wtorek, 6 października 2015

TES "Taki Los" - odcinek XXII

THE ELDER SCROLLS
TAKI LOS

ODCINEK XXII
POWRÓT

I

Po powrocie Endoriila i Maela od Manny i jej plemienia sprawy nabrały rozpędu. Altmerowie, w wyniku kilku decyzji Lionela, mocno zaostrzyli rygor w Arenthii. Wiedzieli już, że szykuje się coś dużego. Coś, co wymaga zastosowania środków nadzwyczajnych. Niepokój w mieście wzrastał. Dochodziło do coraz większej liczby incydentów - drobnych starć między miejskimi Bosmerami, a żołnierzami garnizonu. Lionel chciał tępić te wyskoki i ich prowodyrów z całą stanowczością. Udomiel natomiast był innego zdania. Miał przeczucie, że te wydarzenia to tylko zasłona dymna, mająca na celu odwrócenie ich uwagi od czegoś innego. Nie wiedział jednak, czym jest to coś, choć bardzo bacznie tego wypatrywał. Od szpiega operującego w Skyrim dowiedzieli się, że kompania bosmerska rozrosła się do korpusu. Był to ten sam szpieg, który nie zdołał zlikwidować lidera  podgrodzia, Dareliona, i to mimo finansowej pomocy z Wysp Summerset. W ostatnim czasie agent przycichł, ograniczył się do wysyłania krótkich wiadomości. I to właśnie te informacje sprawiły, że Lionel i Udomiel sądzili, że mają ważny trop w sprawie Demona Frangeldu. Siedzieli teraz we dwóch w ogrodach Pałacu Namiestnikowskiego i wspólnie analizowali posiadaną wiedzę.

- Nasz agent, Granos, informuje - mówił Lionel, siedząc na drewnianej ławce o metalowych zawijanych poręczach - że Darelion żyje i kolejny zamach na niego byłby nierozważny i mógłby zdemaskować samego Granosa.
- Nigdy nie lubiłem takich zabiegów - odrzekł z niesmakiem Udomiel, przysiadając obok namiestnika. - Dziwny naród, Bosmerowie. Pełen zarówno postaci szlachetnych, jak i takich zdrajców jak Granos.
- Przez osobę szlachetną masz na myśli Marka Verre, twojego drogiego przyjaciela?
Udomiel spojrzał z pogardą na Lionela. Tak - pomyślał - mam na myśli właśnie jego, bo w porównaniu z nim ty jesteś tylko egoistycznym prostakiem, działającym tylko i wyłącznie dla siebie.
- Owszem - odpowiedział. - Marek Verre był naszym sojusznikiem w czasach, kiedy ty wykonywałeś mrówczą pracę najniższego urzędnika na Wyspach Summerset. Czy nie tak właśnie było?
- Przejdźmy do rzeczy. - Lionel skrzywił się mocno i udawał, że puszcza tę uwagę w niepamięć. - Korpus bosmerski jest ponoć praktycznie gotowy, a Granos ma wrażenie, że ich celem będzie Valen. Co o tym myślisz? Czy to realne zagrożenie? Czy mogą przejść przez Skyrim i Cesarstwo aż tu, do nas?
- Złożyli przysięgę i jeśli ją złamią, grozi im śmierć - zastanawiał się Udomiel. - Ze Skyrim, przy dobrej organizacji, mogliby się wymknąć w ciągu kilku dni. Cesarstwo to inna bajka. Bez poważnego sprzymierzeńca nie uda im się przejść tak wielką grupą, pozostając niezauważonym. Poza tym tam, w przeciwieństwie do Skyrim, mamy rozbudowaną sieć szpiegów. Trudno więc w to uwierzyć. Z drugiej strony, informacje Granosa są na ogół przydatne, trzeba przyznać. Od niego wiemy, że zastępca Dareliona wyruszył na południe...
- Pomyśleć, że tak długo wiązaliśmy te fakty! - krzyknął Lionel, zaciskając pięść. - Demon Frangeldu! Żaden demon, zwykła jarmarczna sztuczka!
- Zapewniam cię, namiestniku, że to nie była jarmarczna sztuczka. Nasz dąb płonie, a my nie możemy się do niego zbliżyć, nie mówiąc o ugaszeniu. Rany trupów na wzgórzu też nie są w repertuarze nadwornych błaznów. A to, co mówił jedyny, który przetrwał... a raczej, którego wypuszczono... W tym elfie jest coś więcej, widzę to.
- Na ile pewne jest, że ten Endoriil ze Skyrim i Demon Frangeldu to jedna i ta sama osoba? - spytał Lionel.
- Opis się zgadza. Średni wzrost, mocna sylwetka, ciemne włosy koloru rudego. I, przede wszystkim, czerwień w oczach. Granos wspominał tak?
- Tak, tak. Więc to musi być on. Musi być gdzieś w okolicy. Należy go wytropić, to raz - myślał namiestnik i gładził się po brodzie. - Dwa, wyślemy posła do Ulfrika Gromowładnego.
- Poseł do Ulfrika? - Udomiel uniósł brwi. - I co mu powiemy? Nakażesz mu rozwiązanie korpusu jego własnej armii?
- Nie - Lionel uśmiechnął się. - Odetniemy demonowi drogę powrotu. Ładnie poproszę Ulfrika, jako namiestnik północnej prowincji Valenwood, żeby wydał w nasze ręce bosmerskich oficerów jego korpusu. Tych najwyższych, w tym Dareliona i Endoriila, rzecz jasna.
- Zdajesz sobie sprawę, namiestniku, że Ulfrik nie pała miłością do Dominium i Thalmoru? Tak jak jego żona, Astarte, która swego czasu narobiła nam trochę problemów. Zresztą mam wrażenie, że jeszcze więcej narobi. Co powstrzyma Ulfrika przed odmową?
- Jego państwo wciąż jest słabe, a przymierze z Hammerfell bardzo kruche. Astarte marzy się Rubinowy Tron, ale nie jest w stanie go zdobyć. Jesteśmy silni ich słabością. Damy mu ultimatum.
- Ultimatum?
- Nakażemy mu wydanie bosmerskich oficerów. Jeśli tego nie zrobi, to zmierzy się z... Hm... Poważnymi konsekwencjami.
- To za mało. Wyraźnie za mało.
- Ulfrik wie, na co stać Thalmor, a Thalmor stoi za nami murem. Dysponujemy siłą, która może go zmiażdżyć.
- To nieprawda, namiestniku.

