Charon - "demon śmierci", przewoźnik dusz przez Styks, rzekę śmierci.
Postać zaczerpnięta z mitologii greckiej, by nazwać księżyc Plutona w
1978 roku. Wiele lat później odkryto, że wcale nie jest to satelita, a
pokryty lodem przekaźnik masy, starożytne urządzenie umożliwiające
podróże na niewyobrażalne odległości.
Feron, drell na służbie u Handlarza Cieni, siedział zamyślony na białym,
plastikowym krześle. Nie znał greckiej mitologii, ale potrafił
rozpoznać śmierć. Po przybyciu w okolice Plutona widział jej sporo.
Przed decydującą o losach wojny bitwą o Ziemię dostał polecenie, aby
przeczekać walkę na jednym z księżyców Jowisza, a potem ruszyć do
Charona razem z całą swoją flotą, liczącą około dwudziestu okrętów.
Większość z nich wypełniona była surowcami i inżynierami, którzy umieli
je spożytkować. Gdy przybyli na miejsce, wokoło ciężko uszkodzonego
przekaźnika krążyły szczątki jednej ze zmasakrowanych ludzkich flot.
Okolica była bardzo niebezpieczna. Drell, jako dowódca, podjął decyzję,
że zbudują małą, tymczasową bazę na Plutonie i właśnie z niej będą
wypuszczać wyprawy naprawcze. Nie mógł ryzykować utraty większych
statków w wyniku zderzeń z odłamkami.
Plany, które otrzymał od swojej przyjaciółki - Liary, okazały się
bezcenne. Jego inżynierowie pracowali niemal bez wytchnienia. Musieli
się spieszyć. Nie było sposobu, by skontaktować się z kimkolwiek spoza
układu. Feron spodziewał się jednak, że niedługo ktoś przeleci przez
przekaźnik, więc ucieszył się, kiedy po miesiącu zakończono prace i
doprowadzono Charona do stanu używalności. Tak im się przynajmniej
wydawało. Wciąż jednak istniał problem odłamków, których jego mała flota
nie miała jak usunąć. Jeśli przez przekaźnik skoczyłaby tu Normandia,
to nie byłoby problemu, może z wyjątkiem kilku zadrapań, ale jakakolwiek
mniejsza jednostka roztrzaskałaby się o kadłub któregoś ze statków,
spoczywających na tym ponurym, kosmicznym cmentarzysku.
Pogrążonego w rozmyślaniach drella zainteresowała wiadomość o powrocie
jednej z misji, najważniejszej. Postanowił wyjść z inicjatywą i wysłał
na Ziemię prom, który miał zaczerpnąć informacji. Pojazd wrócił, a jego
dowódca właśnie wszedł na salę i zdawał mu relację, że na głównej
planecie Układu Słonecznego wciąż trwają walki, ale główne siły
Żniwiarzy zostały zlikwidowane. Feron słuchał z obojętnością. Wiedział
już o tym z zupełnie innych źródeł.
- Rozumiem, wiem, co się stało. Powiedz czy dowiedziałeś się czegoś o
osobach, które mieliście namierzyć? - spytał, chcąc skrócić raport
podwładnego do minimum.
Szef zwiadowców, na oko dwudziestoletni, wyjął datapad, na którym
najwidoczniej miał wszystko zapisane. Feron otworzył szerzej oczy i
wyrwał mu urządzenie z ręki, krzycząc:
- Co ty sobie, do cholery, wyobrażasz?! Datapad? Pracujesz dla Handlarza
Cieni, ty idioto! Takich informacji nie można przenosić na tego rodzaju
urządzeniach... Przecież to mogłoby wpaść w nieodpowiednie ręce. -
Skończył spokojnie, tonem niemal pedagogicznym.
Młody żołnierz próbował się tłumaczyć, ale nie potrafił sklecić zdania.
Zniecierpliwiony czekaniem Feron odesłał go gestem dłoni i zanurzył się
w lekturze.
Wieści, o które prosił, były przeznaczone dla Liary, ale jako że nie
było jej w okolicy, nie zwlekał z rozpoczęciem czytania. Usadowił się na
niewygodnym krześle i zaczął studiować zawartość nośnika danych. Z
informacji zawartych na datapadzie wynikało, że Wrex i Samara rozpoczęli
misję, która miała na celu znalezienie Mirandy. Ich wspólne zadanie
powinno w jakiś sposób pomóc Shepardowi. Ha! Więc on żyje - pomyślał
Feron. - Liara będzie zachwycona. Wiedział, że jego szefową łączy z
komandorem silne uczucie. Cieszył się, że będzie mógł jej ogłosić tę
nowinę. Z tych rozmyślań wyrwał go jednak głos jednego z jego oficerów,
który zgłaszał się przez omni klucz.
- Szefie, mam pilną sprawę. Zdaje się, że jakaś jednostka chce
skorzystać z przekaźnika Charona. - W głosie żołnierza słychać było
wielkie podniecenie. - Odbieramy silny sygnał, jakby zaraz coś miało z
niego wyskoczyć.
Drell zerwał się z krzesełka i skierował kroki do centrali łączności.
Zastanawiał się, czy przekaźnik na pewno zadziała i czy na jednostce,
która zaraz ukaże się ich oczom, jest jego szefowa. Wszedł na niewielką
salę i spojrzał w liczne monitory, na które oficer właśnie przełączył
wizję z kamer ustawionych najbliżej przekaźnika. Czuli dreszcz
niepewności. Spodziewali się ujrzeć Normandię, lecz z Charona wyleciało
coś o wiele mniejszego...
- Jasna cholera! Co to jest?! - krzyknął przerażony Donnelly.
- Nie panikuj, mam wszystko pod kontrolą - uspokajał go Joker.
To, co Donnelly widział, nie napełniało go spokojem, a z pewnością było
dalekie od tego, by ktoś posiadał to pod kontrolą. Wyszli z przekaźnika,
a wszędzie w zasięgu wzroku były większe lub mniejsze szczątki statków.
Joker machał rękami w, wydawałoby się, zupełnie nieskoordynowany
sposób.
- O, mamusiu - bezradnie wyszeptał inżynier, zaciskając mocniej pasy bezpieczeństwa. Trzęsło niemiłosiernie.
Moreau ominął wielki kadłub przedzielonego na pół krążownika, by po
chwili instynktownie pikować mocno w dół, aby uniknąć zderzenia z
fragmentami jakiejś fregaty. Nie mógł uchronić Kodiaka przed wszystkimi
odłamkami i nawet nie próbował. Starał się tylko, by nie dać się trafić
największym częściom, które pozostały z floty Przymierza. Wykonał kilka
niesamowitych uników.
- Już? Powiedz, że to już! - powiedział spanikowanym głosem Donnelly, wciąż nie otwierając oczu.
- Wiedziałem, że nie będzie z ciebie pożytku! - zdenerwował się Joker.
Dwa manewry w prawo, a potem efektowna beczka. Kodiak nie był może
demonem zwrotności, ale artysta pilotażu, jakim był Moreau, wykrzesał z
niego ile tylko mógł. Nagle ustabilizował lot. Inżynier poczuł to i
otworzył oczy. "Uff, żyjemy" - westchnął. Chwilę później wylecieli z
cmentarzyska. Cała sytuacja trwała nieco ponad dziesięć sekund.
- No, to możemy otwierać szampany. Przekaźnik działa - odetchnął pilot, ocierając dłonią pot z czoła.
- Pozwól, że najpierw zmienię gacie - powiedział rozgoryczony Donnelly,
usadawiając się wygodniej w fotelu i rozluźniając wszystkie mięśnie.
Popatrzył w sufit pojazdu i wziął głęboki wdech. Wydech trwał kilka
długich sekund.
Przez cały czas od wyjścia z przekaźnika na pulpicie promu świeciła się
kontrolka oznajmująca połączenie przychodzące. Inżynier w końcu ją
nacisnął.
- Halo. Widzimy wasz prom. Kim jesteście? - powiedział nieznajomy głos.
Joker zaczął intensywnie myśleć, co powiedzieć. Nie chciał się
przedstawiać, bo wciąż nie było wiadomo, kto jest po drugiej stronie.
Rozważał kilka opcji, ale wszystkie plany zniweczył jego towarzysz.
- Hej. Tu Ken Donnelly z SSV Normandii. Nie mogliście wyczyścić tego burdelu?
Moreau schował twarz w dłoniach, ale odpowiedź rozmówcy rozwiała jego obawy:
- Tu agent Handlarza Cieni. Cieszymy się, że jesteście. Wysyłamy wam
koordynaty na naszą bazę na Plutonie. Lądujcie śmiało. Bez odbioru.
Z lądowiska prowadzono ich wąską, prowizoryczną rurą, utrzymującą
atmosferę i tlen na odpowiednim poziomie. Dwóch ludzkich najemników
wiodło mężczyzn do największego kontenera, bo z nich właśnie zbudowana
była baza. Całość nie wyglądała zbyt atrakcyjnie. Gościom wydawało się,
że znają jednego z członków eskorty, ale ten przez cały czas miał na
głowie hełm.
W końcu Joker i Donnelly usiedli na plastikowych krzesłach, a po chwili
wyszedł do nich Feron. Nie znali się osobiście, ale zielonoskóry drell
wiedział o obu więcej, niż kiedykolwiek zdecydowaliby się mu powiedzieć.
W końcu był przyjacielem Handlarza Cieni.
- Nawet nie wiecie, jak bardzo się cieszymy, że jesteście. Opowiadajcie! - zakrzyknął drell, siadając na trzecim krzesełku.
Goście spojrzeli na siebie, po chwili znów na gospodarza.
- Lepiej ty mów. Co się dzieje na Ziemi?
- Ach, tak. Przepraszam. Liczę na to, że potem opowiecie mi ze szczegółami, co się dzieje z Normandią.
- Się wie - przytaknął Donnelly.
Przez około godzinę Feron opowiadał im o pracach przy przekaźniku i jak
skończyła się bitwa o Ziemię. Usprawiedliwiał, dlaczego nie mogli
sprzątnąć odłamków z okolic Charona. Mówił o wciąż trwających ciężkich
walkach na głównej planecie układu. Najlepsze zostawił na koniec:
- A komandor Shepard... żyje - wypowiedział te słowa i czekał na reakcję rozmówców.
Obaj przez kilka sekund nie odzywali się. Widział w ich oczach
narastającą radość, która eksplodowała, kiedy rzucili się na niego i
zaczęli ściskać.
- Jak się czuje?! Co mówił?! Jak w końcu załatwił te mechaniczne
kałamarnice?! - przekrzykiwali się, pytając drella o wszystko, co im
przyszło do głowy.
Feron poczuł się niezręcznie i zaczął tłumaczyć sytuację.
- Shepard żyje, ale jest w stanie śpiączki. Wiem, że kilkoro waszych
przyjaciół próbuje mu pomóc. Urdnot Wrex, Samara i była agentka
Cerberusa, jak jej tam było...
- Miranda Lawson. - Wspomógł go stojący w rogu kontenera najemnik, którego mężczyźni kojarzyli.
Potem wydawało im się, że ich rozmówcy ukartowali ten dialog, aby było
dramatyczniej. Powszechnie wiadome było, że drelle mają niesamowitą
pamięć. Kim był ten najemnik? - zastanawiali się w duszy.
W chwilę później ich myśli wróciły na właściwe tory. Śpiączka... Joker cicho zaklął, myśląc, że nie jest tak różowo, jak jeszcze przed chwilą zakładał.
- Macie tu może jakieś piwko? - zagadnął Donnelly.
- Nie czas na piwko. Wracamy przez przekaźnik. - Joker naprostował kolegę. Czuł wielki przypływ adrenaliny i motywacji.
Po kilku chwilach uzupełniającej rozmowy wszyscy wstali i Feron, wraz z
dwoma najemnikami, odprowadzał ich do Kodiaka. Po drodze mijali kilku
ludzi, wyglądających na naukowców. Patrzyli oni na gości z zadowoleniem i
poczuciem spełnionego obowiązku. Ich ciężka praca przyniosła owoce.
Przekaźnik był całkowicie sprawny.
- Jeden z moich ludzi poleci z wami.
- Nie potrzebujemy niańki - oburzył się Moreau.
- Nie rozumiesz - oświadczył drell. - On się za wami stęsknił.
Po chwili tajemniczy najemnik ściągnął hełm. Oczom mężczyzn ukazała się dobrze im znana, poszarpana bliznami twarz.
- Witajcie, chłopaki. Znajdzie się miejsce dla gapowicza? - zapytał ochrypłym głosem najemnik.
- Zaeed Massani! O żesz jasny gwint, ale niespodzianka - powiedział
Donnelly, klepiąc dawnego towarzysza po ramieniu. - Co ty tu robisz, do
diaska?
Znajomy najemnik uśmiechnął się na swój niebywale brzydki sposób:
- Handlarz Cieni zawsze dobrze płacił.
Cała trójka wskoczyła do Kodiaka i odleciała w stronę Charona. Feron
wrócił do sali komunikacyjnej, w której cała grupa jego podkomendnych
siedziała skupiona wokół monitora. Drell przyjrzał się. Odtwarzali
nagranie wyczynów Jokera. Nie ukrywali zachwytu, komentując kolejne
ewolucje na kilkunastosekundowym nagraniu. Tylko dowódca znał wszystkie
detale misji. Oni nie wiedzieli nawet, kogo gościli. Nie mógł się
powstrzymać i powiedział im, kto jest uwieczniony na filmiku.
Opowiedział o chorobie pilota. Kiedy skończył, puścili nagranie jeszcze
kilka razy. Żałowali, że nie poprosili o autograf.
Powitaniom nie było końca. Cała załoga chciała przywitać się z Zaeedem.
Nie miał pojęcia, że tak go lubią, a może nie lubili, ale był pierwszym
"stworzeniem" zza przekaźnika, które wpadło im w ręce. Wyściskali go jak
pluszowego misia. Massani się witał, Joker opowiadał o relacji Ferona, a
Donnelly wziął model Kodiaka z kajuty komandora i w niezwykle obrazowy
sposób pokazywał załodze ewolucje Moreau, imitując odgłos silnika i
składając przy tym usta w zabawny sposób. Przecież nikt nie musiał
wiedzieć, że miał wtedy zamknięte oczy. Wszyscy przycichli, kiedy Joker
poruszył temat Sheparda.
- Żyje - oświadczył, dodając od razu - ale jest w śpiączce.
- To więcej, niż wiedzieliśmy wcześniej. Znacznie więcej! - zakrzyknął James, uderzając pięścią w otwartą dłoń.
- To nic trudnego, biorąc pod uwagę, że wcześniej nie wiedzieliśmy nic - ironicznie skomentował Javik.
Wszyscy poczuli, że ich motywacja wzrosła kilkukrotnie. Komandor żył!
Wiadomości były dobre. Ich dowódca wciąż oddychał, a część jego byłej
załogi już szukała sposobu, by mu pomóc. Teraz będą mogli do nich
dołączyć.
Liara analizowała słowa Ferona. Zwiadowcy byli na Ziemi kilka dni temu.
Od tego czasu działania Wrexa, Samary i Mirandy mogły znacznie posunąć
się do przodu. Zastanawiała się, co mogli osiągnąć, a przede wszystkim,
jak chcieli pomóc Shepardowi. Już nic nie stało na przeszkodzie, żeby
ruszyć przez przekaźnik. W końcu odezwała się do Jokera:
- Jeff. To cmentarzysko statków... Normandia przejdzie przez nie bez szwanku?
- Tak, pod warunkiem, że nie wyskoczą na nas krwiożercze sondy z
czerwonym światełkiem - odpowiedział, nawiązując do misji w bazie
zbieraczy.
Wszyscy członkowie załogi rozeszli się na swoje stanowiska. Zbliżał się
moment, na który czekali niemal dwa miesiące. Wielu z nich w głębi
duszy nie wierzyło, że kiedykolwiek wrócą, ale teraz, kiedy wiedzieli,
że w niedługim czasie znów zobaczą Ziemię, czuli rozsadzającą ich od
środka adrenalinę. Przekaźnik w układzie z planetą Zayo mieli w zasięgu
wzroku. Meldowali gotowość, odzywając się kolejno na mostek.
Traynor: - Koordynaty sprawdzone. Jesteśmy gotowi.
Garrus: - Działa skalibrowane. Nawet jak wylecimy prosto na szczątki krążownika, to nie ma się czego bać.
Ashley: - Bariery postawione. Sto procent siły. Bez odbioru.
Tali: - Silniki gotowe do pracy na maksimum możliwości.
James: - No to jazda!
- No to hop - wyszeptał sam do siebie Joker, po czym skierował fregatę w
stronę przekaźnika. Kątem oka spojrzał w prawo, na puste siedzenie obok
siebie. Cicho westchnął.
Po chwili poczuli wejście w nadprzestrzeń. Tego uczucia doświadczali
dziesiątki razy, ale teraz było inaczej. Przeczuwali, że najdłuższa
podróż ich życia niebawem dobiegnie końca.
Chłodne, czwartkowe popołudnie nie zachęcało do aktywności. Większość
żołnierzy zaszyła się w swoich kwaterach, grając w karty, bądź zbierając
się na stołówce przy lądowisku, na której z telewizora bezustannie
słychać było wiadomości. Dotychczasowe newsy nie mówiły nic nowego.
Wielka Brytania była już niemal całkowicie wyzwolona spod panowania
Żniwiarzy, podobnie Francja, Niemcy, Polska i kraje skandynawskie. Opór
wroga wciąż był mocny w Ameryce Północnej, ale najgorzej było w krajach
azjatyckich - Chinach i Indiach. W obu Żniwiarze mieli prawdziwą
"ucztę". Z powodu gigantycznego zaludnienia tych regionów, stały się one
głównym celem wroga. Wiadomo było, że z powierzchni Ziemi zniknęło
około pięciuset milionów Chińczyków. Statystyki na temat Indii były
niejasne. Około jedną trzecią ze schwytanych przerobiono na zombie. To
daje zawrotną liczbę wrogów do pokonania. Wiadomo było, że siły
chińskie, współpracując z oddziałami salariańskimi i turiańskimi,
próbują wyzwolić kraj.
W pewnym momencie z telewizora usłyszeli nową wiadomość. Była zupełnie
inna od poprzednich. Wygłaszała ją kobieta, którą znali z przedwojennych
programów Westerlund News:
-Tu Khalisah al-Jilani. Mówię do państwa z kolebki ruchu oporu i zarazem
miejsca, gdzie byliśmy świadkami największego triumfu w historii
galaktyki - z Londynu. W ostatnich dniach nie podawaliśmy informacji o
stanie zdrowia komandora Sheparda - człowieka, który był dla nas
wszystkich natchnieniem podczas najczarniejszych chwil. Teraz wiemy, że
jego stan jest krytyczny. W związku z czym pokazuję państwu komunikat
jednego z wojennych bohaterów - majora Coatsa.
Na ekranie pokazała się skierowana do komisji przemowa Coatsa. Chwila, w
której chwycił mikrofon i zaczął zachęcać do wstąpienia do grupy
uderzeniowej, mającej na celu atak na siedzibę Przymierza w Vancouver.
- Ale ta babka ma wtyki. Wcisnęła kamery nawet na posiedzenie komisji -
odezwał się jeden z żołnierzy, spożywając posiłek na stołówce. Miał na
sobie błyszczącą, skórzaną kurtkę.
- Coats prosi o wszystkie dostępne siły dla Sheparda. Może i my
powinniśmy się zgłosić - zastanawiał się jego rozmówca, wpatrując się w
ekran.
Szeregowy Ramirez skończył posiłek. Wraz z towarzyszem wstali od stołu i
wyszli przed budynek, by zapalić papierosa. Kontynuowali rozmowę:
- Słyszałem, że komisja wypięła się na nich. Nie będzie wsparcia floty.
Nie wiadomo nawet, czy zorganizują sobie promy - przemyślał sprawę
latynos. - Nie warto iść śmierci w paszczę bez siły ognia. Przeżyliśmy
jedno piekło. Po co ładować się w kolejne?
Żołnierze oparli się o ścianę i relaksowali papierosem, zaciągając się,
jak najgłębiej potrafili. Nagle usłyszeli odgłos silników jakiegoś
statku lądującego za budynkiem. Nie było w tym nic dziwnego, już setki
jednostek startowały i odlatywały z tego miejsca, ale tym razem
spostrzegli, że wielka liczba zgromadzonych w okolicy żołnierzy patrzyła
w niebo dokładnie nad budynkiem, przy którym stali. Odrywali się od
wykonywanych czynności. Rzucali karty, przestawali flirtować z
miejscowymi pięknościami, przerywali golenie. Zaraz potem ruszali
szybkim krokiem, niektórzy truchtem, w stronę lądowiska. Ich twarze
przybierały wyraz zdumienia. Jeden z żołnierzy, którzy przebiegali obok
nich, słyszał rozmowę sprzed chwili i mijając ich krzyknął radośnie:
- Chyba macie swoją siłę ognia! - Po czym dołączył do tłumu ciągnącego za stołówkę.
Zaintrygowany Ramirez włożył papierosa w usta i przeszedł kilka metrów,
aby mieć w zasięgu wzroku lądowisko. Gdy żołnierz był już w stanie
dostrzec obiekt tego powszechnego zainteresowania, papieros wypadł mu z
szeroko rozwartych ust.
Na lądowisku kotłowało się. Dziesiątki ludzi nie mogły uwierzyć w to, co widziały. Na Ziemię powróciła fregata - legenda.
Zgromadzeni w domu Mirandy Lawson spędzili noc dobrze. Wszyscy spali
zadziwiająco głęboko i spokojnie. Prowizoryczne materace nie były
szczytem wygody, ale w ostatnich tygodniach nie zaznali niczego
lepszego. Mirandzie śniło się jednak, że na placu przed jej kwaterą nie
ma nikogo. Odpędzała od siebie te myśli.
Pierwsza wstała Samara, która, jak zwykle z rana, zabrała się do
medytacji. Próbowała uspokoić myśli. Umysł każdego z nich analizował
jednak możliwości. Ilu żołnierzy jest w tej chwili przed ich kwaterą?
Bali się rozsunąć zasłony. Przebierali się powoli.
Major Coats był najszybszy. Mimo swojego kalectwa, nie tracił dobrego
humoru. Po ubiegłonocnej rozmowie przy ognisku był dziwnie spokojny. W
pomieszczeniu byli jeszcze Miranda Lawson, egzekutorka Samara i kapral
Michael Young, który po stracie swojej jednostki był przydzielony do
grupy Lawson. Tutaj też nie miał szczęścia. Kolejnego przydziału nie
dostał, ponieważ organizacyjny paraliż wciąż utrudniał aktualizację
stanu osobowego armii. Young nie spieszył się z wyjaśnieniami. Nie
zgłosił się do dowództwa po powrocie z Marsylii. Czuł, że jego miejsce
jest przy tych dwóch biotyczkach.
Zza okna docierały do nich odgłosy rozmów. Nie wiedzieli, ile osób
czeka, ale byli już pewni, że ktoś przyszedł. Denerwowali się.
- Spokojnie, nie zawiodą - uspokajał Coats, widząc ich niepewność. - Szósta zero-zero. Jesteście gotowi?
Kiwnęli głowami, potwierdzając. Young pomógł majorowi usadowić się na wózku i ruszyli w stronę drzwi. Miranda otworzyła je.
To, co ujrzeli, przeszło ich najśmielsze oczekiwania. Przed oczami
zobaczyli wielki tłum ludzi, co najmniej kilkuset. Nie byli to
zmarnowani wojną, przerażeni ludzie, których widywali ostatnio. Przybyli
pewni siebie, pozytywnie nastawieni żołnierze. Co ciekawe, Samara
widziała wiele znajomych ze stołówki twarzy. Tych samych, które jeszcze
wczoraj rano myślały tylko o odpoczynku i napełnieniu brzucha. Teraz
siedzieli w kilkuosobowych grupkach, rozmawiali, grali w karty, śmiali
się. Czekali. Kilku z nich dostrzegło grupę wychodzącą z kwatery i
gwiżdżąc uświadomili to innym. Wszyscy stanęli na baczność, jak na
komendę. Zachwyt Lawson i Samary sięgnął zenitu. Mieli armię. Coats
tylko kiwał głową z uznaniem, jakby mówiąc: "a nie mówiłem?".
Po dość długiej chwili wzniosłej ciszy przed szereg wysunął się wielki kroganin. Od razu go poznały.
- Resztki kompanii Aralakh, najlepszego oddziału i dumy krogan,
zgłaszają się na ochotnika! - krzyknął dumnie ich stary znajomy, Urdnot
Grunt. Kroganie wydali z siebie przeraźliwy ryk. Wydawało się, że ziemia
zadrżała.
Kolejną osobą, która wyszła z tłumu był Jacob Taylor - mąż Brynn Cole,
który bez słowa skinął głową w stronę Lawson, witając się. Nie miała
czasu odpowiedzieć podobnie, bo wśród zebranego tłumu zawrzało. Ktoś
przeciskał się przez niego intensywnie.
- Przepuścić mnie! Z drogi! - krzyczał młody latynos.
Żołnierze posłusznie usuwali się z drogi. Samara poznała tego człowieka
po kurtce, którą na sobie nosił. To ten sam latynos, którego gadatliwość
dała jej szansę na lot do Francji z Wrexem. Może znów ma coś ciekawego
do powiedzenia? - zastanawiała się.
Ramirez dobiegł do środka zgromadzenia. Oparł dłonie na udach i łapał głębokie wdechy.
- Oni... tu...są - wyrecytował z trudem, przymykając lekko oczy w blasku wschodzącego słońca.
- Kto tu jest? Mów jaśniej, człowieku - odpowiedział Grunt.
- Normandia!
Nie chcieli wierzyć, ani Miranda ze swoją grupą, ani ochotnicy. Nie
potrafili. Lawson zaprzęgła Jacoba i Brynn do pracy przy zapisywaniu
nazwisk i specjalności żołnierzy oraz grupowaniu ich w jak najlepiej
uzupełniające się pododdziały. W tym celu wystawili z kwatery po dwa
krzesła i biurka. Wszyscy posłusznie ustawili się w dwóch kolejkach i
czekali na swoją kolej. Ich myśli krążyły wokół słów Ramireza.
Normandia? Tutaj? Jakim cudem? - pytali w tłumie, z entuzjazmem w
oczach. Już po kilku minutach atmosfera niepewności opuściła ich. Do
lądowania, tuż obok ich prowizorycznego stanowiska rekrutacyjnego,
przymierzał się Kodiak. Delikatnie osiadł na ziemi, a po kilku sekundach
otworzył boczne wejście. Wiedzieli już, kto w nim jest. Ze środka
wyszły postacie, które dla zebranych na placu ludzi były legendami:
turianin Vakarian, quarianka Tali, asari Liara, James Vega i inni. Tłum
wydarł się w niebogłosy. Wszyscy opuścili kolejkę i poszli wyściskać
swoich bohaterów. Miranda i Samara ze zdumieniem spojrzały na siebie.
Obie uśmiechnęły się szeroko.
Kilkumiesięczna tułaczka Normandii dobiegła końca, ale wciąż pozostawało
jedno, ostatnie zadanie: ocalenie komandora. Po około godzinie
radosnego witania i wyściskiwania bohaterów, załoga fregaty weszła do
budynku wraz z Samarą, Mirandą i Gruntem. Na zewnątrz pozostali Brynn i
Jacob, formujący oddziały z przybyłych ochotników oraz Young z Coatsem.
Cała grupa weszła do wnętrza. Zaczęła się długa dyskusja. Obie strony
chciały poznać jak najwięcej szczegółów o wydarzeniach, które ich
ominęły. Miranda i Samara opowiedziały przyjaciołom o swoich
działaniach. Załoga co nieco o nich wiedziała. Kobiety nie zdziwiły się,
przecież Handlarz Cieni przebywał na pokładzie Normandii. Vega i
Traynor opowiadali natomiast o pobycie na Zayo i tlącej się w nich
nadziei powrotu, która właśnie się spełniła. W końcu doszli do punktu,
do którego dojść musieli.
- Słyszeliśmy wasz komunikat. Mirando, podobno masz dostęp do komandora. Czy możemy go zobaczyć? - spytała Liara.
- Wolelibyście nie oglądać go w takim stanie, wierzcie mi. Koncentrujcie
się na misji, a już niedługo wszyscy z nim porozmawiamy. Jutro
wieczorem wyruszacie... Ja niestety nie mogę wam towarzyszyć... - Spuściła głowę, kontynuując: - Muszę być na miejscu i monitorować stan
zdrowia komandora. Samara i Young pomogą wam z pozyskaniem danych.
Natychmiast po pobraniu ich na datapad musicie wysłać je do mnie. Nawet,
jeśli będziecie pod ciężkim ostrzałem. Rozumiecie?
- Tak - krótko odpowiedział Garrus. - Powiedz nam jeszcze, co z Wrexem? Słyszeliśmy, że konkretnie oberwał.
Na dźwięk tego pytania Grunt wyszedł przed szereg. Odkąd usłyszał o
odniesieniu przez Wrexa ciężkiej rany, był bardzo zaniepokojony. Jako że
młody kroganin nie miał ojca, zastępował mu go wódz klanu Urdnotów.
Nikomu tego nie powiedział, ale podpatrywał go, od kiedy rozeszły się
drogi jego i Sheparda. To właśnie ta dwójka - wódz i komandor -
ukształtowała Grunta. Obu był wdzięczny i ogarnął go niepokój, kiedy
usłyszał, że już nie tylko Shepard, ale i Wrex jest ciężko ranny. Wieści
o jego powrocie do zdrowia bardzo uspokajały młodego kroganina.
.
Nic nie stało na przeszkodzie, aby oddział odwiedził byłego kompana.
Udali się więc do szpitala. Był niemal pusty. Pielęgniarki nudziły się,
stawiając pasjansa lub po raz setny sprawdzając ilość medi-żelu w
apteczce. W ostatnim czasie wszystkie trwające walki toczyły się z dala
od Londynu. Siłą rzeczy rannych było niewielu. A to świętujący żołnierz
odpalił petardę w ręce i stracił palec, a to jakiś turianin zjadł po
pijaku jedzenie, którego jego organizm nie mógł przyswoić. Same błahe
sprawy. Poza Wrexem. Oddział wszedł do oddzielnego pomieszczenia, w
którym zobaczyli kroganina siedzącego na szpitalnym łóżku. Wyglądał
dobrze i nie był sam.
- Ha, cała ekipa w jednym miejscu. Słyszałem, że wylądowaliście. Dobrze
was widzieć. Zobaczcie, kogo tu przywiało - powiedział ranny. Obok
niego, na krześle, siedziała doskonale wszystkim znana postać - Jack.
Kolejny, bezcenny członek załogi z czasów misji za przekaźnikiem Omega
4.
- Wiedziałem, że się wyliżesz stary pryku - odrzekł Grunt, śmiejąc się
szczerze. Wrex był w całkiem niezłym stanie, jak na kogoś, kogo przebił
na wylot metalowy pręt. Młodszy z krogan miał wrażenie, że kamień spadł
mu z serca.
Cała załoga zaczęła poklepywać Wrexa po ramieniu i wypytywać o akcję w
Marsylii, stan zdrowia, urodę pielęgniarek i inne nieistotne rzeczy.
Samara skorzystała z okazji i poprosiła Jack o wyjście przed salę. Wrex
zauważył to, inni również. Chcieli zwrócić uwagę, aby zostały przy
towarzyszu, ale ranny wiedział, o czym będą rozmawiać biotyczki. Sam
odwrócił ich uwagę rozmową, dając do zrozumienia, że nie czuje się
obrażony. Załoga pojęła, że sprawa Samary musi dotyczyć czegoś ważnego.
Po ich wyjściu Wrex streścił sytuację.
Po kilku chwilach wróciły na salę. Samara milczała, wbijając wzrok w
bezchmurne niebo za oknem. Jack nie mogła oderwać oczu od metalowej
blaszki, którą trzymała w ręku. W jej oczach wszyscy dostrzegli łzy.
Jason Prangley był dla niej niczym rodzina. Nie tylko on. Jack
wyciągnęła zza kurtki łańcuszek ze swoim nieśmiertelnikiem. Wszyscy
zobaczyli, że były tam już trzy inne blaszki. Nikt nie chciał pytać.
Wszystko było oczywiste. Jack otarła łzy dłonią i zwróciła się do
Mirandy:
- Hej, cherleaderko. Załapię się do twojej drużyny?
- Oczywiście, że tak. Przyda się druga biotyczka, obok Samary. Ja nie
mogę jechać. Muszę być przy Shepardzie. Przykro mi, Jack. Prangley był
świetnym żołnierzem... Ocalił nas.
- W porządku. Nie chcę o tym rozmawiać. Będzie na to czas, jak uratujemy komandora.
Nastąpiła chwila ciszy, którą nieporadnie przerwał Garrus:
- Pozwólcie, że zadam pytanie. Nurtuje mnie, od kiedy zobaczyłem ten
tłum ochotników. Jak, do cholery, przerzucimy tę armię ludzi do
Vancouver? Do samej Normandii ich nie wciśniemy. Potrzebujemy
przynajmniej eskadry promów.
- O to bym się nie martwił - powiedział Jacob Taylor, wchodząc na salę. -
Wy tu sobie gadu gadu, a do naszego punktu werbunkowego właśnie
przyleciał wasz znajomy - Steve Cortez wraz z liczną gromadą swoich
przyjaciół - pilotów. Podobno Shepard zrekrutował ich podczas walk. Usłyszeli komunikat i chcą pomóc. Transport mamy z głowy.
- Przecież komisja nie pozwoli im lecieć. Nie chcą, że tak powiem,
marnować sił na darmo - powiedziała Miranda, wyraźnie się przy tym
krzywiąc.
- O to samo ich spytałem - odpowiedział Taylor. - Cortez odpowiedział,
że jego przyjaciele to piloci, którzy od lat nie służyli w wojsku. Nie
mają formalnego zwierzchnika. Sam Cortez jest członkiem załogi
Normandii, która jest statkiem Widma - Ashley Williams. Widma, o ile mi
wiadomo, odpowiadają tylko przed Radą Cytadeli, która jest w rozsypce.
Nie wiemy nawet, czy radni żyją. Wygląda na to, że mamy wolną rękę.
Wszyscy obecni na sali wiedzieli, że Widma dysponują wielką swobodą w
działaniu. Doskonale widzieli, jak pożytkował ją Shepard. Do tej pory
Ashley nie zdążyła wykorzystać swojego nowego stanowiska w żaden sposób.
Jeśli ktoś miał poprowadzić Normandię na tę misje, a potem zmierzyć się
z konsekwencjami, mogła to być tylko ona. Wszyscy zwrócili oczy w
kierunku Williams. Ashley, trochę zaskoczona obrotem spraw, powiedziała:
- Hm, zastanawialiśmy się kiedyś, kto powinien dowodzić. Zdaje się, że wygrałam... W porządku, z chęcią wezmę to na siebie.
Ostatni wieczór przed odlotem większość ochotników spędziła pracowicie.
Chodzili po całym mieście, szukając towarzyszy, którzy mogli odstąpić
pochłaniacze ciepła, wodę i całą resztę drobiazgów. Sami byli zdziwieni,
z jaką łatwością im to szło. Niektórzy żołnierze uważali ich za
wariatów. Narażać swoje życie, mimo braku rozkazu? Samemu iść na śmierć?
Nie rozumieli tego. Byli też jednak tacy, którzy wręczali swoje zapasy
nie tylko chętnie, ale i obdarzając ochotników spojrzeniem pełnym
szacunku i dobrym słowem. Byli pod wrażeniem odwagi, której im
najwyraźniej brakowało.
Inżynierowie Adams i Donnelly uczyli Javika grać w karty, którymi ten
zafascynował się podczas imprezy w domu komandora Sheparda na Cytadeli.
Nauka nie trwała długo. Uczeń szybko przerósł obu mistrzów.
Podejrzewali, ze to przez jego zdolności, ewentualnie przez Jamesa,
który mógł nauczyć proteanina oszukiwać. Sądzili też, że przez dotykanie
kart wyczuwa, co komu rozdaje. Nazwali go - "James na sterydach".
Jack poprosiła Samarę, aby wraz z Wrexem opowiedziała jej o ostatnich
chwilach Prangleya. Skromny uśmiech zagościł na jej twarzy, kiedy
usłyszała, jaką wiadomość jej przekazał.
Coats i Young, którzy znali wielu ochotników, pomagali Taylorowi i
doktor Cole w grupowaniu ich w oddziały. Dzięki promom sprowadzonym
przez Corteza, do Kanady można było przerzucić około czterystu
żołnierzy. Misja musiała się zacząć najszybciej, jak tylko się dało.
Doktor Archer i Miranda już udali się do bunkra, w którym obserwowali i
w miarę możliwości stabilizowali stan Sheparda. Na wszelkie sposoby
upewniali się, że łączność bunkra z Normandią nie padnie. Musieli być
gotowi, aby od razu po otrzymaniu kodów z centrali Przymierza rozpocząć
najtrudniejszą w ich życiu operację. Mieli usunąć cybernetyczne
elementy ze stawów kolanowych i łokciowych. Najbardziej martwili się
jednak implantami w kręgosłupie. Stanowiły one śmiertelne zagrożenie. Z
wielką chęcią dołączyła do nich doktor Chakwas, wzbogacając ich wiedzę o
skany, które przeprowadziła niedługo po pierwszym ożywieniu komandora i
precyzyjne informacje na temat gojenia się ówczesnych blizn Sheparda.
Ostatnie godziny przed snem przeznaczyli na ułożenie odpowiedniej
taktyki. Drużyna "Rannoch", dowodzona przez Tali i wspomagana ogniem
przez Zaeeda, miała za zadanie atak na centralę komunikacji Żniwiarzy.
Dopiero po jej zakłóceniu miało rozpocząć się główne uderzenie.
Odpowiedzialne za nie miały być: drużyna "Thessia", pod dowództwem Liary
i Samary, "Eden Prime", prowadzona przez Ashley i Vegę oraz "Kalros" z
Gruntem i Jack na czele. Kroganin i ludzka biotyczka mieli za zadanie
uderzyć na główne siły wroga i związać je walką. Celem było zmylenie
przeciwnika i zasugerowanie, że chodzi o odbicie Vancouver. Ostatnią
grupą, która miała bezpośrednio szturmować centralę Przymierza, był
"Palaven" z Garrusem Vakarianem, Javikiem i kapralem Youngiem.
Wszystkie drużyny na miejsce miały dolecieć promami. Normandia miała
zniszczyć największe działa naziemne, umożliwiając im jak
najspokojniejszy desant. Nadrzędnym celem fregaty było jednak
koordynowanie uderzenia. Odpowiedzialni za to mieli być Samantha
Traynor, major Coats oraz Joker. W ostatniej fazie wszystkie drużyny
miały wycofać się do promów i obrać kurs na Londyn. Wyjątkiem był
"Palaven", który miał zostać ewakuowany przez Normandię, ponieważ
centrala Przymierza była zbyt głęboko na terenie wroga, aby mogli na
czas powrócić do promu. Akcja, według początkowych założeń, miała trwać
około piętnastu minut, licząc od zakłócenia komunikacji wroga.
Błyskawiczne uderzenie, jak najmniej ofiar własnych, pozyskanie
informacji, wycofanie się.
Nazajutrz wszyscy wsiadali na promy pełni nadziei, przekonani o własnej
sile i przewadze elementu zaskoczenia. Wierzyli w zwycięstwo. Flota,
złożona z mitycznej fregaty - Normandii oraz kilkunastu promów pod
dowództwem Corteza, wzbiła się w powietrze i ruszyła na ostatnią misję.
Zadanie zyskało kryptonim - Operacja Akuze, od miejsca, w którym
komandor Shepard przeszedł pierwszy, krwawy chrzest bojowy. W walce z
miażdżypaszczami stracił cały oddział. On jeden przeżył. Musiał przeżyć
również teraz...