czwartek, 1 maja 2014

[Wiedźmin] Powrót - odcinek II

POWRÓT

ODCINEK II
SPOTKANIE


I


Las był dziki, pełen niepokojących dźwięków. Galen i Ernest szli bok w bok, stąpając ostrożnie. Wyruszyli o świcie, słońce było coraz bliżej najwyższego punktu swojej codziennej wędrówki - wyprawa przeciągała się. Szukali człowieka, który żył w gęstwinie co najmniej od kilku miesięcy. Przypuszczali, że trudno będzie go znaleźć, ale musieli spróbować. Nie widzieli innego wyjścia, innej opcji obrony przed bandycką szajką, która napadła ich społeczność poprzedniego dnia. To, że wybrali zwrócenie się do zupełnie im nieznanego człowieka z prośbą o pomoc, wcale nie sprawiało, że uważali tę decyzję za dobrą. Po prostu nic więcej nie przychodziło im do głowy. Bali się, tym bardziej, że wokoło owego osobnika narosło mnóstwo mitów; niektórzy uważali, że nie jest człowiekiem, że może być wampirem, wilkołakiem albo innym, śmiertelnie groźnym monstrum. Ernest, wójt wioski, szczerze liczył jednak, że obcy jest potężnym czarodziejem-banitą, który byłby w stanie pokonać całą grupę bandziorów przy pomocy ognistych kul i tym podobnych sztuczek. Galen natomiast dawał wiarę jednemu ze swoich kolegów rybaków, który podczas dyskusji w karczmie twierdził, że nieznajomy jest po prostu samotnikiem o morderczych skłonnościach, który poluje na wszystko, co żyje w lesie, w tym również ludzi. Podczas marszu do uszu chłopów docierało mnóstwo dźwięków, często zupełnie im nieznanych. Wiedzieli, że w okolicy występowały drapieżniki, które nie pogardziłyby ludzkim mięsem. Mieli tylko nadzieję, że osoba, której szukają, ma odmienny gust kulinarny.

- Boisz się, wójcie? - powiedział Galen drżącym głosem, wspomagając swoje kroki grabiami, którymi podpierał się niczym laską. Był jednym ze starszych mieszkańców wioski, nawet wśród tych, którzy mieszkali w niej teraz, w czasie wojny.
- A kto by się nie bał? - odrzekł mu Ernest. Miał przy boku krótki wyszczerbiony miecz, który dyndał mu swobodnie za paskiem i uderzał w lewe udo, coraz mocniej je siniacząc. Nie przywykł do noszenia broni, ale wiedział, że na taką wyprawę nie można iść z gołymi rękoma, przynajmniej pod względem oręża. Wciąż jednak nie miał pojęcia, co mógłby zaproponować obcemu za pomoc. Powiedział: - Słuchaj, Galen. Lepiej, żebyśmy mieli jakąś ofertę dla tego samotnika, nagrodę jakąś, rozumiesz? Myśl.
- Ryby możemy mu dać i piwa trochę, jak uprosimy naszą karczmareczkę, bo cóż więcej mamy?
- Nic. - Ernest zwiesił głowę. - Musimy liczyć na to, że ten ktoś jest... dobry i pomoże, ot tak, z serca. Naiwne to, wiem, ale co innego nam pozostaje.

Usłyszeli jakiś dźwięk, jakby rzężenie. Bali się, ale powoli zmierzali w stronę, z której dochodził. Galen wychylił się zza drzewa i zobaczył niecodzienny widok. Sporych rozmiarów sieć wisiała na grubej gałęzi jednego z drzew, a w środku wiercił się niewielki stwór. Podeszli bliżej pułapki, którą zapewne zastawił człowiek z lasu. Stwór wisiał na wysokości półtora metra i wyglądał obrzydliwie, był niewielki, gdyby stał, sięgałby chłopom nieco powyżej pasa. Miał sporych rozmiarów głowę, przynajmniej porównując ją z resztą jego plugawego ciała. Zaczął szarpać mocniej, kiedy dostrzegł dwóch ludzi.
- To musi być trupojad! - powiedział Galen i otworzył szerzej oczy. Zaczął obchodzić pułapkę.
- Trupojad? Znaczy się truposzy pożera? - Ernest skrzyżował ręce i przyglądał się z ciekawością uwięzionemu potworowi.
- Wojna jest, ale daleko na północy - zastanawiał się rybak i wciąż chodził wokoło pułapki. - Nie spodziewałem się trupojadów tutaj, w naszych lasach... One zwykle w dużych grupach występują podobno. Skoro ten jest tutaj, to...

Nagle trawa pod jego nogami poruszyła się, a spod powierzchni leśnego mchu wyskoczyła naprężona linka, która błyskawicznie pofrunęła do góry i uniosła zaskoczonego człowieka na wysokość podobną do tej, na której wisiał potwór. Noga mężczyzny była mocno ściśnięta pętlą solidnej liny, poczuł przeszywający ból w kostce.
- Aaa - jęknął chłop. - Na bogów, Ernest, pomóż mi!
Wójt zerwał się do biegu w stronę kompana, ale po chwili przystanął, na co Galen odpowiedział krzykiem, jeszcze głośniejszym. Trupojad zaczął ujadać niczym głodny pies, kłapiąc szczękami.
- No, do jasnej cholery, pomóż mi! Chyba mnie tu nie zostawisz?!
- Cicho, Galen. - Wystawił przed siebie obie ręce, jakby jego podświadomość chciała zatrzymać ciało. Myślał. - Złapałeś się w pułapkę. Uwolnię cię, ale ostrożnie, krok po kroku... Jeśli i ja w coś wpadnę, to obaj skończymy martwi.
- Ech - rybak ponownie stęknął. Próbował sięgnąć dłońmi do schwytanej nogi, ale nie był w stanie unieść ciężaru swego ciała. Zrezygnowany opadł i wisiał bezwładnie jakieś dwa metry od trupojada. - Błagam, nie zostawiaj mnie! Mówiłem, że ta bestia na ludzi poluje. Ten morderca, psychol! Kto wie, ilu ludzi już złapał w ten sposób i zjadł.
Wójt nie odpowiedział. Szedł powoli w stronę kolegi, który dyndał teraz niczym zegarowe wahadło. Gdy przechodził obok trupojada, ten błyskawicznym ruchem wyciągnął zza sieci oślizgłą rękę, drapiąc człowieka pazurami, nim ten zdążył się odsunąć. Stwór ujadał jeszcze mocniej i wyciągnął oba, strasznie chude ramiona w stronę człowieka.
- Ach, ty podła kreaturo - syknął, łapiąc się za ranne ramie, na którym widniało kilka zadrapań. Wydawały mu się niegroźne, chociaż mocno szczypały.
- Nie giń teraz, nie giń, proszę, Ernest! Zdejmij mnie!
- A jak cię zdejmę, to już mogę ginąć?
- Nie, nie. Nie to miałem na myśli. Pośpiesz się, bo nie czuję już tej stopy.
Wąsaty wójt odwrócił się od Galena; najpierw spojrzał w górę, na gałąź, na której wisiał jego kompan. Potem zlokalizował wzrokiem drzewo, do którego przytwierdzona była lina. Szedł powoli, zamierzał wejść na górę i odciąć linkę swoim mieczem.
- Ostrożnie, Ernest - przestrzegał go Galen. - O ile dobrze pamiętam, to większość czasu spędzałeś ostatnio siedząc na tyłku, udając poważnego urzędnika, albo nosiłeś z przystani sieci z rybami.
- Może i do gibkich nie należę, ale za młodu po drzewach łaziłem. Zawrzyj na chwilę gębę i pozwól mi się uratować, dobra?

Nie dotarł nawet do pierwszej gałęzi, kiedy noga ześlizgnęła mu się z wilgotnej kory. Stracił równowagę i upadł na ziemię. Upadł pechowo, na plecy, uderzając potylicą o wystający z ziemi korzeń. Zamroczyło go, stracił przytomność.

II

Otworzył oczy, obraz był zamazany. Czuł wielkiego, pulsującego siniaka z tyłu głowy. Był w jakimś ciemnym pomieszczeniu, do którego światło wdzierało się tylko przez jedno okno, jednak i ono przysłonięte było porwaną firanką.
- Obudził się! Obudził! Spytaj się go, on potwierdzi wszystko!
Poznał głos Galena. A więc jakoś wydostaliśmy się z lasu, ale jak? - myślał. Wzrok wyostrzył mu się na tyle, że widział wnętrze pomieszczenia wyraźniej. Jego towarzysz siedział w kącie chaty, drżał ze strachu. Przy dłuższej ścianie, obok stołu, siedział ktoś jeszcze, mężczyzna. Robił coś, a do uszu Ernesta dobiegał dźwięk szkła obijającego się o szkło. Pod stołem leżała skrzynia sporych rozmiarów, na blacie był otwarty drewniany kuferek, znacznie mniejszy, pokryty jakimś rodzajem zdobień. Dokładnie nad stołem wisiały dwa miecze ustawione równolegle w stosunku do siebie. Jeden miał głowicę w kształcie jakiegoś zwierza, Ernest nie mógł dostrzec, jakiego. Ostrze błyszczało intrygującym blaskiem, nawet mimo kiepskiego oświetlenia. Obie bronie wyglądały w oczach wójta na oręż najwyższej klasy. Jego wyszczerbiony miecz zapewne rozpadłby się w zwarciu z którymś z tych. Po chwili znów odezwał się Galen.

- No obudził się! Pytaj i krzywdy nie rób, błagam, czarowniku.
- Mówiłem ci już, żebyś się uspokoił - odrzekł nieznajomy. Głos miał spokojny i zupełnie zwyczajny, mówił jednak z jakimś obcym akcentem, na pewno nie pochodził z okolicy. - Nie mam zamiaru zrobić wam krzywdy. Po co inaczej wyciągałbym was z tarapatów, które poniekąd sam na was sprowadziłem. Przypadkiem, oczywiście.
- Przypadkiem? - głos Galena wciąż drżał.
- Od miesięcy rozstawiam przeróżne pułapki i sidła. Z dwojga złego, mieliście szczęście, że trafiliście na zwykłą linę. W lesie czekają rzeczy dużo wymyślniejsze. Ostatnimi czasy jestem dość kreatywny.
Obcy wstał od stołu i podszedł do Ernesta leżącego na niewygodnym, wyłożonym sianem łożu. W dłoni miał niewielką szklaną buteleczkę z czerwonawą substancją. W chwili, gdy przechylał ją w stronę ust rannego, ten zobaczył oczy mężczyzny. Przeraził się, to nie były zwyczajne oczy.
- Więc to prawda - wystękał Ernest, krzywiąc się z bólu. - Jesteś potworem.
- Chcesz go otruć, tak? I zjeść... - dorzucił od siebie Galen, który wciąż nie podnosił się z podłogi.
- Potworem? - nieznajomy parsknął. - Nie, nie jestem potworem, a przynajmniej nic mi o tym nie wiadomo. Słuchaj, w tym naczynku jest coś, co sprawi, że dożyjesz jutra. Jeść was nie zamierzam, nie jestem jeszcze tak zdesperowany. Zostałeś zaatakowany przez trupojada. Jeśli chcesz jeszcze chodzić po tym świecie, pij.

Ernest spojrzał na swoje lewe ramię - widniał na nim opatrunek z nie najlepszej jakości tkaniny. Rana piekła jak diabli. Zaczął się zastanawiać, jakim cudem się tu znalazł.
- Co się stało po tym, jak straciłem przytomność?
- Byłem pewien, że martwi jesteśmy - odpowiadał Galen. - Godzinę jakąś wisiałem jak gruszka na wierzbie, krzyczałem, płakałem, ale musiałeś konkretnie rąbnąć o ziemię, bo nie budziłeś się. Wtedy pojawił się on...
Galen zamilkł i zwrócił głowę w stronę nieznajomego. Rybak wciąż sądził, że niedługo będą martwi. Obcy o dziwnych oczach znów nachylił eliksir do ust Ernesta, mówiąc:
- Uratowałem was. Nie przeżylibyście w tym lesie za długo. Twój przyjaciel powiedział mi, w jakim celu wybraliście się w las. Jesteście strasznie nierozważni. Albo zdesperowani. Jedno i drugie nie wróży niczego dobrego, ale skoro już tu jesteście, to znaczy, że mocno wam zależy. W miejscu, gdzie was znalazłem widywałem sporo trupojadów, stąd pułapki. Im szybciej to wypijesz, tym większa szansa na wyzdrowienie i omówienie sprawy, z którą przyszliście.
- Ale jak to? - Ernest przymykał oczy ze zmęczenia. - Przecież to tylko draśnięcie było. W domu, jak mięso biłem na kotlety, to zdarzało mi się mocniej krwawić.
- Trupojady to plugawe stwory - mówił obcy. - Każdy kontakt z nimi może spowodować zatrucie. Nie musi, ale może, zależnie od tego, co konkretny osobnik porabiał wcześniej. A, wierz mi, trupojady są stworzeniami, które w każdym gównie będą grzebać bez wahania. Widocznie kiepsko trafiłeś, bo twoje objawy wyraźnie sugerują zatrucie, które może doprowadzić do śmierci. Pij, a potem pogadamy o interesach.

Wypił.

III

Minęła noc.

Siedzieli nad strumykiem o szerokości ledwie kilku metrów, około pół godziny drogi od miejsca zamieszkania człowieka z lasu. Galen i Ernest przysiedli z jednej strony ogniska, obcy z drugiej. Rzucił im skórzany bukłak wypełniony jakimś płynem. Spojrzeli na niego podejrzliwie.
- Nie bójcie się, to przegotowana woda - powiedział obcy. - Nie mam niczego innego, żeby was ugościć.
Ernest spojrzał na bukłak, który trzymał w prawej dłoni. Lewa była za słaba, mocno zdrętwiała. Po wypiciu eliksiru zapadł w głęboki sen. Galen opowiadał mu potem, że trząsł się jak opętany, z ust strumieniami ciekła mu ślina, a po czole ściekały stróżki potu. Po upływie nocy objawy ustąpiły, a wójt obudził się. Teraz cała trójka siedziała nad brzegiem malutkiej rzeczki i miała rozmawiać o interesach, jak to sformułował ich gospodarz o dziwnych oczach.

Teraz, w pełnym słońcu, mogli przyjrzeć mu się bliżej. Poza oczami nie wyróżniał się niczym szczególnym. Był postawnym, dobrze zbudowanym mężczyzną, brunetem o dość daleko posuniętych zakolach. Nosił na sobie szarą koszulę, na którą nałożył skórzaną kurtkę bez rękawów, która odsłaniała ponadprzeciętnie zbudowane mięśnie ramion. Na klatce piersiowej krzyżowały się dwa pasy spinane klamrami, obiegające plecy. Tam właśnie było miejsce na dwa miecze, które chłopi widzieli wcześniej. A jednak wariat - myślał Galen. Nikt przecież nie nosi mieczy na plecach.

- Podobno przyszliście z niezwykle ważną sprawą. Milczycie jednak - zagadał mężczyzna, rozpalając ognisko w sposób, jaki sprawił, że jego goście otworzyli usta w niemym zdziwieniu i przerażeniu. Złożył dłonie i wykonał gest, który sprawił, że chrust, który wcześniej nanieśli, zapłonął i można było zacząć opiekać jelenie mięso, które przynieśli nad brzeg.
- Mówiłem, że czarodziej! - zachwycił się Ernest. - I to taki, co nas nie zabił.
- Ha - zaśmiał się obcy. - Czarodziej, mówisz? To żadna magia, dobry człowieku. W moim fachu, umieć coś takiego, to obowiązek.
- Żarty, miły panie - uśmiechnął się Galen. Pierwszy raz od dwóch dni. - To jaki fach wasz, jak nie czarodziejski? Przecieśmy widzieli, czegoś właśnie dokonał.
- Źle sformułowałem wypowiedź. Miałem na myśli mój były fach. - Spojrzał skupionym wzrokiem na półmetrowy kij, na który nabił fragment mięsa i wysunął go nad ognisko. - Taką sztuczką można, jak widzicie, zapalić suchy chrust, świeczkę. Tyle. Powiedzcie w końcu, o co chodzi.

Spojrzenia chłopów z wioski spotkały się i, kiwając głowami, podjęli decyzję o wyłożeniu sprawy.
- Mości panie czarodzieju - zaczął Ernest. - Galen już co nieco wam powiedział, prawda? Jak nieprzytomny byłem.
- Nie użyłbym słowa powiedział, raczej wydukał, bardzo nieskładnie. Ktoś napadł na waszą wioskę i chcecie zemsty. Jeśli tak, to możecie już wracać do domu, bo ode mnie pomocy nie uzyskacie.
- Panie wielki... - Ernest spuścił głowę. - Nie o zemstę chodzi nam, jeno o to, żeby nas w spokoju zostawili. Oni wszystkie świecidełka wartościowe zabrali nam, córkę młynarza zhańbili i rzekli, że wrócą po więcej, za tydzień, dwa. My jak bronić się nie mamy, bo cała młodzież nasza, wszyscy chłopcy na wojnę ruszyli. Na północ, walczyć za Cesarza.
- Za Cesarza, mówisz. Więc o co dokładnie chcecie prosić? - spytał nieznajomy, obracając patyk ze skwierczącym od temperatury ognia mięsem.
- Przemówić im do rozsądku, tym bandytom, hersztowi ich. Diego się nazywa. Wielki chłop, jak dąb. Młody i silny, a do tego co najmniej pięciu pomocników ma. Dla was, czarodzieju, to żaden problem na pewno. Ogniem możecie ich zwalczyć.
Ernest pomyślał o wielkich kulach ognia toczących się na grupę bandytów i uśmiechnął się pod wąsem.
- Co dajecie w zamian? Jeśli przekonam ich do odpuszczenia, to co dostanę?
Rybak i wójt spuścili głowy
- Jakeśmy mówili - odpowiadał wójt - wszelkie kosztowności nam zrabowali... Nie mamy z czego zapłacić. Jedyne, co możemy zaoferować, znajdziecie przy nich, o ile jeszcze to mają.
- A więc chcecie - nieznajomy spojrzał na Ernesta swoimi zwierzęcymi oczami - żebym narażał życie dla was i waszych ludzi i nie oferujecie niczego w zamian? Typowe.
Wśród ciszy, która nastała, chłopi zastanawiali się, czy jest jakiś sposób, aby przekonać rozmówcę do udzielenia im pomocy, ale absolutnie nic nie przychodziło im do głowy. Nagle nieznajomy zerwał się na nogi, schylił, podciągnął nogawkę ciemnych lnianych spodni i wyjął krótki sztylet. Rozglądał się.
- Co się stało? - pytał zaniepokojony wójt.
- Zabić nas chce jednak, mówiłem - szeptał Galen, nieporadnie odsuwając się od ogniska.

Po kilku sekundach z leśnej głuszy wybiegł chłopiec o włosach żółtych niczym siano.
- Adam! - krzyknął Ernest. - Co ty tu robisz, dzieciaku?
Szczęśliwy ze znalezienia wójta chłopiec uśmiechnął się szeroko. Chwilę później spojrzał na nieznajomego i uśmiech ustąpił miejsca zachwytowi. Spodziewał się raczej kogoś w długiej szacie i z magicznym kosturem, ale widok kogokolwiek nieznanego wystarczył, by wlać w jego serce otuchę. Taki widok oznaczał bowiem, że znaleźli człowieka z lasu, osobę o mocy czarodzieja, wampira, wilkołaka i wielu innych stworzeń, a przynajmniej tak widział to chłopak. Może znaleziony mężczyzna nie wyglądał na wcielenie tych wszystkich stworów, ale w końcu to on był człowiekiem z lasu. Adam był zachwycony. Podszedł do obiektu swoich zachwytów.
- Nie podchodź, dzieciaku! - krzyknął Galen. - On ma nóż!
W tej chwili czarownik ponownie schylił się, tym razem chowając sztylet na swoje miejsce. Patrzył się na chłopca, przybierając dość dziwny, trudny do rozszyfrowania wyraz twarzy.
- Jak nas znalazłeś? Kto ci pozwolił iść w las? - Ernest zadawał chłopakowi pytania.
- Sam pobiegłem! - odpowiedział krnąbrny chłopak. - Jak nie wróciliście rano, po nocy całej, to w karczmie się znowu wioska zebrała. Mówili, czy iść was szukać i nikt nie chciał iść. To ja pobiegłem! I znalazłem was, ha!
- Nie chcieli nas szukać, co za ludzie. - Kiwał głową Galen. - A my dla nich życie narażamy. Szczęście miałeś, dzieciaku, dużo więcej go miałeś, niż myśmy mieli.

Nieznajomy czarownik wciąż patrzył na chłopca swoim przenikliwym wzrokiem. Zmienił wyraz twarzy. Młody chłopak, blondyn... - myślał. - Co ja zrobiłem... Przypomniał sobie przeszłość i swoje niecne czyny. Krzywdził ludzi, a innym pozwalał krzywdzić dzieci. Żałował, ale czy to cokolwiek znaczy? Był wtedy niespełniony, zbuntowany, buntował się przeciw światu, przeciw temu, kim był i przeciwko tym, którzy byli jak on. Zdradził ich tajemnice wrogom. Zrobił to, bo czuł się oszukany, pozbawiony możliwości wyboru ścieżki, którą podążałby w życiu. Miał wrażenie, że to miejsce, odosobniony las, było pierwszym, które wybrał sam, w pełni świadomie. Chciał tu zacząć od nowa, chociaż wiedział, że przeszłość będzie wracać. I wróciła pod postacią tego chłopaka. Jedno małe skojarzenie, a on znów miał przed oczami wydarzenia sprzed kilkunastu miesięcy. Znów widział małego chłopca o jasnych włosach, na którym zależało wielu osobom. I on pomógł jednej ze stron. Zrobił to ze strachu, z obawy o własne życie. Żal niczego nie zmieniał, bo przeszłości zmienić nie sposób. Jedyne, na co mamy wpływ, to teraźniejszość i przyszłość. Czy można odkupić grzechy przeszłości teraźniejszością? Czy można sprawić, by przyszłość była wolna od żalu przeszłości? Nie wiedział, ale chciał uzyskać odpowiedzi na te pytania. Uniósł głowę.

- Pomogę wam - powiedział, zaciskając dłonie na kiju, który trzymał nad ogniskiem.
Całą trójka uśmiechnęła się. Najmocniej mały Adam, który aż podskoczył z radości. Galen odetchnął głęboko. Jedynie Ernest zachował trzeźwy umysł.
- Jak chcesz pokonać sześciu ludzi? - spytał. - A może i więcej ich jest, bo tak mówili.
- Najpierw z nimi pogadam, sprawdzę, czy mają trochę oleju w głowach.
- A jeśli będą chcieli walczyć? - drążył temat Ernest. - Jesteś czarodziejem, prawda? Pokonasz ich ogniem, tak?
- Mówiłem już, że nie jestem żadnym czarodziejem. Jeśli będą chcieli walczyć, to pokonam ich. Mieczem.
- Nikt nie pokona w walce sześciu wyszkolonych ludzi - zdziwił się Galen. - Oni z wojska uciekli, jakieś szkolenie pewno mają, umiejętności. Nawet jeśliś dobry, panie, z mieczem, to siła złego na jednego, nie masz siły, żeby z sześciorgiem wygrać. A ich herszt, Diego, to potężne chłopisko, choć gołowąs.
- Pojęcie jakieś macie, gdzie oni są?
- Jechali w stronę gościńca. - Adam włączył się do rozmowy. - Tam jest małe miasteczko na rozstaju dróg. Część wojska cesarskiego tam przed wymarszem stacjonowała. I mój tata też.
- Hm, tak - myślał na głos wójt - to jedyne miejsce, które może robić im za bazę. Nie uwierzę, że mogliby po lasach żyć. Bez urazy, panie czarowniku. Oni świecidełka lubią, popić też na pewno, więc tam będą. Gospoda duża tam jest, tam bym ich szukał.
- Dobrze więc. Miasteczko, o którym mówicie, to Haen Dor, tak?
- Tak, panie. Skąd wiecie?
- Nie myślicie chyba, że ja tu siedzę kilka miesięcy w drewnianej chatce i nic poza tym nie robię, co? - Obcy zaśmiał się. - Po drodze nawet mi będzie. Zlecenie na trupojady dostałem od tamtejszego władyki, dlatego siedzę tu. Siedzę dłużej, niż sądziłem, bo mnoży się to plugastwo co niemiara ostatnio, ale przynajmniej zarobek mam. Truchło przywożę i handluję co nieco. Macie konia w wiosce? - Wójt kiwnął głową twierdząco. - W takim razie oczekujcie mnie jutro z rana. Konno pojadę i pogadam z tym hersztem.

Zlecenie na trupojady. Przyjął je od człowieka sprawującego władzę w Haen Dor. Chciał rzucić swój fach, bo czuł, że został mu odgórnie narzucony. Kilka miesięcy zajęło mu dojście do wniosku, że jest w tym po prostu dobry, a niczego innego nie potrafi. Musiał zarabiać na życie, a czego jak czego, ale potworów podczas wojen nie brakuje. Podczas podróży na południe trafił za Jarugę, jednym z przystanków miało być to niewielkie miasteczko. Mnożące się w okolicy trupojady miały być chwilową robotą, zleceniem, które pozwoli mu odbić się finansowo. Trupojady jednak mnożyły się na potęgę i, mimo ciężkiej pracy, nie widział większych efektów. A nie ma nic gorszego, niż nie widzieć efektów swojej harówki.

Nieznajomy wstał od ogniska i zgasił je odwróconym znakiem ignii. Adam aż pisnął z zachwytu, gdy zobaczył tę magię. Już wyobrażał sobie, tak jak wójt, wielkie kule ognia, które zmiażdżą bandycką szajkę następnego dnia. Oczyma wyobraźni widział wielkie widowisko, w którym ludzie, którzy zabili jego dziadka, dostaną za swoje.
- Idźcie wzdłuż strumyka - mówił obcy. - Wpada do morza jakieś dwie mile od waszej wioski. Po prostu, gdy dojdziecie do morza, skręćcie w lewo i idźcie wzdłuż brzegu.
Po tych słowach skierował się w stronę lasu. Ernest i Galen głęboko odetchnęli i już zbierali się do marszu. Adam krzyknął jednak w stronę nieznajomego:
- Jak masz na imię, czarowniku?!
Wiedźmin odwrócił się. Znów popatrzył w oczy chłopca, na jego krótkie włosy koloru słońca, które lśniły teraz podwójnie.
- Berengar - odpowiedział cicho, spuścił głowę i odszedł w gęstwinę lasu.

KONIEC ODCINKA DRUGIEGO

2 komentarze:

  1. Cały czas czuję niepokój, nawet teraz, kiedy wiem, że wiedźmin im pomoże (ex wiedźmin w sumie).
    Wczoraj wyobraziłam sobie Galena jako młodego mężczyznę, a tu stary on jest :D Jego krzyki mnie rozczuliły (wiem, sytuacja była jak najbardziej poważna i nie do pozazdroszczenia, czuć było grozę, ale Galen ją świetnie rozwiewał :) "- Nie giń teraz, nie giń, proszę, Ernest!" hah :D).
    " Może i do gibkich nie należę, ale za młodu po drzewach łaziłem." - Oj tak, tłumaczenie, że za młodu. Jakby to za młodu miało się cudownie ostać w człowieku na starsze lata :D Czekałam czy się zacznie wspinać i mu nagle dysk wypadnie czy coś, miałby się z pyszna ;) Nawet lepiej, że nie doszedł do tego drzewa :)
    "Zawrzyj na chwilę gębę" - to takie w klimacie się wydaje :)
    "Przeraził się, to nie były zwyczajne oczy.
    - Więc to prawda - wystękał Ernest, krzywiąc się z bólu. - Jesteś potworem." - Tu wyobraziłam sobie tego rzekomego wampira i świecące wąskie oczka ;) Potem inne stwory, co jeden to groźniejszy (wczułam się w mieszkańca wioski). I zaczęłam się bać. Po słowach Galena o jedzeniu wyobraziłam sobie wiedźmina-Hanibala i scenkę, w której kończy szamać pieczone części dwóch rybaków ;)
    Scena nad strumykiem zadziałała kojąco, przez opis, przez atmosferę spokoju, przez sam strumień - takie miejsca zazwyczaj się kojarzą z odpoczynkiem i mile spędzonym czasem. Ognisko tylko dopełniło tego ciepła.
    "Nie bójcie się, to przegotowana woda - powiedział obcy. - Nie mam niczego innego, żeby was ugościć." - Dzielenie się tym, co się ma jest samo w sobie bardzo miłe i piękne, zwłaszcza jeśli tak skromne, jak w przypadku czarownika. Jeszcze lepiej, że on tę wodę przegotował (u mnie w domu to zawsze był wyraz dbania o kogoś i jego zdrowie, "surowa" woda - w życiu; stąd bardzo pozytywnie się kojarzy w odniesieniu do bohatera).
    O Berengarze doczytałam w wiedźmińskiej encyklopedii. Z tego, co zrozumiałam, to był zmuszony współpracować z Salamandrą - bandytami, którzy krzywdzili innych i żądali, by im dawać dzieci - a do czego te dzieci im były potrzebne? (bo aż boję się pomyśleć o pedofilii) Ten chłopiec z przeszłości to zapewne Alvin, tak? (tylko czemu Berengar ma wyrzuty, skoro chłopiec ponoć zdołał się ulotnić? Berengar o tym się nie dowiedział?) Współpraca niezbyt chwalebna, ale chyba wyjścia, poza śmiercią, nie miał. Za to ujął mnie buntowaniem się przeciwko wiedźminskości, sama bardzo lubię Eskela, ale wiedźmini jako ogół zawsze niezbyt pozytywnie mi się kojarzyli.
    Zastanawiam się kim są w takim razie ci czarni jeźdźcy. Salamandrą, czy to za łatwe? :)
    A samego Berengara właśnie oglądam. Moja wizja, jak tak patrzę, bardziej pokrywa się z jego inną wersją: http://wiedzmin.wikia.com/wiki/Berengar?file=Berengar_z_gry.jpg (i w sumie podobnie jawił mi się Ernest, tyle że z siwizną). Ten oficjalny bardzo mi przypomina Ralpha Fiennesa w jakiejś filmowej charakteryzacji :)
    Do teraz mam ciarki.


    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, chłopiec z przeszłości to Alvin, a sam Berengar był postacią drugoplanową, a może nawet trzecioplanową, ale bardzo spodobały mi się jego przemyślenia i zastanowiły motywacje. Był trochę niewykorzystany, ale poruszyło mnie, że pomagał Geraltowi w ostatniej walce. U mnie zginął, ale dla dobra opowiadania postanowiłem, że przeżył (w kanonie też chyba przeżył). A czy był zmuszony współpracować z Salamandrą? Zawsze mógł się jakoś wycofać. Nie ma mowy o pedofilii, oni po prostu robili mnóstwo eksperymentów, do których wykorzystywali wiedźmińskie mutageny. Więc ma u mnie wyrzuty, bo pomagał takiej organizacji. Jego motywacje są wyjaśnione w kolejnych dwóch odcinkach.
      Dziwna fota Berengara. On miał coś dziwnego w grze na głowie, jakiś "czepek" czy co :]
      Jeźdźcy to moje postacie. Nie występują nigdzie wcześniej :)
      Dzięki za komentarz :]

      Usuń