Lionel popatrzył nieprzychylnie na Udomiela. W Dominium nigdy nie było lepiej. Tak przynajmniej myślał i szokowała go odpowiedź generała. Popatrzył na niego i czekał na uzasadnienie.
- Nasze państwo osiągnęło apogeum i zaczynam zauważać procesy, które mocno nas osłabiają. Nasi wrogowie, dotychczas podzieleni, zaczynają zawierać sojusze. Bosmerowie, jak sam widzisz po ostatnich wydarzeniach, zaczynają działać.
- Działali i wcześniej - przerwał mu Lionel. - Wszyscy skończyli martwi. Nie chcieli paść na kolana, to sami ich do tego zmusiliśmy. I poderżnęliśmy gardła.
- Wcześniej nie mieli legendarnego Demona Frangeldu i plemienia Latamejów.

To powiedziawszy Lord Udomiel zasępił się. Zaprowadzenie ładu w rejonie było jego odpowiedzialnością, a plemię kanibali mocno ten ład burzyło. Wszystkie inne klany przekupiono, wybito, zwasalizowano, wchłonięto, przesiedlono, ale nie Latamejów. Oni nie przestali walczyć nawet, kiedy oddziały Udomiela zepchnęły ich do Frangeldu. I kiedy wszyscy spodziewali się, że poumierają tam z głodu, oni wrócili silniejsi, ze zdwojoną siłą i z nową przywódczynią. Udomiel niewiele wiedział o Mannie, ale jej działania znamionowały osobę aktywną i lubiącą inicjatywę. Mógłby to wykorzystać - miał już do czynienia z takim typem dowódcy - ale nie w obecnej chwili. Za dużo sił wiązała Arenthia i bezpośrednie okolice. Latamejowie byli jedyną porażką doświadczonego wojskowego i to sprawiało, że spędzali mu sen z powiek.
- Demona dostaniemy w worku od Ulfrika, zobaczysz - kontynuował Lionel - a kiedy już usuniemy zagrożenie ze strony tego korpusu, przekażę ci część sił miejskich, z których pomocą rozprawisz się z tymi plugawymi dzikusami.
Udomiel zdziwił się serdecznością rozmówcy. Wyglądała podejrzanie.
- W ciągu najbliższych dni zastanowię się nad treścią poselstwa do Ulfrika - oświadczył Lionel. - Trzeba go podejść możliwie ostrożnie i tak, aby nie mógł odmówić. Musimy też wysłać najlepszego posłańca. Polecisz kogoś?
- Tak - odrzekł Lord Udomiel. - Kalatar, bardzo doświadczony goniec, a zarazem poseł. Służy mi od lat i właśnie wrócił z Dominium po zasłużonym odpoczynku. Nakażę mu się szykować.

II

Dwa dni po wydarzeniach z głębi puszczy Marek Verre postanowił, że nadszedł czas, by odesłać Endoriila do Skyrim. Zaczęto zadawać różne pytania. Pobyt wędrownego nauczyciela szermierki - Endonalla - w rezydencji przy Alei Wiecznych Dębów wyraźnie się przedłużał. Młode służące zagadywały go na różne tematy, co nie mogło przynieść niczego dobrego, bo woodmerczyk był fatalny w zmyślaniu kłamstw. Dzieci Ninian, czyli wnuki Maela, bardzo polubiły nowego domownika. Szczególnie Eogan, dziesięcioletni chłopiec. Tym większy smutek ogarnął ich, kiedy dowiedzieli się, że Endonall odchodzi.
- Ale wrócisz, prawda, prawda? - spytał cienkim głosem Eogan.
- Masz moje słowo. Wrócę i poszukamy skarbów, dobrze?
Dziecko pokiwało głową, chwilowo przezwyciężając smutek. Brenna, młodsza siostra, podeszła i podarowała Endoriilowi kwiatek z rodzinnego ogrodu. Ninian skrzywiła się.
- Och, Brenna... - westchnęła. - Ile razy mam ci powtarzać, że nie można rwać kwiatków z tego ogródka, co?
- Ale ja... Dla pana Endonalla...
- Wiem, wiem - Ninian pogłaskała dziewczynkę po głowie. - Ładny gest, ale następnym razem spytaj się mamusi.
Rządek służących stał tuż za rodziną. Brakowało tylko jednej osoby - kucharza. Bosmer zastanawiał się dlaczego. Mael podszedł do towarzysza swoich ostatnich wypraw i podał mu dłoń.
- Do zobaczenia. Do zobaczenia niedługo - uśmiechnął się i ponownie wycofał między swoje wnuki.
W końcu służący zamknęli główną bramę, tuż po tym, jak Endoriil i Marek Verre opuścili rezydencję. Tu czekała na nich dorożka.

*

Jechali już dobrą godzinę i byli daleko poza bramami miasta. Konie rżały i dawały do zrozumienia, że coś im się nie podoba. Dorożką mocno trzęsło, bo co chwilę delikatnie zjeżdżali kołami z drogi.
- Możesz mi już powiedzieć, dokąd jedziemy? - spytał Endoriil. - Czy to wciąż tajemnica?
- Jeszcze tajemnica. Ale jeszcze tylko chwilę, obiecuję.
Po ujechaniu kolejnej mili dorożka stanęła, powożący nią elf zeskoczył na ziemię i otworzył drzwi, zdejmując drugą dłonią swoją czapkę. Dopiero teraz Endoriil dostrzegł, ze to nie kto inny tylko kucharz rodziny Verre. Więc nie tylko słabo gotował, ale i kiepsko radził sobie z końmi, które prychnęły gniewnie, gdy Bosmerowie zanurzali się w las. Szli przez kolejną godzinę, aż znaleźli się w miejscu, które na pierwszy rzut oka nie wyróżniało się niczym. Kucharz podszedł do jednego z największych drzew i zaczął się z nim mocować.
- Może któryś by pomógł, co?

Endoriil zdziwił się. Spodziewał się słowa "pan" przed lub po zdaniu. Kucharz zawsze adresował tak swoje wypowiedzi do każdego domownika rezydencji, poza służącymi. Woodmerczyk popatrzył na Marka, który nie zamierzał się ruszać, więc sam pospieszył z pomocą. Zorientował się, że w korze drzewnej są niewielkie dziury, jakby specjalnie wydrążone na palce. Elfy dźwignęły wierzchnią warstwę kory i położyły ją na trawie. Weszli do środka stromymi schodami. Po chwili byli w niewielkim pomieszczeniu, usytuowanym ledwie metr pod ziemią. Była to kuźnia. Endoriil nie znał się na kowalstwie, ale sprzęt, który widział, wyglądał imponująco nawet dla laika. Wszystko umieszczone na zaledwie kilkunastu metrach. Kucharz podszedł do największego ze stołów, na którym leżał pakunek, owinięty we wzmocnioną jelenią skórę.
- Myślę, że pora wyjaśnić sprawę - powiedział Marek i poczekał, aż kucharz wróci od stołu z paczką. - Jajecznica nie jest głównym specjałem Mahira.
- Mahir - odrzekł Endoriil, zupełnie inaczej patrząc na stojącego przed nim elfa. - A więc tak masz na imię. Zgaduję, że powożenie też nie jest twoją specjalnością.
- Ha! - zakrzyknął kucharz-kowal. - Faktycznie, Marku, bystry ten twój rdzawogłowy.
Obaj z Verre zaśmiali się gromko, ale ucichli po chwili. Marek skinął głową na Mahira, który uchylił fragment jeleniej skóry i pokazał Endoriilowi zawartość pakunku.
- Mahir jest arcymistrzem zbrojnictwa z klanu Yvanni - tłumaczył Marek głosem poważnym jak rzadko kiedy. - Znam go od dziesiątek lat i kiedy dowiedziałem się, co się stało z jego klanem... Wysłałem ludzi, żeby sprawdzili czy ktoś przeżył, czy można jakoś pomóc. Mahir był ledwo żywy. Od tamtej pory jest u mnie pod przykrywką kucharza. Jego umiejętności są nieocenione. Postanowiliśmy więc, że w końcu z nich skorzystamy. Oto nasz prezent dla ciebie.

Członek nieistniejącego już klanu Yvanni wręczył Endoriilowi zbroję. Skórzane łączenia spajały elementy ze zwierzęcej skóry z cienką, lecz wyraźnie twardą kolczugą. Na wysokości piersi, po środku pancerza, widniał malunek - dąb stojący w ogniu. Jakość wykonania tego pancerza nie pozostawiała cienia wątpliwości, że autorem był mistrz w swoim fachu. Endoriil skłonił się więc i podziękował, chowając zbroję do plecaka.
- Wracajmy do dorożki - powiedział Marek. - Szukaj sposobności, Endoriilu. Potrzebujemy was, wiesz o tym.
- Wiem. Zrobię, co się da i kiedy się da.
- A więc i ja zrobię coś dla ciebie.
- Ty? Dla mnie? Przecież właśnie dostałem zbroję, a do tego przez trzy miesiące mieszkałem u ciebie w domu. Co ty jeszcze możesz dla mnie zrobić? Tylko proszę, niech to nie będzie kolejna niespodzianka. Powiedz teraz.
- Z radością - uśmiechnął się Marek. - Nie będziesz wracał gościńcem. Nie będziesz też wracał drogami bocznymi. Nie będzie to trwało ani tygodnie, ani miesiące.
- Więc będę wracał...?
- W świątyni Y'ffre są kapłani, którzy za drobną opłatą teleportują cię do Akademii Magów w Winterhold. A z wielu twoich opowieści wiem, że serce cię tam ciągnie, prawda?
- Drobną? - spytał Mahir.
- No, nie do końca, ale Endoriil chyba zgodzi się, że warto, hm?
Endoriil ożywił się. Tam właśnie była Luna. Opowiadał już o niej Markowi i Maelowi wcześniej, ale dopiero po wizycie u Latamejów i kontakcie z Manną myślał o niej praktycznie w każdej godzinie. Nie mogło ułożyć się lepiej! - myślał.

III

Wyruszyli do świątyni dopiero po zmierzchu, przesiadując kilka godzin w karczmie "Leśny Czar". Endoriil jako jedyny nie pił jednak alkoholu; pamiętał, jak na niego działa, a skoro za kilka chwil miał się widzieć z Luną, wolał być trzeźwy. Czy ona w ogóle o nim myśli? A jeśli tak, to jakie te myśli są? Jak zareaguje, kiedy go zobaczy? Sam złapał się na tym, że jego głowa jakby zupełnie wyrzuca z siebie kwestię walki o wolność Bosmerów. Teraz liczyła się tylko Luna.

Weszli do świątyni Y'ffre bez żadnych problemów. Jeden z kapłanów robił zakupy na miejskim rynku, gdzie zagadał go Mahir. przy okazji machając mu przed oczyma tłustą sakiewką. Przewodnik duchowy już godzinę później stawił się pod knajpą z dwoma kompletami kapłańskich szat. Endoriil i Marek Verre ubrali się w nie w zaciemnionym kącie izby. Woodmerczyk dźwigał dość ciężki plecak z małą ilością zapasów, z nowym pancerzem i wetkniętym mocno na siłę mieczem. Mahir żegnał się:
- Endoriil. Niech ta zbroja dobrze ci służy. Być może to jedyny i ostatni wkład klanu Yvanni w walkę z Altmerami...
Mahir spuścił głowę. Stracił cały klan, a sam był w zbyt podeszłym wieku,by walczyć jako żołnierz, dlatego mocno liczył na Endoriila.
- Już niedługo o twoich umiejętnościach dowie się każdy Bosmer, Mahirze - odpowiedział Endoriil. - I każdy zapamięta nazwę twojego klanu. Na wieki, zapewniam cię.

*

Prowadzeni przez kapłana przeszli obok straży bez przygód. Długie schody, prowadzące na górę, były najpoważniejszą przeszkodą na ich drodze. Po kilku chwilach Marek Verre musiał zwolnić, nie nadążał. Gdy dotarli na szczyt, Endoriil jeszcze raz spojrzał na Arenthię. Perspektywa sprzed wejścia do świątyni Y'ffre była niesamowita. Widać było, że miasto było stawiane tak, by oddać cześć czczonemu przez Bosmerów bóstwu. Wszystkie uliczki w tej części Arenthii były skierowane wprost na ten monumentalny i niezwykle stary budynek. Wrota uchyliły się przed nimi delikatnie i zamknięto je tuż po tym, jak zniknęli w ciemności.

Wielka długa  sala, po której obu stronach stało po siedem dużych i przysadzistych kolumn, była zaciemniona. Na samym środku przybytku mieściła się marmurowa fontanna, której biel była szczelnie okryta ciemną zielenią oplatających ją roślin. Endoriil żałował, że noc była pochmurna, ponieważ przez okrągły otwór w dachu świątyni wlewałoby się do sali księżycowe światło. Teraz jednak panował tu mrok, rozświetlany tylko przez dwie pochodnie stojące po przeciwległej stronie sali, przy czymś, co wyglądało na ołtarz.
- To tutaj składano ofiary ze zwierząt? - spytał.
- Co? - odrzekł kapłan, otwierając boczne drzwi, gdzie siedział kolejny mnich. - Tak, tak, dopóki można było i dopóki mięsa zwierząt nie zaczęto żałować. Pamiętam takie czasy, że niemal dzień w dzień posadzka ołtarza ociekała czerwienią, tyle zwierząt składano w ofierze. A to za powodzenie w miłości, a to za ozdrowienie dzieci. I kiedyś, panowie drodzy, nie przyjąłbym was tu, ale skoro datków ofiarnych nie ma, a jakoś sobie radzić musimy, to jesteśmy.
Powiedziawszy to rzucił drugiemu kapłanowi sakiewkę. Ten zdumiony potrząsnął nią.
- Co jest? - spytał, najwyraźniej wybudzony ze snu.
- Robota dla ciebie - odrzekł ten pierwszy. - To, co zwykle.
- To, co zwykle? - powtórzył Marek, dziwiąc się spod kaptura fioletowej szaty. - To znaczy, że macie więcej zleceń teleportacji?
- Oczywiście, panie Verre.
Marek zmartwił się. Został rozpoznany, a zależało mu na anonimowości. Pech jednak chciał, że jego twarz była powszechnie znana i, jak widać, nawet pod kapturem anonimowym być nie mógł.
- I kto się teleportuje? - zagadnął Endoriil.
- A, różne elfy, nieznajomy. Mógłbym poprosić o imię towarzysza szanownego radnego?
- Nie mógłbyś - uciął Marek. - Ta sakiewka tak głośno brzęczy właśnie dlatego, że mój kompan ma pozostać anonimowy.
- Jakie elfy? - drążył temat woodmerczyk.
- Ano, uciekają, panie, przed wojną i prześladowaniem. Korzystają z naszych usług i układają sobie życie na nowo, w innym miejscu.
- Ci, co ich stać na wasze usługi, tak?
Endoriil skrzywił się. Cena, jaką Marek Verre musiał zapłacić za teleport, była wielka. Elf zdawał sobie sprawę, że teleportowano tylko tych bogatych. Albo biedniejszych, którzy sprzedali absolutnie wszystko, aby wysupłać odpowiednią kwotę dla chciwych kapłanów.
- Nie zwlekajmy - zasugerował Marek i podał dłoń Endoriilowi. Uścisnął ją bardzo mocno. - Po tym wszystkim, co przeszliśmy, nie muszę chyba mówić, że czekamy z niecierpliwością. Na ciebie i całą resztę. Postaramy się, żeby wszystko było tu dopięte na ostatni guzik. Przekonaj ich. Zrób, co możesz.

Dwaj kapłani przyglądali się znudzeni. Widzieli już w tym miejscu sporo dramatów, które niejednego przyprawiłyby o łzy. Na przykład rodzinę, która nie mogła opłacić teleportu dla wszystkich członków, więc wysyłano tylko matkę i dwójkę dzieci, podczas gdy ojciec musiał zostać. Zdarzały się sytuacje, gdy bosmerskie rodziny widziały się w komplecie ostatni raz właśnie tu, w świątyni. Przy takich sytuacjach takie zwykłe "do zobaczenia" nie budziło w nich żadnych emocji.
- Możemy już? - powiedział jeden, głosem mocno zniecierpliwionym. - Kolega mówi, że do Akademii Magów w Winterhold, tak?
- Tak - odpowiedział Endoriil, a na jego twarzy pojawił się niekontrolowany uśmiech.
Jeden z kapłanów usiadł na wykutej z marmuru ławeczce i liczył pieniądze. Drugi wypowiedział serię zaklęć, układając przy tym dłonie w kilka przedziwnych kombinacji. Niewielka salka boczna świątyni Y'ffre wypełniła się na ułamek sekundy jasnym światłem. Ostatnim, co zapamiętał Endoriil z Arenthii był łagodny uśmiech Marka Verre.

IV

Boli! Ach, jak mocno boli! - pomyślał Endoriil, wisząc w ciemnościach, nie czując pod nogami żadnego oparcia, ale też nie spadając w dół. Ten stan zawieszenia trwał jednak ledwie sekundę, bo od razu potem wylądował na głównym placu Akademii Magów w Winterhold, na dalekiej północy Skyrim. Jeszcze zanim w ogóle zdążył się rozejrzeć, zwymiotował nagle na lekko oblodzony kamienny chodnik. Brzuch powoli wracał do normy, a będący na kolanach Endoriil rozejrzał się. Klęczał dokładnie przed czymś w rodzaju studni, z której biło w górę błękitno-fioletowe światło, a tuż za nią stał kilkumetrowy posąg, przedstawiający maga rzucającego jakieś zaklęcie, albo powstrzymującego coś. Jego wyrzeźbione w kamieniu szaty sprawiały wrażenie falujących pod wpływem wiatru. Bosmer był teraz pośrodku otoczonego wysokim kamiennym półkolem placu. Konstrukcja była imponująca. Za pomnikiem stał wielki budynek, centralne miejsce akademii. Po bokach były dwa mniejsze, ale wciąż imponujące.
- Wołajcie jakiegoś nauczyciela! - krzyknął jeden z młodych adeptów.
Dopiero teraz Endoriil dostrzegł, że przygląda mu się gromadka uczniów. Kilkoro siedziało na ławeczkach i przeglądało notatki, inni po prostu relaksowali się, spacerując po placu.
- Sztuka teleportu. Chciałabym to umieć - powiedziała jedna z magiczek. Chwilę potem dodała: - Tylko bez tych nieprzyjemności żołądkowych.
- Jest jakieś miejsce, gdzie mógłbym się odświeżyć? - powiedział podróżnik.

*

Rodizok, altmerski mag, przesłuchał przybysza, ale dowiedział się niewiele. Obcy cały czas przyglądał mu się podejrzliwie. Nic dziwnego, myślał Altmer, w końcu mówi, że przybywa z Valen, a gdzie jak gdzie, ale tam ich obie rasy kiepsko się ostatnio dogadują.
- Uchodźca z Valenwood, przystrojony w szaty maga, chociaż magiem nie będący - wyliczał Rodizok. - I chcesz się zobaczyć z naszą adeptką.
Byli w jednej z mniejszych komnat dla nowo przybyłych uczniów. Fioletowa szata kapłana leżała na ziemi, a Endoriil właśnie nałożył swój płaszcz na ramiona. Pod spodem miał lekką skórzaną zbroję zakupioną w Arenthii. Prezent od Mahira wciąż trzymał w plecaku, z którego lekko wystawał miecz, przyciągając uwagę Rodizoka.
- Ciekawa broń, mogę? - spytał.
- Śmiało - odrzekł, pamiętając zakończone fiaskiem próby wyciągnięcia go przez jednego z Latamejów.
Rodizok jednak tylko lekko wyciągnął broń z plecaka, przyjrzał się i odłożył z powrotem. Patrzył na rękojeść, a potem na dłoń niespodziewanego gościa. Dostrzegł bliznę. Nie pytał. Na razie.
- Domyślasz się pewnie, że twoje wtargnięcie jest niemile widziane przez Akademię - powiedział zimno. - Mocno przestraszyłeś naszych adeptów. I ubrudziłeś plac.
- Przepraszam z całego serca - sarkastycznie odpowiedział Endoriil, nie siląc się nawet, by zabrzmieć miło. - Czy adeptki poinformowały Lunę, że na nią czekam?
- Owszem, ale nie wiem, czemu chciałaby się spotykać z kimś takim jak ty.
- Co to ma znaczyć? - Endoriil zareagował gniewnie.
- Ach, nie to, co myślisz - Rodizok roześmiał się. - Miałem na myśli osobę nie dysponującą talentem magicznym. Ach, Bosmerowie i ich gorące głowy. Ale już na poważnie i bez żadnych uprzedzeń: słuchaj, nie masz prawa przebywać tu, jeśli nie jesteś członkiem naszego kręgu. Strażnik odeskortuje cię do karczmy w mieście i tam poczekasz na Lunę. O ile w ogóle będzie chciała się z tobą spotkać.
- Będzie chciała - odpowiedział Endoriil.

Przed komnatą już czekał wspomniany strażnik i odprowadzał elfa wpierw do bramy, a potem przez długi kamienny most. Wzrok kilkunastu adeptek i adeptów odprowadzał przybysza, ale Luny wśród nich nie było. Idąc przez most, Endoriil poczuł chłodne powietrze Skyrim, wiatr dmący z każdej strony nieprzyjemnie schładzał mu policzki. Już teraz zatęsknił za ciepłym Valenwood. Spacer nie trwał długo. W końcu strażnik bezceremonialnie odwrócił się i zaczął wracać przez most, a Endoriil stał pośrodku czegoś, co kiedyś było dużym miastem. Teraz było tu zaledwie kilka domów na krzyż i karczma, do której elf wszedł i chociaż obiecał sobie nie pić alkoholu, to od razu po wejściu zamówił wino. Wziął też dwie szklanki i czekał.

*

Trudno jej było uwierzyć w opowieści Patty, koleżanki z drugiego roku studiów magicznych, ale kiedy przechodziły przez plac, zorientowała się, że nie jest to żaden dowcip. Luna, młoda cesarska o jasnych blond włosach, niepewnie stąpała przed siebie. Wszyscy adepci patrzyli na nią, większość z dziwnym uśmieszkiem na ustach. Pulchna Patty, niezwykle otwarta i sympatyczna dziewczyna, nie mogła powstrzymać pytań.
- Kim on dla ciebie jest, co? - mówiła z wypiekami na twarzy. Słowa wypadały z jej ust w niesamowitym tempie: - Edna mówi, że całkiem przystojny ten twój elf, ale ja to go nie widziałam. Kaptur miał na sobie, wiesz? Ale podobno magiem nie jest, Rodizok już go wziął na spytki i podobno z samego środku lasów Valen się teleportował! Niesamowite, nie sądzisz?
Luna uwierzyła. Endoriil jest tutaj! Czeka na nią w karczmie, a ona jest tą wieścią przytłoczona. Co on tu robi? Co on sobie myśli? Czy coś się stało?
- Co on jakiś twój luby, tak? - Patty drążyła temat, uśmiechając się z podniecenia. - Ach! Już wiem! To ten elf musi być! Ten, co o nim mówiłaś, jak piliśmy to wino, które ukrad...
Dziewczyna wstrzymała się w ostatniej chwili. W końcu ukradły to wino Ednie, kiedy ta była na wyprawie do Saarthalu razem ze swoją klasą. A teraz stała ledwie kilka metrów obok i mogłaby się mocno zdenerwować, gdyby dowiedziała się, co stało się z jej czerwonym cienistym z Cyrodiil.
- No! To ten, prawda, prawda? Endoriil, tak?
- Patty, porozmawiamy później, dobrze? - Luna odpowiedziała zatroskanym głosem.
I kiedy była już kilka metrów od bramy prowadzącej na kamienny most, Patty wstrzymała ją, chwytając za ramiona. Obróciła ją w stronę komnat adeptek.
- No coś ty, Luna. Taka nieumalowana?

*

To on. To naprawdę on. Przekroczyła próg karczmy i stała jak wryta, bo dopiero teraz była pewna, że to prawda. Stała w tym samym bordowym płaszczu, który miała na sobie w dniu, w którym się spotkali. Przyglądała się mu. Siedział samotnie przy stole w opustoszałej karczmie i pił wino. Zostało pół butelki. Jego płaszcz był przełożony przez ławę, o którą się teraz opierał. Wyglądał inaczej niż go zapamietała. Jakby się lekko postarzał, spoważniał. Sprawiał wrażenie głęboko zamyślonego, a jego czoło delikatnie marszczyło się, gdy dolewał sobie wina. Luna uśmiechnęła się, wspominając wieczór w Laanterii, jeden z ostatnich beztroskich momentów. Miniony rok spędziła na dalekiej północy, odcięta od świata. Poznawała sekrety magii ze szczególnym uwzględnieniem szkoły iluzji, w której przejawiała niemały zdaniem nauczycieli talent. Wspólne picie z Patty było jedną z niewielu chwil, gdy mogła się zrelaksować, ale taką wybrała dla siebie drogę. Chciała czarować i to potężnie, a właśnie tu mogła się tego nauczyć. W końcu podeszła.
- Endoriil... - powiedziała cicho, stając przy stole.
Gdy ją dostrzegł, natychmiast wstał, doskoczył i mocno przytulił. Wziął głęboki oddech przez nozdrza. Luna nie wiedziała, że jej zapach kojarzy mu się ze świeżą rosą z puszcz Valen. Obejmował ją mocno i pocałował w policzek. Również mocno.
- Luna - powiedział, a błogi uśmiech zstąpił na jego twarz. - Tyle czasu cię nie widziałem. Jesteś dokładnie tak piękna, jak pamiętam. Usiądź, napij się!
Nie odpowiedziała. A chwilę wcześniej nie odwzajemniła objęcia. Nie wyciągnęła rąk. Trzymała je przy sobie, jakby zdrętwiałe i niezdolne do reakcji. Endoriil nalał jej wina i wzniósł toast za spotkanie - wypiła, wciąż milcząc. Była totalnie zaskoczona jego wizytą.
- Zastanawiasz się, dlaczego tu jestem, co?
- Nie będę ukrywać - uśmiechnęła się delikatnie. - Zastanawiam się.
Milczeli przez chwilę: ona - zdumiona, on - przyglądający się jej uśmiechowi, lekko zarumieniony na twarzy. Karczmarz bezszelestnie podszedł i wymienił opróżnioną butelkę wina na nową.
- Jesteś taka piękna.
- Ech... - spuściła głowę. - To jak tu trafiłeś? Teleport? Wzbudziłeś spore zainteresowanie moich koleżanek.
- Teleport z Valen. Byłem tam - powiedział i zastanawiał się chwilę, czy może jej opowiedzieć całą prawdę o tym, co wydarzyło się od ich ostatniego spotkania. Po dłuższej chwili milczenia doszedł do wniosku, że nie będzie jej okłamywał, ale parę faktów przemilczy, bo ich tłumaczenie zajęłoby wieki. Kontynuował: - Darelion wysłał mnie do Valen, żebym nawiązał z kimś kontakt. Ten ktoś może nam pomóc, a my możemy pomóc jemu.
- Może wam pomóc w budowie podgrodzia? W listach od Ri czytałam, że idzie wam świetnie. Nawet mimo tego, że Nordowie rzucają wam kłody pod nogi.
- Nie chodzi o pomoc na podgrodziu. Tam sobie radzimy, dokładnie tak.
- Pisał też o kompanii bosmerskiej i że walczyliście na Pograniczu. Przyznam szczerze, że trochę się martwiłam.
Endoriil uśmiechnął się.
- Podobno jesteś jednym z liderów, czyli spełniasz plan Faridona, prawda? Ty i Darelion. No i Granos, tak?
- Granos nie ma nic wspólnego z korpusem. To tylko duchowy przewodnik, ale ja i Darelion, tak, właśnie my zebraliśmy to do kupy. Ale nie tylko. Są też Neven, Neafel, Baelian, Daren. Jest nas coraz więcej.

Znów milczeli przez dłuższą chwilę. Zrobiło się niezręcznie. Endoriil dolał wina, oboje się napili. Patrzył na nią i szukał jej wzroku, ale ona uciekała oczami to na stół, to na ścianę.
- Kocham cię, Luna. Cały czas, wiesz?
- Endoriil...
Spojrzała na niego, ale w jej wzroku był smutek i żal. Być może gdzieś daleko za nimi była miłość, ale nie dostrzegał jej. Już nie.
- Ja mam tu mnóstwo obowiązków, wiesz? - Luna lekko się jąkała. - Zaczęłam właśnie drugi rok, a to znaczy, że do teorii dochodzi praktyka. Już za dwa miesiące mam iść z grupą badać Saarthal. Wiesz, ile to dla mnie znaczy?
- Nie kochasz mnie?
- Endoriil, proszę... - mówiła, coraz bardziej zmieszana. - Ty też masz obowiązki. Jesteś w kompanii w armii króla Ulfrika i jesteś ważny na podgrodziu, tak słyszałam. To znaczy czytałam, Ri mi pisał. Kto wie, jakie rozkazy dalej dostaniecie. A właśnie, jak z Ri? Dalej się przyjaźnicie, prawda?
Endoriil nie odpowiedział. Zamiast tego wypił swój kubek do dna i szybko napełnił go ponownie, aż po brzegi. Znów wziął kilka łyków. Jeden z liderów podgrodzia Whiterun i oficer kompanii bosmerskiej - to wszystko, co w nim teraz widziała? Minęło sporo czasu. Teraz, po kilkumiesięcznym pobycie w Valen, stał się kimś więcej. Wiele osób w ojczyźnie mocno na niego liczyło, dla innych stał się legendą bądź koszmarem - Demonem Frangeldu. Wkrótce miał rozpocząć się bój o wolne Valen. Bosmerowie szykowali się, by stanąć do walki z potęgą Dominium, a on - zwykły woodmerczyk - miał stanąć na czele tego zrywu. Dobrze pamiętał to, co pokazał mu Mael - rozkopane doły pełne ciał innych, którzy wznieśli broń i okrzyki o wolności. Na szali było jednak coś znacznie większego niż jego własne życie. Już teraz czuł, że na jego barki spadnie odpowiedzialność za tysiące, a może nawet dziesiątki tysięcy istnień. Jego część chciała tego - walki o wolne Valenwood i rozgromienia wrogów, ale była też druga część. Ta, która do niedawna milczała, a teraz siedziała naprzeciw młodej blondynki i błagalnym wzrokiem prosiła o słowa "kocham cię" z tych drobnych, czerwonych ust. Ta część rosła w siłę i w tej chwili przyćmiła pierwszą.
- Odejdźmy gdzieś razem - powiedział nagle, zaskakując nawet samego siebie, ale nie przerywał: - Odejdźmy daleko od Altmerów, Bosmerów i od Cesarstwa. Żyjmy we dwoje na jakimś odludziu, z dala od problemów tego świata. Zostawmy to wszystko, tak po prostu.
Luna znów spuściła wzrok.
- To nie musi być Skyrim - kontynuował. - Wiem, że tu zimno. Dla mnie nawet zdecydowanie za zimno. Gdzieś nad morzem w Cesarstwie? Jakaś mała wioska, która żyje z rybołówstwa. Co ty na to?
- Ty nic nie rozumiesz! - Luna uniosła rozedrgany głos.
- Albo coś czujesz, albo nie. Czujesz?
- Nie o to chodzi!
- Właśnie o to, Luno. Kocham cię. A ty?
- Ja jestem magiem! To znaczy chcę być magiem. Nie rozumiesz?! - wykrzyknęła. Endoriil milczał. Luna kontynuowała: - Zostawiłam rodzinę, żeby tutaj dotrzeć. Zostawiłam matkę, zostawiłam ojca. Wzięłam praktycznie całe ich oszczędności, żeby mieć szansę dotarcia tutaj, a i tak nie starczyło nawet na połowę drogi! Gdyby nie Ri, nie byłoby mnie tu. To powinno ci pokazać, z jak majętnej rodziny pochodzę i jak wiele wyrzeczeń to wszystko mnie kosztuje... Moją jedyną szansą na osiągnięcie czegoś w życiu jest magia. Podobno mam do tego talent. A skoro mam do czegoś talent, to chcę go wykorzystać. Ty masz swoje sprawy na podgrodziu, czujesz się dla nich ważny. Ja też chce się czuć dla kogoś ważna.
- Dla mnie jesteś najważniejsza - powiedział i otulił jej rękę swoimi dłońmi. - Powiedz słowo, a odejdziemy. O pieniądze nie musisz się martwić.
- Dla ciebie? - odpowiedziała znacznie spokojniej, gdy poczuła ciepło jego dłoni. - To nie to samo. Ja chcę coś osiągnąć. I kiedyś wrócić do rodziców i pokazać im, że ich córka jest kimś ważnym i sporo potrafi. Postawić im dom i zatrudnić służbę, żeby ojciec nie musiał już harować w polu, a matka łatać ciuchów innych z wioski po to tylko, żeby mieć na chleb. Ale co taki leśny elf jak ty może o tym wiedzieć!

Luna znów wybuchła i nie przestawała mówić:
- Wychowałeś się w lesie i jedyne, co cię wtedy interesowało, to pewnie czy zjecie dziś dzika, czy jelenia! To, co się stało twojemu klanowi to tragedia, ale takie tragedie zdarzają się codziennie w całym Tamriel, Endoriil. Czy ty w ogóle jesteś w stanie to zrozumieć?
Wiem - pomyślał, ale nie odpowiadał. Widziałem więcej niż myślisz. Ale jaki sens ma powiedzenie tego teraz?
- Ri dał szansę i mnie, i tobie. Postaram się ją wykorzystać. Chcę zostać szanowanym magiem i to na tym się skupiam. Nie odejdę z tobą.
Endoriil zamknął oczy i zanurzył głowę w dłoniach. Chciał płakać, ale nie potrafił. Zamiast tego oddychał głęboko.
- Przepraszam... - powiedziała Luna, gdy nieco ochłonęła i zobaczyła reakcję elfa. - Wiem, że przesadziłam, ale musiałam to powiedzieć.
- Wystarczyło zwykłe: nie, nie kocham, odejdź - powiedział smutnym głosem, otworzywszy oczy i dopijając wino.
Podczas kolejnej chwili milczenia Endoriil sięgnął pod stół i wyciągnął swój plecak. W mgnieniu oka znalazł błękitny szal, nieco ubrudzony w wyniku podróży, i położył go na stół.
- Zdaje się, że powinienem ci to oddać.
- To był prezent... Prezentów się nie zwraca. Zachowaj go.
- Po co? - spytał szeptem. - Żeby przypominał mi o tym, co właśnie tracę?
Luna wstała od stołu, założyła bordowe rękawiczki i nasunęła na głowę kaptur swojej szaty. Patrzyła na elfa. Był rozbity i załamany, ale nie mogła mu dać tego, czego od niej oczekiwał. Nie teraz. Liczyła, że Endoriil znajdzie sobie kogoś, z kim będzie szczęśliwy, a przynajmniej tak sobie mówiła.
- Żegnaj, Endoriilu - powiedziała i wyszła z karczmy, a jej oczy zaczęły łzawić.
Gdy drzwi zatrzasnęły się z hukiem, elf zamówił kolejną butelkę wina. A potem kolejną.

V

Endoriil odzyskał przytomność. Jego ciało podskakiwało zupełnie nierytmicznie, a drzewa wokoło zdawały się powoli zostawać w tyle. Zorientował się, że jest na wozie, powożonym przez Altmera. Był to specjalista od magii zniszczenia - Rodizok. Trzymał wodze i raz na jakiś czas popędzał parę dostojnych koni. Zmierzali na południe po wąskiej drodze. Kilka mil na północy, a więc daleko w tyle za nimi, Endoriil dostrzegał miasto.
- Gdzie my jesteśmy? - mówił, przecierając zmęczone oczy. - Co to za miasto? I co ja z tobą robię?
- O, obudziłeś się - odrzekł Rodizok i rzucił na tył bukłak obszyty grubą warstwą zwierzęcego futra.
Endoriil bardzo szybko odkorkował go i pociągnął kilka łyków grzanego wina. Niezwykle przyjemne uczucie przebiegło mu przez wysuszone gardło i zadomowiło się w żołądku, ogrzewając całe ciało.
- Godzinę temu minęliśmy Windhelm. Sporo przespałeś, mój ty towarzyszu podróży.
Bosmer zastanawiał się, jakim cudem jest na wozie z Altmerem. Może to jakaś magia?
- To jakaś magia? - spytał.
- Jaka tam magia. Spiłeś się, bracie merze. Karczmarz mi cię wrzucił siłą do wozu, jak brałem u niego zapasy na drogę. Powiedział, że od dwóch dni siedzisz tam i zalewasz smutki jakieś. Domyślam się więc, że spotkanie z Luną szczęśliwego zakończenia nie miało? - spytał, ale po chwili sam zmienił temat, widząc narastający gniew rozmówcy: - Ten twój miecz. Ciekawa broń. Zaklęta.
Ostrze Zemsty wciąż było w lodowej pochwie, ale leżało tuż obok Altmera.
- Opowiesz mi o tej broni? Ostrze Zemsty, ładna nazwa. Lodowa pochwa też ciekawa.
- Mówiłem przez sen?
- A gdzie tam. Za młodu uczyłem się języków.
Endoriil zdziwił się. Z tych dwóch opcji swoje mówienie przez sen uważał za bardziej prawdopodobną niż Altmera poliglotę.
- Zdobyłem go w puszczy Valen.
- W zwykłej puszczy? - drążył temat Rodizok. - Na dłoni masz aktywator. Takich rzeczy nie rozdają wiewiórki każdemu przechodniowi w puszczy Valenwood, jak sądzę.
- Ciekawski jesteś.
- Taka już moja wada, jak twierdzi wielu. Ja natomiast uważam, że to zaleta - uśmiechnął się Altmer. - Wyciągniesz broń? Mógłbyś to dla mnie zrobić?
Cień niepewności przemknął po obliczu Endoriila. Altmer to zauważył.
- Jestem badaczem magii zniszczenia. I praktykuję sam. Po prostu chciałbym to zobaczyć, bo domyślam się, że ów miecz ma coś wspólnego z moją dziedziną magii.
- Skąd wiesz? Próbowałeś go wyjąć?
- Oczywiście, ze próbowałem, za głupiego mnie masz? - Rodizok znów się roześmiał. - Ale wiem i bez próbowania. Na dłoni masz aktywator, a lodowa pochwa stanowi potężne antyzaklęcie. Jeszcze przed chwilą myślałem, że zwykłe, ale twoja niechęć do zademonstrowania mi miecza zmienia moją optykę. Boisz się potęgi, która drzemie w tej broni, prawda?
- Mylisz się, nie boję się.
- Więc uważasz, że ja bym się przestraszył? Uwierz mi, niejedno w życiu widziałem.
- Nie wyciągnę miecza, zapomnij o tym.
- Ech... - Rodizok westchnął. - Wielka szkoda, wielka, naprawdę. Odkupię więc od ciebie tę broń. Oferuję ci za nią dziesięć tysięcy septimów.
Endoriila zatkało. Dziesięć tysięcy to mnóstwo pieniędzy, ale pieniądze to ostatnie, czego teraz pragnął. Sięgnął więc po to, czego pragnął w tej chwili zdecydowanie najmocniej - bukłak pełen grzanego wina.
- Dwadzieścia tysięcy - Altmer podbił cenę. - Co powiesz?
- A umiesz sprawić, żeby kobieta się w tobie zakochała?
- Mój drogi bracie merze - odparł Rodizok tonem pouczającym, który przypominał Bosmerowi Ri'Baadara. - Ze wszystkich tajemnic magicznych pragniesz tej, której nikt jeszcze nie rozwikłał. W obliczu fiaska naszych negocjacji sugeruję, żebyś się zrelaksował i rozkoszował winem, póki ciepłe. Za dwa dni będziemy w Whiterun.
______________________________________________________
Spis treści bloga z odsyłaczami do wszystkich odcinków znajdziesz TUTAJ

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz