosturem miedziaki bliżej, pod swoje stopy. - Prawda, ale ja prawdę wam powiem prawdziwszą. Nie wszystko wam mówią Altmerowie, bo oni bojają się Endoriila, jako my bojamy się śmierci. Bo dla nich on śmiercią właśnie jest. </div>
<div style="text-align: justify;">
Wszystkie elfy; imigranci, kupcy, myśliwi, piękne damy, a nawet zapijaczone menty zerkające znad kolejnego kufla z winem, słuchali z niekłamanym zainteresowaniem, tracąc z oczu dwójkę nowych przybyszy i wlepiając wzrok w starca.<br />
- Powiadają - kontynuował gestykulując, upewniwszy się, że wszystkie oczy zwrócone są na niego - że na wilku wielkim i krwiożerczym do walki idzie, a zwierz ten inny jest niż wilki z puszcz naszych. Magiczny, z dalekiej północy, co bezwzględnie słucha się swego pana.<br />
- A prawda to - krzyknął podniecony dzieciak - że oczy Endoriila nienawiścią są napełnione?!<br />
- A, prawda, prawda. Nienawiścią i pragnieniem zemsty. Z każdym wrogiem, który pada od jego magicznego miecza śmierci, oczy jego coraz mocniejszą czerwienią się wypełniają. Krew, niczym łzy, leci mu z oczu podczas bitew, czym przerażenie budzi w Altmerach, co na sam widok jego w porty robią!<br />
- Ja też mało nie zrobiłem - wtrącił jeden z klientów, rolnik. Czkał, nie pozostawiając wątpliwości co do swojego stanu. - Na smoku leciał i wylądował koło mojej chaty ten Endoriil. Spytał się, którędy na Frangeld i tylem go widział. Wyobrażata sobie?<br />
<br />
Parę osób zaśmiało się, nie wierząc rolnikowi.<br />
- Nie! Śmiać się nie wolno! - Starzec pomachał trzęsącym się palcem. Przez chwilę milczał i myślał, że w kolejnej karczmie warto dodać do opowieści wspomniany przez rolnika fakt. Nawet, jeśli to nie był fakt. Lud lubi słuchać o smokach, więc parę dodatkowych miedziaków pewnie da się zarobić. W końcu w jego fachu bardziej niż prawda, liczy się przekonanie słuchaczy, że słyszą o wydarzeniach autentycznych. W końcu kontynuował: - Nie wolno się śmiać. Bo powiadają też, że Bosmer ten umowę jaką zawarł z Daedrami bądź bóstwem jakimś i on te moce właśnie od bogów dostał, a kto nabija się z decyzji bogów, ten długo nie pożyje.<br />
- A czy Endoriil jest bogiem? Pokona Altmerów? - spytała jedna z kelnerek, nalewając starcowi więcej wina. <br />
- Jeśli Altmerów pokona - odparł mędrzec - to kimże my jesteśmy, by boskości mu odmawiać? Toć wielkie i potężne Cesarstwo poległo pod żelaznym butem Dominium. Bezsprzecznie tedy winniśmy mu wierność i lojalność. Bo jeśli bogiem jest, a my czcić go nie będziemy, to straszna kara spaść na nas może.<br />
Bogobojnych słuchaczy ogarnął strach. Nie pisnęli już ani słowem.<br />
- W bitwie niezrównany jest. Litość zna, ale Altmerów morduje na miejscu. Gdy tylko miecz swój zaczarowany wyciąga, we wszystkich towarzyszy jego wstępuje żądza mordu. Są zagładą każdej armii, która im się przeciwstawi. Rozprzestrzeniają się niczym pożar! I coraz więcej i więcej Bosmerów garnie się do nich, a płomień powiększa się, rośnie i rośnie, by Altmerów spalić, spopielić, a Valenwood wyzwolić i skąpać we krwi najeźdźców, by wzrosło nowe, niepokonane, zwycięskie! Znane są historie, gdy Bosmerowie bitwy przegrywali, wycinani w pień przez sługi Dominium, ale wtedy nadciągał on. Miecz swój wydobywał i do bitwy się przyłączał, ducha swoich towarzyszy budując i odwracając losy potyczki!<br />
- Czy Endoriil i jego armia są w stanie pokonać Altmerów? - głośno zastanawiał się jeden z kupców, mlaskając między dwoma kęsami udka kurczęcia.<br />
- Nikt ich nie pokona - odrzekł jeden z myśliwych, którzy odpoczywali po kilkudniowym polowaniu. - Cesarstwo poległo próbując. Jakim cudem my, Bosmerowie, mamy sobie poradzić? Siły Endoriila są duże, fakt, ale to zbieranina, a nie żadna armia... Oddziały Altmerów to zaprawieni w bojach zawodowcy. Gdzie tam naszemu pospolitemu ruszeniu do profesjonalnej armii? I to takiej...<br />
<br />
W tej chwili zgromadzeni w gospodzie usłyszeli odgłos końskiego galopu, który ustał tuż przed wejściem do budynku. Kilka sekund później skrzypiące, spróchniałe drzwi rozwarły się, a do środka wszedł kolejny elf, posłaniec jednego z klanów, na co wskazywała mała torba ze specjalnym pojemnikiem na listy przewieszona przez ramię. Dyszał ciężko, był brudny i zmęczony. Dwóch miejscowych podprowadziło go do lady, gdzie karczmarz niezwłocznie nalał mu miodu i podsunął półmisek wypełniony niewielką przekąską, króliczym mięsem. Tradycja wiktu i opierunku na szlaku dla posłańców była świętym prawem również w Valenwood. <br />
- Jakie wieści z północy? Jakie wieści?! - przekrzykiwali się klienci, bo nie był to pierwszy goniec, którego widzieli w ostatnich dniach. Kurierzy praktycznie zawsze dysponowali interesującymi wieściami, niektórymi byli nawet skłonni się podzielić. Od chwili wkroczenia powstańczych oddziałów Endoriila w granice Valenwood, dziesiątki posłańców codziennie kursowały między miastami.<br />
Goniec rozpiął pas okalający jego brzuch, wziął jeszcze kilka głębokich wdechów, śmiało wychylił dzban z miodem i pił kilka sekund, za jednym razem opróżniając go. Jego twarz wyrażała zdumienie. <br />
- Merowie! - krzyczał, rozglądając się na wszystkie strony. - Merowie! Arenthia wzięta! <br />
- Jak to?! - krzyczały elfy, jeden przez drugiego, próbując się dopchać do posłańca. Inni łapali się za głowy, jeszcze inni wypijali zawartość swoich kufli do dna i uśmiechali od ucha do ucha. Kilku zaczęło płakać. - Jak to?! Przez kogo?!<br />
- Przez Endoriila!<br />
<br />
Bosmerowie zaczęli krzyczeć, trudno powiedzieć czy ze strachu, czy w przypływie nadziei, którą ta wiadomość przywołała. Arenthia była wielkim miastem, największym na północy kraju, a jednocześnie bramą otwierającą drogę na południe Valenwood. Małe elfy, brat i siostra, spojrzały w stronę stolika, przy którym wcześniej siedział wielki, łysy elf i jego towarzysz w brązowej szacie. Już ich tam nie było. Drzwi gospody skrzypiały, zamykając się za nimi.<br />
<br /></div>
<div style="text-align: center;">
III</div>
<div style="text-align: justify;">
<br />
Stary jednopiętrowy dom w środku gęstego lasu był ledwo widoczny w świetle zachodzącego słońca. Riordan - burmistrz położonego ledwie kilkanaście mil na południe stąd Silvenaar - wsłuchiwał się w kojący jego zmysły szum drzew. Jechał konno, a tuż za nim podążał jego syn, Cahan. Obaj byli przystrojeni w cienkie matowe płaszcze, które dominowały wśród szlachetnie urodzonych merów w Silvenaar. Do tego ich głowy zdobiły charakterystyczne czapki z pojedynczym złotym piórem na przedzie, znak przynależności do rodu Konkobarów, który sprawował władzę w mieście od wielu pokoleń. Zatrzymali się przy budynku i uwiązali konie obok innych. Z wnętrza biło aż ciepło ogniska, a światło nieśmiało wyglądało w ich stronę, gdy poprawiali swoje pasy i płaszcze, by w akompaniamencie świerszczy wreszcie skierować się do drzwi wejściowych. W końcu przekroczyli próg.<br />
- Ha! Riordan, stary pryku! - krzyknął Yorath, pan Elden Root i podszedł, by ucałować oba policzki burmistrza Silvenaar.<br />
<br />
Yorath był bardzo otyłym, wąsatym elfem, ale jego uśmiech zawsze sprawiał, że Riordan weselał. Ucałował policzki przyjaciela i rozejrzał się po wnętrzu. Przy stole siedzieli już niemal wszyscy, którzy mieli się stawić na tej naradzie. Mael Verre - syn Marka, radnego z Arenthii - odwiedził ich wszystkich w przeciągu kilku tygodni, proponując spotkanie, na którym mieli rozmawiać o wyzwoleniu Valenwood spod jarzma Altmerów. Jedyną reakcją Riordana był wtedy litościwy śmiech, bo jakże to możliwe - obalić rządy Dominium w Valen, kiedy absolutnie nic nie wskazuje na to, że to realne. Mało tego, kiedy w ogóle nie ma żadnej siły, która byłaby w stanie cokolwiek wskórać. Jednak jeden z kupców na szlaku powiedział Cahanowi nowinę wręcz niebywałą. Riordan spytał więc przyjaciela:<br />
- Yorath, czy to prawda? <br />
- Bracie kochany! Prawda to! - krzyknął pan Elden Root i podkręcił swój wąs. - Arenthia zdobyta siłami niejakiego Endoriila!<br />
- Demona Frangeldu - dopowiedziała Aife, która rządziła w Southpoint.<br />
<br />
Wszyscy spoważnieli, spoglądając na starszą kobietę w szalu z futra gronostaja. Ubrana była elegancko i w żadnej mierze skromnie. Diamenty lśniły na obu jej nadgarstkach i brzęczały, zderzając się, gdy wykonała najdrobniejszy nawet gest. Każdy z obecnych tu Bosmerów zachował całość lub część swojej władzy, mimo że Altmerowie nie lubili się nią dzielić. Dokonali tego na różne sposoby. Yorath oddał faktyczną władzę w Elden Root, zadowalając się pozostawieniem mu tytułów honorowych, ale też zachowując pewne zakulisowe wpływy. Adair - burmistrz Haven, który siedział już przy stole i w ciszy obserwował innych - prowadził polityczną grę z przedstawicielami najeźdźcy, a że był w tym dobry, to wciąż trzymał się na powierzchni, chociaż wielu jego sojuszników już dawno poszło na dno. Był ubrany w bardzo prostą czarną szatę ze srebrnymi guzikami i białym kołnierzem. Patrzył teraz na Aife, u boku której siedziała jej córka Aranna, na którą z kolei spoglądał Cahan, lekko się rumieniąc.<br />
<br />
- Witajcie, szanowni merowie - powiedział Riordan ceremonialnie i usiadł na wolnym miejscu. Jego syn ściągnął płaszcz ojca i powiesił na ramieniu krzesła. To samo zrobił potem ze swoim. Riordan mówił dalej: - Jeśli dobrze widzę, to brakuje nam jeszcze organizatora tego spotkania, prawda? Gdzie jest Marek Verre?<br />
- Zdobywał Arenthię, nasz stary Mareczek - powiedział radośnie Yorath, dolewając sobie wina. Riordan zauważył, że otyły Bosmer zdążył już sporo wypić.<br />
- Marek zdobywał Arenthię? - wątpiła Aife. - Szczerze wątpię, aby miał osobiście chwycić miecz.<br />
- Z tego, co mi wiadomo - dodał burmistrz Adair - to akurat pan Verre ostatnio dużo ćwiczył walkę mieczem. Pisał mi to w listach. A co do pytania pana Riordana, cóż, pan burmistrz Verre powinien zjawić się tu lada chwila, zapewne razem z rzeczonym Endoriilem, Demonem Frangeldu.<br />
Kilkoro zgromadzonych wzdrygnęło się na tę nazwę. Byli merami światłymi, szanowanymi i wykształconymi, ale takie opowieści jak ta o Demonie wciąż potrafiły zmrozić im krew w żyłach.<br />
- Ach, jaki tam on demon - rozładował atmosferę Yorath. Posadził na krześle Cahana, gdy ten uporał się z płaszczami, i nalał wina jemu i jego ojcu. - Pijcie, pijcie, bo czas się dłuży o suchym pysku.<br />
<br />
Przez chwilę w domu w środku gęstego lasu panował spory gwar. Możni wymieniali się opiniami na temat tego, co ostatnio się u nich zmieniło, o nastawieniu Altmerów i o tym, co może zmienić się po zdobyciu Arenthii. O tym, co zmienić się powinno, a co lepiej pozostawić takim, jakie jest. Nikt nie spostrzegł, że podczas rozmów dwójka młodych - Aranna i Cahan - opuściła pomieszczenie.<br />
- No dobrze - rzekł w końcu Riordan, poprawiając złote pióro na swojej czapce. - Wszyscy chyba spodziewają się, czego ma dotyczyć to spotkanie. Chociaż Marek nie poinformował nas o tym wcześniej, to po ostatnich wydarzeniach sami możemy się domyślić.<br />
- To oczywiste - przytaknęła Aife. - On chce, żebyśmy przyłączyli się do wojny, którą sam zaczął.<br />
- No i może najwyższa pora! - krzyknął Yorath i wytarł dłonią wilgotne od wina wąsy. - Ile czasu możemy pozwalać tym Altmerom się panoszyć po naszej ziemi? No?!<br />
- Każdy ze zgromadzonych tu szanownych merów - mówił Adair - miał pewne plany odnośnie walki.<br />
- Plany to można mieć, kochasiu - prychnął Yorath - ale wprowadzać je w czyn mało kto umie. To jaja trzeba mieć! - krzyknął i spojrzał przepraszająco na Aife, która uniosła brwi z niesmakiem. - No bo planują to niektórzy już dwa lata, a nawet więcej może. I nic a nic z tego nie wynikło. Marek zadziałał, bo nasz lud cierpi i ja go wspieram z całego serca i jak przyjdzie tu i wejdzie przez, o, te tu drzwi, to ja go pierwszy przywitam i ucałuję serdecznie!<br />
<br />
Riordan przytaknął z uśmiechem, bo i on miał dość Altmerów w Silvenaar. Tuż pod jego miastem obozowała cała Armia Północna Dominium i to na nim spoczywał obowiązek zagwarantowania im zaopatrzenia, a odbijało się to mocno na finansach miasta. Brakowało jedzenia, bo od czasu czystek w klanach ilość myśliwych sprzedających miastu dziczyznę drastycznie spadła. Nie miał żadnych szans postawienia się, bo dziewięć tysięcy wrogich elfów stacjonowało u jego bram. Gdyby się zbuntował, mógłby stracić wszystko, o utrzymanie czego tak mocno walczył.<br />
- Czy ktoś z was wie - spytała Aife, poprawiając szal - jakie plany ma Marek?<br />
- No Altmerów zbić i wypędzić - odrzekł Yorath.<br />
- Ale co potem? Nie sądzicie, że skoro do tej pory każdy kombinował na swoją rękę i nic z tego nie wychodziło, to teraz Marek wejdzie tu w glorii zwycięzcy i zażąda dla siebie przywilejów?<br />
Riordan zastanowił się. Znał Marka Verre od lat i uważał go za dobrego mera i wcale nie gorszego zarządcę, który troszczył się o tych, którymi rozporządzał. Aife z kolei zawsze była podejrzliwa, ale też przebiegła i logicznie myśląca. Stąd też całe zebrane grono doskonale wiedziało, że jej rad warto wysłuchać.<br />
- Marek rzucił patykiem w lwa - ciągnęła rządząca w Southpoint kobieta - i ten lew potrząśnie grzywą, ziewnie i w końcu wstanie, żeby sprawdzić, kto go drażni. Ten lew śpi spokojnie u twoich bram, Riordan, to cała Armia Północna Dominium. Jej mała część została rozbita przez Marka i jego sojusznika, ale lew wstanie, przeciągnie się i ruszy w tamtą stronę. Marek nie poradzi sobie bez naszej pomocy. A tak się składa, że w trójkącie między moim Southpoint a Haven i yorathowym Elden Root leży sobie drugi lew, Armia Południowa. Ja, nawet gdybym chciała, zaryzykować nie mogę, bo ledwie kilka dni potem miałabym u bram całą armię. <br />
- Yorathowym, ha - zachwycił się nowym słowem Yorath. - Yorathowe dziedzictwo! Ale ładnie brzmi. No, ale tak, Aife ma sporo racji, mi też byłoby trudno wesprzeć Marka.<br />
- Poczekajmy, co powie nam pan Marek - dodał Adair.<br />
<br /></div>
<div style="text-align: center;">
*</div>
<div style="text-align: justify;">
<br />
Rżenie koni dobiegło bosmerskich możnych sprzed budynku. Chwilę potem drzwi otworzyły się, a stanął w nich dobrze wszystkim znany Marek Verre - były burmistrz Arenthii. Riordan nie mógł się nadziwić, że to właśnie Marek sprawił, że zaczęła się wojna, bo nie miał wątpliwości, że nie jest to mały bunt, których i wcześniej było sporo. Wszystkie skończyły się źle, a niektóre wręcz tragicznie. Zdziwienie Riordana bazowało na tym, że Marek miał zdecydowanie najsłabszą pozycję ze wszystkich, którzy zgromadzili się tego popołudnia w tej opuszczonej chatce - był zaledwie radnym. Jego determinacja sprawiła jednak, że to on wszystko zaczął. Jego determinacja i elf, który wszedł tuż za nim. Endoriil - Demon Frangeldu. Miał na sobie przepiękną zbroję, pozbawioną zbędnych zdobień, ale bardzo praktyczną, z robiącym wrażenie wzorem na piersi - płonącym dębem.<br />
- Witam was, szanowni merowie. - Marek Verre skłonił się. - Oto Endoriil, dowódca Korpusu Bosmerskiego i mój serdeczny przyjaciel.<br />
<br />
Rdzawowłosy elf stanął w świetle świec, a Riordan mocno się zdziwił temu, że... się nie dziwi. Ten cały Demon, którego Altmerowie się boją, a niektórzy Bosmerowie czczą, wygląda jak najzwyklejszy elf. Stał teraz przed nimi i lekko skłonił głowę. Miał przy pasie przedziwną pochwę na miecz, którego rękojeść lekko wychylała się spod podróżnego płaszcza. Yorath wstał z wysiłkiem i, lekko się zataczając, spełnił swoją wcześniejszą zapowiedź i ucałował Marka w oba policzki. Riordan zaśmiał się i poprosił obu nowych uczestników rozmów o zajęcie miejsc.<br />
- A więc jeszcze go nie ma - powiedział Marek Verre, przyglądając się wszystkim zgromadzonym.<br />
- Co? - spytała Aife. - To znaczy kogo nie ma? Przecież jesteśmy wszyscy.<br />
- Jeszcze nie wszyscy - powiedział Marek i uśmiechnął się. Wstał i uniósł napełniony przez Yoratha kubek. - Czekając na ostatniego gościa naszego grona, chciałbym wznieść toast za to spotkanie. Miesiącami pracowałem na to, żeby stało się ono możliwe i żeby było czymś więcej, niż wspólną popijawą i rozmowami o tym, jak to nam strasznie źle. Wypijmy za Valenwood!<br />
"Za Valenwood" - zakrzyknęli wszyscy i wypili toast, a Yorath ponownie wstał i ze łzami w oczach podszedł do siedzącego obok Endoriila, chwycił go za ramiona i mówił:<br />
- A więc to ty, bracie kochany, klanowcu mój drogi, tyś jest sprawcą tego, co nas tu sprowadziło. Bo ja ci powiem, żeśmy do końca nie wiedzieli, czemu nas tu Mareczek sprowadza, ale jak tylko wieść nas dobiegła, że Arenthia wzięta, tośmy od razu wymiarkowali, co tu się dziać będzie!<br />
- Daj mu spokój, Yorath - mówił Marek uśmiechnąwszy się. - Arenthia jest nasza, tak. W tej chwili nasi podwładni, moi i Endoriila, organizują wszystko tak, byśmy byli gotowi na przyjęcie Armii Północnej.<br />
- A więc jednak pomyślałeś o konsekwencjach? - powiedziała Aife, nie starając się nawet ukryć uszczypliwości. - Jak chcesz pobić dziesięć tysięcy?<br />
- Dziewięć - dodał Endoriil, odzywając się pierwszy raz, od kiedy siadł przy stole.<br />
- Słucham? - Aife uniosła brwi i skrzywiła się.<br />
- Już tylko dziewięć. Jak zapewne wiecie, jestem klanowcem i takie narady są mi raczej obce, więc zamiast się przedstawiać, powiem po prostu, na czym sprawy stoją.<br />
Marek odchylił się na swoim krześle i patrzył na reakcje reszty zgromadzonych. Endoriil coraz bardziej mu imponował. Podczas bitwy pokazał swoje zdolności przywódcze, a teraz widać było, że wielka polityka i ważne narady nie tylko go nie peszą, ale wręcz mobilizują do działania.<br />
- W tej chwili - kontynuował Endoriil - mamy około czterech i pół tysiąca merów pod bronią. Jeśli dogadamy się z przewodzącym okolicznym klanom Halenem, będziemy mieli już sześć i pół tysięcy.<br />
- Halenem? - Adair zdziwił się. Nie on jeden. - Endoriil, z całym szacunkiem, ale Halen jest tym, przez którego Arenthia upadła. Gdyby w czasie czystek klany zjednoczyły się w walce z Altmerami, to być może do dziś Arenthia i jej okolice byłyby jedynym w miarę samodzielnym państewkiem w Valen. Zamiast tego Halen wbił nóż w plecy wszystkim rodakom.<br />
- Marku? - spytał Endoriil. - Czy to prawda? Zdrada to wiem, że prawda, ale była szansa na samodzielną Arenthię? Wolną?<br />
- Adair przesadza. - Marek machnął ręką. - Klany od kilku stuleci są podzielone i zdajesz sobie chyba sprawę, i to najlepiej z nas wszystkich, że Woodmer i Hjoqmer przed czystkami nie dogadałyby się w sprawie stawienia oporu Altmerom. Pewnie nie dogadałyby się nawet w kwestii tego, czy niebo jest błękitne czy może jasno niebieskie...<br />
- Ale kwestia Halena... - Adair drążył temat.<br />
- Tak, jest drażliwa - odrzekł pewnie Endoriil, ufając zdaniu towarzysza. - Dla mnie szczególnie, bo pochodzę z tego samego klanu, co on, ale Halen dysponuje dwoma tysiącami dobrych i bitnych elfów, za których większość mogę poręczyć. Jesteśmy tu po to, żeby dowiedzieć się, jak wy wspomożecie naszą sprawę. Bo skoro tu jesteście, to chyba znaczy, że chcecie pomóc.<br />
- Tak, chęci są, ale środki niewystarczające - odpowiedziała Aife. - Marku, zdradź nam swój plan, w całości i bez tajemnic, a wtedy będziemy mogli zadeklarować, czy i jak pomożemy.<br />
<br />
Słuch zgromadzonych ponownie przyciągnął dźwięk końskich kopyt i rżenia, dobiegający sprzed wejścia. Marek wstał i zaczął mówić, podczas gdy jeźdźcy na zewnątrz szykowali się do wejścia:<br />
- Piękna Aife, szanowni bracia, mój plan za moment pojawi się w tych drzwiach. Do tej pory trzymałem wszystko w tajemnicy, bo sam nie mogłem uwierzyć w to, że jest taka opcja. Doskonale wiecie, że od czasu wkroczenia Altmerów na nasz teren jesteśmy bardziej zlepkiem klanów i miast, luźno powiązanych ze sobą. Naszym problemem nie jest rozdrobnienie samo w sobie, a raczej brak czegoś, co mogłoby nas zjednoczyć, nas wszystkich, we wspólnym dążeniu do celu. Z radością mówię wam, że po bardzo długich poszukiwaniach, które prowadziłem z synem, udało mi się znaleźć to coś. Tego kogoś.<br />
<br />
Zamilkł na moment, a Riordan przyznał w duszy, że Marek ma całkiem niezłe zdolności krasomówcze, bo przez ciało przeszedł mu lekki dreszcz. Drzwi otworzyły się, a do środka weszła wielka postać w płaszczu z kapturem. Tuż za nim wszedł niewysoki elf, który przy tym gigancie wydawał się ledwie dzieckiem. Wielki drab zdjął kaptur, a jego spokojne i stonowane oblicze przyglądało się zgromadzonym. Elf był zupełnie łysy, a Riordan nie kojarzył go, tak jak inni zebrani.<br />
- Oto przyszły król puszczy Valen! - krzyknął Marek Verre, unosząc lewą dłoń i prezentując gościa. - Oto Eplear drugi!<br />
Wszyscy unieśli brwi, Yorath do tego opuścił mocno szczękę, a w sali zapanowała cisza. Riordan spojrzał na Endoriila, ale i on był zdziwiony. Dopiero po chwili niski elf zdjął swój kaptur i wszyscy zorientowali się, że to o nim mowa, a wysoki mięśniak pełni funkcję ochroniarza.<br />
- Król? - Aife na chwilę przestała dbać o swój piękny szal. - Czyś ty oszalał, Verre? Co za niedorzeczność. Król Valenwood?<br />
- Tak - Marek uśmiechnął się niezwykle szeroko - król Valenwood. Dziwicie się, wiem, ale pozwólcie, że pokrótce opowiem o wszystkim.<br />
Riordan wstał i zaprosił Epleara i jego towarzysza do stołu. Obaj usiedli, Yorath nalał im wina, a Marek mógł kontynuować.<br />
- Dziwicie się - powtórzył - i to zrozumiałe. I ja się dziwiłem, kiedy okazało się, że ten chłopak istnieje. To potomek legendarnego króla z dynastii Camoranów, samego Epleara, który tę dynastię zalożył. Nosi też jego imię. Jest jego krewnym, nie w prostej linii, ale czy to gra tu jakąś rolę? <br />
- Panie Verre, o ile mi wiadomo - dorzucił od siebie Adair - to Camoranowie dość szybko skrzyżowali się z Altmerami, a ostatni królowie ich krwi byli już bardziej Wysokimi niż Leśnymi Elfami. Co i tak nie gra tu żadnej roli, bo dynastia wygasła.<br />
- Wszystko racja, poza tym ostatnim. Jak już wspomniałem, chłopak ten nie jest potomkiem Epleara w prostej linii. Sam legendarny Eplear miał przecież rodzinę, a konkretnie siostrę, która z racji pewnych nieporozumień została wygnana z dworu. Następcy Epleara zadbali o to, żeby wymazać ją z pamięci potomnych, co jest dość ciekawe, bo nieliczne źródła twierdzą, że Eplear nigdy nie przestał się z nią kontaktować, poprzez posłańców i listy. Mój syn kopał głębiej, aż znalazł napomknięcia o potomkach siostry Epleara, której potomkiem jest właśnie ten chłopiec.<br />
<br />
Wszyscy popatrzyli na niewysokiego i szczupłego blondyna o radosnej twarzy, z której jeszcze nie znikły dziecięce rysy. Chłopak miał zaledwie szesnaście lat.<br />
- Chłopak ma szesnaście lat - kontynuował Marek - i wychował się w zaciszu miejsca, o którym większość z nas nie słyszała. Jego towarzysz nazywa się Allen i składał przysięgę wierności, tak samo jak cała Straż Królewska, bo tak się sami nazywają.<br />
- Straż Królewska powinna strzec króla, którego w Valen nie ma - przerwała Aife - a nie jakiegoś podrostka, któremu ktoś wmówił, że ma szlachetną krew.<br />
<br />
Allen trzasnął pięścią w stół tak mocno, że wino wylało się z kilku kubków. Popatrzył w oczy siedzącej po przeciwległej stronie stołu Aife i mruknął coś pod nosem. Coś bardzo, ale to bardzo niemiłego. Po chwili wstał i adresował swoje słowa do wszystkich, ale oczy miał wlepione w Aife, która poczuła się bardzo nieswojo.<br />
- Eplear jest jedynym dziedzicem rodu Camoranów - mówił głosem bardzo niskim. - Mój ojciec i jego dziad przed nim, i jego dziad jeszcze wcześniej chronili potomków Epleara, jedynych, którzy przetrwali do dziś. I dziś właśnie opieka nad jedynym w tej chwili Camoranem jest moją odpowiedzialnością tak, jak odpowiedzialność za jego dzieci będzie spoczywać na moim synu. Marek Verre znalazł nas i postanowiliśmy, że dość już z siedzeniem w izolacji. Nadszedł czas walki o królestwo Valenwood.<br />
- Jak wszyscy doskonale wiecie - podjął po chwili Marek - król Eplear założył Dynastię Camoran, a data jej założenia została uznana za najwcześniejszą datę w historii Tamriel, rok zerowy pierwszej ery. Mamy tu potomka legendarnego Epleara. Lud za nami pójdzie, jestem tego pewien. Pytanie brzmi, czy pójdziecie i wy?<br />
Cisza trwała bardzo krótko, bo Yorath energicznie wstał z krzesła i podszedł, by wycałować policzki chłopakowi, który miał zostać królem Eplearem drugim. Allen jednak zatrzymał otyłego Bosmera niezwykle silnym ramieniem i delikatnie go odepchnął.<br />
- Och - powiedział Yorath, spoglądając w górę, w oczy o dwie głowy wyższego giganta. Roześmiał się głośno. - Ha, ha! A niech mnie robale zjedzą, jeśli w takiej dla historii naszej rasy ważnej chwili, miałbym nie wesprzeć takiej inicjatywy! Jestem z wami!<br />
Endoriil i Marek uśmiechnęli się. Riordan myślał, co ma powiedzieć. Już świtało mu w głowie to, że Armia Północna lada dzień ruszy sprzed jego bram, by stawić czoło Endoriilowi. Wtedy mógłby powołać swoich wojowników i ruszyć na Altmerów od tyłu. To mogłoby się udać, jeśli lud naprawdę dałby się ponieść fali entuzjamzu, który wyniknie po koronacji, bo Riordan był pewien, że koronacja musi nastąpić lada dzień. To sprawi, że ich siły nie powiększą się delikatnie, a wręcz pomnożą. Riordan patrzył na innych.<br />
- Ja pomóc nie mogę - rzekł Adair i poprawił swój biały kołnierz. - Miasto, które mam pod swoją opieką, jest w tej chwili w zasięgu Armii Południowej, a do tego granica z Elsweyr jest bardzo blisko. Zmiażdżyliby mnie, i Aife też.<br />
- Tak - przytaknęła kobieta. - Jesteśmy oddzieleni od reszty tysiącami Altmerów i nie mielibyśmy dokąd uciekać, jeśli zwróciliby się w naszą stronę. Chyba że w morze. Tak, potopiliby nas w morzu.<br />
<br />
Adair i Aife są na nie i zapewne mówią to szczerze - wsparcie z ich strony jest nierealne, nie w obecnej sytuacji. Yorath z Elden Root już wyraził chęć poparcia, chociaż ryzykował wszystkim, co posiadał. Najbliżej wszystkiego był właśnie Riordan, przecież jego miasto było raptem kilkanaście mil stąd. Spojrzał na swojego syna, który wrócił już ze schadzki z córką Aife, i zastanawiał się, co zrobić. Zawsze chciał przekazać synowi władzę na łożu śmierci, a zaczynał się czas wojenny, w którym pewna jest tylko śmierć. Decyzja, którą podejmie, miała wpłynąć nie tylko na niego, ale też na Cahana i jego przyszłe dzieci. Rozmyślał tak długo, aż wytrącił go z tego stanu głos Marka Verre.<br />
- Riordan? - powiedział z nadzieją w głosie. - Co powiesz?<br />
Riordan ściągnął ze swojej głowy czapkę i pocałował złote piórko, symbol trwałości i ciągłości jego rodu, rodu Konkobarów.<br />
- Jestem z wami - powiedział w końcu i założył czapkę z powrotem. - Kiedy tylko Armia Północna ruszy na was, powołam pod broń wszystkich merów, których tylko znajdę i ruszę z odsieczą do Arenthii.<br />
<br />
Endoriil i Marek zacisnęli pięści, młody Eplear uśmiechnął się i patrzył na rdzawowłosego elfa z zaciekawieniem.<br />
- To kiedy koronacja? - spytał Riordan i wychylił kubek z winem.</div>
<br />
--------------------------------------------------------------------<br />
<br />
Zachęcam do komentowania, a spis treści znajdziesz <a href="http://dikajos.blogspot.co.uk/2014/10/spis-tresci-bloga.html">TUTAJ</a>dikajoshttp://www.blogger.com/profile/17852878016698983065noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-4563288153838779576.post-23930469286621402342015-11-22T19:10:00.001-08:002016-03-14T08:41:16.193-07:00TES "Taki Los" - odcinek XXVII<br />
<div style="text-align: justify;">
<div style="text-align: center;">
<span style="font-size: large;"><b>THE ELDER SCROLLS <br />TAKI LOS<br />ODCINEK XXVII<br /><br />WOJNA - BITWA O ARENTHIĘ</b><span style="font-size: small;"><a href="http://dikajos.blogspot.co.uk/2015/11/tes-taki-los-odcinek-xxvi.html"><br /><br />Poprzedni</a> - <a href="http://dikajos.blogspot.co.uk/2015/11/tes-taki-los-odcinek-xxviii.html">Następny</a></span></span></div>
<br />
<div style="text-align: center;">
I</div>
<br />
Korpus bosmerski, wraz z całą resztą wędrujących z nimi rodaków, wyruszył na południe zaledwie kilka godzin po wizycie altmerskich posłów w obozie. Endoriil w porozumieniu z Markiem Verre wysłał do Arenthii Livana, jednego z najzwinniejszych i najsprawniejszych fizycznie merów. Miał dotrzeć do rezydencji Marka i poinformować Maela o konieczności natychmiastowego opuszczenia miasta. Najstarszy członek rodu wykorzystał posłańca, by polecić synowi udanie się do plemienia Latamejów, a zarazem poinformowanie ich, że nadszedł czas działania. Jeszcze tego samego dnia cała grupa, włączając w to karawanę złożoną z kilkunastu Khajiitów pod opieką Ri, wkroczyła do Valenwood. Granica była pusta - Altmerowie wycofali się, co Endoriil uznał za taktyczną decyzję Udomiela, zapewne spowodowaną wyciągnięciem wniosków z wizyty w obozie Bosmerów. Do starcia miało więc dojść bezpośrednio przy Arenthii. I tego obawiał się przywódca Bosmerów, gdy rozmawiał z Markiem Verre i Ri'Baadarem.<br />
<br />
- Powiedziałbym, że jest to nam na rękę - uspokajał go Verre.<br />
- Na czym opierasz to zdanie?<br />
- Udomiel dostrzegł, że twój oddział nie jest zwykłą zbieraniną wieśniaków uzbrojonych w patyki... - Marek westchnął i oparł się plecami o ściankę wozu, którym cała trójka jechała. - Wciąż nie mogę uwierzyć, że się domyślił. A to, że pozwolił mi ostrzec rodzinę...<br />
- Na honorowego elfa wygląda generał - dodał Ri, po czym zwrócił się do swego przyjaciela: - Ale on wiedział to i wcześniej. Sława generała daleko poza tereny Altmerów wykracza. Trudno będzie go pokonać, elfie.<br />
- A jednak spróbujemy. Ale wróćmy do tematu. Marku, na czym opierasz swój spokój?<br />
- Wiesz już - odrzekł Marek - że Latamejowie przybędą mniej więcej wtedy, kiedy my, o ile twój posłaniec naprawdę jest tak szybki, jak wspominałeś. Jest ich około półtora tysiąca, może i dwa. Udomiel raczej się ich nie spodziewa. Do tego mam dla Altmerów inną niespodziankę. Straż miejska jest po naszej stronie, udało mi się ich przekabacić. Kiedy dojdzie do starcia, ruszą na Altmerów od środka. Jest ich około pięciuset.<br />
- Arenthia coraz bliżej - powiedział Endoriil, jakby sam do siebie. - Czyli ilu mniej więcej Altmerów stanie naprzeciw nam?<br />
- Jeśli Udomiel nie naszykował żadnej niespodzianki, to myślę, że coś pod trzy tysiące.<br />
- Podliczając nasze siły, mamy ponad cztery. Zapowiada się nieźle.<br />
- Liczebność nie wszystkim jest - przestrzegał Ri. - Elf pamięta to.<br />
- Pamiętam, przyjacielu, pamiętam. A teraz pora na moją niespodziankę, ale nie dla Altmerów, a dla całej naszej grupy.<br />
<br />
Endoriil zeskoczył z wozu i wydał serię rozkazów, by ufortyfikować grupę i zebrać do środka wszystkich dowodzących zarówno oddziałami wojskowymi, jak i medykami, kucharzami, kowalami i innymi ważnymi w grupie profesjami. Wszyscy zaczęli zastanawiać się, o co chodzi. Byli na głównej drodze zaledwie kilka godzin drogi od Arenthii. Dróżka z obu stron ogrodzona była bujnym lasem. Kiedy wszyscy zgromadzili się przy wodzu, ten postanowił wydać rozkaz, którego nikt się nie spodziewał. <br />
- Słuchajcie wszyscy uważnie - krzyczał tak, by każdy mógł go usłyszeć. - Tutaj założymy obóz i przenocujemy, a o świcie korpus wyruszy, żeby wyswobodzić Arenthię, jednocześnie zaczynając naszą walkę o odzyskanie ojczyzny. O odzyskanie naszej puszczy.<br />
<br />
W kilkutysięcznej grupie nie było tylko Dareliona i jego jazdy, którzy mieli rozkaz trzymania się kilka mil za nimi. Tutaj właśnie Endoriil chciał poczekać na nich i ostatecznie zadecydować o sposobie podejścia pod miasto. Wszyscy skupili teraz wzrok na swoim przywódcy i słuchali.<br />
- Czar, który pozwalał nam wędrować nocą, wciąż działa, lecz skończy się dziś lub jutro. Wykorzystamy więc to, co z niego zostało. Wszyscy, którzy do tej pory nie otrzymali przydziałów wojskowych pod osłoną nocy wyruszą na wschód, w głąb lasu, zabierając ze sobą większość zapasów. Przygotujcie się na ciężką drogę, bo tylko taka na was czeka.<br />
Wśród Bosmerów nagle wybuchły intensywne rozmowy i pytania zadawane w stronę Endoriila. Gdzie oni mieliby wędrować? I dlaczego? <br />
- Jak daleko na wschód? - spytała jedna z kobiet, przytulając mocno swojego synka, zaledwie niemowlę.<br />
- Zaufajcie mi - apelował Endoriil. - Jeszcze nigdy was o to nie prosiłem, ale zaufajcie mi teraz i nie dajcie się pokonać strachowi. Dziś w nocy Neven poprowadzi was do Frangeldu.<br />
Elfy zaczęły przekrzykiwać się, nie dowierzając usłyszanym przed chwilą słowom. Większość z nich pochodziła z tych okolic, więc doskonale znali mity dotyczące tego mrocznego lasu, a zdarzali się nawet tacy, którym Frangeld zabrał krewnych. Wybuchł istny harmider, który dowódcy oddziałów, cieszący się dużym szacunkiem, starali się uspokoić, ale ze słabym skutkiem.<br />
- Jakże to? Jakże to? - donośny jak nigdy głos Granosa przebił się w końcu przez tłum, a siwy elf podszedł do Endoriila. - Wysyłasz tych biednych merów na śmierć? Powierzyli ci życie swoje i bliskich, a ty oddajesz ich na pastwę tego strasznego lasu? Faktycznie musisz być demonem!<br />
Krzyknął, a niewielka grupa powtarzała jego słowa. Oficerowie próbowali uspokajać tłum, ale Endoriil wskoczył w końcu na wóz i sam podniósł głos:<br />
- Demon Frangeldu! - wykrzyczał. - Tak mnie nazywają w okolicy! A wiecie dlaczego?<br />
<br />
Poczekał, aż jego rodacy uspokoją się. Widział w wielu twarzach naturalny strach, ale jedną rzecz wiedział na pewno. Zabranie ich ze sobą byłoby decyzją pozbawioną sensu, a może nawet tragiczną w skutkach. W razie porażki korpusu ich rodziny zostałyby zmasakrowane przez Altmerów, a wszystkie ich dobra po prostu przejęte. Musiał planować do przodu, więc jeszcze przed wkroczeniem na teren Cesarstwa obmyślił plan.<br />
- Nie zginąłem tam i gwarantuję wam, że kto ma czyste serce i wspiera naszą sprawę, ten nie musi się bać. W głębi Frangeldu znalazłem plemię Latamejów. Żyli tam, funkcjonowali, a teraz całe Valenwood patrzy na nich jak na bohaterów. A kto powie, że wy jesteście mniejszymi bohaterami niż oni, ten będzie miał ze mną do czynienia!<br />
Duże grupy Bosmerów pokrzykiwały, ciesząc się z tego komplementu, ale większość wciąż nie była przekonana.<br />
- Neven otrzymał ode mnie instrukcje. Wasza podróż potrwa kilka dni. Jest tam osada, którą zajmowali Latamejowie. Być może zostawili tam jakąś straż i pomogą wam ujarzmić ten teren. Zaufajcie mi. Wszystko będzie dobrze. Tam będziecie bezpieczniejsi niż gdziekolwiek indziej.<br />
- Ale przecież tam są złe duchy! - krzyknął jeden ze starszych, bogobojnych Bosmerów.<br />
<br />
Endoriil przyklęknął i chwycił pakunek, owinięty w jelenią skórę ściśniętą rzemieniem. Rozwiązał go i wyciągnął swój miecz w lodowej pochwie. Chwycił rękojeść i wydobył Ostrze Zemsty, prezentując je całej grupie. Wszyscy byli zdumieni. Do tej pory tylko słyszeli o magicznej broni, którą Endoriil przyniósł z Frangeldu. Podczas potyczki z Altmerami w Cesarstwie miecz zobaczyło tylko dwustu żołnierzy korpusu. Teraz widzieli wszyscy. Broń płonęła, a oczy Endoriila jakby zmieniały kolor. Po krótkiej chwili ponownie umieścił miecz w pochwie i odłożył go tuż obok swojej zbroi, której do tej pory nie widział jeszcze nikt, poza jej autorem i Markiem Verre, który stał teraz tuż obok wozu i cieszył się, że ścieżki jego i Endoriila skrzyżowały się. Tłum milczał, Granos również.<br />
<br />
- Duchy, złe czy dobre, nie wnikam, ale to one podarowały mi tę broń, dzięki której Altmerowie już jutro poznają, czym jest gniew, gniew tysięcy Bosmerskich serc. Nasze ostrza posmakują ich krwi!<br />
- Tak! - krzyknęli żołnierze korpusu. - Tak jest!<br />
Endoriil znów uciszał tłum i kończył przemowę:<br />
- Kiedy już, jeśli Y'ffre pozwoli, zdobędziemy Arenthię, błyskawicznie poślemy do was gońca z informacjami. Wtedy planuję dać wam wybór. Chcę mieć tam bazę, do której w razie niepowodzeń nasze oddziały mogłyby się wycofywać. Altmerowie nie pójdą tam za nami. Będziecie tam bezpieczni, ale jeśli ktoś będzie chciał dołączyć do nas w Arenthii, też dostanie na to zgodę. Mam jednak nadzieję, że wielu z was zostanie i zbuduje tam solidne fundamenty przyszłej osady. Wyboru dokonacie za kilka dni, jeśli Y'ffre da nam zwycięstwo.<br />
- A jeśli nie da? - spytał Granos, unosząc wysoko głowę i przyciągając wzrok wszystkich zgromadzonych.<br />
Endoriil milczał chwilę, patrząc głęboko w oczy starego elfa. Podszedł i przystawił gniewną twarz niesamowicie blisko brodatego oblicza Granosa, który mimowolnie cofnął się o krok, potykając się o jeden z wystających z ziemi korzeni.<br />
- To weźmiemy je sobie sami - odpowiedział przez zaciśnięte zęby.<br />
<br />
<div style="text-align: center;">
II</div>
<br />
<div style="text-align: center;">
<b>PAŁAC NAMIESTNIKOWSKI, ARENTHIA<br />W TYM SAMYM CZASIE</b></div>
<br />
Ruch w Pałacu był największy od czasów, gdy Lionel objął władzę nad regionem. On sam niewiele miał jednak wspólnego z wydarzeniami. Niemal pełną władzę nad miastem przejął Lord Udomiel, który od razu po powrocie zabrał się do pracy. Miał kilku zaufanych dowódców, którym powierzył przygotowanie wszystkich dostępnych sił. Dwie kompanie i chorągiew jazdy - to była podstawa jego sił, ale razem było ich zaledwie siedmiuset. Do tego dochodził garnizon w liczbie półtora tysiąca, ale składał się głównie z rekrutów, z których większość miała za sobą zaledwie podstawowe szkolenie. Generał cieszył się w duszy, że od czasu czystek w klanach przeprowadzano nieczęste, ale jednak regularne treningi grup tych rekrutów pod okiem doświadczonych kolegów. Zafransowana mina Udomiela świadczyła jednak o tym, że nie wszystko idzie po jego myśli. Siedział w tej chwili przy biurku namiestnikowskim, które Lionel udostępnił mu bez szemrania. Bywał niemiły, uszczypliwy i czasem nie okazywał szacunku Udomielowi, ale kiedy tysiące uzbrojonych Bosmerów szły na jego miasto... No cóż, miał świadomość, że jeśli ktoś ma obronić Arenthię, to będzie to właśnie doświadczony generał. Namiestnik siedział więc w kącie pokoju i przeglądał papiery, które Udomiel zdążył już przestudiować. Tuż obok biurka stał Bognar.<br />
<br />
- Czemu nie powiedziałeś mi o śmierci Kalatara? - spytał Udomiel znad kawałka papieru, patrząc gniewnie w stronę namiestnika.<br />
- Kogo? - odpowiedział Lionel, nie mając pojęcia, o kogo chodzi.<br />
- Poseł, który dostarczył twoje ultimatum Ulfrikowi, a którego osobiście ci poleciłem, na twoją prośbę.<br />
- Ach... Śledztwo w sprawie jego śmierci już rusza. Z Wysp Summerset ruszyła już grupa biegłych, którzy ustalą, co tam się właściwie wydarzyło i czy król Ulfrik ma z tym coś wspólnego. To miałoby bardzo poważne konsekwencje dla niego i dla całego Skyrim.<br />
<br />
Udomiel nie słuchał Lionela. Pogniótł kartkę i rzucił na ziemię. Stracił jednego z najbliższych i najbardziej zaufanych współpracowników, wspaniałego gońca. Do tego serdeczny przyjaciel generała stał teraz po drugiej stronie barykady w wojnie, która pukała do bram miasta. A sama Arenthia stała się gorętsza niż kiedykolwiek wcześniej. Udomiel przeglądał raporty, które mówiły, że zamaskowane grupy młodych Bosmerów przeprowadzają różne akcje wewnątrz murów miejskich. Straż miejska była zadziwiająco opieszała w sprawie tych przestępstw. To tylko utwierdziło Lorda w przekonaniu, że nie można na nich liczyć, a kto wie, być może w końcu Straż obróci się przeciw Altmerom, kiedy Endoriil będzie u bram.<br />
<br />
- Czy są wieści o posłańcu, którego wysłałem do mojej Armii? - spytał Bognara.<br />
- Nie, panie. Nie ma żadnych wieści. <br />
- Nieźle... - Udomiel oparł się wygodnie na krześle i zaczął łączyć fakty. - Zwiadowcy donosili, że ostatnio coraz częściej w okolicy pojawiają się Latamejowie. Wcześniej nie podchodzili pod mury.<br />
- Ci barbarzyńcy? - spytał Lionel, unosząc głowę znad notatek. - Ale mamy pecha.<br />
- To nie jest pech - skorygował go Udomiel i zwrócił twarz w kierunku mapy Valenwood wiszącej na ścianie. - To wygląda na skoordynowaną akcję. Endoriil idzie od północy, a my wysyłamy gońców do mojej Armii. Ale Latamejowie idą od południowego zachodu. Musieli przechwycić naszego gońca.<br />
- Więc twoja Armia nie dotrze? - głos Lionela zadrżał.<br />
- Prosiłem cię, żebyś posłał po nich szybciej.<br />
- Tak, ale do zlikwidowania Latamejów miała ci wystarczyć siła korpusu.<br />
- To już dawno nieprawda - zaprzeczył Udomiel. - Latamejowie urośli w siłę, a poza tym siła korpusu to zupełnie co innego niż korpus. Liczebnie się zgadza, ale w twoim korpusie ponad połowa żołnierzy to żółtodzioby. Ale co się stało, to się nie odstanie. Wygląda na to, że jesteśmy odcięci, a Armia Północna nawet nie wie, że coś nam grozi.<br />
- W takim razie musimy uciekać! Nie mamy szans! - krzyknął Lionel, wstając i niemal zaczynając się pakować. Ale spokój Udomiela dziwił go. Spytał więc: - Prawda?<br />
- Jest jedna rzecz, której się nie spodziewają - odrzekł Lord. - I o której nie wiedzą.<br />
Bognar i Lionel spojrzeli na siebie, lecz żaden z nich nie wiedział, o co może chodzić. Lord Udomiel nie czekał na ich pytanie i postanowił wyjawić swój sekret:<br />
- Siły Woodmer i Hjoqmer pod przywództwem Halena czekają w lesie na wschód stąd. <br />
- Czy warto mu ufać? - spytał Lionel.<br />
- Zaproponowałem mu nieco złota z twojego skarbca. Obiecał walczyć z każdym, kto ruszy na Arenthię. Doskonale wiesz, że Halen lubi złoto.<br />
<br />
Lionel wiedział doskonale. To właśnie dzięki złotu udało mu się przekonać Halena do zdradzenia klanów. Dodatkowo zdrajca dostał pod swoją pieczę kilka plemion, którymi rządził wedle własnego uznania, a jedynymi warunkami był płacony Lionelowi trybut, złożona przysięga wierności i obietnica wsparcia w razie wojny.<br />
- Tak, złoto. - Lionel zastanawiał się. - Obiecaj mu dwa razy tyle, co obiecałeś!<br />
- Już za późno. Bosmerowie przybędą dziś w nocy. Albo jutro rano, jeśli wolą poczekać.<br />
<br />
<div style="text-align: center;">
III<br />
<br />
<b>KRONIKA POWSTANIA BOSMERSKIEGO<br />PRZED BITWĄ</b></div>
<br />
<i>Miesiąc Pierwsze Mrozy, 206. rok.<br /><br />Złowieszcze chmury zebrały się nad Arenthią w dzień, w którym doszło do pierwszej bitwy podczas Powstania Bosmerskiego. Pokryły one ziemię obfitymi kałużami, zamieniającymi je w błoto. Obie armie stawiły się na miejscu około dwie godziny przed południem, lecz słońce było przysłonięte przez grubą warstwę chmur praktycznie nie przepuszczającą promieni słonecznych. W tych właśnie okolicznościach i przy wzmagającym deszczu, rozpoczynała się Bitwa o Arenthię.<br /><br /><b>SIŁY ALTMERSKIE</b><br /><br />W obliczu fiaska w kwestii ściągnięcia z południa swojej Armii Północnej, która stacjonowała kilkanaście mil od Silvenaar, Lord Udomiel musiał radzić sobie bardzo ograniczonymi środkami. <br />Ważną decyzją taktyczną było wyjście przed mury, co niektórzy podwładni bardzo mocno odradzali, ale Lord, w obliczu ataków wewnątrz miasta, zdecydował się podjąć wroga na otwartym terenie. Obawiał się, jak się później okazało całkiem słusznie, że przeprowadzane od kilku tygodni ataki w obrębie murów miejskich nie były ani przypadkowe, ani niezorganizowane. Miały na celu głównie obniżenie morale Altmerów. Buntownicy osiągali to na kilka sposobów:<br /><br />1.) Wysadzanie w powietrze armat, świeżego wynalazku przywiezionego z Wysp Summerset,<br />2.) Ataków na oficerów dowodzących pododdziałami. Ataki przeprowadzano w różnych miejscach miasta, a kilku oficerów straciło przez to życie. Były to ataki typowo skrytobójcze i sprawiły, że Altmerowie rzadziej opuszczali swoje koszary,<br />3.) Zniszczenie zapasów eliksirów odnawiających manę, które stosowali altmerscy magowie, nieliczna ich grupa przebywała w Arenthii pod rozkazami Udomiela. Bez tych zapasów przestali stanowić realne zagrożenie dla nacierających Bosmerów.<br /><br />Głównodowodzący generał posiadał dwie w pełni wyposażone i wyszkolone kompanie weteranów - wytrawnej piechoty. Były to 1sza i 3cia kompania Pierwszego Korpusu Armii Północnej. Innym, ostatnim już doświadczonym oddziałem, była samodzielna chorągiew jazdy, która w warunkach bitwy, grząskiej i mokrej ziemi, miała bardzo ograniczone możliwości. Do tego dochodził garnizon niedoświadczonych żołnierzy w liczbie tysiąca pięciuset. Generał obawiał się, czy złożona z Bosmerów Straż Miejska będzie lojalna i miał słuszność. Strażnicy rozproszyli się po mieście w przededniu bitwy. Mając w mieście zarówno buntowników jak i Straż Miejską i nie posiadając sposobu na ich namierzenie i ukaranie, Lord Udomiel wydał rozkaz o stawieniu czoła siłom Endoriila poza miastem. Zakładał, że zostanie za murami wiązałoby się z nieuniknionym atakiem buntowników, a być może i Strażników Miejskich. <br /><br />W sumie Lord Udomiel dowodził więc, wliczając niewielkie oddziały pomocnicze, siłą dwóch tysięcy ośmiuset żołnierzy. Dogadał się też z Halenem, wodzem zunifikowanych klanów bosmerskich, który miał go wesprzeć siłą dwóch tysięcy wojowników.<br /><br /><b>SIŁY BOSMERÓW</b><br /><br />Do dziś trudno oszacować dokładną liczbę tych, którzy tego dnia walczyli po stronie bosmerskiej. Ilu członków Straży Miejskiej, ilu buntowników wewnątrz murów - tego określić nie sposób, ponieważ niektórzy Strażnicy skupili się na ochronie swoich rodzin, inni faktycznie walczyli, jeszcze inni natomiast uciekli na południe w obawie przez niechybną karą, której bali się za wszystkie złe uczynki, których dokonali jako strażnicy na służbie Altmerów.<br /><br />Siły, co do których mamy pewność, były następujące: <br />Wśród ogólnie pojętych buntowników wewnątrz miasta była grupa trzystu elfów, którzy przygotowywali się do tej chwili już od czasu Spotkania Dwojga, czyli pierwszego spotkania Marka Verre i Endoriila, które miało miejsce dnia Loredas w miesiącu Pierwszy Siew 206. roku. Główne siły Bosmerów operowały oczywiście poza miastem. Ze wsparciem z południowo-zachodnich lasów w liczbie półtora tysiąca przybyli wojownicy i wojowniczki plemienia Latamejów, prowadzeni przez sławną Mannę Czerwoną. Uhonorowali w ten sposób traktat zawarty z Endoriilem i Markiem Verre podczas pobytu tego pierwszego i syna tego drugiego - Maela - na terenie zajmowanym przez to kanibalistyczne plemię. <br /><br />Trzonem sił Bosmerów była grupa idąca od północy - Korpus Bosmerski Endoriila. W rozdziale poświęconym ich genezie szanowny czytelnik pozna wszelkie okoliczności powstania oddziału i jego wcześniejszą historię. Co do liczebności, doskonale wiemy, że Korpus liczył dwa tysiące piechoty, która w razie potrzeby i dzięki swojemu szkoleniu, a także tradycji bosmeskiej, mogła zmienić się w oddziały łuczników. Była dzięki temu bardzo elastyczna na polu walki i niemal co drugi żołnierz tej jednostki posiadał łuk. Korpus podzielony był na dwie dywizje - Endoriila i Darena, przy czym to Endoriil był tu oficerem dominującym. Obie dywizje podzielone były na pięć kompanii, wśród ich dowódców byli porucznicy: Kras, Bram, Ervin, Adala, Baelian, Neafel, Yvon i Cedric. <br /><br />Dodatkową jednostką, której istnienie Endoriil starał się zachować w tajemnicy, była chorągiew jazdy, licząca ponad trzystu jeźdźców. Dowodził nimi Darelion, zdegradowany ze stanowiska głównodowodzącego Korpusem, chociaż należy pamiętać, że to on jest wymieniany jako autor głośnego zwycięstwa na Pograniczu w wojnie Skyrim przeciwko Renegatom. Ta bitwa zyskała niesławną nazwę Rzezi Pogranicza.</i><br />
<br />
Fragment z <i>Kronika Powstania Bosmerskiego</i>, Ri'Baadar al'kefir an'Ulmin nasto'Goor. <br />
<br />
<div style="text-align: center;">
IV</div>
<br />
Deszcz spadał z nieba strumieniami, waląc o kałuże i pluskając naokoło ustawionych już żołnierzy. Gdy krople spadały na metalowe elementy pancerzy Bosmerów, tworzyły charakterystyczny metaliczny dźwięk. Bosmerowie czekali i patrzyli na przeciwnika, który przyjął już formację sugerującą gotowość do boju. <br />
- Gdzie Latamejowie? - krzyknął Endoriil w swojej nowej zbroi, której napierśnik przedstawiał płonący altmerski dąb.<br />
- Idą już! - odkrzyknął ktoś.<br />
- Wygląda dobrze - powiedział przywódca w stronę Darena, Baeliana i Krasa, którzy stali tuż obok niego i czekali na ostateczne rozkazy. - Mamy przewagę liczebną. Ich jazda za dużo nie zdziała w tych warunkach. Chyba że na krotki dystans<br />
Do oficerów podszedł nagle blond włosy człowiek z błyszczącym mieczem.<br />
- Adan? Ty tutaj? - zdziwił się Endoriil. - Przecież jesteś naszym kowalem. I ładnie ci to idzie, co widać po tym mieczu.<br />
- Tak, sam go zrobiłem - uśmiechnął się chłopak, który zabrał się razem z Bosmerami w podróż i walczył teraz o ich sprawę. - Przyjacielu, cokolwiek się stanie, cieszę się, że zgodziłeś się, żebym tu był.<br />
- Odważny jesteś, Adanie - dodał Daren. - Życzę ci szczęścia. Wypije twoje zdrowie jeszcze dziś. W Pałacu w Arenthii!<br />
<br />
Oficerowie uśmiechnęli się. Spojrzeli w stronę murów miejskich. Endoriil dostrzegał Udomiela, który siedział nieruchomo w siodle, dosiadając czarnego rumaka. Tym razem generał nie miał na sobie płaszcza, tylko lekki stalowy napierśnik. Dowódca wroga nie wydawał rozkazów, jakby był pewny swojego planu na bitwę. Endoriil co chwilę analizował, że może by przesunąć dwie kompanie z dywizji Darena na drugie skrzydło, bo przecież tam są merowie Baeliana, mniej doświadczeni, bardziej skłonni do paniki. Natłok myśli był wielki. Równo ustawione oddziały stały jednak w sposób zorganizowany i wręcz wzorowy. Darelion dostał poprzedniej nocy rozkazy, o których nie wiedział nikt, poza Endoriilem i samymi jeźdźcami. Nie było ich na polu bitwy. Jeszcze. <br />
- Są! Przyszli! To oni!<br />
<br />
Cały Korpus zwrócił oczy w stronę lasu, z którego wyszła szczupła kobieta o mocno wyrzeźbionych mięśniach ud. Szła w skąpej przepasce na biodrach, wyżej nosiła skórzany napierśnik. Wzory, które namalowała na twarzy jakąś czerwoną substancją, być może krwią, rozpływały się w kapiących kroplach deszczu. Uśmiechała się drapieżnie, idąc prosto na Endoriila. Kilka sekund po niej zza linii drzew wyłoniły się setki mężczyzn i kobiet ubranych w podobny sposób, uzbrojonych w prostą broń - topory, siekiery, zdobyczne altmerskie miecze, a nawet potężne młoty. Szli cicho i wolno, nie wyprzedzając swojej przywódczyni. Ustawili się obok najbardziej wysuniętych na prawo kompanii Korpusu, patrząc od strony północnej. <br />
<br />
Latamejowie obrośli legendą wśród wszystkich klanów i miast Valenwood. Niezłomni, waleczni, dzielni. Nawet ich kanibalizm i trzymanie się prastarych tradycji miało w sobie coś, co intrygowało i sprawiało, że teraz inni żołnierze uśmiechali się i strach jakby ustępował. Zaraz mieli jednak poczuć dreszcze.<br />
- Manna - powiedział Endoriil i uśmiechnął się. - Nawet nie wiesz, jak się cieszę na twój widok.<br />
- Witaj, Wilczy Bracie - odpowiedziała, lekko chyląc czerwone czoło. - Dziś spełniasz swoją obietnicę. Dziś posmakujemy krwi. Ty dowodzisz, tak?<br />
- Owszem.<br />
- Gdzie chcesz nas ustawić? - spytała, zadzierając czoło. - Doradzam miejsce w samym środku bitwy. Najgorętsze.<br />
<br />
Baelian i Kras patrzyli oszołomieni. Daren odszedł ustawiać swoją dywizję zgodnie z ostatnimi wskazówkami Endoriila, a dwaj pozostali oficerowie obserwowali drobną w gruncie rzeczy dziewczynę, o której do tej pory słyszeli tylko opowieści, nijak nie pasujące do takiej postury. A słyszeli o jedzeniu wciąż bijących serc żywcem wyjętych z żołnierzy altmerskich. Mówiono też o tym, że Manna Czerwona posiada całe skrzynie wypełnione biżuterią zrobioną z kości pokonanych wrogów, a wino pija z czerepów czaszek tych, którym osobiście odebrała życie.<br />
- Perfekcyjnie pasujecie tam, gdzie jesteście. Baelian - zwrócił się do jednego z najlepszych przyjaciół - widzisz, u czyjego boku będziesz walczył?<br />
Baelian wypuścił z nosa powietrze, które przybrało postać obłoku pary wodnej i uśmiechnął się mocno.<br />
- No cóż. Chyba pora zacząć - powiedział Endoriil, spoglądając w niebo, z którego wciąż niemiłosiernie lało.<br />
- Zaczekaj - wstrzymała go Manna. - Latamejowie muszą zrobić coś jeszcze. Może wykorzystaj ten moment na jakąś błyskotliwą przemowę, co?<br />
Endoriil uniósł brwi i przetarł oczy, do których leciały kolejne krople. W oddali dojrzał błysk, a chwilę później usłyszał pierwszy grzmot. Nadchodziła burza. Postanowił posłuchać rady i zacząć przemowę. W tym czasie Manna wróciła do swoich, a cały oddział Latamejów zrobił kilka kroków do przodu, łamiąc linię.<br />
- Bracia i siostry! - krzyczał Endoriil, gdy stanął na jednym z zaledwie kilku wozów, które przyciągnęli aż tutaj. - Niebo płacze! Ale to nie są łzy smutku! To łzy radości. To nasze niebo, valenwoodzkie niebo płacze, bo córki i synowie tej ziemi wracają, żeby odebrać to, co prawowicie do nich należy!<br />
Wszyscy żołnierze słuchali w uniesieniu. Wszyscy poza Latamejami, którzy ustawili się w jakiejś dziwnej trójkątnej formacji. Manna stanęła na samym jej środku, przysłonięta przez setki rosłych rodaków i rodaczek.<br />
- Taka piękna mowa, a oni ci ją psują - zaszeptał Baelian, unosząc głowę w kierunku Endoriila. - Ale ma dziewucha charakter, trzeba jej to przyznać.<br />
- Dziś i my będziemy płakać! - krzyczał Endoriil. - Z radości! Gdy będziecie tulić waszych bliskich, waszych rodaków, którzy znosili altmerskie traktowanie. Ale nigdy więcej!<br />
<br />
Altmerowie po drugiej stronie zabłoconego placu, w którym nawet główna droga wiodąca do bramy przestała być widoczna, lekko przeorganizowali szeregi i podeszli kilkadziesiąt metrów. Dzieliła ich odległość strzału z łuku. Czy Udomiel mnie prowokuje? - spytał sam siebie Endoriil. Ale Latamejowie złamali linię jeszcze mocniej i sami wyszli kilkanaście kroków, jakby na spotkanie wrogom, a czubek trójkątnej formacji, którą utrzymywali, wskazywał na Lorda Udomiela. Na czele szedł znany Endoriilowi wielki Bosmer z niedźwiedzimi tatuażami - Saleh, istna góra mięsa. Zatrzymali się jednak, a Manna krzyczała wniebogłosy. Robiła to bardzo melodyjnie. Nikt z obserwujących wydarzenia nie widział, ani nie czytał nigdy o czymś takim. Nikt poza Ri'Baadarem, który zdumiony otworzył szeroko oczy, siedząc na jednym z najwyższych drzew razem ze swoimi kocimi asystentami, z których jeden był utalentowanym rysownikiem, to i nagle dostał zadanie uwiecznienia tego, co miało nastąpić. To był śpiew, ale naznaczony taką agresją, jakiej nikt w Korpusie jeszcze nie widział. Przywódczyni krzyczała ze środka swoich merów, choć nie było jej widać:<br />
- Wróg już!<br />
Wszyscy zamilkli. Zaskoczeni Altmerowie szykowali się na odparcie szarży hordy barbarzyńców. I oni słyszeli o tym, co Latamejowie robią z ich pobratymcami. Ale barbarzyńcy nie ruszyli.<br />
- Czeeeka! - krzyknęła Manna unosząc dłonie, które można było dostrzec.<br />
- Aaaa! - krzyknęło niespełna dwa tysiące latamejskich gardeł.<br />
Ziemia zadrżała, tak jak woda w kałużach.<br />
- Czego posmakuje? - przywódczyni zapytała.<br />
- Krwi! - krzyknęli jeszcze głośniej i wszyscy, jak jeden mąż, uklękli na prawe kolano, a prawe dłonie oparli na ubłoconej ziemi.<br />
<br />
Wtedy wszyscy dostrzegli stojącą w środku grupy Mannę. Kolejne błyski na zaciemnionym chmurami niebie czyniły z niej postać upiorną. Endoriil nie mógł uwierzyć w to, co widzi. Starożytny wojenny taniec. Nagle Manna tupnęła nogą, a dwa tysiące Latamejów powstało. Przyjęli pozycję na ugiętych kolanach i uderzali z całych sił w swoje uda, tworząc rytm.<br />
- Żyć lub umrzeć przyjdzie nam dziś! - śpiewali wszyscy jak opętani, a Manna przechadzała się między nimi, szukając wzroku Lorda Udomiela, który lekko skrzywił usta. Jego podwładni jednak zaczęli się bać tego, że wszystkie legendy o tym klanie mogą okazać się prawdą. Echo tej dzikiej pieśni odbijało się od miejskich murów, wracając do Altmerów.<br />
<br />
<div style="text-align: center;">
<i>Dziś, dziś, żyć, żyć!<br />Czy umrzeć, czy umrzeć nam dziś<br />Y'ffre, Y'ffre daj,<br />Daj poczuć im klęski smak<br />By dla nich, by dla nich dziś<br />Wzszedł księżyc i przyszły złe sny</i></div>
<br />
Znowu padli na prawe kolano, a dłonie wbili w błoto. Nagle zamilkli i wyglądali jak armia posągów w każdej chwili gotowa do tego, by ożyć i rzucić się do ataku, rozszarpać każdego, kto stanie im na drodze. Znów stała tylko dowodząca nimi kobieta.<br />
- Laaata! - zaśpiewała krzycząc.<br />
- Meeejów! - powtórzyła po kilku sekundach. Nikt, po obu stronach, nawet nie pomyślał o tym, żeby coś powiedzieć.<br />
- Aaa! - krzyknęli jeszcze potężniej. Tak, że gromady przerażonych ptaków odleciały w siną dal z okolicznych drzew, za nic mając tragiczne warunki pogodowe. Latamejowie znów powstali, przybrali tę samą pozę co poprzednio i krzyczeli tak, jakby w ich żyłach płynęła nie krew, a jakaś boska substancja. Uderzali się rytmicznie to w uda, to w klatki piersiowe. Wykonywali do tego obsceniczne gesty, sugerowali podrzynanie gardła wrogom, pokazywali języki i pluli w stronę oddziałów wroga.<br />
<br />
<div style="text-align: center;">
<i>Latamej, Latamej, tak!<br />Dziś w nocy poczuje krwi smak<br />Zarżniemy, zarżniemy dziś<br />Altmerskie ścierwo jak psy</i></div>
<br />
- Aaa! - krzyknęli najgłośniej jak potrafili.<br />
<br />
Pod niektórymi z Altmerów uginały się nogi. Kilka pododdziałów garnizonu zrobiło parę kroków w tył. Udomiel posłał jednego ze swoich podoficerów, żeby spróbował ogarnąć sytuację. Cały czas czekał na Halena. Latamejowie wrócili do swoich rodaków, ponownie tworząc zwartą formację, zgodnie z poleceniami Endoriila.<br />
<br />
<div style="text-align: center;">
V</div>
<br />
Zaczęło się od ostrzału z łuków. Strzelali Bosmerowie, ale strzały nie dolatywały do szeregów altmerskich. Endoriil uderzył się w czoło. Udomiel wiedział! - pomyślał. Przecież od paru dni pada, a teraz wręcz leje. Strzały, pióra, to wszystko namokło i jest po prostu cięższe. Czy on podszedł specjalnie, żeby mi pokazać, że jest ten jeden krok przede mną?<br />
- Jakie rozkazy, kapitanie? - spytał jeden z merów Darena, chcąc zanieść polecenia do swojego oficera.<br />
- To my musimy zaatakować, oni się nie ruszą - mówił Endoriil, bardziej do siebie niż do podwładnego. <br />
Obok Endoriila, zgodnie z jego wcześniejszym zaleceniem, było kilku gońców, którzy mieli donosić jego rozkazy w miarę zmian sytuacji na polu bitwy.<br />
- Ty poczekaj. Daren na razie stoi. Ty, młody, chodź tu!<br />
Podbiegł do niego młodziutki elf, nie przeżył jeszcze dwudziestu wiosen. Czekał na rozkazy.<br />
- Ruszaj do Manny. Niech rusza z Latamejami bezpośrednio na oddziały centralne. Chciała ostrej walki, to ją dostanie. Powiedz, że zabezpieczymy ich flanki. Powtórz!<br />
- Latamejowie na środek - recytował młody Bosmer - bezpieczne flanki.<br />
<br />
Endoriil skinął głową, a podekscytowany chłopak pobiegł w strugach deszczu. Woodmerczyk uważał, że jeśli ktoś ma ponieść duże straty na początku bitwy, to Latamejowie są tymi, którzy się przy takich stratach nie złamią. A to da czas na reakcję Udomielowi, bo każda zdobyta przez nich piędź ziemi w centrum zbliżała ich właśnie do Udomiela. Będzie musiał coś zrobić, cokolwiek, a to może otworzyć Endoriilowi nowe opcje ataku.<br />
<br />
Latamejowie ruszyli chwilę po otrzymaniu rozkazu. Na czele byli Manna i Saleh, ale reszta nie dała im się oddalić. Zagrzani pieśnią pognali, by zmiażdżyć wroga. Udomiel zrobił ruch, tak jak Endoriil sądził. Altmerski generał przesunął dwie swoje kompanie, około pięciuset żołnierzy. Stanęli teraz przed samym Udomielem i choć wyglądało to podle pod względem moralnym, to jednak po prostu czekali aż Latamejowie przerąbią się przez nowicjuszy z garnizonu i dotrą do nich. Liczyli zapewne na zmęczenie klanowców.<br />
<br />
Endoriil, zgodnie z obietnicą daną Mannie, wysłał gońca do Darena, by ruszył siłą trzech kompanii i osłonił prawe skrzydło Latamejów. Baelian, Neafel i Cedric wraz ze swoimi oddziałami ruszyli z lewej, by osłonić drugą flankę. Endoriil bał się jazdy altmerskiej, chociaż wiedział, że w deszczu jest mało zwrotna. Pamiętał też jednak z ksiąg, które przeczytał, że oskrzydlenie w wykonaniu dobrej jazdy jest w stanie rozbić najmocniejszy nawet oddział piechoty. Dlatego zadbał o to, aby oba skrzydła Manny były należycie osłonięte. Bardzo pomagało mu to, że liczebność Bosmerów była wyraźnie większa. Już Dovahkiin w Skyrim mówił mu, że wojna to szachy, w których każda strona ma odmienne figury i po prostu musi z nich korzystać tak, jak uzna za stosowne i najbardziej skuteczne. Miał przewagę liczebną, więc korzystał.<br />
<br />
Nagle Altmerowie puścili cięciwy. Grad strzał spadł na kompanie Darena. Wysokie Elfy miały suche strzały i suche łuki. Nie wędrowali przez kilka dni po błocie i kałużach. Bosmerowie byli w zasięgu ich ostrzału. Latamejowie szli więc do przodu, niemal wyrzynając w pień garnizon Arenthii, ale ich prawe skrzydło nie nadążało, bo ciągły skoncentrowany ostrzał uśmiercił wielu atakujących. Wtedy Udomiel spojrzał na swoją chorągiew i wysłał gońca z rozkazem, którego Endoriil się spodziewał.<br />
<br />
<div style="text-align: center;">
*</div>
<br />
- Bognar - zawołał swojego ucznia. - Poślij gońca na lewe skrzydło do naszych jeźdźców. Niech ruszają natychmiast i uderzą od lewej na Latamejów.<br />
- Tak jest! - krzyknął Bognar i złapał jednego z gońców.<br />
- Aethras! <br />
Do Udomiela podszedł jeden z oficerów. Na głowie miał piękny pozłacany hełm, od którego krople wody odbijały się teraz na wszystkie strony. Deszcz wcale nie zelżał.<br />
- Łucznicy koncentrują ostrzał tylko i wyłącznie na lewym skrzydle, zrozumiano? Skruszyliśmy ich, zaraz się wycofają.<br />
Aethras pobiegł co sił w nogach w stronę łuczników. <br />
- Panie generale! - krzyknął Bognar, powróciwszy od gońca. - Idą! Elfy Halena wyszły z lasu. Są po naszej prawej!<br />
Udomiel pierwszy raz podczas bitwy zmusił konia do ruchu i przejechał kilka metrów. Zwierzę stąpało topornie, bo mocno zatopiło się w błocie. W końcu dowódca obrony zobaczył wielki tłum w lesie po swojej prawej. W pierwszym szeregu stał Halen i jego najbliżsi zastępcy. Siła dwóch tysięcy elfów była tym, co miało przechylić szalę zwycięstwa. Czymś, czego Endoriil spodziewać się nie mógł.<br />
- Właśnie tak - powiedział Udomiel.<br />
<br />
<div style="text-align: center;">
*</div>
<br />
- Na Y'ffre! - krzyczał goniec od Neafel. - Patrz na nasze lewe skrzydło, kapitanie. To nasi! Czy nie? Nasi?<br />
Endorill spojrzał i nie mógł uwierzyć w to, co widział. Na linii drzew widział sztandary z barwami zarówno Woodmer, Hjoqmer jak i kilku innych pobliskich klanów, a na czele tej masy merów stal nie kto inny jak Halen. Gniew w jego sercu ustąpił jednak miejsca dezorientacji i konieczności myślenia.<br />
- Panie kapitanie?! - krzyczał goniec, a jego koledzy podeszli do Endoriila w oczekiwaniu na nowe rozkazy. Byli już bardzo zmęczeni bieganiem po błocie. Bitwa trwała, Latamejowie atakowali, ale po rozprawieniu się z garnizonem, stanęli oko w oko z weteranami altmerskimi, z których wielu pamiętało Wielką Wojnę. Klanowcy zaczęli ginąć dziesiątkami.<br />
<br />
Endoriil nie miał pojęcia, co robi tu Halen. Jego oddziały stanęły z boku pola bitwy i czekały. A więc to był as w rękawie Udomiela? Skorzystać z usług zdrajcy, żeby mnie pokonać? - myślał intensywnie. Nie ma mowy! <br />
Miał na głowie dwa kryzysy. Jeden dotyczył tego, po której stronie jest Halen, ale po której mógł być, skoro nie rozmawiali ze sobą od chwili, gdy Endoriil był skazywany na śmierć i to w dużej mierze z winy Halena. Drugim problemem były straty na prawej flance w kompaniach Darena, które za moment zaowocują oskrzydleniem Manny przez doborową jazdę Udomiela. <br />
- Ja też mam asa w rękawie! - zakrzyknął w stronę Udomiela, unosząc pięść, ale generał nie mógł dostrzec tego gestu.<br />
<br />
<div style="text-align: center;">
*</div>
<br />
- Chyba wygramy! - krzyczał radośnie Bognar. - Tylko czemu Halen nie rusza?<br />
Siły Halena wciąż stały w jednym miejscu, nie ruszając się nawet o krok, a sam wódz zunifikowanych klanów przyglądał się potężnemu zderzeniu dwóch sił. <br />
- Może dostał za mało złota - odrzekł cicho dowódca Altmerów. - On czeka.<br />
- Ale na co czeka?<br />
Dopiero teraz Lord Udomiel zrozumiał, że mógł popełnić błąd.<br />
- Nie rozumiesz? - odpowiedział, krzywiąc się. - Halen koniecznie chce wygrać. Tak samo było, kiedy twój ojciec szukał zdrajcy wśród okolicznych znamienitych Bosmerów. - Przy słowie znamienitych Udomiel skrzywił się bardzo nieprzyjemnie. Kontynuował: - Krótko mówiąc, wygląda na to, że Halen chce wygrać tak mocno, że nie interesuje go strona, po której to zwycięstwo odniesie. Dla niego liczy się tylko laur zwycięzcy. I wszystkie korzyści, które potem zwycięzca odniesie.<br />
- Sukinsyn! - krzyknął Bognar.<br />
- A dlaczego nie rusza nasza jazda? - zapytał generał. - Po tej misji zwiadowczej, na której byli wczoraj, obozowali poza miastem, tak?<br />
<br />
Bognar przyglądał się konnemu gońcowi, który wracał właśnie od chorągwi jazdy. Im bliżej był, tym pewniejsze było, że coś jest nie tak. Altmerska chorągiew jazdy nagle zmieniła pozycję. Przeformowała się i... skierowała klinem w stronę swoich własnych łuczników. Konny goniec dojechał do Udomiela, który ściągnął z głowy elfa hełm z przysłoniętą przyłbicą. Mer był martwy, miał poderżnięte gardło. Altmerska jazda ruszyła na swoich.<br />
- Bognar! - krzyknął Udomiel. - Ruszaj do ojca i uciekajcie z miasta południową bramą. Natychmiast!<br />
Młody Altmer o nic nie pytał, po prostu ruszył biegiem przez główną bramę. Lord Udomiel zeskoczył z siodła przy pomocy jednego z wiernych żołnierzy i wyciągnął swój miecz, który służył mu od kilkudziesięciu lat.<br />
- A więc to dziś. Któż by się spodziewał - powiedział beznamiętnie i popatrzył w niebo. Chwilę potem ruszył do boju. <br />
<br />
<div style="text-align: center;">
*</div>
<br />
Deszcz przestał padać, gdy dowódca Bosmerów ujrzał szarżę swojej lekkiej jazdy.<br />
- Darelion! - krzyknął Endoriil, unosząc pięści. - Ha, ha! Udało im się! Udało!<br />
Bosmerska jazda stratowała zupełnie zaskoczonych łuczników, którzy zajmowali miejsca tuż przy Udomielu i innych oficerach. Tuż po przerwaniu ostrzału do ataku wróciły kompanie Darena i wraz z Latamejami i lewym skrzydłem zmiażdżyły weteranów altmerskich przygniatającym atakiem. Niemal dokładnie w tym samym czasie siły Halena w całości wyszły z lasu i zaatakowały oddziały pomocnicze obrońców, roznosząc je bez problemu.<br />
<br />
Potem była już tylko rzeź. Zgodnie z wcześniej wydanymi rozkazami, uzgodnionymi wcześniej z Markiem Verre, kilka kompanii weszło do miasta, zajmując konkretne dzielnice. Miało to zapobiec bałaganowi. Większość korpusu została przed bramami. Ostatnie ogniska walk były szybko gaszone.<br />
<br />
<div style="text-align: center;">
VI<br />
<br />
<b>KRONIKA POWSTANIA BOSMERSKIEGO<br />PODSUMOWANIE BITWY O ARENTHIĘ</b><br />
<br /></div>
<i>Jednoznacznym zwycięzcą bitwy były siły bosmerskie, prowadzone przez Endoriila z Woodmer i Mannę Czerwoną, której klan wziął na siebie główne siły wroga i wykazał się męstwem nie widzianym dotąd w Puszczach Valenwood. Resztki Altmerów, wliczając w to dostojnika Lionela i jego syna Bognara, wycofały się w kierunku południowym, aby połączyć się z Armią Północną w okolicy Silvenaar. Armia Północna, stojąca w tamtych okolicach pod dowództwem Lorda Naarifina Młodszego - zastępcy Udomiela, nie miała pojęcia o ataku na Arenthię. Latamejscy zwiadowcy skutecznie przecinali szlaki komunikacyjne, którymi nie prześlizgnął się żaden goniec. W ten sposób dziewięciotysięczna Armia nie była w stanie wspomóc swojego wodza. Mało tego, Lord Naarifin, syn jednego z najbardziej znanych altmerskich wodzów, nie miał jeszcze pojęcia o tym, co działo się na północy.<br /><br />Za decydujący fragment bitwy uznaje się atak bosmerskiej lekkiej jazdy pod dowództwem Dareliona z Hjoqmer. Atak ten był wynikiem fortelu. Śmiały plan Endoriila, wyjawiony Darelionowi zaledwie jedną noc przed bitwą, zakładał wykorzystanie pewnego bliżej nieokreślonego zaklęcia, które pozwoliło chorągwi Dareliona podkraść się nocą pod obóz polowy konnych altmerskich. Miała tam miejsce krótka potyczka, gdzie czterystu Bosmerów zabiło całą trzystuosobową chorągiew wroga. Potem ubrali się w altmerskie barwy i ruszyli na pole bitwy zajmując pozycję na lewym skrzydle sił Lorda Udomiela. Istotą tego planu była wiedza Endoriila, który studiując poczynania wojenne altmerskiego generała odkrył, że ten umieszczał swoją konnicę na lewym skrzydle w niemal każdej bitwie, w której brał udział. Generał nie miał więc powodu do identyfikowania swojego oddziału, bo Endoriil z dużą dozą prawdopodobieństwa założył, że właśnie takie rozkazy otrzymał dowódca jazdy Dominium. W ten sposób ówczesny kapitan bosmerski chciał uśpić czujność doświadczonego wodza. Fortel powiódł się. Z relacji towarzyszy bosmerskiego wodza wiemy, że miał wtedy wymówić słowa: "Lord Udomiel uważał mój młody wiek za wadę, ja postarałem się, by znaleźć wady w wieloletnim doświadczeniu, które czasami przechodzi w rutynę".<br /><br />Najmniejsze straty poniósł dwutysięczny oddział Halena, który stracił zaledwie kilku merów. Dołączył się on do bitwy w ostatnim momencie, tłumacząc to później wadliwą komunikacją z innymi bosmerskimi dowódcami.<br /><br />Bosmerowie stracili pięciuset siedemdziesięciu żołnierzy, podczas gdy rany odniósł kolejny tysiąc, z których większość w niedługim czasie nadawała się do walki. Altmerowie stracili dwa tysiące dwunastu merów, a ich dowódca - Lord Udomiel - został ciężko ranny w ogniu walki i pojmany w niewolę.</i><br />
<br />
Fragment z <i>Kronika Powstania Bosmerskiego</i>, Ri'Baadar al'kefir an'Ulmin nasto'Goor.</div>
<div style="text-align: justify;">
</div>
<div style="text-align: justify;">
-----------------------------------------</div>
<br />
Zachęcam do komentowania, a spis treści znajdziesz <a href="http://dikajos.blogspot.co.uk/2014/10/spis-tresci-bloga.html">TUTAJ</a>dikajoshttp://www.blogger.com/profile/17852878016698983065noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-4563288153838779576.post-21499641467062749782015-11-21T22:47:00.001-08:002016-03-13T06:19:05.239-07:00TES "Taki Los" - odcinek XXVI<div style="text-align: center;">
<span style="font-size: large;"><b>THE ELDER SCROLLS<br />TAKI LOS<br />ODCINEK XXVI<br /><br />PRZED BURZĄ</b></span><br />
<a href="http://dikajos.blogspot.co.uk/2015/11/tes-taki-los-odcinek-xxv.html">Poprzedni</a> - <a href="http://dikajos.blogspot.co.uk/2015/11/tes-taki-los-odcinek-xxvii.html">Następny</a></div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: center;">
I</div>
<div style="text-align: justify;">
<br />
Granica Cesarstwa z Valenwood była zaledwie kilkanaście mil przed Bosmerami, a z racji tego, że ostatnie zwycięstwo nad altmerskim oddziałem mocno podniosło morale w całej grupie, pokonywali teren w nadzwyczaj szybkim tempie. Przez cztery ostatnie dni, a raczej noce, gdy wędrowali, dręczyły ich potężne opady deszczu, a ziemne drogi nie bardzo nadawały się do dalszej podróży. Problemów z zapasami nie było, nic też nie sprawiało, że pośpiech byłby wskazany, więc Endoriil znalazł niewielki pagórek, porządną strategiczną pozycję na otwartej równinie, na której polecił rozłożyć dwa namioty: mniejszy - swój prywatny oraz duży - pełniący funkcję sztabu dowodzenia. Hrabia Hassildor opuścił Bosmerów dwa dni po bitwie z Altmerami, zapewniając, że jego czar wciąż będzie działał tylko i wyłącznie nocą, czego od tamtego czasu Bosmerowie się trzymali. Sam hrabia podążył na spotkanie z dowódcą chorągwi cesarskiej Viniciusem Ligiusem, by przyjrzeć się, czy żołnierz ten i jego podwładni naprawdę chcieliby stanąć po stronie Astarte, gdy nadejdzie pora, a może i wcześniej. Życzył więc Endoriilowi powodzenia i... zniknął. Po prostu zniknął. Nikt nie widział, jak opuszcza karawanę, ale od tej pory żaden Bosmer już go nie spotkał.<br />
<br /></div>
<div style="text-align: center;">
*</div>
<div style="text-align: justify;">
<br />
Endoriil kończył właśnie wydawanie ostatnich rozkazów odnośnie postoju. Dowódcy kompanii mieli zorganizować tradycyjne wojskowe obozowisko, którego konstrukcja pozwalała niezwykle sprawnie wyruszyć w drogę w ciągu bardzo krótkiego czasu. Gdy nowy dowódca korpusu przechadzał się zabłoconymi alejkami, sprawdzając jakość małych obozów, zza pleców dobiegł go dobrze znajomy głos:<br />
- Elfie! Tu znalazł cię on, a szukał, jasna rzecz, od strony drugiej. <br />
- Ri! - zakrzyknął Endoriil i mocno chwycił ramiona Ri'Baadara. - Wspaniale, że dotarłeś. Zastanawiałem się, kiedy nas złapiesz. Od której strony żeś przyjechał?<br />
- A od południa przybył on, od Valenwood strony.<br />
- Tak? Dziwnie. I jakie wieści? - woodmerczyk spytał, nagle poważniejąc.<br />
- Ha, nie wieści tylko, a przydatnych rzeczy sporo w wozach jego, ale o tym razem innym. Najpierw on gratuluje, że wodzem elfa mianowano. Powinszować, naprawdę. On twierdzi, że elf zasługuje. Ale spytać musi, co Darelion na to?<br />
- Ech... Średnio to przyjął, ale nie przejąłem dowodzenia siłą. Tak się po prostu złożyło. Teraz obozuje w innym miejscu wraz ze swoją jazdą.<br />
- Och, gdzie indziej Darelion stoi? Aż tak nie lubisz go?<br />
- Nie o to chodzi, przyjacielu. - Bosmer uśmiechnął się. - To strategiczna decyzja. Wiem, że szpiedzy Altmerów nas obserwują. Muszą. Jeśli zobaczą, że mamy jazdę, no cóż... Wciąż liczę na to, że ten oddział będzie naszym asem w rękawie. A jak zobaczą ich oddzielnie, to stracą zainteresowanie. Pomyślą pewnie z daleka, że to albo ich oddział, albo Cesarscy. Nie będą wnikać. Na to liczę.<br />
- Plan interesujący, tak, tak - powiedział Ri i dodał: - Pogadałby on i chętnie później to zrobi, ale przywiódł on tu elfa, który do powiedzenia coś ma, a pamięta go on z podgrodzia jeszcze. Wczoraj się na niego natknęła karawana jego. Poznał go elf ten i jak dowiedział się, gdzie karawana jedzie, to dołączyć się zechciał.<br />
- O kim ty mówisz, Ri?<br />
- Mówi o mnie - powiedział, wychylając się zza pleców Ri, Sarudalf, znany Endoriilowi białowłosy elf.<br />
<br />
To on pomógł Darelionowi, kiedy przeprowadzono zamach na jego życie. Zabił jednego z wrogów, potem chwilę posiedział na podgrodziu, ale niedługo potem ruszył w drogę. Teraz, zupełnie znikąd, zjawił się i miał jakieś informacje.<br />
- Zniknąłeś zupełnie nagle i bez pożegnania. - Endoriil skrzyżował ramiona. - Co więc przynosisz? I dlaczego tu jesteś?<br />
- Byłem w okolicy we własnych interesach - odrzekł Sarudalf, równie tajemniczo, co za pierwszym razem. - Ale dobrze wiesz, że wspieram waszą sprawę, a kiedy teraz naprawdę idziecie skopać tyłki Altmerom, to z radością do was przystanę.<br />
- Tak po prostu? Dlaczego teraz?<br />
- Mam powtórzyć, żebyś zrozumiał? - Sarudalf zaśmiał się. - Idziecie zabijać Altmerów, naprawdę i definitywnie, a tak się składa, że tę sprawę wspieram z całego serca. Dacie mi się przyłączyć?<br />
- Pogadaj z Darenem, znajdziesz go na wzgórzu w tym większym namiocie. On da ci przydział. Ale mówiłeś, że masz jakieś informacje?<br />
- Tak - przytaknął białowłosy elf. - Zmierza do was mały oddział konny, około dwudziestu, a wśród nich dwójka dygnitarzy, może posłów. Pewnie chcą was przekonać, żebyście odstąpili.<br />
Cholera - pomyślał Endoriil. Czyli zwiadowcy namierzyli Bosmerów wcześniej, skoro już wysłano posłów. Spodziewał się tego, ale nie dalej niż kilka mil od Arenthii, a oni byli przecież jeszcze po cesarskiej stronie granicy.<br />
- Proszę, nie dajcie się przekonać - powiedział prosząco Sarudalf i popatrzył w stronę wzgórza. - Tam, tak?<br />
- Tak. Wołajcie mi tu Nevena i Baeliana! - krzyknął do żołnierza korpusu, który właśnie rozkładał swój namiot. - Trzeba lekko przeorganizować obóz. Ri, przyjacielu, wybacz, ale mam teraz pilne sprawy. Rozgość się w obozie, ale nie za mocno, bo ruszamy najpóźniej jutro. Porozmawiamy podczas drogi. Przepraszam cię.<br />
- On rozumie wszystko i spisywać będzie, dla pokoleń przyszłych.<br />
- Mówisz poważnie? Będziesz spisywał to, co się stanie? Masz jakiś tytuł?<br />
- "Kronika Powstania Bosmerskiego". Tak on myśli, że dobrze będzie. Pomyśli jeszcze.<br />
<br />
Endoriil uśmiechnął się mimowolnie. Do obozu razem z karawaną Ri'Baadara przybył też, zaskakując dowódcę korpusu, Marek Verre, ale nie było już czasu, aby przyjąć go przed posłami.</div>
<div style="text-align: center;">
<br />
II</div>
<div style="text-align: justify;">
<br />
Posłowie nie byli przypadkowi. Początkowo Lionel nie chciał przystać na propozycję Udomiela, bo to on wpadł na pomysł wysłania negocjatorów. Szok namiestnika był jeszcze większy, kiedy okazało się, że szanowany generał sam chce udać się na granicę, a na pomocnika weźmie sobie Bognara, czyli syna Lionela, którego był oficjalnym mentorem. Szli więc teraz, Lord Udomiel i Bognar, przez zabłoconą, wydeptaną ścieżkę, między namiotami, w których obozowali Bosmerowie. Wielu z nich, jak zauważyło oko Udomiela, nie nadawało się do walki. Byli tu starcy, dzieci, a nawet elfy niepełnosprawne - bez rąk i nóg. Ubiór Altmerów mocno się od siebie różnił. Młodszy kroczył w bogato zdobionej tunice, ocieplanej przy szyi puchatym lisim futrem. Miał gustowne buty z krokodylej skóry, których bardzo nie chciał ubrudzić. Starał się więc omijać kałuże. Nie miał problemów z dotrzymaniem kroku swojemu mentorowi, bo ten szedł wolno i rozglądał się pilnie, od czasu do czasu poprawiając swój czarny płaszcz, okrywający szczelnie niemal całe ciało. Rozejrzenie się - to był główny cel Udomiela. Wiedział, że Bosmerowie nie zaakceptują propozycji namiestnika Arenthii, która mówiła "by natychmiast złożyli broń i oddali się w ręce służb porządkowych na granicy Valenwood. Wtedy, i tylko wtedy, macie szanse na amnestię." Lord nie wiedział jednak niczego ani o dowódcach Bosmerów, ani o sile, którą dysponują. Na czele tej rzeszy miał stać elf zwany w okolicy Arenthii Demonem Frangeldu - Endoriil z Woodmer. Udomiel nie lubił nie wiedzieć, więc wybrał się tu osobiście i wytężał wszystkie zmysły, żeby wyciągnąć z tej wizyty tyle, ile mógł.<br />
<br />
- Cholera - zaklął Bognar, przeskoczywszy sporą kałużę, ledwo utrzymując równowagę. - Że też nie mogli wybrać sobie innego miejsca do obozowania, przeklęci barbarzyńcy.<br />
Udomiel nie odpowiedział, tylko popatrzył na młodego rodaka wzrokiem z namiastką pogardy. Bognar odczytał to prawidłowo. Przestał unikać kałuż i martwić się o swoje drogie buty. Zrównał się z generałem i szli ramię w ramię.<br />
- Cały czas nie rozumiem - mówił Bognar - dlaczego nie mogliśmy posłać pierwszego lepszego gońca. Sporo ryzykujemy, naszym życiem nawet. To barbarzyńcy, nie widzisz, jak żyją?<br />
Tuż po tej wypowiedzi jeden z grupy Bosmerów, siedzących przy ognisku i spożywających świeżo upieczonego dzika, splunął soczyście pod nogi posłów. Oczy wszystkich leśnych elfów śledziły kroki Altmerów, a w setkach oczu dominowała wrogość i nienawiść. Poleciało nawet kilka jabłek czy obgryzionych do ostatka kości.<br />
- Pieprzeni prostacy! - krzyknął Bognar, uchylając się przed bliżej niezidentyfikowanym owocem. - Widzisz, jak nas traktują? Nas, posłów!<br />
Lord Udomiel wciąż obserwował, nie komentując niczego. Prowadziło ich dwóch żołnierzy, a droga, kiedy po dłuższej chwili wyszli już ze skupiska namiotów, wiodła zawijasami pod górę. Na niewielkim wzniesieniu rozłożone były dwa kolejne namioty. Mniej więcej w połowie tego łagodnego zbocza dowódca Północnej Armii Dominium w Valenwood zatrzymał się, obrócił w stronę, z której przyszli i ogarnął wzrokiem całą okolicę. <br />
- Panie? - rzekł Bognar ze zdziwieniem, ale i szacunkiem, którego nauczył się, mimo początkowej niechęci do nauczyciela. - Im szybciej to załatwimy i wrócimy do miasta, tym lepiej.<br />
Równie zaskoczeni byli eskortujący ich żołnierze. Porozumieli się wzrokowo i jeden zszedł kilka kroków do dyplomatów.<br />
- Panie generale - powiedział zdecydowanie. - Nasz wódz czeka.<br />
- Czy odczyta to za nietakt, jeśli spędzę chwilkę na podziwianiu tego, co stworzył?<br />
<br />
Speszeni żołnierze nie odpowiedzieli. Bognar natomiast prychnął gniewnie, nie mając pojęcia, co tu jest do podziwiania. Widział tysiące Bosmerów w obozowisku pełnym błota. Mijali ich jedzących, szyjących, przenoszących skromne zapasy. Mało który miał przy sobie broń. Ojciec Bognara właśnie tego się spodziewał, dlatego nie posłał po całą Armię Północną. Jego syn uśmiechał się teraz delikatnie, widząc co prawda tysiące elfów, ale wyglądających zdecydowanie bardziej na pospolite ruszenie, które chwyta broń i idzie na regularne wojsko bez żadnego pomyślunku, niż na regularne oddziały, którymi warto sobie zaprzątać głowę. Bognar podszedł więc do Udomiela i spytał sarkastycznie:<br />
<br />
- Skończyłeś już podziwiać to dzieło sztuki, panie?<br />
- Skończyłem, a teraz mam dla ciebie polecenie - odpowiedział generał, zaskakując towarzysza. - Na samym spotkaniu masz milczeć, nie mówić absolutnie niczego. Negocjacje zostaw mnie. Przedstawię nas, a potem ty będziesz słuchać, ja mówić. Czy wyraziłem się jasno?<br />
- Nie wiem, czy mój ojciec będzie zadowolony - zripostował młody Altmer. W jego oczach zapanował gniew.<br />
- Zadowalanie twojego ojca nie jest moim obowiązkiem, ma od tego twoją matkę - powiedział Udomiel, nie patrząc nawet na rozmówcę. Zwrócił się w stronę eskorty: - Jesteśmy gotowi, wprowadźcie nas.<br />
Żołnierze zaprowadzili posłów na szczyt wzgórza, a potem do mniejszego z namiotów. Udomiel starał się zajrzeć przez wejście większego, ale nie był w stanie, a żołnierze wyraźnie dali do zrozumienia, że zmarnowali już wystarczająco dużo czasu. Stanęli przed kolegami, którzy strzegli wejścia.<br />
- Oto oni, Neven - oświadczyła eskorta i wróciła do innych spraw.<br />
Neven - pomyślał Udomiel. To jeden z nich, z tych oficerów, których dotyczyło pismo Lionela do króla Skyrim. Starał się jednak zachować kamienną twarz. Nie dał po sobie poznać, że cokolwiek wie o elfie, który przed nimi stał.<br />
- Wasza broń - powiedział Neven.<br />
- Chyba sobie żartujesz - oburzył się Bognar. - Żebyście nas tam zaszlachtowali jak wieprze?<br />
Gdy młody mer chciał krzyczeć dalej, Udomiel po prostu odchylił pelerynę przy lewej nodze i odmocował pochwę ze swoim mieczem. Kiedy kolega Nevena go przejął, generał schylił się i wyciągnął zza holewy króciutki sztylet. Bognar zamilkł i zrobił to samo. Neven delikatnie schylił głowę.<br />
- Chodźcie za mną.<br />
<br />
Bosmer odchylił materiał w wejściu i wkroczyli do środka. Udomiel autentycznie się zdziwił, bo wnętrze namiotu nie było barbarzyńskie, w żadnej mierze. Kilka skrzyń z nie wiadomo jaką zawartością było w jednym kącie. W drugim było drewniane, solidnie wykonane biurko, na którym spoczywał pojemniczek z inkaustem i kilka kartek przedniego pergaminu. Obok kilka świeczek i jakiś notatnik, dość często używany, wnioskując po stopniu zużycia. Generał wiele by dał, by poznać jego treść. W innym kącie namiotu na niewielkim stołku była szachownica z trwającą, a najwyraźniej przerwaną partią. Po obu jej stronach na ziemi ustawiono dwie małe pufy, miejsca dla graczy. Na średniej wielkości stole było kilka dzbanów, zapewne z winem, a obok stołu wypchany po brzegi książkami regał. Udomiel podszedł do niego i przeglądał tytuły.<br />
<br /></div>
<div style="text-align: center;">
III</div>
<div style="text-align: justify;">
<br />
A więc to on, Lord Udomiel we własnej osobie - myślał Endoriil, z trudem ukrywając uśmiech na twarzy. Przeczytał kilka książek i opracowań o wyczynach tego wielkiego wodza i to właśnie altmerski generał był głównym wzorem, z którego woodmerczyk starał się czerpać inspirację. I oto stali naprzeciw siebie, w namiocie na granicy Cesarstwa i Puszczy Valen. Obok Udomiela stał inny Altmer - młody i elegancko ubrany. W wejściu był Neven, przyglądając się posłom z tyłu.<br />
Endoriil nieco zmartwił się, że przyglądający się jego niewielkiej kolekcji ksiąg generał dostrzeże, że w kilku pozycjach sam odgrywa dość istotną rolę, zaproponował więc, podchodząc do stołu:<br />
<br />
- Wina?<br />
- Jeszcze nas otrujesz, barbarzyńco... - powiedział młodszy z posłów.<br />
Udomiel wyprostował się, wziął głęboki wdech i spojrzał karcąco na towarzysza.<br />
- Z chęcią się napiję, bracie merze.<br />
Endoriil uśmiechnął się. Młody elf był irytujący, ale Udomiel zdawał się spełniać wyobrażenie, które zbudował w swojej głowie Bosmer. Nalał więc wina do dwóch kubków, obserwując rozglądającego się po namiocie gościa. Chciał wypytać go o wiele rzeczy, w większości nie związanych z wojną, która nadciągała i w której staną po przeciwnych stronach, ale pamiętał o swojej odpowiedzialności i po prostu miał nadzieję, że nadejdzie czas, kiedy będzie mógł porozmawiać z Lordem zupełnie prywatnie i wypytać go o wszystko, czego dokonał. I nie tylko o to.<br />
- To jest Bognar - powiedział Udomiel, rozsmakowując się w winie. - Jest synem namiestnika Arenthii, Lionela z Wysp Summerset. Ja natomiast jestem Lord Udomiel, generał Armii Dominium, która przebywa w tym regionie kraju.<br />
- Wiele o tobie słyszałem, generale - odpowiedział Bosmer, skłoniwszy głowę i unosząc kubek w geście pełnym szacunku. - Twoje osiągnięcia są... Są godne szacunku. Ja jestem Endoriil z Woodmer i stoję na czele tej grupy. Z czym przychodzicie, bo wiem, że jesteście posłami. Posłowie z reguły mają wiadomości, prawda?<br />
- Przynosimy propozycję od ojca tego tu młokosa. Pozwól, że po prostu zacytuję, ale tylko te istotne fragmenty, pomijając tytuły i inne zbędne figury literackie: "Wdarcie się tej uzbrojonej rzeszy elfów, wrogo nastawionych do władzy w Valenwood, będzie jasnym sygnałem, że wypowiadają wojnę całemu Valenwood i jako takie karane byłoby jedyną słuszną karą, karą śmierci. Jeśli jednak zdarzyłoby się, że natychmiast złożyliby broń i oddali się w ręce służb porządkowych na granicy Valenwood, to wtedy, i tylko wtedy, mają szansę na amnestię." <br />
<br />
Udomiel mówił z pamięci, a skończywszy wyciągnął dłoń z wciąż zapieczętowaną wiadomością od Lionela. Endoriil chwycił ją i położył na stole, mając świadomość, że niczego więcej się z niej nie dowie.<br />
- Czy muszę pisać odpowiedź? - spytał Endoriil z delikatnym uśmiechem, w którym nie było radości, raczej smutek.<br />
- Jestem zdziwiony, że w ogóle umiesz pisać - wciął się Bognar.<br />
Endoriil uniósł brwi, a Neven chwycił rękojeść miecza. <br />
- Dość tego - powiedział generał spokojnym głosem. - Przepraszam za tego młokosa, bo nie ma, jak widać, żadnego obycia na tego typu spotkaniach.<br />
- Obycie? Z nimi?! Ale...<br />
- Milcz - ukrócił temat Lord. - Poczekasz na mnie przed namiotem. Wyjdź, natychmiast.<br />
- Odprowadź go, Neven, dobrze? - dodał Endoriil.<br />
<br />
Neven spojrzał z lekkim zaskoczeniem. Wolał nie zostawiać swojego przyjaciela sam na sam z altmerskim generałem, ale sam poczuł jakiś dziwny szacunek i zaufanie do tego wysokiego i szczupłego Altmera w czarnym płaszczu. A dodatkowo wiedział, że wytarganie młodego Altmera za fraki będzie nie lada przyjemnością. Chwycił go więc i wyprowadził na zewnętrz.<br />
<br />
Wewnątrz namiotu zapanowała cisza. Endoriil obserwował legendarnego przywódcę, tego samego, który wsławił się zdobyciem sprytem i podstępem Laanterii, który walczył jako jeden z głównodowodzących generałów podczas Wielkiej Wojny i który prowadził wojsko altmerskie podczas szeroko zakrojonych czystek w Valen. Endoriila przerażało okrucieństwo żołnierzy w czasie tych czystek, ale doceniał jakość dowodzenia i skuteczność działań. Poza tym w ostatnim czasie zorientował się, że nawet dowódca nie na wszystko ma wpływ. Wydarzenia z Pogranicza i z podróży przez Cesarstwo mocno zmieniły jego podejście do niemal każdego aspektu wojny. Doświadczenie przychodziło z trudem i nieraz bywało bolesne, ale widocznie tak to właśnie jest. Patrzył na Udomiela, starego i doświadczonego wojownika, ale nie widział w nim teraz wroga, ale być może przyszłą wersję siebie. Zastanawiał się, ile bólu i cierpienia generał widział, ile spotkało go osobiście, a ile musiał zadać. Potok tych myśli był tak intensywny, że to gość, patrzący akurat na szachownicę, przerwał milczenie.<br />
<br />
- Lubisz szachy?<br />
- Szachy? - odpowiedział gospodarz, nagle wytrącony z rozmyślań. - Tak, lubię. Chociaż gram od niedawna. Dopiero w Skyrim nauczył mnie... Przyjaciel.<br />
Endoriil zdawał sobie sprawę, że musi uważać na to, co mówi.<br />
- Grałeś białymi?<br />
- Hm... Tak, białymi.<br />
- I lubisz czytać opasłe tomiszcza.<br />
- Lubię - odrzekł Endoriil, delikatnie się uśmiechając. - Generał też lubi?<br />
- Nie, nie lubię - krótko powiedział Udomiel. - Nie lubię, ale czytam. Czasem mer musi robić coś, czego nie lubi. <br />
- Na przykład?<br />
- Na przykład czytać opasłe tomiszcza - rzekł Altmer i roześmiał się szczerze, a w kącikach jego oczu i ust pojawiły się zmarszczki, znamionujące poważny wiek. - Czy jest jakaś szansa, że nie wkroczycie do Valenwood z nadzieją na zabicie każdego Altmera, którego napotkacie?<br />
- Nikt nie mówi o zabijaniu wszystkich Altmerów. Chcemy, żeby Bosmerowie odzyskali władzę we wszystkich miastach i we wszystkich klanach.<br />
- Jesteś pewien? - Udomiel spojrzał w brązowe oczy Endoriila. - Twoi pobratymcy pluli na nas i rzucali jedzeniem.<br />
- Bo jesteście przedstawicielami tych, którzy zabijali ich rodziny i wypędzili ich z domów.<br />
- Tak, ale czy sądzisz, że twój przeciętny Bosmer odróżniłby na ulicy takiego zbrodniarza jak ja od bogom ducha winnego Altmera, który od pokoleń mieszka i pracuje dla dobra waszej społeczności? Sytuacja byłaby prosta, gdybyśmy byli siłą, która nagle napadła na Valen i zajęła ją błyskawicznie. Ale tak nie jest. Żyliśmy w zgodzie przez długie lata, w wielu z was sporo altmerskiej krwi.<br />
- Więc po co w ogóle była ta rzeź? Dlaczego to zrobiliście? - pytał Endoriil, dolewając wina do obu kubków. - Skoro było tak dobrze, to dlaczego jest tak źle?<br />
- Wybacz - odrzekł Udomiel, podziękowawszy skinieniem głowy za wino. - Niepotrzebnie filozofuję. My jesteśmy żołnierzami, wykonujemy rozkazy, których często nie rozumiemy. Rzekłbym nawet, że rozkazodawcy, że się tak wyrażę, nie oczekują zrozumienia rozkazu, tylko wykonania, prostego i skutecznego. Więc taka nasza rola, wykonujemy rozkazy. Pytasz, dlaczego była rzeź, ale ja tego nie wiem, to nie na moją głowę.<br />
<br />
Endoriil spodziewał się, do czego zmierza Altmer, ale czekał, nie przerywając.<br />
- Byłeś w Arenthii - kontynuował Udomiel - wiem to. Jesteś tam Demonem Frangeldu, a ja tu nie widzę Demona, tylko zaskakująco ułożonego, grywającego w szachy elfa, który czyta książki. Ten młokos, Bognar, gorąca głowa, spodziewał się raczej owłosionego giganta analfabety przywdziewającego opaskę na biodra i walącego maczugą w co popadnie.<br />
Endoriil zaśmiał się szczerze. Udomiel pozostał poważny.<br />
- Spodziewam się po prostu, że ktoś ci w Arenthii pomógł. - Generał pobawił się kilka chwil szklanką, przelewając wino od ścianki do ścianki. - Obawiam się bardzo tego, że wiem, kto to zrobił.<br />
Serce Bosmera zabiło szybciej. Czy możliwe jest to, by Udomiel wiedział, że to Marek Verre udzielił mu pomocy po podpaleniu altmerskiego dębu na Wzgórzu Dębów? Jeśli się domyślił, to rodzinie Marka Verre groziło wielkie niebezpieczeństwo. Marek był już w obozie, ale cała jego rodzina wciąż przebywała w rodowej rezydencji w starej części miasta. <br />
- A, jeśli można wiedzieć, co zrobisz z taką wiedzą? - spytał ostrożnie Endoriil.<br />
- Jasna cholera... - westchnął generał i wziął ciężki oddech. - To Verre, prawda? Widzę po twojej minie.<br />
Endoriil bardzo teraz żałował, że był beznadziejnym kłamcą. Udomiel wiedział, jakoś podświadomie domyślił się, że to Marek Verre, jego stary przyjaciel, był ważną osobą w wydarzeniach, które tworzyły między nimi wielki i gruby mur. Bosmer nie miał pojęcia, co powiedzieć, po prostu się bał, że chlapnie jakąś głupotę.<br />
- Wisi mi już jedną przysługę - dodał Udomiel szeptem, przybliżając się do Bosmera. - Teraz będzie wisiał drugą. Niech wraz z całą rodziną natychmiast opuści Arenthię. Bognar nie dowie się o tym, co właśnie mi powiedziałeś, a raczej co powiedziały mi twoje oczy.<br />
- Czyli... - Endoriil był absolutnie zaskoczony. Przyjaźń zdawała się być dla Lorda Udomiela czymś więcej, niż obowiązki wobec własnego państwa. <br />
- Skończmy ten temat, tu i teraz. Po prostu kogoś do niego poślij od razu, jak opuszczę ten namiot, rozumiesz?<br />
- Stań więc po jego stronie, stań po naszej stronie - powiedział Endoriil i choć zdawał sobie sprawę z tego, że Udomiel nigdy nie przystanie na taką propozycję, postanowił ją złożyć: - Bądź z nami i ze swoim przyjacielem. Walczymy za słuszną sprawę.<br />
- Słuszna sprawa? Wiesz, ile razy to słyszałem? Przemawia przez ciebie naiwność, młody merze. Właśnie z racji wieku i braku doświadczenia. Przyjaźń to rzecz bezcenna, ale porzucenie wszystkiego, czym jestem byłoby dla mnie nawet nie zdradą kraju, ale zdradzeniem samego siebie. Lubię wierzyć, że jestem merem z zasadami, których nie naruszam, choćby nie wiem co i choćby nie wiem, co myśleli o tym inni, którzy ośmielają się mnie oceniać, chociaż sami zatracili się na wiele sposobów. Powiedz mi tylko... Marek... Od jak dawna w tym siedzi?<br />
- Od dawna - odrzekł Endoriil.<br />
- Nie widziałem, a może po prostu nie chciałem widzieć... Dolej wina, jeśli możesz.<br />
Endoriil uzupełnił oba kubki i usiedli na pufach przy szachownicy.<br />
- Więc ruszycie na Arenthię? - spytał generał.<br />
- Ruszymy - odpowiedział Endoriil, patrząc w ziemię.<br />
- Następne spotkanie będzie więc zapewne naszym ostatnim. <br />
<br />
Milczeli teraz przez dłuższą chwilę, a Endoriil zaczął się bać. Siedział teraz obok jednego z największych wodzów tych czasów i miał świadomość, że już za kilka dni zmierzą się ze sobą. Wiedział, że musi się wznieść na wyżyny swoich umiejętności, ale nie był pewien, czy to wystarczy. Potrzeba było czegoś więcej. I Endoriil sądził, że to coś miał, jak każdy wytrawny szachista. Udomiel wstał, odłożył kubek na stolik z szachownicą.<br />
- Żegnaj, Endoriilu.<br />
- Do zobaczenia.<br />
Generał odszedł w stronę wyjścia, a uchylając zasłonę, rzucił w stronę dopijającego wino Bosmera:<br />
- Grałeś białymi, więc czarna wieża na C8. Spróbujesz się wybronić królową. Ma swobodę ruchów, ale jej jedyną możliwą akcję, która byłaby w stanie wybronić ci partię, blokuje jeden z twoich własnych pionków.<br />
<br />
Powiedziawszy to opuścił namiot, a do środka wleciało chłodne wieczorne powietrze. Endoriil spojrzał na szachownicę. Przestawił czarna wieżę, szach mat - pomyślał zdumiony i poczuł podniecenie na myśl o czekającym go starciu. Nie spodziewał się aż takiej podzielności uwagi Udomiela, ale nie było tak, że go nie docenił. Starannie schował przed nim swój oddział konny, a żołnierze prowadzili posłów przez część obozu zajętą przez zwykłych Bosmerów, przemieszanych z członkami korpusu, którzy mieli starannie ukryć swoją broń. Zrozumiał jednak, że wpuszczenie generała do jego osobistego namiotu było poważnym błędem. Udomiel przed wejściem do namiotu nic o nim nie wiedział. A z nieznanym trudno walczyć. Lepiej byłoby, gdyby Lord uważał go za barbarzyńcę z maczugą i przepaską na biodrach. <br />
<br />
- Doświadczenia uczą - powtórzył sam do siebie. - Oby to nie było bolesne...<br />
<br /></div>
<div style="text-align: center;">
IV</div>
<div style="text-align: justify;">
<br />
- Generale - powiedział jeden z żołnierzy i złożył dłonie, podsadzając swojego dowódcę, by ten wskoczył w siodło.<br />
Wszyscy żołnierze skłonili głowy w geście szacunku dla swojego wieloletniego wodza. Estyma, którą się cieszył wśród nich graniczyła z absolutnie ślepym oddaniem i posłuszeństwem, na które po prostu zasłużył. A oni byli elitą, która potrafiła to docenić.<br />
- Czemuś mnie tak wypędził? - pytał Bognar, gdy stali już przed obozem i dosiadali koni. Pytał już kilka razy, ale Udomiel po prostu szybkim krokiem opuścił obozowisko. Dopiero teraz, na osobności, odpowiedział:<br />
- Nigdy, przenigdy nie kwestionuj tego, co mówię. Masz się przyglądać i uczyć, bo mój czas niedługo minie. Jestem stary, ty jesteś młody. Taka jest kolej rzeczy. Ucz się, dopóki masz od kogo, bo potem, jeśli sam staniesz na czele jakiejś siły, po prostu będziesz popełniał błędy, których można byłoby uniknąć. Wiesz jak? Gdybyś słuchał.<br />
- Ale przecież to rzesza brudasów, którzy taplają się w błocie. Widziałeś przecież. I ten ich wódz. Ha! Daj spokój. Żaden z niego Demon.<br />
<br />
Udomiel usadowił się wygodniej w siodle i lekko ruszył. Bognar zrównał się z nim, a okrążyła ich grupa kilkunastu jeźdźców z Armii Dominium.<br />
- Słuchaj uważnie. Powiem ci, co widziałem, ale powiem to raz - rzekł i milczał chwilę, oglądając się za plecy. Gdy wrócił do normalnej pozycji, kontynuował: - Mamy do czynienia z czymś znacznie poważniejszym niż pospolite ruszenie. Wiesz, dlaczego przystanąłem na wzgórzu? Coś mi nie pasowało. Grupa, jak ich nazwałeś, brudasów, nie dotarłaby tu przez dwa kraje. Grupa brudasów nie zniszczyłaby całej kompanii naszego wojska w Cesarstwie, a niedawno doszły nas takie doniesienia. <br />
- No i co widziałeś z tego wzgórza? Grupę brudasów przecież - powiedział niepewnie Bognar.<br />
- Tak, to właśnie widziałem, kiedy patrzyłem na Bosmerów. Ale ze wzgórza widziałem sposób zorganizowania obozu. Musieli się tego nauczyć u Nordów, bo doskonale pamiętam, że w kontyngentach norskich podczas Wielkiej Wojny stosowano właśnie takie rozmieszczenie wojska. Bosmerowie obozowali w sposób zorganizowany, podzieleni na kompanie po kilkaset osób każda. Wyraźnie widziałem środek tych mniejszych obozów, zapewne namioty dowódców, do których prowadziło pięć wydeptanych w błocie dróg. Każde z tych małych obozowisk miało kształt pięciokąta foremnego, a centrum ich wszystkich było na wzgórzu. <br />
Bognar patrzył, unosząc brwi.<br />
- Ach, bo ty wiesz, co to jest pięciokąt foremny... - westchnął zniechęcony Udomiel. - Wy, młodzi. Chodzi o to, że jeśli by chcieli, to mogliby zrobić wymarsz całej tej gromady w ciągu pół godziny. <br />
- No tak, ale oni mają jakiś tysiąc elfów, którzy naprawdę walczyli, prawda? To może oni to urządzili tak i tyle.<br />
- Zamiast lekceważenia informacji, które ci podałem, powinieneś z nich wysnuć wnioski, tak samo jak ze spotkania z Endoriilem.<br />
- Ale żaden z niego Demon, prawda?<br />
- Demon czy nie Demon, to najmniej istotne. To inteligentny mer, obyty, oczytany i obdarzony strategicznym myśleniem. Ubolewam nad tym, że nie mogliśmy zajrzeć do drugiego z namiotów, ale idę o zakład, że mieli tam pełno map z informacjami na temat działań swoich sojuszników, a pewnie i naszych wojsk skoro mają tyle informacji od...<br />
<br />
Tu zamilkł, bo zorientował się, że informacje pochodzą od Marka Verre. Gdyby Bognar dowiedział się, że to właśnie radny Verre, przyjaciel Udomiela, udzielił pomocy i informacji Bosmerom, to z pewnością doniósłby ojcu. Udomiel igrał ze śmiercią, bo właśnie ona była karą za zdradę stanu, a ktoś taki jak Lionel zapewne tak zinterpretowałby przemilczenie tego, o czym generał dowiedział się kilka chwil wcześniej.<br />
- Od kogo mają informacje? - spytał młody Altmer.<br />
- Domyślasz się pewnie, że w Valenwood sporo jest takich, którzy ich wspierają - odpowiedział wymijająco wódz. - Powinniśmy posłać po resztę mojej Armii. W Arenthii mamy tylko około trzy tysiące żołnierzy. W tym ledwie dwie bitne kompanie, które znam i darzę zaufaniem. Do tego chorągiew jazdy, półtoratysięczny garnizon i milicje bosmerską, w której lojalność wątpię.<br />
- Ich jest na oko cztery, pięć tysięcy, z czego nieco ponad tysiąc nadaje się do walki. Czy oni są naprawdę groźni? - kolejne pytanie Bognar zadał z lękiem na twarzy.<br />
- Z pewnością groźniejsi, niż twój ojciec sądzi. Musimy zreorganizować obronę i to jak najszybciej. I, tak jak mówię, posłać po resztę wojska. Dziewięć tysięcy moich żołnierzy czeka na południe od Silvenaar.<br />
- Dziewięć tysięcy zmiecie ich z powierzchni Nirnu! - zakrzyknął entuzjastycznie Bognar.<br />
<br />
Lord Udomiel, wielki altmerski generał, nie odpowiedział. Zastanawiał się tylko, jakie niespodzianki przygotował z okazji tej wojny jego serdeczny przyjaciel, Marek Verre. Doskonale znał efektywność jego działań i determinację jeszcze z czasów, gdy Marek był burmistrzem Arenthii. Załatwiał wszystko, o co prosił Udomiel dla swojej Armii, a czasem nawet więcej. A skoro, jak powiedział Endoriil, Verre jest zaangażowany w sprawę od dawna, to Udomiel nie miał pojęcia, jakie siły przygotował, w jakiej formie i kiedy się ujawnią. Miał jednak pewność, że musi przygotować się najlepiej na coś, czego przewidzieć nie sposób.</div>
<br />
--------------------------------------------------<br />
<br />
Zachęcam do komentowania, a spis treści znajdziesz <a href="http://dikajos.blogspot.co.uk/2014/10/spis-tresci-bloga.html">TUTAJ</a>dikajoshttp://www.blogger.com/profile/17852878016698983065noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-4563288153838779576.post-82253399527045547982015-11-20T20:13:00.000-08:002016-03-13T06:02:45.102-07:00TES "Taki Los" - odcinek XXV<div style="text-align: center;">
<span style="font-size: large;"><b>THE ELDER SCROLLS <br />TAKI LOS<br /><br />ODCINEK XXV<br /><br />WRÓG MOJEGO WROGA</b></span></div>
<div style="text-align: center;">
<a href="http://dikajos.blogspot.co.uk/2015/11/tes-taki-los-odcinek-xxiv.html">Poprzedni</a> - <a href="http://dikajos.blogspot.co.uk/2015/11/tes-taki-los-odcinek-xxvi.html">Następny</a></div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: center;">
I</div>
<div style="text-align: justify;">
<br />
- Już niedaleko do granicy - powiedział Neven do swojego przyjaciela, gdy siedzieli przy ognisku po kolejnym dniu męczącej wędrówki. - Oby nas przepuścili...<br />
- Puszczą, puszczą - uśmiechnął się Baelian. - Jak mają nie puścić, jak idzie na nich banda uzbrojonych i groźnych elfów, he, he.<br />
- Żarty żartami, ale jeśli nas przytrzymają na granicy, to sprawy mocno się skomplikują, jakby teraz było prosto, ech...<br />
Baelian rzucił w niego ogryzkiem zjedzonego przed chwilą jabłka i, uśmiechnąwszy się szerzej, mówił:<br />
- Nie narzekaj, bo zgorzkniejesz, zanim się zestarzejesz. Damy radę. <br />
<br />
Kolejna noc pod gołym niebem przebiegła bez żadnych zakłóceń i w drogę ruszono nawet nieco wcześniej niż zwykle, jeszcze przed świtem, gdy niebo na wschodzie zdążyło się zaledwie lekko zaróżowić, delikatnie urozmaicając czerń nocy. Już z oddali Endoriil dostrzegał posterunek graniczny kontrolowany przez Nordów, otoczony ostrokołem, który osłaniał budynek główny kompleksu, zapewne koszary, w których strażnicy graniczni zażywali snu i odpoczywali między zmianami. Poprzedniego dnia do głównej grupy dołączył oddział jazdy prowadzony przez Dareliona. Chociaż wszyscy doskonale wiedzieli już o tym, że posiadają taką jednostkę, to jednak wciąż patrzono na nich z wielkim zdziwieniem i zachwytem, który nawet na twarzach starców malował radosne uśmiechy. Oddział zajął miejsce na samym końcu korowodu. Gdy wreszcie dotarli do posterunku, Endoriil wyszedł z grupy i podszedł do wartowników. <br />
<br />
- Witajcie, żołnierze - powiedział i lekko skłonił głowę. - Wierzę, że znacie powód, dla którego tu jesteśmy. Przepuścicie nas?<br />
- My tak - odpowiedział żołdak - ale od dwóch dni gościmy w koszarach gościa z Cesarstwa, który czeka, jak mi się zdaję, właśnie na was. I zdaje mi się też, że to od niego zależy czy cesarscy was puszczą do siebie.<br />
- Prowadź więc, żołnierzu.<br />
<br />
Powiedziawszy to odwrócił się do towarzyszy i skinął głową w ich stronę, na chwilę się żegnając. Nord wprowadził gościa w granicę ostrokołu, przez zabłocony plac i strzelnicę treningową, gdzie jeden z ludzi ćwiczył strzelanie z łuku. W końcu weszli do sporego budynku z szarego, ładnie wyprofilowanego kamienia. Konstrukcja miała trzy piętra - ostatnie niezwykle małe, wyglądające wręcz na stryszek, nad którym zamykał się stożkowaty w kształcie dach. To tam właśnie, po pokonaniu dość długich i skrzypiących pod nogami drewnianych schodów, Nord opuścił elfa i zszedł piętro niżej. W końcu Endoriil wszedł do pomieszczenia.<br />
<br />
Pokój był niewielkich rozmiarów, a umieszczone po obu jego stronach okna starannie zasłonięto czarnym materiałem - w środku panował mrok. Promienie słońca nie miały wstępu do tego miejsca. Przy jednej ze ścian - obok niewielkiego stołu, na którym spoczywała świecąca bladym światłem świeca - siedział człowiek. Miał na sobie białą koszulę i piękną szkarłatną kamizelkę wyszywaną złotą nicią oraz czarne spodnie, niemal zlewające się z czernią podłogi. Wyglądał tak, jakby właśnie wybierał się na jakieś oficjalnie przyjęcie dla wysoko urodzonych, a tymczasem siedział tylko w barakach na przejściu granicznym między dwoma królestwami. Dostrzegł wejście elfa, ale nie odkleił wzroku od ostatnich stron książki, a dłonią zasugerował, by gość chwilę poczekał.<br />
<br />
- I żyli długo i szczęśliwie - powiedział nieznajomy, uśmiechając się kącikami ust. Odłożył książkę na stół i wbił oczy w Bosmera: - Powiedz mi, co u niej słychać, elfie?<br />
Endoriil stanął sztywno i skrzyżował ramiona na klatce piersiowej. Domyślał się, że obcy ma na myśli Astarte, bo kogóż by innego. A skoro o tym wiedział, to nie mógł być zwyczajnym posłańcem.<br />
- Skąd ją znasz?<br />
- Odpowiadać pytaniem na pytanie? - człowiek skrzywił się. - Chyba nikt nie nauczył cię podstaw kultury. Czy jest zdrowa? Czy wciąż szaleńczo zakochana? Bo że wciąż ma wielkie serce i przez to nieco za często myśli o innych, to widać po tym, że tu jesteśmy.<br />
- To ty jesteś hrabia Hassildor? - spytał zdumiony Endoriil. - Nie spodziewałem się tu ciebie, raczej jakiegoś posłańca.<br />
- Grupa ludzi, którym w ostatnich latach mogę ufać stopniała tak mocno, że za wiele spraw muszę się brać sam. A sprawy powiązane z samą... Z nią... Tego nie powierzyłbym nikomu, poza sobą samym.<br />
<br />
A więc to jest hrabia Hassildor - pomyślał Endoriil. Oto człowiek, który ma im pomóc przejść przez Cesarstwo. Przyjaciel Astarte i jej dawny sojusznik, który w ostatnich latach musiał zejść do podziemia, ale wciąż czekał na jej powrót w glorii chwały. Nie czekał jednak bezczynnie. Podczas nieobecności królowej zreorganizował swoje siły i starał się je dyskretnie rozbudować. Cesarstwo było na tyle słabe, że nie bał się Rady rządzącej z Cesarskiego Miasta. Mocniej obawiał się Altmerów i ich rozbudowanej siatki szpiegowskiej. Doskonale wiedział, że za każdym razem, gdy tylko wychyli się z bezpiecznego miejsca, grozi mu niebezpieczeństwo. Gdyby nie osobista prośba Astarte, przekazana mu ustami Faridona, nie wychyliłby się również teraz. Nie czuł solidarności z Bosmerami, a do tego sam miał na głowie zbyt wiele spraw. <br />
<br />
- Skoro jesteś tu osobiście - mówił Endoriil - to znaczy, że możemy przejść, prawda? Żołnierze po stronie cesarskiej nas przepuszczą?<br />
- Owszem - przytaknął Hassildor. - Ale mam kilka warunków, odnośnie waszej dalszej drogi.<br />
- Warunków? Jakich warunków?<br />
- Od dziś wędrujecie tylko i wyłącznie nocą - powiedział hrabia, jednocześnie wstając z krzesła i stając na wprost rozmówcy. - I tylko pod moim przewodnictwem. Wtedy będę mógł skryć wasze przejście przed oczami tych, którzy was szukają.<br />
- Jak nas ukryjesz? Jest nas kilka tysięcy. I ktoś już nas szuka?<br />
- Wiem, że oddziały altmerskie, przebywające na terenie Cesarstwa, dostały rozkazy wypatrywania dużych grup Bosmerów. A ukryję was zaawansowanymi zaklęciami iluzji, ale tak jak mówię, tylko nocą.<br />
- Altmerowie są na terenie Cesarstwa? - dopytywał Endoriil. To mocno krzyżowało jego plany. - Jakim prawem tu są?<br />
- Prawem siły, młody elfie, prawem pięści i miecza. Rada rządząca w stolicy to marionetki. Kilka kilkusetosobowych oddziałów altmerskich przemierza nasze ziemie wzdłuż i wszerz, szukając przede wszystkim mnie i moich ludzi. Teraz po prostu dopisano do listy ciebie i twoich pobratymców.<br />
- Jasna cholera... Miałeś jeszcze kilka warunków, tak?<br />
- Słuchacie się moich sugestii. Tylko i wyłącznie wtedy mogę wam zagwarantować bezpieczeństwo. Jeśli plan się zmieni, to tylko w wyniku mojej decyzji, zrozumiano?<br />
<br />
Endoriil nie miał wielkiego wyboru. Gdyby nie zaakceptował planu Hassildora, odbiliby się od granicy i umarli z głodu już za kilka dni. Skinął więc głową, akceptując chwilowe zwierzchnictwo tego człowieka.<br />
- Od dziś, aż do Valen, każdy dzień ma być dla was nocą, a każda noc dniem. W nocy idziecie, w dzień śpicie i odpoczywacie. Wszystko pod pokrywą czarów iluzji. Jeśli ruszycie w dzień, czar nie wytrzyma, bo jest wzmacniany światłem gwiazd, to one go zasilają. Podczas waszego odpoczynku będę was opuszczał. Mam też inne sprawy na głowie.<br />
- W porządku - zgodził się Endoriil. - Jest tu jakieś miasto, w którym moglibyśmy się zaopatrzyć?<br />
- Nie potrzebujecie miasta - uśmiechnął się hrabia, znowu kącikami ust. - Tuż za bramą, po stronie cesarskiej, czeka na was niespodzianka. Zapas jedzenia i wody. Wasz przyjaciel Faridon poruszył niebo i ziemię na rozkaz swojej królowej. Niech twoi ludzie zabiorą, co się da. Do tego wczoraj wieczorem dotarła na granicę khajiicka karawana będąca własnością niejakiego Ri'Baadara. Jej przedstawiciel wręczył mi list, gdy dowiedział się, że mam się z wami spotkać. Oto ten list.<br />
<br />
Wręczył zwitek papieru w dłonie elfa i ponownie przysiadł na krześle, chwytając książkę. Endoriil rozwinął wiadomość:<br />
<br />
<i>Witaj, Przyjacielu.<br /><br />Z racji zaistniałych wydarzeń jest mi niezwykle przykro, że nie mogłem towarzyszyć Ci w drodze. Bogowie niech mi będą świadkiem, że ruszyłbym od razu, przerywając moją pracę badawczą. I prędzej czy później dołączę do Ciebie, gdy tylko załatwię wszystkie sprawy na naszym pięknym Podgrodziu. Tymczasem jednak wiedząc, jak ciężka przeprawa czeka Ciebie i Twoich rodaków, przesyłam karawanę pod przewodnictwem młodego Khajiita - Maz'Zina. W skład owej karawany wchodzą zapasy jedzenia, ale również solidna broń prosto z kuźni znanego Ci orka Rasz'khina. Wiem, że nie starczy dla wszystkich, ale w momencie, w którym czytasz ten list, zapewne jestem już w drodze. I nie jestem w niej sam.<br /><br />Twój przyjaciel<br /><br />Ri'Baadar<br /><br />PS. Nie śmiej się, wiesz, że w słowie pisanym trzymam się wszelkich zasad, których ów język wymaga.</i><br />
<br /></div>
<div style="text-align: center;">
II</div>
<div style="text-align: justify;">
<br />
Nowa broń bardzo przypadła do gustu żołnierzom korpusu, choć starczyło zaledwie dla dwustu z nich. Inaczej było ze zmianą rytmu wędrówki. Darelion i jego grupa, ale też wielu merów neutralnych, nie rozumieli, dlaczego mieliby wędrować krótszą o tej porze roku nocą. Słuchali się jednak, kiedy tylko hrabia Hassildor zjawiał się niemal tuż po zapadnięciu zmierzchu, wzmacniał rzucony poprzedniego dnia czar i prowadził ich na południe. Endoriil miał wtedy więcej czasu na doglądanie spraw, które wcześniej pozostawiał innym. Dopytywał się towarzyszy wędrówki o nastrój, podnosił morale. Sporo czasu spędzał z Adanem, dziękując mu za dołączenie się do grupy. Młody mężczyzna był zaledwie jednym z kilku nie-elfów, którzy ruszyli do Valenwood.<br />
Endoriil zauważył, że zaklęcie rzucane przez hrabiego daje im coś więcej niż niewidzialność. Sprawiało, że wszyscy mieli więcej sił i każdej nocy przemierzali o kilka mil więcej niż w poprzedni dłuższy przecież dzień. Wszystko szło dobrze aż do momentu, w którym Darelion podjął pewną decyzję.<br />
<br /></div>
<div style="text-align: center;">
*</div>
<div style="text-align: justify;">
<br />
- Ruszyli o świcie! - krzyczała Neafel, wymachując w złości rękoma. - Do jasnej cholery! <br />
Reszta elfów budziła się ze snu, wciąż siedząc wewnątrz przedziwnej bańki, która maskowała ich obecność w okolicy. Endoriil podbiegł do Neafel i Nevena, którzy sprawdzali liczebność grup.<br />
- Kto ruszył i ilu? - spytał.<br />
- Darelion, Daren i część jego grupy. Z podoficerów zostawili tylko Krasa.<br />
- Przywołać mi go tu! - ryknął Endoriil.<br />
Po kilku minutach sprowadzono przed jego oblicze Krasa - zaufanego współpracownika Darena.<br />
- Masz mi coś do powiedzenia? - Endoriil starał się studzić własne emocje.<br />
- Co tu jest do gadania - mówił Kras i wzruszył ramionami. - Darelion jest na równi z tobą, a nawet więcej. To on jest przecież oficjalnym wodzem. Ruszył ze swoim oddziałem, żeby przyjrzeć się drodze, która jest przed nami. Jesteśmy już niedaleko granicy. Ach, no a mnie zostawił, żebym ci to powiedział. No to mówię.<br />
- Wszyscy się zgodziliśmy na to, co zaproponował hrabia - powiedział Endoriil. - Jeśli Darelion miał coś przeciwko, powinien powiedzieć od razu.<br />
- Poszedł i tyle - odrzekł Kras i lekceważąco splunął na ziemię. - Niedługo wróci i będzie po sprawie.<br />
W tej chwili do Endoriila podbiegł Baelian, który przeliczył, ilu elfów opuściło obóz.<br />
- Jeden pluton - powiedział. - Około sześćdziesięciu. To chyba naprawdę tylko zwiad, chyba nie ma się o co martwić.<br />
- Jak to nie ma się o co martwić?! - krzyknął Endoriil. - Wyszli z bariery, każdy może ich zobaczyć.<br />
- A kto ich zobaczy? - znów włączył się Kras. - Koni nie wzięli, co by właśnie nikt ich nie dojrzał. Poza tym od dwóch dni nie widzieliśmy żadnego miasta, nawet na odległym horyzoncie. Niedługo wrócą i będzie po sprawie. Może przyniosą jakieś dobre wieści.<br />
<br />
Hrabiego Hassildora nie było w obozie. Wracał zawsze tuż po zmierzchu, a teraz ledwo słońce ukazało się ich oczom i powoli pięło się w górę.<br />
- Musisz to zobaczyć, Endoriil! - krzyknął główny myśliwy, Cedric. - Chodź za mną!<br />
<br />
Gdy wszyscy obecni przy tej rozmowie ruszali w stronę wskazaną przez myśliwego, Endoriil wstrzymał ich zdecydowanym ruchem dłoni i nakazał czekać, zabierając ze sobą tylko Nevena. Pobiegli za Cedrikiem na skraj niewielkiego lasku, w którym nocowali, przysłonięci dodatkowo magiczną barierą. Myśliwy poprowadził dowódcę, wspięli się na najwyższe z drzew i obserwowali miejsce oddalone około dwóch mil od nich. Neven stał na straży. Na środku sporej równiny widzieli dwa oddziały; zwiadowcy Dareliona uciekali w stronę obozu, a goniła ich grupa około dwustu Altmerów. Nie ulegało wątpliwości, że był to jeden z oddziałów, o których mówił Hassildor. Endoriil zaklął szpetnie i uderzył pięścią w jedną z gałęzi.<br />
- Co robimy? - spytał Cedric. - Robimy cokolwiek? Narażamy się?<br />
- Inaczej oni zginą. <br />
- Tak - zgodził się myśliwy - ale jeśli w okolicy jest większy oddział i nas zobaczy...<br />
<br />
Endoriil myślał chwilę. Darelion nie pomyślał. Znowu nie pomyślał. Woodmerczyk akceptował przywództwo blondwłosego rodaka w korpusie, gdy byli pod dowództwem Nordów, ale teraz, kiedy każdy błąd niósł ze sobą konsekwencje dla ich sprawy, nie mógł już siedzieć cicho. Darelion był lekkomyślny, lekceważył strategię i działał na podstawie emocji. Przez krótką chwilę w głowie Endoriila pojawiła się myśl, żeby nie pomagać. Darelion by zginął, a reszta miałaby niewielki wybór - poszliby za Endoriilem. Ale nie mógł dać zginąć jemu i kilkudziesięciu innym elfom, z których większość dobrze znał i szanował.<br />
- Neven! - krzyknął w dół, gdzie stał jego towarzysz. - Zwołaj mi tu grupę Dareliona i nasze. Weź jeszcze rekrutów Baeliana. I Krasa na czoło tych od Dareliona.<br />
<br />
W ostatnim czasie Baelian, do tej pory nierozłączny z Nevenem jako jego zastępca, otrzymał własny pięćdziesięcioosobowy oddział rekrutów, którzy jeszcze nie zasmakowali walki. Oni mieli zyskiwać doświadczenie, a on, według zamysłu Endoriila, miał rozwinąć się jako żołnierz i jako mer. Neven ruszył i kilka chwil później rzdzawowłosy dowódca zeskoczył do dwustu rodaków i zaczął tłumaczyć sytuację. Na drzewo, w miejsce Cedrica, wskoczyła Neafel i korzystała ze swego sokolego wzroku. Widziała, że wolniejsi z ich rodaków są doganiani i bezlitośnie mordowani przez Altmerów. Reszta wciąż biegła w stronę lasku, ale wyraźnie słabła. Cedric dostał rozkaz zorganizowania obrony w obozie na wypadek, gdyby bariera została złamana. Endoriil wiedział, że Altmerowie dostrzegą ich wyjście znikąd i sprawdzą lasek, jeśli wygrają. W tym wypadku Cedric miał się wycofać na północ i szukać kontaktu z hrabią.<br />
- Żaden nie może przeżyć! - krzyknął Endoriil. - Jeśli którykolwiek ucieknie, to cały fortel z barierą wyjdzie na jaw. Ruszamy!<br />
<br />
Wybiegli truchtem spomiędzy drzew. Endoriil wciąż krzyczał, wydając rozkazy: "Moja grupa na prawe skrzydło", "Neven ne lewe", "Baelian i nowi w środku". Grupę Dareliona po raz pierwszy w życiu prowadził Kras. Po zgrabnym przeformowaniu, które wielokrotnie trenowali na podgrodziu, ruszyli sprintem. Zbliżali się do swoich, ale wciąż dzielił ich spory dystans. Altmerowie dostrzegli nowy oddział wroga, ale nie zwolnili. Nie przestraszyli się liczebności, mniej więcej odpowiadającej ich grupie.<br />
<br />
Neafel przyglądała się scenie z drzewa, nieco żałując, że nie ma jej na dole. Chciała walczyć i wiedziała, co czują ci, którzy za moment mieli zderzyć się z Altmerami. Dla tych drugich był to zapewne zwykły rozkaz, ale dla Bosmerów to pierwsza okazja, by walczyć z tymi, którzy wygnali ich z domów. Pchało ich więc do walki znacznie więcej niż poczucie obowiązku i rozkazy dowódców. Tuż przed zderzeniem tych dwóch sił Darelion i jego oddział znaleźli się za linią tworzoną przez rodaków. Dosłownie na sekundę przed starciem, gdy wszyscy uczestnicy bitwy biegnąc wznosili już bitewne okrzyki, w pierwszym rzędzie oddziału Bosmerów jeden z uniesionych mieczy zapłonął, zwalniając nieco natarcie sił Dominium. W końcu spotkali się pośrodku równiny, a odgłos zderzających się mieczy docierał do uszu Neafel. Krzyki bitewne, jęki cierpienia, odgłos rozcinanych pancerzy i skóry. Walczących było coraz mniej, a Altmerowie zaczęli się cofać. Główne natarcie prowadził Endoriil i jego płonący miecz. Ani razu do tej pory Neafel nie widziała tej broni w akcji, inne elfy też i pewnie to przyczyniło się do wzmocnienia morale jej rodaków. Potyczka była wygrana, a niedobitki uciekały na południe. Bosmerowie nie mieli już siły na pogoń, a przecież musieli zabić wszystkich. Jeśli tamci doniosą przełożonym o tym, co widzieli, Altmerowie z pewnością skupią się na tym rejonie. <br />
<br />
Neafel usłyszała dobiegający ze wschodu dźwięk dziesiątek końskich kopyt. Oddział kilkudziesięciu konnych zmierzał w stronę pola walki.<br />
- Na Y'ffre! - krzyknęła elfka. - Jesteśmy skończeni!<br />
<br /></div>
<div style="text-align: center;">
*</div>
<div style="text-align: justify;">
<br />
- Jasna cholera! - zaklął Endoriil, schowawszy swój miecz do pochwy. - Nadciąga oddział konny! Szykować się na zabicie kolejnych Altmerów! Szyk bojowy! W rzędach, natychmiast!<br />
- Jesteśmy zmęczeni! Jak damy radę konnym? - krzyknął jeden z młodszych rekrutów. W jego oczach dominował strach.<br />
Endoriil nie odpowiedział, ale zdawał sobie sprawę, że są na równinie, czyli najlepszym miejscu do szarży kawalerii. Bosmerowie mieli co prawda przewagę liczebną, ale samym impetem natarcia Altmerowie sprawiliby, że wielu z nich zostałoby zabitych lub ciężko rannych już podczas pierwszej szarży. <br />
- Stawać! Nie ma lęku! - krzyczał Endoriil, idąc wzdłuż wszystkich pododdziałów i uderzając pięściami w tarcze towarzyszy. - Nie ma lęku!<br />
<br />
Elfy były już gotowe na śmierć, ale jeźdźcy zrobili coś, czego nikt nie przewidział. Stratowali uciekających Altmerów i bezlitośnie ich dobili. Potem zrobili kółko, przeorganizowali się i zmierzali w stronę Bosmerów, ale w formacji, która nie sugerowała chęci do walki - Endoriil wiedział to z jednej z licznych ksiąg, które czytał w "Małym Elsweyr", rezydencji Ri. Byli już na tyle blisko, że Endoriil dostrzegł proporce i oznaczenia. To był oddział konny cesarskiego Legionu, który teraz stanął w miejscu. Trzech jeźdźców ruszyło im na spotkanie, jeden trzymał białą flagę. Bosmerowie byli zdezorientowani, Endoriil również. W końcu konni zatrzymali się, a ich dowódca, w imponującym pozłacanym hełmie, zeskoczył ze swojego karosza. Podszedł kilka kroków i czekał.<br />
- Co to ma znaczyć? - spytał lekko ranny Darelion, stając obok Endoriila.<br />
- Ty... - Endoriil spojrzał na niego z pogardą i skrzywił się. - Z tobą jeszcze porozmawiam. Zlekceważyłeś nasz plan, naraziłeś wszystkich.<br />
<br />
Darelion spojrzał na swoich ludzi. Połowa z tych, których zabrał na zwiad leżała teraz martwa na równinie. Chciał odpowiedzieć Endoriilowi, ale słowa grzęzły mu w gardle. Reszta jego oddziału, prowadzona przez Krasa, tym razem nie patrzyła na niego jak na swojego lidera. Patrzyli ze smutkiem, bo stracili właśnie wielu przyjaciół. Darelion usiadł na ziemi i dał opatrzyć medykowi swoją rozciętą łydkę.<br />
- Neven, Baelian, chodźcie - powiedział Endoriil i ruszył w stronę cesarskiego. Poszli za nim, ale jakby niechętnie. Po krótkim marszu znaleźli się kilka metrów od trzech żołnierzy. Dowódca podszedł do Endoriila. Pozostała dwójka wciąż siedziała w siodłach, patrząc z ciekawością na grupę elfów.<br />
- Witaj, elfie - powiedział dowódca. - Ciekawy poranek, prawda?<br />
- Nieco za dużo wrażeń jak dla mnie - odpowiedział Endoriil niepewnie. Nie miał pojęcia, kim jest ten człowiek ani czego chce. - Co teraz bę...<br />
Nie skończył, bo cesarski niespodziewanie podszedł do niego i chwycił za dłoń, potrząsając ją ze szczerym uśmiechem.<br />
- Piękny poranek - dodał, wycierając białą chustą świeżą krew ze swojego policzka. - Kolejna grupa bosmerskich uchodźców? Ta wasza jakby inna, lepiej uzbrojona.<br />
- No... Ech.. Jakby to... - wydukał Endoriil, ale Cesarski ponownie mu przerwał.<br />
- Wiem, kim jesteście. To ty jesteś Darelion? - spytał.<br />
- Jestem Endoriil.<br />
- Ach, tak - odrzekł dowódca konnych. - Dostaliśmy wieści ze stolicy, że niebezpieczna grupa bosmerskich kryminalistów przemieszcza się w stronę Valenwood.<br />
- A oni? - zdezorientowany Endoriil wskazał dłonią na altmerskiego trupa.<br />
- Oni? - Cesarski uniósł brwi. - No, oni też dostali. Panoszą się po naszym kraju i tu, i w stolicy. Ich dowódca przejął nasz oddział, patrolowaliśmy razem z nimi. <br />
<br />
Endoriil położył dłoń na rękojeści miecza. Ale po chwili puścił ją. Przecież oni dobili Altmerów.<br />
- Nie rozumiem, dlaczego nam pomogliście - spytał.<br />
- To było piękne zwycięstwo - odrzekł mu Cesarski, zdjąwszy hełm i trzymając go pod pachą. Był brunetem ze skroniami lekko naznaczonymi siwizną. - Nazywam się Vinicius Ligiusz, jestem dowódcą chorągwi cesarskiego Legionu. Zazdroszczę ci tego zwycięstwa, elfie. A czemu pomogliśmy? Rozkazy mówiły, że mamy im pomagać i słuchać się ich dowódcy, o, tego tam, w błocie leży teraz po tym, jak go usiekliście. Wiedz, elfie, że wielu tutejszych nie chce widzieć Altmerów panoszących się na naszej ziemi. Ja i mój oddział należymy do takich ludzi, oczywiście nieoficjalnie.<br />
- Patrioci - uśmiechnął się elf. - Czy to znaczy, że puścicie nas wolno? <br />
- Tak, a w naszym raporcie nie znajdzie się nic o ciekawym poranku. - Dowódca znów uśmiechnął się radośnie. - Zrobiliście coś, co my chcieliśmy zrobić od czasu... - westchnął poważniejąc. - Od czasu wojny domowej.<br />
- Wspieraliście Astarte? <br />
- Nie. To znaczy kilku moich ludzi tak, ale ja zaciągnąłem się parę lat temu, tuż po wojnie.<br />
- I już jesteś dowódcą chorągwi?<br />
- Elfie, nie spodziewam się, że słyszałeś o rodzie Ligiuszów, bo nie jesteś stąd. Ale znani jesteśmy i pieniędzy w rodzinie zawsze było pod dostatkiem. A w dzisiejszych czasach pieniądze mogą bardzo wiele. Załatwiły mi to stanowisko.<br />
- W sposobie, w jaki szarżowaliście - mówił z uznaniem Endoriil - widać pewną ogładę i taktykę. Taktykę stosowaną przez kogoś, komu nie jest obca wojaczka.<br />
- Bosmer, znawca taktyki wojennej - Vinicius odwzajemnił komplement i lekko skłonił głowę. - Sporo się czytało.<br />
- To tak jak ja. Jesteś człowiekiem hrabiego?<br />
- Jakiego hrabiego?<br />
- Ach... Nie jesteś. Wybacz, pomyliłem się.<br />
<br />
Jeden z żołnierzy siedzących na koniach poruszył ostrogami - koń posłusznie podszedł.<br />
- Kapitanie, chyba chodzi o hrabiego Hassildora - powiedział, budząc wielkie zaskoczenie na twarzy Viniciusa.<br />
- Mówisz o Hassildorze? - Ligiusz zwrócił się do elfa. - Tym Hassildorze? Ten żołnierz walczył dla Astarte w czasie ostatniej wojny, dlatego skojarzył, o czym mówisz.<br />
Cesarscy ożywili się i czekali na odpowiedź Bosmera, który zastanawiał się teraz, co im powiedzieć. Przed chwilą zabili Altmerów, chociaż wciąż są członkami Legionu - lojalnego władzom, które są uległe w stosunku do Thalmoru. Nie mógł im podać żadnych informacji o Hassildorze. Pomyślał, że hrabia sam podejmie decyzję na temat skontaktowania się z Viniciusem.<br />
- Gdzie jesteście skoszarowani? - spytał.<br />
- Na wschód od Laanterii, przy ruinach starego zamczyska. Skontaktujesz nas z nim? Od jakiegoś czasu siedzi w ukryciu. Obawialiśmy się nawet, że został zabity. Znasz go?<br />
- Nie znam go - skłamał dyplomatycznie Bosmer. - Ale znam kogoś, kto go zna. Powiem o was tej osobie. Przy odrobinie szczęścia hrabia skontaktuje się z wami.<br />
Vinicius Ligiusz ponownie chwycił dłoń Endoriila i mocno nią potrząsnął.<br />
- Oby, elfie, oby. A być może nadejdzie dzień, kiedy będziemy walczyć ramię w ramię i przelejemy altmerską krew.<br />
<br />
Vinicius wskoczył na swojego konia, zwołał cały oddział i ruszyli w kierunku zachodnim. W czasie rozmowy Bosmerowie zebrali swoich zabitych i rannych i wrócili do obozu.<br />
<br /></div>
<div style="text-align: center;">
III</div>
<div style="text-align: justify;">
<br />
- To niedopuszczalne! I niepoważne! - grzmiał Hassildor niemal od razu po zapadnięciu zmierzchu, gdy zorientował się, co wydarzyło się tego dnia.<br />
Stał na środku grupy Bosmerów. Za jego plecami norscy medycy opatrywali rannych. Z drugiej strony szykowano stos pogrzebowy dla poległych w bitwie. Ciała kilkudziesięciu elfów leżały w równym rzędzie - w tej chwili zajmował się nimi Granos, przysłuchując się dyskusji. Darelion i Endoriil stali naprzeciwko hrabiego.<br />
- Jesteście niepoważnym sojusznikiem! Jakim cudem Astarte w ogóle wzięła pod rozwagę pomaganie wam! Człowiek robi, co się da, a wy sobie z tego nic nie robicie. I jak widzicie giniecie przez to. To twoja decyzja, tak?!<br />
Darelion, na którego hrabia spojrzał, mocno się obruszył. Wiedział, że podjął błędną decyzję, ale ton gościa i jego przedziwne maniery były nie do zniesienia. Odkrzyknął więc:<br />
- A kim ty jesteś, żeby mówić nam, co mamy...<br />
Prawa dłoń Hassildora w mgnieniu oka znalazła się na gardle hjoqmerczyka. Hrabia uniósł całe ciało Dareliona i rzucił nim o ziemię. Zapanowała absolutna cisza, w której wszyscy słyszeli krztuszącego się elfa. Hrabia okazał się nadnaturalnie silny, ale nie kontynuował krzyków, zamiast tego wziął kilka głębokich oddechów i spokojnym tonem powtórzył pytanie:<br />
- To twoja decyzja, tak?<br />
Darelion wstał z kolan i skinął głową, wciąż masując niemal zmiażdżone gardło.<br />
- Chcecie - pytał hrabia - by ten elf zaprzepaścił cały wysiłek, mój i wasz?<br />
- Potrzebujemy prawdziwego wodza - powiedział Neven, stając na środku grupy. - Dla mnie i wielu moich merów jest to oczywiste już od czasu Pogranicza. A to, co stało się dzisiaj jest bardzo bolesnym dowodem na to, że Darelion nie powinien dowodzić naszą grupą.<br />
<br />
Od początku dyskusji Bosmerowie byli podzieleni na dwie grupy, ale po usłyszeniu słów Hassildora i Nevena proporcje bardzo się zmieniły. Wielu merów, którzy do tej pory wspierali Dareliona, stanęło za Endoriilem. Stracili kilkudziesięciu swoich przyjaciół w misji, która nie mogła im nic dać. Zginęli na darmo. Endoriil milczał.<br />
- Nadszedł czas - mówił Cedric - byśmy powierzyli dowodzenie jednemu z nas, temu, który na nie naprawdę zasługuje. Zgadzacie się ze mną?<br />
- Tak! Zgadzamy się! Endoriil! - krzyczało wielu z nich.<br />
Ostatni merowie przeszli na stronę Endoriila. Również Kras, który prowadził drugą część oddziału Dareliona w dzisiejszej potyczce. Darelion zwiesił głowę. Opuścili go wszyscy. Prawie wszyscy. Poczuł dłoń na ramieniu.<br />
- Jestem z tobą, bracie - powiedział Daren. - Choćby i w piekle.<br />
- Decyzja podjęta - odetchnął hrabia Hassildor i popatrzył na Endoriila: - Obyś sprawdził się lepiej niż twój towarzysz. A teraz zbierajcie się, bo przegadaliśmy już godzinę z tej nocy.<br />
- Ale ranni... I stos pogrzebowy dla poległych - pytały zrozpaczone elfy. Mężowie i żony zmarłych płakali nad ciałami swoich bliskich, a Granos odmawiał modły za tych, którzy zginęli. <br />
- Hrabio - powiedział Endoriil. - Za godzinę.<br />
- Nie mamy czasu, elfie...<br />
- Za godzinę - powtórzył elf. - Wystarczy, żeby porozmawiać o pewnym cesarskim dowódcy chorągwi.<br />
<br />
Hrabia Hassildor uniósł brwi z zaciekawieniem.<br />
<br /></div>
<div style="text-align: center;">
*</div>
<div style="text-align: justify;">
<br />
Po krótkim rytuale pogrzebowym nadzorowanym przez Granosa, Bosmerowie podpalili stosy z martwymi towarzyszami i byli gotowi do drogi. Ranni, którzy nie mogli chodzić, jechali wozami. Cała grupa była razem. Endoriil wysłał tylko Darena wraz z kilkuosobową grupą konnych na nocny zwiad, by zapobiec możliwym nieprzyjemnościom. Darelion odniósł niegroźną ranę łydki, ale wolał spędzić tę noc z daleka od wielu rozczarowanych nim elfów. Razem z nim jechała żona i córka, które próbowały go pocieszyć.<br />
<br />
Niespodziewanie Endoriil wskoczył na tył wozu i przysiadł obok Dareliona. Ten gestem dłoni nakazał żonie i córce pójść na drugi koniec pojazdu.<br />
- Nie mam zamiaru mówić o tym, co się dzisiaj stało - wyszeptał woodmerczyk. - Po twojej minie widzę, że wiesz, że zawaliłeś. I nie mam ochoty cię dobijać.<br />
Darelion milczał.<br />
- Rozumiesz chyba, że od tej pory to ja dowodzę, samodzielnie. Ty utrzymujesz dowodzenie nad oddziałem jazdy pod warunkiem, że będziesz się słuchał moich rozkazów.<br />
- Twoich rozkazów? - Darelion nie wytrzymał. - Przecież to ja jestem dowódca korpusu i...<br />
- Byłeś - syknął Endoriil, starając się być możliwie cicho. - Byłeś dowódcą korpusu norskiej armii. Ale to nie jest norska armia, Darelion. I to nie Nordowie są za nią odpowiedzialni. My jesteśmy odpowiedzialni, a ty dzisiaj wykazałeś się skrajną nieodpowiedzialnością. Dopóki się nie wyleczysz, doglądaj innych rannych. Potem wracasz do korpusu jako dowódca jazdy. Zdrowiej, bo będziesz jeszcze potrzebny.<br />
<br />
Darelion kiwnął tylko głową, akceptując pierwszy rozkaz dany mu przez Endoriila.<br />
<br />
Valenwood było coraz bliżej.</div>
<br />
------------------------------------<br />
<br />
Zachęcam do komentowania, a spis treści znajdziesz <a href="http://dikajos.blogspot.co.uk/2014/10/spis-tresci-bloga.html">TUTAJ</a>dikajoshttp://www.blogger.com/profile/17852878016698983065noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-4563288153838779576.post-25069078531092507132015-11-19T21:38:00.001-08:002016-03-13T05:39:29.730-07:00TES "Taki Los" - odcinek XXIV<div style="text-align: center;">
<b><span style="font-size: large;">THE ELDER SCROLLS<br />TAKI LOS<br /><br />ODCINEK XXIV<br /><br />EXODUS</span></b></div>
<div style="text-align: center;">
<a href="http://dikajos.blogspot.co.uk/2015/10/tes-taki-los-odcinek-xxiii.html">Poprzedni</a> - <a href="http://dikajos.blogspot.co.uk/2015/11/tes-taki-los-odcinek-xxv.html">Następny</a></div>
<div style="text-align: justify;">
<div style="text-align: center;">
I</div>
<br />
Powrót Endoriila został przyjęty przez społeczność podgrodzia z radością, chociaż dostrzegali w nim jakąś zmianę. Był zdołowany, cichy i niechętny do zwierzeń. Nie mieli pojęcia, że to nie wyprawa do Valen była powodem takiego zachowania, a po prostu efekt spotkania z czarodziejką w Akademii Magów. Najbardziej szanowani mieszkańcy podgrodzia przez kilka wieczorów z kolei zbierali się w gospodzie "Puszcza" i słuchali szczegółowych relacji z wyprawy; dowiedzieli się o rodzie Verre, o Latamejach, o egzekucjach swoich pobratymców i o sytuacji w Arenthii i jej okolicy. Wielu było chętnych do wsparcia tej walki. Dyskusje dotyczyły jednak tego czy korpus powinien opuścić swoje rodziny i przyjaciół spod Białej Grani, czy może zabrać ich ze sobą. <br />
<br />
<div style="text-align: center;">
*</div>
<br />
W "Puszczy" siedziała cała bosmerska elita. Darelion wraz ze swymi zwolennikami: Darenem, Krasem, Bramem, Ervinem, Adalą oraz Endoriil z Baelianem, Nevenem, Cedrikiem i Neafel. W kącie sali usadowił się Granos.<br />
- Uważasz, ze jesteśmy gotowi na taką wyprawę? - zapytał Darelion, stając na czele grupy.<br />
Świadomie bądź przypadkiem Bosmerowie skupili się po dwóch stronach gospody. Zwolennicy Dareliona stanęli murem za swoim liderem. Było ich jakby więcej, co wcale nie dziwiło Endoriila, skoro wielu odebrało jego wyprawę jako pozostawienie ich. Wciąż jednak była dość liczna grupa, która go wspierała, prowadzona podczas jego nieobecności przez najwierniejszych towarzyszy - Baeliana i Nevena.<br />
- Myślę, że możemy zacząć się szykować i popytać, kto poza korpusem przyłączyłby się do nas - powiedział Endoriil, stając dokładnie naprzeciw Dareliona. Kontynuował: - Valenwood tylko czeka, aż przybędziemy. Nawet nie zdajecie sobie sprawy, jakie nadzieje wiążą z nami zwykli merowie.<br />
- Racja - wciął Daren zza pleców przyjaciela - nie zdajemy. Nawet jeśli zgodzimy się na to i pójdziemy walczyć z Dominium, to potrwa całe tygodnie, zanim zbierzemy zapasy niezbędne do tego, żeby przetrwać taki marsz.<br />
W tej chwili dyskusję przerwało wtargnięcie do karczmy dobrze znanego wszystkim zgromadzonym Faridona. Był mocno zziajany, a otworzywszy drzwi od razu zaczął rozciągać zdrętwiałe ramiona. Jasnym było, że ledwo zeskoczył z konia. Niósł ze sobą torbę przewieszoną przez ramię.<br />
- Jak śmiesz przerywać naszą nara... - mówił Kras, ale został odepchnięty przez Norda.<br />
Faridon stanął dokładnie pomiędzy dwoma liderami podgrodzia i wyciągnął niewielki zwitek papieru. Darelion bez chwili zwłoki chwycił wiadomość i zaczął czytać.<br />
- Czy widzisz, jak pilna jest sytuacja? - spytał Faridon, spoglądając na hjoqmerczyka. - To od królowej.<br />
Zapanowała konsternacja. Wszyscy czekali aż Darelion powie im, jaka jest treść wiadomości. On jednak przybrał podobną minę jak pozostali, chociaż poznał treść. Endoriil przejął świstek i zaczął czytać:<br />
<i><br />Szanowni Bosmerowie</i><br />
<br />
<i>Z przykrością przyjęłam słuchy o jakże tragicznym wydarzeniu, jakim był pożar stadniny, która była prezentem od mojego męża, a nad którą do tej pory sprawowaliście wzorową pieczę. Śmierć wszystkich moich koni sprawia, że me serce krwawi. Ten straszny wypadek niezmiernie mnie przeraził i żywię nadzieję, że żadnemu ze szlachetnych elfów nie stała się krzywda. Jako że nie posiadacie już wobec mnie osobiście żadnych zobowiązań, życzę Wam wszystkiego dobrego i spełniania swych obowiązków w miejscu, które uznacie za stosowne.<br /><br />Astarte Gwiazda Zachodu, Królowa Skyrim</i><br />
<br />
- Przecież stadnina stoi. Konie żrą jak żarły, nic się nie zmieniło - mówił Baelian, nie rozumiejąc przesłania.<br />
Endoriil spojrzał na Faridona i z jego wzroku wyczytał to, co sam wywnioskował z treści. Królowa chciała się pozbyć Bosmerów, a pożar, którego nie było, miał być tylko usprawiedliwieniem. Tylko przed kim?<br />
- Faridon... - powiedział elf. - Sprecyzuj. Dlaczego królowa chce, żebyśmy się wynieśli?<br />
- Czy ufasz wszystkim tym elfom? - spytał Faridon, rozglądając się po sali.<br />
W kącie pomieszczenia siedział wyglądający na przysypiającego Granos. Poza nim cała reszta zajęła miejsca za swoimi liderami.<br />
- Ufam. Wyjaśnij, dlaczego królowa chce spalić stadninę.<br />
Nord podszedł do jednego ze stołów i chwycił butelkę alkoholu i pociągnął kilka łyków. Nie chciał im opowiadać o swoim udziale w zabójstwie altmerskiego posła - wstydził się tego.<br />
- Stoicie przed wyborem - podjął po kolejnym łyku miodu. - Altmerowie żądają, żeby król wydał im czterech spośród was: Dareliona, Endoriila, Nevena, Darena. Widzą w was jakieś zagrożenie.<br />
<br />
Na sali zrobiło się głośniej. Granos wstał z kąta i przeniósł się nieco bliżej, siadł przy ladzie i nalał sobie wody z wyszczerbionego glinianego dzbanka.<br />
- Psia krew - zaklął Endoriil. <br />
- Jedyne, co para królewska mogła zrobić, by dać wam jakieś szanse, a samemu pozostać poza podejrzeniem, to gra na czas. Więc zadbano o to, żebyście dostali dwa, może trzy tygodnie. Może nawet nieco więcej, ale musicie się spieszyć. Są tacy, którzy postarają się wesprzeć was w waszej drodze.<br />
- Drodze dokąd? - spytała Neafel, pierwszy raz uaktywniając się na naradzie.<br />
- Do Valenwood - odrzekł, jakby mniemając, że każdy z Bosmerów miał taką właśnie odpowiedź w głowie. - Czy to nie był wasz cel? Powrót do ojczyzny?<br />
<br />
Odpowiedziała mu przeciągła cisza. Elfy miały mieszane odczucia. Najpierw nie pasował im chłodny klimat i wcale nie cieplejsze przyjęcie ich przez gospodarzy. Potem jednak, w wyniku ciężkiej i długotrwałej pracy, zaczęli żyć godnie. Wciąż nie mieli wstępu do miasta, ale postępy były i wydawało im się, że i to niedługo osiągną. Im więcej czasu mijało, tym mniej intensywnie myśleli o swojej puszczy. Teraz musieli zacząć.<br />
- Kto ma nas wesprzeć? - podchwycił Endoriil.<br />
Być może nie odezwałby się teraz, ale był mocno rozczarowany rozstaniem z Luną. W tej chwili jedynym, co miał w głowie był smutek z powodu owego rozstania i gniew na Altmerów za to, co widział podczas swojej wyprawy. <br />
- Zamierzałem czekać na dogodny moment tak, jak sugerował Marek Verre - kontynuował, nie usłyszawszy odpowiedzi. - Jeśli przegapimy ten moment, to drugi może już nie nadejść. To wymuszone odejście, tak, ale jeśli byśmy nie poszli, to ja i pozostali z tej listy zostalibyśmy schwytani przez Altmerów i zamordowani. I każda kolejna czwórka, która stanęłaby na czele, skończyłaby tak samo. Ruszajmy, dopóki mamy siłę.<br />
Grupa Endoriila głośno wsparła ten pomysł. Niektórzy stąpali już w stronę wyjścia, żeby zacząć się pakować.<br />
- Moment - Darelion wstrzymał ich gestem dłoni. - Chyba każdy z nas z chęcią zabiłby Altmera, ale co z tymi, którzy nie mogą walczyć? Żony, starcy, dzieci? Większość z nas ma tu swoich bliskich. Jest nas dwa tysiące w korpusie, ale łącznie z cywilami jest nas ponad pięć tysięcy. Marsz z nimi będzie udręką. Ja musiałbym się opiekować Ellen i Lamią.<br />
- Więc niech dowodzi Endoriil! - krzyknął Baelian, a kilku jego podwładnych z drużyny przytakiwało. - To on poprowadził nas na Pograniczu, a nie ty! To on ruszył, żeby znaleźć sojuszników w Valen, nie ty!<br />
<br />
Baelian chciał wyliczać dalej, ale ogromny harmider uniemożliwiał mu to. Rozpętał burzę, a merowie obrzucali się przekleństwami. Darelion zrobił się czerwony na twarzy, Endoriil starał się uspokajać resztę. W końcu nie wytrzymał kto inny. Faridon.<br />
- Dość! - zaryczał iście zwierzęco. - Macie podjąć decyzję przed zachodem słońca.<br />
- Dlaczego przed zachodem? - dopytywali.<br />
- Bo potem moi ludzie podpalą stadninę. A raczej zapali się ona wskutek nieodpowiedzialności stajennego, który, jak słyszałem, praktycznie nie bywa w miejscu, którego powinien doglądać.<br />
<br />
Najbliżsi współpracownicy Dareliona i on sam patrzyli na siebie wzajemnie i kiwali głową z uznaniem. Faridon miał dobre rozeznanie. Wyznaczony przez jarla Vignara człowiek był niemal nieobecny na podgrodziu, więc zwalenie winy na niego i jego znany w okolicy alkoholizm było najłatwiejszą, ale i najbardziej wiarygodną możliwością.<br />
- Pewnym jest - ciągnął Faridon - że wymieniona czwórka, jeśli chce przeżyć, musi opuścić Skyrim niemal natychmiast. A tak jak mówi Endoriil, jeśli korpus tu zostanie, to znajdą nowych kandydatów do odstrzału. I powinniście mieć świadomość, że to nie norskie władze was ścigają, tylko znacznie bardziej nieuchwytna altmerska sieć szpiegów. Wrócę za kilka godzin. Decyzja ma być podjęta. Jakakolwiek nie będzie, nie jesteśmy w stanie już was tu chronić. Można na słowo, Endoriil?<br />
Powiedziawszy to stanął w odizolowanym kącie wraz z elfem, którego poznał w Falkreath. Reszta już zaczęła się naradzać, podczas gdy Granos usiłował się zbliżyć do Norda. Nieskutecznie jednak, ponieważ Kras chwycił go za ramiona i zaciągnął na środek sali, licząc na światłe zdanie najstarszego Bosmera na podgrodziu. <br />
- No, jesteśmy sami... - Faridon szeptał te słowa. - Wydaje mi się, że możecie mieć w swoim gronie szpiega.<br />
- Po tym, jak szybko wszystko nabiera tempa i ja tak sądzę - przytaknął elf.<br />
- Dobra. Tutaj was chronić nie możemy, ale mam pewne osobiste rozkazy od Astarte. Słuchaj uważnie, bo nie będę powtarzać. Królowa naprawdę przejęła się waszym losem i chcę, żebyś wiedział, że była skłonna złamać dla was swoje zasady, bardzo ważne dla niej zasady. W tej chwili moi ludzie ładują zapasy na wozy. Tyle jadła i wody, ile się da bez niepokojenia jarla Vignara. Nikt nie może wiedzieć, że Astarte wam pomaga, rozumiesz? Nikt!<br />
- Rozumiem, ale miałeś nie powtarzać.<br />
Faridon spiorunował Bosmera spojrzeniem pełnym gniewu. Wymagał powagi. Endoriil rzucił żarty na bok. Nord kontynuował:<br />
- Ja ruszę przodem. Mam pędzić co sił aż do granicy z Cesarstwem.<br />
- I co masz tam zrobić?<br />
- Nieważne. Ważne, że do czasu, aż wy tam dotrzecie, powinienem już się uwinąć. Na granicy pytaj o hrabiego. Żołnierze strzegący granicy po stronie cesarskiej powinni wiedzieć, o kim mowa. Jeśli będą zdziwieni, obróć wszystko w żart i idźcie dalej, o ile was przepuszczą. <br />
- A jeśli zrozumieją hasło?<br />
- To was przepuszczą i dadzą dalsze instrukcje. Hrabia Hassildor, to o niego chodzi, ale nazwiska nie podawaj żołnierzom. To oni mają je znać. Ten człowiek to sojusznik Astarte z czasów wojny domowej w Cesarstwie. W tej chwili działa w konspiracji. Nie patrz tak na mnie, nie dziw się. Myślisz, że Astarte odpuściła sobie Rubinowy Tron? Ale wracając do tematu, jeśli on nie będzie w stanie wam pomóc dotrzeć do Valen, to obawiam się, że nikt nie da rady. Powinien posiadać dość zasobów i chęci, żeby zrobić na złość Altmerom.<br />
- Przyjaciel Astarte... - zastanawiał się Endoriil. - Co myśmy zrobili, że zasłużyliśmy na taką sympatię królowej?<br />
- Królowa jest... - teraz Faridon myślał chwilę. - Jest idealistką, chociaż mam w ostatnim czasie wrażenie, że coraz mocniej stąpa po ziemi. Wierzy, że wasza sprawa jest słuszna i sama ma zatargi z Altmerami. Tak jak Ulfrik.<br />
- Będę musiał jej kiedyś bardzo mocno podziękować.<br />
- Król - ciągnął Nord - dodaje, że liczy na to, że będziecie pamiętali o tej pomocy.<br />
- Ale co on ma na...<br />
<br />
Zanim skończył zdanie, zrozumiał o co chodzi władcom Skyrim, a przynajmniej królowi. Już podczas służby na Pograniczu słyszał, jak żołnierze norscy dyskutują o Altmerach, o prawie Astarte do Rubinowego Tronu i możliwym ścisłym sojuszu z Hammerfell. Wciąż też nad Tamriel widniało widmo drugiej Wielkiej Wojny - kolejnego konfliktu Cesarstwa z Dominium. Długimi wieczorami w rezydencji Marka Verre w Arenthii przyglądał się mapom, geopolityce, a także słuchał opinii Marka i Maela na polityczne tematy. Mówili, że kolejna Wielka Wojna jest kwestią czasu, a o zwycięstwie zdecyduje to, kto lepiej się do niej przygotuje. Ale kto powiedział, że ta wojna musi toczyć się między osłabionym i rozbitym Cesarstwem, a Dominium? Skyrim rośnie w siłę - prawdopodobnie ma już tajny sojusz z Hammerfell, który ujawni się dopiero w przypadku wybuchu wojny. Być może więc słabe Cesarstwo nie będzie stroną najbliższej wojny, ale nagrodą dla zwycięzcy? Endoriil doszedł do wniosku, że Ulfrik i Astarte mają po swojej stronie Hammerfell i chcą ruszyć na Cesarstwo, aby Astarte zasiadła na Rubinowym Tronie. Wtedy szanse w przyszłym konflikcie z Dominium byłyby nawet na korzyść ich sojuszu. Był jednak co najmniej jeden warunek, by wszystko się tak ułożyło. I tak się złożyło, że na ten warunek Endoriil miał bezpośredni wpływ. Ulfrik potrzebował czegoś, co sprawiłoby, że Altmerowie mieliby związane ręce, jeśli idzie o interwencję w Cesarstwie. Szeroko zakrojone powstanie wymierzone w altmerską władzę w Valenwood byłoby w sam raz. Dlatego właśnie - myślał Endoriil - król Skyrim oczekuje oddania przysługi.<br />
<br />
- Czy to jest propozycja sojuszu? - spytał w końcu.<br />
- Ha! - Faridon uśmiechnął się. - Bystry jesteś, elfie, bystry, naprawdę. Ale nie jest to oferta sojuszu, przynajmniej na razie. W tej chwili otrzymujecie wsparcie, żeby zacząć walkę. W przyszłości możesz oczekiwać innych niespodzianek. Jak się zapewne domyślasz, wszystkie konie w stadninie są wasze.<br />
Endoriil uniósł brwi - nie domyślał się. Ale był pewien, że Darelion i jego świta będą absolutnie wniebowzięci.<br />
- Mam szczerą nadzieję - odpowiedział - że Ulfrik nie chce nas wykorzystać jak mięso armatnie. Żadnego sojuszu, porozumienia, zobowiązania do pomocy nam...<br />
- Zobowiązanie ustne pochodzi od Astarte, a nie od króla. Jej słowo jest niemniej warte niż jego listy. A bywa że i więcej. Astarte cię zna i szanuje. Osiągnij sukces, zdobądź kawałek Valen, a królowa będzie pierwszą, która pospieszy ci z pomocą. Wtedy będzie mogła to zrobić bardziej oficjalnie. Ale aż do tego czasu nie istniejecie dla nas, przynajmniej oficjalnie, rozumiesz?<br />
- Rozumiem.<br />
<br />
<div style="text-align: center;">
II</div>
<br />
Endoriil zasugerował, żeby cała czwórka, której wydania domagają się Altmerowie, stanęła na podwyższeniu i przemówiła do reszty. Wyjawiono całej zebranej społeczności, o co chodzi. Włączając przyszły pożar stadniny. Endoriil nie miał wątpliwości, że wśród tak wielkiego tłumu znajdą się tacy, którzy zdradzą prawdę wrogom, ale nie bardzo się tym przejmował. List od Astarte jest datowany na dwa dni po pożarze. Sugeruje więc, że hipotetyczny goniec wyruszył z Białej Grani niemal od razu po tej "tragedii", a nie przed nią. Strona norska zadbała o wszystko, a zdanie królowej, wsparte dowodem w postaci listu, z pewnością nie zostanie podważone przez kilku nielojalnych sprawie Bosmerów. Trzeba było kontynuować to, co para królewska zaczęła. Endoriil wiedział, że musi odejść. Liczył na to, że pozostała trójka też tak myśli i że pozostali przyłączą się do nich.<br />
<br />
- Ja się nigdzie nie ruszam. Moja rodzina też nie! - powiedział jeden ze starszych elfów, drwal. Wielu mu przytaknęło, głównie ci, którzy nie mieli nikogo z krewnych w korpusie. Inni dodawali: - Dobrze nam tu! Nigdzie nie zamierzamy odchodzić. Z Valen wygnali nas Altmerowie. Tu jest bezpiecznie.<br />
- Będzie bezpiecznie - ripostował Endoriil - jeśli nasz korpus opuści Skyrim. Tylko i wyłącznie wtedy Altmerowie dadzą spokój tym, którzy zdecydują się pozostać. Chodzi więc o to, kto chce wracać z nami do Valen, a kto zostaje tutaj, na północy. Drugiej okazji na powrót już pewnie nie będzie. Z drugiej strony, jeśli już ruszycie z nami, to jest to zapewne droga w jedną stronę. Zastanówcie się nad tym. Ci, którzy wyruszają z nami, spotykają się przy zachodniej wieży strażniczej. Liczę na to, że przybędziecie.<br />
<br />
Darelion poparł Endoriila, a wraz z nim jego grupa. Sprawiło to, że cały korpus wraz z rodzinami szykował się do drogi. Ci z żołnierzy, którzy mieli bliskich na podgrodziu z zapałem przekonywali ich do wyruszenia w drogę. Zdecydowanej większości udawało się. Zaledwie jednostki, rozdarte między pragnącymi pozostać w Skyrim krewnymi a korpusem, wybierały opuszczenie towarzyszy broni. W ciągu kolejnych godzin ogołocono drewniane chatki z wszystkiego, co mogło się przydać na wyprawie do Valenwood. Do tego okazało się, że ludzie Faridona podstawili aż kilkanaście wozów wypełnionych zapasami. <br />
<br />
Osobą, która mogła wydatnie wspomóc wyprawę był Ri'Baadar - khajiicki kupiec i alchemik. Pech jednak chciał, że był właśnie na wyprawie w okolicach Riften, która o tej porze roku rozkwitała rzadką roślinnością, dokładnie taką, jakiej kot potrzebował do swoich badań i prac nad książką. Służący, którzy opiekowali się rezydencją Ri pod jego nieobecność, obiecali jednak, że poinformują swojego pana o wszystkim.<br />
<br />
<div style="text-align: center;">
*</div>
<br />
Wraz z zachodem słońca, gdy stadninę lizały już buchające płomienie, na południowy zachód wyruszyła rzesza elfów. Pięć tysięcy merów dysponujących kilkudziesięcioma wozami pełnymi całego ich dobytku oraz zapasów na drogę. Przodem poszła część korpusu pod dowództwem Dareliona, która opiekowała się kilkoma setkami koni. Spora ich część nie mogła się powstrzymać i testowała umiejętności tych pięknych zwierząt w nieograniczonym ogrodzeniem terenie. Mieli oni pozostać w zasięgu jednego dnia drogi od prowadzonej przez Endoriila reszty. Widok tego wielobarwnego tłumu sprawiał, że wielu mijanych Nordów obawiało się, że to jakaś inwazja. Szybko zmieniali zdanie, gdy dostrzegali, że większość z idących zupełnie nie nadaje się do walki.<br />
Wśród Bosmerów maszerowało kilku ludzi, budząc tym zdziwienie, ale i szacunek elfów. W drogę ruszyło bowiem kilku medyków ze szpitala na podgrodziu oraz tych, którzy opiekowali się kompanią bosmerską na Pograniczu. Byli lekarzami z powołania i postanowili, że tam, gdzie elfy idą, z pewnością przyda się pomoc medyczna. Ramię w ramię z nimi szedł młody mężczyzna o blond włosach - Adan, bliski znajomy Endoriila. Jego brat, Wesley, nie rozważał nawet dołączenia do marszu. Znalazł pasję i sens życia, które stanowiła dla niego praca u Sabjorna przy produkcji miodu pitnego oraz udziały w karczmie "Puszcza". Adan takiego celu nie miał, więc chwycił tobołek, zardzewiały miecz z Laanterii oraz jedną z książek z biblioteczki Ri i ruszył do Valenwood, jak gdyby nigdy nic.<br />
<br />
<div style="text-align: center;">
*</div>
<br />
Wiele mil na południe Faridon gnał ku granicy, by wypełnić rozkazy.<br />
<br />
<div style="text-align: center;">
III</div>
<br />
Cholera - myślał Endoriil, obgryzając kość z resztek mięsa i rzucając ją w ognisko. Wstał od grupy matek z dziećmi, przy których siedział, upewniając je w tym, że podjęły dobrą decyzję. Pożegnały go uprzejmie ciesząc się, że jeden z liderów, z którymi na co dzień nie miały kontaktu, zaszczycił je swoją obecnością - bo tak to odbierały. Stał się bardzo szanowaną osobą, szczególnie w tym gronie. Ci, którzy krzywo patrzyli na jego wyprawę do Valen w przeważającej części zostali na podgrodziu. W drogę ruszały elfy, które mu ufały, niektóre wręcz idealizowały i miały za faktycznego lidera. W tym ostatnim utwierdzał ich fakt, że Darelion jechał przodem wraz ze swoją grupą. Była to praktyczna decyzja z czysto strategicznego punktu widzenia, ale proste elfy widziały to inaczej: Endoriil z nimi był, a Darelion oddzielił się.<br />
<br />
Po krótkim spacerze w tę chłodną i ciemną noc przystanął na niewysokim pagórku i spojrzał na dziesiątki ognisk, mniejszych i większych, rozświetlających równinę. Bosmerowie spożywali kolację, dość obfitą. Czwarty dzień marszu był trudny, więc zatrzymali się dwie godziny przed zmrokiem, by lepiej wypocząć. Decyzja o wydaniu większej porcji posiłków została podjęta przez samego Endoriila. Chciał podreperować morale, bo widział, że rodacy zaczynali się męczyć, a droga przed nimi była naprawdę długa. Nagle obok niego stanął stary Granos. Przyglądali się razem wielkiemu skupisku światełek, które wyglądało jak odbicie gwiazd nocnego bezchmurnego nieba na płaskiej tafli jeziora.<br />
- Nie wyraziłeś swojego zdania - zaczął Endoriil. - Wtedy, jak się naradzaliśmy. Milczałeś. A ty rzadko milczysz, Granosie. <br />
- Wpływu na decyzje i tak nie miałem. Kto by słuchał starego, chorowitego elfa.<br />
<br />
Endoriil uśmiechnął się z niedowierzaniem. Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, jak wielkim posłuchem cieszy się Granos wśród wielkiej liczby Bosmerów, szczególnie tych religijnych. Wiedział też, że stary elf też o tym wie. Tym mocniej dziwiły go przewrotne słowa starca, bo był niemal pewien, że wsparcie Granosa sprawiłoby, że nawet ci, którzy zostali ruszyliby z nimi. W przeciągu całego czasu spędzonego na podgrodziu Endoriil zauważył, że Granos do wszystkich odnosi się z pewnego rodzaju wyższością, mając ich za potrzebujących jego pomocy. Na każde pytanie odpowiadał, na każdy problem coś poradził, ale zawsze dawał odczuć drugiej stronie, że niewiele znaczy przy nim. Ta dwójka bardzo rzadko ze sobą rozmawiała i jeśli Granos uważał go za półgłówka, to Endoriilowi nie bardzo to przeszkadzało. Problem w tym, że nie miał pojęcia, co brodaty elf o nim myśli. Starzec sprawiał wrażenie poczciwego i dysponującego sporą wiedzą, ale nie raz i nie dwa wykorzystywał ją w sposób, który trudno uznać za odpowiedni. Często przyjmował dary w złocie, co sprawiło, że woodmerczyk był zdziwiony. Jako tak stary elf, który szczyci się przestrzeganiem Zielonego Paktu i znajomością wszelkich tradycji religijnych i plemiennych Bosmerów, nie powinien był tak cieszyć się brzęczeniem monet. W ciągu ostatnich miesięcy Endoriil zaobserwował kilka takich dziwactw, a Baelian i Neven opowiedzieli mu o wcześniejszych. Granos był zagadką, ale poza Endoriilem nikt zdawał się tego nie dostrzegać.<br />
<br />
- Co planujesz, wodzu? - spytał Granos i popatrzył prosto w oczy rozmówcy.<br />
- Nigdy nie nazywałeś mnie wodzem.<br />
- Bo wcześniej nim nie byłeś. Ale teraz stałeś się nim i sporo zrobiłeś, żeby tak właśnie się ułożyło.<br />
- Co masz na myśli? Że miałem na celu objęcie władzy? <br />
- A nie? - Granos przechylił głowę i nieładnie się uśmiechnął. - Wszystko, co do tej pory zrobiłeś, na to właśnie wskazuje. Chcesz obalić Dareliona, prawda? Uważasz, że nie nadaje się na wodza, tak?<br />
Endoriil zmarszczył brwi i zastanawiał się, jaki ukryty cel może mieć starzec. Bo w tej chwili założyłby się z każdym, że za tymi słowami kryje się coś więcej.<br />
- Nie chcę go obalić - odrzekł po chwili namysłu. - Moim celem była poprawa jakości życia naszych rodaków...<br />
- A teraz? Co jest twoim celem? <br />
- Myślę, że słyszałeś wszystko jeszcze na podgrodziu. Idziemy do Valenwood, żeby stanąć u boku naszych braci i sióstr. Idziemy, żeby wyrzucić z naszego kraju Altmerów.<br />
- Ale co jest twoim osobistym celem? Co chcesz osiągnąć jako Endoriil? <br />
Woodmerczyk znów zmarszczył brwi i odbił pytanie:<br />
- A co ty chcesz osiągnąć, pytając mnie o takie dziwne rzeczy?<br />
- Ja jedynie dbam o prosty lud, który za tobą idzie.<br />
- Tak, dbasz - prychnął Endoriil, nie mogąc się powstrzymać - za pieniądze, które mogliby wydać na chleb dla swoich dzieci.<br />
Granos puścił tę uwagę mimo uszu.<br />
- Chcesz podbić puszcze i ogłosić się królem, prawda? - spytał Granos.<br />
- Co za nonsens. Jeśli uważasz, że pałam żądzą władzy, to nie masz racji, a teraz pozwól, że opuszczę cię. Jest parę spraw, które potrzebują mojej uwagi.<br />
<br />
Granos nie odpowiedział na pożegnanie, wciąż przyglądając się nieregularnemu zbiorowisku ognisk na równinie przed nim. Zmarszczył czoło i zanurzył się w myślach.<br />
<br />
-----------------------------------------------<br />
Zachęcam do komentowania, a spis treści znajdziesz <a href="http://dikajos.blogspot.co.uk/2014/10/spis-tresci-bloga.html">TUTAJ</a></div>
<br />dikajoshttp://www.blogger.com/profile/17852878016698983065noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-4563288153838779576.post-2694926912995807182015-10-27T12:22:00.001-07:002015-12-07T18:36:21.479-08:00TES "Taki Los" - odcinek XXIII<div style="text-align: center;">
<span style="font-size: large;"><b>THE ELDER SCROLLS</b></span></div>
<div style="text-align: center;">
<span style="font-size: large;"><b>TAKI LOS</b></span></div>
<div style="text-align: center;">
<span style="font-size: large;"><b><br /></b></span></div>
<div style="text-align: center;">
<span style="font-size: large;"><b>ODCINEK XXIII</b></span></div>
<div style="text-align: center;">
<span style="font-size: large;"><b>POSŁANIEC</b></span></div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: center;">
<a href="http://dikajos.blogspot.co.uk/2015/10/tes-taki-los-odcinek-xxii_6.html">Poprzedni</a> - <a href="http://dikajos.blogspot.co.uk/2015/11/tes-taki-los-odcinek-xxiv.html">Następny</a></div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: center;">
I</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Loredas, Pełnia słońca, 206. rok czwartej ery.<br />
<br />
Siódmy dzień podróży wybije tej nocy - pomyślał Kalatar, poseł Dominium, dopijając gorącą herbatę ziołową. Idzie całkiem nieźle. Dają mi rącze konie i chociaż tutejsze mocno ustępują altmerskim pod względem rozwijanej prędkości, to są znacznie bardziej wytrzymałe. Poseł miał na sobie cienką ocieplaną kurtkę, spodnie mocno przylegające do ciała i niekrępujące ruchów. Ostatnim, czego chciał było utrudniane podróży sobie samemu. Był bardzo doświadczonym gońcem i ruszył na tę misję z osobistego polecenia Lorda Udomiela, swojego starego druha. W tej chwili przebywał w Falkreath - norskim mieście niedaleko granicy z Cesarstwem. Gnał jak wiatr, bo wyraźnie dano mu do zrozumienia, że jego poselstwo jest niezwykle istotne dla całego północnego Valen. <br />
<br />
Nie każdy mógł być gońcem ani tym bardziej posłem. Rozkazy przekazano mu ustnie, więc dobra pamięć była nieodzowna. W karczmie było pusto, a sam gospodarz patrzył na Altmera spode łba. Był niezadowolony, bo elf miał najwyższy możliwy stopień, jeśli idzie o misje dyplomatyczne. Każdemu posłowi przysługiwał na szlaku darmowy ciepły posiłek i napitek, ale ci z największym priorytetem musieli otrzymać najlepszego konia dostępnego w miasteczku, w którym się zatrzymali. Zostawiali co prawda zwierzę, na którym w dane miejsce przyjechali, ale nierzadko odjeżdżali w siną dal na koniach wręcz ukochanych przez całą okolicę. Tak było i teraz. Altmer dopił herbatę i wyszedł na próg. Jego pobyt w karczmie nie trwał długo - przespał się kilka godzin, zjadł skromne śniadanie, aby nie obciążać konia i zminimalizować wszelkie możliwe problemy żołądkowe. Z doświadczenia wiedział, że spożywanie zbyt dużej ilości niesprawdzonego jedzenia podczas tak dalekich wypraw często szkodzi i przyczynia się do wydłużenia wyprawy.<br />
<br />
- Nasza czarnulka już czeka - powiedział karczmarz, przystając na progu obok Kalatara. Po chwili dodał: - Jak rozumiem, wszelkie należności uregulują pobratymcy ekscelencji?<br />
Kalatar uśmiechnął się. Klacz prezentowała się ładnie, nawet okazalej niż ostatni koń, którego tu właśnie zostawiał - karosz wychowany w Skyrim. Nord, który ją prowadził, miał mocno skrzywioną minę, więc poseł nie miał wątpliwości, że ten właśnie człowiek jest właścicielem zwierzęcia. Odrzekł więc głośno:<br />
- Karczmarzu, uprzejmy panie - zwrócił głowę w stronę właściciela - wszelkie należności uregulują z panami norskie władze, działające wedle zaakceptowanego przez wszystkie nacje kodeksu międzynarodowego w ustępach na temat przepływu ważnych wiadomości między narodami.<br />
Mężczyźni spojrzeli na gońca unosząc brwi i nie do końca rozumiejąc powoływanie się na międzynarodowe prawo.<br />
- No... - Kalatar chciał uściślić. - Rekompensatę finansową dostaniecie, rzecz jasna, a także moje osobiste polecenie na przyszłość, by wszelcy moi towarzysze właśnie w waszej karczmie przystawali. Uwierzcie, proszę, takie polecenie niemało znaczy, a karczma może mieć z tego niemałe korzyści.<br />
<br />
Nordowie mocno się rozpogodzili, kiedy Kalatar usadowił się w siodle. Sprawdził juki - wszystko było na swoim miejscu. Związał swe długie blond włosy gumką w kuc stojący teraz pionowo na głowie. Skinął uprzejmie głową w stronę mężczyzn i delikatnie poruszył nogami, nakazując klaczy ruszenie z miejsca. Postąpiła posłusznie, a Kalatar nałożył mocno znoszone skórzane rękawice, chwycił lejce i przeszedł w kłus. Sądził, że jeśli pójdzie cwałem bądź galopem, to jest szansa, że dotrze do Windhelm w ciągu czterech dni.<br />
<br />
Kalatar zaczął swą służbę jako szeregowy goniec niedługo po Wielkiej Wojnie. Przez kilkanaście lat wyrobił sobie dość dobrą reputację i został zauważony przez Lorda Udomiela, który zaproponował mu pracę u swojego boku. Każdy altmerski wódz miał kilku zaufanych gońców, swoistą elitę, która od momentu takiego awansu cieszyła się nie tylko wzrostem reputacji, ale i zarobków. Ostatnie pół roku Kalatar spędził na urlopie, przesiadując w swoim rodzinnym domu w mieście Marnor, na Wyspach Summerset. Życie gońca jest trudne, zawsze z dala od domu i rodziny, więc takie urlopy nie były niczym rzadkim i pozwalały odzyskać równowagę psychiczną. Kalatar spędził więc czas ze swoją rodziną - żoną i trójką dzieci. Nie da się jednak ukryć, że kilkuletnie dzieci ledwo pamiętały ojca, który bywał w domu niezwykle rzadko. Urlop skończył się o miesiąc za wcześnie i, mimo próśb żony, Kalatar wyruszył w drogę do Valen natychmiast, gdy tylko dowiedział się, że sam Lord Udomiel wzywa go do siebie. Z jednej strony właśnie Udomiel sprawiał, że rodzina gońca była zamożna, ale nie chodziło tu tylko o pieniądze. Kalatar bardzo szanował Udomiela i uważał się za patriotę, w dodatku podzielającego poglądy generała na życie i politykę. W pomaganiu mu spełniał się więc w swoich oczach jako dobry Altmer.</div>
<div style="text-align: center;">
<br />
*</div>
<div style="text-align: justify;">
<br />
Kalatar obrał drogę przez Helgen, Riverwood i objechał Białą Grań od wschodu, jadąc kilka godzin drogą biegnącą u podnóża najwyższej góry Skyrim, Wysokiego Hrothgaru. Ruszał zawsze bladym świtem i męczył klacz do granic możliwości, zatrzymując się tylko na krótki popas dla swojego konia i rozprostowanie nóg dla siebie. Wielu podróżnych, mijających go podczas tych postojów, mocno dziwiło się, gdy zauważali przedziwnie gimnastykującego się Altmera tuż przy drodze. Za nic jednak miał sobie zdziwienie, bo wiedział, że jego mięśnie i ich sprawność jest równie ważna jak u konia.<br />
<br />
Przy rozwidleniu rzeki odbił na północ, podziwiając wyrastający ponad drzewa Fort Amol, punkt orientacyjny znajdujący się na południu. Tego dnia podróży mocno się męczył, bo docierały do niego bardzo nieprzyjemne zapachy z położonych na wschód bagien. Musiał nałożyć sobie na nos chustę, jedną z rzeczy, które trzymał w jukach. Tam przenocował w niewielkiej posiadłości lokalnych młynarzy. Kalatar nie lubił tego typu noclegów, ale niestety nie miał alternatyw. Preferował karczmy, co do których można było mieć pewność, że nic posłańcowi nie grozi, ponieważ karczmarze doskonale znali możliwe konsekwencje podniesienia ręki na posła. Okazało się, że mieszkańcy młyna byli nawet bardziej uprzejmi niż właściciel gospody w Falkreath. Nie mieli jednak konia, więc w ostatnim dniu podróży Kalatar oszczędzał czarną klacz i podziwiał widoki tej pięknej krainy. Chwilami czuł się jak dziecko zażywające kąpieli w ogromnej wannie. Z każdej strony otaczały go wielkie góry, obłożone białym puchem. Widok był jedyny w swoim rodzaju.<br />
<br />
Zawsze troszczył się o swoją prezencję, więc gdy tylko spostrzegł na horyzoncie mury Windhelm, zeskoczył z konia i umył się w spokojnie płynącej rzece, przysiadając się do kilku rybaków. Rozpalił obok niewielkie ognisko, popływał chwilę uważając, aby nie spłoszyć ryb. Czysty i zziębnięty suszył ubrania na gałęziach pobliskich drzew, ogolił się brzytwą i przywdział nowy strój. Ten, w którym planował wjechać do miasta. Szata była koloru ciemnozielonego - prosta w kroju, z podwiniętymi do łokci rękawami. Tylko spodnie praktycznie nie różniły się od poprzednich, ponieważ również były przystosowane do jazdy konnej. <br />
- Zacny pan jesteś pewnie, czyż nie, panie elfie? - spytał jeden z rybaków, chudziutki i młody.<br />
- Jestem gońcem, dobry człowieku - odrzekł uprzejmie Kalatar.<br />
- Mało który Altmer w ogóle przysiadłby się do nas, Nordów, a pan, panie elfie, jeszcze dobrym człowiekiem nas nazywa.<br />
Nordowie uśmiechnęli się, bo faktycznie uprzejmość nie była uważana za cechę "rasową" Altmerów. Stereotypy mówiły o butnych i pewnych siebie indywiduach, które uważają się za lepszych od wszystkich innych ras Tamriel. I to razem wziętych. Kalatar odwzajemnił uśmiech.<br />
- Goniec, powiadasz, panie elfie. Zacna praca i płatna dobrze, prawda? Z ryb to ledwo wyżyć można teraz, ach.<br />
- Nie narzekaj, Rune - odrzekł mu kolega. - Za czasów wojny domowej gorzej było. Wojsko brało połowy nasze bez pytania. Teraz chociaż sami decydujemy ile i komu sprzedać.<br />
<br />
Zaczęli prowadzić dyskusje o tym, które czasy były lepsze, a Kalatar zatopił się w myślach o tym, czy faktycznie tak dobrze być gońcem. Tym razem nawet gońcem szczególnym, czyli posłem. Zastanawiał się, czy nie lepiej byłoby zostać takim właśnie rybakiem na wybrzeżach altmerskich wysp i cieszyć się codziennym prostym życiem u boku rodziny. Rozstał się z nimi niecały miesiąc temu, ale już tęsknił i miał świadomość, że następny urlop czeka go nie wcześniej niż za rok. A może wcześniej? - pytał sam siebie. Jeśli dobrze się spiszę, to Lord Udomiel na pewno to doceni. Kto, jak nie on?<br />
<br />
Rybacy poczęstowali nieznajomego rybą, którą ten usmażył nad ogniem i zjadł nie spiesząc się, ponieważ ubrania schły wolno, z racji północnego klimatu. Po dwóch godzinach postoju, gdy sam był już gotowy, a i koń przestał nerwowo dyszeć, ruszył w ostatnią część swojej drogi. Nieznacznie przed zmierzchem dotarł pod bramy stolicy, z której Ulfrik Gromowładny sprawował rządy w tym królestwie. </div>
<div style="text-align: center;">
<br />
II</div>
<div style="text-align: justify;">
<br />
Czekał dość długo w jednej z bocznych sal pałacu. Nie był ani zdziwiony, ani zniecierpliwiony, bo zdawał sobie sprawę, że królewska para nie była przygotowana na wizytę posła. Rzadko niósł aż tak ważne wieści i sam miał delikatną tremę, bo nieczęsto stawał przed ludźmi dzierżącymi najwyższą władzę. W ostatnich latach służył głównie jako goniec pomiędzy poszczególnymi grupami armii Lorda Udomiela, krążąc między generałami i przeróżnymi jednostkami w puszczy Valen. Stał jednak pewnie w swoim stroju, wyprostowany i dumny, z wysoko uniesioną głową, trzymając dłonie złączone za plecami. Rozpuścił też swoje jasne włosy. W końcu wprowadzono go. Sala tronowa była raczej skromna, przynajmniej w porównaniu z tymi, w których przyjmowano dygnitarzy w Dominium. Pośrodku stał stół zastawiony przeróżnymi potrawami i dzbanami pełnymi rozmaitych win i wody. Skonstruowane z kości zwierzęcej żyrandole górowały nad salą, a sufit nad tronem oraz boki sali zdobiły błękitne niedźwiedzie sztandary i materiał o tym właśnie kolorze dominował w pomieszczeniu. Na tronie siedział król Ulfrik, a na nieco mniejszym, lecz wcale nie mniej ozdobnym fotelu, spoczęła jego żona, Astarte. W sali był też Jorleif - osobisty doradca króla - oraz dwóch strażników, którzy zostali przy drzwiach.<br />
- Podejdź - powiedział Ulfrik, a jego głos brzmiał w tej sali w sposób przedziwny, jakby w jaskini, odbijając się od ścian i tworząc charakterystyczne echo. - Powiedziano mi, że jesteś posłańcem i przynosisz ważne wieści.<br />
<br />
Powiedział to spojrzawszy na Jorleifa, który jako jego osobisty doradca często decydował, które wieści są ważne, a które nie. Jednak jako że Kalatar nie mógł przekazać wiadomości nikomu innemu niż królowi, to Jorleif niewiele się dowiedział. Altmer pokazał jednak sygnet, który oznaczał najwyższą rangę posłańca w całych Wyspach Summerset. To wystarczyło, aby wyciągnąć królewską parę z komnaty. Jorleif ukłonił się i opuścił salę tronową.<br />
- Mów więc, elfie, bowiem twoje przybycie nieco zaburzyło harmonogram naszego dnia.<br />
Król i królowa uśmiechnęli się delikatnie, spoglądając sobie w oczy. Chwilę później ich wzrok utkwił w Kalatarze, a uśmiech zastąpiony został przez iskierki gniewu. U obojga. Kalatar nie dziwił się; wiedział, że w tym rejonie kontynentu mało kto lubi Altmerów. W sumie w tej chwili niewiele było miejsc, gdzie naprawdę ich lubiono.<br />
- Pozdrawiam cię, Ulfriku Gromowładny, Najwyższy Królu Skyrim, i ciebie, królowo Astarte. Pozdrawiam w imieniu Aldmerskiego Dominium i przybywam z poselstwem skierowanym właśnie do waszych uszu - powiedziawszy to skłonił się bardzo elegancko i czekał na odpowiedź.<br />
- Z czym przybywa do nas posłaniec Dominium? - spytała Astarte, zadzierając wysoko głowę. Amulet Akatosha skrzył się na jej dekolcie, odbijając światło z żyrandoli. - Czego może chcieć ode mnie i mojego męża?<br />
- Przybywam z puszczy Valen - oznajmiał Kalatar. - Przynoszę wiadomość od namiestnika północnej prowincji puszczy, sprawującego władzę w Arenthii, Lionela. Jest on w tej sprawie wolą całego Dominium i ma jego pełne pełnomocnictwo.<br />
Ulfrik niepostrzeżenie zacisnął obie pięści na poręczach swojego tronu, a Astarte gniewnie westchnęła na samą nazwę Dominium padającą z usta Altmera w ich pałacu. <br />
- Mów więc, czego chce ten Lionel i wasze Aldmerskie Dominium. Co jest tak pilne, aby wysyłać posłańca bez żadnej zapowiedzi? I to posłańca o twojej randze.<br />
<br />
Kalatar delikatnie się uśmiechnął, przyjmując te słowa może nie jako komplement, ale docenienie jego osoby. Na palcu prawej dłoni miał sygnet, będący symbolem Wietrznego Pędu - najbardziej elitarnej grupy posłańców w jego kraju. Służyli oni albo bezpośrednio Thalmorowi, albo najważniejszym dowódcom wojskowym.<br />
- Królu - mówił Kalatar i ponownie schylił głowę - namiestnik Lionel zwraca się do ciebie pełen niepokoju i obaw o dobro twojego królestwa. Gorąco pozdrawia ciebie, panie, i twoją piękną małżonkę, o której urodzie krążą już opowieści nawet w najgłębszych rejonach puszczy Valen...<br />
- Okupowanej przez was... - przerwała Astarte.<br />
- Hm... - odchrząknął posłaniec. - Wielkim niepokojem napełniły go wieści o utworzeniu korpusu wojsk złożonego z Bosmerów, który przyłączono do wielkiej i niezwykle szanowanej Armii Nordów. Lionel pragnie wyrazić głębokie zaniepokojenie i służy informacjami, które wam, królu i królowo, zapewne umknęły w natłoku wielu ważnych spraw. <br />
- Co Altmerowie mają do korpusu mojej armii? - spytał wyraźnie zaskoczony Ulfrik. Po chwili delikatnie się roześmiał: - Czy twoi przełożeni chcą, żebym rozwiązał korpus, który za własne pieniądze wyszkoliłem i uzbroiłem?<br />
Astarte milczała i zastanawiała się, czego może chcieć ów Lionel, o którym nigdy wcześniej nie słyszała.<br />
- Nie, wasza wysokość, nie chodzi o rozwiązanie korpusu. Lionel pragnie poinformować, że dowodzący korpusem oficerowie są kryminalistami i zbiegami z Valenwood, którzy uciekli do Skyrim przed odpowiedzialnością za popełnione przez siebie ciężkie zbrodnie.<br />
Ulfrik pogładził się po brodzie, a Astarte nie mogła uwierzyć w to, co słyszy. Zaczęła czuć potężny gniew.<br />
- Nie chodzi oczywiście o wszystkich - kontynuował Kalatar. - Czterech z nich popełniło zbrodnie na tyle znaczące, że zostały wydane za nimi listy gończe i wisi nad nimi wyrok śmierci. Gdy tylko władze altmerskie dowiedziały się, kto stoi na czele korpusu bosmerskiego, Lionel poczuł się zobowiązany nie tylko lojalnie ostrzec cię, królu, przed popełnieniem błędu korzystania z ich usług. Prosi więc usilnie o wydanie w jego ręce czterech oficerów bosmerskich służących w wymienionym korpusie, aby mogli odpowiedzieć za zbrodnie popełnione na swoich pobratymcach oraz bratnim narodzie Altmerów. - Kalatar przymknął na moment oczy i przypomniał sobie imiona: - Darelion, Endoriil, Neven i Daren. Liczymy na to, że wasza wysokość nie zawiedzie nas, pomny na swoje przeszłe doświadczenia dowodzące, że Thalmor zawsze jest w swym postępowaniu niezawisły i skuteczny. I wie, co to wdzięczność, a także dyskrecja, jeśli druga strona na nią zasługuje.<br />
<br />
W sali zapanowała cisza. </div>
<div style="text-align: center;">
<br />
III</div>
<div style="text-align: justify;">
<br />
Posła odesłano do gospody "Pod Knotem", gdzie miano mu zaoferować wszelkie możliwe wygody, a odpowiedź miał dostać kolejnego dnia. Kalatar ponownie się nie dziwił. Rzadko kiedy te sprawy trwały krócej, więc rozsiadł się wygodnie na piętrze karczmy i spędził wieczór na grze w karty z Nordami oraz słuchaniu występów kilku bardów. Nie miał pojęcia, jak ognista dyskusja odbywała się w tej samej chwili w pałacu Ulfrika. Nie wiedział też, jak ważna była dla niego osobiście.</div>
<div style="text-align: center;">
<br />
*</div>
<div style="text-align: justify;">
<br />
Ulfrik, Astarte i Galmar - ta trójka siedziała właśnie przy stole w głównej sali pałacu w Windhelm i naradzała się, jaką odpowiedź dać posłowi. Najpierw musieli wszystko starannie rozważyć.<br />
- Trudno będzie im odmówić - powiedział Galmar. - Mają dużo informacji o tobie, Ulfriku... I chociaż jestem wojskowym to wiem, że w tej dyplomatycznej prośbie była też groźba. I ostrzeżenie.<br />
- Możemy udowodnić - powiedziała z zapałem Astarte - że informacje, których udzieliłeś Thalmorczykom, nie miały żadnego wpływu na zdobycie Cesarskiego Miasta i zakończenie wojny.<br />
- To nie ma znaczenia - Ulfrik skrzywił się. - Zdyskredytuje mnie sam fakt, że tych informacji udzieliłem.<br />
- Nie rozumiem, czego się właściwie boisz - rzekła królowa. - Przecież jesteś królem! Nienawidziła cię połowa Skyrim, a mimo to zdobyłeś władzę, a teraz potrafisz ją utrzymać, mimo że większość jarlów życzy ci jak najgorzej. Ten Lionel to tylko pionek z północy Valen.<br />
- Życzą mu jak najgorzej, ponieważ poślubił kobietę cesarskiej rasy - uszczypliwie dodał Galmar. - A północ Valen to teraz kluczowy region tamtejszych przemian.<br />
Astarte spiorunowała Galmara wzrokiem i krzyknęła:<br />
- Z tobą nie rozmawiam!<br />
Ulfrik oparł łokcie na stole i złożył brodę na złączonych dłoniach.<br />
- Zrozum, Astarte, że jeśli informacje o mojej współpracy z Thalmorem ujrzą światło dzienne, to znienawidzą mnie również ci, którzy zawsze okazywali mi szacunek, a wtedy stracę nie tylko władzę. <br />
<br />
Chwila ciszy była na tyle długa, że do ich uszu dochodziły odległe odgłosy służby krzątającej się w bocznych salach.<br />
- Czyli powtarza się historia z Markartem, tak? - gniewnie powiedziała Astarte. - Pozwolisz zginąć niewinnym?<br />
- Nie było cię w Markarcie i nie masz pojęcia, co tam się działo. - Teraz z kolei uniósł się Galmar. - Poza tym dobrze wiesz, czym skończył się dla nas Incydent Markarcki. Ulfrik ocalił wtedy wielu Nordów, ale nie siebie. Dodatkowo nie mamy pojęcia, czy informacje o zbrodniach popełnionych przez te elfy nie są prawdziwe. Nie mamy pojęcia, kogo przyjęliśmy pod swój dach!<br />
Ulfrik znów zastanawiał się dłuższą chwilę, aż w końcu powiedział:<br />
- Thalmorczycy bardziej od Bosmerów pragną pojmać ciebie, Astarte. A przynajmniej ci Thalmorczycy, którzy rządzą na Wyspach. Ostatnio mamy z tym spokój, ale jeśli teraz nie spełnię ich żądań, mogą przyjść tu po ciebie i całe Skyrim spłynie przez to krwią! Oboje mamy z nimi niezałatwione sprawy, a oni nie zapominają. <br />
- My też nie! - krzyknęła Astarte.<br />
- Nie zamierzam narażać ani Skyrim, ani ciebie dla grupy elfów, którym niczego nie jestem winien.<br />
- Chcesz więc wydać niewinnych Bosmerów w ręce Thalmoru dla mojego bezpieczeństwa? Wiedz, że się na to nie zgadzam!<br />
- Nie ty o tym decydujesz - powiedział i spojrzał na nią tak, jakby chciał powiedzieć "to ja jestem królem".<br />
- Powtórzę - dodał Galmar - że nigdzie nie jest powiedziane, że oni tych zbrodni nie popełnili...<br />
- Jeśli chcesz wydać Bosmerów ze względu na mnie, to owszem, ja o tym decyduję. - Astarte nie zwróciła uwagi na słowa generała. - Jeśli tak trzeba, to oddam za nich życie, bo... Ja nie mogę żyć takim kosztem, Ulfriku. Nie za tak straszliwą cenę.<br />
<br />
Po tych słowach ruszyła w stronę wyjścia, a z jej oczu zaczęły płynąć łzy. Ulfrik wykonał kilka szybkich kroków i zatrzymał żonę.<br />
- Astarte, posłuchaj. Nie powinienem był mówić, że chodzi o ciebie, bo to nieprawda. Słońce, wiesz, że cię kocham, ale nawet gdyby nie było cię dziś pośród żywych, podjąłbym taką samą decyzję. Muszę wydać Bosmerów w ręce Thalmoru, bo w przeciwnym razie naraziłbym Skyrim. Nie możemy pozwolić, by Thalmor wypowiedział nam teraz wojnę.<br />
- Gdzie się podział dawny Ulfrik Gromowładny, który gotów był zaryzykować wszystko, by pokonać swych wrogów? - pytała. - Gdzie podział się ten zbuntowany i nieugięty mężczyzna, w którym się zakochałam?<br />
- Został królem odpowiedzialnym za życie wszystkich swoich poddanych - odpowiedział zimnym głosem, który po chwili delikatnie się ocieplił - i poślubił wyjątkową kobietę, której bardzo nie chce stracić. <br />
- Jeśli nie chcesz mnie stracić, to nie wydawaj Bosmerów na mękę i śmierć. Oboje doskonale wiemy, co im zrobią. A to, co mówi Galmar, że niby mogli dokonać tych zbrodni... To po prostu nonsens. Widziałam ich niedługo potem, jak przybyli do Białej Grani. Poznałam Endoriila i Dareliona, tak, przelotnie, ale poznałam. Wiem, że nie mogliby popełnić takich zbrodni.<br />
- Zrozum, kochanie, że w tej sytuacji nie ma dobrych rozwiązań. Musimy wybrać mniejsze zło, a przede wszystkim musimy zapewnić bezpieczeństwo naszym poddanym.<br />
- Ci Bosmerowie to teraz również nasi poddani.<br />
- Chodź - powiedział król i wyciągnął dłoń w kierunku żony. - Rozważmy wszystko jeszcze raz od początku, bez niepotrzebnych emocji.<br />
<br />
Cała trójka ponownie usiadła przy stole i zwilżyła gardło winem.<br />
- Mamy dwa wyjścia - konkludował Ulfrik. - Możemy wydać Bosmerów, a wtedy Dominium na jakiś czas da nam spokój, albo odmówić spełnienia jego żądań, a wtedy Thalmorczycy ogłoszą oficjalnie, że z nimi współpracowałem oraz najprawdopodobniej zaatakują Skyrim. Konsekwencje będą takie, że my stracimy władzę, a wielu naszych poddanych straci życie. Chyba nie muszę mówić, co stanie się, gdy Aldmerskie Dominium podbije Skyrim?<br />
- Tak czy inaczej - dodał Galmar - Bosmerowie zginą z ręki Thalmoru, tak jak wielu ich pobratymców w Valenwood. Nie musimy ginąć razem z nimi.<br />
- Powinniśmy uczynić to, co słuszne - Astarte nie zmieniała zdania - bez względu na konsekwencje, a słusznie jest chronić niewinnych, którzy nie tylko oddali się pod naszą opiekę, ale wręcz walczyli za nas na Pograniczu. Nie pamiętasz już, Galmarze?<br />
- Tak, udowodnili, że są bitni, ale teraz elfy chcą, abyśmy wydali im inne elfy. Po co mamy stawać im na drodze?<br />
- Zbrodniarze chcą, abyśmy wydali im niewinnych uchodźców i dlatego musimy stanąć im na drodze! - krzyknęła, ale po chwili namysłu dodała: - Hm... Oni się ich boją... Boją się tych Bosmerów, bo jak inaczej wyjaśnić fakt, że upominają się raptem o czterech z nich? Z kompanii zrobił się korpus, a z korpusu może wykiełkować armia... Armia, która nienawidzi Altmerów.<br />
<br />
Astarte miała zadawnione porachunki z Thalmorem. Kilka lat wcześniej starała się przejąć władzę w Cesarstwie, odbierając Rubinowy Tron Titusowi Mede. Poniosła klęskę - w dużej mierze przez to, że wspomogła w tamtym czasie Ulfrika. Wtedy walczyła również z siłami Dominium. W tej chwili jednak sytuacja polityczna zmieniła się. Wraz z mężem umacniali przymierze z Hammerfell i królem Gancolem Tralerem. W samym Cesarstwie, do którego tronu Astarte miała prawo, panowało bezkrólewie. Cesarz Titus Mede zginął w zamachu, a kraj utonął w zamęcie. W głowie Astarte biły się teraz różne myśli. Sojusz Hammerfell i Skyrim mógłby opanować Cesarstwo, ale pod jednym warunkiem - Dominium musi mieć własne problemy, przez które będzie niezdatne do interwencji. A co może być dla nich większym problemem niż armia Bosmerów, pragnąca zdobyć wolność dla Valenwood? To odciążyłoby zjednoczone armie Ulfrika i Gancola, kiedy te ruszą na południe. Nie chciała jeszcze mówić o tym głośno. Wolała poczekać na koniec narady i porozmawiać z mężem osobiście. Nabrała jednak nagłej ochoty nie tylko na ocalenie bosmerskich oficerów, ale także na wsparcie ich wysiłków.<br />
<br />
- Boją czy nie, nie możemy stanąć im na drodze - zaprzeczył Galmar - bo zbyt wiele na tym stracimy. Ulfrik musi utrzymać swoją władzę i stabilność kraju!<br />
- A więc Ulfrik ma postąpić jak tchórzliwy Titus Mede? - zbulwersowany głos Astarte odbił się echem od przeciwległej sali. - Spełnić żądania Thalmoru, by zachować tron?<br />
- Kobieto, to zupełnie inna sytuacja!<br />
- Masz się do mnie zwracać z należnym mi szacunkiem!<br />
- To, że Ulfrik na swoje nieszczęście cię poślubił, nie znaczy, że...<br />
- Przestań, Galmar! - Ulfrik trzasnął pięścią w stół. Jeden z dzbanów pełnych wina rozbił się i zafarbował błękitny obrus na czerwono. - Obydwoje przestańcie! Wasze bezsensowne spory do niczego nas nie doprowadzą. Jorleif!<br />
Potężny krzyk Ulfrika niósł się po korytarzach pałacu.<br />
- A on tu po co? - spytał Galmar.<br />
- Jest rozsądny i często dostrzega te strony sprawy, które nam umykają. Poza tym żadne z was nie ma z nim na pieńku i jest szansa, że przejdziemy do rzeczowej rozmowy.<br />
- Słucham, wasza wysokość - powiedział Jorleif, wchodząc do głównej sali.<br />
- Zamknij drzwi - rozkazał król. - I siadaj.<br />
Jorleif zamknął drzwi. I usiadł.<br />
- Wszystko, co teraz usłyszysz, musisz zachować dla siebie. Zrozumiałeś?<br />
- Tak jest, panie.<br />
- Jak wiesz - zaczął Ulfrik, nalewając Jorleifowi wina - do Windhelm przybył poseł z Aldmerskiego Dominium, a w sumie z puszczy Valen, ale nie w tym rzecz. Przekazał mi niefortunne wieści. Otóż Thalmor żąda ode mnie wydania Bosmerów, którzy zamieszkują obecnie okolice Białej Grani. Altmerowie grożą, że jeśli tego nie uczynię, Aldmerskie Dominium przystąpi do wojny ze Skyrim. A przynajmniej mamy podstawy by twierdzić, że taka groźba w owym poselstwie się kryła. Doskonale wiesz, że w obecnej sytuacji nie jesteśmy gotowi na taką wojnę. Co, twoim zdaniem, powinienem uczynić?<br />
- To niezmiernie trudna sytuacja - odrzekł doradca i wziął łyk wina.<br />
- Owszem, dlatego proszę cię o radę.<br />
<br />
Galmar i Astarte milczeli, czekając na kolejny głos w sprawie. On popijał wino, ona gładziła dłonią swój amulet.<br />
- Rzeczywiście - powiedział Jorleif - nie jesteśmy gotowi na wojnę i na razie powinniśmy zrobić wszystko, by jej uniknąć... - W reakcji na te słowa Astarte skrzywiła się. - Lecz nie należy wierzyć słowom Thalmoru. Jeśli spełnimy jego żądania, okażemy swoją słabość. <br />
- To było oczywiste - teraz z kolei skrzywił się Galmar - że Jorleif jak zwykle poprze Astarte. Czy ty naprawdę nie widzisz ich cichej koalicji?<br />
- Nie myśl sobie, Galmarze - prychnęła królowa - że to ty będziesz w tym kraju decydował o wszystkim!<br />
Ulfrik uniósł obie dłonie w geście uciszającym krnąbrnych uczestników dyskusji.<br />
- To ja jestem tutaj królem i ja podejmuję decyzje, a wy powinniście pomóc mi podejmować je mądrze. Potrzeba mi rady, a nie kłótni. Jutro muszę dać posłowi odpowiedź, czy spełnię żądania tego Lionela, czy też nie. Czy ktoś z was widzi jakieś alternatywy?<br />
- Nie ma alternatyw - rzekł Galmar. - Jeśli nie wydamy Bosmerów, marnie skończymy.<br />
- Jorleif?<br />
- Thalmor... - Doradca zamyślił się i uśmiechnął niewyraźnie, kącikiem ust. - Thalmor może również nie uzyskać żadnej odpowiedzi...<br />
Pozostała trójka spojrzała na Jorleifa ze zdziwieniem.<br />
- Uznają to za odmowę - zastanowił się Ulfrik.<br />
- Albo za opóźnienie wyjaśnione okolicznościami niezależnymi od nas. - Jorleif uśmiechnął się wyraźniej. - Bosmerowie mogliby zniknąć, zanim Thalmor ponowiłby pytanie, a wtedy cała sprawa byłaby nieaktualna. <br />
- Bosmerowie nie mają dokąd uciec - zauważyła Astarte.<br />
- Będą musieli walczyć, aby przetrwać. - Ulfrik spojrzał na żonę. - A mi bardzo zależy na tym, by nie walczyli na naszej ziemi. Gdybyśmy mieli więcej czasu, moglibyśmy ich ostrzec.<br />
- I przygotować do wojny z Thalmorem?<br />
- Szczerze mówiąc, to ci, którzy są w korpusie już są gotowi do walki - powiedział Ulfrik i spojrzał na Pogromcę Renegatów. - Galmar może potwierdzić. <br />
- Osłabimy w ten sposób Skyrim - Galmar położył zaciśnięte pięści na stole.<br />
- Osłabimy w ten sposób Thalmor! - Astarte ponownie krzyknęła.<br />
<br />
Cała trójka spojrzała na Jorleifa.<br />
- Sądzę, wasza wysokość, że dobrze jest teraz odsuwać zagrożenie od naszych ziem. Skyrim jest daleko od Aldmerskiego Dominium, a Valenwood jest blisko. Byłoby dobrze dla nas, by Altmerów jak najdłużej zajmowała wojna z Bosmerami. A przynajmniej coś, co wojnę zacznie przypominać, bo do tej pory, jak wszyscy wiemy, to rzeź.<br />
- Nie musimy się w to mieszać - powiedział Galmar i znowu dolał sobie wina.<br />
- Jorleif ma rację - przytaknął Ulfrik. - Jeśli dyskretnie wspomożemy Bosmerów, to oddalimy od siebie zagrożenie ze strony Thalmoru. <br />
- Dajmy im konie. - Błysk w oczach Astarte był zauważalny dla wszystkich uczestników narady. - Widziałam, jak Darelion i jego drużyna sobie z nimi radzą. Stanowiliby wspaniały oddział konnicy, która z pewnością bardzo zaskoczyłaby Altmerów.<br />
- Te konie należą do ciebie, kochanie. Możesz z nimi zrobić, co zechcesz. Ale... Bosmerska konnica? Szczerze mówiąc nie tylko Altmerowie będą zaskoczeni. Powiedziałbym wręcz, że całe Tamriel. Poza tym nie wiemy, czy reszta Bosmerów pójdzie za tą czwórką. Co im każe?<br />
- To się okaże. Już postanowiłam - uśmiechnęła się królowa. - Wszystkie konie przekażę Bosmerom. Nie wiem tylko, jak mam to zrobić, by Thalmor o niczym się nie dowiedział.<br />
- Zawsze możemy powiedzieć - mówiąc, Ulfrik zmarszczył czoło - że Bosmerowie okradli nas i uciekli.<br />
- Podoba mi się ten pomysł, kochanie. Jeśli pozwolisz, osobiście pomówię z Endoriilem i Darelionem w tej sprawie.<br />
- Nie - zaprotestował król. - Nie ma na to czasu. Nie możemy zatrzymywać dłużej altmerskiego posła. Napisz list i przekaż im jakoś, że... Że stadninę nawiedził pożar i że przykro ci z powodu utraty twoich ukochanych koni. <br />
- Mimo że ich nie tracę - przytaknęła się Astarte. - I że nie ma pożaru... Ach, tak. Ten list może być później dowodem, że nie współpracowaliśmy z nimi, a te konie nie są nasze, bo nasze spłonęły. Teoretycznie.<br />
- Nie musimy go zatrzymywać - dodał Jorleif. - W sensie posła. Mógłby po prostu... Zniknąć. <br />
- Mów dalej.<br />
- Czasem zdarza się, że wiadomość nie dociera do odbiorcy i nie jest to wina nadawcy. Posłaniec może zostać na przykład napadnięty i zabity przez jakichś bandytów. Moglibyśmy... choć z drugiej strony to chyba nazbyt okrutne.<br />
- Nie jest to bardziej okrutne od pozostałych rozwiązań, które tu rozważaliśmy - rzekł Ulfrik zdecydowanie. - Bez względu na to, jakiej udzielę odpowiedzi, Thalmor nie poznałby jej, gdyby posłaniec poniósł śmierć, a wtedy Altmerowie musieliby zapytać nas o to samo po raz kolejny. Gdyby jednak do tego czasu Bosmerowie zniknęli, nie miałbym już o czym decydować. Z racji zniknięcia posła trzeba byłoby powołać śledczych, którzy badaliby sprawę. To dałoby nam dodatkowe dni, może nawet tygodnie. To mogłoby się udać pod warunkiem, że Thalmor nie dowiedziałby się, ani nie domyślił, że poseł poniósł śmierć z mojego rozkazu. Musieliby uwierzyć, że to był wypadek.<br />
- Posłowie tej rangi rzadko giną przypadkiem, bo każdy bandzior wie, że za coś takiego zawiśnie na stryczku - myślał na głos Galmar. - Mogę wysłać mały oddział Gromowładnych przebranych za bandytów. Nie wiedzieliby nawet, kogo zabijają. I zdejmiemy kilka patroli krążących po trakcie. Niby przypadkiem.<br />
- To rozwiąże nasz problem - Ulfrik uśmiechnął się.<br />
- Czekajcie! - zakrzyknęła Astarte. - Przecież to jest poseł! Nie można zabić posła! To niehonorowe!<br />
- Nie udawaj, że ci to przeszkadza - powiedział Galmar mocno znudzony. - Przypominam ci, że sama zabiłaś kiedyś posła.<br />
- Niby kiedy?<br />
- Podczas wojny domowej. Cesarski kurier, pamiętasz?<br />
- To on zaatakował mnie pierwszy - powiedziała Astarte przypomniawszy sobie sytuację. - Poseł czy nie, zawsze mam prawo się bronić. Poza tym działałam wtedy z twojego rozkazu.<br />
- Nie szukaj sobie wymówek. Wiele razy widziałem, jak zabijasz i wiem, z jaką łatwością ci to przychodzi. Sama nie masz skrupułów, ale później nazywasz mordercami Ulfrika i mnie. Prawda zaś jest taka, że masz niemniej krwi na rękach od nas, ale w przeciwieństwie do nas nie potrafisz podejmować trudnych decyzji!<br />
- Przez całe życie podejmowałam trudne decyzje, tak samo jak wy!<br />
- Tak się składa, że my żyjemy znacznie dłużej od ciebie. Kiedy my walczyliśmy z Aldmerskim Dominium podczas Wielkiej Wojny, ciebie nie było jeszcze na świecie.<br />
- I co z tego?<br />
- Wolisz wydać Bosmerów Thalmorowi? - przerwał im Ulfrik. - Kto twoim zdaniem bardziej zasługuje na śmierć? Ten leśny elf, Endoriil, którym tak się ostatnio zachwycasz, czy też sługa Altmerów?<br />
- Dobrze wiesz, Ulfriku, że zabiłabym niemal każdego, aby oszczędzić mu niewoli Thalmoru. Tortury, jakie przechodzą thalmorscy jeńcy, są tysiące razy gorsze od śmierci. Więc to żaden wybór! Osobiście zabiłabym tego Altmera bez wahania, tu i teraz! Ale on jest posłem! A zabicie posła to plama na honorze! <br />
- Jeśli nawet, to nie na twoim, ponieważ to ja wydam rozkaz. Poświęcimy jednego elfiego posła dla dobra całego Skyrim - powiedział Ulfrik, jakby decyzja już zapadła. - Talos nam wybaczy.<br />
- Oczywiście, że tak - dodała Astarte - ponieważ przede wszystkim w swym nieskończonym miłosierdziu wybaczy nam najwyższy Akatosh. Nie znaczy to jednak, że możemy robić, co nam się podoba. Tak się po prostu nie godzi!<br />
- Co więc twoim zdaniem mam zrobić?<br />
- Nie wiem! Muszę to wszystko przemyśleć.<br />
<br />
Astarte opuściła salę tronową i weszła na jeden z korytarzy. Był pusty, więc uklękła przy samej ścianie i zaczęła mówić do siebie:<br />
<br />
Najdroższy Akatoshu, co mam teraz uczynić? Czy nie warto poświęcić jednego życia, by ocalić od męki niewinne istoty? Owszem, warto. Lecz jeśli podejmę tę jedyną słuszną decyzję, splamię swój honor! Co mam wybrać, dobro swych bliźnich, czy własną godność? Postąpić miłosiernie, czy honorowo? Powiedz mi, Akatoshu, co mam czynić? Wiesz przecież, że niczego nie pragnę bardziej od wypełniania twej woli! Czego teraz oczekujesz ode mnie? Daj mi znak! Ześlij podpowiedź, błagam! Ty nakazujesz poddanym lojalność wobec władców, którzy są godni swej władzy, a władcom nakazujesz chronić poddanych. Jestem teraz królową Skyrim i na mój honor przede wszystkim muszę chronić moich poddanych, a są nimi także Bosmerowie, którzy schronili się w Skyrim. Namówię ich do walki, by ginęli z godnością, a nie w hańbie. O nie! W hańbie im zginąć nie pozwolę! Nikt nie poniesie przeze mnie haniebnej śmierci, będzie tylko godna śmierć. To jedyne słuszne i honorowe rozwiązanie, czyż nie? Och, Akatoshu! Chroń mą duszę. Niechaj się wszystko wypełni zgodnie z twą wolą! <br />
<br />
Po kilku minutach wróciła do sali, w której wciąż siedzieli trzej Nordowie, najważniejsi ludzie w państwie. Jorleif wyglądał na głęboko zamyślonego, Galmar gładził dłonią ostrze swojego topora. Ulfrik natomiast zanurzał pióro w inkauście i pisał list.<br />
- Honor władcy - zaczęła królowa - wymaga przede wszystkim, by chronił godności tych, którzy ofiarowują się pod jego opiekę. Proszę cię, Ulfriku, żebyś pomógł Bosmerom stanąć do walki z Thalmorem, aby mogli zwyciężyć lub umrzeć godnie! Jeśli nie ma innego sposobu, byś mógł to uczynić, nie narażając na niebezpieczeństwo reszty naszych poddanych, niechaj altmerski poseł zginie, byleby tylko nie była to hańbiąca i bolesna śmierć, a jego krew niech spłynie na moje sumienie i mój honor! Jako królowa tych ziem jestem gotowa na tę ofiarę dla dobra naszych bliźnich i naszych poddanych, ponieważ wierzę, że wydanie niewinnych Bosmerów na mękę byłoby większą ujmą dla twojego i mojego honoru, niż zabicie posła naszych wrogów. Niechaj wielki Akatosh mnie zgładzi, jeśli się mylę.<br />
- Galmar - powiedział Ulfrik i dał list swojemu przyjacielowi. - Daj to Faridonowi. Zorganizujcie wszystko tak, żeby wyglądało... Wiesz, jak to ma wyglądać, prawda?<br />
- Wiem - odpowiedział generał i odwrócił się, wychodząc z sali.</div>
<div style="text-align: center;">
<br />
IV</div>
<div style="text-align: justify;">
<br />
Zgodzili się, pomyślał Kalatar galopując na białym koniu na południe, w stronę młynu, przy którym spędził noc podczas podróży do Windhelm. Nie spodziewał się, że się zgodzą. Kalatar nie wiedział, kim dokładnie są Bosmerowie, którzy zostaną wydani jego rodakom. Ostatnie miesiące spędził w domu, więc był trochę z tyłu, jeśli idzie o aktualne informacje. Zastanawiał się, czy nie spróbować poszukać noclegu w Forcie Amol, który z pewnością dysponował lepszymi kwaterami niż skromny dom młynarzy. Nadłożyłby nieco drogi, ale trochę wygody przed niezwykle długą i wyczerpującą podróżą, która go czekała, zdawało mu się teraz czymś bardzo pożądanym. Odpowiedź otrzymał dość późno, więc i późno wyruszył. Zbliżał się zmierzch, więc gnał do Fortu Amol niczym wiatr. Tym mocniej zaskoczyło go, że dwóch konnych jechało za nim w dość bliskiej odległości i wcale nie zostawali w tyle. Było to dziwne, bo mało kto posiadał konie zdolne dotrzymać kroku tym "poselskim". Nie widział też żadnych wojskowych patroli, które zawsze strzegły głównych traktów królestw w Tamriel.<br />
<br />
Kalatar mijał młyn i pomachał na pożegnanie norskiemu małżeństwu, które ugościło go dwa dni wcześniej. Wtedy zza zakrętu wyszedł człowiek w brązowym płaszczu. Zjawił się jakby znikąd, płosząc konia Altmera, który ledwo utrzymał się w siodle.<br />
- Na bogów, czlowieku, życie ci niemiłe? - spytał Altmer, pokręciwszy głową z niedowierzaniem. - Mam rączego konia. Szczęście masz, że zdążył cię spostrzec.<br />
Nieznajomy nic nie odpowiedział. Sprawiał wrażenie, że patrzy za posła, w kierunku nadjeżdżających konnych. Kalatar obrócił konia i rozejrzał się. Tamci mijali właśnie młyn i byli ledwie pięćdziesiąt stóp od niego. Obcy, ocenił Kalatar, nie wyglądał na rzezimieszka. Miał wojskowe buty bardzo dobrej jakości, a spod szaty na klatce piersiowej wystawała mu lekka kolczuga obszyta błękitnym materiałem. Nord wyciągnął miecz.<br />
- Jestem posłem Aldmerskiego Dominium, człowieku - powiedział Kalatar, mocno zaniepokojony. - Przepuść mnie, a nie wspomnę o tym incydencie władcom tego miejsca.<br />
<br />
Jeźdźcy stanęli obok i jeden z nich chwycił Kalatara za ramię. Ten, będąc już pewnym, że to jakiś przedziwny napad, ruszył w cwał. Młynarz i jego żona z przerażeniem patrzyli na scenę. Dwaj konni ruszyli za posłem, a ten trzeci wyciągnął złoty łuk, napiął cięciwę i szybko wystrzelił. Trafił w udo konia, czym spowodował jego upadek. Kalatar spadł twarzą w błoto. Instynktownie sprawdził, czy listowna odpowiedź wciąż jest u jego boku. Nigdy nie dostawał listownych odpowiedzi. Jeden z jeźdźców wpadł w galopie na Altmera, łamiąc mu żebra, drugi, wielki i barczysty, zatrzymał się obok i nie zsiadał z konia. Trzeci, łucznik, podbiegł i stanął obok barczystego. W końcu ten tratujący zeskoczył z konia i podszedł do zwijającego się w bólu Kalatara.<br />
- Na bogów, w których wierzycie, odpuśćcie mi - mówił łapiąc przyspieszone wdechy i próbując się odczołgać w tył. Było mu ciężko, bo okazało się, że ma też złamaną rękę. - Ja mam żonę i dzieci. Oszczędźcie!<br />
- Galmar, Faridon - spytał szeptem tratujący - co zrobić?<br />
Ten nazwany Faridonem przełożył złoty łuk przez ramię i spojrzał z niesmakiem na barczystego Galmara.<br />
- Zrobiłem, o co król prosił - powiedział. - A na resztę patrzeć nie zamierzam.<br />
Galmar nie odpowiedział. Skrzyżował tylko ramiona i kiwnął głową w stronę najmłodszego z trójki. Krótki wojskowy miecz z oznaczeniem Pierwszej Kompanii zalśnił w dłoni niby-bandyty.<br />
- Nie... - Kalatar splunął krwią i zasłonił się ręką, jakby mając nadzieje, że oprze się ona cięciu miecza najwyższej jakości. - Nie, nie róbcie tego.<br />
Galmar dostrzegł, że w odległości dwustu metrów stał młynarz i przez chwilę zastanawiał się, czy nie dodać kolejnego trupa do tej krótkiej misji. Po chwili doszedł jednak do wniosku, że świadek nie zaszkodzi. Trzeba po prostu zagrać scenę do końca.<br />
- Olaf - powiedział cicho dowódca - nie zapominasz o czymś? <br />
Olaf szybko się zreflektował. Doskoczył do Altmera i bardzo ostentacyjnie i powoli zabrał mu sakiewkę pełną pieniędzy i zerwał z palca złamanej ręki sygnet Wietrznego Pędu. Wiadomość zostawił w błocie. <br />
<br />
I wyprowadził cios.<br />
<br />
Jeden cios, prosto w serce, skończył żywot Kalatara, gońca Aldmerskiego Dominium i bliskiego współpracownika Lorda Udomiela. Żona dostała wieści o śmierci męża dopiero po pół roku, ponieważ tyle czasu trwało śledztwo, które miało za cel dokładne ustalenie przebiegu zdarzeń tamtego feralnego dnia. Altmerowie nigdy nie poznali całej prawdy.</div>
dikajoshttp://www.blogger.com/profile/17852878016698983065noreply@blogger.com5tag:blogger.com,1999:blog-4563288153838779576.post-54047090937560469962015-10-19T04:35:00.001-07:002015-10-19T04:37:17.577-07:00Youtubowe serie<br />
Hej! W ostatnim czasie uaktywniłem się mocniej na youtube, więc i tutaj wrzucam początkowe filmiki do moich serii. A nóż widelec może ktoś się skusi? Zapraszam!<br />
<br />
Tutaj macie początek dodatku do Wiedźmina 3, czyli Serca z Kamienia<br />
<br /><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<iframe width="320" height="266" class="YOUTUBE-iframe-video" data-thumbnail-src="https://i.ytimg.com/vi/PHcilCJOq3E/0.jpg" src="https://www.youtube.com/embed/PHcilCJOq3E?feature=player_embedded" frameborder="0" allowfullscreen></iframe></div>
<br />
Tutaj dodatek do Xcoma - Xcom EnemyWithin (szykuje się na Xcoma2, oj szykuję!)<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<iframe width="320" height="266" class="YOUTUBE-iframe-video" data-thumbnail-src="https://i.ytimg.com/vi/rX-Nkf1d-eE/0.jpg" src="https://www.youtube.com/embed/rX-Nkf1d-eE?feature=player_embedded" frameborder="0" allowfullscreen></iframe></div>
<br />
<br />
A tutaj kickstarterową grę - The Banner Saga<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<iframe width="320" height="266" class="YOUTUBE-iframe-video" data-thumbnail-src="https://i.ytimg.com/vi/Iny7DjuEfzQ/0.jpg" src="https://www.youtube.com/embed/Iny7DjuEfzQ?feature=player_embedded" frameborder="0" allowfullscreen></iframe></div>
<br />
I dodatkowo meczyk w UltimateTeam w FIFA16<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<iframe width="320" height="266" class="YOUTUBE-iframe-video" data-thumbnail-src="https://i.ytimg.com/vi/C9uJyMLGzTU/0.jpg" src="https://www.youtube.com/embed/C9uJyMLGzTU?feature=player_embedded" frameborder="0" allowfullscreen></iframe></div>
<br />dikajoshttp://www.blogger.com/profile/17852878016698983065noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-4563288153838779576.post-15409468692548421062015-10-06T04:19:00.002-07:002016-03-13T05:11:16.005-07:00TES "Taki Los" - odcinek XXII<div style="text-align: center;">
<b>THE ELDER SCROLLS <br />TAKI LOS<br /><br /><span style="font-size: large;">ODCINEK XXII<br />POWRÓT</span></b></div>
<div style="text-align: center;">
<a href="http://dikajos.blogspot.co.uk/2015/09/tes-taki-los-odcinek-xxi.html">Poprzedni</a> - <a href="http://dikajos.blogspot.co.uk/2015/10/tes-taki-los-odcinek-xxiii.html">Następny</a></div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: center;">
I</div>
<div style="text-align: justify;">
<br />
Po powrocie Endoriila i Maela od Manny i jej plemienia sprawy nabrały rozpędu. Altmerowie, w wyniku kilku decyzji Lionela, mocno zaostrzyli rygor w Arenthii. Wiedzieli już, że szykuje się coś dużego. Coś, co wymaga zastosowania środków nadzwyczajnych. Niepokój w mieście wzrastał. Dochodziło do coraz większej liczby incydentów - drobnych starć między miejskimi Bosmerami, a żołnierzami garnizonu. Lionel chciał tępić te wyskoki i ich prowodyrów z całą stanowczością. Udomiel natomiast był innego zdania. Miał przeczucie, że te wydarzenia to tylko zasłona dymna, mająca na celu odwrócenie ich uwagi od czegoś innego. Nie wiedział jednak, czym jest to coś, choć bardzo bacznie tego wypatrywał. Od szpiega operującego w Skyrim dowiedzieli się, że kompania bosmerska rozrosła się do korpusu. Był to ten sam szpieg, który nie zdołał zlikwidować lidera podgrodzia, Dareliona, i to mimo finansowej pomocy z Wysp Summerset. W ostatnim czasie agent przycichł, ograniczył się do wysyłania krótkich wiadomości. I to właśnie te informacje sprawiły, że Lionel i Udomiel sądzili, że mają ważny trop w sprawie Demona Frangeldu. Siedzieli teraz we dwóch w ogrodach Pałacu Namiestnikowskiego i wspólnie analizowali posiadaną wiedzę.<br />
<br />
- Nasz agent, Granos, informuje - mówił Lionel, siedząc na drewnianej ławce o metalowych zawijanych poręczach - że Darelion żyje i kolejny zamach na niego byłby nierozważny i mógłby zdemaskować samego Granosa.<br />
- Nigdy nie lubiłem takich zabiegów - odrzekł z niesmakiem Udomiel, przysiadając obok namiestnika. - Dziwny naród, Bosmerowie. Pełen zarówno postaci szlachetnych, jak i takich zdrajców jak Granos.<br />
- Przez osobę szlachetną masz na myśli Marka Verre, twojego drogiego przyjaciela?<br />
Udomiel spojrzał z pogardą na Lionela. Tak - pomyślał - mam na myśli właśnie jego, bo w porównaniu z nim ty jesteś tylko egoistycznym prostakiem, działającym tylko i wyłącznie dla siebie.<br />
- Owszem - odpowiedział. - Marek Verre był naszym sojusznikiem w czasach, kiedy ty wykonywałeś mrówczą pracę najniższego urzędnika na Wyspach Summerset. Czy nie tak właśnie było?<br />
- Przejdźmy do rzeczy. - Lionel skrzywił się mocno i udawał, że puszcza tę uwagę w niepamięć. - Korpus bosmerski jest ponoć praktycznie gotowy, a Granos ma wrażenie, że ich celem będzie Valen. Co o tym myślisz? Czy to realne zagrożenie? Czy mogą przejść przez Skyrim i Cesarstwo aż tu, do nas?<br />
- Złożyli przysięgę i jeśli ją złamią, grozi im śmierć - zastanawiał się Udomiel. - Ze Skyrim, przy dobrej organizacji, mogliby się wymknąć w ciągu kilku dni. Cesarstwo to inna bajka. Bez poważnego sprzymierzeńca nie uda im się przejść tak wielką grupą, pozostając niezauważonym. Poza tym tam, w przeciwieństwie do Skyrim, mamy rozbudowaną sieć szpiegów. Trudno więc w to uwierzyć. Z drugiej strony, informacje Granosa są na ogół przydatne, trzeba przyznać. Od niego wiemy, że zastępca Dareliona wyruszył na południe...<br />
- Pomyśleć, że tak długo wiązaliśmy te fakty! - krzyknął Lionel, zaciskając pięść. - Demon Frangeldu! Żaden demon, zwykła jarmarczna sztuczka!<br />
- Zapewniam cię, namiestniku, że to nie była jarmarczna sztuczka. Nasz dąb płonie, a my nie możemy się do niego zbliżyć, nie mówiąc o ugaszeniu. Rany trupów na wzgórzu też nie są w repertuarze nadwornych błaznów. A to, co mówił jedyny, który przetrwał... a raczej, którego wypuszczono... W tym elfie jest coś więcej, widzę to.<br />
- Na ile pewne jest, że ten Endoriil ze Skyrim i Demon Frangeldu to jedna i ta sama osoba? - spytał Lionel.<br />
- Opis się zgadza. Średni wzrost, mocna sylwetka, ciemne włosy koloru rudego. I, przede wszystkim, czerwień w oczach. Granos wspominał tak?<br />
- Tak, tak. Więc to musi być on. Musi być gdzieś w okolicy. Należy go wytropić, to raz - myślał namiestnik i gładził się po brodzie. - Dwa, wyślemy posła do Ulfrika Gromowładnego.<br />
- Poseł do Ulfrika? - Udomiel uniósł brwi. - I co mu powiemy? Nakażesz mu rozwiązanie korpusu jego własnej armii?<br />
- Nie - Lionel uśmiechnął się. - Odetniemy demonowi drogę powrotu. Ładnie poproszę Ulfrika, jako namiestnik północnej prowincji Valenwood, żeby wydał w nasze ręce bosmerskich oficerów jego korpusu. Tych najwyższych, w tym Dareliona i Endoriila, rzecz jasna.<br />
- Zdajesz sobie sprawę, namiestniku, że Ulfrik nie pała miłością do Dominium i Thalmoru? Tak jak jego żona, Astarte, która swego czasu narobiła nam trochę problemów. Zresztą mam wrażenie, że jeszcze więcej narobi. Co powstrzyma Ulfrika przed odmową?<br />
- Jego państwo wciąż jest słabe, a przymierze z Hammerfell bardzo kruche. Astarte marzy się Rubinowy Tron, ale nie jest w stanie go zdobyć. Jesteśmy silni ich słabością. Damy mu ultimatum.<br />
- Ultimatum?<br />
- Nakażemy mu wydanie bosmerskich oficerów. Jeśli tego nie zrobi, to zmierzy się z... Hm... Poważnymi konsekwencjami.<br />
- To za mało. Wyraźnie za mało.<br />
- Ulfrik wie, na co stać Thalmor, a Thalmor stoi za nami murem. Dysponujemy siłą, która może go zmiażdżyć.<br />
- To nieprawda, namiestniku.<br />
<br />
Lionel popatrzył nieprzychylnie na Udomiela. W Dominium nigdy nie było lepiej. Tak przynajmniej myślał i szokowała go odpowiedź generała. Popatrzył na niego i czekał na uzasadnienie.<br />
- Nasze państwo osiągnęło apogeum i zaczynam zauważać procesy, które mocno nas osłabiają. Nasi wrogowie, dotychczas podzieleni, zaczynają zawierać sojusze. Bosmerowie, jak sam widzisz po ostatnich wydarzeniach, zaczynają działać.<br />
- Działali i wcześniej - przerwał mu Lionel. - Wszyscy skończyli martwi. Nie chcieli paść na kolana, to sami ich do tego zmusiliśmy. I poderżnęliśmy gardła.<br />
- Wcześniej nie mieli legendarnego Demona Frangeldu i plemienia Latamejów.<br />
<br />
To powiedziawszy Lord Udomiel zasępił się. Zaprowadzenie ładu w rejonie było jego odpowiedzialnością, a plemię kanibali mocno ten ład burzyło. Wszystkie inne klany przekupiono, wybito, zwasalizowano, wchłonięto, przesiedlono, ale nie Latamejów. Oni nie przestali walczyć nawet, kiedy oddziały Udomiela zepchnęły ich do Frangeldu. I kiedy wszyscy spodziewali się, że poumierają tam z głodu, oni wrócili silniejsi, ze zdwojoną siłą i z nową przywódczynią. Udomiel niewiele wiedział o Mannie, ale jej działania znamionowały osobę aktywną i lubiącą inicjatywę. Mógłby to wykorzystać - miał już do czynienia z takim typem dowódcy - ale nie w obecnej chwili. Za dużo sił wiązała Arenthia i bezpośrednie okolice. Latamejowie byli jedyną porażką doświadczonego wojskowego i to sprawiało, że spędzali mu sen z powiek.<br />
- Demona dostaniemy w worku od Ulfrika, zobaczysz - kontynuował Lionel - a kiedy już usuniemy zagrożenie ze strony tego korpusu, przekażę ci część sił miejskich, z których pomocą rozprawisz się z tymi plugawymi dzikusami.<br />
Udomiel zdziwił się serdecznością rozmówcy. Wyglądała podejrzanie.<br />
- W ciągu najbliższych dni zastanowię się nad treścią poselstwa do Ulfrika - oświadczył Lionel. - Trzeba go podejść możliwie ostrożnie i tak, aby nie mógł odmówić. Musimy też wysłać najlepszego posłańca. Polecisz kogoś?<br />
- Tak - odrzekł Lord Udomiel. - Kalatar, bardzo doświadczony goniec, a zarazem poseł. Służy mi od lat i właśnie wrócił z Dominium po zasłużonym odpoczynku. Nakażę mu się szykować.</div>
<div style="text-align: center;">
<br />
II</div>
<div style="text-align: justify;">
<br />
Dwa dni po wydarzeniach z głębi puszczy Marek Verre postanowił, że nadszedł czas, by odesłać Endoriila do Skyrim. Zaczęto zadawać różne pytania. Pobyt wędrownego nauczyciela szermierki - Endonalla - w rezydencji przy Alei Wiecznych Dębów wyraźnie się przedłużał. Młode służące zagadywały go na różne tematy, co nie mogło przynieść niczego dobrego, bo woodmerczyk był fatalny w zmyślaniu kłamstw. Dzieci Ninian, czyli wnuki Maela, bardzo polubiły nowego domownika. Szczególnie Eogan, dziesięcioletni chłopiec. Tym większy smutek ogarnął ich, kiedy dowiedzieli się, że Endonall odchodzi.<br />
- Ale wrócisz, prawda, prawda? - spytał cienkim głosem Eogan. <br />
- Masz moje słowo. Wrócę i poszukamy skarbów, dobrze?<br />
Dziecko pokiwało głową, chwilowo przezwyciężając smutek. Brenna, młodsza siostra, podeszła i podarowała Endoriilowi kwiatek z rodzinnego ogrodu. Ninian skrzywiła się.<br />
- Och, Brenna... - westchnęła. - Ile razy mam ci powtarzać, że nie można rwać kwiatków z tego ogródka, co?<br />
- Ale ja... Dla pana Endonalla...<br />
- Wiem, wiem - Ninian pogłaskała dziewczynkę po głowie. - Ładny gest, ale następnym razem spytaj się mamusi.<br />
Rządek służących stał tuż za rodziną. Brakowało tylko jednej osoby - kucharza. Bosmer zastanawiał się dlaczego. Mael podszedł do towarzysza swoich ostatnich wypraw i podał mu dłoń.<br />
- Do zobaczenia. Do zobaczenia niedługo - uśmiechnął się i ponownie wycofał między swoje wnuki.<br />
W końcu służący zamknęli główną bramę, tuż po tym, jak Endoriil i Marek Verre opuścili rezydencję. Tu czekała na nich dorożka.</div>
<div style="text-align: center;">
<br />
*</div>
<div style="text-align: justify;">
<br />
Jechali już dobrą godzinę i byli daleko poza bramami miasta. Konie rżały i dawały do zrozumienia, że coś im się nie podoba. Dorożką mocno trzęsło, bo co chwilę delikatnie zjeżdżali kołami z drogi.<br />
- Możesz mi już powiedzieć, dokąd jedziemy? - spytał Endoriil. - Czy to wciąż tajemnica?<br />
- Jeszcze tajemnica. Ale jeszcze tylko chwilę, obiecuję.<br />
Po ujechaniu kolejnej mili dorożka stanęła, powożący nią elf zeskoczył na ziemię i otworzył drzwi, zdejmując drugą dłonią swoją czapkę. Dopiero teraz Endoriil dostrzegł, ze to nie kto inny tylko kucharz rodziny Verre. Więc nie tylko słabo gotował, ale i kiepsko radził sobie z końmi, które prychnęły gniewnie, gdy Bosmerowie zanurzali się w las. Szli przez kolejną godzinę, aż znaleźli się w miejscu, które na pierwszy rzut oka nie wyróżniało się niczym. Kucharz podszedł do jednego z największych drzew i zaczął się z nim mocować.<br />
- Może któryś by pomógł, co?<br />
<br />
Endoriil zdziwił się. Spodziewał się słowa "pan" przed lub po zdaniu. Kucharz zawsze adresował tak swoje wypowiedzi do każdego domownika rezydencji, poza służącymi. Woodmerczyk popatrzył na Marka, który nie zamierzał się ruszać, więc sam pospieszył z pomocą. Zorientował się, że w korze drzewnej są niewielkie dziury, jakby specjalnie wydrążone na palce. Elfy dźwignęły wierzchnią warstwę kory i położyły ją na trawie. Weszli do środka stromymi schodami. Po chwili byli w niewielkim pomieszczeniu, usytuowanym ledwie metr pod ziemią. Była to kuźnia. Endoriil nie znał się na kowalstwie, ale sprzęt, który widział, wyglądał imponująco nawet dla laika. Wszystko umieszczone na zaledwie kilkunastu metrach. Kucharz podszedł do największego ze stołów, na którym leżał pakunek, owinięty we wzmocnioną jelenią skórę.<br />
- Myślę, że pora wyjaśnić sprawę - powiedział Marek i poczekał, aż kucharz wróci od stołu z paczką. - Jajecznica nie jest głównym specjałem Mahira.<br />
- Mahir - odrzekł Endoriil, zupełnie inaczej patrząc na stojącego przed nim elfa. - A więc tak masz na imię. Zgaduję, że powożenie też nie jest twoją specjalnością.<br />
- Ha! - zakrzyknął kucharz-kowal. - Faktycznie, Marku, bystry ten twój rdzawogłowy.<br />
Obaj z Verre zaśmiali się gromko, ale ucichli po chwili. Marek skinął głową na Mahira, który uchylił fragment jeleniej skóry i pokazał Endoriilowi zawartość pakunku.<br />
- Mahir jest arcymistrzem zbrojnictwa z klanu Yvanni - tłumaczył Marek głosem poważnym jak rzadko kiedy. - Znam go od dziesiątek lat i kiedy dowiedziałem się, co się stało z jego klanem... Wysłałem ludzi, żeby sprawdzili czy ktoś przeżył, czy można jakoś pomóc. Mahir był ledwo żywy. Od tamtej pory jest u mnie pod przykrywką kucharza. Jego umiejętności są nieocenione. Postanowiliśmy więc, że w końcu z nich skorzystamy. Oto nasz prezent dla ciebie.<br />
<br />
Członek nieistniejącego już klanu Yvanni wręczył Endoriilowi zbroję. Skórzane łączenia spajały elementy ze zwierzęcej skóry z cienką, lecz wyraźnie twardą kolczugą. Na wysokości piersi, po środku pancerza, widniał malunek - dąb stojący w ogniu. Jakość wykonania tego pancerza nie pozostawiała cienia wątpliwości, że autorem był mistrz w swoim fachu. Endoriil skłonił się więc i podziękował, chowając zbroję do plecaka.<br />
- Wracajmy do dorożki - powiedział Marek. - Szukaj sposobności, Endoriilu. Potrzebujemy was, wiesz o tym.<br />
- Wiem. Zrobię, co się da i kiedy się da.<br />
- A więc i ja zrobię coś dla ciebie.<br />
- Ty? Dla mnie? Przecież właśnie dostałem zbroję, a do tego przez trzy miesiące mieszkałem u ciebie w domu. Co ty jeszcze możesz dla mnie zrobić? Tylko proszę, niech to nie będzie kolejna niespodzianka. Powiedz teraz.<br />
- Z radością - uśmiechnął się Marek. - Nie będziesz wracał gościńcem. Nie będziesz też wracał drogami bocznymi. Nie będzie to trwało ani tygodnie, ani miesiące.<br />
- Więc będę wracał...?<br />
- W świątyni Y'ffre są kapłani, którzy za drobną opłatą teleportują cię do Akademii Magów w Winterhold. A z wielu twoich opowieści wiem, że serce cię tam ciągnie, prawda?<br />
- Drobną? - spytał Mahir.<br />
- No, nie do końca, ale Endoriil chyba zgodzi się, że warto, hm?<br />
Endoriil ożywił się. Tam właśnie była Luna. Opowiadał już o niej Markowi i Maelowi wcześniej, ale dopiero po wizycie u Latamejów i kontakcie z Manną myślał o niej praktycznie w każdej godzinie. Nie mogło ułożyć się lepiej! - myślał.</div>
<div style="text-align: center;">
<br />
III</div>
<div style="text-align: justify;">
<br />
Wyruszyli do świątyni dopiero po zmierzchu, przesiadując kilka godzin w karczmie "Leśny Czar". Endoriil jako jedyny nie pił jednak alkoholu; pamiętał, jak na niego działa, a skoro za kilka chwil miał się widzieć z Luną, wolał być trzeźwy. Czy ona w ogóle o nim myśli? A jeśli tak, to jakie te myśli są? Jak zareaguje, kiedy go zobaczy? Sam złapał się na tym, że jego głowa jakby zupełnie wyrzuca z siebie kwestię walki o wolność Bosmerów. Teraz liczyła się tylko Luna.<br />
<br />
Weszli do świątyni Y'ffre bez żadnych problemów. Jeden z kapłanów robił zakupy na miejskim rynku, gdzie zagadał go Mahir. przy okazji machając mu przed oczyma tłustą sakiewką. Przewodnik duchowy już godzinę później stawił się pod knajpą z dwoma kompletami kapłańskich szat. Endoriil i Marek Verre ubrali się w nie w zaciemnionym kącie izby. Woodmerczyk dźwigał dość ciężki plecak z małą ilością zapasów, z nowym pancerzem i wetkniętym mocno na siłę mieczem. Mahir żegnał się:<br />
- Endoriil. Niech ta zbroja dobrze ci służy. Być może to jedyny i ostatni wkład klanu Yvanni w walkę z Altmerami...<br />
Mahir spuścił głowę. Stracił cały klan, a sam był w zbyt podeszłym wieku,by walczyć jako żołnierz, dlatego mocno liczył na Endoriila.<br />
- Już niedługo o twoich umiejętnościach dowie się każdy Bosmer, Mahirze - odpowiedział Endoriil. - I każdy zapamięta nazwę twojego klanu. Na wieki, zapewniam cię.</div>
<div style="text-align: center;">
<br />
*</div>
<div style="text-align: justify;">
<br />
Prowadzeni przez kapłana przeszli obok straży bez przygód. Długie schody, prowadzące na górę, były najpoważniejszą przeszkodą na ich drodze. Po kilku chwilach Marek Verre musiał zwolnić, nie nadążał. Gdy dotarli na szczyt, Endoriil jeszcze raz spojrzał na Arenthię. Perspektywa sprzed wejścia do świątyni Y'ffre była niesamowita. Widać było, że miasto było stawiane tak, by oddać cześć czczonemu przez Bosmerów bóstwu. Wszystkie uliczki w tej części Arenthii były skierowane wprost na ten monumentalny i niezwykle stary budynek. Wrota uchyliły się przed nimi delikatnie i zamknięto je tuż po tym, jak zniknęli w ciemności.<br />
<br />
Wielka długa sala, po której obu stronach stało po siedem dużych i przysadzistych kolumn, była zaciemniona. Na samym środku przybytku mieściła się marmurowa fontanna, której biel była szczelnie okryta ciemną zielenią oplatających ją roślin. Endoriil żałował, że noc była pochmurna, ponieważ przez okrągły otwór w dachu świątyni wlewałoby się do sali księżycowe światło. Teraz jednak panował tu mrok, rozświetlany tylko przez dwie pochodnie stojące po przeciwległej stronie sali, przy czymś, co wyglądało na ołtarz.<br />
- To tutaj składano ofiary ze zwierząt? - spytał.<br />
- Co? - odrzekł kapłan, otwierając boczne drzwi, gdzie siedział kolejny mnich. - Tak, tak, dopóki można było i dopóki mięsa zwierząt nie zaczęto żałować. Pamiętam takie czasy, że niemal dzień w dzień posadzka ołtarza ociekała czerwienią, tyle zwierząt składano w ofierze. A to za powodzenie w miłości, a to za ozdrowienie dzieci. I kiedyś, panowie drodzy, nie przyjąłbym was tu, ale skoro datków ofiarnych nie ma, a jakoś sobie radzić musimy, to jesteśmy.<br />
Powiedziawszy to rzucił drugiemu kapłanowi sakiewkę. Ten zdumiony potrząsnął nią.<br />
- Co jest? - spytał, najwyraźniej wybudzony ze snu.<br />
- Robota dla ciebie - odrzekł ten pierwszy. - To, co zwykle.<br />
- To, co zwykle? - powtórzył Marek, dziwiąc się spod kaptura fioletowej szaty. - To znaczy, że macie więcej zleceń teleportacji?<br />
- Oczywiście, panie Verre.<br />
Marek zmartwił się. Został rozpoznany, a zależało mu na anonimowości. Pech jednak chciał, że jego twarz była powszechnie znana i, jak widać, nawet pod kapturem anonimowym być nie mógł.<br />
- I kto się teleportuje? - zagadnął Endoriil.<br />
- A, różne elfy, nieznajomy. Mógłbym poprosić o imię towarzysza szanownego radnego?<br />
- Nie mógłbyś - uciął Marek. - Ta sakiewka tak głośno brzęczy właśnie dlatego, że mój kompan ma pozostać anonimowy.<br />
- Jakie elfy? - drążył temat woodmerczyk.<br />
- Ano, uciekają, panie, przed wojną i prześladowaniem. Korzystają z naszych usług i układają sobie życie na nowo, w innym miejscu.<br />
- Ci, co ich stać na wasze usługi, tak?<br />
Endoriil skrzywił się. Cena, jaką Marek Verre musiał zapłacić za teleport, była wielka. Elf zdawał sobie sprawę, że teleportowano tylko tych bogatych. Albo biedniejszych, którzy sprzedali absolutnie wszystko, aby wysupłać odpowiednią kwotę dla chciwych kapłanów.<br />
- Nie zwlekajmy - zasugerował Marek i podał dłoń Endoriilowi. Uścisnął ją bardzo mocno. - Po tym wszystkim, co przeszliśmy, nie muszę chyba mówić, że czekamy z niecierpliwością. Na ciebie i całą resztę. Postaramy się, żeby wszystko było tu dopięte na ostatni guzik. Przekonaj ich. Zrób, co możesz.<br />
<br />
Dwaj kapłani przyglądali się znudzeni. Widzieli już w tym miejscu sporo dramatów, które niejednego przyprawiłyby o łzy. Na przykład rodzinę, która nie mogła opłacić teleportu dla wszystkich członków, więc wysyłano tylko matkę i dwójkę dzieci, podczas gdy ojciec musiał zostać. Zdarzały się sytuacje, gdy bosmerskie rodziny widziały się w komplecie ostatni raz właśnie tu, w świątyni. Przy takich sytuacjach takie zwykłe "do zobaczenia" nie budziło w nich żadnych emocji.<br />
- Możemy już? - powiedział jeden, głosem mocno zniecierpliwionym. - Kolega mówi, że do Akademii Magów w Winterhold, tak?<br />
- Tak - odpowiedział Endoriil, a na jego twarzy pojawił się niekontrolowany uśmiech.<br />
Jeden z kapłanów usiadł na wykutej z marmuru ławeczce i liczył pieniądze. Drugi wypowiedział serię zaklęć, układając przy tym dłonie w kilka przedziwnych kombinacji. Niewielka salka boczna świątyni Y'ffre wypełniła się na ułamek sekundy jasnym światłem. Ostatnim, co zapamiętał Endoriil z Arenthii był łagodny uśmiech Marka Verre.</div>
<div style="text-align: center;">
<br />
IV</div>
<div style="text-align: justify;">
<br />
Boli! Ach, jak mocno boli! - pomyślał Endoriil, wisząc w ciemnościach, nie czując pod nogami żadnego oparcia, ale też nie spadając w dół. Ten stan zawieszenia trwał jednak ledwie sekundę, bo od razu potem wylądował na głównym placu Akademii Magów w Winterhold, na dalekiej północy Skyrim. Jeszcze zanim w ogóle zdążył się rozejrzeć, zwymiotował nagle na lekko oblodzony kamienny chodnik. Brzuch powoli wracał do normy, a będący na kolanach Endoriil rozejrzał się. Klęczał dokładnie przed czymś w rodzaju studni, z której biło w górę błękitno-fioletowe światło, a tuż za nią stał kilkumetrowy posąg, przedstawiający maga rzucającego jakieś zaklęcie, albo powstrzymującego coś. Jego wyrzeźbione w kamieniu szaty sprawiały wrażenie falujących pod wpływem wiatru. Bosmer był teraz pośrodku otoczonego wysokim kamiennym półkolem placu. Konstrukcja była imponująca. Za pomnikiem stał wielki budynek, centralne miejsce akademii. Po bokach były dwa mniejsze, ale wciąż imponujące.<br />
- Wołajcie jakiegoś nauczyciela! - krzyknął jeden z młodych adeptów.<br />
Dopiero teraz Endoriil dostrzegł, że przygląda mu się gromadka uczniów. Kilkoro siedziało na ławeczkach i przeglądało notatki, inni po prostu relaksowali się, spacerując po placu.<br />
- Sztuka teleportu. Chciałabym to umieć - powiedziała jedna z magiczek. Chwilę potem dodała: - Tylko bez tych nieprzyjemności żołądkowych.<br />
- Jest jakieś miejsce, gdzie mógłbym się odświeżyć? - powiedział podróżnik.</div>
<div style="text-align: center;">
<br />
*</div>
<div style="text-align: justify;">
<br />
Rodizok, altmerski mag, przesłuchał przybysza, ale dowiedział się niewiele. Obcy cały czas przyglądał mu się podejrzliwie. Nic dziwnego, myślał Altmer, w końcu mówi, że przybywa z Valen, a gdzie jak gdzie, ale tam ich obie rasy kiepsko się ostatnio dogadują. <br />
- Uchodźca z Valenwood, przystrojony w szaty maga, chociaż magiem nie będący - wyliczał Rodizok. - I chcesz się zobaczyć z naszą adeptką.<br />
Byli w jednej z mniejszych komnat dla nowo przybyłych uczniów. Fioletowa szata kapłana leżała na ziemi, a Endoriil właśnie nałożył swój płaszcz na ramiona. Pod spodem miał lekką skórzaną zbroję zakupioną w Arenthii. Prezent od Mahira wciąż trzymał w plecaku, z którego lekko wystawał miecz, przyciągając uwagę Rodizoka.<br />
- Ciekawa broń, mogę? - spytał.<br />
- Śmiało - odrzekł, pamiętając zakończone fiaskiem próby wyciągnięcia go przez jednego z Latamejów.<br />
Rodizok jednak tylko lekko wyciągnął broń z plecaka, przyjrzał się i odłożył z powrotem. Patrzył na rękojeść, a potem na dłoń niespodziewanego gościa. Dostrzegł bliznę. Nie pytał. Na razie.<br />
- Domyślasz się pewnie, że twoje wtargnięcie jest niemile widziane przez Akademię - powiedział zimno. - Mocno przestraszyłeś naszych adeptów. I ubrudziłeś plac.<br />
- Przepraszam z całego serca - sarkastycznie odpowiedział Endoriil, nie siląc się nawet, by zabrzmieć miło. - Czy adeptki poinformowały Lunę, że na nią czekam?<br />
- Owszem, ale nie wiem, czemu chciałaby się spotykać z kimś takim jak ty.<br />
- Co to ma znaczyć? - Endoriil zareagował gniewnie. <br />
- Ach, nie to, co myślisz - Rodizok roześmiał się. - Miałem na myśli osobę nie dysponującą talentem magicznym. Ach, Bosmerowie i ich gorące głowy. Ale już na poważnie i bez żadnych uprzedzeń: słuchaj, nie masz prawa przebywać tu, jeśli nie jesteś członkiem naszego kręgu. Strażnik odeskortuje cię do karczmy w mieście i tam poczekasz na Lunę. O ile w ogóle będzie chciała się z tobą spotkać.<br />
- Będzie chciała - odpowiedział Endoriil.<br />
<br />
Przed komnatą już czekał wspomniany strażnik i odprowadzał elfa wpierw do bramy, a potem przez długi kamienny most. Wzrok kilkunastu adeptek i adeptów odprowadzał przybysza, ale Luny wśród nich nie było. Idąc przez most, Endoriil poczuł chłodne powietrze Skyrim, wiatr dmący z każdej strony nieprzyjemnie schładzał mu policzki. Już teraz zatęsknił za ciepłym Valenwood. Spacer nie trwał długo. W końcu strażnik bezceremonialnie odwrócił się i zaczął wracać przez most, a Endoriil stał pośrodku czegoś, co kiedyś było dużym miastem. Teraz było tu zaledwie kilka domów na krzyż i karczma, do której elf wszedł i chociaż obiecał sobie nie pić alkoholu, to od razu po wejściu zamówił wino. Wziął też dwie szklanki i czekał.</div>
<div style="text-align: center;">
<br />
*</div>
<div style="text-align: justify;">
<br />
Trudno jej było uwierzyć w opowieści Patty, koleżanki z drugiego roku studiów magicznych, ale kiedy przechodziły przez plac, zorientowała się, że nie jest to żaden dowcip. Luna, młoda cesarska o jasnych blond włosach, niepewnie stąpała przed siebie. Wszyscy adepci patrzyli na nią, większość z dziwnym uśmieszkiem na ustach. Pulchna Patty, niezwykle otwarta i sympatyczna dziewczyna, nie mogła powstrzymać pytań.<br />
- Kim on dla ciebie jest, co? - mówiła z wypiekami na twarzy. Słowa wypadały z jej ust w niesamowitym tempie: - Edna mówi, że całkiem przystojny ten twój elf, ale ja to go nie widziałam. Kaptur miał na sobie, wiesz? Ale podobno magiem nie jest, Rodizok już go wziął na spytki i podobno z samego środku lasów Valen się teleportował! Niesamowite, nie sądzisz?<br />
Luna uwierzyła. Endoriil jest tutaj! Czeka na nią w karczmie, a ona jest tą wieścią przytłoczona. Co on tu robi? Co on sobie myśli? Czy coś się stało? <br />
- Co on jakiś twój luby, tak? - Patty drążyła temat, uśmiechając się z podniecenia. - Ach! Już wiem! To ten elf musi być! Ten, co o nim mówiłaś, jak piliśmy to wino, które ukrad...<br />
Dziewczyna wstrzymała się w ostatniej chwili. W końcu ukradły to wino Ednie, kiedy ta była na wyprawie do Saarthalu razem ze swoją klasą. A teraz stała ledwie kilka metrów obok i mogłaby się mocno zdenerwować, gdyby dowiedziała się, co stało się z jej czerwonym cienistym z Cyrodiil.<br />
- No! To ten, prawda, prawda? Endoriil, tak?<br />
- Patty, porozmawiamy później, dobrze? - Luna odpowiedziała zatroskanym głosem.<br />
I kiedy była już kilka metrów od bramy prowadzącej na kamienny most, Patty wstrzymała ją, chwytając za ramiona. Obróciła ją w stronę komnat adeptek.<br />
- No coś ty, Luna. Taka nieumalowana?</div>
<div style="text-align: center;">
<br />
*</div>
<div style="text-align: justify;">
<br />
To on. To naprawdę on. Przekroczyła próg karczmy i stała jak wryta, bo dopiero teraz była pewna, że to prawda. Stała w tym samym bordowym płaszczu, który miała na sobie w dniu, w którym się spotkali. Przyglądała się mu. Siedział samotnie przy stole w opustoszałej karczmie i pił wino. Zostało pół butelki. Jego płaszcz był przełożony przez ławę, o którą się teraz opierał. Wyglądał inaczej niż go zapamietała. Jakby się lekko postarzał, spoważniał. Sprawiał wrażenie głęboko zamyślonego, a jego czoło delikatnie marszczyło się, gdy dolewał sobie wina. Luna uśmiechnęła się, wspominając wieczór w Laanterii, jeden z ostatnich beztroskich momentów. Miniony rok spędziła na dalekiej północy, odcięta od świata. Poznawała sekrety magii ze szczególnym uwzględnieniem szkoły iluzji, w której przejawiała niemały zdaniem nauczycieli talent. Wspólne picie z Patty było jedną z niewielu chwil, gdy mogła się zrelaksować, ale taką wybrała dla siebie drogę. Chciała czarować i to potężnie, a właśnie tu mogła się tego nauczyć. W końcu podeszła.<br />
- Endoriil... - powiedziała cicho, stając przy stole.<br />
Gdy ją dostrzegł, natychmiast wstał, doskoczył i mocno przytulił. Wziął głęboki oddech przez nozdrza. Luna nie wiedziała, że jej zapach kojarzy mu się ze świeżą rosą z puszcz Valen. Obejmował ją mocno i pocałował w policzek. Również mocno.<br />
- Luna - powiedział, a błogi uśmiech zstąpił na jego twarz. - Tyle czasu cię nie widziałem. Jesteś dokładnie tak piękna, jak pamiętam. Usiądź, napij się!<br />
Nie odpowiedziała. A chwilę wcześniej nie odwzajemniła objęcia. Nie wyciągnęła rąk. Trzymała je przy sobie, jakby zdrętwiałe i niezdolne do reakcji. Endoriil nalał jej wina i wzniósł toast za spotkanie - wypiła, wciąż milcząc. Była totalnie zaskoczona jego wizytą.<br />
- Zastanawiasz się, dlaczego tu jestem, co? <br />
- Nie będę ukrywać - uśmiechnęła się delikatnie. - Zastanawiam się.<br />
Milczeli przez chwilę: ona - zdumiona, on - przyglądający się jej uśmiechowi, lekko zarumieniony na twarzy. Karczmarz bezszelestnie podszedł i wymienił opróżnioną butelkę wina na nową.<br />
- Jesteś taka piękna.<br />
- Ech... - spuściła głowę. - To jak tu trafiłeś? Teleport? Wzbudziłeś spore zainteresowanie moich koleżanek.<br />
- Teleport z Valen. Byłem tam - powiedział i zastanawiał się chwilę, czy może jej opowiedzieć całą prawdę o tym, co wydarzyło się od ich ostatniego spotkania. Po dłuższej chwili milczenia doszedł do wniosku, że nie będzie jej okłamywał, ale parę faktów przemilczy, bo ich tłumaczenie zajęłoby wieki. Kontynuował: - Darelion wysłał mnie do Valen, żebym nawiązał z kimś kontakt. Ten ktoś może nam pomóc, a my możemy pomóc jemu.<br />
- Może wam pomóc w budowie podgrodzia? W listach od Ri czytałam, że idzie wam świetnie. Nawet mimo tego, że Nordowie rzucają wam kłody pod nogi.<br />
- Nie chodzi o pomoc na podgrodziu. Tam sobie radzimy, dokładnie tak.<br />
- Pisał też o kompanii bosmerskiej i że walczyliście na Pograniczu. Przyznam szczerze, że trochę się martwiłam.<br />
Endoriil uśmiechnął się.<br />
- Podobno jesteś jednym z liderów, czyli spełniasz plan Faridona, prawda? Ty i Darelion. No i Granos, tak?<br />
- Granos nie ma nic wspólnego z korpusem. To tylko duchowy przewodnik, ale ja i Darelion, tak, właśnie my zebraliśmy to do kupy. Ale nie tylko. Są też Neven, Neafel, Baelian, Daren. Jest nas coraz więcej.<br />
<br />
Znów milczeli przez dłuższą chwilę. Zrobiło się niezręcznie. Endoriil dolał wina, oboje się napili. Patrzył na nią i szukał jej wzroku, ale ona uciekała oczami to na stół, to na ścianę. <br />
- Kocham cię, Luna. Cały czas, wiesz?<br />
- Endoriil...<br />
Spojrzała na niego, ale w jej wzroku był smutek i żal. Być może gdzieś daleko za nimi była miłość, ale nie dostrzegał jej. Już nie.<br />
- Ja mam tu mnóstwo obowiązków, wiesz? - Luna lekko się jąkała. - Zaczęłam właśnie drugi rok, a to znaczy, że do teorii dochodzi praktyka. Już za dwa miesiące mam iść z grupą badać Saarthal. Wiesz, ile to dla mnie znaczy?<br />
- Nie kochasz mnie? <br />
- Endoriil, proszę... - mówiła, coraz bardziej zmieszana. - Ty też masz obowiązki. Jesteś w kompanii w armii króla Ulfrika i jesteś ważny na podgrodziu, tak słyszałam. To znaczy czytałam, Ri mi pisał. Kto wie, jakie rozkazy dalej dostaniecie. A właśnie, jak z Ri? Dalej się przyjaźnicie, prawda?<br />
Endoriil nie odpowiedział. Zamiast tego wypił swój kubek do dna i szybko napełnił go ponownie, aż po brzegi. Znów wziął kilka łyków. Jeden z liderów podgrodzia Whiterun i oficer kompanii bosmerskiej - to wszystko, co w nim teraz widziała? Minęło sporo czasu. Teraz, po kilkumiesięcznym pobycie w Valen, stał się kimś więcej. Wiele osób w ojczyźnie mocno na niego liczyło, dla innych stał się legendą bądź koszmarem - Demonem Frangeldu. Wkrótce miał rozpocząć się bój o wolne Valen. Bosmerowie szykowali się, by stanąć do walki z potęgą Dominium, a on - zwykły woodmerczyk - miał stanąć na czele tego zrywu. Dobrze pamiętał to, co pokazał mu Mael - rozkopane doły pełne ciał innych, którzy wznieśli broń i okrzyki o wolności. Na szali było jednak coś znacznie większego niż jego własne życie. Już teraz czuł, że na jego barki spadnie odpowiedzialność za tysiące, a może nawet dziesiątki tysięcy istnień. Jego część chciała tego - walki o wolne Valenwood i rozgromienia wrogów, ale była też druga część. Ta, która do niedawna milczała, a teraz siedziała naprzeciw młodej blondynki i błagalnym wzrokiem prosiła o słowa "kocham cię" z tych drobnych, czerwonych ust. Ta część rosła w siłę i w tej chwili przyćmiła pierwszą.<br />
- Odejdźmy gdzieś razem - powiedział nagle, zaskakując nawet samego siebie, ale nie przerywał: - Odejdźmy daleko od Altmerów, Bosmerów i od Cesarstwa. Żyjmy we dwoje na jakimś odludziu, z dala od problemów tego świata. Zostawmy to wszystko, tak po prostu.<br />
Luna znów spuściła wzrok. <br />
- To nie musi być Skyrim - kontynuował. - Wiem, że tu zimno. Dla mnie nawet zdecydowanie za zimno. Gdzieś nad morzem w Cesarstwie? Jakaś mała wioska, która żyje z rybołówstwa. Co ty na to?<br />
- Ty nic nie rozumiesz! - Luna uniosła rozedrgany głos. <br />
- Albo coś czujesz, albo nie. Czujesz?<br />
- Nie o to chodzi!<br />
- Właśnie o to, Luno. Kocham cię. A ty?<br />
- Ja jestem magiem! To znaczy chcę być magiem. Nie rozumiesz?! - wykrzyknęła. Endoriil milczał. Luna kontynuowała: - Zostawiłam rodzinę, żeby tutaj dotrzeć. Zostawiłam matkę, zostawiłam ojca. Wzięłam praktycznie całe ich oszczędności, żeby mieć szansę dotarcia tutaj, a i tak nie starczyło nawet na połowę drogi! Gdyby nie Ri, nie byłoby mnie tu. To powinno ci pokazać, z jak majętnej rodziny pochodzę i jak wiele wyrzeczeń to wszystko mnie kosztuje... Moją jedyną szansą na osiągnięcie czegoś w życiu jest magia. Podobno mam do tego talent. A skoro mam do czegoś talent, to chcę go wykorzystać. Ty masz swoje sprawy na podgrodziu, czujesz się dla nich ważny. Ja też chce się czuć dla kogoś ważna.<br />
- Dla mnie jesteś najważniejsza - powiedział i otulił jej rękę swoimi dłońmi. - Powiedz słowo, a odejdziemy. O pieniądze nie musisz się martwić.<br />
- Dla ciebie? - odpowiedziała znacznie spokojniej, gdy poczuła ciepło jego dłoni. - To nie to samo. Ja chcę coś osiągnąć. I kiedyś wrócić do rodziców i pokazać im, że ich córka jest kimś ważnym i sporo potrafi. Postawić im dom i zatrudnić służbę, żeby ojciec nie musiał już harować w polu, a matka łatać ciuchów innych z wioski po to tylko, żeby mieć na chleb. Ale co taki leśny elf jak ty może o tym wiedzieć!<br />
<br />
Luna znów wybuchła i nie przestawała mówić:<br />
- Wychowałeś się w lesie i jedyne, co cię wtedy interesowało, to pewnie czy zjecie dziś dzika, czy jelenia! To, co się stało twojemu klanowi to tragedia, ale takie tragedie zdarzają się codziennie w całym Tamriel, Endoriil. Czy ty w ogóle jesteś w stanie to zrozumieć?<br />
Wiem - pomyślał, ale nie odpowiadał. Widziałem więcej niż myślisz. Ale jaki sens ma powiedzenie tego teraz?<br />
- Ri dał szansę i mnie, i tobie. Postaram się ją wykorzystać. Chcę zostać szanowanym magiem i to na tym się skupiam. Nie odejdę z tobą.<br />
Endoriil zamknął oczy i zanurzył głowę w dłoniach. Chciał płakać, ale nie potrafił. Zamiast tego oddychał głęboko.<br />
- Przepraszam... - powiedziała Luna, gdy nieco ochłonęła i zobaczyła reakcję elfa. - Wiem, że przesadziłam, ale musiałam to powiedzieć.<br />
- Wystarczyło zwykłe: nie, nie kocham, odejdź - powiedział smutnym głosem, otworzywszy oczy i dopijając wino.<br />
Podczas kolejnej chwili milczenia Endoriil sięgnął pod stół i wyciągnął swój plecak. W mgnieniu oka znalazł błękitny szal, nieco ubrudzony w wyniku podróży, i położył go na stół.<br />
- Zdaje się, że powinienem ci to oddać.<br />
- To był prezent... Prezentów się nie zwraca. Zachowaj go.<br />
- Po co? - spytał szeptem. - Żeby przypominał mi o tym, co właśnie tracę?<br />
Luna wstała od stołu, założyła bordowe rękawiczki i nasunęła na głowę kaptur swojej szaty. Patrzyła na elfa. Był rozbity i załamany, ale nie mogła mu dać tego, czego od niej oczekiwał. Nie teraz. Liczyła, że Endoriil znajdzie sobie kogoś, z kim będzie szczęśliwy, a przynajmniej tak sobie mówiła.<br />
- Żegnaj, Endoriilu - powiedziała i wyszła z karczmy, a jej oczy zaczęły łzawić.<br />
Gdy drzwi zatrzasnęły się z hukiem, elf zamówił kolejną butelkę wina. A potem kolejną.</div>
<div style="text-align: center;">
<br />
V</div>
<div style="text-align: justify;">
<br />
Endoriil odzyskał przytomność. Jego ciało podskakiwało zupełnie nierytmicznie, a drzewa wokoło zdawały się powoli zostawać w tyle. Zorientował się, że jest na wozie, powożonym przez Altmera. Był to specjalista od magii zniszczenia - Rodizok. Trzymał wodze i raz na jakiś czas popędzał parę dostojnych koni. Zmierzali na południe po wąskiej drodze. Kilka mil na północy, a więc daleko w tyle za nimi, Endoriil dostrzegał miasto.<br />
- Gdzie my jesteśmy? - mówił, przecierając zmęczone oczy. - Co to za miasto? I co ja z tobą robię?<br />
- O, obudziłeś się - odrzekł Rodizok i rzucił na tył bukłak obszyty grubą warstwą zwierzęcego futra.<br />
Endoriil bardzo szybko odkorkował go i pociągnął kilka łyków grzanego wina. Niezwykle przyjemne uczucie przebiegło mu przez wysuszone gardło i zadomowiło się w żołądku, ogrzewając całe ciało. <br />
- Godzinę temu minęliśmy Windhelm. Sporo przespałeś, mój ty towarzyszu podróży.<br />
Bosmer zastanawiał się, jakim cudem jest na wozie z Altmerem. Może to jakaś magia?<br />
- To jakaś magia? - spytał.<br />
- Jaka tam magia. Spiłeś się, bracie merze. Karczmarz mi cię wrzucił siłą do wozu, jak brałem u niego zapasy na drogę. Powiedział, że od dwóch dni siedzisz tam i zalewasz smutki jakieś. Domyślam się więc, że spotkanie z Luną szczęśliwego zakończenia nie miało? - spytał, ale po chwili sam zmienił temat, widząc narastający gniew rozmówcy: - Ten twój miecz. Ciekawa broń. Zaklęta.<br />
Ostrze Zemsty wciąż było w lodowej pochwie, ale leżało tuż obok Altmera.<br />
- Opowiesz mi o tej broni? Ostrze Zemsty, ładna nazwa. Lodowa pochwa też ciekawa.<br />
- Mówiłem przez sen?<br />
- A gdzie tam. Za młodu uczyłem się języków. <br />
Endoriil zdziwił się. Z tych dwóch opcji swoje mówienie przez sen uważał za bardziej prawdopodobną niż Altmera poliglotę.<br />
- Zdobyłem go w puszczy Valen.<br />
- W zwykłej puszczy? - drążył temat Rodizok. - Na dłoni masz aktywator. Takich rzeczy nie rozdają wiewiórki każdemu przechodniowi w puszczy Valenwood, jak sądzę.<br />
- Ciekawski jesteś.<br />
- Taka już moja wada, jak twierdzi wielu. Ja natomiast uważam, że to zaleta - uśmiechnął się Altmer. - Wyciągniesz broń? Mógłbyś to dla mnie zrobić?<br />
Cień niepewności przemknął po obliczu Endoriila. Altmer to zauważył.<br />
- Jestem badaczem magii zniszczenia. I praktykuję sam. Po prostu chciałbym to zobaczyć, bo domyślam się, że ów miecz ma coś wspólnego z moją dziedziną magii.<br />
- Skąd wiesz? Próbowałeś go wyjąć?<br />
- Oczywiście, ze próbowałem, za głupiego mnie masz? - Rodizok znów się roześmiał. - Ale wiem i bez próbowania. Na dłoni masz aktywator, a lodowa pochwa stanowi potężne antyzaklęcie. Jeszcze przed chwilą myślałem, że zwykłe, ale twoja niechęć do zademonstrowania mi miecza zmienia moją optykę. Boisz się potęgi, która drzemie w tej broni, prawda?<br />
- Mylisz się, nie boję się.<br />
- Więc uważasz, że ja bym się przestraszył? Uwierz mi, niejedno w życiu widziałem. <br />
- Nie wyciągnę miecza, zapomnij o tym.<br />
- Ech... - Rodizok westchnął. - Wielka szkoda, wielka, naprawdę. Odkupię więc od ciebie tę broń. Oferuję ci za nią dziesięć tysięcy septimów.<br />
Endoriila zatkało. Dziesięć tysięcy to mnóstwo pieniędzy, ale pieniądze to ostatnie, czego teraz pragnął. Sięgnął więc po to, czego pragnął w tej chwili zdecydowanie najmocniej - bukłak pełen grzanego wina.<br />
- Dwadzieścia tysięcy - Altmer podbił cenę. - Co powiesz?<br />
- A umiesz sprawić, żeby kobieta się w tobie zakochała?<br />
- Mój drogi bracie merze - odparł Rodizok tonem pouczającym, który przypominał Bosmerowi Ri'Baadara. - Ze wszystkich tajemnic magicznych pragniesz tej, której nikt jeszcze nie rozwikłał. W obliczu fiaska naszych negocjacji sugeruję, żebyś się zrelaksował i rozkoszował winem, póki ciepłe. Za dwa dni będziemy w Whiterun.</div>
<div style="text-align: justify;">
</div>
<div style="text-align: justify;">
______________________________________________________</div>
<div style="text-align: justify;">
Spis treści bloga z odsyłaczami do wszystkich odcinków znajdziesz <a href="http://dikajos.blogspot.co.uk/2014/10/spis-tresci-bloga.html"><span style="font-size: large;">TUTAJ</span></a></div>
dikajoshttp://www.blogger.com/profile/17852878016698983065noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-4563288153838779576.post-68930288196256784432015-09-28T13:07:00.002-07:002016-03-13T04:41:51.526-07:00TES "Taki Los" - odcinek XXI<div class="western" style="line-height: 100%; margin-bottom: 0cm; text-align: center;">
<span style="font-size: small;"><span style="font-family: "arial" , "helvetica" , sans-serif;">THE ELDER SCROLLS</span></span></div>
<div style="text-align: center;">
<span style="font-size: small;"><span style="font-family: "arial" , "helvetica" , sans-serif;">
</span></span></div>
<div class="western" style="line-height: 100%; margin-bottom: 0cm; text-align: center;">
<span style="font-family: inherit; font-size: small;">TAKI LOS</span></div>
<div style="text-align: center;">
<span style="font-family: inherit; font-size: small;">
</span></div>
<div class="western" style="line-height: 100%; margin-bottom: 0cm; text-align: center;">
<span style="font-family: inherit;"><b><span style="font-size: large;"><br /></span></b></span>
</div>
<div style="text-align: center;">
<span style="font-family: inherit;"><b><span style="font-size: large;">
</span></b></span></div>
<div class="western" style="line-height: 100%; margin-bottom: 0cm; text-align: center;">
<span style="font-family: inherit;"><b><span style="font-size: large;">ODCINEK XXI</span></b></span></div>
<div style="text-align: center;">
<span style="font-family: inherit;"><b><span style="font-size: large;">
</span></b></span></div>
<div class="western" style="line-height: 100%; margin-bottom: 0cm; text-align: center;">
<span style="font-family: inherit;"><b><span style="font-size: large;">MANNA</span></b></span></div>
<div style="text-align: justify;">
</div>
<div class="western" style="line-height: 100%; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<span style="font-family: inherit;"><br /></span>
</div>
<div class="western" style="line-height: 100%; margin-bottom: 0cm; text-align: center;">
<span style="font-family: inherit;"><a href="http://dikajos.blogspot.co.uk/2015/09/tes-taki-los-odcinek-xx.html">Poprzedni</a> - <a href="http://dikajos.blogspot.co.uk/2015/10/tes-taki-los-odcinek-xxii_6.html">Następny</a></span>
</div>
<div class="western" style="line-height: 100%; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<span style="font-family: inherit;"><br /></span>
</div>
<div style="text-align: justify;">
</div>
<div class="western" style="line-height: 100%; margin-bottom: 0cm; text-align: center;">
<span style="font-family: inherit;">I</span></div>
<div style="text-align: justify;">
</div>
<div class="western" style="line-height: 100%; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<span style="font-family: inherit;"><br /></span>
</div>
<div style="text-align: justify;">
</div>
<span style="font-size: small;"><span style="font-family: inherit;"><br /></span></span><span style="font-size: small;"><span style="font-family: inherit;">GDZIEŚ W GĘSTWINIE PUSZCZY VALEN</span></span><br />
<br />
<span style="font-size: small;"><span style="font-family: inherit;">- Przerzucać tę broń! Żwawiej, żwawiej! - krzyczała niewysoka, umięśniona bosmerka odziana w skąpą przepaskę biodrową, uwydatniającą jej mocne i wytatuowane uda. Na górze miała bezrękawnikowy kaftan z wyprawionej skóry zwierzęcej. - Ruszać się! Świta już, a my jesteśmy do tyłu z planem.</span></span><br />
<span style="font-size: small;"><span style="font-family: inherit;">- Manna, proszę cię, daj spokój – powiedział Saleh, olbrzym z niedźwiedzim tatuażem. Oparł dłonie na kolanach i przykucnął, ciężko oddychając. Jego dwóch towarzyszy, członków grupy niedźwiedzi, zrobiło to samo. Ich przywódczyni sama kontynuowała pracę.</span></span><br />
<span style="font-size: small;"><span style="font-family: inherit;">Plemię <span style="font-family: inherit;">L</span>atamejów podzielone było już od pokoleń na kilka grup, noszących swe nazwy od zwierząt. Najpotężniejsi i najsprawniejsi wojownicy byli oznaczani tatuażami niedźwiedzia. Zwiadowcy byli lisami, kurierzy ważkami, regularne oddziały zwano wilkami. Odpowiedzialni za logistykę i organizację życia w osadzie byli szanowanymi sowami. Manna była sową, córką poprzedniego wodza – Rannoka. Pod jego opieką uczyła się przywództwa nad plemieniem. Miała dwie młodsze siostry, obie służyły jako początkujące lisice. Po śmierci ojca była logicznym następcą i przejęła władzę, ciesząc się poparciem większości <span style="font-family: inherit;">L</span>atamejów. </span></span><br />
<span style="font-size: small;"><span style="font-family: inherit;">- Wypoczęliście już? - spytała, obrzucając ich spojrzeniem pełnym wyrzutu. - Ruszajcie dupska, bo wymarsz niedługo.</span></span><br />
<span style="font-size: small;"><span style="font-family: inherit;">- Nie wiem, czy to dobry pomysł – odrzekł Saleh. Kompani ponownie kiwnęli głowami, popierając go. Wszyscy jednak posłusznie wstali i ponownie przerzucali altmerską broń z wozu do zdobycznych metalowych skrzyń. - Zobacz, ile mamy tej broni. Jeszcze trochę i będą przypadały po dwa miecze na głowę. Nie musimy już robić rajdów na ich patrole. Jest dobrze.</span></span><br />
<span style="font-size: small;"><span style="font-family: inherit;">- Ty chyba sobie żartujesz, Saleh – odrzekła Manna i chwyciła jeden z miecz<span style="font-family: inherit;">y</span>, bogato zdobiony, zapewne oficerski. Przyglądała mu się. - Niezła broń i mamy jej sporo, tak, ale przecież nie zdobycie broni jest naszym celem, tylko zabijanie Altmerów. Z tym jest całkiem dobrze, zgoda, ale nie możemy ani stracić czujności, ani inicjatywy. Gryziemy ich jak wściekłe wilki, wychylamy się z lasu i szarpiemy i nie przestaniemy tego robić, dopóki nie odejdą.</span></span><br />
<span style="font-size: small;"><span style="font-family: inherit;"></span></span><br />
<span style="font-size: small;"><span style="font-family: inherit;">Tymczasowa osada, w której plemię przebywało, tętniła życiem. Latamejowie już na samym początku Rzezi stali się plemieniem wędrownym, a może raczej „uciekającym”. Prowadzeni przez Lorda Udomiela Altmerowie bardzo mocno ich przetrzebili, ale nie zdołali złamać ani skłonić do podpisania rozejmu na swoich warunkach. Jeszcze trzy miesiące temu to stare bosmerskie plemię było zaledwie małą niedogodnością dla wojsk Dominium, ale w ostatnim czasie, od kiedy Manna przejęła pełnię władzy, stali się poważną i mądrze prowadzoną grupą. Zyskali wielką sławę w całej północnej części Valen, stali się tematem rozmów podróżnych w karczmach przy gościńcach i każdy Bosmer po cichu trzymał za nich kciuki. Altmerowie nie mogli grać już z nimi w kotka i myszkę, bo mysz stała się tygrysem, który zamiast się chować, atakował na kierunkach, których w żaden sposób nie można było przewidzieć. </span></span><br />
<span style="font-size: small;"><span style="font-family: inherit;">- Saleh! - krzyknęła Manna, odchodząc w stronę swojego namiotu. - Zbierz kilka niedźwiedzi i wilków, dwudziestkę może. O zmierzchu robimy rajd!</span></span><br />
<span style="font-size: small;"><span style="font-family: inherit;">- Dobrze, że chociaż o zmierzchu... – rzekła cicho Kella, jedna z wilczyc.</span></span><br />
<span style="font-size: small;"><span style="font-family: inherit;">- Ech – Saleh głośno westchnął. - Z nią się nie można nudzić, co?</span></span><br />
<br />
<span style="font-size: small;"><span style="font-family: inherit;">W ostatnich tygodniach <span style="font-family: inherit;">L</span>atamejowie zdołali całkowicie wybić pięć patroli altmerskich, zrównać z ziemią trzy posterunki wroga, wysunięte głęboko w las. I chociaż w skali całego Valen ich wysiłki wcale nie były tak imponujące ani nie mogły przechylić szali zwycięstwa – w końcu to wciąż tylko partyzantka – to jednak wlewali nadzieję w serca swoich rodaków. W ostatnim czasie z plemienia wygłodzonych i załamanych ciągłymi klęskami Bosmerów zmienili się nie do poznania. W tej chwili nie mieli żadnych problemów z zaopatrzeniem ani nawet z bronią. Latamejowie byli aktywni, silni, waleczni, niezłomni. I byli kanibalami.</span></span><br />
<br />
<div style="text-align: center;">
<span style="font-size: small;">II</span></div>
<br />
<span style="font-size: small;"><span style="font-family: inherit;">Manna siedziała na wilczej skórze w swoim namiocie. Przeglądała notatki znalezione przy ostatnio rozbitych patrolach Altmerów. Nieliczni wrogowie przeżyli i uciekli do swoich, z pewnością zdając raport, ale przywódczyni plemienia nie przejmowała się tym. W ostatnich miesiącach napór Dominium na jej grupę nieco zelżał, bo mieli więcej do roboty w Arenthii i jej bezpośrednich okolicach. Mówiło się, że klany Hjoqmer i Artekowie nie są zadowoleni z tego, jak traktuje ich Halen, woodmerczyk. Lord Udomiel musiał wycofać spore siły z lasów, by utrzymać kontrolę nad głównym miastem północnego Valen, a także by wesprzeć najcenniejszego sojusznika w okolicy – wspomnianego Halena. Manna nie spodziewała się więc zmasowanego ataku i było jej to bardzo na rękę. Z notatek wojskowych i spisanych uwag lisów starała się domyślić, którędy będą chodzić następne patrole. Wydawało jej się, że zlokalizowała cel kolejnego. </span></span><br />
<span style="font-size: small;"><span style="font-family: inherit;">Nagle do namiotu weszła lisica – Joa.</span></span><br />
<span style="font-size: small;"><span style="font-family: inherit;">- Można, pani?</span></span><br />
<span style="font-size: small;"><span style="font-family: inherit;">- Wejdź, wejdź. Wróciłaś ze zwiadu? Jakieś wieści?</span></span><br />
<span style="font-size: small;"><span style="font-family: inherit;">- Owszem, ale przyszłam tu z innego powodu. Powinnaś zobaczyć, pani, kogo znaleźliśmy na zwiadzie. A raczej kto znalazł nas.</span></span><br />
<span style="font-size: small;"><span style="font-family: inherit;">- Ha, daliście się podejść – zaśmiała się Manna i odgarnęła kasztanowe włosy za uszy. - Ale żyjecie, więc któż to was zdybał jak małe liski?</span></span><br />
<span style="font-size: small;"><span style="font-family: inherit;">- Jak powiem, to nie uwierzysz, pani.</span></span><br />
<span style="font-size: small;"><span style="font-family: inherit;">- Sprawdźmy.</span></span><br />
<span style="font-size: small;"><span style="font-family: inherit;">Joa przygryzła wargi, przyłożyła dłoń do ust, wzięła wdech i powiedziała z przejęciem:</span></span><br />
<span style="font-size: small;"><span style="font-family: inherit;">- To Wilczy Brat nas zaskoczył. I jakiś jego towarzysz.</span></span><br />
<br />
<span style="font-size: small;"><span style="font-family: inherit;">Dziewczyna miała rację – Manna nie mogła uwierzyć. Wilczy Brat, czyli ten niezwykły elf, którego znalazła ciężko rannego w lesie ponad dwa miesiące wcześniej i któremu według brata Saleha – Orna – i ojca Manny – Rannoka – pisana była śmierć. Nieznajomy elf przeżył, a oni obaj nie stąpali już wśród żywych. Początkowo sądzono, że sprowadził wielkie nieszczęścia na plemię. W końcu umarł wódz i jeden z najznamienitszych wojowników. Do tego Endoriil, bo tak się tamten obcy nazywał, zdawał się mieć jakieś konszachty z gigantycznym wilkiem. Z biegiem czasu jednak wielu <span style="font-family: inherit;">L</span>atamejów zmieniło zdanie. Gdy los plemienia zauważalnie się poprawił i opuścili mroczny Frangeld, zaczęli uważać, że Endoriil był zwiastunem dobrych zmian. Niektórzy wierzyli nawet, że jest jakimś leśnym bogiem albo półbogiem. Manna nie wiedziała, co ma myśleć i już dawno przestała zaprzątać sobie nim głowę. Miała wiele zupełnie innych rzeczy, którym wódz musi poświęcić uwagę.</span></span><br />
<span style="font-size: small;"><span style="font-family: inherit;">- Spodziewaliśmy się tego – dodała Joa. - Starsi się spodziewali, wiesz przecież, pani.</span></span><br />
<span style="font-size: small;"><span style="font-family: inherit;">- Tak, tak. Spodziewali się. Wróżby głupie i tyle. Jak to szło?</span></span><br />
<br />
<span style="font-size: small;"><span style="font-family: inherit;">Joa recytowała z pamięci:</span></span><br />
<span style="font-size: small;"><span style="font-family: inherit;">- <i>I powróci Wilczy Brat</i></span></span><i><br /><span style="font-size: small;"><span style="font-family: inherit;">Gdy zapłonie cały świat</span></span><br /><span style="font-size: small;"><span style="font-family: inherit;">I lasy wspomogą go</span></span><br /><span style="font-size: small;"><span style="font-family: inherit;">Aby wygnać całe zło.</span></span></i><br />
<br />
<span style="font-size: small;"><span style="font-family: inherit;">- Zaiste, piękne – zadrwiła Manna, budząc tym nieme oburzenie młodej lisicy. Manna nie wierzyła w przepowiednie. Wierzyła w działanie. - Wprowadź Endoriila.</span></span><br />
<span style="font-size: small;"><span style="font-family: inherit;">- Kogo?</span></span><br />
<span style="font-size: small;"><span style="font-family: inherit;">- Widzisz, odos<span style="font-family: inherit;">o</span>biacie go, robicie z niego Wilczego Brata, co go lasy i wilki wspomagają, a nawet imienia nie pamiętacie. Tak powstają legendy, bo lud nie chce zapamiętać prawdy. Wręcz przeciwnie, po prostu ją się wykreśla. Wprowadź ich po prostu, dziewczyno.</span></span><br />
<br />
<div style="text-align: center;">
<span style="font-size: small;">*</span></div>
<br />
<span style="font-size: small;"><span style="font-family: inherit;">Siedzieli we czwórkę na wilczych skórach przy niewielkim ognisku, płonącym pośrodku namiotu. U sklepienia materiału była okrągła dziura, właśnie po to, by dym mógł ulecieć. Na wypadek deszczu na miejscu paleniska ustawiano naczynia, aby zebrać deszczówkę. Nic nie mogło się zmarnować. Saleh i Manna po jednej stronie, Endoriil i Mael po drugiej. Obserwowali się z nieufnością. Manna nie mogła się nadziwić, jak bardzo zmienił się Wilczy Brat. Kiedy go poznała, był cały w na wpół zakrzepłej krwi, potem miał złamane żebra, obszerne siniaki na całym ciele. Jego ubranie było wtedy pokryte mieszanką mułu, wilgotnej trawy i krwi. Teraz wyglądał bardzo dostojnie, chociaż miał na sobie zwykły bosmerski ubiór, raczej miejski niż klanowy. Widać było, że w długim, zarzuconym na ramiona płaszczu czuje się dość nieswojo w przeciwieństwie do swojego towarzysza. Szlachetne rysy tego Bosmera i wysoko uniesiona głowa wyraźnie sugerowały, że pochodzi z jakiegoś wysokiego rodu. Sprzed namiotu słychać było ożywione dyskusje na temat powrotu Wilczego Brata. Manna chciała zacząć rozmowę, ale irytowały ją te odgłosy.</span></span><br />
<span style="font-size: small;"><span style="font-family: inherit;">- Saleh, uspokój ich z łaski swojej, dobrze? - rzekła i zdmuchnęła kosmyk włosów, który wypadł jej zza ucha.</span></span><br />
<span style="font-size: small;"><span style="font-family: inherit;">Najwyżej postawiony niedźwiedź wyszedł przed namiot i krzyczał:</span></span><br />
<span style="font-size: small;"><span style="font-family: inherit;">- Spokój! Spokój, bracia i siostry. Dajcie nam radzić w ciszy i spokoju.</span></span><br />
<span style="font-size: small;"><span style="font-family: inherit;">- Ale my słyszeć chcemy! - ktoś odpowiedział. Saleh próbował uciszyć tłum gestami dłoni, kilka razy podnosił głos, ale to nic nie dawało. - Słyszeć! Słyszeć! Wilczy Brat, co on mówi? Czy przyszedł zabrać nam to, co nam dał?</span></span><br />
<span style="font-size: small;"><span style="font-family: inherit;">Endoriil dostrzegł, że Manna zaczyna ciężko oddychać i zrobiła się czerwona na twarzy. Popatrzyła na niego i powiedziała przez zaciśnięte wargi:</span></span><br />
<span style="font-size: small;"><span style="font-family: inherit;">- Chcesz coś zrobić, zrób to sam, cholera.</span></span><br />
<span style="font-size: small;"><span style="font-family: inherit;">Błyskawicznie stanęła na swoich sprężystych nogach, odwróciła się. Miała bardzo pięknie wyrzeźbione łydki. Mael pomyślał, że nawet piękna elfka, posąg w rezydencji jego ojca, mogłaby pozazdrościć takiej budowy ciała tej kanibalce. Po chwili wyszła przed namiot i krzyknęła:</span></span><br />
<span style="font-size: small;"><span style="font-family: inherit;">- Milczeć! Radzić się mamy w sprawach wielkiej wagi, a wy tu jak przekupy jakieś drzecie się, jakby ktoś was włócznią przeszywał!. - Tłum nagle zamarł, ale liderka klanu nie skończyła. - Niedźwiedzie i wilki, szykować się na wieczorny rajd! Sowy, ogarniać zapasy, które mamy, a mamy sporo i wiem dobrze, żeście się jeszcze nie uwinęli. Lisy mają mi rozgryźć ruchy patroli altmerskich, bo jak nie, to nie będzie racji żywnościowej. Ruszajcie dupska! - jeszcze zanim to powiedziała, połowa gapiów już rozeszła się ze skulonymi głowami. Manna popatrzyła na Saleha, bardzo demonstracyjnie. - Jak sobie nie radzisz z taką bandą, to może powinnam poszukać nowej prawej ręki, co?</span></span><br />
<span style="font-size: small;"><span style="font-family: inherit;">- Ale… - Saleh, wielki, postawny mężczyzna, mocno się speszył.</span></span><br />
<span style="font-size: small;"><span style="font-family: inherit;">- Żadne ale! - przerwała. - Zajmij się przygotowaniami do rajdu, a ja sama porozmawiam z naszymi gośćmi.</span></span><br />
<span style="font-size: small;"><span style="font-family: inherit;">- Jak sama? Nie możesz sama! Przecież oni mogą…</span></span><br />
<span style="font-size: small;"><span style="font-family: inherit;">- Nudzisz mnie. Idź i szykuj siebie i innych! To rozkaz.</span></span><br />
<span style="font-size: small;"><span style="font-family: inherit;">Posłusznie odszedł, kipiąc ze złości. Manna wróciła do namiotu i usiadła naprzeciw dwóch rodaków. Już chcieli zacząć rozmowę, ale uprzedziła ich:</span></span><br />
<span style="font-size: small;"><span style="font-family: inherit;">- Dobra, znaleźliście jeden z naszych patroli i podeszliście ich jak małe dzieci. Ty – powiedziała, spoglądając na Maela – nie wyglądasz, jakbyś wiele wiedział o tropieniu, więc spodziewam się, że znalazłeś nas ty.</span></span><br />
<span style="font-size: small;"><span style="font-family: inherit;">- Tropiliśmy was razem – odpowiedział Endoriil. - Mael zwiedził spore połacie puszczy w poszukiwaniu innych pl…</span></span><br />
<span style="font-size: small;"><span style="font-family: inherit;">- Yhm, yhm – przerwała. - Po co nas szukaliście? I czy zatarłeś po sobie ślady?</span></span><br />
<span style="font-size: small;"><span style="font-family: inherit;">- Tak, nie musisz się martwić, że ktoś przyjdzie za nami. Mam w tym doświadczenie.</span></span><br />
<span style="font-size: small;"><span style="font-family: inherit;">- Przedstawcie się więc, ale bez zbędnych tytułów. I od razu potem przejdźcie do rzeczy, bo, jak widzicie, szykujemy się do rajdu.</span></span><br />
<span style="font-size: small;"><span style="font-family: inherit;">Endoriil i Mael uśmiechnęli się w jednej chwili. Opowieści nie były przesadzone. Manna była bardzo energiczną przywódczynią i jedna akcja goniła drugą, cały czas.</span></span><br />
<span style="font-size: small;"><span style="font-family: inherit;">- Tego elfa już znasz – mówił Mael – to Endoriil, woodmerczyk, który po waszym ostatnim spotkaniu trafił do Arenthii, gdzie z kolei ja, Mael Verre i mój ojciec, Marek, staraliśmy się od wielu miesięcy organizować przyszłą walkę z Altmerami. Domyślasz się więc pewnie, że jesteśmy tu w tej właśnie sprawie.</span></span><br />
<span style="font-size: small;"><span style="font-family: inherit;">Manna zmieniła pozycję. Położyła się na boku i podparła głowę na dłoni, a zgięty łokieć trzymała na drugiej wilczej skórze. Jedna z jej piersi niemal wypadła spod wyprawionej skóry. Mael zarumienił się. Endoriil natomiast nie mógł się nadziwić długości jej odsłoniętych nóg.</span></span><br />
<span style="font-size: small;"><span style="font-family: inherit;">- Mów dalej – powiedziała i mrugnęła do Endoriila.</span></span><br />
<span style="font-size: small;"><span style="font-family: inherit;">- No więc – podjął Mael – chcielibyśmy zaprosić ciebie i twoje plemię do sojuszu, a zarazem dowiedzieć się, czy jesteś gotowa wesprzeć nasz cel, którym jest wypędzenie Altmerów z Valen.</span></span><br />
<span style="font-size: small;"><span style="font-family: inherit;">- Zacny cel, zacny, panie miejski elfie, ale co ja z tego będę mieć? Poza wolnym Valen, rzecz jasna. Piękna rzecz, ale dla nas mało wymierna. Co oferujecie i kiedy zaczniecie działać otwarcie?</span></span><br />
<span style="font-size: small;"><span style="font-family: inherit;">- Powinniśmy zacząć w ciągu najbliższych kilku miesięcy. Oferujemy miejsce u naszego boku...</span></span><br />
<span style="font-size: small;"><span style="font-family: inherit;">- Phi – Manna prychnęła. - Miejsce u boku to…</span></span><br />
<span style="font-size: small;"><span style="font-family: inherit;">- Sławę – przerwał Endoriil. Kobieta spojrzała na niego z błyskiem w oku. - Sławę, chwałę i więcej altmerskiej krwi niż jesteś to sobie w stanie wyobrazić. Do tego część łupów, które na nich zdobędziemy.</span></span><br />
<span style="font-size: small;"><span style="font-family: inherit;">- Słodkie słówka – uśmiechnęła się zaskakująco uprzejmie i ładnie. - Hm… Uwierzę, jak zobaczę.</span></span><br />
<span style="font-size: small;"><span style="font-family: inherit;">- Mam ci przynieść wiadro krwi? - Endoriil zaśmiał się. - Czy kociołek?</span></span><br />
<span style="font-size: small;"><span style="font-family: inherit;">Liderka klanu przez chwilę milczała, położyła się na plecach i rozciągnęła niczym kocica. Mięśnie na jej ciele tańczyły, od tych na szyi aż po palce stóp. Wciąż leżąc, zwróciła głowę w stronę gości:</span></span><br />
<span style="font-size: small;"><span style="font-family: inherit;">- Pójdź ze mną na rajd dziś wieczorem. Twój kompan zostanie tutaj w ramach, jakby to ująć, zabezpieczenia, jakby coś ci strzeliło do głowy.</span></span><br />
<span style="font-size: small;"><span style="font-family: inherit;">Mael przełknął ślinę, patrząc na damskie wdzięki, ale nie protestował. Czuł, że niebezpiecznie jest protestować wobec decyzji Manny, córki Rannoka.</span></span><br />
<span style="font-size: small;"><span style="font-family: inherit;">- Na rajd, mówisz. Zgoda – Endoriil skłonił głowę - jeśli to jest cena za wasze wsparcie.</span></span><br />
<span style="font-size: small;"><span style="font-family: inherit;">- Będziesz musiał pokazać, że jesteś silny. Nie pójdziemy za byle kim. Musisz zrobić na nas naprawdę spore wrażenie.</span></span><br />
<span style="font-size: small;"><span style="font-family: inherit;">Zrobię, zrobię – pomyślał i spojrzał ukradkiem na lodową pochwę Ostrza Zemsty.</span></span><br />
<span style="font-size: small;"><span style="font-family: inherit;"><br /></span></span>
<br />
<div style="text-align: center;">
<span style="font-size: small;">III</span></div>
<br />
<span style="font-size: small;"><span style="font-family: inherit;">Dziś to ja jestem drapieżnikiem. Dziś to ja zaatakuję z zaskoczenia Altmerów – myślał Endoriil. Tuż obok niego byli Manna i Saleh. Ta trójka była na zakręcie, po wewnętrznej jego stronie, w gąszczu krzaków. Naprzeciw nich - za wąską drogą, w dość płytkim rowie - leżała dziesiątka wojowników uzbrojonych w zdobyczną broń. Endoriil pozostawił w osadzie płaszcz i leżał teraz na trawie w cienkim skórzanym pancerzu, zakupionym w Arenthii. U pasa miał lodową pochwę z magicznym mieczem. Miał?</span></span><br />
<span style="font-size: small;"><span style="font-family: inherit;">- Ciekawa broń – powiedział Saleh i chwycił pas, który najwidoczniej odpadł Endoriilowi. Niedźwiedź uniósł lodową pochwę i przyglądał się jej. - Zaklęta, tak? Dawno nie widziałem zaklętej broni.</span></span><br />
<span style="font-size: small;"><span style="font-family: inherit;">- Oddaj mi go, proszę – woodmerczyk wymownie spojrzał na wielkiego rodaka.</span></span><br />
<span style="font-size: small;"><span style="font-family: inherit;">Manna przyglądała się na zmianę im i drodze, którą miał nadciągnąć wrogi patrol.</span></span><br />
<span style="font-size: small;"><span style="font-family: inherit;">- Najpierw go zobaczę, ha! - zakrzyknął i wstał, chwytając lewą dłonią lodową pochwę, a prawą rękojeść miecza.</span></span><br />
<span style="font-size: small;"><span style="font-family: inherit;">Endoriil nie miał pojęcia, co się stanie. Spojrzał na swoją prawą rękę i na bliznę, która ją szpeciła. Mocno się bał, że dłoń Saleha zostanie dotkliwie poparzona, ale nic takiego się nie wydarzyło. Zamiast tego „prawa ręka” Manny zaczęła stękać i napinać mięśnie ramion, żeby wydobyć broń, ale lód nie puszczał – wręcz przeciwnie, Endoriil miał wrażenie, że go przybyło.</span></span><br />
<span style="font-size: small;"><span style="font-family: inherit;">- Jasna cholera – zaklął Saleh. - Dziwna broń. Wyjąć jej nawet nie można. Jak ty ją wyjmujesz, Wilczy Bracie?</span></span><br />
<span style="font-size: small;"><span style="font-family: inherit;">Już zaczął się zastanawiać, jak odpowiedzieć i niespecjalnie miał pomysł, co rzec, ale w tej właśnie chwili usłyszeli przeciągły gwizd dobiegający z drugiej strony. To był znak, patrol nadchodził. Plan, według Endoriila, był dość szalony, ale Manna, która była jego autorką, nie słuchała salehowych ani żadnych innych sprzeciwów.</span></span><br />
<span style="font-size: small;"><span style="font-family: inherit;">Wyszła na środek drogi. Na pasie za plecami miała dwa sztylety. W dłoniach nie trzymała broni, tylko zawiniątko, które miało udawać dziecko. Stała więc na dróżce i czekała, kołysząc rytmicznie ramionami, niby próbując uśpić niemowlę. Patrol składał się z dwunastu żołnierzy, wszyscy na piechotę, w zbrojach lekkich, przystosowanych do walki w puszczach. Latamejowie i Endoriil czekali na swoich miejscach. Saleh oddał miecz prawowitemu właścicielowi i przyglądał się sytuacji. </span></span><br />
<span style="font-size: small;"><span style="font-family: inherit;">Pierwszy z Altmerów stanął kilka metrów przed Manną. Gestem dłoni nakazał innym wstrzymanie marszu.</span></span><br />
<span style="font-size: small;"><span style="font-family: inherit;">- Co tu robisz, niewiasto? - powiedział. - Potrzebujesz pomocy?</span></span><br />
<span style="font-size: small;"><span style="font-family: inherit;">- Na Y'ffre, ratujcie dziecko moje, bo głodne jest, a ja nie mam czym go nakarmić.</span></span><br />
<span style="font-size: small;"><span style="font-family: inherit;">Aktorstwo Manny stało na zaskakująco dobrym poziomie. Zrobiła bardzo smutną minę i Endoriil mógłby przysiąc, że kobieta zaraz się rozpłacze. Altmer, najwyraźniej dowódca, sięgnął do niewielkiej saszetki przyszytej do swojego pasa i wyciągnął kawałek jabłka. Zawahał się jednak na moment, rozejrzał czujnie, ale nie dostrzegł nic, co mogłoby zwiastować nieszczęście. Las był cichy - gdyby częściej bywał w Valen, wiedziałby, że cichy las to jeden z głównych powodów, żeby się bać. Jego podkomendni również nerwowo się oglądali, ale korzystali z chwili postoju. Kilku usiadło i wyciągnęło manierki z wodą, pijąc łapczywie. Wahanie zostało pokonane i dowódca podszedł do Manny. Wyciągnął dłoń z jabłkiem w jej stronę, ale ona nagle rzuciła w niego zawiniątkiem, sięgnęła dłońmi za plecy i w mgnieniu oka wbiła oba sztylety w szyję zszokowanego elfa. Wyciągnęła je tak mocno, że niewiele brakowało, a głowa by odpadła. Krew trysnęła z tętnicy, żołnierz upadł i dogorywał. Reszta zerwała się na nogi. Manna przykucnęła, zamoczyła dłoń w wzbierającej kałuży krwi i rozniosła ją sobie dłonią na czole, nosie, ustach i policzkach. W pierwszej chwili żołnierze nie pojmowali, co się dzieje. W chwili drugiej doskoczyło do nich kilkunastu Bosmerów, którzy wykorzystali moment i runęli z obu stron. Rozgorzała walka, w której Manna nie uczestniczyła. Przyglądała się tylko Endoriilowi, ale pech chciał, że niemal wszyscy wrogowie padli w ciągu kilku sekund, wycięci przez grupę schowaną w rowie. Saleh i Wilczy Brat nie zdążyli nawet dobiec. Zostało dwóch.</span></span><br />
<span style="font-size: small;"><span style="font-family: inherit;">- Stać! - krzyknęła Manna. - Tych dwóch jest dla ciebie, Endoriil. Udowodnij, że jesteś wart naszej pomocy.</span></span><br />
<span style="font-size: small;"><span style="font-family: inherit;">Ostrze Zemsty wciąż było w zaklętej pochwie, obłożonej lodem. Latamejowie zrobili okrąg, w którego środku stanął Endoriil oraz dwóch Altmerów. Obaj nie bardzo wiedzieli, co się dzieje. Ich towarzysze leżeli martwi w wyniku przygniatającego ataku, a oni mieli walczyć dwóch na jednego z tym rdzawowłosym Bosmerem? Jeden z nich postanowił zaryzykować, w końcu nie mieli już nic do stracenia:</span></span><br />
<span style="font-size: small;"><span style="font-family: inherit;">- Jeśli go pokonamy, to puścicie nas wolno?</span></span><br />
<span style="font-size: small;"><span style="font-family: inherit;">Niedźwiedzie i wilki zaśmiały się gromko, ale Manna pojedynczym gestem dłoni uciszyła ich i odpowiedziała, ku ich zdumieniu:</span></span><br />
<span style="font-size: small;"><span style="font-family: inherit;">- Tak. Jeśli go pokonacie.</span></span><br />
<br />
<span style="font-size: small;"><span style="font-family: inherit;">Jeden miał miecz, drugi miecz i tarczę. Endorill wolnym ruchem sięgnął do rękojeści Ostrza Zemsty, chwycił ją. Saleh patrzył nie dowierzając, że lód stopił się w ciągu chwili. Gdy go już nie było, Endoriil szybkim ruchem wyciągnął broń, której ostrze płonęło. W oczach Altmerów pojawiło się przerażenie. Manna uśmiechnęła się szeroko, podziwiając zaklętą broń.</span></span><br />
<br />
<span style="font-size: small;"><span style="font-family: inherit;">Ruszył. Najpierw na tego z tarczą. Dwa pierwsze ciosy zostały zblokowane, ale niewiele to dało, bo drewniana tarcza zapłonęła, parząc przedramię Altmera. Odrzucił więc swoją ochronę i cofnął się parę kroków. Wtedy zaatakował drugi, najwidoczniej wprawiony wojownik. Starał się być w ofensywie i nie dopuścić Endoriila do zadania ciosu. Uderzał od góry, od lewej, od prawej, zmuszając oponenta do dostosowywania obrony i nie dając mu chwili wytchnienia. Zaskoczyło go to, że Bosmer woli robić uniki, niż parować ciosy swoim ostrzem. W końcu jednak miecze zderzyły się w klinczu, a walczący zaczęli się siłować, starając się wzajemnie przepchnąć. Wtedy Altmer dostrzegł, że właśnie przegrał pojedynek. Stała się rzecz niesłychana. W wyniku kilkusekundowego klinczu płomień rozgrzał broń żołnierza do takiej temperatury, że zaczęła się ona giąć. Gwoździem do trumny było jednak to, że temperatura doszła też do rękojeści. Altmer nie mógł wytrzymać bólu i puścił broń. Endoriil nie czekał i uderzył potężnie w szyję, odcinając głowę wroga. Upadła ona w rów, ciało bezwładnie walnęło o ziemię, a widzowie przeżyli kolejne zaskoczenie. Z bezgłowego korpusu wcale nie tryskała krew. Podeszli i przyjrzeli się. Wielka otwarta rana była przypalona, a z ciała żołdaka nie wyciekła nawet kropla krwi. Drugi z Altmerów, totalnie przerażony, wciąż trzymał się za poparzoną przez tarczę dłoń i zaczął się modlić. Endoriil spojrzał na Mannę. Był spokojny, a jego oczy lekko zmieniły barwę. Były teraz jasno czerwone.</span></span><br />
<span style="font-size: small;"><span style="font-family: inherit;">- Wystarczy – powiedziała z zachwytem przywódczyni <span style="font-family: inherit;">L</span>atamejów. Krew na jej twarzy już niemal wyschła. - Udowodniłeś to, co miałeś udowodnić. Drugiego weźmiemy żywcem.</span></span><br />
<span style="font-size: small;"><span style="font-family: inherit;">Odchodzili w totalnej ciszy, przerywanej tylko przez modlitwę poparzonego żołnierza. Wilki i niedźwiedzie nie miały pojęcia, co powiedzą reszcie klanu.</span></span><br />
<br />
<div style="text-align: center;">
<span style="font-size: small;">IV</span></div>
<br />
<span style="font-size: small;"><span style="font-family: inherit;">Następnego dnia Endoriil razem z Maelem odpoczywali. Syn Marka Verre chciał dowiedzieć się, jak było na rajdzie, ale nic nie wskórał. Obaj spędzili poranek i popołudnie na rozmowach z mieszkańcami, którzy byli mocno poruszeni informacją, że dziś wieczorem ma być podpisany tajny sojusz między <span style="font-family: inherit;">L</span>atamejami, a rodem Verre. Cieszyli się, że ktoś wreszcie wspomoże ich w walce z agresorem. Manna podjęła decyzję i ogłosiła ją już wszystkim za pośrednictwem innych sów. Wieczorem mieli usłyszeć z jej ust decyzję oficjalną. Gdy nadszedł ten czas i ściemniło się, obaj weszli do środka namiotu. Była sama. Miała na sobie długi płaszcz Endoriila, który zakrywał ją całą, poza drobną głową. Wyglądała na malutką i niewinną, ale Bosmer doskonale wiedział, że wcale taka nie była. Mael stał u jego boku i cieszył się, że wydatnie wzmocnił właśnie siły swojego ojca.</span></span><br />
<span style="font-size: small;"><span style="font-family: inherit;">- Tu masz dokument, miejski elfie – powiedziała do Maela i otuliła się mocniej płaszczem, stojąc przed nimi. - Weź je więc i zapewnij ojca, że kiedy wezwie do walki, <span style="font-family: inherit;">L</span>atamejowie odpowiedzą na wezwanie.</span></span><br />
<span style="font-size: small;"><span style="font-family: inherit;">- Dziękuję – odrzekł. - Wiedz, że…</span></span><br />
<span style="font-size: small;"><span style="font-family: inherit;">- A teraz wyjdź – przerwała.</span></span><br />
<span style="font-size: small;"><span style="font-family: inherit;">Po chwili ciszy i zdezorientowania Mael podszedł i chwycił z jej dłoni dokument, spojrzał na nią, skłonił się i opuścił namiot.</span></span><br />
<span style="font-size: small;"><span style="font-family: inherit;">Endoriil czekał, bo domyślał się, że Manna chce go wypytać – może o Frangeld, może o miecz, może o coś innego. Przywódczyni <span style="font-family: inherit;">L</span>atamejów zrzuciła z siebie płaszcz.</span></span><br />
<span style="font-size: small;"><span style="font-family: inherit;">Tego się nie spodziewał.</span></span><br />
<span style="font-size: small;"><span style="font-family: inherit;">Jej młode i drobne ciało lśniło od jakiegoś rodzaju maści. Mięśnie skrzyły się odbitym księżycowym światłem, które wnikało do namiotu przez otwór nad paleniskiem. Miała na sobie zaledwie przepaskę zakrywającą łono. Piersi miała odsłonięte, drobne i kształtne. Endoriil mimowolnie zarumienił się.</span></span><br />
<span style="font-size: small;"><span style="font-family: inherit;">- Przypieczętujmy sojusz – powiedziała i położyła się na wilczych skórach. Odgarnęła dłonią włosy, eksponując delikatną szyję.</span></span><br />
<span style="font-size: small;"><span style="font-family: inherit;">- Tak się pieczętuje sojusze? - wydukał zaskoczony.</span></span><br />
<span style="font-size: small;"><span style="font-family: inherit;">- Jestem wodzem, czyż nie? Pieczętuje się więc tak, jak ja sobie tego zażyczę</span></span><br />
<span style="font-size: small;"><span style="font-family: inherit;">Endoriil pomyślał o Lunie. Dlaczego tu i teraz? Nie miał pojęcia, ale nie mógł kochać się z Manną, kiedy myślał o Lunie. Po prostu nie mógł.</span></span><br />
<span style="font-size: small;"><span style="font-family: inherit;">- Szczerze mówiąc – oświadczył powoli – zawierasz sojusz z rodem Verre, więc ten, z którym powinnaś się… pieczętować jest przed wejściem do tego namiotu.</span></span><br />
<span style="font-size: small;"><span style="font-family: inherit;">- Oooo – zdziwiła się. - Znaczy się nie chcesz?</span></span><br />
<span style="font-size: small;"><span style="font-family: inherit;">- Po prostu… Ja po prostu kocham kogoś, mówiąc wprost. Jest czarodziejką, która…</span></span><br />
<span style="font-size: small;"><span style="font-family: inherit;">- Yhm – przerwała, zgodnie ze swoim zwyczajem. - Trochę szkoda, ale co się odwlecze…</span></span><br />
<span style="font-size: small;"><span style="font-family: inherit;">- Nie sądzę. Tak jak mówiłem, kocham…</span></span><br />
<span style="font-size: small;"><span style="font-family: inherit;">- Ale jesteś tutaj, bez niej. Prędzej czy później to się skończy, a ty tu pewnie wrócisz. Skoro łączą nas już wspólne sprawy. Wyjdź więc i zaproś tego mieszczucha.</span></span><br />
<span style="font-size: small;"><span style="font-family: inherit;">Endoriil zmierzał w stronę wejścia i usłyszał na odchodne zalotny głos Manny:</span></span><br />
<span style="font-size: small;"><span style="font-family: inherit;">- I tak nigdy nie lubiłam rudych.</span></span><br />
<span style="font-size: small;"><span style="font-family: inherit;">Wyszedł przed namiot i przywołał dłonią Maela. Ten przyszedł, uśmiechnięty od ucha do ucha, dzierżąc w dłoniach dokument.</span></span><br />
<span style="font-size: small;"><span style="font-family: inherit;">- Wchodź do środka, Mael.</span></span><br />
<span style="font-size: small;"><span style="font-family: inherit;">- Do środka, ale po co?</span></span><br />
<span style="font-size: small;"><span style="font-family: inherit;">- Zajrzyj i się domyśl.</span></span><br />
<span style="font-size: small;"><span style="font-family: inherit;">Mael Verre lekko uchylił zasłonę i zobaczył to, co wcześniej podziwiał jego kompan. Otworzył szeroko usta i zrobił krok do przodu.</span></span><br />
<span style="font-size: small;"><span style="font-family: inherit;">- Czekaj – wstrzymał go Endoriil. - Daj mi te papiery. Nie chciałbyś chyba ich pobrudzić?</span></span><br />
<span style="font-size: small;"><span style="font-family: inherit;"><br /></span></span>
<br />
<div class="western" style="line-height: 100%; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="western" style="line-height: 100%; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<span style="font-family: "arial" , "helvetica" , sans-serif;">-----------------------------------------</span></div>
<div class="western" style="line-height: 100%; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<span style="font-family: "arial" , "helvetica" , sans-serif;">SPIS TREŚCI ZNAJDZIESZ <a href="http://dikajos.blogspot.co.uk/2014/10/spis-tresci-bloga.html">TUTAJ</a> </span></div>
dikajoshttp://www.blogger.com/profile/17852878016698983065noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-4563288153838779576.post-24399542233270417082015-09-09T02:25:00.001-07:002015-09-28T13:10:04.770-07:00TES "Taki Los" - odcinek XX<div style="line-height: 115%; margin-bottom: 0.35cm; text-align: center;">
<br />
<div style="text-align: center;">
<span style="font-size: x-small;"><b>THE ELDER SCROLLS</b></span></div>
<div style="text-align: center;">
<span style="font-size: x-small;"><b>TAKI LOS</b></span></div>
<div style="text-align: center;">
</div>
<span style="font-size: large;"><b><span style="font-family: Calibri, serif;"><span lang="en-US">ODCINEK
XX</span></span></b></span></div>
<div style="line-height: 115%; margin-bottom: 0.35cm; text-align: center;">
<span style="font-size: large;"><b><span style="font-family: Calibri, serif;"><span lang="en-US">FUNDAMENTY</span></span></b></span><br />
<span style="font-size: large;"><span style="font-family: Calibri, serif; font-size: small;"><span lang="en-US"><a href="http://dikajos.blogspot.co.uk/2015/08/tes-taki-los-odcinek-xix.html">Poprzedni</a> - <a href="http://dikajos.blogspot.co.uk/2015/09/tes-taki-los-odcinek-xxi.html">Następny</a> </span></span><b><span style="font-family: Calibri, serif;"><span lang="en-US"><br /></span></span></b></span></div>
<div style="text-align: center;">
I</div>
<span style="font-size: large;"><span style="font-family: inherit;"><br /></span></span>
<br />
<div style="line-height: 115%; margin-bottom: 0.35cm; text-align: justify;">
<span style="font-size: small;"><span style="font-family: inherit;"><span lang="en-US">-
Może jeszcze kawałek pieczystego, Donall? - spytała uprzejmie
Ninian.</span><span lang="en-US"> </span></span></span><br />
<span style="font-size: small;"><span style="font-family: inherit;"><span lang="en-US">-
Nie, nie, pani Verre - odrzekł rdzawowłosy Bosmer i odłożył tak
rzadko używane przez siebie sztućce. - Naprawdę dziękuję.
Najadłem się już do syta.</span></span></span><br />
<span style="font-size: small;"><span style="font-family: inherit;"><span lang="en-US">Zamiast
tego sięgnął po dzban z winem i nalał go sobie, gospodarzowi
willi - Markowi - oraz jego synowi.</span></span></span><br />
<span style="font-size: small;"><span style="font-family: inherit;"><span lang="en-US">-
Pewnie ci nie smakuje - powiedziała kobieta, spuszczając powieki. -
Sama się dziwię, że nasz domowy kucharz wciąż ma tę pracę.
Przysięgam, że jedyne, co mu autentycznie wychodzi, to jajecznica.
I robienie hałasu.</span></span></span></div>
<div lang="en-US" style="line-height: 115%; margin-bottom: 0.35cm; text-align: justify;">
<span style="font-size: small;"><span style="font-family: inherit;"><span lang="en-US">Eogan
i Brenna - dzieci Ninian - zaśmiały się i kiwały głowami w
stronę Donalla, zgadzając się ze zdaniem matki. Ich dziadek, Mael,
uśmiechnął się tajemniczo i wychylił kubek z winem. Milczący
przez większość kolacji Marek klasnął dwukrotnie i już chwilę
później stół został opróżniony ze wszystkiego z wyjątkiem
wina. Młoda służąca doniosła tylko deser, ciasto cytrynowe,
które sama przyrządziła i na oczach rodziny pokroiła, rozdając
wszystkim. Gość rozpoznawał w niej tę samą kobietę, która
została sprzedana w niewolę przed bramami miejskimi. Tak mu się
wtedy wydawało. Okazało się jednak, że w domu Verre w ten właśnie
sposób rekrutowano służących - wykupywano tych, których los nie
szczędził i którzy stracili wolność. Była więc ta dziewczyna,
był młody chłopak zatrudniony razem z nią, a który teraz uczył
się zawodu ogrodnika u kolejnego elfa, którego rodzina Verre
ocaliła przed katorżniczą pracą niewolniczą. Do tego był
wspomniany kiepski kucharz i dwie inne służące.</span></span></span><br />
<span style="font-size: small;"><span style="font-family: inherit;"><span lang="en-US">-
A dziadku - mała Brenna zwróciła się do Maela - powiedz, kiedy
zgaśnie w końcu to drzewo na wzgórzu, co?</span><span lang="en-US"> </span></span></span></div>
<div style="line-height: 115%; margin-bottom: 0.35cm; text-align: justify;">
<span style="font-size: small;"><span style="font-family: inherit;"><span lang="en-US">Mael,
Marek i Donall w mgnieniu okna skrzyżowali spojrzenia i uśmiechnęli
się. Minęły już dwa miesiące od chwili, w której tajemniczy
Demon Frangeldu, bo tak nazywano go w mieście, podpalił altmerski
dąb. Początkowo Lionel i jego ludzie w ramach zemsty planowali
ścięcie Oberhisa - prastarego dębu bosmerskiego - ale pożar nie
pozwalał im się zbliżyć. Nikt nie wiedział ani dlaczego Oberhis
sam nie zajął się płomieniem - chociaż stał przecież w
odległości kilku metrów - ani czemu drzewo altmerskie nie zostało
strawione przez żywioł. Płonęło dzień i noc i nikt, nawet sam
Demon nie wiedział, jaki jest tego powód. Sam sprawca całego
zamieszania stał się natomiast bohaterem licznych, często
zmyślonych historii. Jego akcja na wzgórzu poruszyła całą
społeczność Arenthii.</span></span></span><br />
<span style="font-size: small;"><span style="font-family: inherit;"><span lang="en-US">-
Donall... - Eogan, zjadłszy ciasto co do okruszka, podszedł do
gościa i ciągnął go za rękaw. - A pójdziemy do ogródka szukać
skarbów? Pójdziemy? Wczoraj znalazłem srebrną monetę!</span></span></span><br />
<span style="font-size: small;"><span style="font-family: inherit;"><span lang="en-US">Rdzawowłosy
spojrzał na Marka Verre, który uśmiechnął się, ale wyraźnie
sprzeciwił się temu pomysłowi.</span></span></span><br />
<span style="font-size: small;"><span style="font-family: inherit;"><span lang="en-US">-
Innym razem, Eogan, innym razem - powiedział ciepło do swojego
prawnuka. - Wiesz przecież, że mamy przed sobą ciężki trening.</span></span></span><br />
<span style="font-size: small;"><span style="font-family: inherit;"><span lang="en-US">-
Teraz być może nawet coś z tego wynosicie, co? - spytała Ninian
przekonana o tym, że gość, który mieszka w ich domu od dwóch
miesięcy, jest nauczycielem szermierki. - Tyle czasu ćwiczyliście
sami, że pewnie popełniacie masę błędów i pan Donall ma mnóstwo
pracy. Tym mocniej się dziwię, że tak mało je. To musi być
wycieńczające.</span></span></span><br />
<span style="font-size: small;"><span style="font-family: inherit;"><span lang="en-US">-
Ale ja też chcę potrenować! - krzyknął Eogan. - Bić Altmera
chcę!</span></span></span><br />
<span style="font-size: small;"><span style="font-family: inherit;"><span lang="en-US">-
I ja też, ja też! - dołączyła się Brenna, oblewając się
sokiem jabłkowym.</span></span></span><br />
<span style="font-size: small;"><span style="font-family: inherit;"><span lang="en-US">-
Wasz pradziadek - wybrnął gość - płaci mi za trenowanie siebie i
waszego dziadka. Za takich urwisów jak wy biorę potrójnie! Więc
musicie znaleźć jeszcze troszkę srebrnych monet.</span></span></span><br />
<span style="font-size: small;"><span style="font-family: inherit;"><span lang="en-US">Dzieci
zasmuciły się. Brennie brwi zeszły praktycznie do samych oczu.</span></span></span><br />
<span style="font-size: small;"><span style="font-family: inherit;"><span lang="en-US">-
Jutro skoro świt poszukamy skarbów - powiedział Donall, budząc
zachwyt w oczach dzieciaków.</span></span></span></div>
<div style="line-height: 115%; margin-bottom: 0.35cm; text-align: justify;">
</div>
<div style="line-height: 115%; margin-bottom: 0.35cm; text-align: center;">
<span style="font-size: small;"><span style="font-family: inherit;"><span lang="en-US">*</span></span></span></div>
<div style="line-height: 115%; margin-bottom: 0.35cm; text-align: justify;">
<span style="font-size: small;"><span style="font-family: inherit;"><span lang="en-US">W
piwnicy willi rodziny Verre stało trzech elfów; Marek i Mael Verre
- gospodarze, osoby usiłujące działać na rzecz Bosmerów w tych
trudnych czasach - oraz Endoriil, który na okres swojego pobytu w
Arenthii przyjął imię Donall, po swoim ojcu. Wspólnie doszli do
wniosku, że należy zmniejszyć ryzyko rozpoznania go do minimum.
Był więc Donallem, wędrownym nauczycielem szermierki, który był
teraz sowicie opłacany przez Marka i uczył ich nowych technik walki
mieczem. Ninian nie miała podstaw, by w to nie wierzyć, ponieważ
Marek i jego syn trenowali wspólnie już ponad rok, a przynajmniej
tak jej mówili. Pomyślała po prostu, że w końcu zabierają się
za to z sensem. Woodmerczyk spędził te dwa miesiące bardzo
pracowicie. Poznawał miasto i pomocników rodziny Verre. Obserwował
garnizon altmerski, jego żołnierzy oraz miejskie mury i inne
umocnienia, a nawet sprawdzał regularność patroli. W wolnej chwili
przysiadał w bibliotece miejskiej i w ciszy i spokoju przeglądał
kolejne woluminy o tematyce militarnej i historycznej. Miał też
jedno pragnienie, o którym nikomu nie mówił. Bardzo chciał poznać
Lorda Udomiela, który został jego wojskowym wzorem. Naczytał się
książek, które opisywały taktyczne posunięcia Lorda podczas
kilku konfliktów zbrojnych, ale miał świadomość, że nie może
go poznać pod własnym imieniem, z pewnością nie teraz. Zresztą
takie spotkanie naraziłoby całą inicjatywę, w którą się
zaangażował i na której coraz mocniej mu zależało.</span></span></span><br />
<span style="font-size: small;"><span style="font-family: inherit;"><span lang="en-US">-
Schodzenie tutaj naprawdę jest konieczne? - spytał Endoriil. - Nie
wydaje mi się, żeby ktoś z domowników, czy nawet służących był
szpiegiem.</span></span></span><br />
<span style="font-size: small;"><span style="font-family: inherit;"><span lang="en-US">-
Mi też się nie wydawało - odrzekł Marek i pociągnął drewniany
miecz przylegający do ściany. Ta przesunęła się i cała trójka
weszła do małego pomieszczenia. Spojrzał na Maela i mówił dalej:
- I popełniłem błąd. Przez to zginął mój wnuk, ojciec tych
dzieci. Ktoś na niego doniósł i nie mam wątpliwości, że był to
ktoś, kto tutaj służy.</span></span></span><br />
<span style="font-size: small;"><span style="font-family: inherit;"><span lang="en-US">-
Może kucharz?</span></span></span><br />
<span style="font-size: small;"><span style="font-family: inherit;"><span lang="en-US">-
Nie - zaprzeczył Marek. - Jego jedynego jestem pewny w stu
procentach.</span></span></span><br />
<span style="font-size: small;"><span style="font-family: inherit;"><span lang="en-US">-
Bo jedyne, co mu wychodzi w kuchni, to jajecznica? - uśmiechnął
się Endoriil.</span></span></span><br />
<span style="font-size: small;"><span style="font-family: inherit;"><span lang="en-US">-
Tak, żebyś wiedział.</span></span></span></div>
<div style="line-height: 115%; margin-bottom: 0.35cm; text-align: justify;">
</div>
<div style="text-align: center;">
<span style="font-size: small;"><span style="font-family: inherit;">*</span></span></div>
<div lang="en-US" style="line-height: 115%; margin-bottom: 0.35cm; text-align: justify;">
<span style="font-size: small;"><span style="font-family: inherit;"><br /></span></span></div>
<div style="line-height: 115%; margin-bottom: 0.35cm; text-align: justify;">
<span style="font-size: small;"><span style="font-family: inherit;"><span lang="en-US">-
W takim razie, kto jeszcze mógłby nam pomóc? - spytał Endoriil.</span></span></span><br />
<span style="font-size: small;"><span style="font-family: inherit;"><span lang="en-US">W
ostatnich tygodniach Mael i jego przyjaciel - Nuallan, który zdążył
wrócić ze Skyrim - intensywnie podróżowali i szukali sojuszników,
ale szło bardzo topornie. Marek siedział spokojnie na niewielkim
taborecie i palił fajkę z valeńskim ziołem. Wypuszczał z ust
smugi dymu i słuchał tłumaczeń swojego syna.</span></span></span><br />
<span style="font-size: small;"><span style="font-family: inherit;"><span lang="en-US">-
Tak, jak mówię - ciągnął Mael - jedynym znaczącym elfem, który
mógłby nam pomóc tu i teraz jest Halen.</span></span></span><br />
<span style="font-size: small;"><span style="font-family: inherit;"><span lang="en-US">Endoriil
wzdrygnął się na samą myśl ponownego zobaczenia osoby, która
kiedyś była dla niego nie tylko idolem, ale tez najlepszym
przyjacielem.</span></span></span><br />
<span style="font-size: small;"><span style="font-family: inherit;"><span lang="en-US">-
Tak, widzę twój grymas. Nic nie poradzę. Robimy też delikatne
podchody pod straż miejską. Musimy być ostrożni, nie możemy
pytać wprost, więc to trochę trwa. To ponad tysiąc osób, w
przytłaczającej większości Bosmerowie, ale służą Lionelowi.</span></span></span><br />
<span style="font-size: small;"><span style="font-family: inherit;"><span lang="en-US">-
Tak, Mael - wtrącił się jego ojciec i spojrzał na Endoriila. -
Służą mu teraz, ale myślę, że wsparliby naszą sprawę, jeśli
zobaczyliby, że sam Demon Frangeldu nadchodzi z dwutysięczną
armią.</span></span></span><br />
<span style="font-size: small;"><span style="font-family: inherit;"><span lang="en-US">Męska
część rodu Verre wciąż bardzo mocno liczyła na korpus Bosmerów,
który stacjonował w Skyrim pod przywództwem Dareliona.</span></span></span><br />
<span style="font-size: small;"><span style="font-family: inherit;"><span lang="en-US">-
Ech, ten temat przewija się cały czas - odpowiedział woodmerczyk -
ale macie świadomość, że ściągnięcie ich tutaj, to nie będzie
łatwa sprawa. Wszystko zaczęło się tam układać. Bosmerowie żyją
już lepiej. Nie są obywatelami trzeciej kategorii...</span></span></span><br />
<span style="font-size: small;"><span style="font-family: inherit;"><span lang="en-US">-
Do miast was nie wpuszczają - kąśliwie przerwał Mael.</span></span></span><br />
<span style="font-size: small;"><span style="font-family: inherit;"><span lang="en-US">-
Racja, nie wpuszczają...</span></span></span><br />
<span style="font-size: small;"><span style="font-family: inherit;"><span lang="en-US">-
A więc druga czy tam trzecia kategoria, daj spokój, Endoriil. Tutaj
jest wasze miejsce i to właśnie wy jesteście teraz kluczem, żeby
wszystko ruszyło! - Mael unosił głos. - Ojciec wysyłał mnie i
innych do różnych miast i klanów i one nie mogą teraz pomóc. Są
tak mocno pod altmerskim butem, że jak tylko zrobią coś
podejrzanego, to stracą głowy. Tylko Halen jest dostatecznie
blisko, ale u niego nie byliśmy. W końcu to on współpracował z
Altmerami... Ale jeśli miasta i klany południa teraz nam pomogą,
to zanim się obejrzą zostaną po prostu zmiażdżone przez siły
Altmerów zgromadzone na południu. My musimy wyprowadzić pierwszy
cios i pokazać reszcie, że nasz zryw, w przeciwieństwie do innych,
ma sens i szansę powodzenia. Dlatego organizujemy siły od miesięcy,
dlatego skontaktowaliśmy się z Darelionem i dlatego stworzyliśmy
legendę Demona Frangeldu. Dodaj do tego dwa tysiące Bosmerów z
twojego oddziału, tysiąc strażników miejskich i naszych trzystu
lojalnych elfów. To już coś.</span></span></span><br />
<span style="font-size: small;"><span style="font-family: inherit;"><span lang="en-US">-
A jakie były te inne zrywy? - dopytywał Endoriil, przerywając
rachunki.</span></span></span></div>
<div style="line-height: 115%; margin-bottom: 0.35cm; text-align: justify;">
<span style="font-size: small;"><span style="font-family: inherit;"><span lang="en-US">Zapanowała
ciężka chwila milczenia. Elfy z północy nie wiedziały o sprawie
nic, poza tym, że ktoś próbował walczyć, ale zakończenie zawsze
było takie samo - klęska. Mael i Marek wiedzieli dużo więcej, ale
słowa nie chciały im przejść przez gardła.</span></span></span><br />
<span style="font-size: small;"><span style="font-family: inherit;"><span lang="en-US">-
No, pytam, jakie?</span></span></span><br />
<span style="font-size: small;"><span style="font-family: inherit;"><span lang="en-US">Mężczyźni
z rodu Verre spojrzeli na siebie w ciszy.</span></span></span><br />
<span style="font-size: small;"><span style="font-family: inherit;"><span lang="en-US">-
Pokaż mu - wyszeptał Marek i pociągnął fajkę mocniej niż
poprzednio. Znacznie mocniej.</span></span></span><br />
<span style="font-size: small;"><span style="font-family: inherit;"><span lang="en-US">Mael
bez słowa skinął głową, bardzo powoli, i zasugerował gestem
dłoni, by Endoriil podążał za nim. Obaj wzięli po plecaku z
jedzeniem i piciem, budząc zdziwienie służby, i bezzwłocznie
opuścili rezydencję.</span></span></span><br />
<span style="font-size: small;"><span style="font-family: inherit;"><span lang="en-US">-
Gdzie idziemy? - pytał zaciekawiony Endoriil.</span></span></span><br />
<span style="font-size: small;"><span style="font-family: inherit;"><span lang="en-US">-
Szykuj się na długi marsz. Nie nazwaliśmy tego miejsca -
odpowiedział Mael i odgarniał kijkiem gęste liście drzew na
granicy puszczy. - Wątpię, żeby w jakimkolwiek języku Tamriel
ktoś wymyślił słowo, które mogłoby to określić.</span></span></span></div>
<div style="line-height: 115%; margin-bottom: 0.35cm; text-align: center;">
<span style="font-size: small;"><span style="font-family: inherit;"><span lang="en-US">II</span></span></span></div>
<div lang="en-US" style="line-height: 115%; margin-bottom: 0.35cm; text-align: justify;">
<span style="font-size: small;"><span style="font-family: inherit;"><br /></span></span></div>
<div style="line-height: 115%; margin-bottom: 0.35cm; text-align: justify;">
<span style="font-size: small;"><span style="font-family: inherit;"><span lang="en-US">Szli
przez całą noc, nie niepokojeni przez nic i nikogo. Coś mówiło
Endoriilowi, że są w okolicy lasu Frangeld; zwierzęta z rzadka
przecinały im drogę, a na żadnego elfa się nie natknęli. Aura
lasu była jednak inna, bardziej ludzka. Zagadnięty Mael zaprzeczył,
że to Frangeld. Endoriil faktycznie nie czuł w okolicy pustki,
która była tak charakterystyczna dla miejsca rządzonego przez
prawdziwego Demona. Zwierzęta nie opuściły tego miejsca z powodu
duchów, czy upiorów nawiedzających las. Powód był inny i Mael go
znał, ale nie potrafił, albo po prostu nie chciał go zdradzić.
Drzewa rosły tu nieco rzadziej.</span></span></span><br />
<span style="font-size: small;"><span style="font-family: inherit;"><span lang="en-US">-
Opowiesz w międzyczasie o tych zrywach? - zagadał Endoriil.</span></span></span><br />
<span style="font-size: small;"><span style="font-family: inherit;"><span lang="en-US">-
Było ich sporo, znacznie więcej, niż można się było spodziewać
- odpowiadał Mael i, wciąż w ruchu, wyjął z plecaka gliniany
dzban z wodą i wychylił go, by nawilżyć gardło przed opowieścią.
- Ale wiesz, jak to u nas jest, prawda?</span></span></span><br />
<span style="font-size: small;"><span style="font-family: inherit;"><span lang="en-US">-
Ech... - Endoriil westchnął. - Pewnie każdy sam sobie, tak?</span></span></span><br />
<span style="font-size: small;"><span style="font-family: inherit;"><span lang="en-US">-
Dokładnie. Najpierw zbuntowali się hjoqmerczycy przeciwko twoim,
woodmerczykom. A że zwada między wami jest starsza niż mój
ojciec, to było dość ostro. Do tego Halen przejął klany Hjoqmer
i Arteków i wszystkie ich wioski. Artekowie się bali, więc się
nie przyłączyli. Zbuntowali się dopiero, kiedy Halen spacyfikował
buntowników z Hjoqmer. Oczywiście pojedynczo nie mieli żadnych
szans. To wtedy Halen podporządkował ich sobie całkowicie. Potem
posłowie Lionela dotarli do Latamejów...</span></span></span><br />
<span style="font-size: small;"><span style="font-family: inherit;"><span lang="en-US">-
Spotkałem ich - dodał Endoriil. - Nie wiodło im się dobrze.
Dodatkowo chcieli mnie zabić.</span></span></span><br />
<span style="font-size: small;"><span style="font-family: inherit;"><span lang="en-US">-
Serio? Niedługo będziesz mi musiał o tym opowiedzieć. Żaden z
naszych ludzi nie widział ich od miesięcy. Ale, wracając do
tematu, wódz Rannok odmówił złożenia hołdu i zabił posłańców.
Odesłał ich głowy Udomielowi. Niezły dyplomata, co?</span></span></span><br />
<span style="font-size: small;"><span style="font-family: inherit;"><span lang="en-US">-
Tak... - przytaknął Endoriil. - Do tego bardzo wierzący. Chciał
mnie poświęcić Y'ffre. Wierzył, że to odmieni los jego ludu.</span></span></span><br />
<span style="font-size: small;"><span style="font-family: inherit;"><span lang="en-US">-
Nieźle. No to Latamejowie walczyli, ale robili to naprawdę
rozsądnie. Jak dostali łupnia, to się cofali. Czyli nie na
wariata. Problem w tym, że w końcu musieli się wycofać w dobrze
ci znany Frangeld. Ale sam plan był dobry na tyle, na ile mógł
być. Niestety innym wodzom zabrakło tego rozsądku. W końcu
pomyśleli i założyli konfederację. Wiesz, same małe plemiona, bo
te największe, czyli Woodmer, Hjoqmer i Artekowie zostały
zwasalizowane pod wodzą Halena, a Yvanni i Annałowie wybici do
nogi. No to tych kilka plemion postanowiło, że postawią się. Po
prostu zrozumieli, jak się sprawy mają i jak skończą, jeśli
czegoś nie zrobią. Wybrali walkę. Nie mieli ani za dużo sił, ani
żadnych sojuszników.</span></span></span><br />
<span style="font-size: small;"><span style="font-family: inherit;"><span lang="en-US">-
I zapewne też przegrali, tak?</span></span></span></div>
<div style="line-height: 115%; margin-bottom: 0.35cm; text-align: justify;">
<span style="font-size: small;"><span style="font-family: inherit;"><span lang="en-US">Mael
nie odpowiedział. Szli dalej jeszcze kilka minut, aż dotarli na
dość dużą, przynajmniej jak na Valen, polanę, przerwę między
drzewami.</span></span></span><br />
<span style="font-size: small;"><span style="font-family: inherit;"><span lang="en-US">-
To tutaj - powiedział syn Marka Verre.</span></span></span></div>
<div style="line-height: 115%; margin-bottom: 0.35cm; text-align: justify;">
<span style="font-size: small;"><span style="font-family: inherit;"><span lang="en-US">Zobaczył
dopiero po chwili. Na polanie wykopanych było kilka bardzo dużych
dołów. Spojrzał z niepewnością na Maela. Bosmer płakał. Płakał
w ciszy i ze spuszczoną głową, ale łzy spływały mu po
policzkach. Po chwili schował głowę w dłonie i cofnął się o
parę kroków, oparł o drzewo. Endoriil podszedł do pierwszego z
dołów. Nieprzyjemny odór unosił się w powietrzu. Dół musiał
mieć kilka dobrych metrów głębokości, ale nie było widać dna,
ponieważ leżały w nim, aż po brzegi, ciała elfów - Bosmerów.
Po wielu zostały już tylko szkielety. Niektórzy jednak wciąż
mieli twarze, włosy. Podszedł więc na samą krawędź dołu.
Dostrzegał znajome tatuaże oraz znaki na ubraniach oznaczające
plemiona zaprzyjaźnione z jego Woodmer, ale także te od zawsze
trzymające stronę Hjoqmer. Zginęli razem, ramię w ramię, ale w
sposób, którego </span><span lang="pl-PL">Endoriil
nie potrafił zrozumieć</span><span lang="en-US">.
Zaczął łączyć fakty i przyglądać się uważniej. Dostrzegł,
że wszyscy mieli spętane więzami dłonie. Zawsze z tyłu, za
plecami. Wielu zostało rozstrzelanych z łuków i kusz. Lotki strzał
wciąż wystawały z pleców i klatek piersiowych, gdzieniegdzie
nawet z głów. Na szyjach innych widać było głębokie nacięcia,
a więc mieli poderżnięte gardła. U tych, po których został
tylko szkielet też było widać zaschnięte ślady krwi na ubraniach
w okolicy klatki piersiowej. Na fragmentach ziemi niepokrytej trawą
widniały ślady kół wozów ciągniętych przez konie. Przywieziono
tu ich w konkretnym celu. Wszystko stało się oczywiste - to było
miejsce zbiorowego morderstwa, wyrachowanej egzekucji. Zaczął sobie
wyobrażać, co się tutaj działo i co musieli widzieć i czuć ci,
którzy czekali na swoją kolej i dokładnie widzieli, co ich czeka.
Odpędzał od siebie te myśli.</span></span></span></div>
<div style="line-height: 115%; margin-bottom: 0.35cm; text-align: justify;">
<span style="font-size: small;"><span style="font-family: inherit;"><span lang="en-US">-
Na Y'ffre... - wyszeptał Endoriil i padł na kolana, chwytając
niewielką książeczkę, być może pamiętnik jednej z ofiar. -
Ilu? Jak? Dlaczego?</span></span></span><br />
<span style="font-size: small;"><span style="font-family: inherit;"><span lang="en-US">-
Ponad tysiąc konfederatów i nie tylko. Jakoś ich namierzyli. Nasi
informatorzy mówią, że być może przez Halena, ale nie mamy
potwierdzenia - mówił cicho Mael. Głos mu się łamał. - Siły
Udomiela otoczyły wioski buntowników. Tak naprawdę otoczyli
wszystkie wioski, które zostały im wskazane. Więc wielu z tych, co
tu leżą, nie wiedziało nawet, dlaczego umiera, bo ich plemiona nie
były w żaden sposób zaangażowane w bunt. Altmerowie zaproponowali
po prostu obóz pracy. Przepracowane kilka lat, a potem amnestia.
Wodzowie nie mieli wyboru. Zostali zaskoczeni, więc zaakceptowali
ofertę. Dzieci sprzedano w niewolę, a wszystkich dorosłych
mieszkańców przywieziono tutaj. Musieli być zdziwieni, kiedy ich
wiązano, ale myśleli, że to ze względów bezpieczeństwa.
Spodziewali się obozów, a zastali wykopane już doły. Resztę
sobie dopowiedz.</span></span></span><br />
<span style="font-size: small;"><span style="font-family: inherit;"><span lang="en-US">-
Na Y'ffre - powtórzył. - Jak można być aż tak bestialskim? Tak
wyrachowanym.</span></span></span><br />
<span style="font-size: small;"><span style="font-family: inherit;"><span lang="en-US">-
Tak, wyrachowanym. To dobre słowo. - Mael skrzywił się. - Wiesz,
co powiedzieli przedstawiciele Altmerów, jak odkryliśmy to miejsce?
Rozgłosiliśmy to w mieście. Początkowo Lionel i jego banda wcale
nie chcieli przyznać, że takie miejsce w ogóle istnieje. Ale nie
dawaliśmy za wygraną. Rozsiewaliśmy plotki, pisaliśmy o tym na
murach. W końcu dowiedziała się cała Arenthia i okolice. Elfy z
innych plemion szukały swoich krewnych z tych wiosek, które zostały
wycięte. Pomogli nam i wielu z nich to dziś nasi najwierniejsi
sprzymierzeńcy. W końcu Lionel musiał zareagować w jakiś sposób.
I zareagował.</span></span></span><br />
<span style="font-size: small;"><span style="font-family: inherit;"><span lang="en-US">Mael
zacisnął pięści w gniewie i zrobił się czerwony na twarzy.</span></span></span><br />
<span style="font-size: small;"><span style="font-family: inherit;"><span lang="en-US">-
Wiesz, co on powiedział? Pozwól, że zacytuję. Powiedział, że
może wszyscy byli na to samo chorzy. Wyobrażasz sobie?!</span></span></span><br />
<span style="font-size: small;"><span style="font-family: inherit;"><span lang="en-US">- Brak mi słów... - odpowiedział Endoriil. - Oni zasługują na
godny pochówek. Dlaczego tego nie zorganizowaliście?</span></span></span><br />
<span style="font-size: small;"><span style="font-family: inherit;"><span lang="en-US">-
A wyobrażasz sobie w obecnej sytuacji grupę kilkudziesięciu albo
nawet kilkuset Bosmerów, którzy idą tu grzebać ciała, których
według Altmerów tutaj nie ma? Bo Lionel i jego kumple po krótkim
namyśle wrócili do zdania, że nic się nie wydarzyło. Nie
przeszkadza im to wcale w pilnowaniu okolicy. Ja znam tu sporo
ścieżek, których oni w życiu nie poznają, dlatego jesteśmy tu
bezpieczni.</span></span></span><br />
<span style="font-size: small;"><span style="font-family: inherit;"><span lang="en-US">-
Dlatego ojciec wysyła cię w puszcze.</span></span></span><br />
<span style="font-size: small;"><span style="font-family: inherit;"><span lang="en-US">-
Tak. Zjeździłem całe Valen. Byłem w miastach, a moi podwładni
byli w klanach. Zostały nam jeszcze dwa miejsca, które musimy
odwiedzić, ale obie wyprawy wiążą się z dużym ryzykiem.</span></span></span><br />
<span style="font-size: small;"><span style="font-family: inherit;"><span lang="en-US">-
Jakie to miejsca?</span></span></span><br />
<span style="font-size: small;"><span style="font-family: inherit;"><span lang="en-US">-
Już wcześniej liczyłem na to, że pomożesz mi z Woodmer.</span></span></span><br />
<span style="font-size: small;"><span style="font-family: inherit;"><span lang="en-US">Serce
Endoriila nagle przyspieszyło. Miałby odwiedzić Woodmer? Wrócić
po tak długim czasie?</span></span></span><br />
<span style="font-size: small;"><span style="font-family: inherit;"><span lang="en-US">-
Macie tam kogoś? - spytał ożywionym głosem. - Bo z Halenem
zapewne nie chcecie się kontaktować. Raz zdradził, więc co go
powstrzyma przed zrobieniem tego ponownie?</span></span></span><br />
<span style="font-size: small;"><span style="font-family: inherit;"><span lang="en-US">-
Dokładnie - przytaknął Mael. - Szukamy jakiegoś obejścia, kogoś
pod Halenem. Jest jeden młody myśliwy, który chce pomóc i ma dość
odwagi, by się z nami spotkać. Podobno ma już paru pomocników w
Woodmer, czyli wszystko wskazuje na to, że Halen ma wrogów nawet
wśród swoich. Może znasz tego młodego.</span></span></span><br />
<span style="font-size: small;"><span style="font-family: inherit;"><span lang="en-US">-
Jak ma na imię?</span></span></span><br />
<span style="font-size: small;"><span style="font-family: inherit;"><span lang="en-US">-
Nie przedstawił się jeszcze, ale wyznaczył miejsce spotkania i
datę. To już pojutrze. Ale sprawa, jak widzisz, wygląda dość
ryzykownie. Chciałbym, żebyś poszedł ze mną. Co ty na to?</span></span></span><br />
<span style="font-size: small;"><span style="font-family: inherit;"><span lang="en-US">-
Oczywiście, że z tobą pójdę. A drugie miejsce?</span></span></span><br />
<span style="font-size: small;"><span style="font-family: inherit;"><span lang="en-US">-
Latamejowie. Nie wiedzieliśmy, gdzie są i jak do nich dojść, ale
ty widziałeś ich dwa miesiące temu. Musimy ich wytropić i dogadać
się. Z naszych informacji wynika, że mają około półtora tysiąca
wojowników, więc mogą być bardzo przydatni. Nie wiem, czy masz
świadomość, ale stali się w ostatnich miesiącach niemal tak
legendarni jak Demon z Frangeldu. Zdobyli powszechny szacunek.</span></span></span><br />
<span style="font-size: small;"><span style="font-family: inherit;"><span lang="en-US">Mael
delikatnie się uśmiechnął. Zdążyli wejść w las i oddalić się
od cmentarzyska, dzięki czemu nastrój nieco się poprawił.</span></span></span><br />
<span style="font-size: small;"><span style="font-family: inherit;"><span lang="en-US">-
Ostatnio ich wódz, ten Rannok, chciał mnie zabić, mówiłem ci
przecież - zaprotestował Endoriil.</span></span></span><br />
<span style="font-size: small;"><span style="font-family: inherit;"><span lang="en-US">-
Tak, ale niedawno miała tam miejsce zmiana wodza. W tej chwili
rządzi tam Manna, córka Rannoka. Nie mamy pojęcia, jak doszło do
tej zmiany. Rannok nie żyje, to wiemy na pewno. Znasz Mannę?</span></span></span><br />
<span style="font-size: small;"><span style="font-family: inherit;"><span lang="en-US">-
Poznałem ją. To ona mnie schwytała. Chciała mnie nawet wypuścić
w las. Być może będziemy mogli się z nią dogadać. Z nią na
pewno prędzej niż z jej ojcem.</span></span></span><br />
<span style="font-size: small;"><span style="font-family: inherit;"><span lang="en-US">Mael
Verre uśmiechnął się.</span></span></span><br />
<span style="font-size: small;"><span style="font-family: inherit;"><span lang="en-US">-
No to czeka nas sporo pracy.</span></span></span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: small;"><span style="font-family: inherit;"><br /></span></span></div>
<div style="line-height: 115%; margin-bottom: 0.35cm; text-align: center;">
<span style="font-size: small;"><span style="font-family: inherit;"><span lang="en-US">III</span></span></span></div>
<div style="line-height: 115%; margin-bottom: 0.35cm; text-align: justify;">
<span style="font-size: small;"><span style="font-family: inherit;"><span lang="en-US">DWA
DNI PÓŹNIEJ</span></span></span></div>
<div style="line-height: 115%; margin-bottom: 0.35cm; text-align: justify;">
<span style="font-size: small;"><span style="font-family: inherit;"><span lang="en-US">Na
miejsce spotkania z myśliwym z Woodmer ruszyli o świcie. Wyznaczona
lokalizacja - jedna ze starych i dawno opuszczonych myśliwskich
chatek - zdawała się być bezpieczna. Niektórzy Bosmerowie, mimo
ogólnej niechęci innych plemion, budowali domy i chatki z drewna.
Nowa tradycja nie przyjęła się jednak i powrócono do tradycyjnych
metod, a kilka skonstruowanych domków służyło już tylko
przeróżnym zwierzętom jako miejsca, w których można schronić
się przed deszczem. Dwaj Bosmerowie nie chcieli wejść do środka.
Woleli być ostrożni i czekali na woodmerczyka na zewnątrz.
Endoriil zastanawiał się, kim jest ów młody myśliwy i czy w
ogóle go kojarzy. Być może nie pochodził z samego Woodmer, a z
jednej z kilku osad, które uznały kiedyś zwierzchnictwo
woodmerskich Starszych. Czekali w ciszy przerywanej tylko od czasu do
czasu przez radośnie śpiewające ptaki. W końcu w trawie
zaszeleściło, a spomiędzy drzew wyszedł dość postawny elf o
krótkich, czarnych włosach. Miał na sobie tradycyjny ubiór
Woodmer - jasne, cienkie futro zwierzęce pokrywało jego tors, a zza
pleców wystawały łuk i kołczan z kilkoma strzałami. Faktycznie
był młody, Endoriil nie kojarzył go.</span></span></span><br />
<span style="font-size: small;"><span style="font-family: inherit;"><span lang="en-US">-
Witaj. - Mael delikatnie skłonił głowę. - Jestem Mael Verre, a to
mój przyjaciel, Donall.</span></span></span><br />
<span style="font-size: small;"><span style="font-family: inherit;"><span lang="en-US">Młody
chłopak zatrzymał wzrok na rzekomym Donallu i przypatrywał się
krótką chwilę.</span></span></span><br />
<span style="font-size: small;"><span style="font-family: inherit;"><span lang="en-US">-
Endoriil? - w jego głosie rozbrzmiewało niedowierzanie. - Ale, na
Y'ffre, jak to możliwe?</span></span></span><br />
<span style="font-size: small;"><span style="font-family: inherit;"><span lang="en-US">Uśmiechnął
się i skoczył w stronę rodaka i chwycił go za ramiona.</span></span></span><br />
<span style="font-size: small;"><span style="font-family: inherit;"><span lang="en-US">-
Moment - powiedział Endoriil i odsunął się asekuracyjnie. - Skąd
wiesz, kim jestem? Ja cię nie kojarzę.</span></span></span><br />
<span style="font-size: small;"><span style="font-family: inherit;"><span lang="en-US">-
Niesamowite, po prostu niesamowite! - krzyknął myśliwy, ale po
chwili sam ściszył głos. - Nazywam się Z'eel. Nic dziwnego, że
mnie nie kojarzysz. Kiedy ty byłeś pierwszym oficerem myśliwych,
ja dopiero zaczynałem. Marzyłem, żeby z tobą służyć.</span></span></span><br />
<span style="font-size: small;"><span style="font-family: inherit;"><span lang="en-US">-
Jak przetrwałeś czystkę? - Endoriil od razu przeszedł do rzeczy,
bez żadnych sentymentów.</span></span></span><br />
<span style="font-size: small;"><span style="font-family: inherit;"><span lang="en-US">-
Przetrwałem, bo nie byłem na patrolu tamtego dnia. A kolejne
tygodnie i miesiące przetrwałem, bo nas, młodych, Halen uważał
za nadających się do szkolenia. W przeciwieństwie do ciebie i
innych oficerów, których podobno stracono. Jakim cudem przeżyłeś?
Gdzie byłeś? Czemu nie wróciłeś do nas albo chociaż znak, że
żyjesz mogłeś dać.</span></span></span><br />
<span style="font-size: small;"><span style="font-family: inherit;"><span lang="en-US">-
Za dużo pytań, a to wszystko to bardzo długa historia, a my nie
mamy za dużo czasu.</span></span></span><br />
<span style="font-size: small;"><span style="font-family: inherit;"><span lang="en-US">-
A więc teraz jesteś z rodziną Verre - uśmiechnął się Z'eel. -
I będziemy współpracować. Ha! Pięknie.</span></span></span><br />
<span style="font-size: small;"><span style="font-family: inherit;"><span lang="en-US">-
Spokojnie - wtrącił się Mael. - Zanim podejmiemy z Endoriilem
jakiekolwiek decyzje, powiedz nam, jak wygląda sytuacja w Woodmer.
Ilu masz ludzi, ilu myślisz, że możesz mieć i czy uważasz, że
Halen może zmienić front i nas poprzeć?</span></span></span><br />
<span style="font-size: small;"><span style="font-family: inherit;"><span lang="en-US">-
Halen ma zmienić front? - prychnął Z'eel i zwrócił się do
Endoriila. - Jak obsypiecie go złotem i tłustym żarciem, to się
zastanowi. Nie uwierzysz, bracie, jak on przytył. Mógłbyś go nie
rozpoznać.</span></span></span><br />
<span style="font-size: small;"><span style="font-family: inherit;"><span lang="en-US">-
Do rzeczy, proszę - ponaglał młodzieńca Mael.</span></span></span><br />
<span style="font-size: small;"><span style="font-family: inherit;"><span lang="en-US">-
Nie zmieni. Ma za dobrze z Altmerami. A oni mają stały garnizon w
samym Woodmer. Około stu dobrze wyszkolonych żołnierzy.</span></span></span><br />
<span style="font-size: small;"><span style="font-family: inherit;"><span lang="en-US">-
A ilu ma Halen? - spytał Endoriil. - I ilu z nich jest z tobą?</span></span></span></div>
<div style="line-height: 115%; margin-bottom: 0.35cm; text-align: justify;">
<span style="font-size: small;"><span style="font-family: inherit;"><span lang="en-US">Z'eel
zamyślił się i oparł o drewnianą ścianę chatki. Wzruszył
ramionami.</span></span></span><br />
<span style="font-size: small;"><span style="font-family: inherit;"><span lang="en-US">-
Będzie tego ze trzy tysiące.</span></span></span><br />
<span style="font-size: small;"><span style="font-family: inherit;"><span lang="en-US">-
Trzy... Trzy tysiące? - zdumieli się jednocześnie.</span></span></span><br />
<span style="font-size: small;"><span style="font-family: inherit;"><span lang="en-US">-
Znasz Halena, Endoriil. Wiesz, że ostatnie, co można o nim
powiedzieć to to, że jest bezmyślny. On nie mówi, że zdradził,
że mordował i że handlował niewolnikami. On twierdzi, wyobraźcie
to sobie, że zjednoczył trzy klany, które dotąd były ze sobą
zwaśnione.</span></span></span><br />
<span style="font-size: small;"><span style="font-family: inherit;"><span lang="en-US">-
Sukinsyn - powiedział Endoriil, zaciskając pięści.</span></span></span><br />
<span style="font-size: small;"><span style="font-family: inherit;"><span lang="en-US">-
Z tych trzech tysięcy dobrze wyszkolonych jest góra pięciuset.
Trudno mu zastąpić takich myśliwych jak ty. - Z'eel wykonał
skromny, lecz pełen szacunku ukłon w stronę rdzawowłosego rodaka.
- Ale trzeba przyznać, że zebrał sporo wojowników. A co do tego,
kto mnie popiera... Wiecie, pytałem delikatnie swój oddział. Są
ze mną. To dwadzieścia osób, Bosmerek i Bosmerów. Oni mają
wypytać innych. Jeśli pójdzie dobrze i nikt nas nie wsypie, to
myślę, że możemy zebrać około dwustu osób.</span></span></span><br />
<span style="font-size: small;"><span style="font-family: inherit;"><span lang="en-US">-
A jeśli ktoś wsypie?</span></span></span><br />
<span style="font-size: small;"><span style="font-family: inherit;"><span lang="en-US">-
Jeśli ktoś wsypie - Z'eel splunął na ziemię - to zawiśniemy na
drzewach tak, jak inni, którzy zaleźli za skórę Halenowi.</span></span></span><br />
<span style="font-size: small;"><span style="font-family: inherit;"><span lang="en-US">-
Rozumiem - powiedział Mael Verre i wyciągnął dłoń w stronę
myśliwego. Ten złapał ją w uścisku. - Będziemy w kontakcie,
Z'eel. Bądź ostrożny, nie daj się złapać i działaj, ile się
da.</span></span></span><br />
<span style="font-size: small;"><span style="font-family: inherit;"><span lang="en-US">Endoriil
podszedł do współplemieńca i podali sobie dłonie w sposób
odruchowy, chwytając się za prawe przedramiona, zgodnie z plemienną
tradycją. Obaj się uśmiechnęli.</span></span></span><br />
<span style="font-size: small;"><span style="font-family: inherit;"><span lang="en-US">-
Uważaj na siebie - powiedział rdzawowłosy i odwrócił się, idąc
za Maelem.</span></span></span><br />
<span style="font-size: small;"><span style="font-family: inherit;"><span lang="en-US">-
Czekaj. - Z'eel zatrzymał go. - Co ja mam wszystkim powiedzieć?
Przecież ty żyjesz. Wielu zdążyło cię pogrzebać w bezimiennym
grobie, opłakać cię. A ty jesteś i... i chcesz nas wyzwolić. Co
ja mam im powiedzieć?</span></span></span><br />
<span style="font-size: small;"><span style="font-family: inherit;"><span lang="en-US">-
Na razie nie mów nic. Uważaj na siebie, bracie. I czekaj na
sygnał.</span></span></span><br />
<br />
<span style="font-family: Calibri, serif; font-size: small;"><span lang="en-US">______________________________</span></span><br />
<span style="font-family: Calibri, serif;"><span style="font-size: x-small;"><span lang="en-US"><span style="font-size: small;">Spis treści znajdziesz <a href="http://dikajos.blogspot.co.uk/2014/10/spis-tresci-bloga.html">TUTAJ </a></span></span></span></span></div>
dikajoshttp://www.blogger.com/profile/17852878016698983065noreply@blogger.com2tag:blogger.com,1999:blog-4563288153838779576.post-60245589564369276212015-08-26T03:19:00.001-07:002016-03-13T03:51:43.795-07:00TES "Taki Los" - odcinek XIX<div style="text-align: center;">
<div style="text-align: center;">
<span style="font-size: small;"><b>THE ELDER SCROLLS</b></span></div>
<div style="text-align: center;">
<span style="font-size: small;"><b>TAKI LOS</b></span></div>
<span style="font-size: large;"><b>ODCINEK XIX</b></span><br />
<span style="font-size: large;"><b>ARENTHIA </b></span></div>
<div style="text-align: center;">
<a href="http://dikajos.blogspot.co.uk/2015/08/tes-taki-los-odcinek-xviii.html">Poprzedni</a> - <a href="http://dikajos.blogspot.co.uk/2015/09/tes-taki-los-odcinek-xx.html">Następny</a> <b><br /></b></div>
<div style="text-align: center;">
<b>------------------------------------------------------- </b></div>
<div style="text-align: center;">
</div>
<div style="text-align: center;">
<b>KRONIKA POWSTANIA BOSMERSKIEGO</b></div>
<div style="text-align: justify;">
<br />
<br />
<i>W
miesiącu Pierwszy Siew roku 206. czwartej ery miały miejsce wydarzenia,
które sprawiły, że walka o wolne Valen zaczęła nabierać konkretnych
kształtów. Był to czas święta Y’ffre, którego obchodzenie zostało
zakazane na posiedzeniu Rady Miasta Arenthia trzy miesiące wcześniej.
Niezadowolenie społeczne wzrastało, a relacje świadków tamtych wydarzeń
mówią, że już wtedy czuć było w powietrzu, że coś istotnego stanie się
całkiem niedługo. Wielu twierdziło, że brakowało tylko iskry, która
sprawiłaby, że serca Bosmerów zapłoną chęcią walki o wolność. W jeden z
tych dni otrzymali coś więcej.<br /><br />Mianowicie w tych ciepłych
wiosennych dniach spotkało się po raz pierwszy dwóch Bosmerów o
znaczeniu kluczowym dla przebiegu późniejszych walk i wydarzeń
społecznych. Marek Verre – ówczesny bosmerski radny oraz Endoriil – w
tamtym czasie zaledwie porucznik bosmerskiej kompanii ze Skyrim. Z racji
braku oficjalnej i zatwierdzonej przez historyków nazwy tego spotkania,
niżej podpisany pozwolił sobie określać je w niniejszym dziele oraz we
wszystkich następnych jako „Spotkanie Dwojga”. Zdania większości
historyków, których opinie niemal zawsze są mocno podzielone, tu są
zgodne. To właśnie ten czas sprawił, że niezadowolenie Bosmerów z
altmerskiej dominacji nabrało kształtów realnej walki o wolność, a
dodatkowo, a może przede wszystkim, znaleźli się przywódcy gotowi do
tego, by stanąć na czele zbliżającego się zrywu. Wtedy to również, po
długiej passie porażek i zepchnięciu w głąb lasu, pierwsze poważne
sukcesy zaczęło odnosić plemię Latamejów, które kąsało siły Dominium
atakami z owianego złą sławą lasu Frangeld. Był to ostatni klan na
północy Valen, który w żaden sposób nie chciał podporządkować się
Altmerom i siłom Lorda Udomiela i przez to przeżywał bardzo trudne
chwile, ale zarazem zyskiwał coraz większy szacunek zniewolonych
pobratymców. Po zagadkowej śmierci wodza Rannoka IV Nieposkromionego
władzę przejęła jego najstarsza córka – Manna, która zaczęła pracować na
swój przyszły przydomek – Czerwona, od wrażej krwi, którą zwykła
malować sobie policzki przed bitwą.<br /><br />Te pogodne wiosenne dni stały
się podstawą, na której Marek Verre i Endoriil zbudowali później sieć
sojuszy przy wydatnej pomocy syna Marka – Maela Verre. W tamtym czasie nakreślono pierwsze, ale już wtedy w miarę szczegółowe plany;
listy potencjalnych sojuszników, pierwsze niewielkie oddziały zwiadowcze
i szpiegowskie oraz TPP, czyli Tajna Poczta Powstańcza. Wtedy też
sondowano już, z wcześniejszej inicjatywy Marka Verre i dzięki pracy
takich elfów jak Nuallan, kto w innych częściach kraju mógłby wesprzeć
walkę zarówno materialnie i siłą ludzką, jak i finansowo. <br /><br />Bo kto
nigdy nie wojował, ten może nie wiedzieć, że aby toczyć wojnę potrzeba
trzech rzeczy: pieniędzy, pieniędzy i jeszcze raz pieniędzy.</i><br />
<br />
Fragment z <i>Kronika Powstania Bosmerskiego</i>, Ri’Baadar al’kefir an’Ulmin nasto’Goor.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: center;">
-----------------------------------------------------------</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
<div style="text-align: center;">
I</div>
<br />
Po dość uciążliwym marszu, szczególnie z racji
nie do końca zagojonych ran, Endoriil znalazł się przy bramie głównej
największego miasta północy Valenwood – Arenthii. Był to węzeł
komunikacyjny, centrum handlowe i kulturalne całej okolicy. To tu
krzyżowały się wszystkie kluczowe drogi. Tu też stała świątynia boga
lasu Y’ffre. Dostępu do miasta broniły około trzymetrowe mury obronne,
które otaczały zabudowania nawet w głębokim lesie. Mury były rzadkością w
Valen, jednak Arenthia stanowiła wyjątek. Chociaż budowanie kamiennej
konstrukcji w głębokim lesie było zadaniem trudnym i niezwykle
kosztownym, to jednak postawiono go. Nie obronił wszakże Bosmerów przed
utratą władzy nad własnymi ziemiami. To Altmerowie byli teraz panami
całej puszczy i to ich władzy broniły mury.<br />
<br />
Endoriil wyszedł z
lasu niedaleko bramy i zobaczył brukowaną drogę, dość szeroką i naprawdę
solidną, która prowadziła na północ, w stronę granicy z Cyrodiil. Szedł
wzdłuż niej i mijał pojedyncze stragany podmiejskich kupców, których
najwidoczniej nie było stać na wykupienie sobie stanowiska na rynku
głównym. Od wschodu i zachodu miasto otaczała bujna puszcza, a zabudowania
ulokowane były w płytkiej kotlinie. Endoriil miał na sobie płaszcz z
kapturem zakrywającym głowę oraz plecak z kilkoma drobiazgami. Nie miał
już nic do jedzenia, ale nie widział w tym wielkiego problemu.
Wystarczyło zakupić tani łuk i pójść w las. Przy pasie nosił Ostrze
Zemsty, miecz wydobyty z czeluści Frangeldu. Broń spoczywała w magicznej
lodowej pochwie. Tuż pod bramą odbywał się handel elfami, który
zniesmaczył Endoriila. Na podeście stały trzy jego rodaczki, dwie młode i
jedna wyraźnie starsza. Obok nich młodziutki, może dziesięcioletni
chłopiec. Licytację prowadził bogato ubrany Altmer. Kolorowa koszula z
wyszytymi symbolami, zapewne pochodzącymi z miejsca, z którego elf się
wywodził, do tego przedziwne obszerne spodnie, które może i były modne,
ale w lasach Valen zapewne sprawiałyby więcej problemów niż dawały
estetycznej satysfakcji.<br />
- Za tę młódkę? Ile, ile? – krzyczał,
wskazując dłonią na niewysoką i szczupłą elfkę. – Pochodzi z plemienia
Annałów, gdzie zajmowała się polowaniem na zające i produkcją strzał dla
innych myśliwych. Potrafi też szyć, cerować i łowić ryby.<br />
Endoriil
stanął w tłumie i przyglądał się z niesmakiem. Większość licytujących,
ku jego zaskoczeniu, stanowili Bosmerowie, którzy nie mieli widocznie
żadnych wyrzutów sumienia i przekrzykiwali się, rzucając kolejne
propozycje.<br />
- Daję czterdzieści! A ja sześćdziesiąt! – krzyczały dwa miejskie elfy.<br />
- Sześćdziesiąt po raz pierwszy, po raz drugi! I…<br />
-
Daję sto za tę młódkę i chłopca – powiedział zakapturzony elf, dość
wiekowy, jak Endoriil wnioskował po barwie jego głosu oraz szpakowatych
włosach wystających spod kaptura skromnej, choć gustownej ciemnej szaty.<br />
- Pan szlachcic bierze młódkę i chłopca, no już!<br />
<br />
Sługa
szlachcica podszedł i wziął sznurki, do których nowe zakupy jego pana
były uwiązane. Pociągnął je dość mocno, rzucając sakiewkę z ustaloną
kwotą w stronę Altmera. Oboje poszli bez sprzeciwu. Woodmerczyk
dostrzegł siniaki na ramieniu dziewczyny. Pewnie w bardzo bolesny sposób
nauczono ją już, że nie warto być nieposłusznym. Skrzywił się, nie
mogąc uwierzyć, co się dzieje w mieście, o którego zobaczeniu marzył, od
kiedy był małym chłopcem. Podszedł do straganu obok, gdzie sprzedawano
zbroje i pancerze. Zakupił brązową skórzaną kurtkę z metalowymi
łączeniami i bez rękawów. Niezwłocznie założył ją, a na ramiona nałożył
swój płaszcz. Pancerz jest, miecz jest - wyliczał. W końcu odwrócił się i
podszedł do bramy, przy której stało dwóch strażników miejskich. Obaj
byli Bosmerami.<br />
- Witamy, witamy – powiedział jeden z nich. – Cel pańskiej wizyty?<br />
- Turystyka – odpowiedział Endoriil. – Zawsze marzyłem o zobaczeniu Arenthii.<br />
- Z innego miasta wędrujesz? Czy może klanowiec?<br />
Strażnicy spojrzeli na siebie wzajemnie. Obaj jakby z nadzieją w oczach.<br />
- Bo wiesz – kontynuował strażnik - jak klanowiec, to musisz siąść tu na boczku z jednym z nas i spisać parę rzeczy.<br />
Endoriil
odniósł wrażenie, że strażnicy nie mieli najmniejszej ochoty na
papierkową robotę. Spojrzeli na niego i czekali na odpowiedź.<br />
- Na gospodarstwie pracuję przy trakcie – zełgał po chwili. <br />
-
Ach – drugi wartownik odetchnął z ulgą, nie mając najmniejszej ochoty
na to, by wnikać w sprawę. – To ani miejski, ani klanowiec. A to
zapraszamy do naszego pięknego miasta, śmiało.<br />
<br />
Endoriil skłonił
głowę i wszedł w obręb miejskich murów. Trzy metry w górę. Trudno
sforsować – myślał i sam złapał się na tym, że w końcu jest na miejscu i
może poszukać osoby, do której skierował go Darelion. Marek Verre –
radny. Obrady odbywały się w Pałacu, który po objęciu władzy przez
Lionela został przemianowany na Namiestnikowski. Elf postanowił jednak
przejść się okrężną drogą. Skoro już tu jest i czas chwilowo go nie
nagli, to czemu nie pozwiedzać? Z każdego miejsca w mieście widać było
trzy miejsca: wspomniany Pałac i świątynię Y’ffre, obie budowle były
ustawione na niewysokich wzgórzach w kotlinie, oraz Wieczny Dąb – drzewo
znane w całym Valenwood. Rosło na najwyższym wzgórzu, około dwieście
metrów na północ od miejskich murów. Było tak stare, że nawet najstarsze
relacje praprzodków leśnych elfów zawierały je jako punkt stały i
stanowiło centrum przeróżnych obchodów religijnych i społecznych: to tam
składano ofiary bogom, tam młodzi Bosmerowie brali śluby oraz
przeprowadzali różne rytuały, na przykład przejścia w wiek dorosły. Tym
bardziej bolesne było, że dokładnie przed Wiecznym Dębem posadzono inny,
przeniesiony z Wysp Summerset. Był niemal dwukrotnie większy niż ten
bosmerski. Nikt nie miał wątpliwości, że do tak wielkich rozmiarów
rozrósł się tylko i wyłącznie dzięki plugawej magii. Od czasu rzezi w
puszczach przysłaniał cieniem Wieczny Dąb i nie dawał mu rozkwitać.
Drzewo powoli obumierało, co było z pewnością zaplanowanym przez
namiestnika Lionela ciosem w godność i honor Bosmerów.<br />
<br />
<div style="text-align: center;">
II</div>
<br />
Woodmerczyk
siedział w niewielkim ogródku skromnej knajpki ulokowanej przy ulicy
Sosnowej i popijał valenwoodzkie piwo. Przyglądał się innym klientom, a
także miejscowym, którzy przechadzali się we wszystkie strony.
Przysłuchiwał się też rozmowom:<br />
- A słyszałeś o Rzezi Pogranicza? - zapijaczony brodaty elf strasznie seplenił. - No, słyszałeś, pytam się, no!<br />
- Słyszałem, ale po co się wydzierasz - odpowiedział barman. - Nie chcę tu nieprzyjemności.<br />
-
No bo ty mi wczoraj gadałeś, że Bosmer się bić nie potrafi dobrze, a ja
słyszałem od Lorianka, co nasi chłopcy tam zrobili. Ha!<br />
- Ja też
słyszałem - dołączył się inny wielbiciel tanich trunków. Seplenił nieco
mniej. - Takiego łupnia dali tym, jak im tam... Renegarom, że król
Ulfrik to podobno po stopach naszych braci całuje.<br />
- Ha! Ha! -
brodaty podszedł do wielbiciela trunków i rzucił mu się w ramiona. - No,
bracie. Widzę, że podobne mamy zdanie! Przydałyby nam się te chłopaki,
co? Daliby popalić tym Altmerom!<br />
Endoriil, siedzący samotnie w kącie, uśmiechnął się kącikiem ust.<br />
-
Panowie - powiedział barman, nachyliwszy się do nich. - Mówiłem, że nie
chcę tu nieprzyjemności. Albo zmienicie temat, albo więcej wam nie
poleję.<br />
- Dobra, dobra, panie. - Brodaty czknął. - Aleś zasadniczy. Już cicho siedzę. Dolejże gorzałki mi i mojemu nowemu koledze.<br />
<br />
Endoriil odwrócił głowę. Przy drugim stole siedziało dwóch cicho rozmawiających Bosmerów.<br />
- I jak tam, Zorian, interesy, hm? - spytał elf w brązowej koszulce bez rękawów i w krótkich spodenkach.<br />
-
A, daj spokój, przyjacielu - odrzekł mu kompan z chustą zakrywającą
włosy. Chusta nosiła ślady krwi. - Rzeźnia w tych czasach to kiepski
biznes. Popyt jest wielki, ale co ja poradzę, że nie ma kto mi tego
mięsa upolować. I przez to miasto zaczęło głodować. Ledwo mi starcza, co
by własne dzieci nakarmić.<br />
- Mogliby się dogadać Lionel z Halenem i jakieś konkretne dostawy zrobić, nie?<br />
-
A nie słyszałeś, że próbowali? Ale Halenowi ledwo starczy sił, żeby
utrzymać władzę nad trzema klanami, które dostał od Dominium. Niewielu
ma myśliwych, których może posłać na polowania. A potrzeby miasta nie
maleją. Zresztą i tak w pierwszej kolejności mięso dostają Altmerowie z
garnizonu - mówiąc to skrzywił się i splunął na ziemię. - A my
głodujemy. A do tego święto Y'ffre. Co o tym myślisz?<br />
Endoriil
przysłuchiwał się z uwagą niemal każdej rozmowie, która docierała do
jego uszu, Ta była jedną z ciekawszych. Dalej popijał więc piwo i
wytężał słuch.<br />
- Ech... - westchnął mer w bezrękawniku. - To trzeci
dzień święta Y'ffre, a nie dzieje się nic. No, prawie nic. Zabronione
to, zabronione tamto, cóż zrobić. Nasze największe i najstarsze święto.
Zaraza! - uderzył pięścią w stół i zacisnął wargi w gniewie. -
Słyszałeś, że setki mieszczan gromadzą się u stóp schodów świątyni
Y'ffre?<br />
- Tak, słyszałem. Nie pierwszy raz to robią.<br />
- Więc pewnie
wiesz też, że kordon altmerskich żołnierzy stoi między nimi i świątynią
i kapłanami? Straszne, po prostu straszne. Rodziny całe modlą się u
stóp schodów, bo dalej pójść nie mogą. Podobno zdarzyły się też jakieś
rękoczyny i kilka aresztowań. Ludzie aż buzują niechęcią do Altmerów.
Ingerować w religię jest niebezpiecznie, a oni nawet to robią. Mają nas
chyba za największe śmiecie Tamriel. Ale jeśli nie będziemy bronić
Y'ffre i naszych tradycji, to czy wciąż jesteśmy narodem?<br />
Jego kompan
nie odpowiedział. Obaj chwycili butelki z alkoholem i w zamyśleniu
wypili po kilka łyków na raz. Endoriil dopił swoje piwo i wstał,
kierując się w stronę świątyni.<br />
<br />
<div style="text-align: center;">
*</div>
<br />
Po
przejściu przez niewysoką zabudowę dzielnicy handlowej Endoriil dotarł
do brukowanego placu leżącego u stóp schodów prowadzących do mistycznej
świątyni boga lasu. Do tej pory tylko słyszał o jej wspaniałości.
Kilkuset stopniowe schody prowadziły na wzgórze, na którym widniała
budowla w istocie niesamowita - połączenie idealnie oszlifowanych,
pięknych kamiennych kolumn i ścian z wygiętymi w sposób niezwykle
estetyczny drzewami. Wielkie gałęzie silnych drzew jakby otulały
kamienną konstrukcję z każdej strony i opiekowały się nią. Drzewo i
kamień, w wyniku setek lat działań kapłanów Y'ffre i dzięki bożemu
błogosławieństwu, stanowiły tu jedność.<br />
<br />
Mniej przyjemnym widokiem
były dwa szeregi altmerskich żołnierzy odcinających Bosmerom dostęp do
przybytku. Żołnierze stali u stóp schodów i nie przepuszczali nikogo.
Przed nimi na placu zgromadziło się ponad sto osób; niektóre modliły się
na kolanach, inne stojąc, a jeszcze inne wykrzykiwały niecenzuralne
słowa w stronę wartowników, wymachując zaciśniętymi pięściami. Atmosfera
była bardzo napięta. Endoriil wmieszał się w tłum i wciąż obserwował.
Widział frustrację swoich rodaków, którzy wytrzymywali wiele, ale
odebranie im tradycyjnego święta - na które zapewne z utęsknieniem
czekali, bo dałoby im nieco wytchnienia i zabawy w tych trudnych czasach
- to było po prostu za dużo.<br />
- Altmerskie ścierwa! Wypieprzajcie na swoje wyspy! - krzyknął chudy młodzieniec o kasztanowych włosach.<br />
- Y'ffre. Y'ffre. Y'ffre - szeptały rytmicznie kobiety w modlitwie, unosząc dłonie w stronę świątyni. <br />
-
Y'ffre! Y'ffre! - przyłączyli się do nich agresywni mężczyźni, ale oni
nie unosili dłoni. Zamiast tego podnieśli z ulicy kamienie i rzucali
nimi w żołnierzy.<br />
<br />
To był błąd. Pierwszy szereg odrzucił ozdobne
włócznie i wydobył z pochew miecze. Kilku Bosmerów krzyknęło z
przerażeniem, ale młodzi i narwani chłopcy wciąż rzucali kamieniami.
Kobiety wciąż modliły się na kolanach. Endoriil patrzył zaniepokojony.
Żołnierze ruszyli do przodu, nie burząc formacji linii. Kilku chłystków
uciekło, ale ci najagresywniejsi - czy to przez alkohol, czy zmęczenie
życiem pod altmerskim butem - ruszyli z gołymi rękami na uzbrojonych
wojowników. Potem było kilka ruchów mieczem, krzyki zarzynanych
chłopców, tryskająca krew i rozpacz modlących się wciąż na kolanach
kobiet. Tłum rozbiegł się na wszystkie strony, niosąc ze sobą Endoriila.
Chciał sięgnąć po swój miecz, ale nie widział w tym sensu. Nie tu i nie
teraz. Uważał, że byłaby to głupota. Zginęło od kilku do kilkunastu
młodych elfów.<br />
<br />
Zaczęło się ściemniać.<br />
<br />
<div style="text-align: center;">
III</div>
<br />
Słońce
stykało się już z koronami drzew, zaledwie od czasu do czasu znajdując
drogę przed gęste gałęzie puszczy. Niebo miało barwy różową i
pomarańczową, prezentowało się niezwykle malowniczo. Po mieście zaczęły
rozchodzić się wieści o wydarzeniach sprzed świątyni. Endoriil z rozmów
kilku mieszczan dowiedział się, że wcale nie była to pierwsza taka
sytuacja. Kierował się w stronę Pałacu Namiestnikowskiego. Miał dość
wrażeń jak na jeden dzień i chciał po prostu skontaktować się z Markiem
Verre. Od wartownika dowiedział się, że sesja Rady niedługo się
zakończy. Czekał więc, usiadłszy na niewielkim kamiennym murku.<br />
- Można spytać, na kogo czekasz? - zagadał altmerski wartownik. Widocznie mocno się tu nudził.<br />
- Jestem sąsiadem Marka Verre - skłamał. - Chciałem dopytać o rodzaj
rośliny, którą zasadził niedawno na granicy naszych posiadłości.<br />
Altmer
zlustrował rozmówcę od stóp do głów. Nie wyglądał na szlachcica, a
zatem nie mógł mieszkać przy Alei Wiecznych Dębów. Gdy chciał zadać
kolejne pytanie, brama Pałacu otworzyła się przed wychodzącym z sesji
Rady Drustanem. Stary Bosmer przystanął na chodniku i spojrzał wyniośle
na wartownika. Ten, widocznie przyzwyczajony do takich spojrzeń,
błyskawicznie podbiegł do drogi i pomachał dłonią w stronę jednej z
dorożek stojących po drugiej stronie ulicy. Jedną z wielu rzeczy, które
Altmerowie wprowadzili do Arenthii były właśnie dorożki. I o ile rzeczy
takie jak morderstwa, gwałty i podwyższanie podatków mile widziane nie
były, to dorożki znacznie usprawniały komunikację w mieście, więc
również Bosmerowie korzystali z nich dość często. Niewielka dorożka z
jednym miejscem na tyle, pokrytym niewielkim dachem z lekkiego drewna,
podjechała w mgnieniu oka, a radny Drustan niezwłocznie wsiadł na tył.
Altmerski żołnierz przyglądał się odjeżdżającemu szlachcicowi i już
chciał wrócić do pytań, ale tym razem z bramy wychodził Marek Verre.<br />
- Panie Verre - strażnik skłonił głowę.<br />
Endoriil zorientował się, że to do tej osoby wysyłał go Darelion i zagadnął, gdy szpakowatowłosy Bosmer czekał na swoją dorożkę.<br />
- Panie Verre? Czy ma pan chwilę?<br />
-
Przykro mi - odpowiedział Marek i spojrzał przelotnie na rozmówcę
ubranego w ciemny płaszcz z kapturem na głowie. - Sprawy rodzinne
wzywają mnie do domu.<br />
- Naprawdę muszę porozmawiać - naciskał Endoriil. - To sprawa wagi... państwowej.<br />
Verre
ponownie spojrzał na stojącego obok niego elfa, tym razem na dłużej.
Nieco ubrudzony płaszcz przysłaniał przedziwną pochwę na miecz o
niezwykle intrygującej rękojeści. Mimo trzystu wiosen na karku, Verre
nigdy nie widział takiej broni. Był ciekawy, ale też bał się. Miał
wrażenie, że za każdym rogiem czyhają słudzy Lionela i czekają na jego
potknięcie.<br />
- Przykro mi - powiedziawszy to wszedł do dorożki, która właśnie podjechała. - Naprawdę muszę już jechać.<br />
-
Panie Marku - zagadnął wartownik, który wzywał dorożkę - czy ten elf to
pański sąsiad? Bo tak mi powiedział, ale ja od początku podejrzewałem,
że gdzie mu tam do tak wysoko urodzonego Bosmera jak pan. Aresztować go?<br />
Marek
Verre spojrzał na przybysza, który niepostrzeżenie skierował swoją dłoń
w stronę rękojeści miecza. Czy był gotowy zabić wartownika tu i teraz?
Przed Pałacem Namiestnikowskim? Wszystko na to wskazywało i kiedy Verre
wciąż nie wiedział, co zrobić, obcy mu pomógł.<br />
- Źle się wyraziłem. Znam Dareliona i to on mnie przysyła.<br />
- Panie Marku, aresztować?<br />
Bosmerski
radny nie zwrócił uwagi na pytanie. Zamiast tego gestem dłoni nakazał
obcemu wejść do dorożki. Rzucił srebrną monetę zaskoczonemu wartownikowi
i nakazał woźnicy ruszać w stronę swojej willi.<br />
<br />
<div style="text-align: center;">
*</div>
<br />
Jechali
ziemną drogą, mijając kolejne osiedla Arenthii. W tym pędzie Endoriil
widział, że miasto jest w naprawdę kiepskim stanie. Wiele elfów żebrało
na ulicach, sklepy były pozamykane, a ulice zaniedbane.<br />
- Masz
niewiele czasu. Jazda potrwa zaledwie kilka minut, a tylko tutaj mam
pewność, że nikt nie podsłuchuje. Oczywiście, jeśli mówimy szeptem -
ściszył głos. - Nuallan, który miał skontaktować się z Darelionem,
jeszcze nie wrócił, więc co robisz tu przed nim? Przyznasz, że to
podejrzane, prawda? Mów.<br />
- Wyruszyłem tego dnia, gdy Nuallan
przekazał Darelionowi twoją wiadomość. Gdy Darelion dowiedział się, że
ruszam do Valen, zasugerował mi skontaktowanie się z tobą.<br />
-
Niemożliwe jest dotrzeć tu tak szybko ze Skyrim. Mówisz, że ruszyłeś tu
niezależnie? I w jakiej sprawie masz się ze mną skontaktować?<br />
- Długo
by opowiadać o mojej podróży. Na razie niech wystarczy, że po drodze
zahaczyłem o Frangeld. - Verre w reakcji na te słowa uniósł brwi. Był w
szoku. Endoriil kontynuował: - A jestem tu w sprawie powstania.<br />
- Takiej... sprawy jeszcze nie ma, młody elfie. Jak ci na imię?<br />
- Jestem Endoriil, pochodzę z Woodmer i znalazłem się w tej samej sytuacji, co Darelion. Trafiłem do Skyrim jako uchodźca.<br />
- Opowiedz mi więcej.<br />
Kilka
kolejnych minut spędzili na rozmowie o tym, jak Endoriil trafił do
Skyrim, co tam robił, jak organizowano kompanię bosmerską i jak rozrosła
się do korpusu. W międzyczasie dotarli pod willę rodową rodziny Verre.
Marek wychylił się z dorożki i poprosił zaskoczonego woźnicę o zrobienie
kilku kółek po dzielnicy. Endoriil mówił, Marek słuchał i wypytywał o
szczegóły. Z każdą minutą rozmowy coraz mocniej wierzył, że przybysz
mówi prawdę.<br />
- A jak mają się Ellen i malutka? - zapytał, wciąż testując woodmerczyka.<br />
-
Bez zmian. Malutka pewnie troszkę urosła od chwili, kiedy ją ostatnio
widziałeś. Darelion dobrze się nimi opiekuje. Podobno zawsze taki był.
Daren, jego przyjaciel, tak mówi.<br />
Marek uśmiechnął się. Pamiętał
Darena, tylko z imienia, ale jednak. Wierzył elfowi, ale wciąż
potrzebował czegoś więcej. Wiele ryzykował. Dorożka ponownie zatrzymała
się przed willą przy Alei Wiecznych Dębów. Szlachcic nie poprosił o
kolejny kurs. Wysiadł ze środka i dał Endoriilowi kilka monet.<br />
-
Słuchaj... - mówił szeptem. - Masz tu pieniądze na dojazd w dowolne
miejsce Arenthii, ale nie wiem, co mam myśleć o twojej historii. Brzmi
wiarygodnie, ale to za mało, żebym ryzykował wszystko, co do tej pory
osiągnąłem. Zrób coś... coś dużego, żebym uwierzył w to, że jesteś w
stanie działać. Bo opowieści to nie wszystko, chyba się zgodzisz. A do
tego czasu... Wiesz, gdzie mnie znaleźć.<br />
Marek Verre odwrócił się i doszedł do bramy. Usłyszał głos Endoriila:<br />
- Hej! O zmierzchu spójrz na północ. Postaram się, żebyś zobaczył coś dużego.<br />
Dorożka ruszyła, a bosmerski szlachcic wszedł na teren swojej oazy spokoju.<br />
<br />
<div style="text-align: center;">
IV</div>
<br />
Marek
postanowił się zrelaksować, a przy okazji sprawdzić, co mógł mieć na
myśli rdzawowłosy elf. Zabrał swojego syna, Maela, do niepozornej
knajpki o nazwie "Leśny Czar", gdzie rozsiedli się, zajmując stolik na
piętrze, przy balustradzie obrośniętej gałęziami i listowiem w sposób
nawet bardziej estetyczny niż w innych, bardziej cenionych miejscach.
Inni klienci patrzyli się na nich z ukosa, bo usiedli obok siebie, ramię
w ramię, a nie naprzeciw. Powolutku sączyli wino, skierowawszy wzrok na
północ. Jedynym istotnym elementem krajobrazu było wzgórze z dwoma
dębami - wyhodowanym magicznie altmerskim i dwukrotnie mniejszym
pradawnym dębem bosmerskim. <br />
- Smutny widok - powiedział Mael. - I ten obcy każe nam na to patrzeć? Może pomyliłeś kierunki, ojcze?<br />
- Jestem stary, Mael, ale nie aż tak. Powiedział północ.<br />
- Coś tu śmierdzi. Nuallana jeszcze nie ma, a on już tu jest. Niby jak mógł tu dotrzeć w tak krótkim czasie?<br />
-
To samo mu powiedziałem, ale nie rozwinął tematu. Wspomniał tylko las
Frengeld. Nie narzekaj, synu, najwyżej stracimy wieczór. Patrz, jaki
piękny zachód słońca.<br />
Niebo stawało się mieszanką barw pomarańczowego i czerwonego. Dęby w tej kolorystyce wyglądały złowieszczo.<br />
- Co ten Endoriil planuje? - spytał sam siebie Marek Verre, zamawiając kolejny dzban wina.<br />
<br />
<div style="text-align: center;">
*</div>
<br />
Lekkie
opady deszczu poprzedniego wieczoru sprawiły, że u podnóża wzgórza
uformowało się kilka kałuż. Endoriil ukląkł na jedno kolano. Zdjął z
pleców płaszcz i powiesił na jednej z gałęzi. Teraz miał na sobie lekki
skórzany pancerz, który zakupił tego ranka. Zanurzył dłonie w błocie i
wysmarował nim twarz i ramiona. Verre chce czegoś dużego? To
dostanie. Od początku wizyty w Arenthii wzrok woodmerczyka mocno
przykuwało właśnie to wzgórze i altmerski dąb, który zabierał miejsce i
światło pradawnemu Oberhisowi. Można się było zorientować, że obok
Pałacu Namiestnikowskiego jest głównym symbolem ciemiężenia Bosmerów.
Pałac był nie do ruszenia - za dużo strażników, ale tutaj? Wysmarowany
błotem Endoriil wspinał się wyżej i wyżej. Wzgórze nie było strome, więc
poradził sobie dość sprawnie. Ostatnie promienie słońca oświetlały
kładącą się do snu Arenthię. Czuł wzbierającą w nim adrenalinę i
gotującą się krew. Popatrzył na swój miecz. Nie miał pojęcia, jak
zadziała i czy w ogóle będzie w stanie wyjąć go z lodowej pochwy. W
końcu był na szczycie. Przed altmerskim dębem stało trzech wartowników w
pozłacanych zbrojach. Wyglądali raczej na wartę honorową. Do bitwy w
puszczach Valen, jak Endoriil dowiedział się z jednej z ksiąg z
biblioteczki Ri, Altmerowie zwykle używali innych pancerzy. Takich,
które nie krępują tak mocno ruchów. Natomiast ci żołnierze mieli po
prostu ładnie wyglądać, co dodało trochę otuchy Bosmerowi. Pełnili tu
całodobową wartę i z pewnością nie spodziewali się ataku. Wiedział, jak
wygląda, więc po prostu wyszedł z krzaków i odważnie szedł w ich stronę.
Jeden z Altmerów wytężył wzrok.<br />
- Ej! - krzyknął. - Ty tam! Ktoś ty? Stój!<br />
<br />
Nie reagował, wciąż idąc prosto na nich. <br />
-
To demon jakiś chyba! - wykrzyknął drugi z żołnierzy, gdy dostrzegł
wzbierającą czerwień w oczach demona. Altmerowie dobyli mieczy. Szelest
ich wydobywania sprawił, że na ustach Endoriila pojawił się dziwny
uśmiech. Przystanął na chwilę i sam dotknął rękojeści swojej broni.
Dopiero teraz dostrzegli, że pochwa skrywająca miecz jest lodowa. W ciągu
chwili stopiła się jednak, a demon wyciągnął ostrze pokryte runami
widocznymi tak, jakby broń dopiero co wyszła z hutniczego pieca. Dwaj
wartownicy zrobili kilka kroków w tył, trzeci, najwidoczniej
najodważniejszy, ruszył z krzykiem i uniósł miecz do ciosu. Klingi
zderzyły się. Klincz trwał kilka sekund podczas których oponenci
siłowali się, ale pojedynek został rozstrzygnięty w chwili, gdy Altmer
spojrzał w oczy wroga, które były czerwone do granic możliwości.
Przeraził się i odpuścił. Demon wykorzystał moment, odepchnął wroga i
zamachnął się od prawej do lewej, odcinając żołnierzowi dłoń dzierżącą
miecz. Nagle, w chwili, gdy Vaengen Ateth posmakował krwi, miecz
zapłonął żywym ogniem. Demon bezzwłocznie ruszył w stronę pozostałych
wartowników. Jeden stał jak wryty, drugi próbował uciekać. Pozłacany
pancerz pierwszego został przebity na wylot płonącym ostrzem. Przerażona
ofiara nawet nie zareagowała. Ostatni żywy Altmer potknął się o własne
nogi i odwrócił się, czekając na śmierć. Ale ta nie nadeszła. Zamiast
tego otrzymał wiadomość.<br />
<br />
<div style="text-align: center;">
*</div>
<br />
Karczma "Leśny
Czar" przeżywała prawdziwy nalot klientów. Marek rzadko bywał w takich
miejscach, ale doskonale widział tu, że lud, mimo zakazów, świętuje dni
boga lasu Y'ffre tak, jak tylko może. Po kryjomu wznoszono toasty, jeden
stół po drugim, i niespecjalnie przejmowano się tym, że w każdej chwili
może wejść straż miejska, co prawda złożona z Bosmerów, ale jednak
lojalna Lionelowi. Na placu przed karczmą również się bawiono. Trwały
tańce, smażono mięso i raczono się trunkami wytoczonymi z piwniczek
okolicznych gospód specjalnie na tę okazję. <br />
- Mael! - bosmerski
radny uniósł głos. Jego syn przeciskał się przez tłum, niosąc trzeci
dzban z winem. - Szybciej, no. Tam się coś dzieje.<br />
Mael usiadł obok
ojca i nalał wina. Znów siedzieli ramię w ramię i patrzyli w stronę
dębów. Słońce schowało się już za linią horyzontu. Przy samej barierce
na piętrze "Leśnego Czaru" stanęło kilkunastu Bosmerów i Bosmerek.
Pokazywali sobie wzgórze palcami i wytężali wzrok, ale odległość była za
duża. Coś się jednak działo i to wiedzieli już wszyscy.<br />
- Koniec
niewoli! Patrzcie na północ! - krzyczał nieznany nikomu Bosmer,
wbiegając na plac przy gospodzie. Biegł dalej, zniknął w następnej
uliczce i wciąż krzyczał: - Koniec! Patrzcie na północ!<br />
<br />
Zapanowało
wielkie poruszenie. W ciągu sekund rozeszły się wieści o przerażonym
altmerskim żołnierzu, który zszedł ze Wzgórza Dębów i jakby w obłąkańczym widzie mówił na okrągło
właśnie te słowa: koniec niewoli, patrzcie na północ. Wszyscy patrzyli i
każdy widział, że coś się tam dzieje. Do tego już rozchodziły się
jakieś plotki o krwistych oczach potwora, o demonie i o magicznym
mieczu. Z każdą chwilą plotek było więcej. Marek i Mael musieli wstać ze
swojego stolika i przepchnąć się do barierki. <br />
- Widzisz? - spytał Mael. - Ojcze, widzisz tę sylwetkę?!<br />
- Widzę... Widzę - Marek uśmiechnął się.<br />
Wszyscy
mogli dostrzec mroczną postać stojącą w oddali. Stała na wzgórzu w
lekkim rozkroku, unosząc miecz, który płonął. Marek dostrzegł oddział
kilkudziesięciu altmerskich żołnierzy biegnących w zwartej formacji w
stronę wzgórza. Uciekaj, Endoriil! - pomyślał. Ufam ci! Ufam! Nie daj
się złapać.<br />
Ale to nie było wszystko. Mroczna postać podeszła do
wielkiego altmerskiego dębu i wbiła w niego swój miecz. Minęło zaledwie
kilka chwil i korona dębu zapaliła się, a symbol altmerskiej dominacji
utonął w ogniu. Cała Arenthia widziała ten moment, a serca Bosmerów biły
szybciej niż kiedykolwiek. Tańczące na wzgórzu płomienie odbijały się
na radosnych twarzach leśnych elfów.<br />
- Kto to? Kim on jest? - krzyczała jedna ze starszych elfek. Wspierały ją inne kobiety: - Kim on jest? Kim?<br />
-
To Demon Frangeldu! - krzyknął Marek Verre, podjudzając tłum. -
Przybył, by dać wam nadzieję! Nie wszystko jest stracone! Nie wszystko
jest skończone! Walka o Valen niedługo się zaczyna. Bądźcie gotowi!<br />
Inni
klienci "Leśnego Czaru" podchwycili te słowa i rozgłaszali je dalej i
dalej, kiedy Marek Verre i jego syn wracali z uśmiechami na twarzach do
swojej willi.</div>
<br />
--------------------------------<br />
Link do spisu treści bloga z wszystkimi odcinkami znajdziesz <a href="http://dikajos.blogspot.co.uk/2014/10/spis-tresci-bloga.html">TUTAJ</a> dikajoshttp://www.blogger.com/profile/17852878016698983065noreply@blogger.com5tag:blogger.com,1999:blog-4563288153838779576.post-40316652113715593092015-08-10T07:17:00.000-07:002015-09-19T08:37:17.585-07:00TES "Taki Los" - odcinek XVIII<div style="text-align: center;">
<div style="text-align: center;">
<span style="font-size: small;"><b>THE ELDER SCROLLS</b></span></div>
<div style="text-align: center;">
<span style="font-size: small;"><b>TAKI LOS</b></span></div>
<span style="font-size: medium;"><b>ODCINEK XVIII</b></span></div>
<div style="text-align: center;">
<b>PANI</b></div>
<div style="text-align: center;">
<a href="http://dikajos.blogspot.co.uk/2015/08/tes-taki-los-odcinek-xvii.html">Poprzedni</a> - <a href="http://dikajos.blogspot.co.uk/2015/08/tes-taki-los-odcinek-xix.html">Następny</a></div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: center;">
I</div>
<div style="text-align: justify;">
<br />
Przeciągłe wycie wilka dochodziło do uszu Endoriila, gdy próbował zasnąć oparty o jeden z drewnianych bali, które tworzyły jego celę. Stres i lęk o swój los nie były jedynym powodem trudności z zapadnięciem w sen. Latamejowie niemal przez całą noc śpiewali stare ludowe pieśni i tańczyli. Był to czas święta Y’ffre – bosmerskiego boga lasu. Również w Woodmer, rodzinnej osadzie Endoriila, świętowano ten dzień w sposób bardzo uroczysty i z wielką pompą. Z pojedynczych promieni słońca przebijających się przez korony drzew można było wywnioskować, że właśnie świta. Woodmerczyk był wycieńczony. Prawie nie spał, a do tego był ranny. Miał rozorane wilczymi zębami ramię, które było teraz owinięte zakrwawionym bandażem. Z kolei opatrunek na dłoni nieustannie zsuwał się z niej, ukazując zakrzepłą już krew. Altmer z celi obok robił wrażenie, jakby mówił do siebie, bądź modlił się do boga, w którego wierzył. To był dzień, w którym miał umrzeć. Wilk wciąż wył.<br />
- Hej! – zawołał Endoriil, wstając z wysiłkiem. Oparł się o bale i mówił: - Niech ktoś tu podejdzie. To wszystko to nieporozumienie. Ja muszę iść dalej. Halo!<br />
<br />
Podszedł do niego jeden z największych drabów, ten z tatuażem niedźwiedzia na twarzy i bezceremonialnie uderzył go pięścią w twarz. Wielki latamejczyk uśmiechnął się i już chciał otworzyć celę, by kontynuować lanie, ale zza jego pleców wyszła Manna, kobieta, która pojmała Endoriila. Gestem dłoni nakazała tamtemu odejść, a sama przykucnęła przy celi.<br />
- Co wiesz o tym lesie, merze?<br />
Endoriil usiadł, oparł się i złapał za ramię. Ból był wielki, tym bardziej, że do tej pory nikt nie miał szansy opatrzyć rany tak, jak należy. Zastanawiał się, czy nie skłamać, że wie o Frangeldzie bardzo dużo i że więzienie go, a tym bardziej zjedzenie nie wyjdzie im na dobre. Ale jego umysł był zbyt zmęczony, by tworzyć kłamstwa.<br />
- Wiem, że jakaś siła, która tu rządzi przywołuje mnie tu od jakiegoś roku. Robi to w snach. – Manna słuchała z żywym zainteresowaniem. – Jestem jedynym, który przeżył egzekucję poruczników Woodmer, kiedy wszyscy inni, zarówno moi bracia jak i altmerscy żołnierze, zginęli zabici przez siły, których nie pojmuję. <br />
- To dlaczego tu wracasz, co? Cudem uniknąłeś śmierci. A sny ma każdy, czasem lepsze, czasem gorsze. To nie powód, żeby się narażać. Nie tutaj, nie w tym lesie. Skoro jesteś stąd, to powinieneś doskonale o tym wiedzieć.<br />
- Wiem… Moi rodzice zginęli tu, gdy byłem małym dzieckiem.<br />
- A jednak tu idziesz. Jesteś albo bardzo odważny, albo bardzo głupi.<br />
- Wypuść mnie, proszę.<br />
- Ta decyzja nie należy do mnie – powiedziała i spojrzała w stronę tronu, na którym przysypiał właśnie Rannok, wódz Latamejów.<br />
- Z jego wczorajszych słów trudno wywnioskować, że mnie wypuści.<br />
- Tu masz rację, więc raczej na to nie licz. Jesteś z Woodmer, tak? Znasz Halena?<br />
- Czy go znam? Wychowałem się z nim, był dla mnie wzorem aż do chwili, gdy zobaczyłem, że sprzedał nas wszystkich Dominium. To z jego rozkazu wieziono mnie i innych lojalnych starszyźnie poruczników do lasu, żeby tam wszystkich powiesić.<br />
- To w dużej mierze przez niego mamy tak przechlapane – mówiła umięśniona Bosmerka. – Altmerowie nigdy w życiu nie poradziliby sobie w naszych lasach. Halen im pomagał, bo każdy wie, że akurat on lasy zna jak własną kieszeń. Za każdym razem, gdy uciekaliśmy to właśnie on i jego myśliwi tropili nas i przekazywali informacje Lordowi Udomielowi i jego wojskom. Cały czas uciekamy…<br />
- Aż w końcu uciekliście tu. Do miejsca, z którego się nie wraca.<br />
- Tak. Dlatego właśnie pytałam, czy wiesz o Frangeldzie coś więcej, ale zdaje się, że się przeliczyłam.<br />
- Przekonaj Rannoka, żeby mnie wypuścił. Proszę cię.<br />
- Ta decyzja nie należy do mnie – powtórzyła Manna, odchodząc w stronę swoich współplemieńców.<br />
<br /></div>
<div style="text-align: center;">
II</div>
<div style="text-align: justify;">
<br />
Spał kilka godzin. Po całej nocy tańców i głośnej muzyki Latamejowie uspokoili się i sami poszli odpoczywać. Zdawało się jednak, że są mocno zaniepokojeni. Zbliżał się kolejny wieczór. Altmer w klatce obok Endoriila przestał płakać, nie kopał też już dołu. Oparł głowę o jeden z bali i patrzył beznamiętnie w las, jakby nasłuchując. W jego wzroku nie było już nadziei.<br />
- Słyszysz? – powiedział cicho do współwięźnia. – Słyszysz?<br />
- Co słyszę? – odrzekł Endoriil, krzywiąc się na myśl o wysłuchiwaniu zwidów szaleńca.<br />
- Wilki. Wyją od dwóch dni. Są coraz bliżej.<br />
- Oby nie. Mam kiepskie wspomnienia związane z wilkami. I to bardzo świeże. Jak moje rany.<br />
Altmer nie odpowiedział, wciąż patrząc w ciemny las. Endoriil dostrzegł, że Manna rozmawiała z Rannokiem. Robiła to dość często, co wskazywało, że musi być dość wysoko w hierarchii klanu. Może była jego żoną, córką lub siostrą? Te rozmyślania przerwał mu gigant z tatuażem niedźwiedzia.<br />
- No i w końcu zostaliśmy sami – powiedział otwierając celę. – Ostatnio mnie zawołałeś, a ja nie udzieliłem ci pełnej odpowiedzi. Teraz nikt nam nie przeszkodzi.<br />
Schował klucz za pasek na plecach i uderzył jeńca w twarz. Gdy ten osunął się na ziemię i łapał kontakt z rzeczywistością, osiłek kopał w brzuch i klatkę piersiową. Endoriil miał wrażenie, że ma złamane żebra. W końcu zemdlał z bólu. <br />
<br />
Wilk wciąż wył.<br />
<br /></div>
<div style="text-align: center;">
*</div>
<div style="text-align: justify;">
<br />
Obudził się w nocy i zobaczył, że na środku placu trwa jakaś narada. Latamejowie wręcz krzyczeli, więc można było ich usłyszeć.<br />
- Nigdy tak nie było! – krzyczała krępa elfia łowczyni. – We Frangeldzie nie ma zwierząt. Żadnych! Przecież wiecie wszyscy.<br />
- I co z tego? – odrzekł drugi z osiłków z tatuażem niedźwiedzia. – Pochodzą, pochodzą i zdechną. Słusznie prawisz, że zwierząt tu nie ma. I o zakład idę, że te też padną jeszcze tej nocy.<br />
- Od dwóch dni je słychać – rzekł zdecydowanie wódz Rannok. – Są bliżej, choć żaden nasz patrol ich nie widział.<br />
- Frangeld chce nas wykończyć! – krzyknął jeden z młodszych. – Czy to koniec?<br />
- Nie pieprz głupot, Janne! – krzyknęła Manna, nieco uspokajając resztę. – Trzymajmy się razem, to nic nam nie będzie. Musimy być jeszcze ostrożniejsi niż ostatnio. Proponuję podwojenie patroli. Wiem, że to będzie nas sporo kosztować, ale nie możemy dopuścić tu nikogo, ani Altmera, ani wilka, ani niczego innego.<br />
- Popieram! Popieram! – rozlegały się głosy.<br />
- Popieram – orzekł Rannok.<br />
Zdawało się, że wycie wilków sprawiło, że Latamejowie zmienili swoje plany, jeśli idzie o Altmera. Kolejny dzień mijał, a on wciąż żył. Jednak od wczoraj nic nie jadł, ani nie pił. Jeńcom dwa razy dziennie podsuwano pod celę małe miski z mięsem i szklankę wody. Endoriil jadł wszystko, jego towarzysz niedoli nawet się nie ruszał. Woodmerczyk cierpiał też na gorączkę, a jego ramię pulsowało w sposób, który wzmógł w nim pewność, że w ranę wdało się zakażenie. A że rana była głęboka, to elf zaczął się obawiać konieczności amputacji. Oczywiście o ile przeżyje wizytę u Latamejów. W obozie panowało wielkie napięcie.<br />
- Wstawaj! – krzyknął osiłek i otworzył celę Endoriila.<br />
Chwycił go mocno i zaczął wieść w stronę głównego placu, tego, przy którym stał tron. Tłum elfów stał wokoło i przyglądał się brudnemu i zakrwawionemu jeńcowi. Miał do tego podbite oko i wiele sińców w widocznych miejscach. Prowadzący go drab wiedział, że Bosmer miał tez połamane żebra.<br />
- Co jest? – wybełkotał Endoriil przez spuchnięte usta. – Gdzie mnie prowadzisz?<br />
<br />
Nie było tańców, nie było bębnów. Tylko przeciągła cisza. W końcu doszli do tronu, na którym siedział Rannok. Obok niego stała Manna. Endoriil upadł na ziemię niemal bezwładnie. Kobieta podeszła, uniosła delikatnie jego głowę i zobaczyła podbite oko i sińce. Spojrzała na elfa z tatuażem niedźwiedzia, który uśmiechnął się dumnie, i podeszła do niego. Chwyciła włócznię przymocowaną do jednego z drzew i bez słowa ostrzeżenia uderzyła go od tyłu w zgięcie kolan. Kiedy padł, obróciła się na pięcie i uderzyła ponownie, tym razem w brzuch. Upadł zwijając się z bólu.<br />
- Jak śmiesz ruszać jeńca twojego wodza i mojego! – warknęła. – Każdy wie, że do momentu decyzji wodza jeniec należy do tego, kto go schwytał. A schwytałam go ja, a nie ty! Precz!<br />
Osiłek odczołgał się. Uśmiech na jego ustach został zastąpiony przez grymas bólu. W międzyczasie Endoriil podparł się rękoma i klęczał przed Rannokiem, oddychając ciężko.<br />
- O co chodzi? Czemu tu jestem?<br />
- Twoje rany – powiedział wódz swoim doniosłym głosem. – Pokaż je. Janne!<br />
Młody elf podbiegł i szybkim ruchem zerwał prowizoryczny opatrunek z ramienia Endoriila, który krzyknął z bólu. Krew pociekła kilkoma strumykami aż do palców ręki. Rannok wstał i podszedł do jeńca. Przyglądał się.<br />
- To rany zadane przez wilcze kły.<br />
Odgłos niedowierzania rozległ się pośród zgromadzenia. Manna też podeszła i potwierdziła słowa wodza. Drab z niedźwiedzim tatuażem stanął obok Manny i popatrzył na nią z wyższością.<br />
- Wilki są tu po niego – powiedział, masując swój brzuch. – Przywiążmy go do drzewa na skraju osady i dajmy im go pożreć. Bogowie będą nam przychylni. To dni święta Y’ffre. Złóżmy mu ofiarę, jakiej żąda.<br />
<br />
Endoriil spojrzał z przerażeniem na całą trójkę – Rannoka, Mannę i osiłka. Uważali, że wilki przyszły po swoją ofiarę, której nie dały rady wcześniej zabić. Ale Endoriil wiedział, że wilk, który zaatakował go dwa dni wcześniej wcale nie chciał go zabić.<br />
- Być może poświęcenie go sprawi, że Frangeld przestanie zabijać naszych braci i siostry! – krzyczał osiłek, budząc tym zachwyt reszty. - Te wilki na pewno są demonami lasu. Kto mnie popiera?<br />
- Nie wiem, czy to dobry pomysł. – Manna próbowała protestować. – Nie wiem, ale coś mi mówi, że nie powinniśmy tego robić. Sądzę, że powinniśmy wypuścić tego elfa. Las się o niego dopomina.<br />
Rannok przysłuchiwał się dyskusji, ale na razie się nie odzywał.<br />
- Tak! – osiłek z tatuażem niedźwiedzia wciąż krzyczał, burząc tłum. – Las się o niego dopomina i my damy go wilkom, bo duchy tego właśnie chcą. Ku chwale Y’ffre!<br />
- Uważam, że źle interpretujesz głosy duchów! – Manna również krzyczała. Musiała, bo nie przebiłaby się przez gwar głosów popierających osiłka. – Powinniśmy go puścić wolno i pozwolić mu pójść tam, gdzie duchy go poprowadzą.<br />
Ta wypowiedź wywołała zdziwienie, konsternację. Wszyscy, łącznie z Endoriilem, spojrzeli na Rannoka, który był gotowy do podjęcia decyzji.<br />
- Przywiązać go do drzewa na krańcu osady.<br />
<br /></div>
<div style="text-align: center;">
III</div>
<div style="text-align: justify;">
<br />
Dwóch osiłków z niedźwiedzimi tatuażami prowadziło Endoriila w ustalone miejsce. Mieli przy sobie sznury. To oni wrzucali pierwszego z Altmerów do kotła z gorącą wodą i jeden z nich pobił woodmerczyka i przekonał resztę do pomysłu, który właśnie realizowali. Niemal cały klan zajął miejsca, z których mogli widzieć miejsce kaźni. Manna i Rannok stali obok siebie i obserwowali, podczas gdy wielu ich pobratymców wspięło się na drzewa i stamtąd patrzyli w stronę jeńca. Po krótkiej chwili Endoriil był już przywiązany do dwóch drzew. Miał rozłożone ręce i opadł na kolana. Był absolutnie wycieńczony, ale nie bał się. Coś w głębi niego mówiło mu, że nie ma się czego bać. Sekundę później wszyscy Latamejowie usłyszeli wycie wilka. Plan osiłka sprawdzał się. On sam i jego towarzysz stali kilka metrów za Endoriilem.<br />
<br />
Z lasu wyszedł wielki wilk. Endoriil dopiero teraz widział, jak wielka jest ta bestia. Gdyby elf stał, to zwierzę sięgałoby mu do klatki piersiowej. Cały klan patrzył z zapartym tchem. Wilk o niezwykle czarnej sierści podszedł spokojnym krokiem do uwiązanego jeńca i popatrzył mu w oczy, przekrzywiając swój pysk. Nie zdawał się być agresywny. Popatrzył na osiłków. Endoriil przechylił zakrwawioną głowę i spojrzał na elfa, który znęcał się nad nim. Wilk w mgnieniu oka skoczył w stronę latamejczyka i w ułamku sekundy przygniatał go swoim ciałem, przegryzając szyję. Krótki krzyk ustał niemal od razu. Ofiara nawet nie zdążyła sięgnąć po broń. Drugi z drabów wyciągnął krótki miecz i stanął przerażony w pozycji obronnej. Wszyscy członkowie klanu patrzyli na wydarzenia, nie wierząc własnym oczom. Wilk warczał wściekle i szedł półkolem. Jego kły ociekały świeżą krwią. Drżący ze strachu latamejczyk cofał się.<br />
- Rzuć broń – wyszeptał w jego stronę Endoriil. – Jeśli rzucisz broń, to nie zrobi ci krzywdy.<br />
- Ty… Ty go kontrolujesz? <br />
- Rzuć broń – powtórzył ranny. - I cofaj się powoli do swoich.<br />
Osiłek przykucnął i położył miecz na ziemi.<br />
- A teraz mnie rozwiąż.<br />
Wilk usiadł i wyciągnął długi ozór. W tej chwili wyglądał spokojnie, ale drab wiedział, jaki to zwierzę ma zasięg w pojedynczym skoku. Elf podszedł do rdzawowłosego i powoli uwolnił go z więzów. Potem cofał się tyłem, z rozłożonymi szeroko ramionami, cały czas obserwując wilka, który warknął jeszcze kilka razy, ale nie ruszył do ataku. Podszedł do Endoriila, który chwycił się jego sierści na karku. Zwierzę wciągnęło rannego na swój grzbiet i powolnym krokiem ruszyło w mrok lasu.<br />
<br />
Latamejowie nie mogli uwierzyć w to, co widzieli. Endoriil w ostatnim wysiłku uniósł głowę i spojrzał w las, który miał przed sobą. Zaczął się bać.<br />
- Spokojnie, bracie – powiedział wilk i przyspieszył kroku. Bosmer zemdlał.<br />
<br /></div>
<div style="text-align: center;">
IV</div>
<div style="text-align: justify;">
<br />
Sen był spokojny i błogi. Endoriil nie pamiętał go jednak, w przeciwieństwie do koszmarów o płonącym lesie. Obudził się u stóp młodego dębu. Wokoło panował mrok, lecz zza pagórka rozchodziła się jasna łuna, rzucając światło na czarnego wilka, który leżał teraz, jakby pilnując Endoriila. A może pilnował, by woodmerczyk nie uciekł? Logicznym wyjściem było podejście na szczyt niewielkiego wzniesienia i zlokalizowanie źródła tego dziwnego światła. Endoriil podniósł się więc i jęknął z bólu. Nigdy nie był tak pokiereszowany. Złamane żebra, spuchnięta i posiniaczona twarz, podbite oko, a do tego stary, lecz wciąż dokuczający uraz kolana. Rana na jego lewym ramieniu nie krwawiła już. Zaschnięta krew zamieniła się w serię strupów pokrywających dużą ranę. Wilk spostrzegł, że elf się obudził i wstał, kierując się w dół pagórka – w stronę światła. Zwierzę wyprzedziło Endoriila, który podążył za nim.<br />
<br />
Gdy dotarł na szczyt, zobaczył niezwykle gęsto rosnące drzewa, a spomiędzy nich dochodziło do jego oczu mocne białe światło. Szedł w tamtą stronę, aż oczy przywykły do tej jasności i nie musiał już przysłaniać ich ramieniem. Wilk stanął u jego boku i jakby sugerował kontynuowanie drogi. Endoriil zastanawiał się, czy zeszłego dnia wilk do niego przemówił, czy może były to jednak jakieś omamy. Bo teraz milczał. Dalej Bosmer szedł sam. Wyszedł w końcu na polanę i dostrzegł obraz ze swojego snu. Swoimi własnymi oczami. Okrąg drzew otaczał jakieś ruiny z białego marmuru. Tu, pośrodku mrocznego lasu Frangeld, znalazło się coś tak pięknego. Światło dochodziło z fontanny ulokowanej w samym środku tego małego kompleksu. Endoriil nie miał wątpliwości, że miał do czynienia z potężną siłą magiczną. W swoim śnie na dnie fontanny znalazł miecz zdobiony runami w staroelfickim. Bał się podejść. Rozejrzał się jeszcze – wokoło panowała martwa cisza; nie było zwierząt, owadów, nie było nawet powiewów wiatru. Czy to iluzja? – myślał. Omam, który przyciąga naiwnych i karze ich śmiercią? Czy Y’ffre ma z tym coś wspólnego?<br />
- Nie – usłyszał miękki kobiecy głos. – Y’ffre nie jest tu panem.<br />
<br />
Pojawiła się między zrujnowanymi, lecz wciąż pięknymi kolumnami niczym zjawa. Była niezwykle blada, a biel kolumn i światło fontanny tylko wzmagały ten efekt. Tak samo jak jej długa biała suknia. Włosy kontrastowały z całą resztą: były kruczoczarne, opadały falami na wątłe ramiona. Kobieta wyglądała bardzo młodo. Miała krwistoczerwone oczy.<br />
- Czytasz w moich myślach? – spytał Endoriil, ale przecież odpowiedź już znał. Zadał więc inne pytania: - Dlaczego mnie tu wzywałaś? Co to wszystko ma znaczyć? Kim… czym jesteś?<br />
- Masz mnóstwo pytań. Jeśli spodziewasz się, że mam odpowiedź na nie wszystkie, to się mylisz – odrzekła i uśmiechnęła się lekko, ale drapieżnie. – Cieszę się, że przybyłeś. Trochę to trwało.<br />
- Ty mnie wzywałaś. Jak możesz nie znać odpowiedzi. Czym jesteś?<br />
- Hm… - Zjawa oparła głowę o jedną z kolumn i poprawiła dłońmi suknię. – A czym ty jesteś?<br />
- To oczywiste. Jestem Bosmerem z klanu Woodmer, zmuszonym opuścić puszczę.<br />
- Tak cię wychowano, ale czy tym jesteś? To są tylko nazwy wymyślone przez tych, wśród których dorastałeś. Wyobraź sobie kogoś, kto urodził się tak dawno, że już nikt z żyjących nie pamięta tamtych czasów. Kogoś, kto któregoś dnia zyskał świadomość, lecz był całkowicie sam. Nie było nikogo, by tego kogoś nazwał, nadał klan, wyznaczył życiowy cel. Lecz las słuchał się tej osoby. A ona nie wiedziała, co z tym zrobić, czy to dar, czy przekleństwo.<br />
- Mówisz o sobie, prawda? – Endoriil zląkł się. – Jesteś Demonem Frangeldu?<br />
- Tak któregoś dnia mnie nazwano. W dniu, w którym pierwszy raz obroniłam moje drzewa przed siekierami jednego z bosmerskich plemion, jeszcze przed Zielonym Paktem. Zabiłam wszystkich, bo na to zasłużyli.<br />
- Było wielu, którzy nie zasłużyli, a jednak zginęli. Dlaczego?<br />
- Bo potem przestałam się przejmować, czy na to zasługują. Nazwano cię Bosmerem z klanu Woodmer, więc zachowywałeś się całe życie jak Bosmer z klanu Woodmer. Ja zostałam nazwana Demonem Frangeldu. Czy to nie oczywiste?<br />
- Sugerujesz, że nadanie ci tego miana sprawiło, że… - Endoriil zachwiał się na nogach. Wciąż męczyła go gorączka. Starł dłonią pot z czoła. – To ci, którzy cię nazwali są winni?<br />
- Wracali potem z bronią. Zabijałam ich. Las ich dla mnie zabijał. Lecz wciąż wracali. Nienawiść aż w nich buzowała, więc przejęłam ją i skierowałam w kolejnych. W końcu mordowałam każdego, kto wszedł w granice, które od zawsze traktowałam jako granice mojego lasu. <br />
- Frangeldu – dopowiedział Endoriil.<br />
- Tak. Taką nazwę mu nadaliście. Dla mnie jest to po prostu mój las. Pytałeś, dlaczego tu jesteś. Wiem o twoich snach. Przyszedłeś tu po coś.<br />
- Tak. Po miecz.<br />
- Po miecz, by mścić się na znienawidzonych wrogach? – spytała z zaciekawieniem.<br />
- By uwolnić moich rodaków i zwrócić im wolność i godność, którą codziennie im się odbiera.<br />
- Hmm… - kobieta zamyśliła się. Milczała chwilę, po czym rzekła: - Twoje oczy są pełne nienawiści, wiesz o tym?<br />
<br />
Endoriil zmieszał się. Pamiętał rzeź Renegatów na Pograniczu i swoją walkę z Khaz’mirem w Cesarstwie. Czuł wtedy, że buzuje w nim coś złego i daje mu siłę, by zgnieść swoich wrogów. W oczach białej zjawy dostrzegał to samo, ale w formie skumulowanej i niezwykle potężnej.<br />
- Zdaję sobie sprawę. Twoje oczy są podobne. Czy dlatego mnie nie zabiłaś? Chcesz mnie do czegoś wykorzystać? A może ciąży na mnie jakaś klątwa?<br />
- Jedyna klątwa, jaka ciąży na każdym z nas, to grzechy naszych rodziców. Reszta należy do nas.<br />
- Moi rodzice nie żyją. Nie znałem ich, więc nie mam pojęcia, co na mnie ciąży.<br />
- Nie chcę cię do niczego wykorzystać. Dysponujesz wolnością, jakiej wielu nie posiada. Możesz odwrócić się w tej chwili i odejść. Możesz też iść za swoim snem.<br />
- Powiedz mi szczerze, o ile rozumiesz, co znaczy to słowo – mówił Endoriil. – Czy to ty zesłałaś mi te sny?<br />
- Nie, ale też je śniłam.<br />
- Jak to możliwe?<br />
- Zadajesz trudne pytania, na które nie umiem odpowiedzieć. Jestem prostym… Demonem? Mówiłam ci, że sama nie wiem, kim i czym jestem. Kto mnie wychowywał w czasach, gdy byłam nieświadoma. Nazwa Duch Lasu jest ładniejsza, ale obie są dla mnie obce. To tylko określenia, których prawdziwości nie sposób dochodzić, bo prawda zaginęła w pomroce dziejów i nie ma wśród żywych nikogo, kto może pomóc to rozwikłać. Są więc, jak widzisz, tajemnice, których rozstrzygnąć nie sposób. Powiedz mi – pytała kobieta – co sądzisz o Latamejach? Jaki powinien być ich los?<br />
- Czy to jakiś test? – odpowiedział zdezorientowany.<br />
- Nie, zwykłe pytanie. Co byś zrobił, gdybyś dysponował potęgą lasu i decydowałbyś o ich losie?<br />
- Pomógłbym im – odrzekł po chwili namysłu. – Zostali zgnieceni i znajdują się w najgorszym możliwym położeniu.<br />
- Chcieli cię zabić, a ty chcesz im pomóc?<br />
- To Bosmerowie, tak jak ja. I mamy wspólnego wroga.<br />
Zapanowała chwila ciszy. Całkowitej i nieprzeniknionej. Nawet woda w fontannie przestała szumieć. Tafla była równa jak blat stołu.<br />
- Więc nic o mnie nie wiesz? – spytał Endoriil, nieco rozczarowany tym, że nie dowiedział się praktycznie niczego.<br />
- Tego nie powiedziałam – głos stał się echem, a kobieta zniknęła między kolumnami.<br />
<br />
Endoriil stał chwilę i próbował wyciągnąć z rozmowy jakieś wnioski. Nie miał wątpliwości, że nikt wcześniej nie miał tak bliskiego kontaktu z Demonem Frangeldu, Duchem Lasu, czy Panią – bo tą nazwą posługiwali się szamani, którzy chowali ciała zamordowanych w lesie. On właśnie z nią rozmawiał, ale nie dowiedział się prawie niczego. Pozostała mu jeszcze jedna czynność. Podszedł powolnym krokiem do ruin. Złapał się za bok, w którym czuł kłujący ból. Doszedł do fontanny z krystalicznie czystą wodą. Na dnie, zgodnie z oczekiwaniem, był miecz. Bosmer bał się tej chwili. Moment, w którym chwytał broń, był w jego śnie niezwykle intensywny i bolesny. Wyciągnął jednak dłoń i zanurzył ją w lodowatej wodzie. Chwycił rękojeść i wyciągnął krótki miecz ze znaną mu inskrypcją – Vaengen Ateth – Ostrze Zemsty. Gdy wyciągnął dłoń z bronią z wody, poczuł wielkie ciepło. Rękojeść miecza była gorąca, jakby dopiero co wydobyto ją z hutniczego pieca. Endoriil krzyknął i upuścił miecz. Na jego dłoni pojawiła się blizna, którą pamiętał ze swojego snu, tego śnionego w noc przed rzezią wioski na Pograniczu. Wszystko wydawało się nierzeczywiste, a przecież działo się na jawie. Blizna wyglądała jednak na starą, była już zagojona, a miecz spoczywał teraz w pochwie pokrytej lodem. Endoriil chwycił ją i wsunął w miejsce przy pasku, które wcześniej zajmował topór. Patrzył na swoją dłoń i nie mógł uwierzyć, że nawet go nie boli. Zabolało jednak rozorane przez wilka ramię i elf ponownie zemdlał.<br />
<br /></div>
<div style="text-align: center;">
V</div>
<div style="text-align: justify;">
<br />
Obudził się w chatce na skraju puszczy. Słońce śmiało zaglądało przez dziury w ziemi. Był w wielkiej norze, znajdującej się pod jakimś dębem. Korzenie rozchodziły się równomiernie na boki, tworząc sporej wielkości izbę, wyglądającą na miejsce zamieszkania jakiegoś pustelnika, bowiem nie było w niej niczego. Endoriil leżał na kocu. Miał przy sobie tylko miecz w oblodzonej pochwie. Leżał w szarej szacie, a jego rany zdawały się być opatrzone. Dotknął swojego ramienia, ale ból, który poczuł był niczym w porównaniu z tym sprzed omdlenia. Biały i profesjonalnie nałożony bandaż wyglądał schludnie. W kącie izby siedział stary Bosmer w długiej i poszarpanej szacie. Miał brodę do pasa i ugniatał tłuczkiem zawartość niewielkiej metalowej miseczki. Spostrzegł, że ranny porusza się.<br />
- Ach, obudziłeś się nareszcie, młody panie. Dobrze, dobrze, bardzo dobrze –rzekł nerwowym głosem. – Pani nie ukarze mnie, nie ukarze, bom dobrze się spisał.<br />
<br />
Endoriil oparł się plecami o ziemną ścianę i zorientował się, czyim jest gościem. Musiał to być jeden z szamanów; pomyleńców, którzy stracili rozum i byli jedynymi stworzeniami, które Demon Frangeldu wpuszczał do lasu. Zajmowali się oni sprzątaniem zwłok nieszczęśników, dla których duchy lasu miały tylko śmierć. Szamani byli odludkami, najczęściej bardzo starymi, być może nawet ich więź z lasem była na tyle silna, że w jakiś sposób przedłużała ich żywotność. To właśnie ta dziwna kasta chowała ciała martwych i stawiała im w lesie małe kurhaniki na kilku cmentarzach, których lokalizacja była tajemnicą. Na jeden z nich Endoriil natknął się podczas pamiętnej egzekucji. Szamani unikali kontaktu z żywymi i wcale nie byłoby niezwykłe, gdyby okazało się, że ten konkretny odludek nie widział żywej duszy od stu lat.<br />
- Wyleczyłeś mnie, starcze – powiedział mocno zdziwiony Endoriil. – Ramię mnie prawie nie boli, dłoń opatrzona. Żebra poskładane. Jak to zrobiłeś? I ile czasu tu jestem?<br />
- Łatwo nie było – odrzekł starzec i siadł po drugiej stronie pomieszczenia, jakby bał się gościa. – Zwykle z żywymi do czynienia nie mam. To i trudno było, alem zaradził. Leżysz tu, młody panie, piątą noc już.<br />
- Przespałem pięć dni? Jakim cudem?<br />
- Ziółka dużo potrafią. Znieczulic cię i uśpić, młody panie, musiałem, co by wszystko nastawić, jak trzeba. Udało się jednak i Pani zadowolona będzie. Powiesz jej, że Yngman wykonał zadanie? Powiesz?<br />
- Dlaczego myślisz, że mogę jej coś powiedzieć?<br />
- Bo wiem, młody panie, że z nią rozmawiałeś. Zaszczytu wielkiego dostąpiłeś. Ja od trzystu lat służę Pani, a dotąd nie było mi dane na nią spojrzeć. Wilk cię przyniósł na swoim grzbiecie i rzekł „zaopiekuj się nim”. To i opiekuję się! Pani będzie dobra, tak?<br />
- Czyli ten wilk naprawdę mówi? – spytał Endoriil i wstał, przeciągając się. Wciąż czuł ból w żebrach, ale tym razem był to ból wręcz orzeźwiający.<br />
- Mówi rzadko, rzadko. – W oczach starca widać było igrające iskierki szaleństwa. – Powiesz, młody panie, że on spełnił swoje zadanie?<br />
- Słuchaj, Yngman – powiedział Endoriil i zaczął się przebierać w swoje ubranie, które szaman zdążył wyprać – jak będę miał okazję, to pochwalę cię, jak tylko potrafię. Uratowałeś mi życie i masz wdzięczność i Pani, i moją.<br />
<br />
Woodmerczyk dostrzegł, że szaman zarówno podziwia i szanuje, jak i boi się śmiertelnie Pani Lasu, a jego wdzięczność obchodzi odludka tyle, co zeszłoroczny śnieg w Skyrim. Postanowił to wykorzystać.<br />
- Jest jeszcze jedna rzecz, którą mógłbyś zrobić, a która zadowoliłaby Panią.<br />
- Tak? – staruszek ożywił się i splótł dłonie w oczekiwaniu. – Jaka? Jaka?<br />
- Zaprowadź mnie do Arenthii.<br />
- A to trudne nie będzie, młody panie.<br />
Szaman zasugerował dłonią, by Endoriil za nim podążył i uchylił liściową zasłonę służącą jako drzwi. Wyszli razem przed dąb. Elf ogarnął wzrokiem okolicę. Byli na samotnym wzgórzu, a rozpościerający się pod nimi las był żywy i pełen śpiewających ptaków. Zasięg wzroku wynosił wiele mil w każdą stronę. Okolica prezentowała się stąd niezwykle malowniczo. Na horyzoncie Endoriil dostrzegał nienaturalne kształty, jakby budynki naturalnie wkomponowane między drzewa. Wzrok go nie mylił.<br />
- Oto Arenthia, młody panie. Dla mnie marszu dwa dni drogi. Dla młodego pana dzień ledwie.<br />
Endoriil skinął głową i uśmiechnął się. Yngman lekko dotknął gościa w ramię swoim kościstym palcem i rzekł z nadzieją:<br />
- No to pochwalisz mnie przed Panią, młody panie?</div>
dikajoshttp://www.blogger.com/profile/17852878016698983065noreply@blogger.com15tag:blogger.com,1999:blog-4563288153838779576.post-53749356119428920322015-08-07T12:14:00.000-07:002015-12-24T15:42:14.790-08:00TES "Taki Los" - odcinek XVII<div style="text-align: center;">
<div style="text-align: center;">
<span style="font-size: small;"><b>THE ELDER SCROLLS</b></span></div>
<div style="text-align: center;">
<span style="font-size: small;"><b>TAKI LOS</b></span></div>
<span style="font-size: large;"><b>ODCINEK XVII<br />FRANGELD</b></span><br />
<span style="font-size: small;"><a href="http://dikajos.blogspot.co.uk/2015/07/tes-taki-los-odcinek-xvi_24.html">Poprzedni</a> - <a href="http://dikajos.blogspot.co.uk/2015/08/tes-taki-los-odcinek-xviii.html">Następny</a></span><br />
<br />
I</div>
<div style="text-align: justify;">
<br />
<br />
Lot na grzbiecie smoka. Gdy Endoriil spędzał swoje dzieciństwo i wczesną młodość w spokojnych lasach Woodmer, do głowy by mu nie przyszło, że przyjdzie mu podróżować na wysokości kilkuset metrów, a podczas tej przygody będzie się kurczowo trzymał przeróżnych wypustek na ciele gada, którego każdy, nieważne człowiek czy elf, bałby się jak żadnego innego stworzenia na świecie. A jednak leciał i po kilku minutach, które spędził na znalezieniu najodpowiedniejszej metody trzymania się Odahviinga, mógł podziwiać widoki. Świat z tej perspektywy wyglądał zupełnie inaczej. Endoriil nie miał czasu na myśli o słuszności swojej decyzji; patrzył w dół, gdzie bardzo szybko ludzkie sylwetki przestawały być widoczne. Widział malutkie wydawałoby się miasteczko, które leżało u podnóża gór - to było Falkreath. Pęd powietrza utrudniał mu nabieranie kolejnych oddechów. Podróż była ciężka. Ale nie dla Odahviinga, który co parę chwil ostro nurkował, by za moment wznieść się jeszcze wyżej. Bosmer miał momentami wrażenie, że smoka bawi straszenie swojego pasażera.<br />
- Krill, fahliil - rzekł gromko smok, wyprostowawszy tor lotu.<br />
- Ja nie rozumiem. Fahliil to elf, wiem, ale nie rozumiem pierwszego słowa - odkrzyknął Endoriil, przymykając oczy. Jego rdzawe włosy szalały na wietrze, zderzając się z kolejnymi falami powietrza.<br />
- Fahliil nie zna Thu'um. Dovah nie zna Zul.<br />
- Masz rację. Wiedz jednak, jeśli rozumiesz, że jestem ci wdzięczny.<br />
<br />
Smok nie zareagował. Leciał dalej, ale nieco obniżył lot. Mijali łańcuch górski oddzielający Skyrim od Cyrodiil. Endoriilowi wydawało się, że widzi jakieś ciemne chmury, ale już po chwili zorientował się, że to latające w oddali smoki. Było ich mnóstwo, co najmniej kilkanaście. Do tej pory myślał, że Odahviing był zaledwie jednym z kilku, które przetrwały konflikt między Alduinem i Dovahkiinem. Jednak w oddali widział wiele młodych smoków, które żyły w odosobnionym miejscu, gdzie ludzka stopa zapewne nigdy nie stanęła. Zorientował się, że być może jest jednym z pierwszych śmiertelników, którzy to widzą. Dostrzegał niewielką dolinę na wysokości kilku tysięcy metrów nad poziomem morza, otoczoną przez góry owleczone głębokimi warstwami śniegu, lodu i chmur, kojarzącą się z bezpieczną kołyską, w której dziecko przetrwa najtrudniejszy okres życia. W jej obrębie znajdowały się smocze legowiska. Smoki odradzały się. Ciekawe, czy Dovahkiin o tym wie? - pytał sam siebie elf.<br />
<br />
Niedługo po przekroczeniu granicy z Cyrodiil smok wzbił się ponad chmury, gdzie było znacznie chłodniej, ale i wiatr był bardziej regularny. Pierwsze przeszkadzało elfowi, który dokładnie otulił się swoim płaszczem, drugie sprawiało, że Odahviing mniej się męczył. Endoriil wytrzymał bez snu do chwili, kiedy słońce zaszło za horyzontem. Niebo nie było bezchmurne, ale tym razem Bosmer był ponad obłokami i mógł obserwować księżyce Nirnu i setki tysięcy gwiazd. Kojący widok - pomyślał i zamknął oczy.<br />
<br /></div>
<div style="text-align: center;">
*</div>
<div style="text-align: justify;">
<br />
- Fahliil! - krzyknął Odahviing i gwałtownie zanurkował. Przez chwilę latał wkoło, szukając miejsca do lądowania.<br />
Pod nimi rozpościerał się wielki las. Gęsty las - puszcza Valen. Tylko tu drzewa rosły tak wysoko i tak gęsto. Endoriil nie wiedział, ile przespał, ale byli już na miejscu. Było około południa. Czy to możliwe, że lot ze Skyrim do Valen zajął smokowi ledwie dobę?<br />
- Dur Yol - rzekł smok i potrząsnął głową z niepokojem, schodząc jeszcze niżej.<br />
<br /></div>
<div style="text-align: center;">
*</div>
<div style="text-align: justify;">
<br />
Barten, miejscowy rolnik, kończył właśnie przerwę w pracy. Od czasu rzezi w puszczach roboty miał więcej niż przedtem. Altmerscy panowie Arenthii zażądali od okolicznych właścicieli ziemskich dwadzieścia procent więcej, niż brali poprzedni włodarze. To była jedyna różnica, jaką dostrzegał Barten - chłop żyjący pod puszczą, na uboczu, w odległości kilku mil od traktu łączącego Arenthię z Silvenaar. Prowadził gospodarstwo przekazywane z ojca na syna od pokoleń. Altmerów nigdy nie widział. Przeczytał tylko - a raczej jemu przeczytano, bo sam był niepiśmienny - przybitą przy jego ulubionej gospodzie odezwę, do której każdy posiadacz ziemski musiał się zastosować. W razie nieposłuszeństwa grożono wybatożeniem, ucięciem członków, lub śmiercią na różne sposoby. Nic nowego - myślał Barten.<br />
<br />
Zawsze przestrzegał swojego harmonogramu. Pobudka skoro świt, obejście pól w poszukiwaniu wszelkich nieprawidłowości i aby się rozbudzić. Następnie powrót do swojego gospodarstwa, gdzie żona czekała ze śniadaniem. A potem ponowne wyjście i ciężka, czysto rolnicza praca. Dwójka jego kilkuletnich dzieci bawiła się szmacianymi lalkami, które ich matka kupiła w Silvenaar. Kobieta natomiast, po spełnieniu małżeńskiego obowiązku nakarmienia męża, położyła się na twardej i mocno niewygodnej pryczy i w mgnieniu oka zapadła w drzemkę. Jej mąż wychylił kubek z mlekiem, odstawił go na przeżarty przez korniki stół, beknął i wstał, rozciągając się przez kilka sekund. Słońce wdzierało się przez niewielkie okna zaciemnionej izby, a jednak Barten usłyszał grzmot.<br />
- Ej, Jagódka, słyszysz li to? - rzekł, strzepnąwszy sobie z wąsa okruszki chleba. - Wszak na burzę się nie zapowiadało.<br />
- W bębnie swoim burzę masz, stary pryku - odrzekła życiowa wybranka Bosmera, podle wybudzona ze snu. - Się mleko żłopie, a przy okazji zajada wszyćko, co na stole leży, to ino masz. I cierp.<br />
- Asz ty, babo. Dziecków pilnuj lepiej!<br />
<br />
To powiedziawszy wyszedł na zewnątrz i znów się przeciągnął. Spojrzał w niebo - żadnej chmurki. Dziwne, wszak grzmot żem słyszał - pomyślał. Ruszył w stronę pierwszego z pól, przy którym już zeszłego wieczora zostawił rzecz do pracy w polu absolutnie niezbędną - gorzałkę, którą dostał półdarmo w gospodzie na trakcie, gdzie chadzał często, by przepić niemałą część tego, co zarobił na sprzedaży swych plonów i nasłuchiwać wieści. A ostatnio wieści było pełno - Latamejowie, święto Y'ffre, zły Lionel, czystki. Niewiele z tego rozumiał, ale że inni, wysłuchawszy kolejnych nowości, kiwali głową z uznaniem, to i on nie chciał być gorszy. To słuchał i kiwał. Wychował się w jednej wiosce z właścicielem gospody, to i miał dojście do alkoholu "Potaniości", jak sam go nazywał. Butelka "Potaniości" czekała na niego wiernie, a i on nie mógł się doczekać tego spotkania. Jednak z nieba znów dobiegł grzmot.<br />
- Złe duchy jakie, czy co? - powiedział do siebie i spojrzał w górę, przysłaniając oczy przed mocno świecącym słońcem. - Przeciem wędrownemu dziadowi zapłacił, co by modły odprawił i duchy odpędził.<br />
<br />
Rejon, w którym mieszkała rodzina Bartena, był świetnym miejscem do zarobku dla wędrownych dziadów, którzy nieco zmieniali profil swojego biznesu, gdy trafiali w okolicę Frangeldu. W innych miejscach leczyli krosty, czyraki, ospę i inne choroby. A przynajmniej mówili, że leczą. Oczywiście pod warunkiem, że suto im się zapłaciło. Pod Frangeldem biznes ten szedł dość kiepsko, więc co bardziej doświadczeni z nich z czasem nauczyli się, na co jest popyt w tej okolicy. Odczynianie uroków, odpędzanie złych duchów, leczenie szaleńców.<br />
<br />
Chłop wyostrzył wzrok i mocno się skrzywił, bo dostrzegł na niebie przedziwny kształt, jakby jakieś stworzenie leciało w jego stronę. Grzmoty były coraz częstsze. Kilka sekund zajęło Bartenowi powiązanie łopoczących skrzydeł tego czegoś z grzmotami, które od kilku chwil słyszał.<br />
- Na szczątki mojej babki, Rozality, niech jej ziemia lekką będzie. Toć to...<br />
<br />
Otworzył szeroko usta i nie był w stanie skończyć. Na jego polu, tuż obok skrytki z "Potaniością", wylądował najprawdziwszy smok - stworzenie barwy ceglastej, wielkie, dumne i drapieżne. Rolnik w całym swoim życiu nie widział większego stworzenia. Co tam dorodne krowy jego sąsiada Marniłka, gdzie im do tego czegoś. Na szczęście bestia nie zwróciła uwagi na stojącego w bezruchu elfa. Zdziwienie rolnika sięgnęło zenitu, gdy z grzbietu potwora zeskoczył najprawdziwszy Bosmer! Zwykły, śmiertelny elf, który zeskoczywszy z bestii otrzepał się, poprawił plecak i przeciągnął jak gdyby nigdy nic, jakby dopiero skończył przerwę w robocie i wyszedł od znudzonej żony. To jednak nie był koniec dziwów.<br />
- Smok... - wydukał szeptem Barten.<br />
- Dur! - krzyknął gad potężnie i załopotał głową, jakby czuł jakąś moc wychodzącą z lasu, w stronę którego patrzył. - Tam jest Gaaf Bah.<br />
Barten nic nie rozumiał. Smoczy rozmówca podszedł do bestii i skłonił nisko głowę.<br />
- Dziękuję, Odahviing. I Pruzah Guur.<br />
- Fahliil, strzeż się Vokun Bah - krzyknęła wyraźnie zdenerwowana bestia i wzbiła się w powietrze, łopocząc skrzydłami, które znów sprawiały, że grzmoty rozchodziły się po całej okolicy. Tuż po tym, gdy bestia zniknęła, z gospodarstwa wyszła Jagódka. Trzymała wałek w dłoni, przecierała zmęczone oczy i krzyczała:<br />
- Co ja słyszę za rozróby! - wtedy dostrzegła przybysza. - No i już żeś se kompana sprowadził! W południe pić? Co za nieroby podłe! I hałasy jakieś robicie! Spokój tu, bo dzieci się bojają, że smoki jakie widzą! A to zwykłe dwa pijoki!<br />
<br />
Barten stał jak wryty - z szeroko rozdziawioną gębą, z oczami jak pięcioseptimówki, wlepionymi w nieznajomego, który rozglądał się wokoło z uśmiechem na ustach. <br />
- Valen. Moja puszcza - mówił i rozłożył ręce, gdy patrzył na las. Uśmiechał się przy tym.<br />
Jagódka spojrzała z oddali na męża, który nie uraczył jej odpowiedzią. Zobaczyła na jego obliczu jeszcze większą tępotę niż zwykle. Założyła, że wypił już ilość alkoholu uniemożliwiającą jakąkolwiek rozmowę. Kiwnęła więc głową z rezygnacją, machnęła wałkiem i wróciła do domu. Nieznajomy zdjął plecak, otworzył go, chwycił jabłko, które niezwłocznie ugryzł i spytał z pełnymi ustami:<br />
- Dobry rodaku, którędy na Frangeld?<br />
Barten, wciąż oszołomiony i nie wierzący w to, co się właśnie wydarzyło, wskazał palcem na zachód. Podróżnik skinął głową i wyjął drugie jabłko, które rzucił w podzięce w stronę chłopa. Odbiło się ono od Bosmera, który nawet nie podjął próby złapania go. Ani drgnął.<br />
<br /></div>
<div style="text-align: center;">
II</div>
<div style="text-align: justify;">
<br />
Endoriil zagłębiał się w las, który od razu przywoływał w jego myślach młodość i czas, gdy większość czasu wypełniała mu beztroska. Chwilowo jednak zastanawiał się nad reakcją Odahviinga na Frangeld, która mocno go zaniepokoiła. Był w końcu smokiem, stworzeniem, które nie odczuwa lęku praktycznie przed niczym, a jednak Bosmer poczuł dreszcze na ciele gada. Widać było, że wyczuwał złowrogą aurę lasu, przy którym lądowali. A jego zachowanie przed samym odlotem mogło niepokoić jeszcze mocniej. Ostrzegał przed czymś, ale Endoriil nie znał smoczego. No, poza Pruzah Guur, co - jak mu się zdawało - znaczyło do widzenia. Zdarzało się, że Dovahkiin żegnał go w ten sposób.<br />
<br />
On sam nie czuł na razie niczego, co mogłoby budzić podejrzenia. Co więcej, wokoło beztrosko hasały zające i sarny. To jeszcze nie Frangeld - pomyślał - bo w czasie pamiętnej egzekucji w lesie panowała ciemność i kompletna cisza, a tu było inaczej. Tam, gdzie uniknął śmierci, nie było zwierząt, to też Endoriil zdawał sobie sprawę, że musi iść naprzód. Szukał fontanny ze swoich snów, ale nie miał pojęcia, jak tam trafić. W najgorszym razie, jeśli do czasu wyczerpania zapasów nie znalazłby niczego, odbiłby na wchód, gdzie według mapy, którą miał w plecaku, znajdował się główny trakt łączący dwa największe miasta północy - Arenthię i Silvenaar. Stamtąd, skierowawszy się na północ, trafiłby do Arenthii, skontaktował się z Markiem Verre i zapewne wrócił do Skyrim.<br />
<br />
Teraz jednak szedł w głąb lasu, mając przy sobie jednoręczny topór, sztylet, plecak z zapasami i lekki płaszcz. Zapomniał o jednym i sam nie mógł uwierzyć w swoją niefrasobliwość. Nie zabrał ze sobą łuku. Bosmer, który nie ma łuku, co za ironia - myślał. Musiał radzić sobie bez niego.<br />
<br /></div>
<div style="text-align: center;">
III</div>
<div style="text-align: justify;">
<br />
Maszerował przez całą noc i kolejny dzień, przystając tylko na chwilę, by zjeść i napić się świeżej wody z riverwoodzkiego wodospadu. Las był znacznie większy niż można się było spodziewać. Zwierząt było coraz mniej, co było jedyną rzeczą, która sprawiała, że sądził, iż idzie w dobrym kierunku. Miał mnóstwo czasu na myślenie, a miał o czym rozmyślać. Nie zaznał w nocy snu, a jego kolano znów odmawiało posłuszeństwa. Widocznie długotrwały wysiłek mocno je nadwyrężał. Musiał odpocząć, więc ostrożnie i powoli wspiął się na jeden z dębów. Korona drzewa była bardzo obszerna, więc Bosmer znalazł sobie dość wygodne miejsce na wysokości kilku metrów. O ile w osadach takich jak Woodmer spano zarówno w koronach drzew jak i przy ich korzeniach, to podczas kilkudniowych polowań grupy myśliwych zawsze szykowały sobie nocleg na jak najwyższej wysokości, aby uniknąć ataku drapieżników. Usadowił się w pozycji półleżącej i wyciągnął z plecaka bukłak wypełniony winem. Odkorkował, wziął kilka łyków na raz i odchylił głowę zanurzoną w myślach.<br />
<br />
Frangeld, czy już w nim jestem? - zastanawiał się. Moi rodzice zginęli właśnie tutaj. To było prawie trzydzieści lat temu. Byłem za młody, żeby cokolwiek zapamiętać. Halen był wtedy początkującym myśliwym. Miał zaledwie szesnaście lat. To on znalazł ich szczątki. Kiedy byłem mały i pytałem o to, czemu nie mam rodziców, odpowiadano mi, że zabrał ich las. Zawsze mówiono tak o tych, którzy zginęli w oddali od osady. Zwykle byli pożerani przez dzikie bestie, albo padali ofiarami bandytów. Podobno jeszcze w młodości mojego ojca Frangeld zabierał kilka elfów z klanu rocznie. Od stuleci obawiano się tego lasu, ale przez jakiś czas był spokój. Nikt nie wiedział dlaczego, bo przecież Starsi wioski mówili mi, że w czasach ich młodości las zabierał nawet kilkadziesiąt osób rocznie. Potem był spokój, aż do śmierci moich rodziców. Znaleziono jedynie ich szczątki. Mój ojciec został rozpoznany na podstawie blizny, którą nosił na prawym ramieniu. Matka została tak zmasakrowana, że nie znaleziono żadnych znaków szczególnych. Dopiero gdy dorosłem, zacząłem się zastanawiać, co oni w ogóle tam robili? Przecież nie poszli na randkę - mieli to już dawno za sobą. Mieli też czteroletniego syna, do cholery, i powinni się nim opiekować. A oboje znaleźli się w lesie. I oboje przepadli. Zostawili mnie.<br />
<br />
Ojciec był woodmerczykiem od pokoleń. Miał na imię Endonall i był rzemieślnikiem zajmującym się głównie wyrobem łuków i strzał. Podobno był w tym świetny i miał klientów również wśród innych okolicznych klanów, nawet w Hjoqmer. Moja matka nazywała się Idobah. O niej wiem znacznie mniej, bo nie pochodziła z okolicy. Ciotka opowiadała mi, że przywędrowała do Woodmer z jakiegoś innego klanu i od razu wpadła w oko mojemu ojcu. Takie wędrówki nie są czymś rzadkim, wręcz przeciwnie - to jeden ze sposobów utrzymywania relacji z innymi klanami. A jeśli komuś spodoba się w innym klanie, to nic nie stoi na przeszkodzie, żeby tam został. Z tych powodów nie wiem o matce praktycznie nic. Starsi mówili mi, że owszem, kojarzą ją, ale nigdy nie należała do rozmownych. Mówili, że koncentrowała się na mnie. Miłe, jak się pomyśli, że kiedyś miałem troskliwą matkę... Poza tym była w Woodmer rok przed moimi narodzinami aż do chwili, gdy zabrał ją las, czyli pięć lat. Wydaje się, że to sporo czasu, a jednak nikt z Woodmer nie potrafił mi powiedzieć o niej nic więcej. Jedyne, co regularnie powtarzała mi ciotka, to że Idobah "omotała biednego Endonalla swoim gładkim licem". <br />
<br />
Żyłem więc tak, jak sądziłem, że rodzice chcieliby, żebym żył, choć tak naprawdę zupełnie nie pamiętałem, jacy byli. A łucznikiem zostałem z prozaicznego powodu. Chciałem być rzemieślnikiem, tak jak ojciec. Zaplanowałem sobie za dzieciaka, że będę najlepszy w całym Valen, ale, krótko mówiąc, nie wyszło. Przez całe dzieciństwo starałem się mieć otwarty umysł i być pomocnym dla współ-klanowców. Zostałem myśliwym, potem zastępcą Halena, jego pierwszym porucznikiem. Zostałbym jego sukcesorem, gdyby wybrano go na Starszego. Ale jemu to nie wystarczyło. Mój przyjaciel chciał więcej i sięgnął po to z pomocą Altmerów. A ja miałem zginąć. To był Frangeld, jestem pewien. Wszyscy zginęli. Wszyscy, tylko nie ja. Padłem wtedy na kolana i modliłem się do Y'ffre, ale czy to on mnie ocalił? Czy w ogóle zainterweniowałby w tak błahej sprawie? Czy on ma tu w ogóle jakąś moc, tu, w lesie Frangeld? A jeśli to nie Y'ffre, to kto?<br />
<br /></div>
<div style="text-align: center;">
*</div>
<div style="text-align: justify;">
<br />
Obudził się, gdy słońce było już wysoko nad puszczą. Trudno było mu określić, gdzie dokładnie, bo korony drzew były na tyle gęste, że uniemożliwiały dokładne obserwacje, przepuszczając wiązki światła w różnych miejscach. Spał za długo - był tego pewien, bo znowu przesadził z winem. Miał jednak pewność, że to się nie powtórzy - więcej już nie miał. Lekki ból głowy sprawił, że schodził z dębu ostrożnie. Kiedy zszedł na ziemię, usłyszał warknięcie, ale było już za późno. Coś ciężkiego rzuciło się na niego od tyłu i zwaliło na ziemię. Leżał na brzuchu i błyskawicznie się odwrócił. Wielki czarny wilk atakował po raz drugi. Endoriil zdążył chwycić swój topór, ale bestia była zbyt szybka. Wilk ugryzł prawą dłoń elfa, którą ten trzymał broń. <br />
- Aaaa! - krzyknął, wyrywając rękę z paszczy drapieżnika. Od razu chwycił sztylet, który próbował wbić w głowę bestii. <br />
<br />
Wilk jednak chwycił w paszczę topór i wbiegł w głąb lasu. Rana Endoriila mocno krwawiła, on sam ciężko oddychał i stał w niskim rozkroku, wymachując na wszystkie strony sztyletem i szykując się na kolejny atak. Trwało to dobre dwie minuty i kiedy myślał już, że atak nie nastąpi, wilk skoczył na niego z boku. Impet uderzenia sprawił, że pazury wbiły się w lewe ramię elfa, rozrywając mu mięśnie. Sztylet wypadł zaskoczonemu Endoriilowi z dłoni. Wilk chwycił broń w swą paszczę i... ponownie wbiegł w las.<br />
- Co, do cholery! - krzyknął Bosmer, złapawszy się krwawiącą prawą dłonią za kilka ran na lewym ramieniu. Krew ściekała mu aż do palców lewej ręki.<br />
<br />
O ile przy pierwszym ataku chwycenie broni mogło być przypadkowe, o tyle odebranie sztyletu sprawiło, że Endoriil zaczął się zastanawiać, czy każdy wilk w Valen jest na tyle inteligentny, by rozbrajać swoją ofiarę? Doszedł do jedynego możliwego wniosku - nie. Ten wilk był inny i kiedy elf był już pewny śmierci i czekał na kolejny atak - ten nie nastąpił. Las był spokojny. Endoriil ostrożnie pozbierał swoje zapasy, założył plecak, który upuścił w chwili ataku i powoli ruszył dalej. Krwawił i był teraz zupełnie bezbronny.<br />
<br /></div>
<div style="text-align: center;">
IV</div>
<div style="text-align: justify;">
<br />
Opatrzył swe rany przy pomocy kilku bandaży, które zabrał ze sobą. Opatrunek na ramieniu ledwo się trzymał. Endoriil szedł powoli, mocno blady i zmęczony. Zastanawiał się, czy to tu skończy się jego "wielka" przygoda. W jakimś rowie w lesie. Dovahkiin bredził coś o przeznaczeniu, a ja zdechnę z dala od Woodmer, z dala od innych, z dala od Luny - pomyślał. <br />
- Nie... - powiedział, opierając się o drzewo swą prawą dłonią. Zostawił na nim krwawy ślad. Bandaż był przesiąknięty krwią. - Nie. Muszę ją jeszcze zobaczyć. Nie padnę tu jak ranny lis. Nie wyzionę ducha w jakichś krzakach!<br />
<br />
Po wypiciu resztek wody, które miał przy sobie, zaczął się zastanawiać, czy to już pora, by skręcić na wschód, do traktu. Problem polegał na tym, że nie bardzo był w stanie namierzyć wschód. Szedł więc dalej, kolejne godziny, aż zobaczył coś, czego się nie spodziewał. Przed jego oczami rozpościerało się bowiem coś w rodzaju miasta. Starego, bosmerskiego miasta. Mówi się, że osady leśnych elfów idealnie komponują się z lasem, ale w tym przypadku widać było, że puszcza pochłonęła to miasto już setki lat temu. Miejsce było opuszczone. Wszedł pomiędzy pierwsze drzewa, w którego koronach widniały domy skonstruowane w sposób, który dobrze znał. Gałęzie wygięte w nienaturalny sposób, taki, jakiego uczono go w Woodmer. Miasto było niewielkie. Endoriil przechadzał się po najniższych poziomach zabudowań, czyli tych wykopanych przy samych korzeniach. Szukał czegokolwiek; informacji, wody, pożywienia, kogoś, kto mógłby mu powiedzieć, co to za miejsce. Jednak osada była całkowicie martwa. Endoriil zorientował się, że wokoło panuje martwa cisza. Taka, jaką kojarzył z chwili, które miały być jego ostatnimi - z egzekucji. To był Frangeld. Ta wszechogarniająca cisza sprawiła, że tym łatwiej usłyszał kroki za swoimi plecami. Nie było to zwierzę.<br />
- Jestem bez broni - powiedział i uniósł ręce. - Potrzebuję pomocy.<br />
- Odwróć się, merze - powiedziała kobieta.<br />
<br />
Wykonał polecenie. Przed nim stała niewysoka, umięśniona kobieta. Była nieco wychudzona i wytatuowana od stóp do głów. Wzorem wiodącym na jej ciele były przecinające się koła. W dłoni trzymała średniej długości włócznię, a na plecach miała solidny łuk z bosmerskiego drewna.<br />
- Ranny jesteś - orzekła.<br />
- Gratuluję spostrzegawczości.<br />
Kobiecie nie spodobała się odpowiedź i zamachnąwszy się uderzyła go drewnianym końcem włóczni w ranne ramię. Endoriil krzyknął z bólu i padł na kolana. Bandaż, już wcześniej mocno czerwony, zaczął ociekać krwią niczym ściskana gąbka.<br />
- Jakie masz rozkazy? Ilu was jest?<br />
- Ach - krzywił się i zaciskał zęby, nie mogąc znieść bólu. - Rozkazy? O czym ty mówisz?! Jestem sam. Pomóż mi.<br />
Przeszła obok klęczącego Endoriila i, stojąc za jego plecami, uderzyła go końcem włóczni w tył głowy. Padł twarzą w leśną ściółkę, tracąc przytomność.<br />
<br /></div>
<div style="text-align: center;">
*</div>
<div style="text-align: justify;">
<br />
Gdy otworzył oczy, zorientował się, że siedzi w drewnianej celi. Wokoło panował hałas. Bosmerowie tańczyli w kółku do muzyki wygrywanej przez dwóch bębniarzy. Kilku z tańczących machało rytmicznie tamburynami. Śpiewali:<br />
<br /></div>
<div style="text-align: center;">
<i>Y'ffre, Y'ffre, łaskaw bądź</i><br />
<i>Nie daj zemrzeć, nie daj, nie</i><br />
<i>Latamejów oszczędź, hej</i><br />
<br />
<i>Y'ffre, Y'ffre, na nas spójrz</i><br />
<i>Na zwyczaje osiadł kurz</i><br />
<i>Jednako, jednako my</i><br />
<i>Wciąż żyjemy tak jak ty!</i></div>
<div style="text-align: justify;">
<br />
Endoriil otrząsnął się, kilkukrotnie zmrużył oczy. Rana na ramieniu piekła jak diabli. Osada, jak widać, wcale nie była taka pusta, a kobieta, którą spotkał, wcale nie była oryginalna. Wszyscy obcy mieli tatuaże, jedni więcej, inni mniej. Obok klatki z woodmerczykiem było kilka innych, a w dwóch z nich siedział nie kto inny, jak Altmerowie. Konkretnie dwóch altmerskich żołnierzy; mieli na sobie mundury, a przy pasach pochwy na miecze, których oczywiście już nie posiadali. <br />
<br />
Wspaniale, to Latamejowie - pomyślał Endoriil i sądził, że zaraz wyjaśni nieporozumienie i otrzyma od nich pomoc. A więc wpadł w niewolę jednego z najważniejszych klanów na północy Valen. Słynęli oni ze swej dzikości i byli dumni z przestrzegania najstarszych zasad bosmerskich. Nawet drewniane klatki, których używali do przetrzymywania jeńców, nie były ich autorstwa. Nigdy nie ośmieliliby się unieść siekiery na valenwoodzkie drzewo. Bębny i tamburyny wciąż brzmiały. Śpiewano:<br />
<br /></div>
<div style="text-align: center;">
<i>Y'ffre, Y'ffre, do nas wróć<br />Altmer idzie już na ruszt<br />Wspomóż, wspomóż w walce nas<br />Na to, na to nadszedł czas</i></div>
<div style="text-align: justify;">
<br />
Pieśń nagle ustała, a wszyscy Latamejowie, skierowawszy wzrok na klatki z więźniami, stanęli w bezruchu. Endoriil dostrzegł, że tuż obok klatek stoi umięśniona kobieta, która go znokautowała. Zdawało mu się też, że właśnie jest świadkiem jakiejś uroczystości z dwoma punktami centralnymi. Jednym był tron, z którego wstał właśnie otyły Bosmer o wręcz niewiarygodnej liczbie tatuaży. Drugim punktem był bardzo duży kocioł z wrzącą wodą, pod którą mocno się paliło.<br />
- Czy palenie bosmerskiego drewna nie jest sprzeczne z zasadami, o których śpiewacie? - spytał kobietę.<br />
- Milcz, szpiegu - syknęła. - Ofiara, jaką mu złożymy, wielokrotnie przebije w oczach boskich stratę tych kilku patyków.<br />
- Ofiara? - spytał zaskoczony.<br />
Dwóch osiłków z tatuażami niedźwiedzi na czołach podeszło do klatki obok Endoriila i otworzyło ją, wyprowadzając jednego z altmerskich żołnierzy. Był kompletnie przerażony, nogi uginały się pod nim, zgrzytał zębami i szlochał.<br />
- Nie! Nie! Błagam! Nie!<br />
Ciągnęli go przemocą w stronę środka zgromadzenia. Rzucili go na kolana tuż przed tronem. Otyły wódz chwycił niewielką pałkę o dość dużym, obłym zakończeniu i stanął za Altmerem.<br />
- Błagam! Nie róbcie tego... - młody żołnierz płakał. - Ja mam żonę, ja mam dzieci. Błagam, nie...<br />
- Y'ffre! - krzyknął doniośle otyły, unosząc pałkę w górę.<br />
- Y'ffre!!! - odkrzyknęli wszyscy, włącznie z umięśnioną. Unieśli przy tym prawą pięść.<br />
Wódz uderzył Altmera w tył głowy z całej siły. Ten padł bez ruchu. Leżał chwilę brzuchem do ziemi, a bębny i tamburyny znów odezwały się.<br />
<br /></div>
<div style="text-align: center;">
<i>Y'ffre, Y'ffre patrz no, patrz<br />Wroga siła, wroga moc<br />Zaraz, zaraz wstąpi w nas<br />Silni będziem jak nasz las!</i></div>
<div style="text-align: justify;">
<br />
Ta zwrotka była powtarzana, gdy dwóch osiłków podniosło nieprzytomnego Altmera, jeden za nogi, drugi za ręce, i wrzucili go do kotła z wrzącą wodą. Była też powtarzana, gdy po kilku sekundach poparzony Altmer wynurzył się z krzykiem z wrzątku tylko po to, by jeden z osiłków uderzył go w głowę jeszcze raz, rozłupując ją na kawałki. <br />
Drugi żołnierz, siedzący w celi obok Endoriila, zmoczył się. Woodmerczyk schował głowę w kolanach.<br />
- Nie będziesz mi życzył smacznego, Altmerze? - powiedziała mięśniaczka do Endoriila, krzywo się uśmiechnęła i odeszła ucztować.<br />
<br /></div>
<div style="text-align: center;">
V</div>
<div style="text-align: justify;">
<br />
Endoriil chciał wyjaśniać sytuację, ale nie miał komu, bo nikt nie był zainteresowany wyjaśnieniami. Po pierwszym altmerskim żołnierzu zostały same kości. Drugi zaś starał się kopać dół. Chciał uciec, ale Endoriil zdążył się zorientować, że bale sięgają głęboko w ziemię i nikt nie zdoła zrobić podkopu. Gdyby to było możliwe, z pewnością ktoś by ich pilnował. To nie miało żadnego sensu. Altmer po prostu oszalał ze strachu.<br />
- Jak się tu znalazłeś? - spytał Bosmer swojego towarzysza niedoli.<br />
- Mieliśmy za zadanie wytropić Latamejów. Ja i mój oddział. Erin mówił, że to samobójstwo. Bo to Frangeld. Wiesz, co to jest Frangeld?!<br />
- Wiem, uwierz mi, że wiem.<br />
- Oni mają jakieś konszachty z demonami z tego lasu, dlatego mogą tu żyć. Bo tu nikt żyć nie może! Nikt! Złapali pięciu z nas. Ja jestem ostatni...<br />
- Wszystkich... - Endoriil przełknął ślinę - zjedli?<br />
- Pomóż mi! - krzyknął Altmer w miarę cicho, tak, by nie przyciągnąć uwagi Latamejów.<br />
- Jak mam ci pomóc?<br />
- Nie widziałeś, co zrobili Erinowi? Musimy wiać! Natychmiast! Nie chcę stać się przekąską tych barbarzyńców.<br />
- Z tych cel nie ma ucieczki - powiedział zrezygnowany Bosmer.<br />
- Więc po prostu umrzesz? <br />
- Nie po prostu. Zaraz z nimi pogadam i mnie wypuszczą. To moi rodacy.<br />
- Ta, jasne, powodzenia.<br />
<br />
Postanowił spróbować jeszcze raz. Co prawda wódz gdzieś zniknął, ale umięśniona wciąż była w okolicy.<br />
- Ej, ty! - krzyczał w jej stronę. - Chodź tu, mam coś ważnego do powiedzenia.<br />
Podeszła. Obgryzała jakąś niewielką kość. Nie ulegało wątpliwości, że była to część altmerskiego żołnierza.<br />
- Co jest? Chcesz gryza? Przecież wy, Altmerowie, nie żyjecie zgodnie z naszymi tradycjami.<br />
- Nie jestem Altmerem - oburzył się Endoriil.<br />
- Nie? To spróbuj - powiedziała i wyciągnęła w jego stronę kość z kawałkiem mięsa.<br />
- Nazywam się Endoriil - postanowił skorzystać z okazji. - Jestem Bosmerem, tak jak ty. Pochodzę z klanu Woodmer i jestem w drodze w głąb Frangeldu. Muszę porozmawiać z twoim wodzem.<br />
- Jak jesteś jak ja, to czemu nie spróbujesz, hm?<br />
- Dobrze wiesz - powiedział, unosząc głowę - że jesteście ostatnim plemieniem w rejonie, który praktykuje kanibalizm.<br />
<br />
Kobieta zamyśliła się. Ten elf faktycznie nie wyglądał na Altmera. Ale może był Bosmerem na służbie altmerskiej? W ostatnich miesiącach spotkała wielu takich. Postanowiła wezwać wodza. Odeszła bez słowa. Żołnierz altmerski wykorzystał ten moment na dalsze kopanie dołu. Całe dłonie miał już czarne od ziemi, a jego palce krwawiły. Endoriil nie wierzył w sukces tej próby. Po kilku minutach kobieta wróciła, a obok niej stał otyły wódz Latamejów.<br />
- Manna mówi, żeś nie Altmer i mam się z tobą rozmówić. Jestem Rannok, wódz wielkiego klanu Latamejów, jedynego klanu, który walczy z najeźdźcą i wciąż jest wolny. Z reguły gotujemy was w kolejności schwytania, ale bacz na słowa, bo jeśli mnie zirytują, to wyprzedzisz w kolejce tamtego.<br />
Mówiąc to wskazał tłustym palcem na drugiego jeńca. Altmer zaczął szlochać i rwać sobie włosy z głowy. Jego jasne włosy stawały się czarno-czerwone od mieszanki gleby i krwi, którą pokryte były jego dłonie. Był strzępkiem nerwów.<br />
- Jestem Bosmerem, a nie żadnym szpiegiem. <br />
- Pieprzysz głupoty - oburzył się wódz. - Żaden Bosmer nie przyszedłby dobrowolnie do Frangeldu. <br />
<br />
Wódz pokręcił nosem i zrobił krzywą minę. Jego klan znalazł się w granicach Frangeldu, bo został tu zepchnięty przez siły Dominium. Gdyby tylko mógł, niezwłocznie wyprowadziłby swój lud z tego lasu, którym w dzieciństwie straszy się dzieci wszystkich bosmerskich klanów na północy Valen. Problem polegał na tym, że jeśli wyściubiliby nos z Frangeldu, to zapewne kwestią kilku dni byłoby wytropienie ich i stoczenie decydującej bitwy, której Rannok i jego elfy nie mieli szans wygrać. Kobiety Latamejów w niczym nie ustępowały mężczyznom, ale mieli ze sobą starców i dzieci. Na tę chwilę wszystkich było około trzech tysięcy. Byli na najgorszej możliwej granicy. Jeśli wyszliby z lasu, padliby pod ostrzami altmerskich mieczy. Jeśli natomiast poszliby w głąb, zginęliby zapewne w sposób znacznie bardziej brutalny, zabici przez mroczne siły, które rządzą tym miejscem od tysiącleci. <br />
- Nie mówię, że idę dobrowolnie. Musicie mi uwierzyć! Gnają mnie tu sny... Jakieś dziwne sny. Płonący las, fontanna, miecz...<br />
Manna wyraźnie ożywiła się na słowo fontanna. Wódz nie zareagował.<br />
- Wiesz coś o tej fontannie? - spytał ich jeniec.<br />
- Rannoku, pamiętasz naszego zwiadowcę? - odbiła pytanie kobieta.<br />
- Nie gadajmy o nim, bo to strata czasu.<br />
- Ale przecież on opowiadał o głębi Frangeldu. Mówił o jakiejś "pani", o wilku i o jakichś ruinach. Nie pamiętam, żeby mówił o fontannie, ale zabłądził na patrolu i widział sporo rzeczy, jakich nie widział nikt przed nim.<br />
- Przecież on ześwirował, Manno... - wódz westchnął i machnął ręką.<br />
- Tak, wodzu. Ale ześwirował po powrocie, a nie przed.<br />
- Muszę z nim porozmawiać - oświadczył Endoriil. - Pozwólcie mi z nim pogadać.<br />
- Zabił się dwa dni po powrocie - wyjaśnił Rannok i odchrząknął. Spojrzał na płaczącego Altmera. - Wariat był i tyle. Dość już gadania. Szykuj się, żołnierzyku, bo jednak nibybosmer mnie nie zirytował. Będziesz więc gościem honorowym jutrzejszego obiadu. Ha, ha! Nibybosmer zaszczytu dostąpi pojutrze.<br />
- Stójcie! - krzyknął Endoriil do odwracających się Rannoka i Manny. - Musicie mnie wypuścić! Od razu ruszę w drogę. Nie musicie się niepokoić. Przysięgam!<br />
<br />
Rannok nie odpowiedział. Przystanął tylko na chwilę, przyłożył dłoń do szyi i obrazowo pokazał to, co czekało jeńców - podrzynanie gardła. Manna została chwilę dłużej, ale po chwili sama spuściła głowę i ruszyła w stronę swojego drzewa.<br />
<br />
Endoriil padł z rezygnacją na ziemię i zaczął kopać dół.<br />
--------------------------<br />
Link do spisu treści z wszystkimi odcinkami <a href="http://dikajos.blogspot.co.uk/2014/10/spis-tresci-bloga.html">TUTAJ</a></div>
dikajoshttp://www.blogger.com/profile/17852878016698983065noreply@blogger.com12tag:blogger.com,1999:blog-4563288153838779576.post-16245009947143933312015-07-24T05:52:00.000-07:002015-09-20T13:05:13.213-07:00TES "Taki Los" - odcinek XVI<div style="text-align: center;">
<div style="text-align: center;">
<div style="text-align: center;">
<span style="font-size: small;"><b>THE ELDER SCROLLS</b></span></div>
<div style="text-align: center;">
<span style="font-size: small;"><b>TAKI LOS</b></span></div>
<span style="font-size: medium;"><b>ODCINEK XVI</b></span></div>
<span style="font-size: medium;"><b>DECYZJA</b></span><a href="http://dikajos.blogspot.co.uk/2015/06/tes-taki-los-odcinek-xiv.html"><br /></a><br />
<a href="http://dikajos.blogspot.co.uk/2015/06/tes-taki-los-odcinek-xv.html">Poprzedni</a> - <a href="http://dikajos.blogspot.co.uk/2015/08/tes-taki-los-odcinek-xvii.html">Następny</a><br />
<br />
I<br />
<br />
<div style="text-align: justify;">
Darelion, kapitan kompanii bosmerskiej, siedział oparty o ścianę swojego murowanego domu. Naokoło sporo się zmieniło - niewielu jego rodaków wciąż mieszkało w namiotach. Większość zbudowała sobie dość solidne drewniane domy, w których żyły po dwie, trzy rodziny. Bosmerowie, z racji tradycji klanowych, bardzo dobrze dogadywali się w małych grupkach, oczywiście pod warunkiem, że sami nie pochodzili z dwóch skłóconych stronnictw.<br />
Daren, największy przyjaciel hjoqmerczyka, podszedł zmartwiony - Darelion bardzo rzadko zachowywał się w ten sposób. Zwykle cały czas coś robił, a jeśli chwilowo był bezczynny, to już miał w głowie sporo pomysłów. Tym razem wyglądało to inaczej. Jedyne, co się nie zmieniło, to jego zapał do pracy przy stadninie, trenowaniu koni i ich jeźdźców.<br />
- Wciąż myślisz o Pograniczu? - zagadał Daren, przysiadając się do przyjaciela.<br />
- Wykonałem rozkaz, ale...<br />
<br />
Milczał przez chwilę. Dopiero teraz zaczynał rozumieć, że to, co zrobili było złe. Endoriil miał rację, a do samego Dareliona dotarło to dopiero teraz, kiedy spędził trochę czasu ze swoją żoną i córką. Już pierwszej nocy po powrocie nie mógł zasnąć, a kolejne dni chodził z podkrążonymi oczami. Wszystko dlatego, że wyobrażał sobie swoją rodzinę na miejscu tych, których sami zamordowali. Odebrali życie wielu bezbronnym kobietom i dzieciom.<br />
- Cholera, no - dodał. - Może mogliśmy spróbować wziąć jeńców?<br />
- Nie bardzo - zaprzeczył Daren półgłosem. - Rozkazy były jasne. Wybić wszystkich. Nie mogliśmy zrobić inaczej. Nie miej mnie za nieczułego prostaka. Znasz mnie przecież najlepiej od lat. A ja znam ciebie i wiem, że sobie z tym poradzisz. <br />
Daren wstał i popatrzył w stronę obozu szkoleniowego, ostatnio rozbudowanego, postawionego na zachód od Białej Grani. Dostrzegał duży ruch i dziesiątki nowych twarzy.<br />
- Galmar dotrzymuje słowa. Widok robi wrażenie, widzisz? Według wyliczeń Nevena nasza kompania już nie jest kompanią. Przynajmniej nie pod względem liczebności. Jest nas już około sześciuset sprawnych Bosmerów i Bosmerek.<br />
- Szybko uzupełniliśmy straty - dodał Darelion. - Trzeba się zająć ich szkoleniem. Pomóc Dovahkiinowi. Ma pełne ręce roboty, a to przecież ja jestem dowódcą.<br />
<br />
W milczeniu skupili wzrok na mijającym ich wozie, który jechał, tak jak wcześniej wiele innych, prosto do domu Ri'Baadara, dobrze im znanego Khajiita. Kot stał się bardzo rozpoznawalny w okolicy z racji swojej działalności dla dobra społeczności bosmerskiej, a do tego jego imię było już kojarzone w innych kręgach. Od kiedy zbił majątek na transakcji z Akademią Magów, mógł realizować swoje marzenie. Rzadko bywał na podgrodziu, wypuszczając się we wszelkie trudno dostępne miejsca kraju. Szukał roślin i zwierząt, spisywał swoje obserwacje fauny, pobierał próbki flory i wciąż pisał, tworząc dzieło, którym - choć jeszcze nie mógł o tym wiedzieć - rozsławi swoje imię na całe Tamriel. Jego rezydencja stała się natomiast mocno bijącym sercem podgrodzia, do którego zmierzały również wszelkie karawany khajiickie, od niedawna traktujące Białą Grań jako miejsce docelowe lub zwyczajny przystanek w swej długiej podróży. Ich szefowie korzystali z pozyskanych przez Ri kontaktów oraz jego gościnności w zamian za kilka procent zysku ze sprzedaży towaru. Ri'Baadar nie tracił więc swojego majątku, wręcz przeciwnie - pomnażał go. W sąsiedztwie urosło kilka innych przybytków: kuźnia orka Raszk'hina, rozbudowana gospoda "Puszcza", podmiejski szpital, który powstał w wyniku postawienia dobudówki do punktu sanitarnego wzniesionego z rozkazu króla Ulfrika. Co ciekawe, dobudówka była trzykrotnie większa niż sam punkt sanitarny. Do stale dyżurującego tam medyka dołączyli chirurg i uzdrowiciel - obaj byli Nordami - oraz kilku Bosmerów, którzy zostali wyznaczeni przez społeczność do poznawania tajników tych profesji. Ten niewielki kompleks, swoiste "centrum podgrodzia", uzupełniał plac, na którym Granos wygłaszał przeróżne religijne kazania i mowy. W międzyczasie kilku bosmerskim inżynierom udało się skutecznie zaplanować i wykopać kilkumilowy kanał, który doprowadzał świeżą wodę z wodospadu ulokowanego na północ od Riverwood, skąd przy pomocy zwykłego spływu rzecznego pozyskiwano również drewno na budowę domów. <br />
<br />
Dom Ri był w zasięgu wzroku Dareliona, gdy ten wychodził na próg. A trzeba było przyznać, że budynek postawiony na zlecenie Ri był, praktycznie rzecz biorąc, rezydencją. Dwupiętrowa izba z obszerną kuchnią i na stałe pracującymi tu kucharzami i służącymi. Obszerna biblioteka, w której bardzo często siedział już nie tylko Endoriil, ale też Adan, który robił poważne postępy w czytaniu. Młody chłopak w czasie, gdy Bosmerowie byli na Pograniczu, pomagał orkowi Raszk'hinowi w jego kuźni, a w wolnych chwilach sięgał po książki - głównie romanse, które polecił mu Ri. Jego brat, Wesley, eksperymentował z miodem pitnym oraz winem, współpracując z Sabjornem - przyjacielem Faridona, który z kolei w ostatnim czasie usunął się w cień, uznawszy, że wykonał zadanie asymilacji Bosmerów.<br />
- Ale się kocur ustawił, nie? - spytał Daren. Jego przyjaciel mógł tylko przytaknąć.<br />
<br />
Wóz dojechał do rezydencji, w której drzwiach stał sam Ri'Baadar. Interesujący był fakt, że mimo olbrzymiego majątku Khajiit nie postanowił wymienić swoich szat, wciąż nosząc swój fioletowo-szary i mocno wyblakły strój. Z wozu zeskoczyli ludzie, którzy rozładowywali worki z niewiadomymi roślinami, nad którymi Ri zwykł prowadzić badania w swej piwnicy, gdzie zbudował bardzo solidnie wyposażoną pracownię alchemiczną. W końcu mógł się skupić na opracowywaniu nowych eliksirów, bo chociaż w ostatnich tygodniach głównie podróżował i lekko zaniedbał swoje hobby, to jednak wciąż czuł pociąg do kwasów, odczynników i mieszania substancji - a przynajmniej tak tłumaczył swoją pasję Wesleyowi.<br />
<br />
Do uszu Dareliona dobiegł krzyk:<br />
- Hej, panie kapitanie! - krzyczał z uśmiechem Baelian, który mimo ogólnie luźnych obyczajów nie przestał tytułować kolegów po "wojskowemu". A że Darelion otrzymał awans i nie był już pierwszym z poruczników, a samodzielnym kapitanem, to tak właśnie tytułował go Baelian. - Jakiś jeździec do ciebie przyjechał. Podobno pilna sprawa.<br />
- Jeździec? - zastanowił się Darelion. W jego głowie, obok myśli o rzezi Pogranicza, wciąż istniał temat zamachu na jego życie. A każdy nieznajomy proszący o spotkanie mógł być zdrajcą. Każdy znajomy też. Bosmer stawał się powoli kłębkiem nerwów.<br />
- Nie uwierzysz skąd! - Baelian czekał, aż rozmówca go ponagli, ale ten spojrzał tylko na bosmerskiego Talosa, wykrzywiając usta w nieładnym grymasie, jakby karcił swoją córkę. - No, z Valen! Z puszczy naszej przyjechał!<br />
<br />
Darelion i Daren spojrzeli sobie w oczy, obaj bardzo zaskoczeni. Byli pewni, że wszyscy w ojczyźnie są przekonani o ich śmierci. Kim mógł być ten posłaniec? Czego mógł chcieć? I, najważniejsze, kto go przysłał? Darelion wstał, otrzepał się z pyłu i spojrzał w stronę Ri, który spisywał całą dostawę. Elf krzyknął w stronę Khajiita:<br />
- Hej, Ri! Mam sprawę!</div>
<br />
II<br />
<br />
<div style="text-align: justify;">
Ri'Baadar zgodził się na to, by Darelion przyjął nieznanego nikomu posłańca w głównej sali jego rezydencji, którą sam nazywał "Małym Elsweyr". Mina i ton głosu elfa przekonały go, że sprawa musi być pilna, więc nakazał służbie i najemnikom ulotnić się, a sam usiadł w kącie pokoju i zapalił fajkę z ziołem, które sam ostatnio zdobył. Zawsze twierdził, że niektóre eksperymenty są przyjemniejsze od innych. Te, w których uczestniczyła fajka, lubił dość mocno. Darelion zgodził się na obecność Ri - nie bardzo miał wybór. Jego dom nikomu już nie imponował, kiedy dwie chaty dalej stała ta piękna kamienna konstrukcja. Czekał na gościa.</div>
<br />
*<br />
<br />
<div style="text-align: justify;">
W końcu wszedł; też był Bosmerem, ubranym w cienki płaszcz ze zgrabnie połączonych lisich futer. Na głowie miał kaptur, który zdjął, gdy lekko kłaniał się siedzącemu przy stole Darelionowi. Wyglądał na zmęczonego drogą podróżnego - Darelion wiedział, jak to jest, bo sam przez lata służył jako posłaniec. Przybysz, nieco zdezorientowany, skinął głową w stronę nieznajomego Khajiita z fajką w ustach. Wiek elfów był szalenie trudny do ocenienia. Starzeli się bardzo różnie. Ten wyglądał młodo, ale to wcale nie znaczyło, że nie ma stu lat.<br />
- Kim jesteś? I co sprowadza cię tu aż z Valen?<br />
- Nazywam się Nuallan, panie. Przynoszę wiadomość od dobrze znanego ci elfa, ale... - spojrzał podejrzliwie na Khajiita. - To wiadomość, którą miałem przekazać ci w cztery oczy.<br />
Darelion nie wiedział, czy prosić Ri o opuszczenie jego własnego domu. Nie byłoby to nietaktem? A przede wszystkim, co by było, jeśli kot by odmówił? Ten Nuallan zorientowałby się, że Darelion również jest tu tylko gościem. Na szczęście dla niego Ri sam postanowił wstać, wypuścił z ust obszerne kłęby dymu i spokojnym krokiem, nieco chwiejnym, odmaszerował w kierunku swojej piwnicy. Wódz Bosmerów cicho odetchnął, ale położył sobie na kolanach miecz.<br />
- Nie wiem, czy masz świadomość - mówił - ale jakiś czas temu był tu zamach. Zamach na mnie. Dlatego ten miecz zostanie tu, gdzie jest.<br />
- Niezwykle mi przykro z powodu zamachu. Nie mieliśmy o nim pojęcia, panie. - Posłaniec zobaczył pytanie w spojrzeniu złotowłosego elfa. - Przysyła mnie Mael Verre, który wykonuje polecenie swojego ojca, Marka.<br />
- Burmistrz Verre! - Darelion wręcz podskoczył na krześle. W ostatniej chwili chwycił spadający na ziemię miecz i położył go na stole. - To on żyje? Ma się dobrze? Co chce mi przekazać?<br />
- Już mówię, panie. Jednak, jeśli pozwolisz, chciałbym się napić. Sam byłeś posłańcem, więc wiesz, jak tak długa droga może zamęczyć.<br />
- Wiem, wiem, szczególnie tyłek cierpi. Mam nadzieję, że miałeś wygodne siodło - odrzekł Darelion z uśmiechem. - Siadaj, jeśli jesteś w stanie, i czuj się jak u siebie w domu.<br />
<br />
Stół Ri'Baadara nigdy nie był pusty, więc Nuallan przez kilka chwil zbierał na talerz kawałki cieniutko krojonego mięsa i zachłannie popijał wodę. Roślin nie ruszał. Widocznie był jednym z tych Bosmerów, którzy trzymali się ustaleń Zielonego Paktu - pomyślał Darelion. Kiedy gość najadł się i napił, przeszedł do rzeczy:<br />
- Czcigodny Marek Verre przesyła pozdrowienia i pyta o zdrowie pięknej małżonki i córeczki. <br />
- Dziękujemy, wszystko dobrze. Córka rośnie jak na drożdżach. Kontynuuj.<br />
- Mael i jego ojciec chcą wiedzieć, jak wygląda sytuacja twojej kompanii, panie - powiedział, wciąż okazując duży szacunek do rozmówcy. Sam był skromnym miejskim elfem, który do tej pory nie uczestniczył w życiu w niczym istotnym. To była jego pierwsza poważna misja. - Oni... Mam nadzieję, że nikt nie podsłuchuje?<br />
- Bądź spokojny, mów.<br />
- Oni prowadzą coś w stylu ruchu oporu. Wszystko jest jeszcze w powijakach, ale zaczęli się kontaktować z najistotniejszymi wodzami klanów, które przetrwały i oczywiście z burmistrzami naszych miast. Dlatego właśnie tu jestem. Mael i Marek Verre chcą wiedzieć, jakie masz plany, panie. I jakie plany wobec kompanii mają Nordowie i król Ulfrik?<br />
- Hmm - Darelion podrapał nos i powoli napił się wina.- To trudna sprawa. Powiem tak. Przybywa nas każdego dnia. Nordowie uważają, że sprawdziliśmy się w boju i jest plan, na razie nieoficjalny, stworzenia całego korpusu złożonego z Bosmerów, pod moim dowództwem. Wszystko zależy od tego, ilu sprowadzą, tysiąc, może dwa tysiące wojowników.<br />
- Dwa tysiące - oczy Nuallana wyrażały radość. <br />
- To tak dużo? Jakimi siłami dysponuje ród Verre w tej chwili?<br />
- Nie znam dokładnych liczb, panie, ale Mael szacuje, że w samej Arenthii mamy około trzystu elfów bezwzględnie lojalnych sprawie. Ja jestem jednym z posłańców. Jeśli wrócę z wiadomością, że dwa tysiące doświadczonych wojowników nas wspiera... Byłoby wspaniale.<br />
- Nie dwa tysiące doświadczonych, tylko około dwustu doświadczonych - poprawił dość ostro Darelion - a reszta się dopiero szkoli. Więc sami macie tylko trzy setki, a nawet tego nie jesteście pewni. Ja mam związane ręce. Szanuję Marka Verre, Y'ffre jeden wie, jak bardzo. Znam go od lat, ale nie jestem w stanie nic teraz zrobić. Co ja miałbym powiedzieć tym wszystkim elfom? Zaczęło im się tu układać. Ich rodziny nie są już poniżane, dostają żołd od armii. Przecież zostalibyśmy uznani za dezerterów, gdybyśmy samowolnie odeszli. A za to jest kara śmierci, Nuallanie.<br />
- Więc jaką odpowiedź mam zanieść, panie?<br />
<br />
Darelion wychylił do dna kielich wina. Był przywódcą i to on musiał decydować. Co zrobiłby Endoriil? Czy warto go wołać i pytać o radę? Tu i teraz? Liczył się z jego zdaniem, ale był bardzo ambitny i nie chciał dać tego po sobie poznać. Nie chciał okazywać słabości. Musi zwyciężyć rozsądek - pomyślał.<br />
- Nie jesteśmy w stanie pomóc w żaden sposób. Nie teraz. Bardzo chciałbym móc, ale... Mówiłem, mam związane ręce. - Nuallan spuścił głowę. Darelion kontynuował: - To nie znaczy, że zawsze tak będzie, ale sam nie wiem, co musiałoby się stać, żebyśmy mogli po prostu odejść i wrócić do puszcz. Te dwa tysiące Bosmerów nie przechyli szali zwycięstwa. Ile liczy garnizon Altmerów w Arenthii? Ile liczy cała armia wroga na północy naszego kraju?<br />
- Garnizon w Arenthii to tysiąc pięciuset żołnierzy - mówił Nuallan ściszonym głosem. - Na północy Valen stacjonuje czwarta Armia Dominium. W tej chwili ma około dziesięć, może dwadzieścia tysięcy żołnierzy.<br />
- Ech - Darelion oparł się, odchylił na moment głowę i westchnął głęboko. - Więc przewyższają nas najmniej pięciokrotnie, może nawet dziesięciokrotnie.<br />
- To zależy, mój panie, jak na sprawę zapatrują się inni wodzowie. Marek Verre twierdzi, że jakbyśmy zdobyli Arenthię, to pokazalibyśmy siłę, a inni mogliby nabrać odwagi, a wtedy...<br />
- Inni - przerwał ponownie Darelion, tym razem znacznie spokojniej. - Nie mogę decydować, nie znając ich decyzji. Mam nadzieję, że rozumiesz. Złożyliśmy przysięgę królowi Skyrim. Jeśli mielibyśmy ją złamać i wydać na siebie wyrok śmierci, to nie dla zrywu dwóch tysięcy przeciwko dwudziestu.<br />
<br />
Ri'Baadar uznał rozmowę za skończoną i zasunął wizjer pozwalający mu podglądać wydarzenia z pomieszczenia obok. Mocne te zioła. Może napiszę nową książkę? - pomyślał i zaczął chichotać.</div>
<br />
III<br />
<br />
<div style="text-align: justify;">
Nadzwyczajna ciemność lasu i niezwykle obfita mgła sprawiły, że Endoriil miał świadomość, że śni. Ostatnie tygodnie wypełnione były niepokojącymi koszmarami, które zapominał niemal w całości od razu po przebudzeniu, ale coś głęboko w nim zostało zmienione w chwili, gdy stoczyli zwycięską bitwę z Renegatami. Od tej chwili sny się nasiliły, a wraz z nimi niepokój. Ta rzeź, której sam nie popierał, odkryła w nim jakieś pokłady uczuć, których wcześniej nie znał, a po raz pierwszy stało się to na jawie, gdy wpadł w szał, a krew poleciała mu z oczu. A może po prostu nie wiedział, że zna takie uczucia? Wiedział jednak, że nie były to dobre uczucia.<br />
<br />
Szedł teraz przez swój sen, mając świadomość, że to, co widzi, jest nierzeczywiste. Sądził, że i tak wszystko zapomni, kiedy tylko otworzy powieki. Mgła była szara i gęsta jak mleko. Las mocno się przerzedził. Drzewa, które mijał - jeszcze przed chwilą potężne i rozrośnięte - teraz były słabe, małe i suche. Endoriil szedł ostrożnie, ze smutkiem patrząc na zmizerniałą puszczę. Naokoło była martwa cisza - we śnie nie było ani ludzi, ani zwierząt. Smutek w sercu Endoriila rósł - smutek i żal. Gałęzie drzew pękały na jego oczach. Mniejsze drzewa kruszyły się w całości i rozpadały w pył, te większe malały w zauważalnym tempie. Co się dzieje? - myślał. Nagle poczuł dziwne mrowienie w prawej dłoni; spojrzał na nią - widniało tam jakieś znamię, blizna, której przecież nigdy nie miał. Małe drzewo najbliżej niego w ciągu sekundy straciło wszystkie liście, a gałązki zaczęły odpadać. Endoriil szybko doskoczył i złapał jedną z nich. Znamię na prawej dłoni zaczęło piekielnie parzyć. Ból był jak prawdziwy, może nawet gorszy, jakby trzymał w dłoni rozżarzony pręt. Trzymana w ręku gałązka zapaliła się żywym ogniem, który błyskawicznie przeniósł się na sąsiednie drzewka, które w mgnieniu oka poczęły rosnąć. Ogień ich nie niszczył, wręcz przeciwnie - sprawiał, że rosły. Równie szybko w ich koronach zakwitły liście, które również ogarnął płomień. Wkrótce korony wszystkich drzew paliły się, rozpędzając mgłę i mrok lasu. Do uszu Endoriila docierały słowa, które już znał: </div>
<br />
<i>Promykiem będziesz dla wielu uśpionych<br />Co staną się ogniem potężnym wielce<br />Armią płomieni niezwyciężonych<br />Choć wielka ich liczba polegnie w męce</i><br />
<br />
<div style="text-align: justify;">
Wypowiadała je kobieta, lecz tym razem nie była to Luna. Elf nie widział autorki tych słów, słyszał tylko szept dobiegający z głębi płonącego lasu.</div>
<br />
*<br />
<div style="text-align: justify;">
Obudził się zlany potem. Od razu przybliżył do twarzy swą prawą dłoń. Nie miał żadnych znamion ani blizn. Pospiesznie wstał z łóżka i podszedł do miski z wodą, w której zanurzył twarz. W końcu uniósł głowę i wypluł wodę. Przetarł oczy, spojrzał w niewielkie lustro.<br />
- Co się ze mną dzieje?! - krzyknął sam do siebie.</div>
<br />
IV<br />
<br />
<div style="text-align: justify;">
Następnego dnia Endoriil nadzorował trening łuczniczy nowych żołnierzy. Tuż obok niego stał Neven, który stawał się jego najbardziej zaufanym towarzyszem. Baelian był niepoważnym lekkoduchem, który z niemal wszystkiego stroił sobie żarty. Neven często nie ustępował mu, jeśli idzie o zabawę, ale poważniał, kiedy było trzeba - czego nie potrafił zrobić jego przyjaciel. Daren zawsze trzymał stronę Dareliona, tak jak Kras, Bram, Ervin i jedyna w tym gronie kobieta - Adala. Gołym okiem można więc było dostrzec podział na dwie grupy, bo Endoriila wspierali Neven z Baelianem, Neafel, Yvon i Cedric. Do tej pory podział ten nie był powodem żadnych niesnasek, ale Ri'Baadar zdążył już zasugerować Endoriilowi ostrożność.<br />
- Skąd przybyła ta grupa? - spytał Endoriil, dopisując imiona kolejnych elfów do listy i starając się formować z nich pododdziały.<br />
- Ci są chyba z Rorikstead. - Neven podrapał się po nosie. - Jak ci się widzą?<br />
- Łuk to nasza specjalność, Nevenie. Zapewniam cię, że już niedługo będą dużym wsparciem. Każ ludziom znaleźć im lokum. Niech im wyjaśnią, co i jak. I niech, rzecz jasna, dopiszą się do którejś z grup, jasne?<br />
- Jasne, szefie - odrzekł Neven z uśmiechem.<br />
<br />
Społeczność podgrodzia, decyzją Endoriila, dzieliła się na kilka grup, a żołnierze wcale nie byli wyłączeni z obowiązków względem reszty. Była grupa odpowiedzialna za polowania, gdzie Endoriil odpuścił pozycję lidera, przekazując ją Cedricowi - młodemu Bosmerowi pochodzącemu z Silvenar. Powodem był zwykły brak czasu i chęć doglądania jak największej liczby żołnierzy dziennie. Dodatkowo niemal każdy wieczór spędzał w rezydencji Ri'Baadara, studiując kolejne księgi historyczne i wojenne. Istniały też inne grupy: drwale odpowiedzialni za wycinkę lasu, budowlańcy, których zadaniem było spożytkowanie surowca i stawianie kolejnych chat dla nowo przybyłych. Byli też kucharze, szewcy, uzdrowiciele i kilka innych, mniej istotnych grup. Pełnienie pożytecznych funkcji było podstawą funkcjonowania bosmerskich klanów, a że to właśnie "klanowcy" byli tu większością, to organizacja przebiegała dość sprawnie. Potrzebowali tylko kogoś, kto wprawi to w ruch. Tym kimś był Endoriil, który ruszając na pierwsze polowanie z Nevenem i Baelianem dał przykład innym.<br />
- Już czas - powiedział dobrze znajomy głos. Dovahkiin stanął obok Endoriila, wciąż nosząc swój tradycyjny rogaty hełm. Rzadko się z nim rozstawał.<br />
- Czas? Myślałem, że szachy mamy jutro - zamyślił się elf, unosząc głowę znad notatek.<br />
- Nie rozumiesz - powiedział poważnie Nord i wymownie spojrzał na rozmówcę. - Już czas.<br />
<br />
W tej chwili do ich uszu doszedł złowieszczy ryk. Od zachodu leciał czerwony smok - Endoriil nie miał wątpliwości, że widział już to stworzenie. Pergamin i pióro wypadły mu z rąk.<br />
- Odahviing. Już... - mówił łamiącym się głosem, rozumiejąc, co legenda Skyrim miała na myśli. - Już czas?<br />
Smok nie podleciał bliżej. Wylądował na szczycie zachodniej wieży strażniczej, a raczej jej ruin. To tam odbyła się pierwsza walka Dovahkiina z jedną z tych bestii. To wtedy sam dowiedział się, że ma w sobie smoczą krew i to wtedy całe Skyrim usłyszało krzyk siwobrodych ze szczytu najwyższej góry kraju. Bosmerowie nie mogli nie dostrzec tak wielkiej sensacji. Krzyczeli, wielu uciekało w stronę murów Białej Grani. Mnóstwo par oczu zwróciło się na Dovahkiina w nadziei, że pokona potwora. Ale Nord nie miał zamiaru wyciągnąć miecza, bo dobrze wiedział, że smok nie przybył tu, by zabijać.<br />
- Idź, Endoriil - powiedział. - Poznaj swoje przeznaczenie.<br />
- Wierzysz w przeznaczenie? - spytał Endoriil, nie spoglądając nawet na rozmówcę. Jego wzrok był skupiony na smoku, który spokojnie siedział na szczycie wieży. - Wierzysz w wolę bogów i to, że kształtują nasze życie?<br />
- Najważniejsze jest wierzyć w siebie. Znać swoje ograniczenia. Wierzę, że są siły, których nie rozumiemy. Bogowie często bawią się nami, ale i oni nie są wszechmocni. Jeśli przypisali ci jakąś rolę, to poznaj ją, ale... - Dovahkiin wziął głęboki oddech przez nozdrza. - Masz wolną wolę i cokolwiek zostanie ci dane lub obiecane, tylko ty jeden decydujesz, czy to przyjąć. Przecież nawet w tej chwili możesz obrócić się na pięcie i pójść w drugą stronę. Jeśli jednak tego nie zrobisz, to tylko od ciebie zależy, co będzie dalej i co z tym zrobisz. Bo to ty odpowiesz za konsekwencje zarówno podjęcia decyzji, jak i jej braku.<br />
- Co jest mi pisane? - zastanawiał się zdezorientowany elf. - Czy cokolwiek jest? Ty zabijałeś smoki, wygrałeś wojnę domową, pokonałeś samego Alduina. <br />
- Tak, dokonałem tego - Nord głęboko się zamyślił.<br />
- Masz potężną moc. Czy sam to zdobyłeś? Czy po prostu wykorzystałeś okoliczności. - Do głowy Endoriila spływały dziesiątki pytań. - Wtedy, kiedy to wszystko się zaczęło, kiedy zabijałeś pierwszego smoka, wszystko się zmieniło. Co powiesz? Co teraz o tym myślisz? Kiedy wyobrażasz sobie siebie z tamtych czasów.<br />
- Taki los - rzekł Dovahkiin i uśmiechnął się, ale w tym uśmiechu nie było radości. - Moje życie było łatwiejsze, zanim przeznaczenie wyciągnęło do mnie swoją dłoń.<br />
- A jakie jest teraz?<br />
- Pełniejsze. Pełne żalu, ale prawdziwsze.<br />
<br />
Bosmerowie pochowali się w swoich drewnianych chatkach. Neven i Daren biegali, starając się zorganizować swoje pięćdziesięcioosobowe pododdziały. Spojrzeli na Endoriila, który zachowywał spokój i gestem dłoni zasugerował im to samo. Dopiero wtedy, gdy podwładni Nevena i Darena zaczęli uspokajać innych, atmosfera nieco się rozluźniła.<br />
- On nie zaatakuje! - krzyknął doniośle Dovahkiin tak, by nikt nie miał wątpliwości.<br />
- To po co on tu jest? Co nam zrobi? - krzyczeli najbardziej przerażeni. - Granos mówił rano, że grzechy zostaną ukarane! On przybył nas ukarać? Na pewno tak!<br />
<br />
Endoriil spojrzał na Smocze Dziecię - Norda, który w ostatnim czasie stał się jego mentorem. Elf nie śmiałby nazwać go swoim przyjacielem, za bardzo go szanował i podziwiał. Czuł, że ma do kogo równać. Skinął w jego stronę głową. Był bardzo zaniepokojony, ale ruszył szybkim krokiem do gospody Puszcza. Mnóstwo Bosmerów ruszyło za nim, gromadząc się przy wejściu do karczmy i czekając. Zaalarmowany takim stanem rzeczy Darelion starał się dowiedzieć, co się dzieje. Daren wyjaśnił mu, o co chodzi - nie musiał nic mówić. Wskazał tylko palcem na wieżę strażniczą, na której szczycie siedział smok. Kapitan kompanii bosmerskiej starał się dopchać do wejścia głównego Puszczy, ale nie było to proste. Wtedy ze środka wyszedł Endoriil. Przywdział cienki płaszcz podróżny ze zdjętym w tej chwili kapturem. Dźwigał plecak z wyposażeniem; jedzeniem, wodą i kilkoma drobiazgami. Przy pasku miał swój stary jednoręczny topór oraz sztylet. Przygotował się na podróż.<br />
- Odchodzisz? - powiedziała jedna ze starszych elfek. - Nie zostawiaj nas, Endoriilu!<br />
- Nie zostawiaj! - Bosmerowie przekrzykiwali się. - Nie opuszczaj nas!<br />
- Dlaczego nam to robisz? Zostań! Zostań! - krzyczały dzieci i ciągnęły go za ręce. - Nie poradzimy sobie bez ciebie.<br />
<br />
Endoriil starał się uśmiechać do najmłodszych, ale nie potrafił. Głaskał dzieci po głowach i szedł dalej, przebijając się przez tłum. W końcu przerzedziło się, Endoriil odetchnął, ale tylko na chwilę. Przerzedziło się, bo przed nim stał Darelion.<br />
- Co ty wyprawiasz? - spytał zaskoczony. - Co to ma znaczyć?<br />
- Nawet, jakbym tłumaczył, to nie zrozumiesz.<br />
- Spróbujmy mimo to.<br />
Endoriil zbliżył się do niego i wyszeptał:<br />
- Pamiętasz moje cudowne ocalenie we Frangeldzie? Przetrwałem własną egzekucję. Nie wierzyłeś, że to był Frangeld, ale przysięgam, na Y'ffre przysięgam, to był Frangeld. Wiesz, że od tamtego czasu mam koszmary, prawda? A tam, na Pograniczu, nie byłem sobą. To też widziałeś. Chyba... Sam nie wiem... Muszę ruszyć w tę podróż. Muszę ruszyć do Frangeldu. Wiem to, chociaż nie mam pojęcia, co tam zastanę. Nie wiem, czy wrócę.<br />
- Frangeld... Endoriil... Czy ty oszalałeś? Po tym, co zrobiłeś podczas bitwy z "Setką" wielu myśli, że postradałeś rozum. Zobacz - powiedział skierowawszy wzrok na tłum. - Zostawisz ich wszystkich?<br />
Woodmerczyk spojrzał. Bosmerowie wciąż mieli nadzieję, że Darelion przekona go do pozostania na miejscu. Chwila milczenia przeciągała się. Smok ryknął w oddali tak, że większość elfów na moment skuliła się, chroniąc dłońmi głowę. Endoriil wahał się.<br />
- Fahliil! - krzyknął smok, wywołując w powietrzu lekką falę uderzeniową, która doszła aż do zgromadzenia, zmiatając czapki z głów kilku elfów.<br />
- Wybaczcie mi. Ja po prostu muszę. Wrócę do was, jeśli Y'ffre pozwoli. Przysięgam.<br />
<br />
Kilka osób zaczęło szlochać. Wszyscy zebrani wiedzieli, jak wielką rolę odgrywał rdzawowłosy elf w poprawie ich sytuacji. To wraz z jego przybyciem zaczęły się zmiany na lepsze i chociaż formalnym dowódcą był Darelion, to wielu widziałoby w tej roli Endoriila, który teraz zrobił kilka kroków naprzód, w stronę wieży strażniczej. Dowódca kompanii zacisnął zęby i pobiegł za nim. Zatrzymał go, łapiąc za ramię. Zwrócił się twarzą do niego.<br />
- Nie zatrzymuj mnie, to nie ma sensu.<br />
- Widzę, że to nie ma sensu, uparty woodmerczyku. Zawsze twierdziłem, że u was, w Woodmer, jeden głupszy od drugiego. - Darelion zmarszczył czoło i położył obie dłonie na ramionach Endoriila. - Jeśli przeżyjesz Frangeld, udaj się do Arenthii. To blisko. Poza tym to jedyne logiczne miejsce, żebyś uzupełnił zapasy i ruszył w drogę powrotną. Spróbuj odnaleźć szlachcica o imieniu Marek Verre. Opowiedz mu o naszej sytuacji i dowiedz się jak najwięcej. O wszystkim, rozumiesz? Powołaj się na mnie.<br />
Endoriil spojrzał na niego z zaskoczeniem.<br />
- Przed południem przybył posłaniec, nazywał się Nuallan - mówił pospiesznie, bo smok wydawał się coraz bardziej zniecierpliwiony. - Verre zbiera patriotów, zbiera ich do walki. Tej walki, której tak wielu pragnie. Sprawdź, czy jest szansa... Czy możemy wygrać. Ja nie wiem... Zrób, co się da. Dla naszych rodaków.<br />
- I wróć - dodał zza ich pleców Baelian, poważny jak nigdy.<br />
<br />
Endoriil skinął głową i ruszył przed siebie, by poznać swój los. I już nigdy się nie zatrzymał.<br />
<br />
----------------------<br />
Spis treści znajdziesz <a href="http://dikajos.blogspot.co.uk/2014/10/spis-tresci-bloga.html">TUTAJ</a> </div>
</div>
dikajoshttp://www.blogger.com/profile/17852878016698983065noreply@blogger.com5tag:blogger.com,1999:blog-4563288153838779576.post-70728979862591007582015-06-28T05:23:00.003-07:002015-09-20T13:34:47.028-07:00TES "Taki Los" - odcinek XV<div style="text-align: center;">
<div style="text-align: center;">
<span style="font-size: medium;"><b>THE ELDER SCROLLS</b></span></div>
<div style="text-align: center;">
<span style="font-size: medium;"><b>TAKI LOS</b></span></div>
<span style="font-size: large;"><b>ODCINEK XV</b></span></div>
<div style="text-align: center;">
<span style="font-size: large;"><b>POGRANICZE</b></span><a href="http://dikajos.blogspot.co.uk/2015/06/tes-taki-los-odcinek-xiv.html"><br /><br />Poprzedni</a> - <a href="http://dikajos.blogspot.co.uk/2015/07/tes-taki-los-odcinek-xvi_24.html">Następny</a></div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: center;">
I</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Troje elfich zwiadowców leżało w śniegu, idealnie się w niego wtapiając. Odziani w futra białych niedźwiedzi i wilków byli praktycznie nie do zauważenia. Obserwowali ośnieżoną, mgliście białą równinę rozciągającą się od podnóża wzgórza, na którym byli, przez kilka mil, aż do kolejnej góry. Dowódczyni zwiadowców, Neafel, nakazała Pontusowi zostać w miejscu i obserwować okolicę. Skinęła głową na drugiego członka misji, trzęsącego się z zimna Endoriila, aby razem zeszli nieco niżej - w miejsce, z którego mogliby dostrzec teren położony bardziej na wschód. Chociaż kobieta była niższa stopniem od pierwszego zastępcy Dareliona, to ona prowadziła grupę. Była najbardziej doświadczona, a swoją najemniczą działalność przed wstąpieniem do Kompanii opierała na skrytobójstwie i łucznictwie. Pontus był najlepszym i najcichszym złodziejem podgrodzia Białej Grani, który dopiero ostatnio zaczął wykorzystywać swoje umiejętności do czegoś innego niż rabowanie przechodniów. Endoriil poszedł jako ochotnik, chcąc lepiej przyjrzeć się terenowi, na którym służyli już od dwóch miesięcy. Rozumiał jednak, że z racji małej wiedzy o tego typu działaniach, powinien się słuchać bardziej doświadczonych od siebie.<br />
<br />
Podczas tych sześćdziesięciu dni Kompania otrzymała wiele zadań patrolowych i zwiadowczych. Kilka oddziałów stoczyło parę niewielkich potyczek z Renegatami, ale nie były to starcia istotne. To Daren wraz ze swoim plutonem miał tych spotkań najwięcej - trzy. Podczas tych walk zginęło kilkunastu wrogów. Straty własne plutonu wynosiły pięciu zabitych i ośmiu rannych. Z tej racji pododdział Darena liczył niespełna czterdziestu żołnierzy. Z tego powodu inicjatywę przejmowały plutony Dareliona i Nevena, oba dowodzone przez swoich liderów. Endoriil, w oczekiwaniu na rozkazy Dareliona, nakazał swoim ludziom pilnie trenować, a także często wysyłał ich na krótkie misje rozpoznawcze, na które sam często chodził. Wszyscy podlegali Darelionowi, ale on zachowywał się tak, jakby nie potrzebował ludzi Endoriila, który teraz podłączył się do Neafel i Pontusa, głównych zwiadowców Kompanii.<br />
<br />
Głównym celem wszystkich jednostek norskich w okolicy Markartu było namierzenie osad renegackich, które były nielojalne wobec Ulfrika i stanowiły bazy dla bandytów napadających niewinnych mieszkańców Pogranicza. Kompania Bosmerów miała wytropić te osady i donieść o ich lokalizacji Galmarowi - głównodowodzącemu ofensywą. Samo słowo ofensywa nie bardzo jednak pasowało do tego, co działo się na Pograniczu. Walk było tu niewiele. Raczej zabawa w kotka i myszkę z ludźmi żyjącymi tu od pokoleń, znającymi ten nieprzyjazny kraj jak własną kieszeń. Największe potyczki wyglądały bardzo podobnie - dobrze uzbrojone i wyszkolone siły Renegatów, najczęściej oddział zwany "Setką", napadały jednostki zmęczone długimi marszami po wzgórzach i górach. Wszystko wskazywało na to, że Nordowie byli obserwowani całymi dniami, aż w końcu atakowano ich w najdogodniejszym momencie. Dwie kompanie norskie miały już mniej niż połowę żołnierzy, którzy pierwotnie przybyli z północy. Co prawda ich kompanie były liczniejsze - miały do pięciuset ludzi - ale w warunkach walki narzuconych przez wroga liczebność na niewiele się zdawała. W końcu jednak, z racji zaangażowania coraz to większych sił, kwestią czasu było odnalezienie głównej osady Renegatów. Ten obowiązek spoczywał właśnie na świeżym oddziale złożonym z elfów.<br />
- Widzisz tam, Endoriil? - Neafel wychyliła głowę nieco powyżej skał pokrytych śniegiem i lodem. - Ten śnieg, pół mili od nas, jest jakiś... inny.<br />
Endoriil przypatrzył się. Podczas kilku misji u boku Neafel nauczył się, że żadnej jej obserwacji nie wolno lekceważyć. Miała iście sokole oko, więc woodmerczyk wytężył wzrok i faktycznie - coś było nie tak.<br />
- To płachta. I dym - dodała Neafel. - Mamy ich, zobacz! Muszą coś pichcić. Mamę oszukasz, tatę oszukasz, a brzucha nie oszukasz. Ha! Wszyscy mają na sobie białe skóry. Widzę... - zamilkła na chwilę, by policzyć wrogów. - Dwudziestu. Nie, czterdziestu. Więcej nawet!<br />
Jej towarzysz był zdumiony, sam widział ledwie kilku, ale po paru chwilach i on dostrzegał to, co kobieta.<br />
- Padnij! - dobiegł ich przytłumiony krzyk z góry. - Już!<br />
<br />
Autorem krzyku był Pontus, który leżał kilkanaście metrów nad nimi, na półce skalnej. On też miał pojęcie o pozostaniu w cieniu. Usłuchali i padli najniżej, jak mogli, zatapiając się w śnieg. Usłyszeli kroki kilku osób, bardzo niedaleko. Musieli być dokładnie pod skałą, z której Bosmerowie obserwowali równinę. Gdyby Pontus nie został na warcie, zapewne namierzyliby ich. Słyszeli dialog w jakimś dziwnym narzeczu. Język Renegatów był dla nich zagadką, tak samo jak kultura i wiara w nieomylność wiedźm, które miały u nich status wręcz niespotykany - na granicy strachu i czci. <br />
- Mamy, co chcieliśmy - szepnął Endoriil. - Pora wracać i złożyć raport.<br />
- Powolutku - odrzekła Neafel, ledwo słyszalnym szeptem.</div>
<div style="text-align: center;">
<br />
II</div>
<div style="text-align: justify;">
<br />
Trzyosobowa grupa zwiadowców wróciła pod Markart. Miasto prezentowało się zupełnie inaczej niż Biała Grań, ale było nie mniej majestatyczne. Zostało postawione na fundamentach wybudowanych przez Dwemerów, których tajemnice po dziś dzień mrożą krew w żyłach naukowców i ludzi miłujących nowoczesne technologie - przede wszystkim skomplikowaną maszynerię. Rozstali się na samym środku obozowiska Kompanii Bosmerskiej. <br />
- Świetna robota, Pontusie - Neafel skinęła głową w geście uznania. - Z nikim nie czuję się na misjach tak pewnie.<br />
- To może byśmy - Pontus uśmiechnął się, ukazując krzywe zęby - no, wiesz...<br />
- Nawet o tym nie myśl. Widzimy się na następnej misji.<br />
Kobieta zaśmiała się i podała rękę obu kompanom w sposób, którego nauczył ich Endoriil. Chwytali się za wyciągnięte przedramiona; takie pożegnanie stało się czymś powszechnym w całym oddziale i jego drugim znakiem rozpoznawczym. Pierwszym była oczywiście chorągiew z białym dębem na zielonym tle.<br />
<br />
Chociaż to Neafel dowodziła misją, to Endoriil, jako najwyższy stopniem, miał złożyć raport Galmarowi. Najpierw musiał się jednak odświeżyć. Wszedł do namiotu oficerskiego, w którym skupiono osoby dowodzące oddziałem. W tej chwili był pusty, ale sypiali tu Daren, Neven, Darelion i Endoriil. Elf ściągnął białe skóry, zostając na chwilę w samej bieliźnie i butach. Trząsł się z zimna niezależnie od tego, czy miał na sobie ubranie czy nie. Swego czasu Faridon i Ri'Baadar ostrzegali go przed zimą w Skyrim, ale rzeczywistość przeszła najczarniejsze koszmary. Rozpalił niewielki płomień pod kociołkiem z zamarzniętą wodą i na chwilę usiadł na twardym jak kamień łóżku. Podrapał się po brodzie, pomasował bolące kolano, pamiątkę z czasów ucieczki z Valenwood, gdy jeden z członków plutonu egzekucyjnego kopnął go w sposób, który wykrzywił nogę nienaturalnie. Mimo czasu, jaki upłynął od tamtej chwili wciąż bywały dni, gdy ból wracał, momentami będąc nie do zniesienia. Jak teraz. Wyjął z niewielkiej szafeczki przy łóżku brzytwę i ręcznik. Podszedł do kociołka i ukląkł na kolanach przy palenisku. Stuknął kilka razy w lód, który rozpadł się, a elf zwilżył wodą zarost i zaczął się golić drżącą dłonią. Po zakończeniu czynności i zaledwie dwukrotnym zacięciu się - co uważał za postęp - przemył sobie twarz, wytarł ręcznikiem i zgasił ogień. Przywdział ciemnozielony kubrak Kompanii, nałożył na ramiona insygnia oficerskie i wyszedł złożyć raport.<br />
<br />
Po drodze mijał namioty wypełnione Bosmerami, którzy akurat nie pełnili służby. Siedzieli w grupkach przy paleniskach, ogrzewając ręce lub spożywając zagrzany posiłek. Inni spali, by zebrać siły na kolejny ciężki dzień. Kilku ćwiczyło walkę na drewniane miecze. Przerwali na moment, by okazać szacunek Endoriilowi, zastępcy dowódcy. Po opuszczeniu obozowiska Bosmerów, czyli Piątej Kompanii, wszedł na teren Drugiej, całkowicie norskiej. Tu na wyrazy szacunku liczyć nie mógł. Żołnierze "dwójki" byli na froncie od samego początku tej przedłużającej się kampanii. To byli wyjadacze, którzy od dawna nie widzieli swoich rodzin. Byli wychudzeni i brudni, zahartowani. Endoriil miał wrażenie, że po prostu przestali o siebie dbać i pogodzili się z myślą, że już nie wrócą do domów. Szczerze liczył na to, że z jego ludźmi będzie inaczej. W namiotach było wiele wolnych łóżek. Straty w dwóch pierwszych kompaniach były bardzo poważne, a ich żołnierze powitali świeżaków jeszcze gorzej niż innych rekrutów. Nowi zawsze mają źle, ale ci nowi byli elfami, więc stopień nieprzychylności rósł. Endoriil czuł to doskonale, widząc pogardę w oczach żołnierzy, dlatego też przyspieszył kroku. Po przedarciu się przez obóz "dwójki", przechodził obok lazaretu. Wzrok elfa przykuł człowiek beznamiętnie wpatrujący się w ścianę. Nie miał obu dłoni poniżej łokci, a jedynie dwa kikuty obłożone bandażem. Niedługo potem Endoriil był już przy namiocie dowódcy.</div>
<div style="text-align: center;">
<br />
III</div>
<div style="text-align: justify;">
<br />
Galmar, norski generał dowodzący Korpusem Pogranicza, wysłuchiwał właśnie raportu lekarza z lazaretu. Szczupły mężczyzna stał niemal na baczność, chociaż nie był wojskowym, i na zadane pytania odpowiadał krótko i zdawkowo. Na jego dłoniach i przedramionach widniała zaschnięta krew, a rękawy miał podwinięte aż za łokcie. Endoriil przystanął przy wejściu, nie chcąc przeszkadzać. Nawet gdyby chciał wejść, nie mógłby tego zrobić, bo dwóch strażników skrzyżowało przed nim swoje włócznie.<br />
- Ilu straconych w tym miesiącu? - spytał wielkolud, przyjaciel Ulfrika Gromowładnego.<br />
- Czterdziestu zabitych i pięćdziesięciu dwóch rannych.<br />
- Dużo... - Galmar zachmurzył się. Zaczął narzekać, mówiąc sam do siebie: - Ach, Ulfrik chyba nie zdaje sobie sprawy, jakie mamy tu piekło. Jeden Korpus może nie wystarczyć. Pięć kompanii to za mało... A jak podliczysz, medyku, to ile razem wychodzi od początku kampanii?<br />
- Dwustu dwunastu zabitych, czterystu rannych, panie.<br />
<br />
Sześciuset - pomyślał Galmar. To nie on zaczynał tę kampanię, ale on miał ją skończyć. Jego poprzednik w wyniku ustawicznych porażek i braku postępów został nie tylko pozbawiony dowództwa, ale też zdegradowany. Teraz to do Galmara należało zadanie ostatecznego rozbicia Renegatów. Był najbardziej zaufanym człowiekiem króla i nie mógł zawieść. Musiał jednak przyznać, że nie było łatwo. Wróg był szybki, nieuchwytny i zdeterminowany. Znał teren. Jego dotychczasowe wyniki wcale nie były lepsze niż te osiągnięte przez poprzednika. Z tych rozmyślań wyrwał go strażnik, który zapowiedział wejście Endoriila, członka najnowszego nabytku norskiej armii - Piątej Kompanii Korpusu. Służyli pod nim już dwa miesiące i o ile nie było jeszcze okazji, by wyróżnili się w poważnej walce, to przejęli większość odpowiedzialności odnośnie zwiadu i rekonesansu w terenie, co bardzo odpowiadało innym, zmęczonym kompaniom, które od tego czasu zostały delikatnie zluzowane. Galmar nakazał medykowi opuszczenie namiotu. Sam usiadł za biurkiem, oparł łokcie o blat i gładził swoją brodę. Wprowadzono elfa.<br />
- Generale. - Endoriil stanął na baczność i uniósł wysoko brodę.<br />
- Proszę - Galmar prychnął jak stary kocur - prawdziwy żołnierz. Spocznij i raportuj. Kolejny zwiad, tak?<br />
- Tak jest, panie generale. Mamy ich.<br />
Nord spojrzał prosto w oczy swojego podwładnego. Jak to mamy? - pytał sam siebie. Szukamy ich tyle miesięcy, a tu nagle "mamy"? Endoriil dostrzegł płomień w jego oczach.<br />
- Wraz z Neafel i Pontusem...<br />
- Imiona mnie nie interesują - przerwał generał. - Przejdź do rzeczy.<br />
- Znaleźliśmy osadę, dużą. <br />
- W ramach oddziału macie ograniczoną swobodę podczas operacji zwiadowczych. Trzeba było iść do swojego bezpośredniego przełożonego i ruszyć na nich siłą kompanii, a potem przyjść i raportować. Kilkudziesięciu Renegatów to nic godnego uwagi.<br />
- Nie, generale. Mówiąc dużą, mam na myśli, że do tej pory nie widzieliśmy większej. Najmniej setka, wystawiają straże, wypuszczają patrole, słowem, prawdziwy obóz.<br />
Oczy Galmara zapłonęły jeszcze mocniej.<br />
- Jeśli to prawda... Od miesięcy szukaliśmy tego obozu... Widziałeś "Setkę"? Widziałeś Agriusza?<br />
<br />
"Setką" nazwano elitarny oddział Renegatów, który brał udział w wielu zasadzkach na norskie patrole. Agriusz był ich dowódcą. To oni odpowiadali za większość strat Nordów. Regularne renegackie oddziały zajmowały się niszczeniem szlaków zaopatrzeniowych, napadaniem na niewielkie i niebronione norskie osady, ale były za słabe, by walczyć z regularną armią. Inaczej było z "Setką", której nazwa wzięła się od stu wojowników wchodzących w jej skład, zawsze atakowała żołnierzy. To byli najlepsi z najlepszych; brutalni, skuteczni i bezlitośni. Zlokalizowanie ich i odgryzienie się za szereg upokorzeń było dla Galmara celem samym w sobie.<br />
- Widziałem ich symbol, tarcze z namalowanymi czarną farbą trzema kreskami.<br />
- "Niedźwiedzie pazury". To symbol ich największych wojowników. Pokaż, gdzie są.<br />
Endoriil podszedł do mapy, spojrzał i szybko zarysował palcem okrąg między dwoma wzgórzami. Dzięki wieczorom spędzonym z Dovahkiinem pod Białą Granią nie miał problemu z orientacją przestrzenną i czytaniem map. Generał kiwnął głową.<br />
- Zawołaj Dareliona. "Piątka" dostaje za zadanie zmieść tę wioskę z powierzchni ziemi. W odwodzie będzie norska Pierwsza Kompania. Macie wyrżnąć wszystkich. Wymarsz o świcie.<br />
- Generale, ale tam są też kobiety i dzieci - Endoriil protestował.<br />
- Wszystkich - powtórzył Galmar zdecydowanie.</div>
<div style="text-align: center;">
<br />
IV</div>
<div style="text-align: justify;">
<br />
Endoriil nie był przekonany do planu Dareliona, ale nie oponował. Zostali podzieleni na dwie grupy; Dareliona i Nevena, gdzie oczywiście dowodził ten pierwszy, oraz Darena i Endoriila. Pluton Endoriila podlegał rozkazom przyjaciela głównodowodzącego. Udało im się zakraść po cichu na odległość strzału z łuku. Wykorzystali do tego rzadko rosnący las, przez który pełzli, marznąc okropnie. Rozkazy zakładały, że Daren i Endoriil czekają ze swoimi ludźmi na gwizdek będący w posiadaniu Dareliona. To jego oddział miał ruszyć do ataku, ściągnąć główne siły wroga, dając tym samym większą swobodę drugiej grupie. Początkowo mieli rozpoznać sytuację i zaatakować dopiero, gdy uzyskają pewność odnośnie siły, z którą mają się mierzyć. Pierwsza Kompania ustawiona była około milę za nimi. Jej zwiadowcy utrzymywali kontakt wzrokowy z Bosmerami i mieli informować swojego dowódcę o postępach i wszelkich problemach.<br />
<br />
Jak na razie wszystko szło dobrze. Było chłodne zimowe popołudnie. Neafel, będąca w grupie Endoriila, sugerowała wzmożoną ostrożność. Dostrzegała zaledwie jeden patrol wroga, w dalekiej odległości. Poprzedniego dnia podczas zwiadu przysięgłaby, że było co najmniej kilka patroli, a i ruch w wiosce, składającej się z kilkunastu drewnianych i słomianych domów, był znacznie większy. Jej przełożony podzielał te obawy. Daren mocno się zmartwił, ale wciąż czekał na sygnał do ataku. Mówił, że nie jest w stanie zmienić decyzji dowodzącego.<br />
Dostrzegali dzieci rzucające się śnieżkami i grające w berka. Dwóch mężczyzn patroszyło ryby, inny oprawiał świeżo upolowanego jelenia, zręcznie obracając nożem. Kilka kobiet przechadzało się z wiklinowymi koszami pełnymi różnych rzeczy - głównie ubrań i jedzenia. Z oddali widać było ledwie kilkudziesięciu mężczyzn w sile wieku, gotowych do walki, a i ubranych jak żołnierze.<br />
- Coś tu jest nie tak, Daren - oznajmił Endoriil. Neafel kiwnęła głową twierdząco. - Wydaje mi się, że "Setka" jest gdzieś w polu. Wczoraj było ich znacznie więcej.<br />
- Nic nie poradzimy. Darelion ma Pontusa. On widział to, co wy, więc pewnie poinformował go o tym. Teraz pozostaje nam czekać na sygnał.<br />
- Wyślijmy posłańca. - Endoriil nie dawał za wygraną.<br />
- Ja pójdę - zaproponowała Neafel. - Dam radę.<br />
- Pewnie i dasz, ale nigdzie się nie wybierasz. Jesteśmy na strzał z łuku. Łucznicy - zaszeptał do Krasa, swego podwładnego. - Łucznicy szykują łuki. Mają być gotowi. <br />
<br />
Kras skinął głową i pełzał do tyłu. Sugerował gestami i szeptem wyciągnięcie łuków wszystkim łucznikom. W oczach Bosmerów była niepewność. Stresowali się, denerwowali. Ich pierwsze poważne starcie miało zacząć się za chwilę. Krew w ich żyłach krążyła znacznie szybciej niż zwykle. Serca pracowały jak szalone. Endoriil jeszcze raz ogarnął wzrokiem teren. Zobaczył niewysokie wzgórze, które zasłaniało resztę równiny.<br />
- Zanim ruszymy, powinniśmy zająć ten pagórek - powiedział. - Da nam znacznie lepszy ogląd okolicy i szansę na przygotowanie się na kontratak, o ile nastąpi.<br />
- Za późno - odpowiedział Daren. - Zresztą zwiadowcy "jedynki" nie donoszą o żadnych obcych siłach w najbliższej okolicy.<br />
Życie w wiosce toczyło się dalej. Mieszkańcy byli nieświadomi tego, że oddział wojskowy w sile dwustu elfów lada chwila ruszy na nich. Ruszy z rozkazu Galmara, by zniszczyć bazę pomagającą Renegatom w ich działaniach. Endoriil wciąż nie wiedział, jak się zachowa, gdy przyjdzie mu zabić bezbronną kobietę lub dziecko. Niedługo miał się przekonać, że renegackie kobiety bezbronne raczej nie bywają.<br />
<br />
Usłyszeli gwizdek. Musieli chwilę odczekać. Las otaczał wioskę półkolem i to właśnie z drugiego jego końca wyskoczyli Darelion i Neven z Baelianem i podległymi im oddziałami. Najpierw wystrzelili kilka płonących strzał, by zapalić strzechy drewnianych i słomianych domów. Od razu potem wybiegli z krzykiem na ustach, napotykając lekki opór zaskoczonych mieszkańców. Przyzwyczajeni do życia na ciężkim terenie i nieustannej walki z Nordami Renegaci mieli przy sobie broń praktycznie cały czas. Tak więc osobno bronić się mogli, ale element zaskoczenia mocno pomógł. Ludzie padali pod ciosami elfich mieczy. Gwizdek zabrzmiał po raz drugi. To był sygnał do ataku dla drugiej grupy.<br />
- Do boju! Bosmerowie! - krzyczał Daren i podniósł się ze śniegu. - Zabij!<br />
<br />
Ruszył sprintem, a za nim, w bezładzie, reszta jego oddziału i jednostka Endoriila. Kilkunastu łuczników oddało dwie salwy w plecy mieszkańców wioski, którzy biegli, by odeprzeć atak z drugiej strony. Endoriil bardzo chciał ruszyć w stronę wzgórza, ale rozkaz to rozkaz. Wszystko szło po ich myśli. Daren i Kras dobiegli do dwóch kobiet. Jedną cięli obaj na raz, upadła w śnieg, barwiąc go na czerwono. Kras chwycił miecz oburącz i wbił broń w plecy Renegatki, kończąc jej żywot. Druga z nich chwyciła lekki topór i sparowała cios Darena. Endoriil ruszył na pomoc. Ciął ją z doskoku w łydkę swoim jednoręcznym toporem, co sprawiło, że straciła równowagę. Daren wybił broń z jej dłoni i uderzył w głowę. Takiego ciosu nie można przeżyć.<br />
Neafel została na granicy lasu. Szyła z łuku do wrogów, którzy wydawali jej się groźni. Strzelała rzadko. Większość sprawnych mężczyzn walczyła po drugiej stronie wioski z Darelionem. Poza nimi w obozie byli głównie starsi, kobiety, dzieci i kilku rannych żołnierzy. Z nimi wszystkimi jej pobratymcy radzili sobie nad wyraz dobrze. Po około pięciu minutach w osadzie było słychać jedynie jęki rannych i dobijanych. <br />
- Oficerowie, do mnie! - krzyknął Darelion. Cała trójka przybiegła w ciągu chwili. - Bitwa wygrana!<br />
Wokoło leżały ciała martwych ludzi. Większość z nich padła szybko, nie stawiając oporu. Śnieg w wielu miejscach był zabarwiony krwią. Wśród ofiar było dużo dzieci. Niektóre przed śmiercią walczyły.<br />
- To nie była bitwa - zauważył Endoriil, łamiącym się głosem. - To była rzeź. Główny oddział musiał wymaszerować. Nie widzę tu symboli "Setki", które jeszcze wczoraj były niemal przy każdej chacie i namiocie.<br />
- Zebrać tych kilku jeńców na środku osady. - Rozkaz Dareliona spełniali już jego ludzie. - Nie moja wina, że większość wojowników wymaszerowała.<br />
- Musimy... - Endoriil próbował opanować emocje, które aż go roznosiły. Zabili bezbronnych ludzi. - Musimy zająć ten pagórek na zachodzie. Mówiłem to Darenowi, ale uzależniał to od ciebie.<br />
<br />
Dowódca rozejrzał się. Wielu z jego podkomendnych, ze wszystkich plutonów, zajęło się szabrowaniem. Wchodzili do chat i zabierali wszystko, co uznali za cenne.<br />
- Idź - uśmiechnął się Darelion. Patrzył na zgromadzonych jeńców. Tuż obok niego rzucono na kolana rannego Renegata i kilkunastoletniego chłopca. - Idź, skoro nie chcesz łupu, to idź na pagórek. A my skończymy sprawę na miejscu.<br />
Darelion uniósł miecz na rannego. Endoriil krzyknął:<br />
- Stój! Co ty robisz? Mordujesz niewinnych jeńców.<br />
- Rozkaz brzmiał zabić wszystkich, czyż nie?<br />
- To są niewinni ludzie! A nawet jeśli są winni, to są bezbronni. Pomyśl o żonie i córce. Postaw ich na miejscu tego człowieka i jego syna.<br />
- One nie są na ich miejscu! - zagrzmiał Darelion. Członkowie "Piątki" z uwagą słuchali sprzeczki. - I zadbam o to, żeby nigdy nie były!<br />
- Ależ są! - krzyknął Endoriil równie głośno. Oddychał szybko. - Są! I one i cała reszta Bosmerów w Valenwood. Przecież my tu robimy to, co Altmerowie u nas. Ci ludzie mają prawo żyć. A na pewno mają prawo nie ginąć jak spętane zwierzęta.<br />
Wielu żołnierzy poparło zastępcę dowódcy skinieniami głowy i słowami "tak", "dokładnie", "prawdę mówi", "śmierć Altmerom".<br />
- Jesteśmy w wojsku - rozstrzygał sprawę Darelion - gdzie słucha się rozkazów. Miałeś tego świadomość. Tak się składa, że to ty słuchasz moich. Idźże więc na ten pagórek i daj mi wykonać rozkaz dowódcy Korpusu.<br />
<br />
Woodmerczyk zacisnął pięści w złości, ale nie mógł nic zrobić. Za Darelionem stała cała masa jego zwolenników.<br />
- Drugi pluton za mną - krzyknął i, odwróciwszy się, ruszył w stronę górki. Szedł szybko, ale usłyszał odgłos dobywanego miecza i krztuszenie się człowieka, któremu poderżnięto gardło.<br />
<br /></div>
<div style="text-align: center;">
*</div>
<div style="text-align: justify;">
<br />
Dzielenie łupów trwało w najlepsze. Kilku żołnierzy z plutonu Endoriila z zazdrością patrzyło z oddali na obławiających się kolegów. Wśród ich łupów były głównie rzeczy, które Renegaci zrabowali wcześniej Nordom, więc trudno było zakładać, że zatrzymają swoje nowe błyskotki. Nie przeszkadzało im to jednak kraść. Jedna z drużyn plutonu Darena zebrała kilkadziesiąt ciał i skupiła je na środku osady. Nikt nie stał na straży, nikt nie obserwował perymetru. Nikt, poza Endoriilem i jego ludźmi. On sam wciąż walczył z myślami. Właśnie zamordowali matki z dziećmi i starców. Główny oddział z pewnością był w okolicy. Ta wioska nie wygląda na tymczasowy obóz. Zgodnie z planem, niedługo po ataku miał przybyć do nich goniec z Pierwszej Kompanii, jednak wciąż nie przybywał. Nie niepokoiło to Dareliona, który skupiał się na plądrowaniu osady. To musiało się źle skończyć.<br />
- Endoriil! - zakrzyknęła Neafel, stając na palcach. - Tam, za osadą. Kilkudziesięciu. Uzbrojeni. Musieli zobaczyć dym znad wioski. To...<br />
- "Setka"... - dokończył za nią. Przez kilka sekund myślał intensywnie. - Wracają po rajdzie. A zastaną ciała swoich żon i dzieci, rzucone na kupę jak martwe bydło. I zdezorganizowaną kompanię. Livan!<br />
Podbiegł do niego niewysoki, szczupły elf o krótkich żółtych włosach.<br />
- Ruszaj, jak najszybciej potrafisz, do Dareliona i powiedz mu, co widzisz. Niech się wycofa do nas. Jeśli zdąży, to bezpośrednio przez śnieg. Jeśli nie, niech prysną w las i dojdą do nas od tyłu. A jeśli nie zdążą... Niech stawiają opór tak długo, jak mogą. Biegnij!<br />
Livan ruszył jak strzała, zostawiając swoją broń i ciężką wilczą skórę.<br />
- Neafel, weź swoją drużynę i biegnij do lasu na prawo. Róbcie wrażenie, że jest was więcej. Stójcie tam tylko. Musimy ograniczyć im pole manewru! Oby was widzieli. Biegiem! Reszta łapie za łuki! - żołnierze usłuchali, a Neafel i jej dziesięciu podwładnych ruszyli biegiem do wskazanego lasu. - W dwóch rzędach, już! Strzała na cięciwę! Puść!<br />
<br />
Strzały dopadły "Setkę" chwilę po tym, jak zobaczyli swoje martwe rodziny i zrujnowaną osadę. Wstąpiła w nich żądza krwi. Kilku padło od bosmerskich strzał, ale reszta ruszyła z krzykiem na ustach między chaty. Livan zdążył. Darelion zdołał skrzyknąć swoich ludzi w kupę, ale nie mieli już czasu się wycofać. Musieli walczyć, tu i teraz, z najbardziej krwiożerczymi z Renegatów.<br />
Renegaci ruszyli na wioskę od północy. Endoriil był na południu. Zrozumiał, że sytuacja jest krytyczna. Spojrzał w stronę Neafel, ale jej drużyna była praktycznie niewidoczna. Renegaci w ogóle ich nie dostrzegali - byli więc w stu procentach skupieni na Darelionie i jego ludziach. Musiał coś zrobić. Zadecydował.<br />
- Moja drużyna, za mną! Erval, Faldan, ruszajcie do osady wspomóc Dareliona. - Zobaczył ich przerażony wzrok. Z wioski dochodziły odgłosy walki i dzikie krzyki Renegatów. - Odwagi! Zwyciężymy! Za Valen!<br />
- Za Valen! - odkrzyknęli jego podoficerowie i ruszyli wraz ze swoimi ludźmi. W każdej z drużyn było po dziesięciu elfów.<br />
Endoriil ruszył co sił w nogach do Neafel. Od razu po dotarciu klepnął ją w ramię, nawet się nie zatrzymując. Pognała za nim. <br />
- Musieli przemknąć się przez zwiadowców "jedynki"! - krzyczał w biegu. - Musieli ich zabić niepostrzeżenie, skoro "jedynki" wciąż tu nie ma. Jesteśmy sami!<br />
<br />
Dwadzieścia elfów osiągnęło pozycję na wschód od osady. Walka w środku wrzała. Bosmerowie ginęli. Darelion sparował mieczem cios wysokiego umięśnionego Renegata w lekkiej zwierzęcej skórze, z paszczą wilka na głowie. Odskoczył przed kolejnym atakiem, skontrował, raniąc wroga w ramię, ale ten się nie przejął. Natarł jeszcze mocniej. Darelion wykorzystał to i wytrącił mu miecz z dłoni. Wrzeszczący człowiek nic sobie z tego nie robił. Biegł na elfa z gołymi pięściami. Kipiał od nienawiści. Dostał mieczem w lewe przedramię, którym osłonił twarz, ale dotarł do Dareliona i rzucił go na ziemię. Skoczył na niego i zaczął okładać go wielkimi pięściami. Raz za razem. Daren doskoczył od tyłu i wbił mu miecz w plecy. Wróg splunął krwią na leżącego w zaspie Dareliona i padł bez ruchu. Erval i Faldan dotarli w samą porę, by zrównoważyć siły i dać otuchę zaskoczonym rodakom.<br />
- Za Valen!- krzyczeli donośnie. Ludzie Dareliona i Darena przyłączyli się: - Za Valen! Za naszą puszczę! Bij! Zabij! <br />
<br />
Jednak Renegatom przyświecała inna motywacja. Chcieli zemsty, tonęli w rozpaczy po śmierci swoich rodzin. Walczyli obok ciał swoich dzieci i ukochanych żon, które całowali na pożegnanie jeszcze tego samego ranka. Walczyli jak lwy. Wielu Bosmerów padało od ciosów łysego mężczyzny o długiej czarnej brodzie i w hełmie z łba niedźwiedzia. Na obu policzkach miał po trzy kreski symbolizujące niedźwiedzie pazury. To on był dowódcą "Setki", a zarazem najwprawniejszym wojownikiem. To był Agriusz. Jego syn zginął jako ostatni, zabity ostrzem Dareliona, spętany i bezbronny. Bo taki był rozkaz. Renegaci, pchani nienawiścią i rozpaczą, zyskiwali przewagę. Wtedy dostrzegli grupę elfów nadciągającą ze wschodu, od strony lasu. Na jej czele biegła kobieta ze sztyletami w dłoniach i z łukiem na plecach oraz rdzawowłosy Bosmer z jednoręcznym toporem. Atakowali od boku, z zaskoczenia.<br />
- Endoriil! - krzyknął Baelian ze środka osady, słaniając się na nogach, ale wciąż stawiając opór.<br />
W końcu zderzyli się z grupą Renegatów i walka rozgorzała jeszcze mocniej. Endoriil jednym ciosem w twarz zabił wroga. Drugi machnął dwuręcznym toporem, ale elf odskoczył, uderzył w ramię człowieka, niemal je odcinając. Gdy ten krzyczał z bólu, stanęła za nim Neafel, szybkim ruchem chwyciła jego włosy i płynnym ruchem sztyletu podcięła gardło. Śnieg był czerwony. Strzechy chat płonęły.<br />
<br />
Erval i Faldan dotarli do rannego Dareliona i odciągnęli go za pierwszą linię, gdzie szyk starali się trzymać Daren, Baelian i Neven wraz ze swoimi drużynami. Ale przekonali się, jak ciężko trzymać szyk w walce z kimś, kto nie ma już nic do stracenia i walczy mimo strasznych ran. Większość Renegatów krwawiła z wielu miejsc na ciele, ale wciąż parła do przodu. Endoriil i jego ludzie wbili się głęboko w "Setkę". Jej wódz, Agriusz, chwycił swój miecz oburącz i ruszył na Endoriila, zorientowawszy się, że to on prowadzi natarcie ze wschodu. Śmierć dowódcy zawsze jest ciosem w morale całego oddziału , a wódz "Setki" zorientował się, że manewr rdzawowłosego elfa odwrócił losy bitwy. Zadał cios z biegu. Endoriil z trudem zbił go w bok swoim toporem, obrócił się przez lewe ramię i uderzył, ale wróg, mimo że bardzo wysoki, był też niezwykle zwinny. I piekielnie silny. Impet natarcia wroga zmusił Bosmera do cofnięcia się pod ścianę jednej z płonących chat. Wielu żołnierzy, którzy uporali się ze swoim wrogiem, spoglądało na tę walkę. Seria ciosów Renegata sprawiła, że Endoriil nie miał już drogi ucieczki. Wtedy wódz "Setki" spojrzał w oczy elfa i szeroko otworzył usta. Bo oczy Bosmera były przepełnione czerwienią. Krwią.<br />
<br />
Endoriil zacisnął pięści na toporze i krzyknął niezwykle doniośle:<br />
- Aaaa! <br />
Skoczył w stronę wroga z nadludzką szybkością. Uderzał mocno, bez opamiętania. Raz za razem, raz za razem. Jego wrzaski zdominowały pole bitwy. Zaskoczony wróg cofał się. Role się zmieniły. Cios za ciosem, cios za ciosem. Niektóre dochodziły celu. Noga, ramię, brzuch. Kolejne cięcia osłabiały Agriusza.<br />
Większość Renegatów już padła, część uciekła, a pozostali na miejscu Bosmerowie i ranni obu stron patrzyli na pojedynek. Po następnych dwóch ranach ciętych ramion dowódca "Setki" padł na kolana przerażony. Endoriil zatrzymał się, nachylił nad głową bezbronnego już człowieka. Złamanego człowieka, który spuścił głowę w oczekiwaniu na ostatni cios.<br />
- Aaa! - krzyknął elf, stojąc nad pokonanym, a w krzyku tym było coś, od czego wszystkich na polu bitwy przeszedł nieprzyjemny, straszny dreszcz.<br />
<br />
Dopiero, gdy się zatrzymał, wszyscy mogli dostrzec to, co widział pokonany. Oczy Endoriila były czerwone jak wino. Darelion, podtrzymywany przez Ervala i Faldana, patrzył ze zdumieniem na swego pierwszego oficera. Wielu patrzyło ze strachem. Ale jeden z ocalałych Renegatów skoczył w stronę swego wodza, chcąc go uratować. Zamachnął się mieczem, ale Endoriil był zbyt szybki. Odchylił się i uderzył pod żebra, nokautując przeciwnika, który padł na wznak na ziemię, jęcząc. Endoriil zamachnął się potężnie i rozłupał głowę Renegata swoim toporem. Powstał w całkowitej ciszy. Jego ramiona były całe we krwi wrogów, a mięśnie mocno drżały pod skórą. Cała kompania patrzyła na niego, ale nikt się nie odzywał.<br />
- Devle... - wyszeptał dowódca "Setki". Wargi mu drżały. Po chwili krzyknął: - Devle!<br />
- Brać go żywcem! - Darelion wydał rozkaz. Trzymał się za głowę, która wciąż odczuwała serię ciosów. - To ich herszt. Galmar będzie zadowolony. Zabieramy rannych i tylu martwych, ilu zdołamy. Trochę ich jest...<br />
<br />
Endoriil powoli uspokajał oddech. Odszedł od reszty kompanii i wypuścił topór z dłoni. Zamknął na chwilę oczy, ale czuł, że coś mu z nich cieknie. Czy ja płaczę? - pomyślał. Krople ściekały mu po policzku i spadały na śnieg. Otworzył oczy, ale to nie były łzy. Zdumiony odwrócił się tak, aby nikt nie mógł dostrzec jego twarzy.<br />
<br />
To była krew.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: center;">
V</div>
<div style="text-align: justify;">
<br />
- Na bogów - krzyczał strażnik obozu "jedynki". - Na świętego Talosa! Żyjecie. Posłać po generała!<br />
Bosmerowie wchodzili do obozu norskiej kompanii. Wyglądał, jakby przeszła tędy burza. Generał Galmar wyszedł do nich po paru chwilach, podczas których usiedli na śniegu, a obozowi medycy zajęli się najpoważniej rannymi. Galmar miał obandażowaną głowę i kulał.<br />
- "Setka" napadła na nasz patrol - powiedział od razu. - Osobiście go prowadziłem. Ledwo uszliśmy z życiem. Ale widzę, że i was dopadli. Sukinsyny.<br />
Endoriil milczał. Darelion skinął głową na Darena, który wyszedł zza niego z Agriuszem. Miał związane ręce i ledwo chodził. Był ciężko ranny, ale Galmar go poznał.<br />
- A niech mnie! Macie go! Jak to się stało? Opowiadajcie.<br />
- Osada była niemal pusta - tłumaczył Darelion. - Kobiety, dzieci i starcy. Wykonaliśmy rozkaz, ale po jakimś czasie nadeszli oni. Widocznie wracali z potyczki z wami. Mało brakowało...<br />
Zamyślił się i ukradkiem spojrzał na Endoriila. To jego decyzja uratowała całą kompanię. Gdyby Neafel nie zobaczyła "Setki", wszyscy zostaliby wzięci z zaskoczenia i wyrżnięci. Darelion nie miał wątpliwości. Jednak nawet sama obserwacja Neafel mogła nie wystarczyć. Endoriil podjął jeszcze jedną decyzję; przegrupował się, podzielił na dwie grupy i oskrzydlił wroga. To były ruchy, o których Darelion nawet nie pomyślał. Zawdzięczał życie temu woodmerczykowi i miał tego świadomość.<br />
- Mało brakowało, a wzięliby nas z zaskoczenia, ale odparliśmy ich. Większość zabiliśmy w ich osadzie. Kilkunastu uciekło, a wodza przyprowadziliśmy tutaj, generale, aby poniósł zasłużoną karę za swoje zbrodnie.<br />
- Pokonaliście "Setkę" - głośno powiedział Galmar. - Trzon sił Renegatów pobity, a ich wódz jest na naszej łasce.<br />
Pomruk niedowierzania niósł się po obozie. Bosmerowie, wśród nich ciężko ranni i zakrwawieni, dosiedli się do ognisk norskich żołnierzy. Ci nie mieli nic przeciwko. Dzielili się posiłkiem i skromnym zapasem wina, który mieli. Elfy nie były już obce.<br />
<br />
</div>
<div style="text-align: center;">
*</div>
<div style="text-align: justify;">
<br />
Tysiące gwiazd na nocnym niebie zawsze uspokajały Endoriila. Lubił przebywać na nielicznych polanach puszczy Valen i patrzeć w górę. Siedział teraz w samotności w obozie Pierwszej Kompanii i rozmyślał. Co we mnie wstąpiło? Wtedy, podczas walki z tym człowiekiem. Czułem... Nienawiść, czystą i nieposkromioną. Gniew, który palił mnie od środka, jakby chciał wylać się ze mnie i stać się samodzielną istotą. Nie rozumiem - myślał. Słowa Khajiita Khaz'mira z siedziby Octaviusa w Cesarstwie wracały do niego. Tyle że kot nie powiedział mu niczego konkretnego.<br />
- Hej - powiedział Baelian, dosiadając się do niego. - Jak się czujesz?<br />
- Źle. Zarżnęliśmy bezbronnych ludzi. Nie powinniśmy. Powinniśmy zabić tylko tych, którzy unieśli miecze. Nie tak powinno być.<br />
- Rozkaz to rozkaz. Tego nas tu uczą - odrzekł Baelian, poważniejszy niż zwykle. - Ale ja pytałem raczej o to, co się stało na koniec walki. Co w ciebie wstąpiło, przyjacielu?<br />
- Talos... Ja sam nie wiem. Byłem przepełniony gniewem.<br />
- Jakby każdy z nas był tak przepełniony gniewem, to Altmerowie by srali pod siebie - młody elf zaśmiał się. Po chwili spoważniał: - Powiem ci jeszcze, że paru chłopaków mocno się przestraszyło. Niektórzy mówią, że jesteś opętany.<br />
- Ha - prychnął - opętany? Możesz uspokoić tych paru chłopaków. Czy zginął ktoś, kto...<br />
Przerwał i spuścił głowę. Nie musiał kończyć pytania. Chodziło mu o tych, którzy towarzyszyli im od samego początku. O tych, którzy pomagali tworzyć milicję bosmerską pod Białą Granią i jeździli z nim na polowania.<br />
- Pontus... Rozcięli mu toporem tętnicę udową. Nie miał szans.<br />
- Przecież on był zbyt szybki nawet dla Raszk'hina. Jak to możliwe...<br />
<br />
Za swoimi plecami usłyszeli odgłos kroków, coraz głośniejszy. Darelion wyłonił się z mroku. Spojrzał na Baeliana i zasugerował gestem głowy ulotnienie się. Odczekał chwilę, ale sam nie usiadł obok Endoriila. Mówił stojąc:<br />
- Ta sytuacja... Ta cała bitwa... - Darelion wziął głęboki wdech i skrzyżował ramiona na klatce piersiowej. - Doceniam to, co zrobiłeś. Za szybko straciłem czujność, nie byłem dość ostrożny.<br />
- Dovahkiin mówił, że spoczywa na nas los wszystkich naszych ludzi. Musimy być najlepsi dla nich, nie dla siebie.<br />
Darelion nie skomentował. Wydawało się, że powiedział to, co miał powiedzieć, a komentarze Endoriila nie były dla niego istotne. Wydawało się.<br />
- Galmar przyzna mi pojutrze odznaczenie przed całym korpusem. Norscy oficerowie są zachwyceni naszym wyczynem. Potem jest bankiet w gospodzie Srebrno-Krwistych. To w granicach miasta. Moi oficerowie też mają zaproszenie. Daren, Neven i ty. Jutro wymarsz do Markartu, potem odpoczynek, ceremonia.<br />
<br />
Endoriil milczał. Nie bardzo miał ochotę iść na bankiet, ale odbywał się w mieście. Troszkę luksusu nie zaszkodzi - pomyślał.<br />
- Zdejmują nas z linii. Wracamy do Whiterun i czekamy na dalsze rozkazy.<br />
- Jakie mamy straty?<br />
Darelion milczał. Wielu jego żołnierzy wciąż walczyło o życie w lazarecie Pierwszej Kompanii. Widział przygotowania do amputacji. To przypominało raczej rzeźnię niż szpital. Krew, mnóstwo krwi. W końcu odpowiedział:<br />
- Na ten moment z dwustu ludzi stanu początkowego straciliśmy trzydziestu czterech. Sześćdziesięciu jest rannych, z czego około dziesiątka ma niewielkie szanse.<br />
- Niech Y'ffre ma ich w swojej opiece... Połowa. Połowa z nas...<br />
- Galmar jest z nas zadowolony - Darelion usiłował podnieść go na duchu. - Zapowiada kolejne transporty naszych rodaków do Białej Grani. Mamy zająć się dalszym ich szkoleniem, a on ma się zwrócić do króla Ulfrika z sugestią zawiązania nowego korpusu. Z nas, Bosmerów. Zaczęli nas szanować.<br />
<br />
Ostatnie słowa wypowiadał dumnie. Endoriil nie podzielał tego entuzjazmu. Trzydziestu poległo, dwukrotnie więcej walczy o życie. A oni zabijali bezlitośnie bezbronnych ludzi. I to w walce z dala od swojej ojczyzny, od jej lasów. Milczał.</div>
<div style="text-align: center;">
<br />
VI</div>
<div style="text-align: justify;">
<br />
Miejskie mury Markartu były przyozdobione sztucznymi kwiatami. Żadne inne nie byłyby w stanie utrzymać koloru w środku zimy. Miejscy dygnitarze stali bok w bok z najważniejszymi oficerami Korpusu Pogranicza. Nieco z boku stali Neven, Daren i Endoriil. Tuż przed nimi był Darelion. Na podwyższeniu stał Galmar. Za nim rozciągało się przepiękne miasto wykute w kamieniu. Przed nim stali na baczność żołnierze Korpusu oraz jednostek pomocniczych; pięć kompanii o łącznej sile około trzech tysięcy ludzi. Norskie kompanie miały, w zależności od specyficznych uwarunkowań, około pięciuset żołnierzy. Teraz wszyscy ci żołnierze stali na baczność w wielu rzędach i słuchali przemowy swojego dowódcy. Bosmerów była niecała setka. Wielu leżało w lazarecie, a spora część z tych, którzy przybyli na uroczystość wciąż nosiła zielone kubraki z zaschniętą krwią. Kilku przyszło o kulach, inni z pomocą towarzyszy. <br />
- Żołnierze! - krzyknął Galmar swoim doniosłym głosem. - Potęga Renegatów została złamana! Zadaliśmy im cios, po którym się nie pozbierają!<br />
- Hura! - krzyknęli chórem.<br />
- Pierwsza Kompania, przy pomocy Piątej Kompanii, położyła kres "Setce", dobrze wam wszystkim znanemu elitarnemu oddziałowi. <br />
- Hura! Wiwat, "jedynka"! Wiwat!<br />
<br />
Tylko żołnierze "jedynki", najstarszej Kompanii w Korpusie Pogranicza, lekko krzywili się na ten okrzyk. Bo każdy z nich wiedział, że było dokładnie odwrotnie. To "piątka" zadała decydujący cios, kiedy oni lizali rany w swoim obozie. Tamtego dnia widzieli po Bosmerach, ile kosztowała ich ta walka. <br />
- Pozostało więc dopełnić dzieła - kontynuował generał. - Agriusz, znany jako Niedźwiedź Pogranicza, przywódca "Setki", został przez nas pochwycony. Wprowadzić więźnia!<br />
Dwóch żołnierzy wyszło z miejskiej bramy, prowadząc pokonanego wodza. Czterech innych wyprowadziło bawoły, każdy po jednym, z linami uwiązanymi do ich rogów.<br />
- Agriuszu - Galmar mówił nie patrząc na niego - za swe liczne zbrodnie przeciwko ludowi Nordów zostajesz skazany na śmierć. Od ciebie zależy jednak jej rodzaj. <br />
Bawoły zostały ustawione po czterech stronach placu, wszystkie tyłem do jego środka. Kilkanaście metrów dalej stał kat dzierżący dwuręczny topór. Pod jego nogami widniał pień.<br />
- Ukorz się przed majestatem norskiej władzy. Błagaj o litość i szybką śmierć, a będzie ci dana.<br />
Agriusz uniósł na moment głowę. Wzrok miał tępy, beznamiętny. Endoriil miał wrażenie, że na jego ciele jest więcej ran, niż tuż po bitwie. Z jego ust ściekała świeża krew. Po tym krótkim momencie znów spojrzał w dół i splunął krwią.<br />
- Heh - zaśmiał się cicho Arnskar, porucznik Pierwszej Kompanii, który stał obok Dareliona. - Trudno mu będzie błagać o litość, skoro nie ma czym.<br />
- Wykonać wyrok! - krzyknął Galmar.<br />
<br />
Czterej żołnierze przytwierdzili swoje sznury do nóg i rąk skazanego. Zawiązali najmocniej jak mogli i ruszyli do bawołów. Każdy z nich bez zwłoki uderzał zwierzęta, wprawiając je w ruch. W ciągu chwili Agriusz wisiał w powietrzu i zaczął krzyczeć z bólu. Jego ciało było napięte do granic możliwości. W końcu stawy nie wytrzymały.<br />
- Czy to standardowa metoda egzekucji? - spytał Endoriil z pogardą, nie odwracając wzroku od makabrycznego widoku.<br />
- Długo nie była stosowana - odrzekł Arnksar, spoglądając na Bosmera z wyższością. - Ale ten sukinsyn zasługuje na nią jak nikt inny. Widzę, że nie wiesz, co on robił. Pozwól, że wyjaśnię.<br />
Endoriil milczał. Krzyki skazańca ustały. Skonał w męczarniach.<br />
- Ten oto dowódca "Setki" miał bardzo ciekawy sposób traktowania jeńców. Nie chciał brać na siebie wyżywienia naszych ludzi. Wpadł więc na bardzo ciekawy pomysł. - Arnskar skrzywił się z dziwnym obrzydzeniem jak na kogoś, kogo nie wzrusza rozrywanie człowieka żywcem. - Dobierał naszych ludzi w pary. Jego barbarzyńcy stawali, tworząc krąg, naokoło naszych. Kazano im walczyć przeciwko sobie. Na śmierć. Zwycięzca miał iść wolno. Dopiero chwilę przed walką okazywało się, że jest jeden haczyk. Gdy moi rodacy oczekiwali mieczy, oznajmiano im, że ich nie potrzebują. Odcinano im ręce. Obie, na wysokości łokci, i kazano walczyć. I walczyli, musieli. Ci, którzy chcieli zachować człowieczeństwo ginęli jako pierwsi. Zwycięzcy przegryzali przegranym tętnice szyjne, kopali na śmierć, miażdżyli głowy. Potem puszczano ich wolno. Możesz się domyślić, że większość zwycięzców padła jeszcze tego samego dnia w jakiejś zaspie i wykrwawiła się. Ledwie kilku dotarło do naszych oddziałów. Ale to już nie byli ludzie. Jak nie wierzysz, poszukaj w lazarecie. Jeszcze niedawno jeden tam był.<br />
- Wierzę - odparł cicho Bosmer. - Jeszcze jedno pytanie. Jesteś tu długo, wiesz może, co znaczy w ich języku słowo devle?<br />
- Diabeł - odrzekł Nord po chwili milczenia. - Czemu pytasz?<br />
<br /></div>
<div style="text-align: center;">
*</div>
<div style="text-align: justify;">
<br />
- Porucznik Pierwszej Kompanii, Arnskar, wystąp!<br />
Ubrany w grubą niedźwiedzią skórę żołnierz wstąpił dumnie na podwyższenie i wypiął żołnierską pierś. Galmar przypiął medal i skłonił głowę przed jednym ze swoich najbardziej zaufanych ludzi.<br />
- Chwała Pierwszej Kompanii! - krzyknął.<br />
- Chwała! Chwała! - przekrzykiwali się żołnierze "dwójki", "trójki" i "czwórki". Markartcy możni również dołączali się do okrzyków i bili brawo. Ci z Bosmerów, którzy mieli siły, również krzyczeli.<br />
Po odczekaniu należytego czasu, Galmar znów przemówił:<br />
- Porucznik Piątej Kompanii, Darelion, wystąp!<br />
Złotowłosy elf wstąpił na podwyższenie, stanął obok Galmara i otrzymał z jego rąk medal. Panowała cisza. Niektórzy Bosmerowie delikatnie się uśmiechnęli, patrząc na wyróżnienie dla swojego dowódcy. Galmar zszedł z podium i ruszył w stronę gospody po drugiej stornie murów.<br />
- A tradycyjny okrzyk? - spytał szeptem Neven, stojący obok Endoriila i Darena. - Przecież to myśmy wygrali...<br />
- Historycy powiedzą co innego - odrzekł Endoriil.<br />
<br />
Wszyscy możni odwrócili się i podążyli za Galmarem do gospody, w której jak zwykle chcieli zawrzeć przeróżne umowy, jak najkorzystniejsze dla siebie, których drugą stroną miał być Galmar, "Pogromca Renegatów". Podoficerowie czterech kompanii wykrzykiwali rozkazy do swoich podkomendnych, nakazując powrót do obozów. Żołnierze zaczęli się rozchodzić. <br />
- Wiwat! - rozległ się pojedynczy głos.<br />
Endoriil spojrzał - głos dochodził z Pierwszej Kompanii.<br />
- Wiwat! - powtórzyło kilku Nordów z "jedynki", którzy wczoraj pozwolili się dosiąść wycieńczonym Bosmerom do swoich ognisk. - Wiwat "piątka"!<br />
Robiło się głośniej. Znacznie głośniej, bo pozostałe Kompanie przyłączyły się do Pierwszej i podchwyciły okrzyki. <br />
- Wiwat! Cześć i chwała Bosmerom!<br />
- Cześć i chwała! Wiwat! Wiwat, "piątka"!</div>
<div style="text-align: justify;">
</div>
<br />
--------------------<br />
Link do <a href="http://dikajos.blogspot.co.uk/2014/10/spis-tresci-bloga.html">SPISU TREŚCI</a>dikajoshttp://www.blogger.com/profile/17852878016698983065noreply@blogger.com7tag:blogger.com,1999:blog-4563288153838779576.post-82559664610857838432015-06-23T03:58:00.003-07:002015-12-24T14:44:35.300-08:00TES "Taki Los" - odcinek XIV<div style="text-align: center;">
<span style="font-size: large;"><b>THE ELDER SCROLLS</b></span></div>
<div style="text-align: center;">
<span style="font-size: large;"><b>TAKI LOS</b></span></div>
<div style="text-align: center;">
<span style="font-size: large;"><b><br /></b></span></div>
<div style="text-align: center;">
<span style="font-size: large;"><b>ODCINEK XIV</b></span></div>
<div style="text-align: center;">
<span style="font-size: large;"><b>MAREK VERRE</b></span></div>
<div style="text-align: center;">
<br /></div>
<div style="text-align: center;">
<a href="http://dikajos.blogspot.co.uk/2015/04/tes-taki-los-odcinek-xiii.html">Poprzedni</a> - <a href="http://dikajos.blogspot.co.uk/2015/06/tes-taki-los-odcinek-xv.html">Następny </a></div>
<div style="text-align: center;">
<br /></div>
<div style="text-align: center;">
I</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Lord Udomiel - dowódca garnizonu altmerskiego w północnym rejonie
Valenwood oraz bohater Wielkiej Wojny z Cesarstwem - szedł dostojnym
krokiem w stronę głównej sali zgromadzeń w Pałacu Namiestnikowskim w
Arenthii. Ściany po obu stronach długiego korytarza przyozdobione były
obrazami, z których większość przedstawiała na różny sposób, zarówno
symboliczny jak i bardziej kronikarski, zawarcie koalicji między
Dominium a Bosmerami. Koalicji, która trwała wieki i, pomijając klęskę w
walce z Tiberem Septimem w drugiej erze, była najtrwalszym organizmem
państwowym w historii Tamriel. Te czasy były już jednak przeszłością. Z
niezrozumiałych dla Udomiela powodów grupa rządząca Dominium postanowiła
ostatecznie zaznaczyć swoją zwierzchność i dominację w tym sojuszu. O
ile Lord całkowicie rozumiał i popierał wojnę z Cesarstwem, które było
jedyną przeciwwagą dla jego kraju, o tyle wojna z własnym sojusznikiem
była w jego oczach niezrozumiała. Był jednak wojskowym i po prostu
wykonywał rozkazy. To on prowadził kampanię mającą na celu całkowite
przejęcie władzy w Arenthii i okolicznych klanach - Arteków,
Hjoqmerczyków, Woodmerczyków i Latamejów. Robił to, co mu kazano w
sposób, jaki potrafił. A potrafił sporo, o czym przekonały się cesarskie
legiony w czasie Wielkiej Wojny, podczas której Udomiel wraz z Lordem
Naarifinem i Lady Arannelyą przetrącili kręgosłup Cyrodiil.<br />
<br />
Udomiel
został przysłany do Arenthii dwa miesiące przed planowaną ofensywą,
którą miał osobiście zorganizować i zrealizować siłą lokalnego garnizonu
i dodatkowym korpusem wojsk. Na mocy umowy między Lionelem, aktualnym
namiestnikiem Arenthii z ramienia Thalmoru, a sprawującymi władzę w
Dominium miał przyjąć na ucznia jego syna - Bognara, chłopaka młodego i
porywczego, w którym nie widział większego talentu
taktyczno-strategicznego. Reputacja Lorda była na tyle znacząca, że
Lionel w wyrazie uznania i w ramach wdzięczności za kształcenie syna
mianował go członkiem Rady Miejskiej miasta Arenthia, na której
posiedzenie wódz właśnie się spóźniał. Był wojskowym, nie politykiem,
więc jego obecność wymuszona była jedynie własnym poczuciem obowiązku i
patriotyzmem. Gdyby mógł, nie przychodziłby na sesje Rady, ale sam
uważałby wtedy, że obraził majestat nie tylko namiestnika, ale Dominium
ogólnie. A tego robić nie chciał.<br />
<br />
Dwóch żołnierzy, stojących na
końcu korytarza, otworzyło drzwi przed Lordem. Wkroczył do niewielkiej
sali, na której środku znajdował się pięknie zdobiony stół. Wszystkie
meble w pomieszczeniu zrobiono z solidnego bosmerskiego drewna, a że
miejskim rzemieślnikom talentu nie brakowało, to zdecydowanie było co
podziwiać. Wielkie, zdobione tradycyjnymi zawijasami okna wpuszczały do
środka mnóstwo światła. Przy stole dostrzegał wszystkich Radnych:
namiestnika i głos decydujący w Radzie - Lionela, jego syna Bognara oraz
dwóch Bosmerów. Pierwszym był Drustan, niedawno mianowany, cieszący się
poparciem Lionela, więc zapewne, jak sądził Udomiel, przyjmujący od
niego opasłe sakiewki wypełnione złotem. Drugim Radnym bosmerskim był
Marek Verre - szlachcic i stary znajomy Udomiela. To w jego stronę Lord
skłonił głowę i uśmiechnął się. Znali się od ponad pięćdziesięciu lat;
szanowali się wzajemnie, wręcz przyjaźnili, nawet mimo bardzo napiętej
sytuacji w ostatnich miesiącach. Marek Verre był ostatnim niezależnym
członkiem Rady, a zarazem jedynym, który starał się działać z korzyścią
dla Bosmerów. Oczywiście w miarę możliwości, których w obecnej sytuacji
politycznej miał bardzo niewiele.<br />
<br />
To Marek Verre był burmistrzem
Arenthii w czasie Wielkiej Wojny i to wtedy zawiązały się więzy
przyjaźni między nim a Lordem. Verre zaopatrywał armię dowodzoną przez
Altmera i sam uzupełniał jego straty swoimi ludźmi. I mimo że teraz
sytuacja między oboma krajami była - delikatnie mówiąc - skomplikowana,
obaj darzyli się wielkim szacunkiem i zaufaniem, które w nadchodzących
wydarzeniach miało być testowane nad wyraz często. Po rozpoczęciu
czystek w rejonie Verre demonstracyjnie złożył dymisję, która została
przyjęta. Marek trafił do lochu, a władzę przejął namiestnik Lionel, ale
Bosmer dość szybko powrócił do Rady, jako szeregowy jej członek. To
Lord Udomiel wstawił się za swoim przyjacielem i podczas gdy wielu
innych szlachetnie urodzonych patriotów dosłownie traciło głowy na
szafotach, to Verre został ułaskawiony, wyciągnięty z lochu i
przywrócony do Rady. Poręczenie ze strony tak sławnego wodza jak Udomiel
było czymś, z czym nawet Lionel, który budował swą pozycję w polityce,
musiał się liczyć.<br />
<br />
- Witamy, Lordzie. - Lionel skinął głową i
zasugerował gestem dłoni, by Udomiel zajął miejsce przy stole. W tym
samym czasie niedbałym ruchem drugiej dłoni nakazał niewolnicy nalać
wina do kolejnego kielicha.<br />
Nowe rządy, nowe zasady. Wielu Bosmerów
zostało zniewolonych i służyło teraz w sposób uwłaczający ich godności.
Młoda dziewczyna o ciemnych włosach napełniła kielich Udomiela, gdy ten
usiadł już na wygodnym krześle. Marek Verre niezauważalnie westchnął.<br />
-
Miło, że postanowiłeś dołączyć, Lordzie - dodał młody Bognar, krzywiąc
się. - Sesja zbliża się do końca. Omawiamy właśnie sprawy świąt
plemiennych. Powinniśmy je anulować, żeby zaoszczędzić.<br />
- Chciałbym
zauważyć - mówił Verre - że niektóre z tych świąt są głęboko
zakorzenione w naszej tradycji. Prosiłbym o wyrozumiałość w tej kwestii.
Ostatnie, czego teraz w Arenhii potrzeba, to niepokoje społeczne.<br />
Marek
Verre miał około dwustu lat. Długie szpakowate włosy opadały na ramiona
jego jednokolorowego ubrania, swoistej togi, która osłaniała całe ciało
poza stopami, które spoczywały w gustownych sandałach. Był elegancki i
wyrafinowany, ale też skromny.<br />
- Święto płodności wylatuje z
kalendarza - Lionel wyliczał beznamiętnie. - To nie czas na mnożenie
was, tylko czas pracy, ciężkiej pracy ku chwale naszej koalicji.
Wylatuje też Dzień Dynastii Camoranów.<br />
- Camoranowie to najlepszy
dowód na trwałość koalicji - protestował Verre. - Dynastia zaczęła się
od wielkiego Epleara, który był Bosmerem, tak, ale z biegiem lat
dynastia ta stała się swoistym tyglem naszych dwóch ras. Odrzucenie tego
święta nie przysporzy nam zwolenników.<br />
- Nie potrzebujemy
zwolenników. - Lionel spojrzał z ukosa na Marka. Potem, patrząc na
Drustana, dodał: - Głosujemy. Za usunięciem święta Camoranów?<br />
Sam
uniósł rękę. Niemal równo z nim zrobił to Radny Drustan. Bognar również
się nie ociągał. Lionel uśmiechnął się. Trzy głosy za.<br />
- Przeciw?<br />
<br />
Verre
spojrzał ukradkiem na Udomiela. Ale Udomiel nie był politykiem, tylko
żołnierzem. Podczas kilku miesięcy nie uniósł ręki w żadnym głosowaniu
Rady. Tym razem nie było inaczej. Verre położył obie dłonie na kolanach.<br />
-
Trzech za, dwóch wstrzymało się, zero przeciw - mówił Lionel i zapisał
wynik. - Ostatni punkt posiedzenia. Święto boga lasu, Y'ffre. Zżera lwią
część budżetu, całe miasto pogrąża się przez te kilka dni w pijaństwie i
rozpuście. Jako namiestnik Arenthii z ramienia Thalmoru nie mam zamiaru
tego tolerować. Usuwamy to święto. Za?<br />
Verre spojrzał na Radnych z
niedowierzaniem. Usunąć święto Y'ffre? Świętokradztwo, przestępstwo,
skandal i złamanie kilkusetletniej tradycji! Kiedyś za wygłoszenie
takiego bluźnierstwa sam zamknąłby autora tych słów do lochu. Ale czasy
piastowania urzędu burmistrza minęły. Zapewne bezpowrotnie. Chciał
otworzyć usta, wykrzyczeć Lionelowi i jego synowi, sprzedawczykowi
Drustanowi i obojętnemu na sprawy Arenthii przyjacielowi, że robią błąd.
Zamiast tego zacisnął pięści i uniósł dłoń, dołączając do trójki
Radnych. Sprzeciw nie miał sensu. Cztery za, zero przeciw.<br />
<br />
Udomiel nie podniósł ręki.</div>
<div style="text-align: justify;">
<div style="text-align: center;">
II</div>
<br />
Podczas
jazdy dorożką przeglądał papiery. W końcu ktoś musiał się zajmować
sprawami miasta. Wiele lat "burmistrzowania" sprawiło, że czuł się
odpowiedzialny za wszystko, co działo się w mieście. Zwykle miał
wsparcie innych Radnych, ale po ostatnich wydarzeniach miał świadomość,
że był jedyną osobą, która w ogóle słuchała miejskiej ludności i jej
potrzeb. Papiery - jego osobiste notatki oraz raporty kilku zaufanych
ludzi ze wszystkich dzielnic Arenthii - były mocno niepokojące. Wszędzie
czegoś brakowało, w każdej dzielnicy mnożyły się skargi na żołnierzy
altmerskich z garnizonu, którzy zachowują się nie jak sojusznicy w
gościach, tylko najeźdźcy. Kradną, gwałcą i palą. Marek aż gotował się w
środku. Uważał się za patriotę i został w mieście nawet po wybuchu walk
i przeprowadzeniu czystek w okolicznych lasach. Trzech jego przyjaciół z
Rady zostało publicznie ściętych. Tak jak wielu innych patriotów. Sam
siedział już w lochu i czekał na swoją kolej, ale nagle przyszło
ułaskawienie - jego przyjaciel, Udomiel, zainterweniował, a sam Verre
został nawet przywrócony do Rady. Sam sądził, że tylko dlatego, żeby
prostemu ludowi mówić: "patrzcie, jest wasz stary Verre w Radzie, więc
Rada działa dla waszego dobra!". Prawda była taka, że Verre nie miał
żadnego wpływu na decyzje Rady, o czym po raz kolejny zdążył się
przekonać kilka chwil temu. Był pionkiem, który swoje życie zawdzięcza
jedynie przyjaźni z ważną figurą w Dominium. I każdy nierozważny ruch
może sprawić, że w końcu skończy na szubienicy.<br />
<br />
Odłożył papiery i
złapał się za głowę. Wziął głęboki wdech. Jeszcze chwila, jeszcze
chwila - myślał. W końcu, zgodnie z oczekiwaniem, dorożka zatrzymała się
przy Alei Wiecznych Dębów, gdzie mieściła się willa rodziny Verre.
Służący uchylił drzwiczki, a Marek wszedł przez bramę główną swojej
posiadłości. Ogrodnicy podlewali egzotyczne rośliny zasadzone na kształt
półkola okalającego imponujące, dębowe - a jakże - drzwi wejściowe.
Dwójka dzieci, Eogan i Brenna - prawnuki Marka - grzebały w ziemi w
poszukiwaniu skarbów. Pan domu uśmiechnął się, ale tylko na chwilę.
Ojciec tej dwójki, czyli wnuk Marka, został ścięty jako jeden z
pierwszych podczas czystek, jeszcze zanim Udomiel w ogóle wiedział, że
rodzina przyjaciela jest w lochach. Ojca Eogana i Brenny stracono
dlatego, że udowodniono mu wspomaganie leśnych klanów pożywieniem. Syn
Marka, a zarazem ojciec straconego członka rodziny - Mael - wyszedł, by
powitać swojego ojca. Uśmiechnęli się i wpadli sobie w ramiona, na
krótką chwilę.<br />
<br />
- Witaj, ojcze. Czekaliśmy na ciebie. Wspólnie z
dziećmi postanowiliśmy, że przydałoby się, żebyś przekąsił coś
tradycyjnego. Eogan chciał dzika, Brenna wolała jelenia. Więc wysłaliśmy
ludzi po oba zwierzęta. Kucharze właśnie kończą przyrządzanie!<br />
-
Wspaniale - rzekł Marek i chwycił syna, ponad stuletniego Maela, za
ramiona. - Wspaniale. Chodźmy więc, bo zanosi się na deszcz. <br />
<br />
<div style="text-align: center;">
III</div>
<br />
Dzieci
jadły jak szalone. Zapas mięsa w domu był na wyczerpaniu. Podobnie było
w całym mieście. Wcześniej, przed czystkami, klany leśne - głównie
Woodmerczycy i Artekowie - zaopatrywali Arenthię w mięso, dostając w
zamian wszystko, czego potrzebowali. Ta symbioza trwała od pokoleń, ale
podczas walk w lesie większość myśliwych zginęła w obronie swoich
wiosek, więc nie było komu polować. Zanim wykształcą się nowi myśliwi,
musiały minąć lata. Przy stole siedziała cała rodzina, czyli Marek i
Mael, Eogan i Brenna oraz ich matka, wdowa po zamordowanym członku
rodziny - Ninian. Dookoła stołu krzątało się kilku służących. Nie
niewolników, a służących. Rodzina Verre nie praktykowała niewolnictwa, a
swoim sługom płaciła godziwe pieniądze. W końcu, po wyczyszczeniu
większości półmisków, Marek wstał wraz z synem i pożegnał się z rodziną.<br />
-
Tacy starzy, a cały czas ćwiczą walkę na miecze - powiedziała Ninian,
poprawiając swe na wpół siwe włosy. Jeszcze kilka miesięcy temu miała
piękne, kruczoczarne loki. Od momentu straty ukochanego męża wszystko
się zmieniło. Bała się o dzieci. Bała się o rodzinę. Bała się.<br />
-
Prosimy, by nam nie przeszkadzać, jak zwykle, dobrze? - poprosił Marek, a
prośbę tę skierował do wszystkich domowników, wliczając służących.<br />
<br />
Zszedł
wraz z synem do piwnicy i zamknęli się od wewnątrz. Pośrodku niemal
pustego pokoju stały dwa manekiny uzbrojone w miecze. Do wszystkich
ścian przymocowane były stojaki na broń. Manekin w kącie sali
przystrojony był w ozdobną zbroję rodu Verre. Na jej przedzie widniał
czarny wilk ze złotymi kłami. Mael zapalił kilka pochodni. Spojrzeli na
siebie. Młodszy Bosmer pociągnął dźwignię tuż przy wejściu. Dwa manekiny
zaczęły ruszać ramionami. Miecze zderzały się, powodując spory hałas.
Marek pociągnął za jedyny drewniany miecz na jednym ze stojaków. Mały
fragment ściany przesunął się w bok, odsłaniając ukryte pomieszczenie.<br />
<br />
<div style="text-align: center;">
*</div>
<br />
-
A więc kolejne posiedzenie Rady, które bardziej nam szkodzi, niż pomaga
- mówił Mael, wyraźnie sfrustrowany. - Ojcze, ile jeszcze czasu
Altmerowie będą nam pluć w twarz i niszczyć nasze tradycje?<br />
- Będą to
robić do chwili, w której w końcu będziemy w stanie się postawić -
odrzekł Marek i pogładził się po brodzie. - Jakie wieści z lasów?<br />
Byli
w małym pomieszczeniu wypełnionym różnymi papierami, wiadomościami.
Wokoło walały się pióra, pojemniczki z resztkami atramentu i wosk z
wypalonych świec. Na środku był niewielki stół z mapą i kilkoma
drewnianymi figurkami. Panował półmrok - płonęła tylko jedna pochodnia. Z
pokoju obok wciąż dochodził dźwięk ciężkiego treningu manekinów.<br />
-
Annałowie i Yvanni już nie istnieją. - Mael zmarszczył brwi. - Nie
chcieli iść na współpracę z Altmerami, więc zostali wybici do nogi.
Kobiety i dzieci też... To dwa z sześciu największych klanów.
Latamejowie, na wieść o tych wydarzeniach, wycofali się w głęboki las.
Podobno stoczyli kilka potyczek z Altmerami, bo ci nie chcieli im
odpuścić. Wygrali je, ale ciał nie znaleziono.<br />
<br />
W tej chwili spojrzał wymownie na ojca, jakby czekając na odpowiedź na pytanie, którego nie zadał.<br />
-
Tak - odpowiedział Marek. - Dobrze myślisz. Ciał nie znaleziono, bo ich
już nie ma. Latamejowie praktykują nasze najstarsze zwyczaje.
Pokonanych w boju jedzą. Uważają, że wchłaniają ich siłę i dzięki temu
sami stają się silniejsi. Do tego dochodzi element morale. Po twojej
minie wnoszę, że to odnosi efekt. Altmerowie nie pójdą za nimi w las. Po
prostu się boją. Pewnie poczekają, aż padną z głodu. W głębokich lasach
nie ma zwierzyny, przecież to już praktycznie Frangeld. Zdaje się więc,
że to kwestia czasu.<br />
- Ech... - Mael westchnął. Również był
patriotą, tak jak ojciec, ale jedzenie ciał wrogów? To nie dla niego.
Kontynuował: - Zostały więc klany Woodmer, Hjoqmer i Artekowie, ale nie
możemy na nich liczyć... Wiem, że mocno na nich liczyłeś, ojcze, ale...<br />
- Co ale? Co? - Marek podniósł głos. Po chwili spuścił głowę i czekał na odpowiedź.<br />
-
Wszędzie wybito starszyznę, we wszystkich trzech klanach. Altmerowie na
wodza połączonych trzech klanów wyznaczyli dowódcę woodmerskich
myśliwych, Halena. Złożył im hołd lenny.<br />
- Pamiętam go. Często bywał w
Arenthii w czasach, gdy byłem burmistrzem. Wyglądał na rozsądnego
chłopaka. A teraz zdradził... Swój własny klan i dwa inne. I cały kraj.
Niech będzie przeklęty...<br />
Milczeli przez chwilę, ojciec i syn w
piwnicy rodowej willi, nad stosem map i dokumentów. Z pokoju obok
dochodziły odgłosy zderzających się mieczy.<br />
- Przepraszam, Mael... -
Marek otarł łzę z policzka i delikatnie opadł na krzywy taboret. -
Przepraszam, że cię tak narażam. Już straciłeś syna, a ja wysyłam cię w
las, żebyś szukał cienia. Cienia szansy w walce, której wygrać nie
jesteśmy w stanie....<br />
Mael podszedł do niego i położył mu dłonie na ramieniu. Mówił ściszonym głosem:<br />
- Nie przepraszaj. To nie twoja wina. Ci dranie zapłacą za wszystko, co nam zrobili. Nam, Bosmerom.<br />
<br />
Marek Verre wziął głęboki oddech i, jakby pokrzepiony słowami syna, spytał:<br />
- A jakie wieści z zagranicy?<br />
-
Hm... Cesarstwo leży i kwiczy, ale czego się można spodziewać. Lata
mijają, a oni wciąż nie mogą się pozbierać. Po zabójstwie Cesarza nie są
w stanie wybrać nowego. Rody szlacheckie przeciągają linę i nie
wiadomo, jak to się skończy. A Altmerom to oczywiście na rękę.<br />
- Więc - podsumował Marek - są po prostu słabi i niezdolni do prowadzenia jakiejkolwiek polityki zagranicznej.<br />
-
Yhm - przytaknął mu syn. - W Hammerfell jest ciekawiej. Od czasu, gdy
Skyrim podpisało konkordat, Redgardzi patrzyli na nich jak na wroga, bo
sami przecież odmówili podpisania tego świstka, ale ostatnio, po wojnie
domowej, w której głównym argumentem było przywrócenie wiary w Talosa,
jako Boga... No, krótko mówiąc...<br />
- Tak, synu, Hammerfell i Skyrim
mają w tej chwili do siebie chyba bliżej niż dalej. Miło patrzeć, że
wychowałem mądrego Bosmera. - Uśmiechnął się. - Jednak pewnie miną lata,
zanim stare rany przestaną ich piec i zaczną myśleć o wspólnym dobru. A
jak wiedzie się niepodległemu królestwu Skyrim i królowi Ulfrikowi?<br />
-
Dobrze. Sami siebie trochę spowalniają, odrzucając mniejszości
narodowe, ale to pewnie tylko chwilowe. Chodzą słuchy, że żona Ulfricka,
Astarte, mocno działa na rzecz wprowadzenia równości ras.<br />
- I
słusznie - zgodził się Marek. - Mądra kobieta. Niestety wszystko to,
czego się dowiedziałeś nie zmienia faktu, że Altmerowie są bezkarni,
grabiąc Valenwood i mordując jego mieszkańców. A inne miasta? O
legendarnym Falinesti nie ma co gadać, prawda?<br />
- Prawda, ojcze. Nikt go nie widział od lat.<br />
Falinesti
było chodzącym miastem. Było zbudowane na dębach, które przemieszczały
się. Klany z okolicy Arenthii posiadały niesamowite możliwości odnośnie
ingerencji w las, ale to, czym było Falinesti, było daleko poza pojęciem
Woodmerskich czy Hjoqmerskich specjalistów. Choć brzmi to
niewiarygodnie, to jednak starożytni królowie puszcz Valen rządzili
właśnie stamtąd. Tam właśnie jest starożytny tron Camoranów i z tą
właśnie dynastią związany jest los tego miasta. Legenda głosi, że gdy
krew Camoranów powróci, wtedy i to sławne "dębowe" miasto znów ukaże się
Bosmerom, wyjdzie z lasów i stanie się stolicą Valenwood.<br />
- A inne miasta? - dopytywał Marek. - Silvenaar, Elden Root, Woodhearth, Greenheart, Southpoint, Haven?<br />
-
Woodhearth i Greenheart zostały doszczętnie spalone. Haven i Southpoint
straciły na znaczeniu, ale wciąż można się z nimi skontaktować. W Haven
rządzi Adair, a w Southpoint jakaś kobieta, Aife. Panem Elden Root jest
Yorath, a w Silvenaar rządzi Riordan.<br />
- Dobra robota, Mael, naprawdę wspaniała. Musimy nawiązać z nimi kontakt. Z nimi wszystkimi.<br />
- Tak, to zrozumiałe. Jest jeszcze jedna, mała rzecz...<br />
<br />
Mael
zawahał się. Jego ojciec, choć wciąż absolutnie w pełni władz
umysłowych, wyczekiwał z nadzieją na jakąś dobrą wieść. Taką, która
pozwoli mu uwierzyć, że nie ryzykuje życia swojego i swojej rodziny dla
głupiej idei. Marek Verre codziennie wchodził w paszczę Lionela,
altmerskiego lwa, który tylko czekał na jego potknięcie. Dlatego też
Mael usilnie szukał nawet najmniejszych wiadomości, które mogłyby tchnąć
nadzieję w serce ojca. I w końcu, po kilku miesiącach słuchania o
mordach, rzeziach, gwałtach i zbrodniach, znalazł taką wiadomość. Jedną i
małą.<br />
- Tak, synu? <br />
- W Białej Grani sformowano oddział złożony z
bosmerskich imigrantów. Służą w Korpusie Pogranicza norskiej armii.
Powinni właśnie docierać w okolice Markartu, gdzie mają walczyć z
Renegatami. <br />
- W imię króla Ulfricka... - Marek znów westchnął i pogładził palcami po nasadzie nosa. - Co nam to daje?<br />
-
Samo to daje niewiele, ale dowiedziałem się, kto nimi dowodzi. - Jego
ojciec ożywił się. Skoro syn mówi to w ten sposób, to może jednak jest w
tym coś więcej. Mael kontynuował: - Pamiętasz Dareliona, ojcze?<br />
- A
jakże. Śliczniutką córeczkę miał, ach. I żona też miła. Pamiętam, jak
śpiewała w ogrodach Pałacu. A on sam tak konno jeździł, jak żaden Bosmer
przed nim. Ale podczas czystki chyba zginęli?<br />
- Właśnie nie!
Darelion żyje i to on został porucznikiem tej kompanii. Ja też go
pamiętam. Zawsze w pierwszej kolejności myślał o swoim klanie. Na pewno
nienawidzi Altmerów po tym, co zrobili jego pobratymcom. Naszym
pobratymcom! Może spróbujemy się z nim skontaktować?<br />
- Kompania to, o ile się nie mylę, dwustu, do trzystu żołnierzy?<br />
- Tak... - Mael skrzywił się. To mało. Za mało. - Mówię tylko o nawiązaniu kontaktu. Wyślemy człowieka...<br />
-
Mamy jeszcze lojalnego człowieka? - przerwał mu ojciec. - Coraz ich
mniej... Coraz mniej, dlatego przecież do piwnicy musimy schodzić, bo
połowa służących służy nie nam, tylko Lionelowi...<br />
- Mam przyjaciela, ma na imię Nuallan. Wyślę go czym prędzej.<br />
<br />
Marek - głowa rodu Verre, patriota, Radny miasta Arenthii i były
burmistrz tego miasta - skinął głową i lekko się uśmiechnął. Pierwszy
raz od miesięcy.<br />
<br />
Miecze manekinów wciąż się zderzały.</div>
<div style="text-align: justify;">
--------------------------</div>
<div style="text-align: justify;">
Spis treści z pozostałymi odcinkami znajdziesz ---> <a href="http://dikajos.blogspot.co.uk/2014/10/spis-tresci-bloga.html">TUTAJ </a></div>
dikajoshttp://www.blogger.com/profile/17852878016698983065noreply@blogger.com2tag:blogger.com,1999:blog-4563288153838779576.post-60343317504733715372015-05-25T16:21:00.002-07:002015-05-25T16:21:32.435-07:00Let's Play z Wiedźmina 3 i mój poradnik do Gwinta<div style="text-align: justify;">
Jeśli chcecie zobaczyć lets play z Wiedźmina 3 w wykonaniu osoby, która dobrze zna uniwersum stworzone przez Andrzeja Sapkowskiego, to zapraszam do obejrzenia trwającej serii, którą wrzucam na moim youtubowym kanale. Oto link do odcinka pierwszego:</div>
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<iframe width="320" height="266" class="YOUTUBE-iframe-video" data-thumbnail-src="https://i.ytimg.com/vi/s75zPjWgyNI/0.jpg" src="https://www.youtube.com/embed/s75zPjWgyNI?feature=player_embedded" frameborder="0" allowfullscreen></iframe></div>
<br />
<div style="text-align: justify;">
Zapraszam też oczywiście do śledzenia kanału, a także do... mojego poradnika do niesamowicie satysfakcjonującej i kompleksowej gry karcianej, gwint, stworzonej przed CDProjekt RED, a inspirowanej gwintem z kart Sagi:</div>
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<iframe width="320" height="266" class="YOUTUBE-iframe-video" data-thumbnail-src="https://i.ytimg.com/vi/aQ3muduKxtE/0.jpg" src="https://www.youtube.com/embed/aQ3muduKxtE?feature=player_embedded" frameborder="0" allowfullscreen></iframe></div>
<br />
Gorąco zapraszam :)dikajoshttp://www.blogger.com/profile/17852878016698983065noreply@blogger.com2tag:blogger.com,1999:blog-4563288153838779576.post-13536916533404604452015-04-21T11:14:00.000-07:002015-04-21T11:14:08.676-07:00DikajosPL na Youtube<div style="text-align: justify;">
Ostatnio zacząłem nagrywać i publikować filmy na youtube. W tej chwili można na nim znaleźć niemal kompletny LetsPlay kampanii z gry XCom: Enemy Unkown oraz kilka innych filmów. Jako że przygotowuje się do zrobienia pełnego LetsPlaya z gry Wiedźmin 3: Dziki Gon, to publikuję również widea powiązane z grą.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Oto link do mojego kanału: <a href="https://www.youtube.com/user/dikajos1988/">https://www.youtube.com/user/dikajos1988/</a></div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
A to moja pogadanka o Ciri: część pierwsza:</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<iframe width="320" height="266" class="YOUTUBE-iframe-video" data-thumbnail-src="https://i.ytimg.com/vi/eGFSXrLXR4g/0.jpg" src="https://www.youtube.com/embed/eGFSXrLXR4g?feature=player_embedded" frameborder="0" allowfullscreen></iframe></div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Część druga:</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<iframe width="320" height="266" class="YOUTUBE-iframe-video" data-thumbnail-src="https://i.ytimg.com/s_vi/LAz6h0yhuvM/default.jpg?sqp=CPik2qkF&rs=AOn4CLBtz2oJUfhl8qoJBkKChYZM5vpf3A" src="https://www.youtube.com/embed/LAz6h0yhuvM?feature=player_embedded" frameborder="0" allowfullscreen></iframe></div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
A to o Emhyrze, cesarzu Nilfgaardu: </div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<iframe width="320" height="266" class="YOUTUBE-iframe-video" data-thumbnail-src="https://i.ytimg.com/vi/DriN8b75rpw/0.jpg" src="https://www.youtube.com/embed/DriN8b75rpw?feature=player_embedded" frameborder="0" allowfullscreen></iframe></div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Zapraszam do subskrybowania kanału i komentowania filmików.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Pozdrawiam! :)</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
dikajoshttp://www.blogger.com/profile/17852878016698983065noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-4563288153838779576.post-43271127276146222762015-04-03T09:17:00.003-07:002015-12-24T14:55:06.823-08:00TES "Taki Los" - odcinek XIII<br />
<div style="text-align: center;">
<b>THE ELDER SCROLLS</b></div>
<b></b><br />
<div style="text-align: center;">
<b><b>"TAKI LOS"</b></b></div>
<b>
</b>
<br />
<div style="text-align: center;">
</div>
<b>
</b>
<br />
<div style="text-align: center;">
<b><b>ODCINEK XIII </b></b></div>
<b>
</b>
<br />
<div style="text-align: center;">
<b>KOMPANIA</b></div>
<div style="text-align: center;">
<br /></div>
<div style="text-align: center;">
Odcinek - <a href="http://dikajos.blogspot.co.uk/2015/02/tes-taki-los-odcinek-xii_7.html">Poprzedni</a> - <a href="http://dikajos.blogspot.co.uk/2015/06/tes-taki-los-odcinek-xiv.html">Następny</a></div>
<div style="text-align: center;">
<b> </b></div>
<div style="text-align: center;">
<b>I</b></div>
<br />
<div style="text-align: justify;">
Podgrodzie kwitło, niczym kwiat wyglądający nieśmiało słońca po zejściu pierwszych śniegów. Piękniało, rosło i stawało się miejscem, które mogło cieszyć oko. Prężnie działająca milicja bosmerska, złożona z pięćdziesięciu elfów, a dowodzona przez Dareliona, zaprowadziła względny porządek. Najważniejszym było zaprzestanie okradania kupców przybywających do Whiterun. Niektórzy z tych, którzy jeszcze kilka tygodni wcześniej pierwsi wyciągali noże w stronę handlarzy, byli teraz tymi pilnującymi ładu. Centralnym miejscem bosmerskiej osady stawał się dom, a wręcz rezydencja budowana przez Khajiita Ri' Baadara. Dwupiętrowy budynek - złożony z kilku obszernych pomieszczeń, stawiany wspólnym wysiłkiem Bosmerów, Khajiitów oraz kilku Nordów - stawał się czymś, co jednoczyło społeczność mieszkającą pod murami miasta. Właściciel domu, Khajiicki kupiec, alchemik i podróżnik, powszechnie znany jako Ri, stał się patronem kilku inicjatyw w okolicy. To on ufundował jednolite stroje dla milicji - zielone kubraki, dostatecznie grube, by przydać się również podczas zimy, która właśnie się zaczęła. Ri dołączył się też do inwestycji Orsimera Raszk' hina, który postanowił wydać swoją część fortuny otrzymanej za towar Khajiita na kuźnię. Zawarł umowę z Darelionem, w której zobowiązał się wyposażyć milicję w solidną broń. Oręż, którego używali do tej pory był bardzo marnej jakości, mocno zardzewiały, tępy i z kiepskich materiałów. Dlatego też ork stał się dość istotną postacią na Podgrodziu. Zatrudnił kilku Bosmerów jako asystentów. Pomagał mu też Adan, powoli ucząc się tego ciężkiego fachu. Mieszkańcy posiadający jakieś przydatne umiejętności przyjmowali kilku uczniów, zgodnie z tradycją bosmerską, aby każdy był w stanie dać coś społeczności. Wszystko zaczęło się zazębiać. <br />
<br />
Kolejną, bardzo ważną inwestycją Ri, do której dołożył się Wesley ze swojej części łupu, było wykupienie namiotu zwanego "Puszczą", który służył za karczmę. Postanowiono podejść do tematu poważnie i w dość krótkim czasie postawiono solidny budynek użytkowy, gospodę z prawdziwego zdarzenia. Chwilowo mogła jedynie serwować trunki w miłej atmosferze, ale już rozpoczęto budowę dodatkowych pomieszczeń, mających służyć jako pokoje dla spragnionych odpoczynku podróżników, których nie stać było na nocleg po wewnętrznej stronie murów miasta. Z biegiem czasu w karczmie rozkwitła tradycja, by każdy przejeżdżający handlarz zostawił coś po sobie, w zamian dostając darmowe piwo. Wszystkie przedmioty pozyskane w ten sposób były przyczepiane do najdłuższej ściany budynku, tworząc niezwykłą mozaikę - bezładną, ale nie pozbawioną uroku. W późniejszych czasach zdarzało się, że podróżnicy przybywali do Whiterun tylko po to, by zostawić coś po sobie na mitycznej ścianie i oczywiście skosztować sabjornowego trunku.<br />
<br />
Chociaż Ri' Baadar miał finansowy udział w większości nowych inicjatyw budowlanych na Podgrodziu, to sam często wyjeżdżał w poszukiwaniu rzadkich roślin i zwierząt. Wciąż zbierał materiały do książki, którą zamierzał stworzyć. Do tego celu zatrudniał wolnych najemników jako obstawę, w tym spotkaną wcześniej Neafel i jej wspólniczkę - nekromantkę Hatjii. Mimo oporów towarzyszyła im też Pearl, Nordka z tatuażem na twarzy. Wciąż nie mogła się przekonać do Hatjii, ale perspektywa zarobku przeważała szalę. Od czasu do czasu wspomagał ich też bladoskóry Sarudalf, który częściej jednak chadzał własnymi ścieżkami.<br />
Endoriil zorganizował prężnie działającą grupę myśliwych. Część z nich była członkami milicji, reszta zaś po prostu chciała wyżywić swoje rodziny, a polowania z rdzawowłosym rodakiem wydawały się świetną okazją do tego. W ciągu dwóch miesięcy grupa ta przebywała w okolicy Rivervood przez większość każdego tygodnia, gdzie polowała na zwierzynę, skórowała ją i część zdobytych materiałów sprzedawała w samym Riverwood, a część przywożono do Whiterun. Tutaj dzielono mięso i skóry na dwa - na potrzeby podgrodzia i jego mieszkańców oraz dla jarla Vignara i miasta Whiterun, które bardzo korzystało na owej współpracy. Straty ludzkie, poniesione podczas wojny domowej, wciąż były odczuwalne, więc grupa Bosmerów, dostarczająca świeżego mięsa i grubych skór zwierzęcych na zimę, była bardzo znaczącym odciążeniem dla Nordów. Grupa Endoriila składała się w porywach do dziesięciu osób, w tym Baelian i Neven, z którymi przybysz z Woodmer się zaprzyjaźnił. Wieczory po ciężkiej pracy spędzał zaś w domu Ri, gdzie Khajiit zdążył wyposażyć się w dość pokaźną bibliotekę. Zamawiał księgi z Akademii Magów z Winterhold oraz od bardów w Soltitude. Zmęczony Endoriil siadał w wygodnym fotelu, nalewał sobie wina i pogrążał się w lekturze. Interesowały go głównie książki historyczne, traktujące o taktyce wojennej i wielkich konfliktach zbrojnych.</div>
<div style="text-align: center;">
<br />
II</div>
<div style="text-align: justify;">
<br />
Ri, trzymając w łapie kandelabr z trzema świecami, wszedł do swojej biblioteki, sporego pokoju zawalonego wieloma regałami uginającymi się pod ciężarem książek. W fotelu, w kącie pomieszczenia, siedział Endoriil, a obok, na stole, leżał czwarty tom "Krótkiej historii Cesarstwa" autorstwa Stronacha k'Thojja III, cesarskiego historyka. Tuż obok księgi stał opróżniony dzban. Bosmer chrapał. Do pokoju zajrzał Adan.<br />
- Hej, Ri - powiedział rozlazłym, pijackim głosem - dawaj no, szybciej. "Puszcza" czeka.<br />
- Ciii - syknął kot, spoglądając w stronę kolegi. Szeptał: - Elf śpi, zmęczony polowaniami. Zostawić lepiej go.<br />
- Wkurzy się na ciebie. - Adan nie chciał ulec. Czkał. - Wierzysz, że nasz Endoriil nie chciałby się napić wina? Serio?<br />
- Swoje dzisiaj elf wypił już, jak widać. - Ri wskazał dłonią z kandelabrem na puste naczynie na stole obok Bosmera.<br />
Adan podszedł, możliwie cicho, co w jego stanie było sporym wyzwaniem.<br />
- Następna księga. Co on ma z tymi księgami. Po co on to czyta, Ri?<br />
- Ciii - ponownie syknął Ri, uciszając rozmówcę. Spojrzał na księgę i rzekł: - Czyta elf historię Cesarstwa teraz. Poprzednio historię Wielkiej Wojny czytał. Wiedzę swoją poszerza. Czy chce Adan, by Ri nauczył czytać go?<br />
- Phi. Czytać. A co mi to da? Jakieś literki na kartkach. Powiedz mi no, co on z tego ma?<br />
- Ostatnio o szarżach kawalerii czytał - tłumaczył Ri cichutko. - Rozmowa między wami skłoniła go do tego chyba. Pamięta Adan?<br />
- Aaa, wtedy, jak do Skyrim wkraczaliśmy? Jak mu tłumaczyłem, że bez jazdy to dupa, a nie armia?<br />
- Tak, wtedy. I elf teraz czytał o konnych oddziałach, a wczoraj chyba opis bitwy o Laanterię podczas Wojny Wielkiej, tej bitwy, której rocznicę kompania nasza widziała.<br />
- Hmmm - Adan stawał się zaintrygowany. - A przeczytaj mi coś.<br />
<br />
Ri odłożył kandelabr ze świecą na stół tuż obok elfa. Przestał się martwić, że go obudzi. Chrapanie Endoriila upewniło gospodarza, że Bosmer nie zasnął zwyczajnie ze zmęczenia, a z przepicia. A z takiego snu, Ri wiedział to z doświadczenia, nie sposób było go obudzić. Chwycił jedną z ksiąg traktującą o Wielkiej Wojnie, poszukał rozdziału "Bitwa o Laanterię" i zaczął czytać:<br />
- Kapitan Lwiej Kompanii, jedynego doświadczonego cesarskiego oddziału w okolicy, miast czekać na odsiecz, błąd popełnił i z miasta wyszedł. Na skrzydle ustawił pospolite ruszenie zwołane z okolic miasta na wieść o zbliżającej się armii Altmerów, by sprowokować wroga do ataku właśnie tam, gdzie doły ze smołą przygotowano. Skrzydło lewe osłaniało wysokie wzgórze, o które kapitan się nie martwił, natomiast środek zajęła Lwia Kompania. <br />
- Mmm - mruknął zarumieniony od wina Adan - przecie to mówisz, jakbyś widział, co się tam działo. Ja to widzę, jak mówisz. Jak to możliwe? Te znaki ci to mówią, Ri? Mów dalej. Co się stało?<br />
- Lord Udomiel przechytrzył cesarskiego kapitana - kontynuował Khajiit. - Dowódca Altmerów wysłał nocą oddział łuczników, którzy niepostrzeżenie zajęli wzgórze, skąd dostrzegli doły ze smołą, a z początkiem bitwy rozpoczęli ostrzał niczego nie spodziewających się obrońców. Wtem, na rozproszone i przeszywane strzałami oddziały Lwiej Kompanii, oddziału, na który Laanteria liczyła najmocniej, ruszyła chorągiew jazdy altmerskiej. Rozniosła ona w pył żołnierzy broniących miasta. Sam Lord Udomiel w ataku nie uczestniczył, dowodząc swymi ludźmi z dalszej odległości.<br />
- Niesamowite. Ale trochę tchórz ten Udomiel, nie? Że sam nie ruszył. No i co dalej było?<br />
- Taktyk raczej - poprawił Ri. - Bitwę wygrał. A co potem było, to wiesz, Adanie, boś widział świętowanie tam i opowieść starca też do twych uszu dotarła.<br />
Adan podszedł do Ri i wziął księgę z jego rąk. Zaczął się jej przyglądać z każdej strony, otworzył, powąchał, pogładził palcami papier. W końcu powiedział:<br />
- Czyli mogę zobaczyć tak każdą bitwę z przeszłości? Jakby własnymi oczami?<br />
- Więcej niż bitwę. O romansach z dziewczętami znajdziesz też co nieco.<br />
- Dobra. Naucz mnie tego, Ri.</div>
<div style="text-align: center;">
<br />
III</div>
<div style="text-align: justify;">
<br />
Stadnina prezentowała się porządnie - myślał Endoriil. Kto by się spodziewał, że znajdzie się tylu bosmerskich jeźdźców. Elf oparł się o ogrodzenie i obserwował cztery piękne konie dosiadane przez jego kolegów, w tym Dareliona. Te dumne zwierzęta były prezentem od króla dla królowej Skyrim i to właśnie Bosmerom z podgrodzia przypadł zaszczyt opiekowania się nimi. Darelion przystał na to z chęcią, jako że zarówno on jak i kilku jego kolegów przed rzezią w puszczy Valen pracowało jako kurierzy, konni posłańcy. Stajnię nadzorował co prawda Nord, ale że większość czasu spędzał w mieście, to faktycznie rządził tu Darelion, tak jak w milicji bosmerskiej. A o ile dowodzenia milicją dopiero się uczył, to na koniach znał się jak mało kto. Dzięki jego działaniom zwierzęta były okazami zdrowia, a przysyłane ze stolicy zapasy, podobno słane przez samą królową, mocno w tym pomagały. Koniom nie brakowało absolutnie niczego. <br />
<br />
Endoriil patrzył na swoich kolegów na koniach, ale myślał o czymś innym. Rankiem tego dnia przez podgrodzie przejechało kilku jeźdźców z banerami ze stolicy. Było to nieoficjalne poselstwo do jarla Vignara od króla - innego wyjścia być nie mogło, a Endoriil miał dziwne przeczucie, że może chodzić o Bosmerów. Przeciągnął się mocno i wziął głęboki oddech. Trochę za dużo wczoraj wypiłem - pomyślał, pomasowawszy czoło. Znów oparł się o ogrodzenie, a obok niego pojawiła się kobieta w szkarłatnej szacie i kapturze przysłaniającym twarz. Zupełnie nie pasowała do dość brudnej okolicy.<br />
- Dzień dobry - powiedziała w jego stronę, uśmiechając się kącikami ust.<br />
- Dzień dobry - odrzekł uprzejmie.<br />
- Piękne konie, prawda? Widzę, że twój kolega, Darelion, dobrze się zna na koniach. Bardzo dobrze nawet, jak na Bosmera.<br />
- Tak, zna się. A konie piękne, chociaż ja tylko podziwiam je z daleka. Szczerze mówiąc, bałbym się trochę dosiąść takiego rumaka.<br />
- He, he - kobieta zaświeciła białymi zębami. - Czy to ciebie zwą Endoriil?<br />
- Tak, to ja. A mogę spytać o twoje imię, pani? - spytał, chcąc zrobić to jak najbardziej kulturalnie. Wydawało mu się, że ma do czynienia z kimś więcej niż zwykła Nordka, której zachciało się wyjść na spacer na podgrodzie. W ostatnich tygodniach zdarzało się to coraz częściej. Nordowie przestali się bać Bosmerów, przynajmniej większość z nich. Czasami wychodzili i oglądali to, co udało się zbudować przyjezdnym. Dlatego też nie zdziwiło go, że kobieta zna imię Dareliona.<br />
- Nie możesz - odpowiedziała tajemniczo, ale nie niemiło. - Jeszcze nie możesz. Powiedz mi, bo widzę, że coraz lepiej tu sobie radzicie, jakie masz plany na przyszłość?<br />
- Plany na przyszłość... - powtórzył głucho Endoriil, nieco mniej chętny na zdradzanie planów osobie, która nie chce się przedstawić. O ile w ogóle miałby konkretne plany. - Sam nie wiem. Na razie wszystko idzie do przodu i chyba najlepiej będzie jak utrzymamy ten kurs.<br />
<br />
Dostrzegł, że Darelion patrzył w jego stronę, testując białego konia, najdostojniejszego z całego stada. Kobieta patrzyła na zwierzę z zachwytem.<br />
- Piękny, ach... Jaki piękny - powiedziała i sięgnęła dłonią do kieszeni, wyjmując rulon papieru zapieczętowany królewskim znakiem. - Porozmawiajcie o tym i dajcie znać Faridonowi.<br />
Zdezorientowany Endoriil chwycił wiadomość i odwrócił wzrok za odchodzącą kobietą. Dopiero teraz dostrzegł, że kilka metrów za nimi stało dwóch rycerzy w zbrojach przystrojonych błękitnymi i czerwonymi zdobieniami. Przy pasach mieli krótkie miecze najwyższej klasy. Straż królewska. Gdy odeszli, Bosmer usłyszał odgłos galopu, coraz mocniejszy i mocniejszy. Tuż za ogrodzeniem stanął biały koń. Darelion zeskoczył z siodła i odezwał się:<br />
- Co ona od ciebie chciała?<br />
- Dała mi wiadomość. Dla nas dwóch chyba. Wiesz, kto to był?<br />
- Ha - Darelion pokręcił głową z niedowierzaniem. - Miałeś właśnie przyjemność z jej wysokością Astarte, królową Skyrim i żoną Ulfricka Gromowładnego. I nawet o tym nie wiedziałeś.<br />
Endoriil uniósł brwi ze zdziwienia. Właśnie rozmawiał z królową Skyrim. Gdy wciąż zbierał myśli, Darelion wziął wiadomość, rozerwał królewską pieczęć i nie mógł uwierzyć własnym oczom.</div>
<div style="text-align: center;">
<br />
IV</div>
<div style="text-align: justify;">
<br />
Był chłodny wieczór. Na zewnątrz delikatnie prószył śnieg, zwiastując zimę. Baelian i Neven wchodzili właśnie do gospody, nad której drzwiami wisiał solidnie wykonany i poprawiony baner - "Puszcza". Od razu po wejściu chuchali na swe dłonie, jednocześnie je masując. Miejsce posiadało solidne drewniane stoły, a alkoholu i mięsa od niedawna było pod dostatkiem. Zakąski, przekąski, niemal wszystko, czego dusza zapragnie. Baelian pomyślał, że wreszcie mają karczmę z prawdziwego zdarzenia. W pomieszczeniu było około dziesięciu Bosmerów. Wezwano wszystkich znaczących mieszkańców podgrodzia. I nikogo więcej. Zostali zaproszeni przez Dareliona i Endoriila, dwóch najbardziej cenionych Bosmerów w okolicy. Przybyli wspomniani Neven i Baelian - członkowie zarówno milicji, jak i grupy myśliwych, był Granos - przewodnik duchowy i religijny całej społeczności. Popijał w tej chwili wodę, siedząc przy jednym ze stołów. W kącie pokoju siedział i bawił się sztyletem krzywozębny Pontus - sprawny złodziej, który imponował wielu swoim pobratymcom, wbrew woli Endoriila. Była też wojowniczka Neafel, najemniczka, która wciąż nie mogła się zdecydować, czy uczynić z podgrodzia swój dom, ale jako że była powszechnie szanowana, to jej obecność na spotkaniu nikogo nie zaskakiwała. Już dawno opuściłaby okolicę, gdyby nie to, że czuła jakąś więź powstającą między nią, a całą tą społecznością. Przybyło też czterech kurierów od Dareliona, w tym jego najbliższy doradca - Daren. Wraz z wejściem ostatniej dwójki Daren zamknął drzwi gospody. <br />
<br />
- Koledzy, koleżanko - Darelion skinął głową w stronę Neafel. - Jak się domyślacie, mamy dla was wiadomość. I to nie byle jaką i nie od byle kogo. Oto treść listu od królowej Astarte. <br />
- Uważamy - dodał Endoriil - że wszyscy macie prawo jej wysłuchać.<br />
Darelion rozwinął wiadomość, ogarnął wzrokiem całą salę. Poczekał na absolutna ciszę i zaczął czytać.<br />
<br />
<i>Król Ulfrick, w obliczu harmonijnego rozwoju i dobrej asymilacji Bosmerów na Podgrodziu Whiterun, oraz ogólnej poprawy relacji na linii Bosmerowie - Whiterun, występuje z następującą propozycją skierowaną do liderów - Dareliona, Granosa i Endoriila. Sługa korony - Faridon, dostał zadanie sformowania kompanii bosmerskiej, oddziału wojskowego, który zostałby włączony do Armii Norskiej.</i><br />
<br />
Po karczmie "Puszcza" rozszedł się odgłos niedowierzania i oburzenia. <br />
- Jak to?<br />
- My mamy walczyć dla nich?<br />
- Za co? Dlaczego? Co proponują?<br />
- Niech nas wpuszczą do miasta.<br />
Na sali zapanował chaos. Dziesięcioro Bosmerów przekrzykiwało się, nie wiedząc, co zrobić.<br />
- Cisza! Cisza! - krzyczał Endoriil. W końcu, za czwartym razem, poskutkowało. - Słuchajcie dalej! Bo to nie wszystko!<br />
<br />
<i>Armia proponuje żołd i wyżywienie dokładnie takie samo, jak w innych kompaniach. Wszystkie przygotowania są już na wykończeniu i wystarczy jedynie zgoda Rady Bosmerskiej.</i><br />
<br />
- Ha, ha, ha. Rady Bosmerskiej - śmiał się głośno Baelian i inni. - Nazwali was Radą! Nieźle, he, he. Czytaj, czytaj, bo robi się zabawnie.<br />
Darelion skarcił bosmerskiego Talosa nieprzyjemnym wzrokiem i zwinął wiadomość. Endoriil postanowił kontynuować i dopowiedzieć resztę.<br />
- Słuchajcie! Milicja, którą już mamy, będzie trzonem kompanii. W liście napisano, że pod innymi miastami też są Bosmerowie. Już są szykowani na transport do nas. To jest sposób na zdobycie zaufania i szacunku Nordów.<br />
- Mi tam ich szacunek niepotrzebny - uniósł głos Daren. - Bez zaufania też się obejdę. Mamy za nich ginąć? Darelion, stary druchu, czy ty to popierasz? Bo zwracają się do naszej, ekhm, Rady, a więc do was trzech wymienionych w liście.<br />
Darelion milczał.<br />
- Granos? - drążył Daren. - Ty pierwszy. Powiedz, szanowny starcze, czy powinniśmy tworzyć kompanię i walczyć dla Nordów, którzy nawet nie chcą nas wpuścić do miasta? Co mówią gwiazdy? Co mówią znaki? I bogowie?<br />
Granos wstał z krzesła, na którym do tej pory siedział, oparł się o swój kostur i mówił powoli.<br />
- Dziwna to sprawa, zaiste, byśmy my, Bosmerowie, krew przelewać mieli za tych, co plują na nas raczej niźli chlebem i solą częstują. - Kilka osób głośno przytaknęło. Granos oblizał wargi i kontynuował, bardzo powoli: - Bogowie nie mówią nic, bo to nie ich sprawa. Gwiazdy na niebie milczą też, a znaki...<br />
- Co ze znakami? - Neven nie mógł wytrzymać i pospieszał starca. Ten wcale się tym nie przejmował. Wznowił wypowiedź po kilku sekundach.<br />
- Sami mi powiedzcie, jakie znaki mamy?<br />
- Podgrodzie się rozwija - Neafel włączyła się do rozmowy. - Ci, co byli chorzy umarli, kolejni nie chorują. Punkt sanitarny działa. Jest lepiej. Mamy mięso, mamy skóry. Idzie zima, ale powinniśmy sobie poradzić, co jeszcze niedawno wydawało się niemożliwe. Ale za cholerę nie wiem, co to wszystko mówi w sprawie decyzji odnośnie kompanii, Granosie.<br />
- Mmm, tak, tak - Granos pokiwał głową. - Bacz na język, młoda damo. Nie każdy potrafi odczytywać znaki. Powiem więc krótko. - Gromada odetchnęła z ulgą. - Nie powinniśmy się zgadzać, by służyć Nordom jako żołnierze. Wysyłać naszych młodych na śmierć... Nie, nie, nie powinniśmy.<br />
- Ale gdzie oni by nas wysłali? - pytał Baelian. - Wojen to ja ostatnio nie widziałem. Pewnie byśmy patrolowali jakąś okolicę i bandytów ubijali. Ja to jestem na tak.<br />
- Ty głosu nie masz - powiedział ostro Darelion. - Twój kolega, Neven, też. Ja... Ja jestem za. Powinniśmy założyć ten oddział i wyróżnić się. Wtedy poprawiłaby się sytuacja nas wszystkich.<br />
<br />
Darelion sądził, że to on obejmie dowództwo nad oddziałem. Jego rola i znaczenie znacząco by wzrosły, nawet Nordowie musieliby się z nim liczyć. Jego głównym celem było w tej chwili zagwarantowanie bezpieczeństwa i dobrego życia swojej żonie i córce, a im wyżej będzie w hierarchii, tym będzie o to łatwiej. Był ambitny i dowodzenie pięćdziesięcioosobową milicją było wyraźnie mniejszym zaszczytem, niż się spodziewał. Stadnina koni sprawiała mu zdecydowanie większą radość. Czasem zastanawiał się więc nad przekazaniem milicji Endoriilowi lub Darenowi, ale sądził, że mogłoby to być odebrane jako oznaka słabości, a nie chciał jej okazywać.<br />
Wszyscy Bosmerowie skupili wzrok na Endoriilu. Jeden za, jeden przeciw, więc to jego głos był decydujący.<br />
<br />
- To jest nasza szansa - mówił. - Oczywiście, że jestem na tak. Darelion ma rację. Nasza sytuacja, nas wszystkich, również innych mieszkańców podgrodzia, starców i dzieci, poprawi się, jeśli uda nam się wyróżnić. To pierwszy znak, który pokazuje, że Nordowie zaczynają nas szanować. Nie możemy tego zmarnować.<br />
- A więc jaka jest wasza odpowiedź - rzekł Faridon stojący w wejściu. Wszyscy przegapili jego przybycie. - Co mam przekazać królowej?<br />
- Tak! Walczymy! Niech żyje kompania! - krzyczeli Bosmerowie wnosząc toasty i odczopowali beczki z winem.</div>
<div style="text-align: center;">
<br />
V</div>
<div style="text-align: justify;">
<br />
Po zaledwie tygodniu od spotkania w "Puszczy" na podgrodzie przybyło kolejnych stu pięćdziesięciu Bosmerów. To sprawiło, że Endoriil zaczął się zastanawiać, czy można było odrzucić propozycję Ulfricka. Wszystko ruszyło dokładnie tak, jak było napisane w liście, więc miał wątpliwości, czy w ogóle przyjętoby odmowę. Stan, w którym byli przyjezdni, nie napawał optymizmem. Przyjechały na ogół wygłodzone elfy obojga płci, które do tej pory spotkały się w Skyrim jedynie z pogardą i niezrozumieniem. Co prawda wyselekcjonowano ich przedtem, przysyłając tylko tych, którzy w miarę dobrze rokowali, ale czekało ich sporo pracy. Były też jednak pozytywy - gotowe były pancerze, kolejna dostawa broni, a nawet... trener. A trenerem został ktoś, kogo Bosmerowie absolutnie się nie spodziewali. Na osobistą prośbę Astarte, na podgrodzie przybył legendarny Dovahkiin i to on sprawował pieczę nad treningiem Bosmerów. Dwustu przyszłych żołnierzy kompanii zostało skoszarowanych kilkaset metrów na zachód od Whiterun, mając bezpośredni kontakt ze swoimi pobratymcami. Zgodnie z zaleceniami Faridona i Dovahkiina przebywali jednak na terenie swojego obozu niemal cały czas.</div>
<div style="text-align: center;">
*</div>
<div style="text-align: justify;">
<br />
- Nie tak, łamago! - krzyczał Raszk' hin, cofając swój wielki drewniany miecz. - Pontus jesteś, tak?<br />
Grupa kilkudziesięciu Bosmerów stała wokoło tej dwójki, czekając na swoją kolej i przyglądając się kunsztowi nauczycieli, którymi stali się, za opłatą oczywiście, Neafel, Raszk' hin oraz Faridon. Ten ostatni nieodpłatnie, a przynajmniej nie z kasy Bosmerów.<br />
- Ech, tak... - Pontus podniósł się z kolan, nieco ślizgał się na lodzie i uniósł tarczę do walki.<br />
- Nie tak, mówię ci. Tarcza jest ci zbędna w walce z kimś znacznie większym i silniejszym. Jakbyś przyjął moje uderzenie na tarczę, to by cię koledzy zdrapywali z lodu. W najlepszym razie miałbyś pogruchotaną rękę i nie dałbyś rady sparować drugiego ciosu. Mały jesteś, zwinny. Wykorzystuj swoje zalety, minimalizuj wady. Unik, unik, kontra. Gotowy?<br />
- Tak jest.<br />
Orsimer zamachnął się i uderzył, ale Pontus w mgnieniu oka znalazł się za nim, robiąc przewrót tuż przy prawej nodze instruktora. Wykonał cios drewnianym mieczem. Uśmiechnął się szeroko.<br />
- Właśnie o to chodzi. Zabiłeś mnie, Pontusie. Gratulacje.<br />
Pontus wszedł w tłum, zbierając gratulację od kolegów i koleżanek, którzy poklepywali go przy tym po plecach. Szare chmury gromadziły się na północy, wróżąc potężne opady śniegu.</div>
<div style="text-align: center;">
*</div>
<div style="text-align: justify;">
<br />
Baelian i Neven strzelali z łuków na tyle dobrze, że stali się instruktorami i, wraz z Neafel, uczyli innych tej sztuki. Rodaczka podobała im się na tyle, że po kryjomu założyli się, który z nich pierwszy ją poderwie. Więc próbowali.<br />
- Nie, nie, nie - mówiła rozczarowana Neafel, patrząc jak młoda Bosmerka wypuszcza strzałę z łuku. - Pokaż mi ramię.<br />
Podeszła do niej i złapała ją za ramiona, uderzyła w nie kilka razy otwartymi dłońmi.<br />
- Auć - młoda elfka nie ukrywała w bólu.<br />
- Dla ciebie jeszcze za wcześnie, koleżanko - orzekła instruktorka. - Musisz wzmocnić te witki. Idź pomagać w kuźni Raszk' hina, albo dołącz do chłopaków noszących wodę ze źródła. Albo drewno rąbać. Przyda się, i nam, i tobie.<br />
- Ale ja jestem gotowa, pani Neafel, naprawdę!<br />
- Gówno prawda. Oddasz dwa lub trzy strzały i twoje ramiona odmówią posłuszeństwa. A na polu bitwy to oznacza śmierć.<br />
Młoda smutno pociągnęła nosem i odeszła ze zwieszoną głową. Neafel miała małe wyrzuty sumienia, ale szybko je od siebie odpędzała, bo doskonale wiedziała, że ma rację. Nieprzygotowany żołnierz to martwy żołnierz. Za jej plecami przebiegło kilkunastu członków kompanii, wykonując swoją dzienną dawkę biegania - dziesięć mil. Kiedy przebiegli, do elfki podszedł Neven.<br />
- No hej, Neafel - powiedział i przeczesał włosy swoim ulubionym grzebieniem. - Skoczylibyśmy się może napić, skoro skończyłaś, co?<br />
- A co, potrzebujesz, żebym cię odprowadziła na randkę z twoim chłopakiem?<br />
- Że co? - doskoczył do nich Baelian. - Przecież my nie... My wcale nie jesteśmy...<br />
- Dobra, dobra - przerwała im - Neven dba o fryzurę mocniej niż ja. Ja nie mam nic przeciwko, chłopcy. Wypijcie moje zdrowie, zanim przejdziecie do rzeczy.<br />
Na odchodnym puściła do nich oczko.<br />
- Ale my nie... Kurde... - Neven skrzywił się, patrząc na odchodzącą dziewczynę. - Talos, ty myślisz, że ona naprawdę myśli, że my... No wiesz? Czy sobie żartuje? Mrugnęła, prawda? To znaczy, że nie mówiła poważnie?<br />
- Pojęcia nie mam, ale może nie powinniśmy się tak często razem pokazywać.<br />
Obaj zaśmiali się i chwycili łuki, by poćwiczyć.</div>
<div style="text-align: center;">
*</div>
<div style="text-align: justify;">
<br />
Mam dość - pomyślał Darelion, siedząc w biblioteczce Ri' Baadara. Mam po prostu dość! Ile można siedzieć przy tych książkach. I ta gra - szachy? Po co mi to. Po co mam tu siedzieć i grać. To Dovahkiin, dobra, ale więcej da mi zmierzenie się z nim na miecze, niż zbicie jego pionka, czy innego gońca. Zresztą ten goniec jakiś niedoceniony w tej grze. Gońców w ogóle się nie docenia!<br />
- O czym myślisz, Darelion? - spytał Endoriil, przesuwając swoją wieżę do ataku. Dovahkiin, siedzący po drugiej stronie stołu i analizujący ruch przeciwnika, podrapał się po brodzie.<br />
- A... Ja chyba pójdę na plac, poćwiczyć walkę na miecze z chłopakami.<br />
- Powinieneś zostać - rzekł Dovahkiin. - Zaraz twoja kolej.<br />
- Z całym szacunkiem, ale co mi da przesuwanie pionków po tej planszy?<br />
Dovahkiin powoli wstał od stołu i podszedł do okna, przyglądając się ćwiczącym na zachodzie elfom. Darelion stanął tuż obok niego. Endoriil został przy stole i zastanawiał się nad kolejnym posunięciem.<br />
- Widzisz tych ludzi? - spytał Nord. - Kiedy dojdzie do walki, będą na ciebie liczyć. Na to, że twoje decyzje okażą się trafne i na to, że zrobisz wszystko, żeby wyszli cało z opresji.<br />
- No tak, ale jak ja ich obronię, skoro nie ćwiczę miecza tyle, co oni.<br />
- Machasz mieczem znacznie lepiej od nich. Wam, dowódcom, przyda się też swojego rodzaju ogłada na polu bitwy. Podejście taktyczne, strategia i myślenie kilka ruchów w przód. To ważniejsze, niż myślisz. - Darelion słuchał, ale aż rwał się do walki na zewnątrz. - Myślisz, że jaka armia wygra bitwę: armia lwów dowodzona przez barana, czy armia baranów dowodzona przez lwa? <br />
- Mogę wyjść? - spytał Darelion, nie odpowiadając.<br />
- Idź.<br />
Gdy drzwi zamknęły się za Darelionem, Dovahkiin ponownie usiadł, zauważalnie westchnął i powiedział:<br />
- Trochę w gorącej wodzie kąpany ten twój towarzysz.<br />
- Yhm - przytaknął Endoriil.<br />
- To on ma być kapitanem kompanii. Sądzę, że ty byś się bardziej nadawał - powiedział, przesuwając swą królową na lewe skrzydło.<br />
- Nie do mnie należy decyzja.<br />
<br />
Endoriil nie mógł uwierzyć, że niemal dzień w dzień ma kontakt z legendą Skyrim. Nie ulegało wątpliwości, że obecność herosa jest wynikiem prośby Astarte, która była zaprzyjaźniona z Dovahkiinem i wspólnie z nim przelewała krew podczas wojny z cesarskim Legionem. Z uwagi na tę przeszłość bohater nie odmówił. W ciągu ostatnich dni Nord i Bosmer dużo rozmawiali, grali w szachy i inne gry rozwijające myślenie taktyczne i przestrzenne. Przyglądali się też mapom, starym i nowym, próbując wyciągać możliwie wiele wniosków. W ich rozmowach przewinął się temat smoka Odahviinga i tego, co powiedział elfowi w Falkreath, ale sprawa wciąż stała w miejscu. Bestia nie była skora do kontaktu.<br />
- Chcesz odzyskać Valenwood?<br />
To pytanie zmroziło Endoriila. Zadane wprost, bez żadnego wstępu, a jednak tak istotne i tak podstawowe. A przede wszystkim nieustannie obecne w jego głowie. Tuż obok Luny. Należał do szczerych ludzi, ufał Dovahkiinowi, więc odpowiedział wprost, patrząc w oczy rozmówcy.<br />
- Chcę. Ale nie wiem jak.<br />
- Ostatnie wieści z Valen są niepokojące. - Nord zbił pionkiem gońca przeciwnika. - Przewrót praktycznie zakończony. Małe oddziały partyzanckie nie mają szans, chociaż próbują.<br />
- Ach... - Elf nie zabezpieczył odpowiednio swojej figury. Teraz to widział. Gdyby ruszył się wieżą na C8, goniec byłby osłonięty. - Sporo wiesz o sytuacji w mojej ojczyźnie. Czemu tak cię interesuje?<br />
- Jestem człowiekiem o wielu zainteresowaniach. Może nie tak wielu, jak twój przyjaciel Khajiit, ale machanie mieczem, to nie wszystko, co mnie interesuje. - Smocze Dziecię włączyło do ataku figurę konia. - W ostatnich latach nauczyłem się sporo o polityce i jej ciemnych stronach. A im więcej wiesz, tym... Hmm, tym więcej wiesz. To proste. A czasem żałujesz, że nie wiesz mniej.<br />
- Jak mam zdobyć Valenwood? - spytał wprost, tak, jak wcześniej jego rozmówca.<br />
- To oczywiste, że kompania ci nie wystarczy. Opcji jest dużo, tak jak na szachownicy. Twoja kompania to pionek. Może nawet goniec, jeśli ją dobrze wyszkolisz. Inne figury musisz albo kupić za pieniądze...<br />
- Najemnicy? Ale do tego potrzeba mnóstwa pieniędzy... <br />
- Yhm. Albo przekonasz stronnictwa w Valenwood, żeby cię wsparły. Są tam tacy, którzy wystąpiliby przeciwko Altmerom, ale się boją.<br />
- Ale jak ja mam ich przekonać, skoro jestem tutaj? - Przesunął drugą wieżę, by chronić króla. Zagrożenie wzrastało. - Jak mam w ogóle do nich dotrzeć?<br />
- Niektóre odpowiedzi musisz znaleźć sam. Ale wierzę, że może ci się udać.<br />
Dłoń Norda powoli przesuwała się po pięknej drewnianej planszy. Chwycił królową i ruszył aż do końca, gdzie ją zostawił.<br />
- Szach mat.<br />
- Jaka armia wygra bitwę? - spytał Endoriil, położywszy swojego króla na planszy na znak zaakceptowania porażki. - Barany z lwem na przedzie, czy lwy z baranem na przedzie? - spytał Endoriil<br />
- Beee - śmiertelnie poważnie odpowiedział Dovahkiin. - Zagramy jeszcze raz?</div>
<div style="text-align: center;">
<br />
VI</div>
<div style="text-align: justify;">
<br />
Middas, miesiąc Ostatni Siew, rok 205 Czwartej Ery<br />
<br />
Śnieg prószył niemiłosiernie. Zima w Skyrim pokazywała swoją potęgę i nie miała litości. Widoczność była ograniczona do kilkunastu metrów. Oddział dwustu elfów - stu czterdziestu ośmiu mężczyzn i pięćdziesięciu dwóch kobiet - stał na baczność na głównym placu Podgrodzia, dokładnie między gospodą "Puszcza" a domem Ri' Baadara, miejscowego bogacza, kupca i pisarza. Przed oddziałem stała wysoka na kilka metrów konstrukcja z drewna, stworzona specjalnie na tę okazję, na której zasiedli król Ulfrick i jego żona, królowa Astarte. Po prawicy Ufricka, noszącego piękny strój z obfitym zwierzęcym futrem na ramionach, siedział jarl Vignar, a obok Astarte i jej służki. Niedaleko był też Faridon oraz kilku możnych. Bosmerskim przedstawicielem był Granos, który z racji wieku nie mógł zostać członkiem oddziału. Obok niego siedziała żona Dareliona wraz z córeczką. Oddział stał w dwudziestu rzędach, po dziesięciu elfów. Na czele pododdziałów liczących pięćdziesięciu ludzi stali Darelion, Daren, Endoriil i Neven. W końcu jarl Vignar powstał i zszedł do Bosmerów.<br />
- Niech kapitan kompanii wystąpi, by symbolicznie przejąć dowodzenie nad nowym oddziałem dumnej Armii Nordów.<br />
<br />
Mróz siąpił. Sople lodu zwisały z drewnianej konstrukcji, a śnieg skrzypiał pod nogami Dareliona, odzianego w grube zwierzęce skóry, kiedy podszedł do jarla i przyjął z jego rąk buławę, symbol zwierzchnictwa nad kompanią. W drugą dłoń dostał sztandar oddziału - płótno przedstawiające białe drzewo na zielonym tle. Jarl cofnął się. Darelion został wcześniej dokładnie pouczony przez Faridona. Wiedział, co robić. Ukląkł na prawe kolano, powoli, jakby niechętnie i wyciągnął buławę do góry. Ulfrick dumnie uniósł głowę, gotowy na przyjęcie hołdu. Astarte wyciągnęła zmarzniętą dłoń z rękawa i złączyła ją z dłonią męża.<br />
- Ja, Darelion, kapitan kompanii bosmerskiej, przysięgam... - Klimat uniesienia towarzyszył nie tylko samym członkom kompanii, ale też całej reszcie Podgrodzia, która mimo beznadziejnej pogody stanęła za plecami swoich chłopców i dziewcząt i przyglądała się tej wiekopomnej chwili. Rodzice żołnierzy, ich kobiety, mężczyźni i dzieci. Wszyscy stali ramię w ramię i słuchali. - Przysięgamy bronić granic Skyrim przed wszelkimi wrogami, przysięgamy wierność królowi Skyrim, Ulfrickowi Gromowładnemu i jego potomkom. Przysięgamy słuchać rozkazów naszych przełożonych i bronić ludu Skyrim. Oddajemy się pod opiekę Y'ffre i przysięgamy!<br />
- Oddajemy się pod opiekę Y'ffre i przysięgamy! - odpowiedzieli zgodnym chórem Bosmerowie.</div>
<div style="text-align: center;">
*</div>
<div style="text-align: justify;">
<br />
Darelion i jego pierwszy porucznik, Endoriil, weszli do głównej sali "Puszczy". Za chwilę miała odbyć się tu wielka uczta, jednak w tej chwili gospoda była niemal pusta. Zostali tam wezwani, by spotkać się prywatnie z królem, Astarte i Galmarem. Mężczyźni stali z poważnymi minami. Astarte była szeroko uśmiechnięta i to ona rozpoczęła rozmowę, gdy Bosmerowie strzepywali śnieg ze swoich ramion.<br />
- To wielka chwila! To wielka chwila! Na Akatosha, Bosmerowie i Nordowie staną ramię w ramię! <br />
Podeszła do elfów i przytuliła na raz obu, ocierając łzę z policzka. Wszyscy zdziwili się wylewnością królowej.<br />
- Może nie zdajecie sobie sprawy - mówiła uniesionym z emocji głosem - ale być może bardowie będą śpiewać o tej chwili za tysiąc lat. Bogowie są z was dumni, są dumni z nas wszystkich!<br />
<br />
Darelion i Ulfrick uśmiechnęli się niemal identycznie, wyobrażając sobie wspomniane pieśni i opiewane w nich wyczyny. Endoriil i Galmar zachowali spokój, chociaż elf zarumienił się, nie wiadomo, czy to przez zachowanie królowej, czy siarczysty mróz na zewnątrz.<br />
- Powinniśmy przejść do rzeczy, Wasza Wysokość - powiedział Galmar Kamienna-Pięść.<br />
Ulfrick ponownie uniósł głowę iście po królewsku i zaczął mówić:<br />
- Jest dokładnie tak, jak mówi moja małżonka. To wielka chwila, szczególnie dla was. Macie szansę, by zdobyć nasze zaufanie i szacunek i z pewnością o tym wiecie. I ta szansa trafi się szybciej, niż myślicie. Wasza kompania zostaje przydzielona do Armii Pogranicza, części armii norskiej, która działa na południu, w okolicy Markartu. Walczy tam z Renegatami, z którymi mamy problemy od wielu lat. Waszym bezpośrednim przełożonym będzie Galmar.<br />
Ulfrick wskazał go otwartą dłonią. Oczy Endoriila i Galmara spotkały się, Bosmer skłonił głowę, ale Nord w niedźwiedziej skórze nie odpowiedział tym samym.<br />
- Wymarsz kompanii już za tydzień - powiedział zwierzchnik elfów. Zwrócił się do Dareliona: - Zadbajcie o odpowiednie wyposażenie: dużo ciepłych ubrań, grube czapki pod hełmy też się przydadzą. Solone mięso w beczkach. Wino tez możecie wziąć. Słyszałem, że nam się kończy. A słyszałem też, że i mięsa i wina wam nie brakuje.<br />
<br />
Prawda - pomyślał Endoriil. Mięsa mają więcej niż wystarczająco. Stali się prawie monopolistami, jeśli idzie o zaopatrywanie Whiterun w mięso. Wina mieli sporo na mocy umowy z Sabjornem i Wesleyem, który wykupił część udziałów w winnicy. A i skór było dużo i było komu je obrabiać. Endoriil był pewny, że szli do boju gotowi i dobrze wyposażeni. Jedyne, czego jeszcze nie mieli, to solidna broń. Mimo że prace w kuźni Raszk' hina szły pełną parą, to nie było szans, żeby skończyli do przyszłego tygodnia. Decyzja o marszu na południe nie była wielką niespodzianką. Po wojnie domowej głównym problemem Skyrim byli właśnie Renegaci i każdy średnio ogarnięty w temacie człowiek wiedział, że to tam potrzeba nowych oddziałów. Endoriil podejrzewał więc, że to tam zostaną skierowani. Liczył jednak na to, że wyruszą trochę później.<br />
- Samodzielnie ruszycie pod Markart - kontynuował Galmar. - Tam będę czekał, wraz z czterema innymi kompaniami. I tam otrzymacie nowe rozkazy. Wymarsz równo za tydzień, o świcie. Liczę na dyscyplinę i punktualność. Do czasu waszego dotarcia pod Markart, będzie przy was znany wam już Faridon i to on ma zadbać, żebyście dotarli bez zbędnej zwłoki. Bo na zwłoki się jeszcze napatrzycie. Ha, ha! - zaśmiał się gromko. - Potem przejdziecie bezpośrednio pod moje rozkazy.<br />
<br />
Astarte wciąż miała wątpliwości. Wiedziała, że nie ma lepszego sposobu na to, by Bosmerowie zdobyli szacunek Ulfricka i innych Nordów. Zrobiła jednak, co mogła, aby byli należycie przygotowani. Wysłała swojego przyjaciela, Dovahkiina, by trenował Bosmerów. Takiego zaszczytu nie dostąpił żaden oddział w norskiej armii. Bohater wycofał się z życia politycznego po wojnie domowej, nie będąc do końca zadowolonym z tego, w jakim kierunku idą sprawy w kraju. Astarte nie raz i nie dwa prosiła go, by pomógł jej wprowadzać pewne zmiany i reformy, ale ten nie był przekonany. Nie chciał uczestniczyć w żadnych zakulisowych gierkach, ani "pływać w tym bagnie", jak mawiał. Był tym zmęczony. Astarte też zaczynało to męczyć, ale kiedy wpadła na pomysł zaproponowania przyjacielowi pracy przy kompanii bosmerskiej, wiedziała, że się zgodzi, bo była w tym pewna szlachetność i dobro, które z pewnością dostrzegał. Nie myliła się. Dzięki temu czuła się pewniej i liczyła na to, że dwaj Bosmerowie - Darelion i Endoriil okażą się godni jej zaufania. Wszystko to było jednak melodią przyszłości. Teraz królowa była szczęśliwa. Zaangażowała się w sprawę Bosmerów bardziej, niż się spodziewała. Zależało jej, bo widziała w nich pierwszego realnego sojusznika w przyszłej walce z Altmerami. Jednakże do tego droga była jeszcze niezwykle daleka.<br />
<br />
Gdy dygnitarze wyszli z "Puszczy", od razu wbiegły do niej dziesiątki Bosmerów i zaczęli się bawić. Takiej popijawy nie było tam nigdy. Ani przedtem, ani potem.<br />
<br />
<div style="text-align: center;">
-------------------------------------</div>
<br />
<div style="text-align: center;">
<span style="font-size: large;"><b>KRONIKA POWSTANIA BOSMERSKIEGO, vol.I </b></span></div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
<i><b>Rok 205 Czwartej Ery</b></i></div>
<div style="text-align: justify;">
<i><b><br />Sytuacja w Valenwood</b></i></div>
<div style="text-align: justify;">
<i><br />Ówczesny
stan puszczy Valen budził zaniepokojenie neutralnych obserwatorów
zagranicznych. Działania Altmerów wywoływały powszechny niesmak, ale
żadne państwo nie odważyło się uczynić niczego poza wysłaniem pełnych
obaw listów protestacyjnych. Do dziś trudno stwierdzić, czy działania
Thalmoru w Valenwood były szczegółowo zaplanowane, czy może przejęcie
pełni władzy w puszczach było nagłym kaprysem rządzących w Dominium.
Faktem jest jednak, że, biorąc pod uwagę wszystkie okoliczności,
Altmerowie nie mieli powodu, aby pozbawiać Bosmerów iluzji posiadania
własnego państwa, a jednak to zrobili. Stąd wątpliwości. Valenwood było
państwem marionetkowym, którego przywódcy od dwustu lat wspierali
Aldmerskie Dominium we wszelkich inicjatywach, zarówno gospodarczych,
jak i wojennych. Z jakiegoś powodu rządzący Dominium postanowili
pozbawić Bosmerów nawet tej iluzji. W roku 204 Czwartej Ery (niemal
równo rok po zakończeniu wojny domowej w Skyrim) odbyły się szeroko
zakrojone czystki w leśnych klanach, gdzie niezależnych szefów klanów
zastępowano marionetkami. Rzeź odbyła się też w dwóch wielkich
bosmerskich miastach - Arenthii i Silvenar, gdzie zamordowano duchowego
lidera Bosmerów - Karaka. Cała ofensywa została zorganizowana i wykonana
siłami dwóch armii Dominium. Pierwsza, zajmująca się przewrotami w
klanach, dowodzona była przez Lorda Naarifina Młodszego, syna
legendarnego przywódcy Altmerów o tym samym imieniu, który walczył w
Wielkiej Wojnie z Cesarstwem. Armia druga, organizująca przewroty w
miastach, miała za dowódcę Lorda Udomiela - doświadczonego generała,
który osobiście uczestniczył w Wielkiej Wojnie i zdobyciu stolicy
Cesarstwa. Pod starym Udomielem uczył się niedoświadczony Bognar, syn
Lionela - mianowanego po rzezi burmistrzem Arenthii. To właśnie Lionel
odpowiadał za negocjacje z przywódcami leśnych klanów z północnego
regionu kraju.</i></div>
<div style="text-align: justify;">
<i><br />Plan
Thalmoru powiódł się, a czystki przeprowadzono bez większych trudności.
Pojedyncze ogniska buntu były szybko gaszone, a partyzanci przykładnie
wieszani, by być przestrogą dla innych. Zabraniano ściągania ciał z
drzew, bezczeszcząc w ten sposób nie tylko ciała Bosmerów, ale też
święty dla nich las. Bosmerowie już od dawna nie posiadali swojej
krajowej armii. W przeszłości wszelkie wsparcie militarne dla Altmerów
zawsze ogłaszali możnowładcy sprawujący władzę w największych miastach.
Po wydarzeniach z 204 roku zadowolili się oni pozycjami w Radach swoich
miast i samym faktem zachowania życia. To oni jednak posiadali
bezpośrednią kontrolę nad oddziałami wojskowymi konkretnych miast, więc
Altmerowie pozostawili ich przy życiu, oferując im różne przywileje w
zamian za poparcie i uspokojenie nastrojów. W ciągu poprzednich dwustu
lat Valenwood stało się bardziej zbiorowiskiem dzielnic, niż całością -
stąd brak ogólnokrajowej armii. Siły żadnego z możnowładców nie mogły
się równać z pojedynczą armią Dominium. Thalmor osiągnął pełnię władzy w
Valenwood. Altmerowie zostawali odgórnie mianowani na najważniejsze
funkcje w radach największych miast, a leśne klany ulegały unifikacji.
Innymi słowy, jeśli region zamieszkiwały cztery klany, siły Dominium
likwidowały większość zdolnych do walki Bosmerów oraz Starszyznę w
trzech z nich, pozostawiając Starszych w jednym z klanów na czele
połączonych plemion, które nierzadko przesiedlano i skupiano razem, aby
mieć nad nimi większą kontrolę. Dokładnie to spotkało klany Hjoqmer i
Woodmer, miejsca pochodzenia dwóch istotnych postaci dla późniejszego
Powstania Bosmerskiego. Wszystkie klany w okolicy zostały przetrzebione,
a tych, którzy przeżyli, przesiedlono na tereny Woodmer, grupy
stosunkowo najlżej potraktowanej, w której władzę po czystce sprawował
Halen, kolejna ważna postać dla historii Powstania.</i></div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
<i>Nieprawdą
jest jednak, że wszyscy mieszkańcy Valenwood zgodzili się na podległość
wobec najeźdźcy. Otwarte wystąpienie zbrojne nie miałoby sensu. Byli
jednak tacy, którzy próbowali dyskretnie ograniczać władzę Altmerów.
Taką osobą był Marek Verre - radny Arenthii, który dzięki własnym
koneksjom i wieloletniej przyjaźni z Lordem Udomielem utrzymał swoją
pozycję po Rzezi i organizował ograniczony ruch oporu w Arenthii i
okolicach. Działał niezwykle ostrożnie, starając się nie robić
nieprzemyślanych kroków. </i></div>
<div style="text-align: justify;">
<i><br /><b>Geneza powstania Kompanii Bosmerskiej w Skyrim</b></i></div>
<div style="text-align: justify;">
<i><br />Wraz
z narastającą liczbą elfich uchodźców pod bramami norskich miast
pojawił się problem, który Jarlowie musieli rozwiązać. Wielkie grupy
Bosmerów osiedlały się przede wszystkim pod murami Whiterun, Soltitude i
Windhelm. Na szczęście elfy były w stanie dość szybko zorganizować
swoją społeczność, co sprawiło, że Jarlowie nie musieli posuwać się do
rozwiązania siłowego, które w owym czasie zyskiwało coraz większą
popularność wśród przeciętnych Nordów. Najlepiej radziła sobie grupa
spod Whiterun, gdzie zapanowała swego rodzaju symbioza. Bosmerowie
zaczęli zaopatrywać miasto we wszelkie dobra pochodzenia zwierzęcego, w
zamian za co otrzymywali kolejne prawa i przywileje, które powoli
zbliżały ich do statusu mieszkańców miasta. Nigdy jednak nie dostali
pełnego dostępu do Whiterun. Momentem przełomowym okazała się wizytacja
królowej Skyrim - Astarte, której los Bosmerów nie był widać obojętny i
wyszła z inicjatywą zawiązania milicji bosmerskiej i uzbrojenia jej
bronią zalegającą w magazynach od czasu wojny z cesarskim Legionem</i></div>
<div style="text-align: justify;">
<i><br />Bosmerska
kompania zaczęła nabierać realnych kształtów, gdy do Whiterun
sprowadzono elfy z pozostałych miast Skyrim - głównie Windhelm i
Soltitude. Do pięćdziesięciu członków milicji dołączono kolejną setkę.
Już wtedy prowadzone były ciężkie treningi, początkowo organizowane
przez norskich oficerów, potem przez Dovahkiina. W międzyczasie z
kolejnej grupy uchodźców przywódcy bosmerskiego podgrodzia - Darelion i
Endoriil - dobrali kolejną pięćdziesiątkę. W ten sposób powstał zrąb
przyszłej armii bosmerskiej, który w dniu Middas, miesiąca Ostatni Siew,
roku 205 Czwartej Ery został uroczyście zaprzysiężony jako Pierwsza
Samodzielna Kompania Bosmerska przed samym królem Skyrim - Ulfrikiem
Gromowładnym i jego czcigodną małżonką - Astarte. Za patrona oddział
przyjął boga lasu - Y'ffre, a sztandarem stało się białe drzewo na
zielonym tle.</i></div>
<div style="text-align: justify;">
<i><br />Dwustuosobowa
kompania składała się ze stu czterdziestu ośmiu mężczyzn i
pięćdziesięciu dwóch kobiet i podzielona została na cztery pododdziały,
każdy liczący pięćdziesięciu żołnierzy. Dowódcami grup byli Daren,
Neven, Endoriil i Darelion, który dostał stopień porucznika Armii
Norskiej i objął dowodzenie nad całą kompanią. Nowo sformowany oddział
został przydzielony jako jednostka pomocnicza Armii Pogranicza,
działającej na południowy wschód od Markartu, w rejonie, gdzie toczyła
ciężkie walki z partyzantami Renegatów. Nowym dowódcą Armii Pogranicza, a
zarazem osobą, której rozkazom podlegała Kompania, został mianowany
bezpośredni doradca króla Ulfrika - Galmar Kamienna-Pięść, jeden z
głównych autorów zwycięstwa w wojnie domowej z roku 203. Już w dwa dni
po ceremonii zaprzysiężenia Bosmerowie maszerowali, by przelewać swą
krew za obcy kraj. Ironią losu był fakt, że mieli walczyć z Renegatami -
ludem, który został wypędzony ze swej ziemi przez silniejsze państwo.</i></div>
<div style="text-align: justify;">
<br />
Fragment z <i>Kronika Powstania Bosmerskiego vol. I</i>, Ri' Baadar al' kefir an' Ulmin nasto' Goor.<br />
<br />
------------------------------<br />
<br />
Spis treści znajdziesz <a href="http://dikajos.blogspot.co.uk/2014/10/spis-tresci-bloga.html">TUTAJ</a> </div>
</div>
dikajoshttp://www.blogger.com/profile/17852878016698983065noreply@blogger.com2tag:blogger.com,1999:blog-4563288153838779576.post-66859299264608252052015-02-22T00:36:00.002-08:002015-02-22T03:50:42.862-08:00ME - Siła Wiary - odcinek IX<b></b><br />
<div style="text-align: center;">
<b><span style="font-size: 200%; line-height: normal;">SIŁA WIARY </span><br /><br /><span style="font-size: 150%; line-height: normal;">ODCINEK IX</span> </b></div>
<div style="text-align: center;">
</div>
<b></b><br />
<div style="text-align: center;">
<b><span style="font-weight: normal;">Odcinek - <a href="http://dikajos.blogspot.co.uk/2015/02/me-sia-wiary-odcinek-viii.html">Poprzedni</a> - Następny </span></b><br />
</div>
<b>
</b>
<br />
<div style="text-align: justify;">
Horyzont
- planeta średnich rozmiarów, jedna z młodszych ludzkich kolonii,
której przyszłość do niedawna była widziana w kolorowych barwach. Miała
stać się ekonomicznym zapleczem ludzkości, a także zostać handlowym
partnerem Hierarchii Turian. Przynależność polityczna była jednak na
tyle niejasna, że Przymierze nie posiadało wojsk na Horyzoncie.
Przybycie pierwszego oddziału zbiegło się w czasie z atakiem zbieraczy w
2185 roku. Niewielka grupa żołnierzy miała za zadanie budowę i
kalibrację broni przeciwlotniczej. Atak obcych nastąpił nagle i
niespodziewanie, obracając kolonię w ruinę. Większość mieszkańców
została porwana, a plany szybkiego rozwoju porzucono. Świat ten stał się
planetą trzeciej kategorii, leżącą na uboczu galaktycznego życia.
Zapewne dzięki temu Żniwiarze ignorowali Horyzont, koncentrując się na
miejscach, z których podbicia wynikałyby większe korzyści.<br />
<br />
Miejsce,
do którego leciał prom z rodziną Youngów, Amandą, Pavlem i Hamedem,
było czymś w rodzaju obozu dla uchodźców. Zyskało nazwę Sanktuarium,
którą podobno nadali jej pierwsi uchodźcy, którzy znaleźli tu
schronienie. Wojna trwała zaledwie od kilku dni, ale nowo przybyli
ludzie widzieli całkiem pokaźny kompleks budynków. Nie wyglądało to na
obóz, raczej na ośrodek. Niemożliwym było postawienie tego miejsca w
parę dni, więc musiało powstać wcześniej. Od razu po lądowaniu na dużym
placu, który służył za lotnisko, cała grupa prowadzona była do swego
rodzaju punktu kontrolnego. Co ciekawe, Hamed i Tom nie dostrzegali
nigdzie znaków Cerberusa. Towarzyszący im żołnierze zdjęli mundury przed
wyjściem z promu i teraz wyglądali na zwykłych cywili. Nieopodal był
drugi punkt, który właśnie obsługiwał dwie inne grupy podróżnych. W
końcu dowódca, "niemiły" Kyle, odezwał się do elegancko ubranej młodej
kobiety, siedzącej w budce.<br />
<br />
- Cześć, Layla. Widzę, że nie jesteśmy pierwsi. Mam tu grupę prosto z Ziemi. Potrzebują dachu nad głową i chwili wytchnienia.<br />
-
Witam, panie Fish. Sama jestem zdziwiona. Od chwili ataku Żniwiarzy na
Ziemię, przyjęliśmy już sześćdziesiąt trzy promy. Zatrzęsienie ludzi, a
to przecież ledwie kilka dni. W tej chwili w ośrodku mamy niecałe
pięćset osób. Robimy, co możemy. - Zwróciła głowę w stronę Hameda, który
stał na czele grupy. Wcisnęła guzik, a z budki wysunęła się mała
konsola. Kobieta wskazała na nią dłonią, wychylając się ze swojego
stanowiska. - Zapraszam. Tutaj macie państwo wpisać swoje dane, nie
zatajając niczego. To pomoże ekipie naszych naukowców w poznaniu państwa
potrzeb.<br />
<br />
Hamed, Tom i Frank Young podeszli do konsoli. Każdy z
nich wpisywał dane w kolejne tabelki. Niektóre kolumny były nieco
dziwne, jak na obóz dla uchodźców. Grupa krwi, historia chorób, wady
genetyczne w rodzinie. Do konsoli przymocowane były małe, jednorazowe
igiełki, które każdy kolejny użytkownik wymieniał i przystawiał palec,
który lekko nakłuwano w celu pobrania kilku kropel krwi - próbki DNA.
Następnie owijano je w plastikowe torebki i wkładano do drugiej
przegródki, podpisane nazwiskiem dawcy. Grupa, wciąż nieco oszołomiona
ucieczką i rozpoczętą wojną, posłuchała się bez szemrania. Nakazano im
też pozostawienie wszelkich urządzeń, które nadają jakikolwiek sygnał.
Komunikatory, telefony, datapady, omni-klucze. Hamed oddał swój
niechętnie, ale nie miał wyjścia. Wszystko miało być im zwrócone po
przejściu kilkudniowego okresu kwarantanny. Przez cały proces przeszli
naprawdę szybko. Ich odpowiednicy z punktu obok wciąż stali przy bramce.
Kyle Fish odprowadził ich jeszcze kilka metrów, aż do głównego wejścia,
gdzie czekał niewysoki, nieco otyły mężczyzna.<br />
<br />
- Dziękuję, panie
Fish. Również za przesłanie nam wstępnych danych jeszcze podczas lotu.
To pozwoliło nam przygotować się specjalnie na państwa wizytę. Ja
przejmę naszych szanownych gości - powiedział, odsyłając Fisha. - Jestem
Barry i to ja wskażę państwu drogę do miejsca, w którym przez kilka dni
będziecie przebywać. Proszę o wyrozumiałość, ponieważ nie jest to
szczyt wygody, ale obiecuję, że po "przeróbce" dostaniecie coś, czego
się nawet nie spodziewacie w obozie uchodźców.<br />
- Jakiej "przeróbce"? -
odezwała się Amanda. Frank i Sara uśmiechnęli się, bo były to pierwsze
słowa, które powiedziała dziewczyna ich syna od czasu wylotu z Ziemi. <br />
-
Ach, proszę wybaczyć. To taki nasz miejscowy żargon. Chodzi o wszelkie
procedury związane z kwarantanną i dodawaniem do naszego systemu danych,
które zostawili państwo w punkcie kontrolnym. To zajmie góra dwa, no
może trzy dni. - W tym momencie dotarli do czegoś w rodzaju kontenera.
Białe, prostokątne pomieszczenie z tworzywa sztucznego, a w środku koce,
podstawowe jedzenie i kilka krzeseł. W szafce w rogu znajdowały się
proste ubrania na zmianę. - Tak jak mówiłem, na razie skromnie. Jedzenie
będą państwo dostawać każdego ranka. Mam jeszcze jedną prośbę. Niech
panowie - spojrzał na datapad, który przed chwilą wyjął zza paska - Tom
Young, Hamed Al Jilani i Pavel Svoboda będą gotowi do wyjścia za około
dwie godziny. Przyjdę tu po panów, a tymczasem, proszę się czuć jak u
siebie w domu - powiedział na odchodne.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
<div style="text-align: center;">
*</div>
<br />
-
Chwila wytchnienia - odezwała się Sara, siadając na prostym krześle i
biorąc na kolana córeczkę, Emily. - Trudno sobie wyobrazić, że tutaj
jest tak cicho i bezpiecznie. Bóg ma nas w swojej opiece.<br />
- Horyzont w
ostatnich latach stracił na znaczeniu - odpowiedział jej mąż, Frank. - W
jednym z zeszłorocznych wydań "London Daily" czytałem artykuł, że ta
kolonia nie podniosła się po ataku zbieraczy. Nikt nie chce tu
przylatywać, aby odbudowywać zniszczenia. Wszyscy są przekonani, że samo
przebywanie tutaj może przynieść pecha. <br />
Amanda usiadła w kącie
pomieszczenia, na ziemi i zatopiła się w myślach. Podczas lotu
dowiedziała się, że jej chłopak - Michael - w chwili rozpoczęcia inwazji
był w Vancouver. Z Londynu miała tam daleko, ale z Horyzontu... To była
już zupełnie inna skala odległości. Zastanawiała się, czy Michael w
ogóle żyje. W przeciwległym kącie stała trójka "szeregowców" i żywo
dyskutowała.<br />
- Czemu oni nas chcą? - pytał nieco zdenerwowany Pavel. - Myślicie, że wiedzą, że służyliśmy w Przymierzu?<br />
- Uspokój się. Nikt z nas nie służył w Przymierzu - odparł Hamed. - Nie wiem, po co chcą nas poznać bliżej.<br />
- Nikt nie służył? - zdziwił się Tom. - Przecież byłeś na jednej misji, Hamed. <br />
Hamed przez chwilę zaciskał wargi i odezwał się:<br />
-
Byłem na misji, ale nie jako szeregowiec Przymierza, a jako
cywil-zaopatrzeniowiec. Poza tym, misja była tajna i nie sądzę, aby o
tym wiedzieli. <br />
<br />
W głębi duszy Al Jilani wciąż obawiał się, że
jakimś cudem Cerberus dowiedział się o jego udziale w misji
"księżycowej" przed dwoma laty. Mocno się stresował. Jeszcze bardziej
niepokoiło go to, że nigdzie w Sanktuarium nie widział oznaczeń
Cerberusa. Pilot promu, Jake Welsh, otwarcie mówił o tym, że to
inicjatywa ich organizacji. Może był po prostu zbyt gadatliwy i to miała
być tajemnica? Hamed nie znał odpowiedzi i to martwiło go jeszcze
mocniej.<br />
- Hej, chłopcy - powiedziała w ich stronę babcia. Miała
poważną minę i machała palcem wskazującym prawej dłoni. - Nie ufajcie
tym łobuzom, nie ufajcie!</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: center;">
*</div>
<div style="text-align: justify;">
<br />
<br />
Gdy
zaczęło się ściemniać, przyszedł do nich poznany już niewysoki Barry i
zaprowadził do pomieszczeń biurowych ośrodka. Tak przynajmniej
wyglądały. <br />
- Dyrektor Sanktuarium, Henry Lawson, chciałby was poznać - powiedział Barry.<br />
Youngowi
nazwisko zabrzmiało znajomo, ale nie powiązał go z Mirandą Lawson -
agentką Cerberusa, która kontaktowała się z nim, kiedy służył jako
pomocnik Widma na Cytadeli. To właśnie Young wszedł pierwszy. Po
przekroczeniu progu, wszedł do niezwykle jasnego pomieszczenia. Było
usytuowane akurat w ten sposób, aby ostatnie promienie zachodzącej
gwiazdy lokalnej oświetlały całe wnętrze. Przy biurku ustawionym przy
oknie siedział Lawson, który wstał chwilę po wejściu Toma.<br />
- Witaj w
Sanktuarium, Tom, jeśli mogę po imieniu - powiedział pytająco, ale Young
dostrzegł, że nie czekał na odpowiedź. - Nie mam wiele czasu, poza tym
nie myśl, że każdego witam tu osobiście. Widzisz, problem jest w tym, że
mamy na twój temat niekompletne informacje. Ta wojna zaskoczyła
wszystkich i, jakby to powiedzieć... Straciliśmy sporą część danych
naszej organizacji.<br />
<br />
Tom cały czas stał w miejscu i słuchał dyrektora. Ręce miał złożone z tyłu.<br />
-
Wiem, że byłeś obserwowany przez, hm... Mirandę Lawson. Z części
dokumentacji, którą mamy, wynika, że dysponujesz pewnymi talentami,
które mogłyby mi się przydać. Tak samo, jak twoi przyjaciele, z którymi
porozmawiam za chwilę. - Lawson znów usiadł za biurkiem i chwycił
datapad. - Szeregowiec Przymierza, pomocnik Widma z całkiem niezłymi
wynikami, najlepszy rekrut z Doncaster. Osobiste notatki Mirandy
zostały... stracone. - Skrzywił się wyraźnie. - Dlatego zrobimy tak.
Najpierw pytanie. Jesteś tu dlatego, że zwróciłeś się do Cerberusa o
pomoc. Mniemam, że to równoznaczne z chęcią przyłączenia się do
organizacji?<br />
<br />
Toma przeszedł dreszcz. Chłopak miał mętlik w
głowie. Zdaje się, że od czasu podróży do ośrodka Cerberusa, w którym
leczono Sheparda, oni wciąż go obserwowali. Skoro pomimo zniszczenia
części danych wiedzieli o nim tak wiele... Ostatnie lata sprawiły, że
przestał wierzyć w siebie. Praca w fabryce mebli nigdy nie była szczytem
jego marzeń, ale innego wyjścia nie miał. Musiał zarabiać i utrzymać
mieszkanie i babcię. Teraz okazało się, że Cerberus wciąż miał go na
oku. "No to dlaczego nie odezwali się wcześniej?" - nie rozumiał.<br />
-
Przyłączenia się... - Tom mówił, spoglądając na podłogę i wodząc po niej
oczami. - Jeśli zagwarantujecie mi bezpieczeństwo mojej rodziny i
Amandy, to będę dla was pracował.<br />
- Zapewnimy im bezpieczeństwo, nie
obawiaj się. - Henry Lawson uśmiechnął się. - W porządku. Wracaj do
swojej rodziny, a ja zastanowię się, co by tu z tobą zrobić. Do widzenia<br />
<br />
Tom
wyszedł z sali. Jego przyjaciele patrzyli się na niego z ciekawością.
Nie zdążyli niczego dostrzec, ponieważ Barry nakazał im bezzwłoczne
wejście do biura.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
<div style="text-align: center;">
*</div>
<br />
- Pavel Svo.. Slobo - Lawsonowi łamał się język. <br />
- Svoboda, panie dyrektorze - odpowiedział Pavel spokojnie. Był przyzwyczajony do przekręcania jego nazwiska. <br />
-
Potomek słowackich imigrantów, poszukiwanie chleba... - Lawson wiódł
niedbale wzrokiem po kolejnych akapitach akt, które wyświetlał na swoim
datapadzie. - Byłeś na obozie w Doncaster, u majora Burgessa. O tym
obozie słyszeliśmy wiele dobrego, ale zdaje się, że ty niczym się nie
wyróżniłeś.<br />
<br />
Svoboda skrzywił się. Jego rozmówca miał rację. We
wszystkim był piąty albo szósty na dwudziestu. Był dobry, ale nie
najlepszy. Skończył szkolenie z dokładnie takim samym wynikiem, jak
koledzy, którzy w każdym ćwiczeniu byli na szarym końcu. Wtedy mu to nie
przeszkadzało, bo i tak nie wiązał swojej przyszłości z wojskiem. Teraz
jednak czuł, że jest oceniany właśnie przez pryzmat ówczesnych
rezultatów. Dyrektor Sanktuarium spojrzał na Hameda, który starał się
zachować spokój. Stał na baczność i oddychał powoli.<br />
- Hm, Al Jilani. - Lawson podrapał się po głowie. - No tak, krewny tej dziennikarki?<br />
- Tak, prosze pana - odparł Hamed. - To moja siostra.<br />
-
Całkiem niezła. To znaczy pod względem dziennikarskim. Nie gustuję w
tak wygadanych kobietach. - Znów zagłębił się w ekran datapada. - Tutaj
mamy to samo, Doncaster, ale widzę, że chwalono cię tam za umiejętności
technologiczne, inżynieryjne. Nieźle obchodzisz się z omni-kluczem. Hm,
ciekawe, ciekawe.<br />
Młodzi mężczyźni stali na baczność kilka metrów od
biurka. Światło gwiazdy padało na nich pod takim kątem, że nie mogli już
dostrzec twarzy rozmówcy. Hamed nieco się uspokoił. "Nie wiedzieli o
Księżycu" - myślał, czując ulgę.<br />
- Wasz kolega, Young, wyraził chęć
współpracy z nami. Jak widzicie po Sanktuarium, mamy pełne ręce roboty, a
każda para rąk, to w tym momencie cenna rzecz. Macie jako takie
wykształcenie wojskowe, więc i wy możecie się przydać. Nie proponuję wam
złotych gór. Szeregowcy w Przymierzu, szeregowcy tutaj. Zapewniam
jednak, że jeśli się wyróżnicie, to nie ominie was nagroda. My doceniamy
każdego, kto jest gotów ciężko dla nas pracować i zaangażować się w
sprawę.<br />
<br />
Hamed nie wiedział, co powiedzieć. Zobaczył kątem oka, że
Pavel uśmiechnął się i dość szybko zgodził. W sumie, to co innego można
było powiedzieć. Sanktuarium pomaga uchodźcom, więc Cerberus, mimo że
się z tym nie afiszuje, też pomaga. Al Jilani był bardzo bliski zgody,
ale rozważał "za" i "przeciw" tak długo, że Lawson odezwał się.<br />
-
Widzę, że nie jesteś do końca zdecydowany. - Ton głosu Lawsona zmienił
się. Może odczytanie mimiki twarzy by pomogło, ale Hameda raziło światło
i nie mógł dostrzec grymasu na obliczu dyrektora.<br />
- Nie o to chodzi,
panie Lawson - zaczął Hamed. Próbował się zwinnie wykręcić. - Po prostu
tyle się ostatnio dzieje, że muszę się nad tym zastanowić. Proszę dać
mi czas do jutra. Do wieczora. <br />
- W porządku - odrzekł. - Jutro
wieczorem o tej samej porze. Natomiast ty, Slobo...Sbodo... Cholera
jasna. Ty, Słowaku, jutro rano staw się tutaj, w biurze. Fish ci
wszystko wyjaśni. Tymczasem, żegnam was, bo wystarczająco wiele czasu
już zmarnowałem.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: center;">
*</div>
<div style="text-align: justify;">
<br />
Zapadła
noc. Cała grupa spała już w swoim "apartamencie". Hamed bił się z
myślami. Tom się zgodził, Pavel też. To jego przyjaciele i po rozmowach
przed snem powiedzieli mu, że spodziewają się, że się do nich przyłączy.
Tom nie mógł doczekać się pierwszej wspólnej akcji. W obu wstąpiła
młodzieńcza fantazja. Al Jilani musiał przyznać, że Cerberus wyglądał...
dobrze. Pomógł im ewakuować się z ziemskiego piekła. Na prośbę Toma
uratowali Amandę, ryzykując przy tym własnym życiem, a teraz okazuje
się, że to oni stoją za Sanktuarium, projektem, który już teraz ratuje
setki żyć, a jeśli się rozrośnie, to może zbawić i miliony. Nie mógł
zasnąć, musiał zaczerpnąć świeżego powietrza, więc wyszedł przed
kontener. Niebo było przepiękne. Ogrom kosmosu sprawił, że Hamed
odetchnął głęboko i patrzył w odległe gwiazdy. Postanowił się przejść i
oczyścić umysł. Kiedy był małym chłopcem, zawsze mu to pomagało i
zasypiał błyskawicznie po powrocie. Po kilku minutach przechodził obok
basenu, w którym za dnia kąpały się dziesiątki uchodźców, relaksując
się, jakby wojna wcale nie wybuchła. Teraz basen był... pusty. Woda
gdzieś wyparowała, a Hamed usłyszał kroki wojskowych butów.
Błyskawicznie schował się za rogiem i wyglądał ostrożnie.<br />
<br />
Przy
krawędzi basenu szło trzech żołnierzy ubranych po cywilnemu. Mieli broń i
lekkie pancerze, bez oznaczeń. Prowadzili dwoje ludzi, mężczyznę i
kobietę - oboje w średnim wieku. Wyglądali oni na lekko zestresowanych,
ale szli dobrowolnie.<br />
- Spotkał was nie lada zaszczyt - powiedział
jeden z eskortujących ich żołnierzy. - Jesteście jednymi z pierwszych,
którzy pomyślnie przeszli kwarantannę.<br />
- To fantastycznie -
odpowiedziała kobieta. - Dostaniemy teraz to mieszkanie, o którym była
mowa? A kiedy dołączą do nas nasze dzieci? Tęsknimy za nimi. Oddacie nam
komunikatory? Damy znać rodzinie na Eden Prime, że wszystko w porządku.<br />
-
O dzieci proszę się nie martwić. Z moich informacji wynika, że wszystko
idzie zgodnie z planem i nie mamy z nimi żadnych problemów.<br />
<br />
Grupa
zeszła na dno basenu po drabince. Al Jilani tracił ich z oczu więc
przeszedł kilka metrów, kuląc się i upadł na ziemię tuż przy krawędzi.
Dalej obserwował. Żołnierz otworzył drzwi kodem. Konsola wyglądała na
model, który Hamed z łatwością łamał, ale teraz nie miał omni-klucza.
Ręcznie mogłoby być trudno, ale postanowił, że musi spróbować. Zeskoczył
na dół, kiedy wszyscy weszli do środka. Kątem oka dostrzegł kamerę,
która zwrócona była akurat w drugą stronę. Nie miał pojęcia, czy nie
namierzyła go wcześniej, musiał być ostrożniejszy. Dobrał się do konsoli
i otworzył drzwi metodą prób i błędów. Pomogło mu to, że widział w
jakie cyfry mniej więcej klikał żołnierz. Po wejściu w wąski korytarz,
rozejrzał się przezornie. Nigdzie nie było kamer, więc szedł dalej, jak
najmniej hałasując. W następnym pomieszczeniu zobaczył coś, co go
przeraziło.<br />
Dwóch ludzi w białych kitlach przywiązało do pionowo
ustawionych stołów kobietę i mężczyznę, których Hamed widział wcześniej.
To już nie wyglądało dobrowolnie. On był otumaniony, ona krzyczała, ale
natychmiast dostała zastrzyk, po którym ucichła, nie tracąc
przytomności. Al Jilani wyglądał zza rogu ze zdumieniem w oczach. Jeden z
"lekarzy" wcisnął coś na niewielkiej konsoli i swego rodzaju pole
siłowe zmaterializowało się wokół pacjentów. Z góry zsunęły się dwie
kapsuły, które pokryły stanowiska ze stołami. Szklane pokrywy były
przezroczyste, co pozwalało wszystkim obserwować następne wydarzenia. Do
kapsuł wpuszczono jakiś gaz. Ofiary próbowały się wyrywać, ale nie
miały szans. Gazu było tak wiele, że w końcu zapełnił całe komory,
czyniąc wnętrze zupełnie niewidocznym. <br />
<br />
Wtedy, z jednej z nich
dobiegło stukanie. Żołnierze i naukowcy Cerberusa zaniepokoili się.
Jeden z ludzi w białym kitlu podszedł do kapsuły z mężczyzną i
przybliżył do niej głowę z ciekawością. Wydawało mu się, że dostrzegł
pęknięcie. Po chwili, szklana kapsuła rozsypała się w drobny mak, a
"lekarz" został chwycony przez mężczyznę. Hamed widział jednak, że to
już nie był człowiek... Potwór w rodzaju zombie, które atakowały ludzi
na Ziemi właśnie zamordował jednego ze swoich oprawców i wyskoczył z
pojemnika. Od razu potem rzucił się na pierwszego z uzbrojonych ludzi.
Ten próbował strzelać, ale zapomniał odbezpieczyć broń. Dostał cios, w
wyniku którego przecięta została jego tętnica szyjna i cały zalał się
krwią. Dopiero dwóch jego towarzyszy zdołało otworzyć ogień i zabić
potwora. Wszyscy byli przerażeni.<br />
- Kurwa! Musimy zmienić materiał
tych kapsuł. Musimy! Czeka nas jeszcze mnóstwo pracy! - krzyczał drugi z
"lekarzy", trzęsąc się ze strachu.<br />
<br />
Hamed nie czekał. Powoli i
ostrożnie wycofał się, nie wiedząc czy przypadkiem nie śni jakiegoś
koszmaru. Udało mu się wydostać niepostrzeżenie. Wracał powoli, nie
chcąc przyciągnąć niczyjej uwagi. Po dotarciu do reszty swojej grupy
położył się, ale znów nie mógł zasnąć. Wiedział, że tym razem żaden
spacer nie pomoże.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
<div style="text-align: center;">
*</div>
<br />
Spali
dość długo. Frank obudził się, gdy lokalna gwiazda była w najwyższym
punkcie na niebie. Głowa rodziny Youngów była optymistycznie nastawiona.
Przed wejściem znalazł kilka paczek z jedzeniem i piciem, które
uchodźcy dostawali codziennie rano. To on robił śniadanie. Wtedy
podszedł do niego Hamed. Kiepsko wyglądał - miał podkrążone oczy, jakby
całą noc nie spał.<br />
- Panie Young - zaczął Al Jilani. Mówił bardzo
cicho, wręcz szeptał. - Musimy stąd uciekać. To miejsce nie jest takie,
jakie nam się wydawało.<br />
- Hamed - Frank uśmiechnął się szeroko. - Nie
przesadzasz? Zobacz, co nam dali na śniadanie. Chleb, szynka, ser,
jajka. No prawie jak na mojej farmie. Prawie, podkreślam.<br />
Hamed widział, że nawet jeśli powie, co widział zeszłej nocy, to nikt mu nie uwierzy.<br />
-
Proszę posłuchać. Dziś wieczorem idę porozmawiać z dyrektorem placówki.
Musi mi pan obiecać, że jeśli nie wrócę, to uciekniecie stąd. - Ton
głosu Hameda był na tyle poważny, że Frank faktycznie się przejął.<br />
- Ale jak to, nie wrócisz? Co masz na myśli? <br />
- Tutaj dzieją się bardzo złe rzeczy. Jeśli nie wrócę, to uciekajcie.<br />
<br />
Rozmowę
przerwała mała Emily, która wyrwała ojcu z ręki kanapkę z szynką i
uśmiechnęła się, wgryzając się w nią. Niedługo później cała grupa jadła.
W rozmowach dominował temat końca kwarantanny. Niby byli tam tylko
jeden dzień, ale przecież nikt na nic nie chorował, więc wszystko
powinno pójść szybko i sprawnie. Nie mogli się doczekać. Na miejscu nie
było tylko Pavla, który miał szkolenie z Fishem. Niedługo po śniadaniu,
które - patrząc po porze spożycia - było raczej obiadem, przyszedł do
nich Barry i zabrał na spacer po ośrodku. Pokazał im zielone ogrody,
zadbane budynki biurowe, naukowe oraz basen, który służył uchodźcom i
bardzo go sobie chwalili. Al Jilani był zdumiony. Woda znów wypełniała
go po brzegi i po podziemnym kompleksie nie było ani śladu. Potem poszli
na stołówkę, gdzie dziesiątki ludzi spożywało obiad. "Zupełnie za
darmo" - jak mówił Barry. Frank i Tom patrzyli się na wszystko z
zachwytem, tak samo Sara i Emily. Babcia bardziej koncentrowała się na
poprawianiu fryzury swojej wnuczki niż na wycieczce. Frank spoglądał
ukradkiem na Hameda i wciąż zastanawiał się, co przyjaciel jego syna
miał na myśli podczas wcześniejszej rozmowy. Po tej trwającej około
dwóch godzin wycieczce wrócili do siebie. Tylko Tom poszedł z Barrym na
prośbę samego Lawsona. <br />
<br />
Gdy zapadał zmierzch, nadeszła pora, aby
Hamed poszedł na swoje drugie spotkanie z dyrektorem Sanktuarium.
Wiedział, że nie chce pomagać w tym, nad czym pracuje Cerberus,
cokolwiek by to nie było. Musiał się jednak sprytnie wykręcić i wrócić
do grupy, po czym obmyślić plan ucieczki. Największy problem dostrzegał w
przekonaniu Pavla i Toma, którzy po oprowadzaniu byli coraz bardziej
entuzjastyczni, jeśli chodzi o Cerberusa.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: center;">
*</div>
<div style="text-align: justify;">
<br />
Emily
siedziała w kącie kontenera i grała w łapki ze swoją babcią. Sara i
Frank przyglądali się córce. Wtedy rozległo się pukanie o ścianę
pomieszczenia, więc podeszli i otworzyli drzwi. Przed nimi stało
czterech ludzi w lekkich, czarnych pancerzach bez oznaczeń.<br />
- Idą państwo z nami - powiedział jeden z nich.<br />
- Ale dlaczego? - pytał zaniepokojony Frank. - Czy coś się stało?<br />
-
Proszę nie dyskutować, tylko słuchać poleceń. Z danymi państwa grupy
jest pewien problem. Layla z lądowiska często się myli. Dostała już
niejedno upomnienie. Muszą państwo tylko uzupełnić dane.<br />
- Biurokracja - odezwała się Amanda. Spojrzała na uzbrojenie gości. - Ale po co panom ta broń, jeśli można wiedzieć?<br />
- Mówiłem już, proszę nie dyskutować. Im szybciej to załatwimy, tym szybciej przejdą państwo przez proces. Idziemy.<br />
Frank, Sara, Amanda oraz Emily z babcią poszli z grupą żołnierzy.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: center;">
*</div>
<div style="text-align: justify;">
<br />
Hamed
wszedł do biura, a Barry zamknął za nim drzwi. Henry Lawson siedział
przy swoim biurku, dokładnie w tej samej pozycji, co dnia poprzedniego.
Tym razem żaluzje pokrywały pokaźne okna pomieszczenia, które było mocno
przyciemnione. Gość poczuł się nieswojo.<br />
- Witaj, Al Jilani - zaczął rozmowę Lawson. - Rozważyłeś moją propozycję?<br />
-
Długo o niej myślałem - mówił Hamed. Pół dnia planował swoją wypowiedź.
- Jest bardzo atrakcyjna i chętnie skorzystam, ale najpierw muszę się
upewnić, że rodzinie Youngów i Amandzie nic nie grozi. <br />
- Ależ zapewniałem was już, że absolutnie nic złego ich nie spotka. Twoi przyjaciele to widzą. <br />
Hamed stracił pewność siebie. Usłyszał za plecami cichutki dźwięk, jakby lekkie uderzenie buta o but.<br />
- Myślałeś, że nie przejrzymy twojego planu? - Lawson podniósł głos i włączył wielki, naścienny ekran. - Wszystko jest nagrane.<br />
<br />
Al
Jilani spojrzał. Film przedstawiał go, kiedy skradał się przy basenie i
włamywał do kompleksu. Potem pokazano ujęcie chwilę po sytuacji z
zombie, kiedy zabity lekarz leżał na ziemi w kałuży krwi. Kamera z
drugiego kąta pomieszczenia uchwyciła ciemną sylwetkę Hameda, który
wychylał się zza ściany. Nie było ani śladu zombie ani żołnierzy.<br />
- Nie wiem skąd wziąłeś broń, którą go zabiłeś, ale ci ludzie chcieli nam pomóc - powiedział głos zza pleców Hameda. <br />
-
Pavel - odpowiedział, poznając go. - Nie słuchaj go. To nie jest tak,
jak wygląda. Musisz mi uwierzyć. Trochę razem przeszliśmy, Pavel, proszę
cię, zaufaj mi.<br />
- Kamery wszystko widziały. Masz to nagrane, nie widzisz? - Pavel był coraz mocniej zdenerwowany.<br />
- Niczego nie widziały. Widziały tylko to, że wiem, co się tam działo. Nikogo nie zabiłem, Pavel, opuść broń!<br />
Wtedy przed wejściem usłyszeli szybkie kroki.<br />
-
Zabij go. To może być jakaś jego pomoc. Nie wiemy, gdzie był jeszcze
tamtej nocy! - krzyknął Lawson. - Może znalazł sojuszników.<br />
<br />
Hamed
popatrzył się na Lawsona, potem na Pavla. Usłyszał odgłos wystrzału,
poczuł impet uderzenia. Rozejrzał się. Leżał na podłodze w kałuży krwi.
Dotknął prawa ręką swojej lewej piersi. Mocno krwawił. Dostał w serce.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
<div style="text-align: center;">
*</div>
<br />
Do
biura wbiegł Tom Young. Zatrzymał się zdumiony, kiedy zobaczył
uzbrojonego w pistolet Pavla i Hameda, który leżał na ziemi. Szybko
podbiegł do przyjaciela i padł na podłogę, próbując go ratować. Ale
Hamed już nie żył. Jego oczy były wlepione w sufit, a usta szeroko
rozwarte.<br />
- Co tu się stało?! - krzyknął zrozpaczony Tom. - Do cholery! Co się stało? Hamed...<br />
Henry Lawson wstał zza swojego biurka.<br />
-
Twój przyjaciel, Pavel, ocalił mnie. Al Jilani to morderca i zdrajca.
Wczoraj zabił co najmniej jedną osobę, a dziś przyszedł tutaj, aby zabić
mnie. Na szczęście był tu Svoboda.<br />
- Hamed? Mordercą i zdrajcą? - z
niedowierzaniem mówił Young. Tym bardziej, że przy Al Jilanim nie było
widać żadnej broni. - Niemożliwe. Po co miałby cię zabijać? Przecież nam
pomagasz. Pavel? <br />
- Zobacz na to nagranie, Tom - odpowiedział mu Svoboda zimnym głosem, po czym puścił mu spreparowany film.<br />
<br />
Young złapał się za głowę. Po chwili odezwał się w sprawie, z którą przyszedł:<br />
- Moja rodzina... Wróciłem do nich, ale ich już tam nie było... Niczego nie zabrali. Wie pan coś o tym, panie Lawson?<br />
-
Rodzina? - dyrektor przybrał skupioną minę. - To musiała być część
planu Al Jilaniego. Prześledziliśmy jego profil. Zawsze był drugi lub
trzeci. Nigdy nie mógł być najlepszy. Ty i twój kuzyn wyprzedzaliście go
we wszystkim. Musiał was za to skrycie nienawidzić. Mam szczerą
nadzieję, że ich nie skrzywdził... Obiecuję ci, że zrobimy wszystko, co w
naszej mocy, aby pomóc ci ich odnaleźć.<br />
<br />
Do biura weszło trzech
ludzi i bezceremonialnie wynieśli ciało Hameda, po którym został jedynie
krwawy ślad na podłodze. Wraz z nimi wyszedł Pavel, odesłany na wyraźne
polecenie Lawsona. Tom usiadł przy ścianie, zrezygnowany. Płakał, łkał
jak małe dziecko. Stracił rodzinę i jednego z najlepszych przyjaciół. <br />
-
Rozumiesz chyba, że odzyskanie twojej rodziny, to nie jest łatwa
sprawa? - spytał Lawson. - Musisz nam pomóc. To będzie swoista symbioza.
Współpraca w celu odniesienia obopólnych korzyści. Mam dla ciebie
zadanie. Jeśli je wykonasz, pomożemy ci wszystkimi naszymi środkami.<br />
- Co mam zrobić? - odrzekł Tom. Głos mu się łamał.<br />
-
Polecisz z Fishem i Welshem. Macie wyśledzić i schwytać moją córkę,
Orianę. Pavel też poleci z wami. Widzę, ze przydałby ci się teraz...
prawdziwy przyjaciel.</div>
dikajoshttp://www.blogger.com/profile/17852878016698983065noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-4563288153838779576.post-75846268198622736852015-02-17T09:53:00.001-08:002015-02-17T09:53:59.852-08:00Dlaczego czekam na Wiedźmina 3<b>DLACZEGO CZEKAM NA WIEDŹMINA 3?</b><br />
<br />
<div style="text-align: justify;">
Wiedźmin to dla mnie gra wyjątkowa. Zresztą nie tylko gra. Całe uniwersum wykreowane przez Andrzeja Sapkowskiego jest tak wspaniałe, pełne i głębokie, że już dawno przekroczyło w mojej głowie ramy jednego medium - gry, książki czy filmu.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Aby odpowiedzieć na pytanie zawarte w tytule tego artykułu muszę pokrótce napisać, jak zaczęła się moja przygoda z Wiedźminem, a zaczęła się dość dziwnie. Wiedziałem, że jest książka, wiedziałem, że jest gra, ale wskoczyłem w ten pociąg dopiero, kiedy na sklepowe półki wskoczył xboxowy Wiedźmin 2: Zabójcy Królów. Grę przeszedłem z zapartym tchem, chłonąc uniwersum i zaglądając za każdy kamień, drzewo, chałupę we Flotsam, Vergen i wszędzie, gdzie się tylko dało. Po zakończeniu gry nie czekałem długo. Przeczytałem oba zbiory opowiadań, całą Sagę, a potem zagrałem w pierwszą część gry. Następnie obejrzałem serial, a potem... Zrobiłem wszystko tak, jak pan Bóg przykazał. A więc przeczytałem po raz drugi książki, zagrałem w jedynkę, a potem w dwójkę. Proces ten powtórzyłem w całości już trzy razy, a zapewne zrobię to po raz czwarty jeszcze przed majową premierą Dzikiego Gonu.<br />
</div>
<div style="text-align: justify;">
Po tym krótkim słowie wstępu czuję się już na siłach, by wypisać kilka rzeczy, przez które pokochałem gry o Geralcie i które sprawiają, że czekam na nią jak na żadną inną wcześniej.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<b>GERALT</b><br />
<br />
<div style="text-align: justify;">
Punkt pierwszy nie mógł być inny. Postać już teraz, nawet przed premierą trzeciej części gry, ochrzczona została przez wielu największym badassem w historii gier video. W tej chwili w największych RPGach przyjął się raczej model "od zera do bohatera". Możemy grać anonimowym elfem, krasnoludem, człowiekiem i rośniemy w siłę, stajemy się kimś wielkim i... tyle. Są to jednak postacie bez ikry, bez historii i jakiegokolwiek charakteru. Bioware spróbowało to zmienić w DA Origins, dając nam jakieś podstawy identyfikacji z naszym protagonistą, ale od razu w kolejnej części pomysł zarzucono. Rzadko jestem w stanie związać się z postaciami w ten sposób tworzonymi. Zgadzam się ze stwierdzeniem, że jeśli coś jest dla każdego, to jest tak naprawdę dla nikogo. Chcąc zadowolić każdą grupę i dając nieograniczone możliwości tworzenia swojej postaci, twórcy jednocześnie spłycają bohatera, a więc i jakość fabuły pikuje w dół. CD Projekt RED poszło inną droga. Wzięli pełnokrwistego, świetnie napisanego mutanta z obszernie wypełnioną przeszłością, z rozbudowanymi relacjami międzyludzkimi, z długą listą łóżkowych podbojów, z przyjaciółmi, a nawet "adoptowaną" córką, która ma zaliczyć wejście smoka w Dzikim Gonie. I to mi się podoba. Czasem odnoszę wrażenie, że CDP ma łatwe zadanie. W końcu nie tworzą Geralta podstaw, a tylko dopisują historię po Sadze. Jednak trzeba pamiętać, że wiarygodne poprowadzenie tak pełnej postaci łatwym zadaniem nie jest i jak dotychczas - po dwóch częściach gry - czapki z głów przed ludźmi odpowiadającymi za historię "po sagową". Baza fanów gry i książek jest na tyle wielka i tak mocno zaangażowana w tytuł, że każdy błąd i nieścisłość wytknie ze zdwojoną siłą.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgfnguKE3S-xnH2bnpAhbj4ThOPPybxIg9t3aJ6K6Slcvf_BfvdumGXFKfTlTTMsRRiRW81P0ivoZVD-58ZtDm6bYsjODDoCSZKMsJgJhx_7um4M_L_cDuILlXYqAbOK3JW6A2vvqROObOU/s1600/wiedzmin3.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgfnguKE3S-xnH2bnpAhbj4ThOPPybxIg9t3aJ6K6Slcvf_BfvdumGXFKfTlTTMsRRiRW81P0ivoZVD-58ZtDm6bYsjODDoCSZKMsJgJhx_7um4M_L_cDuILlXYqAbOK3JW6A2vvqROObOU/s1600/wiedzmin3.jpg" height="400" width="640" /></a></div>
<br />
<br />
<div style="text-align: justify;">
<b>NAWIĄZANIA DO KSIĄŻEK</b></div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
To coś, co sam dostrzegłem oczywiście przy drugim przejściu gier i na co mocno liczę w Dzikim Gonie. Dysponując licencją na tak bogate i obszerne uniwersum grzechem byłoby nie wypełnić go smaczkami i jestem spokojny o to, że w tej kwestii się nie zawiodę. Co prawda Redzi uspokajają graczy, którzy wraz z trójka dopiero wejdą do świata Wiedźmina, zapewniając ich, że nie będą pogubieni w historii, ale... co mają twierdzić? Mają sami siebie pozbawiać potencjalnego źródła dochodu? Wydaje się, że CDPR próbuje metody "złotego środka" - ciężar lore i całego uniwersum jest umiejętnie obniżany, żeby nowi gracze nie poczuli się odrzuceni, ale jednak jego obecność jest zaakcentowana w wystarczającym stopniu, żeby tacy wyjadacze i pasjonaci jak ja nie czuli, że traktuje się ich jak dzieci. Ilość postaci, nawiązań do książek w rozmowach, książkach czy wydarzeniach w Wiedźminie aż przyprawia o pozytywny ból głowy. Niektóre nawiązania są subtelne, inne rzucają się w oczy od razu. CDP RED umiejętnie korzysta z całej palety miejsc, interesujących charakterów, a nawet uwarunkowań politycznych z Sagi. Kończy niektóre wątki przez Sapkowskiego nie dokończone, inne delikatnie porusza. Kiedy, znając już książki, przechodziłem Zabójców Królów, miałem wątpliwości co do linii fabularnej. Wymordowanie głów państw północy to NIESAMOWICIE śmiały manewr ze strony scenarzystów. To wstrząsa fundamentem całego świata. Na szczęście twórcom udało się ułożyć fabułę i zakończenie Wiedźmina 2 tak, że trudno się czepiać. Co jak co, ale wizja kolejnej, tym razem decydującej już inwazji na północ dominowała w mojej głowie jako czytelnika pod koniec Sagi. Cesarz Emhyr z Nilfgaardu szykował, zmiękczał sobie Północ i plany ataku bez wątpienia były gotowe. Jedyne, co może dziwić, to wspomniane wymordowanie monarchów, ale... To w sumie jeden z potencjalnych sposobów, trochę mało subtelny jak na Emhyra, ale nie jest nie do zaakceptowania.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
<b>OTWARTY ŚWIAT, PŁOTKA</b></div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Wiedźmin w otwartym świecie. Kiedyś brzmiało to jak bajka, ale dziś, gdy oglądam gameplaya z Geraltem przemierzającym Redanię na Płotce, nabrało to realnych kształtów. Świat ma być wielki, odwiedzimy Novigrad, Skellige, Oxenfurt. Pojedziemy tam, gdzie nas oczy poniosą. Liczę tylko na to, że koń będzie trzymał poziom raczej Red Dead Redemption niż Skyrima. Western od Rockstara to w mojej opinii wciąż najlepsze przeniesienie tych pięknych zwierząt do wirtualnej rzeczywistości. Gameplaye Dzikiego Gonu wyglądają pod tym względem obiecująco. Dodatkowo 50 godzin głównej linii fabularnej i najmniej drugie tyle pobocznych? Brzmi pięknie.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEh3gOORbx4B-onsKKvvC5lPw5-QsiHmeoEkT3d9q9sIpmz7kIaDFu8kxiTNLaQX3ehHY_nVupky3AtKHAkZ3MEZv6VzZmuq7HlTf9OuRbowHZ0_YHPWJaDRh5_9dWQ7OgEM4deNPVNC2_XD/s1600/wiedzmin31.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEh3gOORbx4B-onsKKvvC5lPw5-QsiHmeoEkT3d9q9sIpmz7kIaDFu8kxiTNLaQX3ehHY_nVupky3AtKHAkZ3MEZv6VzZmuq7HlTf9OuRbowHZ0_YHPWJaDRh5_9dWQ7OgEM4deNPVNC2_XD/s1600/wiedzmin31.jpg" height="360" width="640" /></a></div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
<b>FABUŁA</b></div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Mówi się, że Dziki Gon ma być Skyrimem z dobrą historią. Gry z otwartym światem mają problem z wiarygodnym zapełnieniem wykreowanych przez siebie terenów, każdy gracz to wie. Ich zawartość często budzi wątpliwości odnośnie jakości. Nudne questy poboczne, bezpłciowi NPC, historia niby wielka, niby epicka, a jednak trudno się w nią wczuć. Redzi korzystają z bogatego uniwersum i doskonale wiedzą, jak z niego czerpać, co wyciągnąć, a co doprawić odrobiną własnej inwencji. Dlatego mamy pewność, że postacie będą miały swoje charaktery, motywacje i opinie. Wiemy, że historia koncentruje się na osobie Geralta, jego uczuciach i na osobach mu bliskich. Jeśli ktoś lubi się wczuwać w postacie z gier i zanurzyć w jej przygodach, to trudno o lepszą okazję.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
<b>QUESTY POBOCZNE</b></div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Zapowiedzi Redów są muzyką dla moich uszu. Zadania robione na "odwal się" i bezrefleksyjne "robienie expa" stały się normą w grach RPG. Byle tylko zrobić poziom i zyskać dostęp do nowego ciosu etc. O ile przy Dragon Age: Inkwizycja bawiłem się dobrze, to jednak ilość questów "przynieś, wynieś, pozamiataj" sprawiała, że człowiek po prostu się frustrował. Powtarzalność i nuda ziejąca z monitora w chwilach realizowania tych zamówień na pięć kawałków barana, albo zbierania kolejnych z czterdziestu części "czegośtam" nie służyła niczemu. Nasz wielki Inkwizytor biega po wzgórzach i poluje na barany? Serio? W Dzikim Gonie questy poboczne mają być wciągające, zaskakujące, a przede wszystkim rozwinięte. Słowo klucz! Co stoi na przeszkodzie, żeby z takiego questa zrobić ciekawą historię z trudnymi decyzjami i konsekwencjami? Czasem mam wrażenie, że Bethesda czy Bioware (inni też) stracili ogólnie pojmowaną kreatywność. Nie chcą się przemęczać. Wystarczy wspomnieć owiane złą sławą lokacje z DA2, czyli kopiuj - wklej x 10. Nastawienie CDPR pokazuje jednak, że można mieć do tego innego podejście. Nie dali mi jeszcze powodu, żeby w nich wątpić, więc mocno wierzę, że dostaniemy questy poboczne na wysokim poziomie.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
<b>BEZPŁATNE DLC I ŚWIETNY PR</b></div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Jeśli ktoś przejrzy dowolne zagraniczne strony internetowe o tematyce growej, poprzegląda filmiki na youtubie (niekoniecznie dotyczące Wiedźmina) ten znajdzie nie dziesiątki, a setki, a może nawet tysiące pozytywnych komentarzy odnośnie działań CD Projekt Red. Pomysł udostępnienia kilkunastu drobnych dodatków za darmo niedługo po premierze został gorąco przyjęty przez fanów i media branżowe. W erze dojenia porfteli graczy, w której każe się sobie płacić za zbroję dla konia, czy nową fryzurę protagonisty jest to ewenement. To przykre, bo pokazuje, jak zboczyła z drogi branża gier wideo. W Dzikim Gonie otrzymamy to za darmo, a zespół chętnie o tym mówi w niemal każdym wywiadzie i na każdym większym evencie. Skoro jest się czym chwalić, to czemu nie? Wychodzą tam z założenia, że jeśli zapłaciłem te 120 zł za grę, to obdarowałem ich zaufaniem i po prostu są zobligowani, żeby to zaufanie utrzymać, a nie odwracać się plecami i liczyć kolejne banknoty od naiwniaków, jak to często robi EA. Jeśli CDPR wyda dodatek płatny, to obiecują, że będzie to kilkanaście godzin historii. Do mnie to przemawia.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiZPG-gTc2AxiiFu4TKX9ikXuqgDusPVgTt2L7iUO__YIS8GvI0rbFZD3k7F2zky4z587mGMX9COEzE53qKOROMahzX7ClGdABJEtj0OjsD9zumFmYNWChVKYak324KfbYVqbzeSGUPa-5q/s1600/wiedzmin.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiZPG-gTc2AxiiFu4TKX9ikXuqgDusPVgTt2L7iUO__YIS8GvI0rbFZD3k7F2zky4z587mGMX9COEzE53qKOROMahzX7ClGdABJEtj0OjsD9zumFmYNWChVKYak324KfbYVqbzeSGUPa-5q/s1600/wiedzmin.jpg" height="387" width="640" /></a></div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
<b>KONIEC HISTORII GERALTA</b></div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Ciri i Yennefer - dwie fundamentalne postacie w historii wiedźmina wchodzą na scenę na sam koniec trylogii. Nie mogę się doczekać, by zobaczyć wizję scenarzystów CDPR. Ciri prezentuje się pięknie i śmiało mogę stwiedzić, że jej wygląd spełnia wszelkie moje oczekiwania. Ba, jest nawet lepiej, niż przypuszczałem. Yennefer nie pokazała się jeszcze na żadnym gameplayu (poza zamkniętymi pokazami), a jej przedstawienie na kilku trailerach jest niespójne, dlatego wciąż nieco się obawiam. Ważniejsze od wyglądu jest jednak ostateczne rozwiązanie, finał historii i walka z Dzikim Gonem. Liczę na dużo wspaniałych dialogów między całą wspomnianą trójką, wizję Gonu przedstawioną przez scenarzystów oraz pasjonujące przygody w otwartym świecie. Liczę na to, że nasze decyzje faktycznie będą miały wpływ na otoczenie, ale też, że wywołają silne odczucia w nas samych. </div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Czasem stwierdzam, że Władca Pierścieni jest filmem mojego życia. Jest w moich oczach perfekcyjny w niemal każdym względzie i naprawdę nie spodziewam się, bym w wieku siedemdziesięciu lat twierdził, że jakiś film przebił dzieło oparte na twórczości Tolkiena. Podobne odczucie mam odnośnie Wiedźmina i branży gier. Chcę, żeby to była gra mojego życia i bardzo liczę na to, że już w maju będę tego pewien. Oba te dzieła, oba uniwersa i obaj ich twórcy i zespoły odtwórców poruszają bowiem we mne coś więcej niż pragnienie zabawy i rozrywki. Odnoszą się do treści ponadczasowych w kulturze i są dla mnie czystą sztuką, płynącą w wartkim potoku nijakości i bezcelowości. Cieszę się, że byłem w stanie je wyłowić i pozostaną ze mną na całe życie. A odnośnie Wiedźmina 3 z pewnością pokaże się jeszcze sporo moich tekstów. Zastanawiałem się nawet nad Let's Play'ami, ale do tego droga jest trochę dalsza.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: center;">
W międzyczasie zapraszam do mojego niedługiego opowiadania (około 28 storn) w uniwersum Wiedźmina.</div>
<div style="text-align: center;">
<br /></div>
<div style="text-align: center;">
<span style="font-size: large;"> <a href="http://dikajos.blogspot.co.uk/2014/05/wiedzmin-powrot-odcinek-i.html">TUTAJ </a></span></div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
A dlaczego Wy czekacie na Wiedźmina? :)</div>
dikajoshttp://www.blogger.com/profile/17852878016698983065noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-4563288153838779576.post-85492069235596300442015-02-17T09:39:00.000-08:002015-02-17T09:39:13.335-08:00Dikajos Opowiadania, recenzja na FacebookuOd dziś blog istnieje też na Facebooku<br />
<br />
Oto link do fanpage'a. Jeśli często tu bywasz i czytasz moją twórczość, to zapraszam do polubienia przyciskiem z prawej strony bloga, albo w wejście w link poniżej :)<br />
<br />
<div style="text-align: center;">
<a href="https://www.facebook.com/pages/Dikajos-opowiadania-recenzje/732701780178291?ref=bookmarks"><span style="font-size: x-large;">TUTAJ </span></a></div>
dikajoshttp://www.blogger.com/profile/17852878016698983065noreply@blogger.com0