sobota, 26 marca 2016

TES "Taki Los" - odcinek XXX

THE ELDER SCROLLS
TAKI LOS

ODCINEK XXX (trzydziesty)
PRZYJAŹŃ


I

Miecz, krew i płomień. Tyle Endoriil pamiętał ze swojego snu, gdy stał na podmokłej ziemi pośrodku koszar, gdzie spał, od kiedy weszli do miasta. Nie chciał zajmować Pałacu Namiestnikowskiego, bo czuł się przez tę budowlę przytłoczony. Biały marmur, wielkie, obszerne i puste sale. Dla kogoś, kto wychował się w lesie, było to coś nienaturalnego. Wolał być obok swoich żołnierzy, a Pałac zostawić królowi i Markowi Verre. Wraz z nimi zakwaterował się tam też Darelion razem ze swoją świtą. Endoriil nie protestował. Nie widział w tym nic złego. Inni merowie dziwili się tylko jego niechęci do tego miejsca. Stał teraz między namiotami pod murami miasta i próbował poskładać kolejny sen do kupy. Z tej nocy nie pamiętał nic poza mieczem, strużkami krwi i płomieniem ogarniającym las. Od wielu miesięcy sny były praktycznie takie same, ale jakby mniej wyraźne.
Był też drugi powód przebywania w koszarach, bliżej swoich oddziałów. Nowo mianowany komendant Armii Powstańczej, bo tak oficjalnie zaczęto ją nazywać, chciał doglądać rekrutacji ochotników, którzy tłumnie przybywali ze wszystkich stron. Wieści, że Valen znowu ma króla, rozeszły się niczym ciepły wiosenny wiatr, dający nadzieję na lepsze jutro.
- On myślał, że komendant spać nareszcie poszedł - powiedział znajomy Khajiit, stając u boku towarzysza. W dłoniach trzymał kilka kartek papieru, w większości zapisanych drobnym druczkiem.
- A co ty po nocy piszesz, Ri - odrzekł Endoriil niewyraźnie, ziewając i przecierając oczy. - Przecież nic nie widać.
- Khajiit w nocy dobrze widzi, zapomina elf. A jak on się bierze za coś, to chce, by poziom odpowiedni prezentowało dzieło jego. Od kilku dni chodzi on po mieście i obozie i obserwuje.
- Ciekawe, czy naprawdę coś z tego wyjdzie. Przeczytać o tym wszystkim za parę lat... To byłoby coś. Heh.
- Na razie elf powinien się skupić na tworzeniu swego dzieła, tak jak on to robi.
Była ciemna noc. Stali we dwóch pomiędzy improwizowaną stołówką, a szpitalem polowym - jedno i drugie mieściło się oczywiście w namiotach. W koszarach nawet w nocy nie było cicho, czemu Endoriil po części przypisywał przerywane sny. Co chwilę był budzony przez pracujących kowali, kucharzy lub pielęgniarki. Bo, jak łatwo się domyślić, noc na wojnie nie oznacza odpoczynku, a na pewno nie dla wszystkich. Merowie służący na stołówce już w nocy szykowali posiłki na kolejny dzień dla całej armii. Kowale ostrzyli miecze i poprawiali uszkodzone napierśniki i wszelki sprzęt niezbędny do walki. Pielęgniarki i lekarze natomiast ostatnio byli nieco mniej zapracowani. Krytycznie ranni już zmarli i zostali pochowani w zbiorowej mogile, nad którą modły odprawił Granos w obecności kilkuset cywili i żołnierzy. W tej chwili szpital był nieco cichszy, a jęki rannych z rzadka już tylko zaburzały spokój nocy.
- A któż biegnie tu? - Ri'Baadar wytężył wzrok.
- Biegnie? Nic nie widzę.
- Boś nie Khajiit.
- No co ty nie powiesz.
Po chwili biegacz był przy samym Endoriilu. Był to chłopak z Tajnej Poczty Powstańczej, jeden z kolegów jego osobistego gońca - Livana. Od razu, gdy dotarł, stanął na baczność.
- Bardzo ważna wiadomość, panie komendancie... - powiedział szeptem i jakby ze strachem w oczach.
- Słucham.
- Dla uszu pana komendanta tylko.
Khajiit spojrzał na przyjaciela, ale ten skinieniem głowy nakazał chłopakowi mówić. Po chwili wahania chłopak przemówił:
- W wieży się stało... Nie wiemy jak, panie komendancie... No... Lord Udomiel. On zniknął...
Endoriil niemal natychmiast rozbudził się i pognał w stronę wieży, w której przetrzymywano altmerskiego generała. Tuż za nim biegł posłaniec, a Ri kuśtykał nieco z tyłu. Jego długa szata nie była przystosowana do biegania. Gdy dostali się już do wieży, strażnicy rozstąpili się przed nimi. Wbiegli na samą górę. Jeniec był trzymany na trzecim piętrze kamiennej konstrukcji wkomponowanej w miejskie mury. Jedyna droga na zewnątrz wiodła schodami w dół. Niemożliwym było ominąć strażników bez ich wiedzy. Elf wszedł do celi.
- Jesteś już - powiedział Darelion, stojąc przy niewielkim oknie. W dłoni trzymał odpiłowane elementy metalowych krat. - Tędy zwiał.
- Przez to malutkie okienko?! - wydarł się Endoriil. - Jakim cudem! Y'ffre kochany... Wiesz, co to oznacza?
- Że mamy zdrajcę w szeregach - odrzekł Darelion. Bardzo rzadko bywał tak poważny. - Ktoś mu pomógł.
- Jak to? Udomiel to sprytny mer. Mógł sobie sam poradzić.
- Rozejrzyj się i pomyśl. Odrzuć na chwilę zachwyt tym Altmerem. Przecież on miał pogruchotane żebra, ramię na temblaku. Pluł krwią.
Darelion usiadł na więziennej pryczy. Ri chodził po pomieszczeniu i badał je. Schował swoje notatki do jednej z kieszeni. Po chwili Hjoqmerczyk podjął:
- Strażnicy nic nie widzieli. Wyszedł tym oknem. Znalazł się od razu za murami. Potem tylko czmychnął w las.
- Są jakieś dowody, że ktoś mu pomagał?
- Elf do okna podejdzie - powiedział Ri i zaprosił go gestem dłoni.
Podszedł. Przebić się przez metalowe kraty nie było łatwo, a Endoriil wiedział, że Udomiel nie mógł mieć sprzętu zdolnego do dokonania tego. Ktoś musiał mu to dostarczyć. Część jednej z krat wciąż wystawała z dolnej części okna, a uczepiono do niej solidną linę, która opadała kilka metrów w dół, aż do samej ziemi po drugiej stronie murów.
- Mamy zdrajcę... - Endoriil zwiesił głowę.
- To na pewno ten sukinsyn Halen! - krzyknął Darelion, tracąc nagle cały spokój i powagę, którą prezentował przed chwilą. - On cały czas dla nich pracuje! Jestem tego pewien!
Halen? - pomyślał Endoriil. Czy Halen mógłby być tak głupi, żeby zrobić coś takiego? Przecież uwolnienie generała było gigantycznym ryzykiem i gdyby zechciał to zrobić którykolwiek z Bosmerów, to ryzykowałby życiem. Halen nie jest tak głupi - on nie ryzykuje życiem. Na pewno nie swoim. Więc może jakiś jego sługa?
- To się nie trzyma kupy - odpowiedział w końcu. - Strażnicy nic nie widzieli?
- Mówią, że nic a nic. A ja ci mówię, że to Halen! Wymordował pół mojego klanu, pół twojego, a ty dajesz mu szansę na odkupienie. To nie jest pieprzona bajka, Woodmerczyku! Tu na szali jest nasze życie. I życie mojej Ellen i naszej córki!
- Wiem, co jest na szali - powiedział Endoriil, starając się uspokoić rozmowę. - Nie musisz mi przypominać. Ale nie powinniśmy wysuwać pochopnych wniosków.
Ale jeśli nie Halen - myślał w głowie - to kto? Może Altmerowie pozostawili kogoś swojego w mieście? A może faktycznie jest wśród nich zdrajca? Dopuszczał do siebie taką możliwość od kiedy Faridon, sługa króla Ulfrika, przedstawił mu swoje podejrzenia. Nie miał na oku nikogo konkretnego, ale Altmerowie wiedzieli o Korpusie sporo już w Skyrim. Ale nawet ci zdrajcy, którzy donosili wrogowi o swoich rodakach nie mieliby tyle odwagi, żeby wystąpić otwarcie i zaryzykować własne życie. To byli tchórze - Endoriil był tego pewien - i działali na korzyść Altmerów tylko wtedy, kiedy sami byli bezpieczni. Ten, kto pomógł uciec Udomielowi bezpieczny być nie mógł. I Endoriil nie mógł znaleźć powodu, dla którego jakiś Bosmer miałby pomóc...
Chyba że... Ktoś, kto miał wobec niego dług.

*

Wieści o ucieczce Lorda Udomiela rozeszły się bardzo szybko. Cywile nie przejmowali się zbytnio, bo cóż może znaczyć jeden żołnierz, generał czy nie generał, w tak wielkim konflikcie? Morale wśród żołnierzy Korpusu spadło jednak zauważalnie. Podczas posiłków na stołówce merowie rozmawiali na ten temat. Znali siłę Udomiela, wiedzieli, co prawda, że Endoriil przechytrzył go w ostatniej bitwie, ale wiedzieli też coś jeszcze. Udomiel był świetnym strategiem i potrafił uczyć się na własnych błędach, o ile ktoś mu je wytknie. Bali się, że dostał szansę i aż wzdrygało ich na myśl, że ktoś z nich mógł pomóc wrogowi w ucieczce.

*

Endoriil siedział w krześle przy biurku z dębowego drewna. Zajął pokój w Pałacu Namiestnikowskim i czekał teraz, aż przyjdzie gość wezwany za pomocą gońca. Gość nie miał daleko, bo był usytuowany po drugiej stronie długiego korytarza wypełnionego dziełami sztuki - obrazami i rzeźbami. W końcu komendant usłyszał pukanie do drzwi.
- Proszę - powiedział cicho i patrzył spode łba na osobę, która stanęła przed nim.
- No proszę - powiedział Marek Verre - jednak postanowiłeś zająć należne ci miejsce w Pałacu, obok nas.
Endoriil mocno się skrzywił, ale nie odpowiedział. Obserwował wyraźnie sztuczny uśmiech na twarzy głowy rodu Verre. Widział kroplę potu ściekającą po skroni szlachcica, który lekko drżącą dłonią zagarnął swoje szpakowate włosy za ucho. Aż do tej pory wydawało mu się, że może przesadza, myśląc, że Marek mógłby popełnić tak wielką zbrodnię. Wydawało mu się to nielogiczne, nieprzemyślane i głupie. Znał wiele przymiotników, którymi mógłby opisać Marka, ale te trzy nie były wśród nich.
- Miłość - powiedział w końcu, a Verre wziął głęboki oddech przez nos. - Miłość i przyjaźń nie znają zasad logiki.
- Co masz na myśli, przyjacielu?
- Czemu ostatnio zawsze, jak ktoś nazywa mnie przyjacielem, mam ochotę szyć do niego z łuku? - Powiedziawszy to, Endoriil zacisnął palce obu dłoni na krawędzi biurka. - Powiesz mi dlaczego?
- Dlaczego... Dlaczego co?
Patrzyli na siebie przez parę sekund, nie odzywając się. W końcu Marek Verre spuścił głowę i cofnął się kilka kroków, szczelnie zamykając drzwi do pomieszczenia. Podszedł do biurka i usiadł na krześle po przeciwnej stronie.
- Wiesz, co dla mnie zrobił - mówił szeptem, patrząc w błyszczącą marmurową podłogę. - Wiesz, że nie mogłem mu pozwolić umrzeć w tej norze. Zdychał jak pies...
Endoriil wziął głęboki oddech i odchylił głowę do tyłu, opierając się o krzesło. A więc to prawda. Marek Verre zdradził. To on wypuścił z więzienia wodza Armii Północnej. I to nie byle kogo, a jednego z najwybitniejszych taktyków, jakich nosiła ziemia.
- Poradzisz sobie - dodał cicho Marek. - Wierzę w ciebie. Pokonałeś go w polu raz, pokonasz i drugi.
- Czy ja dobrze słyszę?! - krzyknął Endoriil, ale ściszył głos, gdy Marek wykonał gesty dłońmi, błagając o spokojniejszą dyskusję. - Miesiącami czytałem o tym, jak toczy bitwy. Znalazłem jedną słabość. Jedną, cholerną słabość i poszedłem na całość, ryzykując życie Dareliona i jego kompanów. Na Y'ffre... A teraz mi mówisz, że we mnie wierzysz? Tu nie o to chodzi, Verre! Zdradziłeś!
Marek uniósł głowę i spojrzał mu w oczy. W jego wzroku było przyznanie się do winy i świadomość, że zrobił źle, ale...
- Zdrajca? - odpowiedział. - O nie, Endoriil. To, że pomogłem przyjacielowi nie oznacza, że zdradziłem naszą sprawę. Ani przez moment przez te wszystkie lata nie pomyślałem o tym, żeby zdradzić.
- Właśnie to zrobiłeś! - Endoriil huknął pięścią w stół. - Nie wypuściłeś byle żołdaka, tylko dowódcę Armii Północnej, która lada dzień się tu zjawi. Mamy najwyżej pięć, może sześć dni...
Endoriil złapał się za głowę i ciężko oddychał. Verre znów spuścił wzrok.
- Miałem nadzieję, że zrozumiesz. Nawet Mael o tym nie wie i nie powiedziałbym mu. On by nie zrozumiał. A czy ty... rozumiesz?
- Czego ty oczekujesz? Powinieneś zająć miejsce Udomiela w celi.
Znów popatrzyli sobie w oczy, tym razem Verre patrzył pewnie i uniósł głowę wyżej, jak na szlachcica przystało.
- Czy wiesz, z czym wiązałoby się zamknięcie mnie do celi i ujawnienie tej sprawy? - spytał.
Komendant Powstania Bosmerskiego przypuszczał, o co chodzi i nie mógł się nie zgodzić. Uwolnienie Udomiela było dla Marka sprawą prywatną. W końcu ledwie tydzień wcześniej to Altmer dał szansę Markowi na uratowanie jego rodziny, która teraz, poza Maelem,  przebywała we Frangeldzie razem z innymi Bosmerami, cywilami ze Skyrim. Nie miał powodów, żeby wątpić w jego zaangażowanie w sprawę. Miał też przeczucie, że pewność siebie Marka Verre nie jest przesadzona. Jeśli Endoriil zamknąłby Verre w lochu, to wszystko mogłoby się posypać. Około jednej trzeciej żołnierzy to tak naprawdę oddziały Verre. Cała reszta go szanuje, ale najważniejsze są sojusze, które zdążył zawrzeć. Yorath z Elden Root i Riordan z Silvenaar dogadywali się właśnie z nim i nagłe zamknięcie go w lochu mogłoby zniszczyć całą koalicję. Nie wiadomo też, jak w obliczu takiej przedziwnej sytuacji zachowałaby się Manna i jej Latamejowie. Wtedy jedynymi poważnymi oddziałami, poza samym Korpusem, które wspierałyby sprawę, byłyby kompanie Halena. Endoriil nie zgodził się z Darelionem, oskarżającym wodza zunifikowanych klanów o zorganizowanie ucieczki Udomiela, ale jeśli miałby stanąć do boju, mając u boku tylko Halena... Nie czułby się pewnie.
- Co więc zrobimy? - powiedział w końcu Marek, zachowując kamienną twarz.
- Jeśli postawisz mnie w takiej sytuacji jeszcze raz, to wiedz, że pojadę nad jakieś morze, wsiądę na pierwszy lepszy statek i odpłynę gdzieś w siną dal.
Marek skinął głową na znak, że rozumie. Ale Endoriilowi to nie wystarczyło.
- Pakujesz mnie w niezłe gówno. A ja lubię szczerość i przejrzystość. A przez ciebie będę musiał kłamać. Kto poniesie odpowiedzialność? Ktoś powinien.
- Strażnicy mogliby dostać po miesiąc w zamknięciu, tak dla pozoru. Żeby nie było, że nikt nie został ukarany.
- Strażnicy? - zdziwił się Endoriil. - Bogom ducha winni strażnicy.
- Endoriil - odparł szlachcic - nie przesadzaj. To, czy ktoś pomógł Udomielowi czy nie, jest mniej istotne niż to, że nie wypełnili swoich obowiązków. W końcu ich zadaniem było zapobiec wszelkim próbom ucieczki, prawda?
- Dostaną dwa tygodnie więzienia.
- Nie za mało? - odrzekł Marek. - W końcu, jak sam mówiłeś, dali uciec nie byle komu.
- Dwa... tygodnie... - warknął. - O ile do tego czasu twój przyjaciel nie wyrżnie nas w pień.
Marek Verre przełknął ślinę. Nagle stracił całą pewność siebie, którą zdobył podczas tej rozmowy.

II

Cztery dni później
- Zastanówcie się - powiedział Endoriil - komu jest na rękę czekać?
Zgromadzeni w głównej sali Pałacu Namiestnikowskiego w Arenthii Bosmerowie zmarszczyli czoła. Obok przemawiającego obecni byli Neven, Baelian, Neafel, Darelion, Daren, Manna, Marek Verre wraz z synem oraz król Eplear ze swoim opiekunem, Allenem. Stali wokoło stołu pokrytego wszelkiego rodzaju papierami i wielką mapą puszczy Valen. Słońce śmiało zaglądało przez obszerne okna. Właśnie wybijało południe, pięć dni po koronacji, która, tak jak sądzili, sprawiła, że do miasta przybyło wielu ochotników skłonnych walczyć za swój kraj i króla, który stanął na jego czele. W tej chwili kwatermistrzowie Korpusu zajmowali się przydziałami nowych żołnierzy do istniejących już oddziałów. Ich wstępne raporty mówiły o tysiącu ochotników.
- Spodziewaliśmy się, że do tego czasu Altmerowie będą już w drodze do nas - dodał Mael Verre. - Tymczasem nasi zwiadowcy twierdzą, że Armia Północna nie ruszyła się ani na krok z Silvenaar. A Udomiel musiał już do nich dotrzeć. Chyba że sukinsyna coś trafiło po drodze.
- Dziwne - skrzywił się Darelion. - Przecież powinni na nas ruszyć. Powinni jak najszybciej odbijać miasto. Zacząć oblężenie. Dlaczego oni zwlekają? Może ruszyli, a nasi zwiadowcy się mylą?
- Nie mylą się - zripostowała pewnym głosem Neafel. - Ufam im, to dobrzy merowie, z lasem są za pan brat. Jak mówią, że nie ruszyli, to nie ruszyli. Ani chybi.
- Udomiel może nam szykować jakąś niespodziankę - dodał od siebie Neven.
Wszyscy spojrzeli na swojego komendanta, ale nie zobaczyli tego, na co czekali. Nie było błyskotliwej odpowiedzi, pewności siebie, czy chociażby niepewnego uśmiechu. Endoriil zbladł i nerwowo wodził oczami po mapie Valen i po innych papierach, raportach dowódców kompanii Korpusu, jakby rozpaczliwie szukając jakiejś możliwości do manewru, który pozwoli mu przechytrzyć Lorda Udomiela. Nie dostrzegał niczego. Wszyscy zgromadzeni widzieli to.
- Pomyślmy o tym, co powiedział Endoriil - powiedział Marek Verre spokojnym głosem, przerywając ciszę. - Komu na rękę jest czekać? Zyskaliśmy w ciągu ostatnich dni tysiąc żołnierzy.
- To nie żołnierze. - Darelion oparł się o jedną z kolumn otaczających pomieszczenie. - To materiał na żołnierzy.
- Racja - dodał Neven. - Obok żołnierzy to oni nawet nie stali. Serca mają mężne, ale Darelion ma rację.
Daren, Neafel i Baelian przytaknęli. Z tej grupy tylko Daren zwykł się zgadzać z Darelionem. Pozostała trójka widziała jednak sens w tych słowach. Spojrzeli na komendanta.
- Jaki ruch wykona teraz Udomiel? - spytał Verre, opierając się o stół obiema dłońmi i nachylając w stronę Endoriila.
Zobaczyli, że wzrok dowódcy nagle zmienił się z niepewnego i nieporadnego na agresywny i wściekły. Przygryzł wargi i spojrzał na szlachcica tak, jak nigdy wcześniej. Neven i Baelian zaczęli się martwić o swojego przyjaciela. Od kilku dni chodził jak struty, a ostatnie wieczory spędził w samotności w pałacowym pokoju. Kazał donosić sobie wino i kolejne woluminy dotyczące wojen. Po dwóch dniach przestał prosić o księgi. Zostało tylko wino. Dlatego teraz stał przed nimi z podkrążonymi oczami i kilkudniowym zarostem. Wyglądał źle.
- Co zrobi... - Endoriil, uspokoiwszy się, zacisnął palce na nasadzie nosa, zmarszczył twarz i głośno myślał: - Jeśli jeszcze na nas nie ruszył, to znaczy, że ma w zanadrzu coś większego. Na przykład Armię Południową. Możliwe, że wysłał już gońców. A to by oznaczało, że za tydzień zamiast dziesięciu tysięcy Altmerów do pokonania, będziemy mieli dwadzieścia.
- Ja pierniczę, mamy przerąbane... - skomentował Baelian, wyrażając myśli wszystkich. - To... to co możemy zrobić?
Endoriil znowu zamilkł. Stojący nieco z boku Eplear czekał na jakiś błyskotliwy pomysł, który padnie z ust komendanta. Ale ten nie nadchodził.
- Endoriil? - Neven położył dłoń na ramieniu dowódcy. - Wszystko w porządku?
- Przepraszam, ale nie wiem, co możemy zrobić - odrzekł zrezygnowany i usiadł na jednym z krzeseł, zatapiając lekko zarośniętą twarz w dłoniach.
- Musicie na nich ruszyć - powiedział bardzo niski głos. Wszyscy rozejrzeli się. Allen, opiekun Epleara, kontynuował: - Dopóki nie jest za późno.
Do tej pory ten wielki elf nie odzywał się praktycznie wcale. Spędzał całe dnie opiekując się młodym królem. Teraz jednak tylko on wystąpił z pomysłem.
- Ale my szykowaliśmy się na oblężenie - zdziwił się Darelion. - Mamy to, co trzeba. Jak podejdą pod miasto, to wytrzymamy, a potem skontrujemy.
- Sami mówiliście - ciągnął Allen - że oni nie podchodzą. Jest ich dziesięć tysięcy. Was jest podobna ilość, prawda? Za tydzień znów nie podejdą, a za dwa podejdą, ale w liczbie dwudziestu tysięcy. Wtedy żadna ilość zapasów wam nie pomoże.
- Cały czas mówisz wy, was. - Marek skrzyżował ramiona. - Nie jesteś jednym z nas?
- Ja jestem dowódcą Straży Królewskiej. Nie wspomogę was w bitwie, dlatego mówię, jak mówię. Nie opuszczę króla, choćby nie wiem co.
Bosmerowie zaczęli się naradzać. Padały przeróżne opinie. Darelion twierdził, że razem ze swoim oddziałem ruszy szukać drobnych potyczek z Altmerami. Neafel radziła, by puścić oddziały zwiadowców na południe, żeby wypatrywały Armii Południowej. Manna chciała robić to, co przez ostatnie miesiące - kąsać Altmerów z lasów. Neven i Baelian potakiwali głowami na każdy pomysł, bo sami nie mieli w tej chwili własnego. Allen znów stanął z boku, tuż przy Eplearze, i słuchał uważnie. Przez całą naradę Endoriil nie zmienił pozycji. Siedział z twarzą opartą na dłoniach. W końcu odezwał się, a reszta zamilkła:
- Allen ma rację. To jedyna opcja, która daje nam jakiekolwiek szanse na zwycięstwo.
- Jakiekolwiek? - pytał Baelian. - To nie brzmi zachęcająco.
- Może lepiej ci zabrzmi - odpowiedział komendant - jak zestawię to z drugą opcją. Zostajemy i umieramy wszyscy. Hm?
- A coś ty ostatnio taki zgryźliwy, co? - Neven stanął w obronie kolegi.
- Bo, do cholery jasnej, nie decydujemy tu o kolorze firanek do nowego domu, tylko o życiu naszych żołnierzy. I wszystkich cywili też. Myślicie, że co zrobią Altmerowie, jeśli odbiją Arenthię? Bo ja myślę, że wyrżną wszystkich mieszkańców. Dajcie mi pomyśleć. Spotkajmy się tu za godzinę.

III

Zaledwie kilka minut później do komnaty Endoriila wbiegł Livan:
- Zwiadowcy donoszą o oddziale konnym. Zbliża się do miasta!
- Kiedy dotrze? - spytał Endoriil, wstając z kanapy, na której ledwo zdążył się położyć.
- Już docierają!
- Jak to już docierają? - zdziwił się. - To niemożliwe! Przecież obstawiliśmy wszystkie drogi do Silvenaar i na południe zwiadowcami. Dowiedzielibyśmy się wcześniej.
- Tak, panie komendancie - przytaknął Livan. - Ale ten oddział jedzie z północy. Zaraz będzie przy bramach. Ale podobno nie szukają bitki.
Zbiegł czym prędzej na parter Pałacu i udał się dorożką pod same mury. Stanął na ich szczycie i obserwował trakt wiodący na północ. Żaden oddział Altmerów, o którym było im wiadomo, nie stacjonował na północ od miasta. Dlatego zwiadowcy skupili się na innych kierunkach. Po kilkunastu minutach pojawili się. Jechali w trzech rzędach, a długość kolumny świadczyła, że jeźdźców jest około pięciuset. Endoriil nie miał pojęcia, kim oni są. Jazda Dareliona miała obóz na zachód od miasta, a on sam ograniczył swoją samowolę od pamiętnego incydentu w Cesarstwie, kiedy był winny śmierci swoich rodaków i stracił dowództwo.
Oddział podjechał pod samą bramę, ale wciąż nie było jasne, co to za ludzie. To było wiadomo - byli ludźmi, a nie elfami. Ale nie mieli żadnych oznaczeń poza jednym sztandarem, który powiewał na wietrze. Przedstawiał on czarną czaszkę na białym tle. Cywile posiadający małe stanowiska kupieckie za murami rzucili wszystko i wbiegli do miasta przerażeni. Byli pewni, że ktoś naciera na Arenthię. Endoriil nakazał łucznikom zachować czujność, posłał gońca po posiłki, a sam podszedł na samą krawędź murów i krzyknął:
- Kim jesteście i czego tu szukacie?!
Jeden z jeźdźców wysunął się na czoło.
- Vinicius Ligiusz! - krzyknął, unosząc dłoń w geście powitania. - Pamiętasz mnie, elfie?
Endoriil uniósł brwi. Był zdumiony. Vinicius, ten sam, który poniekąd ocalił ich życie w Cesarstwie, gdzie wraz ze swoją chorągwią dobili altmerski oddział, który niechybnie doniósłby swoim przełożonym o Bosmerach maszerujących przez kraj. Vinicius Ligiusz i jego jeźdźcy nie dali im takiej szansy.
- Mówiłem, że być może będzie nam dane walczyć ramię w ramię.
Endoriil kazał łucznikom opuścić broń, a sam zbiegł na dół, do bramy, gdzie uścisnął dłoń cesarskiego, który zdążył zsiąść z konia.
- Wyjaśnij, bo nic nie rozumiem. Co wy tu robicie? O co tu chodzi?
Vinicius pstryknął palcami, a zza jego pleców wyszła na moment młoda kobieta, przekazała zwitek papierów i wróciła do reszty.
- Oto listy od królowej Astarte i jej męża, króla Skyrim - mówił, wręczając papiery. - A tu jeszcze od króla Hammerfell.
- Od króla Ham... - Endoriila zatkało. - Astarte?
- Królowa Astarte przesyła ci prezent - powiedział Viniciusz z uśmiechem.
Endoriil przyglądał się mu, szukał jakiejś kieszeni, gdzie ów prezent jest. Patrzył, czy młoda dziewczyna nie doniesie czegoś jeszcze, ale członek rodu Ligiuszów rozłożył ramiona i pokazał na swój oddział. Mer zrozumiał i oniemiał.
- Chorągiew w sile pięciuset jeźdźców jest do twojej dyspozycji. Już tłumaczę. Hrabia Hassildor skontaktował się ze mną. Mówił, że to dzięki tobie - powiedział cesarski i skłonił się lekko. - Rozmawialiśmy długo... Ja i większość moich ludzi opuściliśmy wojsko Cesarstwa i przysięgliśmy uroczyście wierność królowej Astarte, która jest jedynym prawowitym spadkobiercą Rubinowego Tronu. Oddział uzupełniono doświadczonymi żołnierzami z Kvatch i Anvil, którzy walczyli jeszcze broniąc Cesarstwa Zachodniego parę lat temu. I teraz wszyscy przybywamy tu na rozkaz naszej królowej, żeby wspomóc was w tej walce.
Powiedziawszy to, uderzył dłonią w pierś. Endoriil roześmiał się i spytał:
- Ale wiesz, że przyjechałeś tu na sporą wojnę?
- Mała wojna, mała sława - odrzekł radośnie Vinicius - wielka wojna, wielka sława!

*

Usiadł na ławeczce w pałacowych ogrodach, wśród różnokolorowych kwiatów, o które dbały całe pokolenia Bosmerów. Otworzył pierwsze dwa listy, które były dla niego jeszcze większym zaskoczeniem niż oddział Viniciusza Ligiusza. Mianowicie królowie - Ulfrik ze Skyrim oraz Giancol z Hammerfell - wysłali oficjalne listy, w których uznali niepodległe Królestwo Valenwood. Nie obiecali żadnej pomocy, ale sam gest sprawiał, że walka Bosmerów została zauważona nawet w innych krajach. Być może ten gest to pierwszy krok do sformowania sojuszu? Dobrze, że nie uwięziłem Marka Verre - pomyślał Endoriil. Nie miałbym głowy do tej całej polityki.
W końcu zabrał się za ostatnią wiadomość, prywatny list od Astarte:

Drogi Endoriilu.

Piszę do Ciebie te słowa dziewiątego dnia Zachodu Słońca roku 206, od razu po tym, jak doszła mych uszu wieść o Twym wielkim zwycięstwie. Ufam, że mimo wojennej zawieruchy otrzymasz ten list prędko. 

Z serca gratuluję Ci zdobycia Arenthii i wyzwolenia tego dumnego miasta spod jarzma altmerskiej tyranii. Słyszałam, że do Waszego zwycięstwa, poza twoim taktycznym i odważnym dowództwem, przyczyniła się w szczególności niejaka Manna Czerwona, prowadząca dwutysięczną armię bosmerskich wojowników, którzy zdołali przetrwać altmerskie czystki, a teraz odznaczyli się bohaterstwem wartym wieczystego pamiętania. Pogratuluj ode mnie tej odważnej i silnej elfce umiejętności przywódczych, przekaż wyrazy szacunku, podziwu i uznania. Doniesiono mi też, że poza wojownikami Manny Czerwonej do zwycięstwa przyczyniła się szczególnie Wasza bosmerska jazda dowodzona przez Dareliona. Jemu również pogratuluj ode mnie. Wiem, że jest doskonałym jeźdźcem. Przyznaję, że z powodu, który jest Ci znany, sukces Waszej jazdy cieszy mnie szczególnie. Sukces ten w głównej mierze jednak nie rączych koni jest zasługą, lecz Dareliona, który dobrze ową jazdę poprowadził, i Twoją przede wszystkim, gdyż to Ty, drogi Endoriilu, wydałeś odpowiedni rozkaz i przechytrzyłeś Lorda Udomiela. Nadziwić nie mogę się twego sprytu i wiedzy, którą zgromadziłeś przed bitwą w celu pokonania wroga. 

Słyszałam również, że w wyzwolonej Arenthii odbyć ma się wkrótce koronacja przyszłego króla wolnej Puszczy Valen. Być może do czasu, gdy przeczytasz te słowa już się to wydarzyło. Tożsamości przyszłego monarchy nie udało mi się niestety poznać. Ciekawa jestem niezmiernie jego osoby i mam nadzieję, że udźwignie on ciężar władzy w tak niepewnych czasach.
Jeśli mogę coś radzić tak kompetentnemu dowódcy jak Ty, to zasugeruję ci nieufność wobec wodza zunifikowanych klanów bosmerskich, Halena. Powiedziano mi, że najpierw zdradził Ciebie i Twych towarzyszy dla Altmerów, a podczas bitwy o Arenthię zdradził Lorda Udomiela dla Twej armii. Nie okazuj mu za to wdzięczności. Pamiętaj, że zdrajca będzie zdradzał zawsze, a w czas wojny nad zdrajcami nie należy się litować. 

Nie miałam wcześniej okazji wyrazić swego żalu z powodu tego, co stało się na Pograniczu, gdy twój korpus zapewnił Gromowładnym zwycięstwo nad Renegatami. Doskonale wiem, że doszło wtedy do zabijania niewinnych dzieci renegackich i serce kraje mi się na myśl o tym. Oświadczam ci z całą mocą, że wina za tę zbrodnię nie leży po waszej stronie. Wypełnialiście jedynie otrzymane rozkazy i okazaliście w ten sposób swą lojalność i honor. Jednakże przyznać trzeba, że to, co stało się na Pograniczu jest złem i nie powinno nigdy mieć miejsca. Wydarzenia takie zasmucają wielce miłosiernego Akatosha i pozostałych bogów Jemu podległych. Czuję się w obowiązku przeprosić was za to, że właśnie tak niemoralne rozkazy otrzymaliście. Przeprosiny należą się zwłaszcza Darelionowi, bo to on dowodził wtedy Waszym korpusem. Przekaż mu, że bardzo przykro mi z powodu tego, do czego został zmuszony i że nie powinien się za to obwiniać. Ja sama o rzezi renegackich dzieci dowiedziałam się już po fakcie, a wcześniej po prostu nie pomyślałam o nich, choć oczywiście powinnam. Ani ja, ani mój mąż, Najwyższy Król Skyrim, nie kontrolowaliśmy jednak w pełni tego, co działo się na Pograniczu, a wytępienie Renegatów, brutalnych morderców i terrorystów, było konieczne dla zapewniania bezpieczeństwa naszym poddanym. Proszę, nie myśl o nas źle, o mnie i moim mężu. Nie chcemy krzywdy niewinnych, czasem jednak nie potrafimy jej uniknąć.

Teraz zaś pozwolę sobie na drobną nieostrożność. Pozwalam sobie na nią, ponieważ domyślam się, że już idą na Was, a jeśli nie to wkrótce ruszą, wojska Lorda Naarifina Młodszego. W ten trudny czas pragnę wzmocnić waszą nadzieję na zwycięstwo, dlatego też zdecydowałam się na odsłonięcie przed Tobą rąbka tajemnicy. Wkrótce, gdy tylko wiosna stopi śniegi w Górach Jerral, ja i moi sojusznicy zaatakujemy Cesarstwo. Musisz wiedzieć, że zdobyć je mogłam już dawno temu. Po śmierci Titusa Mede II jego obronność to fikcja. Wiedziałam jednakże, że zdobycie przeze mnie Cesarstwa będzie oznaczać wojnę z Aldmerskim Dominium, do której Skyrim, a tym bardziej Cyrodiil nie były w żadnym razie gotowe. Do tej właśnie wojny przez kilka ostatnich lat przygotowywaliśmy się po cichu ja i moi sojusznicy. I teraz nareszcie jesteśmy gotowi. Tym bardziej gotowi, że Twoje działania całkowicie odwróciły od nas wzrok agentów Thalmoru i żołnierzy altmerskich. Chcę wyzwolenia całego Tamriel spod thalmorskiej tyranii i dlatego proszę cię, abyś przykuwał wzrok naszych wrogów jak najdłużej, byśmy mogli swobodnie działać na północy. Gdy tylko zdobędę Rubinowy Tron, jeśli Akatosh pozwoli, przybędę Ci z pomocą i wszyscy razem, wspólnymi siłami wypędzimy Aldmerskie Dominium z kontynentu.

Obdarzając Cię zaufaniem, zobowiązuję Cię jednocześnie do zachowania dla siebie moich planów wojennych, które Ci przed chwilą wyjawiłam. Życzę Ci jak najwięcej zwycięstw i sukcesów. Uważaj na siebie, Endoriilu, bo jesteś skarbem i nadzieją swojej ziemi. Niechaj prowadzi Cię Najwyższy Akatosh-Auriel i Wielka Dziewiątka!

Astarte Gwiazda Zachodu

*

Główna sala Pałacu Namiestnikowskiego znów zapełniła się najważniejszymi dowódcami Powstania. Wszyscy znali już wieści o niespodziewanych posiłkach, które otrzymali z północy. W końcu na salę wszedł Endoriil. Był zupełnie odmieniony, znów z błyskiem w oku. Ogolić się, co prawda, nie zdążył, ale mocnym i zdecydowanym krokiem podszedł do stołu, chwycił nóż leżący nieopodal i wbił go w narysowany przy Silvenaar obóz Armii Północnej Altmerów.
- Ruszamy za dwa dni - zadecydował, nie pytając już nawet o przemyślenia innych. Ale nikt nie protestował, wręcz przeciwnie. Neven, Baelian i Neafel uśmiechnęli się, a Allen lekko skinął głową, chociaż nikt tego gestu nie widział. - Poinformujcie swoich podoficerów. Nie brać zapasów, nie brać żadnych zbędnych rzeczy. To będzie szybki marsz i, jeśli Y'ffre da, szybka bitwa i zwycięstwo.

---------------------------------------
 SPIS TREŚCI ZNAJDZIESZ TUTAJ

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz