ODCINEK IV
ZBROJA
ZBROJA
Miłość
Czym
jest miłość? Czymże jest to uczucie, które od setek, a nawet tysięcy
lat towarzyszy nam, od kiedy tylko nas dopadnie, aż do momentu, w którym
wyzioniemy ducha. Nie słabnie, nie znika, nie rozpływa się, bo nie mowa
tu o miłości chwilowej, zwanej zauroczeniem, bądź namiętnością, których
na świecie jest aż zbyt wiele. Miłość, o której mowa, jest połączeniem
obu, a zarazem czymś zupełnie innym, wielokrotnie większym. Jest czymś,
co od wielu wieków nieudolnie próbują opisywać poeci, bardowie, pisarze,
a nawet podlotki, kreśląc miłosne wyznania na miejskich murach, bądź
wycinając je na drzewach. Nie mowa tu także o uczuciu odwzajemnionym, bo
wzajemność wcale nie jest jej warunkiem. Ona po prostu następuje,
dzieje się i trwa w naszych sercach, aż do ostatniego uderzenia, do
ostatniego tchu. Nieprawdą jest, choć wielu mówi inaczej, jakoby każdy
jej doświadczał, jakoby przeznaczone każdemu było jedną taką w życiu
mieć. Wielu żyło i umarło bez poznania jej smaku. I chociaż wiemy,
dlaczego świecą gwiazdy, czemu pada deszcz, a nawet potrafiliśmy
okiełznać coś, co wydawało się nie do okiełznania, czyli magię, to nikt
nie wie, dlaczego miłość, ta prawdziwa, wielka, niektórych spotyka, a
innych pomija. Nie wiemy, czy ma własną wolę, czy coś nią kieruje. Po
prostu nadchodzi, rozgaszcza się w sercu i sprawia, że ma ono po co bić.
Mowa o czymś bezwarunkowym, o chęci poświęcenia się dla drugiej osoby, o
pragnieniu sprawiania, by uśmiech nigdy nie znikał z umiłowanej twarzy,
nawet kiedy siwe włosy zabarwią skronie, a twarz przyozdobią oznaki
starości.
Tak jest, tak było i będzie i nie nam, maluczkim,
rozstrzygać takie sprawy. Obawiam się, że i wszechmocni Bogowie, w
których istnienie wierzymy, nie znają prawdziwej natury tego uczucia,
tego żywiołu, którego zrozumieć nie sposób i jeśli tylko nas dopadnie,
to już nie puści i będzie ofiarę swą w niewoli trzymać na wieki. A
ofiara nie chce, żeby oprawca okazał łaskę, bo owa niewola jest słodsza
niźli świeże owoce, niż namiętny pocałunek młodej dziewczyny, niż
wszystkie inne rzeczy sprawiające cielesną rozkosz. Bo mowa tu o czymś,
co jest rozkoszą nie tylko cielesną, ale i zmysłową, co sprawia, że
czujemy lekki ucisk brzucha, dłonie pocą się, a usta drżą z emocji. To
coś, co sprawia, że cierpimy codziennie, kiedy ukochanej osoby przy nas
nie ma, a czasem przeżywamy katusze również, kiedy ona jest. Uczucie to,
niby tak ulotne niczym motyl unoszony na wietrze, jak życie
nowonarodzonego dziecka, a zarazem trwalsze niż granice państw, niż pory
roku, niż kamienne mury największych twierdz.
Tak, o tym właśnie
mowa i jeśli w swoim życiu spotkacie to uczucie, jeśli ono was
doścignie i otuli swą przesłodką radością i goryczą bólu, to Bogowie
jedni wiedzą, czy winniście się cieszyć, czy płakać. A może jedno i
drugie, bo ja nie wiem. Słowa to słowa, miłość to... cała reszta.
Fragment z: Ri'Baadar al'kefir an'Ulmin nasto'Goor, Podróże po Skyrim, przemyślenia.
I
Dziś
Wyszedł
na taras w mieszkaniu na piętrze gospody. Okolica była już spokojna,
ale wciąż widać było grupy pijanych ludzi radośnie zataczających się po
wąskich uliczkach Laanterii. Z kierunku wschodniego powoli podnosiło się
słońce, jakby wyłaniając się z mroku ciemnego oceanu i czyniąc świat
piękniejszym. Ściany pięknie wymalowanych kamienic - obficie
wystrojonych kwiatami, szarfami oraz barwnymi flagami - stawały się
wręcz dziełem sztuki pod wpływem promieni słonecznych. Elf stał na
tarasie w czarnej, gładkiej i niezwykle lekkiej koszuli. Nie żałował jej
zakupu. Wydawało mu się, że nie waży ona więcej niż jedwabny błękitny
szal, który zapamięta do końca życia - był tego pewien. Szerokie drzwi
na taras, w tej chwili rozwarte do granic możliwości, sprawiały, że
chłód nocy wdzierał się do środka, unosząc delikatnie wspomnianą część
damskiej garderoby. Podmuch wiatru wyciągnął ją z pomieszczenia i unosił
w stronę miejskiego rynku, ale elf zdołał chwycić szal. Przyłożył go do
nozdrzy i delikatnie pociągnął nosem. Ta woń przypominała mu zapach
świeżutkiej rosy, dokładnie taki, który pamiętał z Woodmer. Wiedział, że
teraz będzie też przypominać ją. Odwrócił się, spojrzał w głąb
pomieszczenia, w które powoli wdzierało się słońce, jakby nieśmiało,
będąc pod wrażeniem istoty, która leżała na dużym łóżku obłożonym
bordową pościelą. Zobaczył ją, bezbronną, niewinną, piękną, niezwykle
zmysłową. Uśmiechnął się, kiedy zalotnie uniosła powieki, sugerując mu
jednocześnie dłonią powrót do łóżka. Zanim przymknął drzwi tarasu,
poprawił zasłony, szczelnie zamykając całe pomieszczenie dla promieni
słonecznych. Chciał ją mieć tylko dla siebie. Jeszcze tylko kilka
godzin.
II
Dzień wcześniej
Podróż
na północ trwała już dwa dni. Po wspólnej uczcie noc przed wyjazdem z
Septimii członkowie karawany zdawali się weselsi, a przede wszystkim
rozmowniejsi niż wcześniej. Endoriil poczuł rozluźnienie z powodu coraz
większej odległości dzielącej go od Altmerów, Ri' Baadar, z racji nie
spotkania żadnego patrolu cesarskiego na bocznych drogach, był
spokojniejszy o swój tajemniczy ładunek. Adan i Wesley okazali się
gadułami, pierwszy mówił przede wszystkim o młodych i kształtnych
niewiastach, drugi wolał wspominać smak świetnie przyrządzonego przez Ri
jeleniego mięsa. Ich ojciec - Siwy - nie miał już oporów przed rozmową z
elfem, który zdobył sobie jego zaufanie pamiętnym polowaniem. Endoriil
poczuł się częścią grupy na tyle, że opowiedział im swoją historię,
zdradę Halena i brak pomysłu na przyszłość. Towarzysze kiwali głowami,
próbując znaleźć jakąś radę, bezskutecznie, ale zdawało im się, że elf
po prostu potrzebował wyrzucić to wszystko z siebie. Potem rozchmurzył
się i zaczął się wypytywać o kierunek jazdy.
- Zbliżamy się do
Laanterii - odpowiadał mu Wesley. Adan uśmiechnął się od ucha do ucha na
dźwięk tej nazwy. Endoriil dostrzegł to.
- Adan - pytał - skąd ten uśmiech? Jest tam coś godnego uwagi?
-
Oj, Endoriilku, rzekłbym, że nie ma absolutnie nic - odpowiadał
rozradowany blondyn - ale nasz fart polega na tym, że właśnie dziś
wieczorem jest tam wielkie święto, chyba na cześć jakiegoś bóstwa.
Zabawa będzie, winko, damskie wdzięki na wyciągnięcie ręki. Powinniśmy
dotrzeć, zanim wszystko się zacznie. Byłem tam dwa lata temu, jak ten
festyn był. Połowy nie pamiętam...
- Boś się spił niemożebnie - przerwał mu ojciec, śmiejąc się.
-
No tak - Adan kontynuował - ale powiem ci, elfie, że i rok temu tam
byłem, ale w czasie innym. Nie do poznania, przysięgam. Brzydka, szara,
zabita dechami dziura, nie lepsza od Septimii. Ale teraz... Oj, będzie
zabawa, mówię wam.
Endoriil uśmiechnął się. Powożący pierwszy wóz
Ri' Baadar od dwóch dni co kilka chwil dotykał swojego lewego górnego
kła, który chybotał się na wszystkie strony, ale wciąż uparcie trzymał
się szczęki. Być może z tego właśnie powodu Khajiit wydawał się najmniej
radosny z całej grupy. Co jakiś czas wyciągał swój poszarpany notatnik i
spisywał kilka wersów.
- Co opisujesz, Ryba? - pytał Wesley.
- Ach, przemyślenia jego. Nic to wielkiego, ale pisać trzeba, by umiejętności tej cennej nie tracić.
-
Szefie - do rozmowy przyłączył się Adan - ale szefa nikt nie rozumie
poza nami chyba na tym świecie. Elf coś zaczyna kumać także, ale mało
kto poza nami wie, o co szefowi chodzi. Ta cała - podrapał się po
głowie, myśląc - trzecia... Tak, trzecia osoba, to każdemu, co czytać
potrafi, w głowach pomiesza przecie.
- Ty się nie martw o to, Adanie -
uspokajał go Ri. - On pisze w sposób uniwersalny, przestrzegając norm
języka, w którym dzieło tworzy. Pierwsza osoba tam używana jest.
Wszyscy
się zdziwili i popatrzyli na szefa. Skoro potrafi pisać bezbłędnie, to
dlaczego nie chce tak mówić? Ri' Baadar odpowiedział, nie czekając na
pytanie:
- Przyzwyczajenie chyba. Naturalnie on tak mówi od lat wielu. Zmieniać nie ma ochoty, bo nie widzi sensu w tym.
- Co oni w ogóle świętują? - Endoriil zmienił temat.
- A kij wie - zdziwił się Adan. - Ważne, że pobawić się można. Tych świąt i tak nikt by nie spamiętał.
Po
upłynięciu kolejnej godziny przekonali się, że Adan mówił prawdę.
Słońce na bezchmurnym niebie sprawiało, że błotna Septimia przegrała z
Laanterią w przedbiegach. Niewielkie, ładnie odmalowane kamieniczki
wyglądały imponująco. Były przyozdobione w sposób niezwykle obfity. Już
na przedmieściach, kiedy mijali chłopskie chaty, widzieli ich
mieszkańców, którzy przystrajali swoje na pierwszy rzut oka brzydkie
chałupy w taki sposób, że niejeden bogacz z innych rejonów kraju
poczułby nutkę zazdrości. Gdy wjeżdżali w głąb miasta, zatrzymało ich
dwóch strażników miejskich. Obok stał mężczyzna w brązowej szacie z
kapturem. Przyglądał się, opierając o ścianę kamienicy i spożywając
jabłko.
- Witamy, panowie podróżnicy - mówił jeden ze stróżów
prawa, młody z delikatnym wąsem i nierówno przystrzyżonymi włosami,
które wyglądały jak porozrzucane siano, takiej też były barwy. - Wozy
musicie zostawić tutaj, przy innych. Tłumy na rynek walą, jak to zawsze w
nasze święto bywa. Dalej tylko na nogach własnych przejdziecie. Życzymy
miłej zabawy.
Gdy strażnicy się oddalili, Ri podszedł do
nieznajomego w brązowej szacie i wcisnął mu w dłoń zwitek papieru, jakby
jakąś wiadomość. Reszta nie pytała - i tak by nie powiedział.
Podróżnicy usłuchali polecenia i zostawili wozy w miejscu, gdzie stało
już kilkadziesiąt podobnych. Tuż przed zejściem na ziemię, Ri' Baadar
odezwał się do wszystkich:
- Słuchajcie go, bo ma coś do powiedzenia -
zaczął, wyjmując z kieszeni swojej wyblakłej fioletowej szaty trzy
sakiewki i rzucając je Adanowi, Wesleyowi i Siwemu. - Do tej pory droga
dobrze idzie nam. Przed czasem nawet trochę jesteśmy, więc poswawolić
trochę można. Macie to na wydatki drobne. Nie sprawcie tylko, by go
ciągali po posterunkach straży, jak to się już zdarzyło. Kłów mu
brakować zaczyna...
Najemnicy poczęli się cicho śmiać i
bezzwłocznie ruszyli w stronę rynku. Endoriil został przy Ri. Sakiewki
nie dostał, bo nie był w planach na tę podróż. Zastanawiał się, co ma
robić z tym wolnym czasem, ale towarzysz rozwiał te myśli.
- Przejdź
się z nim, elfie - powiedział Ri, zwinnym kocim ruchem zeskakując z
wozu. W ręku miał niewielki worek, który schował pod szatą. Ruszył wąską
uliczką. - Sztylet weź, lub ten topór mały. Nie pytaj go jeszcze po
co.
- Jak mam nie pytać? - Endoriil zmarszczył brwi, szybko chwycił
za topór i wsunął go sobie za pasek, doganiając towarzysza. - Mordować
mamy? Wyjaśnij, cokolwiek.
- Hmm - Khajiit popatrzył na Bosmera. -
Dobrze. On powie co nieco. Od początku trasa przechodzić miała przez to
miasto. Pośrednik pracuje tu, który może cenę podać i rynek zbytu na
towar, który on posiada.
Endoriil poczuł się wyróżniony. Ri
zaufał mu na tyle, żeby wtajemniczyć go w w swój tajemniczy biznes. Miał
nadzieję, że został wybrany nie tylko ze względu na to, że najlepiej
posługuje się bronią. Resztę drogi przeszli w milczeniu. Ku zdziwieniu
elfa wyszli z miasta i szli brzegiem rzeki około piętnastu minut. Tam
znaleźli niepozorny dom, wyglądający na opuszczony. Ri' Baadar podszedł
do drzwi, rozejrzał się. Wokoło nikogo nie było - tak jak myślał. Czas
świąt, jakichkolwiek, to idealny moment na przeprowadzanie interesów,
szczególnie tych szemranych i nielegalnych. Endoriil instynktownie
sięgnął dłonią za pasek i delikatnie poruszał palcami po broni, którą ze
sobą zabrał. Po kilku sekundach drzwi otworzyły się, mimo że Ri nie
zdążył zapukać, a wnętrze domu stało przed nimi otworem. Weszli
nieśmiało. Kiedy byli już na środku ciemnego pomieszczenia, nagle
zapłonęły cztery pochodnie umieszczone w rogach domostwa.
Zdezorientowani przybysze rozglądali się zaniepokojeni. Zdziwili się
jeszcze mocniej, kiedy dosłownie metr przed nimi zmaterializowało się
biurko, przy którym siedział szarmancki mężczyzna w eleganckiej szacie.
Czarny strój, wyszywany od szyi do pasa złotymi guzikami. Włosy miał
króciutkie, czarne, a pod nosem widniał dbale przystrzyżony wąs.
Człowiek siedział na krześle, opierając łokcie o powierzchnię biurkowego
drewna. Endoriil zacisnął dłoń na toporze. Obcy oparł podbródek na
złączonych dłoniach i zaczął rozmowę:
- Kocie, mógłbyś uspokoić swojego kolegę - spojrzał w stronę dłoni elfa - bo gotów zabić, zanim w ogóle się odezwę.
Ri
spojrzał na towarzysza i skinieniem głowy nakazał usłuchanie polecenia.
Kiedy ten odsunął rękę od topora, Khajiit wysunął zza szaty worek i bez
zwłoki wysypał zawartość na biurko.
- Oj, Ri' Baadar - powiedział
dziwnym tonem elegant, zaśmiał się dziwnie, ale spoważniał, gdy tylko
zobaczył, co przywiózł jego gość. - Co tak bez grzecznościowych form?
Lubię je, szczególnie w twoim wykonaniu.
- On w interesach przyszedł
tu, Octaviusie. Od lat paru odwiedza cię on i wierzy, że ty nie
spróbujesz oszukać go. Oczy świecą ci się. On szuka miejsc, gdzie
dostanie za to pieniądze największe. Piętnaście procent proponuje ci,
gdy tylko sprzeda to.
Endoriil zdziwił się. Na biurku leżały
fragmenty czarnego kamienia, ładnego, fakt, ale nie widział w nich
niczego nadzwyczajnego, poza tym, że ładnie odbijały światło bijące od
pochodni. Po reakcji Octaviusa widział jednak, że dawno nie miał w
zasięgu ręki tak cennego towaru. Pośrednik oparł się o wygodne krzesło i
myślał, próbując sprawiać wrażenie niewzruszonego.
- Powie on mi -
Ri' Baadar spytał z czystej ciekawości - dlaczego straszył Khajiita i
jego przyjaciela? Magiczne sztuczki jakieś, on nie lubi tego. Ostatnio
normalnie interes był, bez rzeczy takich.
- Ach, to - odrzekł
Octavius niedbale. - To tylko takie błyskotki. W mieście pojawiła się
czarodziejka jakaś. Na festiwal przyjechała chyba. Jakem usłyszał, to
posłałem po nią, co by mi nieco unowocześniła działalność. I mam tych
parę bajerów. Dobra jest dziewucha w iluzji, przyznaję, ale w innych
rzeczach chyba jeszcze lepsza - zaśmiał się obrzydliwie, oblizując
wargi. - Nie próbowałem jednak skosztować jej innych zalet, całkiem
ponętnych, bo w żabę jaką by mnie zamieniła, a może i co gorszego. Nigdy
nie wiadomo, co czarodziejkom do głowy przyjść może, prawda? Ile tego
masz?
Jego goście nie zdecydowali się odpowiedzieć na pierwsze pytanie, na drugie Ri' Baadar odrzekł:
- Worków cztery, większych niż ten.
-
Czterdzieści procent dla mnie. Musisz wziąć pod uwagę, że raz, towar
zakazany. Dwa, w Cesarstwie nikt ci tego nie kupi, za granicą szukać
trzeba, najlepiej Hammerfell, Skyrim. Dlatego procent czterdzieści.
-
Octaviusie. On do ciebie przyszedł, bo ci ufa. Że towar zakazany,
dlatego procent piętnaście, a nie dziesięć. To, że na północ iść trzeba
to on wie i tam właśnie zmierza. Po znajomości starej on dwadzieścia
procent da. Jeśli kupca mu znajdziesz.
- Jeśli uda ci się to
sprzedać, to będziesz ustawiony do końca życia. - Octavius podrapał się
po nosie, nie spuszczając wzroku z Ri.
- On kupi w końcu nową szatę, przyda się mu.
-
Szatę? - pośrednik zirytował się. - Za to, co dostaniesz, kupisz sobie
tron w jakimś niewielkim państewku. Trzydzieści procent. Moje ostatnie
słowo, beze mnie nie znajdziesz kupców, wiesz o tym.
- A jednak on
spróbuje - Ri odrzekł i podniósł się, kierując kroki w stronę drzwi
wyjściowych. Endoriil pozbierał pośpiesznie kamienie do worka i podążył
za nim. - Za rozmowę dzięki, Octaviusie. Do zobaczenia następnym razem.
Kiedy drzwi się zamknęły, pośrednik uderzył pięścią w stół i wyszeptał przez zęby:
- Do zobaczenia, kocie. I to szybciej, niż ci się zdaje.
III
Endoriil
nie był pewien, czy powinni się rozdzielać. Miał wrażenie, że Octavius
poczuł się urażony i może chcieć się odegrać na Ri, ale ten uspokajał
towarzysza, że mają spokój, przynajmniej do jutra.
- Idź zabawić się
i ty - powiedział Ri' Baadar i wyciągnął z kieszeni swej szaty
niewielką sakiewkę z monetami. - Zasłużyłeś. Jak zobaczył ciebie,
stracił chęci na naciskanie. Wieczorem w karczmie na rynku się widzimy,
dobrze? Do tego czasu rób, na co masz ochotę, a i on zrobi podobnie.
Ri
odszedł w bliżej nieokreśloną stronę, a Endoriil miał czas, by
rozejrzeć się po mieście. Była piąta po południu, zbliżał się wieczór,
ale zabawa już trwała w najlepsze. Laanteria składała się z wąskich, brukowanych
uliczek, przez które przesuwały się dziesiątki ludzi. Wszyscy zmierzali w
stronę rynku, na którym miały być główne atrakcje. Endoriil dostrzegał
mnóstwo przepychu. Ubiory kobiet były imponujące, ozdoby, o których
istnieniu elf nie miał pojęcia lśniły w dekoltach pięknych dam, były
wpięte w ich włosy i błyszczały odbitym słonecznym blaskiem. Radośnie
biegające dzieci co chwilę trącały podróżnika, który czuł, że w całym
tym towarzystwie wygląda jak obdarciuch, mając na sobie ledwie swoje
znoszone spodnie z jeleniej skóry i sznurowaną pod szyją szarą koszulę.
Wielobarwny tłum zaciągnął go na sam rynek, gdzie Endoriilowi trudno
było ogarnąć mnogość wydarzeń, które widział. W jednym rogu stał
człowiek ubrany w niezwykle kolorowe szaty, nic nie mówił, uśmiechał się
tylko w dziwaczny sposób, tańczył skakał i... pluł ogniem. Elf nigdy
nie widział czegoś takiego; najpierw się przestraszył, ale okoliczni
ludzie byli zachwyceni, a i skaczący wokoło nich dziwak uśmiechał się
mocniej, słysząc dźwięk monet spadających do ustawionego na ziemi
kapelusza. Po drugiej stronie rynku była ustawiona mała scena, na tyle
malutka, że aktorzy się na niej nie mieścili. Grały za to ich dłonie,
które przystrojone były w małe bajeczne kostiumki. Scenę, w której
dzielny rycerz ratował księżniczkę z paszczy smoka, oglądały dziesiątki
dzieci siedzących na ziemi i autentycznie bojących się o los szmacianych
laleczek. Urzeczony Endoriil usiadł obok szkrabów i sam zaczął obawiać
się o los czarnowłosej piękności. Przedstawienie obejrzał do końca i
bardzo cieszył się, że skończyło się dobrze. Żałował, że w prawdziwym
życiu często bywa inaczej.
Chwilę potem nad kamienicami, z
których znikały już ostatnie promienie słońca, pojawiły się sztuczne
ognie i fajerwerki. Barwne iskry osiągały różne kształty i wysokość. Elf
widział niedźwiedzia i wilka, dostrzegł też smoka. Wszyscy widzowie
otwierali szeroko buzie i z zachwytem podziwiali dzieło sztuki. Endoriil
przypadkiem spojrzał w lewo i... zobaczył ją. Drobna blondynka w
bordowej sukni do ziemi. Kreacja odsłaniała jej ramiona, piękne ramiona,
którymi wymachiwała teraz powoli. Zrozumiał, że to ona jest autorką
wspaniałego widowiska na niebie nad Laanterią. Jedyną magią, jaką
widział do tej chwili, były czary ściśle związane z lasem. Oswojenie
zwierząt, krótkotrwałe zauraczanie ich, czasem leczenie rannych
myśliwych przez druidów, ale nigdy czegoś takiego. Czarodziejka z
włosami do ramion miała zamknięte oczy, delikatnie machała głową w rytm
ruchów swych dłoni. Wyglądała, jakby słuchała muzyki. W końcu przestała,
ostatnie fajerwerki zaczęły opadać i tracić swe magiczne właściwości.
Wzięła głęboki wdech, otworzyła oczy i dostrzegła przyglądającego się
jej elfa. Podczas burzy oklasków, które słyszała za swój pokaz, przeszła
tuż obok niego. Myślał, że zaraz się do niego odezwie, nie wiedział, co
miałby odrzec, był zauroczony. Czuł ścisk w brzuchu i suchotę w ustach,
kiedy spojrzała na niego swymi błękitnymi oczami, czuł, że chciałby w
nich utonąć, już, natychmiast! Na jej zgrabnej szyi w mgnieniu oka
zmaterializował się szal koloru tego samego, co jej oczy. Nie zatrzymała
się przy nim. Przeszła obok, wchodząc do dużej gospody, w której już
świętowano, co wyraźnie było słychać nawet z pozycji Endoriila.
Teraz
oddychał głęboko, czując, jak trącali go inni ludzie, również
podążający do wnętrza gospody. Rynek był niemal wyludniony. Wszyscy
weszli do środka wielkiego budynku. Kątem oka dostrzegł tylko młodego
mężczyznę z ciemnym zarostem i równie ciemnym ubraniem. Przy ozdobionym
ćwiekami pasie dzierżył on krótki miecz. W przeciwieństwie do innych,
nie wszedł do karczmy. Wyglądał, jakby na coś, lub na kogoś czekał.
Roztargniony Endoriil usiadł na ławce przed gospodą i nie mógł przestać
myśleć o ślicznej czarodziejce sprzed chwili. Chciał ją poznać, ale nie
miał pojęcia, co mówić. Poza tym, miał świadomość, że jego ubiór
musiałby wywołać śmiech tak wytwornej młodej damy. Postanowił jak
najszybciej to zmienić. Wstał z ławy i podszedł do jedynej osoby, która
stała na placu.
- Proszę wybaczyć - zagadał. - Krawca jakiegoś w okolicy znajdę? Albo miejsce, gdzie ubranie jakieś ładne kupić można?
Młody mężczyzna autentycznie zdziwił się pytaniem, grymas na jego twarzy był trudny do rozszyfrowania.
- Krawca? - odparł powoli. - Tam, gdzie wozy zatrzymywała straż, jakieś warsztaty widziałem.
- Dzięki wielkie - Endoriil uśmiechnął się. - Miłego świętowania. Można w ogóle spytać, co świętujecie? Bo do tej pory nie wiem.
- Ja nie wiem. - Mężczyzna rozglądał się po pustym rynku. - Przyjezdny jestem.
Bosmer
nie kontynuował tematu. Poszedł czym prędzej do wskazanego miejsca i
faktycznie znalazł stoisko krawca. Ten pakował się już do mieszkania
obok, chcąc zdążyć na popijawę w gospodzie, ale na widok klienta
zatrzymał pakowanie.
- Ach, klient, klient. Słucham pana - zaczął,
ale dostrzegł ubiór elfa i skrzywił się delikatnie. Momentalnie zobaczył
też broń za paskiem. - W czym mogę pomóc?
- Ubrania potrzebuję eleganckiego.
Krawiec
uśmiechnął się radośnie. Przez moment wydawało mu się, że elf spróbuje
go obrabować. W tym przekonaniu upewniał go topór za paskiem klienta. W
ostatnim czasie, po rzezi w Valenwood, drogi zostały zalane bosmerskimi
uchodźcami. Wielu z nich, nie mając żadnych perspektyw na pracę,
zostawało rozbójnikami i terroryzowało okolicę, nie raz zachodząc za
skórę mieszkańcom tego miasta. Po otrzymaniu większości z zawartości
sakiewki klienta, człowiek wyciągnął z jednej z zamkniętych już szaf
cienką czarną koszulę, prostą w projekcie, ale niepozbawioną ozdób.
Cieniutkie złote nitki zdobiły końce obu rękawów, tworząc na nim wzory o
bliżej nieokreślonym kształcie. Elf kupił jeszcze spodnie z podobnego,
nieznanego mu materiału i chciał już wychodzić, ale sprzedawca zatrzymał
go.
- Dziewczyna? - powiedział z uśmiechem.
Elf kiwnął głową twierdząco.
-
Hmm - mężczyzna zamyślił się. - A co mi tam. Idź na zaplecze, wanienka
tam jest nieduża, rzadkość takie coś posiadać, uwierz. Dobry człowiek
jestem i na miłość i szczęśliwość patrzeć lubię, a widzi mi się, żeś
zakochany. Umyj się w tej wanience, bo brud masz i na twarzy i na
rękach. Wszędzie pewno.
Po szybkim wyszorowaniu wszelkich
możliwych miejsc na ciele, Endoriil wyskoczył z wanny, skorzystał z
jednego z ręczników i przywdział nowe ubranie. Jego rdzawe włosy do
ramion suszyły się na tyle długo, że, po użyczeniu brzytwy od krawca,
zdążył się ogolić.
IV
Gdy
przechodził obok ławek przy samej gospodzie, zobaczył go Adan, który
siedział na jednej z nich wraz z nieco otyłą rudowłosą dziewczyną i
przymilał się do niej z lubieżnym uśmiechem. Zobaczył go, ale... nie
poznał i wrócił do zalotów. Elf faktycznie wyglądał zupełnie inaczej.
Elegancki ubiór, brak zarostu i włosy związane z tyłu w kuc. Nie czuł
się zbyt pewnie, ale chciał zrobić na czarodziejce jak najlepsze
wrażenie. Rynek był pusty, ale już kilkanaście metrów od gospody czuć
było kipiącą w niej radość. Kiedy Endoriil był kilka kroków od drzwi
wejściowych, usłyszał brzdękanie strun, z pozoru delikatne, a jednak
doniosłe, przebijające świąteczny gwar. Elf zatrzymał się, słuchał
chwilę, aż odwrócił się w stronę, z której dobiegał dźwięk. Podszedł
kilka kroków i zobaczył człowieka z kilkudniowym zarostem, nieco
zaniedbanego. Siedział na gołej ziemi, a w rękach trzymał lutnię, na
której grał. Melodia była zupełnie nie pasująca do tego święta, a
przynajmniej do tego, jak wszyscy je tu obchodzą, bo elf wciąż nie
wiedział, co się dziś w Laanterii celebruje. Bard szarpał struny,
tworząc muzykę piękną, wzniosłą, ale... smutną.
Śpiewał:
Magicznych na niej rytów
Dziś nie odczyta nikt
Ale wykuta z mitów
I wieczna jest jak mit
Do ciała mi przywarła
Przeszkadza żyć i spać
A tłum się cieszy z karła
Co chce giganta grać
Śpiewał
z pasją, pot ściekał mu po skroniach, gromadząc się na końcu brody,
formował krople i spadał na ziemię. W tej chwili dwie dziewczyny
przechodziły obok, wyraźnie pijane. Ledwie parsknęły, słysząc śpiew
samotnika, idąc chwiejnym krokiem w stronę gwaru z gospody. Wydawało
się, jakby człowiek ten wołał do bawiących się, aby wyszli do niego i
słuchali, bo on mówi do nich właśnie. Głos miał mocny, dźwięczny. Nikt
nie wychodził, a on śpiewał dalej, jakby z rozpaczą, ale też z
przekonaniem, wiarą:
Lecz choć zaginął hełm i miecz
Dla ciała żadna w niej ostoja
To przecież w końcu ważna rzecz
Zbroja
Endoriila
dopadło przygnębienie, nostalgia za lasami Woodmer. Nie miał pojęcia
dlaczego. Nagle poczuł się tu obcy, myślał o losie swoich pobratymców.
Wyciągnął z kieszeni swej pięknej czarnej koszuli kilka monet i rzucił
bardowi.
V
Od
razu po wejściu do środka poczuł atmosferę zabawy. Ludzie ledwo
mieścili się wewnątrz gigantycznego budynku. Przekrzykiwali się, pili
piwo i wino, jedli pieczone mięso, tańczyli do radosnej muzyki
wygrywanej na fletach przez kilku elfów w pozłacanych szatach. Na
bębnach akompaniowali im dwaj ludzie. Adan, Wesley i Siwy siedzieli w
towarzystwie miejscowych, popijając alkohol i głośno dyskutując na
przeróżne tematy. Młode kobiety tańczyły na środku sali z równie młodymi
chłopcami. Wirowali, przylgnięci do siebie, spoceni, gorący i pragnący
zaspokojenia swoich zmysłów i żądz. Do kilkunastu wielkich stołów co
chwilę podbiegali kelnerzy i zbierali kolejne zamówienia.
- Biznes się kręci, prawda? - elf usłyszał za sobą znajomy głos. Odwrócił się i odrzekł:
- Witaj, Ri. Faktycznie się spotykamy.
-
Jak on chce znaleźć kogoś, to znajdzie - Ri uśmiechnął się niewyraźnie,
starając się nie pokazywać swojego lewego kła, który ledwo trzymał się
na miejscu. - Zacny strój, elfie.
- Naprawdę tak myślisz? - Endoriil
nachylił się do rozmówcy, a jednocześnie rozglądał się w poszukiwaniu
czarodziejki. - Bo ja się nie znam zupełnie.
- Nie machaj tak głową - zaśmiał się Ri. Wskazał dłonią w stronę przygrywających na fletach elfów. - Ona tam stoi.
Endoriil
ruszył z zaskakującą nawet dla niego pewnością siebie. Przeciskał się
przez tłum, podchodząc do czarodziejki, nieco z boku. Piękna blondynka o
wąskich ustach pokrytych czerwoną szminką słuchała z uwagą muzyki
elfów. Gdy dostrzegła Endoriila, odezwała się pierwsza, kiedy on mijał
mężczyznę w czarnym stroju, opasanego pasem z ćwiekami:
- Och, widzę, że spóźniłeś się na występ twojego zespołu.
Spojrzała
w jego oczy. Wydawały jej się czerwone, krwawe, może przez rdzawe włosy
uwiązane w kucyk, a może z powodu oświetlenia. Była zaintrygowana. Nie
zdążył odpowiedzieć, bo ujrzał Octaviusa stojącego na uboczu w bezruchu i
przyglądającego się komuś. Szybkimi spojrzeniami ogarnął sytuację.
Mężczyzna, którego przed chwilą trącił był tym samym, który stał
samotnie na rynku kilkanaście minut temu; czekał na kogoś. Teraz
Octavius przyglądał się jego ruchom. Elf w ułamku sekundy odwrócił się
od czarodziejki i ruszył za podejrzanym typem. Zrozumiał, co się dzieje.
-
I tyle? - powiedziała zaskoczona czarodziejka, odbierając to odejście
jako speszenie. - Jedna ironiczna uwaga i już po rozmowie. Ach,
mężczyźni.
Endoriil nie mylił się, człowiek, którego śledził,
wyciągnął krótki miecz i trzymał go przy prawej nodze, aby nikt w tłumie
nie był w stanie dostrzec broni, ale elf już ją widział. Przyspieszył
kroku i szedł półkolem, tracąc z pola wzroku napastnika, ale podchodząc
do Ri' Baadara, który właśnie rozmawiał z jakąś przypadkową kobietą o spadku poziomu literatury od czasu Wielkiej Wojny. Ri mówił, ona bawiła się swym warkoczem. Z
tej pozycji, trzy metry od Khajiita, przyglądał się sytuacji, gładząc dłonią
ostrze swojego topora. Nie widział napastnika. Wtedy podeszła do niego
czarodziejka.
- Ej - powiedziała - długouchy, mnie się tak nie olewa,
wiesz? Żadnej kobiety się tak nie olewa, a czarodziejki absolutnie.
Wiesz, co ja mogę ci za to zrobić? W co zamienić? Speszyć się tak drobną
uwagą, to kiepsko o tobie świadczy. Bardzo kiepsko. Chciałam ci to
powiedzieć, abyś na przyszłość wiedział, że takim podejściem niewiele
zdziałasz.
Elf jej nie słuchał, co jeszcze mocniej ją
denerwowało. Przyglądał się czemuś z niepokojem, dostrzegła to i sama
zaczęła się ukradkiem rozglądać, nie przerywając swego wykładu.
Podniosła głos, jakby chcąc zwrócić na siebie uwagę jak największej
części tłumu:
- Czasem, jak kobieta mówi "nie", to znaczy "być może", a czasem "tak, weź mnie tu i teraz".
- Mi cały czas mówią "nie" i to samo mają na myśli - zasmucił się otyły Wesley, syn Siwego, wywołując tym gromki śmiech kilkunastu osób.
Endoriil
spojrzał na blondwłosą piękność dosłownie na ułamek sekundy, aby
podziękować skinieniem głowy. Uważniej przyjrzał się tłumowi. Ri' Baadar
też patrzył na czarodziejkę, która stała w centrum uwagi. Tylko jedna
osoba nie zwracała teraz uwagi na zamieszanie i dalej dążyła do swojego
celu.
Bosmer wyciągnął zza paska swój topór i w mgnieniu oka
wyrzucił go z dłoni. Broń przeleciała trzy metry i wbiła się prosto w czoło
niedoszłego zabójcy, kiedy ten uniósł miecz do ciosu w kark Ri. Ludzie
spanikowali, przez chwilę biegali w niewiadomych kierunkach, ale
dostrzegli, że nic więcej się nie dzieje. Dwóch strażników podeszło do
zwłok, trzeci do Endoriila, łapiąc go za ramię. Przyjrzeli się trupowi.
- Kajusz... Na bogów, to Kajusz - mówił głośno jeden ze stróży prawa.
- Niech on zgadnie - Ri' Baadar podszedł do ciała. - Octaviusa człowiek?
- Tak, panie. Znany nam rzezimieszek. Wykonywał dla Octaviusa robotę niejedną.
Tłum
nieco się uspokoił. Zrozumieli, że elf obronił właśnie Khajiita przed
śmiercią z ręki najemnego zbira. Zaskakująco szybko po wyniesieniu ciała
zabawa rozpoczęła się na nowo. Octavius wykorzystał zamieszanie i
opuścił gospodę.
VI
-
Muszę przyznać, że zrobiłeś niezłe drugie wrażenie, bo o pierwszym nie
ma co mówić - powiedziała czarodziejka w bordowej sukni, siadając przy
dwuosobowym stole. Elf usiadł naprzeciw niej z butelką czerwonego wina i
dwiema szklankami. Radosna muzyka i tańce wciąż trwały. Para usiadła
nieco na uboczu.
- Dziękuję - uśmiechnął się, nalewając czerwonego napoju do szklanek.
- Nie ma za co. Zależy jeszcze, co z tym drugim wrażeniem zrobisz, bo...
-
Nie - przerwał jej. - Dziękuję ci za pomoc. Zrobiłaś to celowo. Nie
wymyśliłbym tego, naprawdę. Doceniam to. Zwróciłaś uwagę połowy
obecnych, a mi wystarczyło po prostu namierzyć tego bydlaka.
- Hmm, tak, pomogłam ci, chociaż wiedz, że po tym, co zrobiłeś pod sceną, naprawdę chciałam dać ci popalić.
Oboje zaczęli się śmiać. Bosmer odłożył butelkę wina i zaczął właściwą rozmowę:
- Nazywam się Endoriil, a jak zwą ciebie, piękna czarodziejko?
-
Oj, bardzo tani komplement, mogłeś się bardziej postarać - mrugnęła
zalotnie oczami, które, wbrew słowom, pokazywały, że komplement bardzo
ją ucieszył. - Jestem Luna, czarodziejka, jak już wiesz.
Endoriil
nie mógł powstrzymać uśmiechu. Czarodziejka odpowiadała tym samym.
Czuła coś dziwnego. Wydawało jej się, że Bosmer pożera ją wzrokiem.
Wielu innych mężczyzn już to robiło, ale oni byli w tym bezczelni, ten
był jakiś inny, subtelny. Zdawało jej się, że podziwia ją jak kwiat, jak
coś, czego długo szukał, nie mogąc znaleźć. Jego oczy nie były już
czerwone, raczej jasnobrązowe. Zastanawiała się, jak to możliwe.
Ri'
Baadar obserwował z daleka swojego towarzysza i Lunę, myśląc
jednocześnie o Octaviusie. Skoro był na tyle zdesperowany, żeby próbować
go zabić tutaj, pośród tego tłumu, to nie można było zostawić tego bez
odpowiedzi. Podszedł do właściciela gospody i zamówił nocleg dla
czterech osób. Uważał, że elf właśnie załatwia sobie własne łóżko, w
którym nie będzie sam. Wracając od właściciela, podszedł do ich stolika.
-
Wybaczcie, że on przeszkadza. Piękna. - Szarmancko schylił głowę. -
Elfie, jutro w południe spotykamy się tutaj, przy barze. Pomówić trzeba
o tym, co zaszło. Zaradzić coś. Tymczasem bawcie się, świętujcie.
Ri odszedł, a Endoriil powtórzył swoje pytanie po raz trzeci, od kiedy wjeżdżali do miasta:
- Luna, powiedz mi, co my w ogóle świętujemy?
-
Hm - przechyliła delikatnie głowę w lewo, ukazując delikatną, białą
szyję - szczerze mówiąc, to nie wiem. Nie jestem z okolic. Pewno jakieś
święto płodności, albo na cześć słońca. Nie wiem, naprawdę. Czemu się
tym interesujesz?
- Przed karczmą - odpowiadał - jest pewien
człowiek. Śpiewa coś... coś smutnego, ale czuję, że prawdziwego. Nie
wiem, może po prostu za dużo myślę.
Czarodziejka wstała od stołu, chwytając butelkę wina w smukłe dłonie.
- Łap szklanki i chodź ze mną na górę, filozofujący elfie.
VII
Dziś
Po
poranku u boku Luny Endoriil zszedł na parter, gdzie czekał na resztę.
Na spotkanie w południe przy barze w gospodzie przyszedł sam kapitan
straży miejskiej. Wszedł nagle i od razu przeszedł do rzeczy.
- Mnie
nie interesuje, czyście z Octaviusem interesy robili. Ubiliście jego
człowieka, jednego chwasta mniej. Jeśli wam powiem, gdzie może ukrywać
się Octavius, zajmiecie się nim?
Członkowie karawany spoglądali po
sobie. Wesley zrobił wielkie oczy i spojrzał na powierzchnię stołu, nie
chcąc angażować się w dyskusję. Bał się.
- Dwieście septimów. -
Kapitan złożył ofertę. - Ubijecie go, nagroda wasza. Nie ma już wielu
ludzi, wiemy to. Interes przestał mu iść, musi być pod ścianą skoro
zorganizował wczorajszy zamach. To śmierdziało amatorką. Macie szansę na
łatwy zarobek.
Ri' Baadar i Endoriil spojrzeli na siebie. Ku zaskoczeniu Siwego i Adana, to elf odpowiedział:
- Umowa stoi. Dwieście septimów. Gdzie on może być?
- Moczary Arven, kilka mil na zachód.
*
Grupa szykowała się do drogi, krzątając się przy wozach. Endoriil był zamyślony, nie mógł się na niczym skoncentrować.
- O niej elf myśli, rację on ma? - zagadał Ri.
-
Ja... Nie wiem. To znaczy tak, o niej, ale ja nigdy nie czułem niczego
takiego do nikogo, a ledwo ją poznałem przecież. A kto wie, może już
nigdy nie zobaczę...
- Ooo, nasz elfik dorasta, zakochał się -
zaśmiał się Adan, ostrząc osełką miecz, który dostali od strażników
miejskich. - Miłostki mu się zachciało. Ja też się wczoraj zakochałem w
takiej rudej, ach jaka powabna była. Ciekawe, co zrobisz w następnym
miasteczku. Może wstąpimy całą drużyną do bordelu jakiego? Tak w ramach,
jak to się mówi... Integracji!
- Adan - Ri obrócił głowę
zniechęcony. - On nie sądzi, że elfie uczucie porównywać można do twego
do rudej panny. Tyś takich rudych miał już wiele, każdej w głowie żeś
namieszał i nigdy więcej jej nie spotkał, a jak żeś spotkał, to w gębeś
dostał.
Blondyn odruchowo przyłożył dłoń do policzka, wspominając
kilka mocnych, mało kobiecych ciosów, które otrzymał w wyniku kilku
swoich romansów. Kiedy skończyli pakowanie i zaprzęganie koni, które
pierwszy raz od dawna były najedzone i wręcz chętne do drogi, podeszła
do nich Luna. Miała na sobie ten sam błękitny szal, ale szata różniła
się od wczorajszej. Ciemny granatowy płaszcz otulał jej drobne ciało, a
blond włosy delikatnie opadały na ramiona.
- Luna! - krzyknął Endoriil. - Czemu tu jesteś?
- Jadę z wami. Potrzebujecie mnie.
- To niebezpieczne, nie powinnaś...
-
Endoriil - przerwała miło, uśmiechając się. - Jestem czarodziejką,
niejedno już widziałam, walczyłam też nie raz. Poza tym, Octavius był
ostatnio moim klientem i pomagałam mu w przygotowaniu paru pułapek,
które chciał wykorzystać w swojej siedzibie. Dlatego też, odmawiając mi,
skazujecie się na pewną śmierć.
Szach mat - pomyślał Endoriil.
Jeszcze nigdy nie czuł się taki szczęśliwy po przegranej dyskusji.
Chciał, żeby pojechała z nimi. I teraz, i potem. Już zawsze.
*
Kiedy
wyjeżdżali z Laanterii, mijali te same chłopskie chaty, które wczoraj
były pięknie przystrojone. Dziś po ich uroku nie pozostało nic. Zwykłe
drewniane chatki, poniszczone, spróchniałe i zupełnie nieatrakcyjne. Tuż
przy drodze siedział bard, którego Endoriil widział wczoraj przed
gospodą. Grał i śpiewał:
Dałeś mi Panie zbroję
Dawny kuł płatnerz ją
W wielu pogięta bojach
Wielu ochrzczona krwią
W wykutej dla giganta
Potykam się co krok
Bo jak sumienia szantaż
Uciska lewy bok.
Obok
niego stało czterech staruszków, zgarbionych, siwych, zmęczonych
życiem. Łzy ściekały im po policzkach. Słuchali z zapartym tchem. A on
wciąż śpiewał i grał:
Lecz choć zaginął hełm i miecz
Dla ciała żadna w niej ostoja
To przecież w końcu ważna rzecz
Zbroja.
Endoriil
nie mógł wytrzymać, wyskoczył z wozu. Luna zdziwiła się, reszta kompanii również. Elf
podszedł do staruszków. Musiał wiedzieć, więc spytał wprost:
- Panowie. Powiedzcie mi, co to za święto było i czemu płaczecie i o czym śpiewa ten człowiek?
Jeden ze starców spojrzał na obcego.
-
Święto... - zaczął smutno. - Tak, święto... Lat temu kilka, podczas
Wielkiej Wojny między Cesarstwem a Dominium, bitwa wielka tu była.
Wojsko nasze, syn mój wśród nich, walczyło jak lwy, lecz mało ich było.
Miasto zdobyte przez Altmerów zostało. Mordowali, gwałcili, rabowali.
Potem miasto opuścili, a oddziały ze stolicy przybyły tu i zajęły
zgliszcza. Od tego czasu co roku świętuje się tu oswobodzenie Laanterii.
Oswobodzenie gruzów i ciał naszych krewnych i towarzyszy. Na święto
przybywają setki ludzi, nie wiedząc, tak jak wy, panie, dlaczego tu
święto. Piją, biją, zaspokajają żądze. My jednak obchodzimy je na swój
sposób. To nasza pamięć, nasza...
- Wasza zbroja - skończył za niego Endoriil, skłaniając nisko głowę i wracając na wóz. Zamyślił się.
Po
przejechaniu kilkuset metrów w absolutnej ciszy zobaczyli wielki cmentarz, skromne
nagrobki, czasem po prostu zwykłe kurhany usypane z ziemi. Byli tu
pochowani żołnierze i cywile, którzy stracili swe życie w obronie tego
miejsca kilkadziesiąt lat wcześniej.
- Jak można świętować coś takiego w taki sposób? - powiedziała Luna, którą autentycznie wzruszyły słowa starca.
Nie
usłyszała odpowiedzi. Endoriil intensywnie myślał o Valenwood i o
Woodmer, o swoich braciach i siostrach. Czuł, że w jego głowie coś się
kształtuje, kiełkuje. Jego własna...
Zbroja.
KONIEC ODCINKA CZWARTEGO
Pieśń śpiewana przez barda to "Zbroja" autorstwa Jacka Kaczmarskiego.
SPIS TREŚCI <--- odsyłacze do wszystkich odcinków
Pieśń śpiewana przez barda to "Zbroja" autorstwa Jacka Kaczmarskiego.
SPIS TREŚCI <--- odsyłacze do wszystkich odcinków