niedziela, 15 lutego 2015

ME - Siła Wiary - odcinek VII

SIŁA WIARY
ODCINEK VII

Odcinek - Poprzedni - Następny

"Żniwiarze - rasa krwiożerczych maszyn oczyszczających całą galaktykę z przejawów inteligentnego życia. Mają regularność szwajcarskiego zegarka i na swoje "żniwa" przybywają co 100 000 lat! Wiele osób twierdzi, że już niedługo przybędą i po nas!"

Sara rzuciła w kąt piwnicy gazetę sprzed kilku dni. Jeszcze wtedy ten artykuł wydawał się czymś w stylu "napadła mnie szafa. Zobaczcie, co mi zrobiła!" - jak większość tekstów "The Moon", londyńskiego brukowca. Teraz było jednak inaczej. Sara zaparzyła herbaty w małym czajniku elektrycznym i zaniosła ją swojej córce - Emily oraz babci Barbarze. Kobiety milczały, siedząc w kącie pomieszczenia. W tym samym czasie Tom Young ścierał z twarzy ostatnie resztki zakrzepłej krwi wilgotnym ręcznikiem. Jego wuj - Frank - zastanawiał się, co można zrobić.
- Musimy pomyśleć, co dalej... Pomyślmy logicznie... - powiedział, drapiąc się po siwej, łysiejącej głowie. - Żniwiarze... Co o nich wiemy?
Sara wytężyła umysł.
- To starożytna rasa maszyn, która przybywa co wiele tysięcy lat i morduje wszystko... Co więcej chcesz wiedzieć? - Uniosła łamiący się głos.
Babcia Barbara piła powoli gorącą herbatę, delektując się jej smakiem i uśmiechając, jakby zupełnie odcięta od aktualnych wydarzeń. Emily, otulona ciemnym kocem, schowała się w nim tak głęboko, że było widać tylko czubek jej głowy.
- Tom. Służyłeś na Cytadeli z Widmem, tak? Proszę cię, powiedz, że wiesz coś więcej... - błagającym wręcz tonem spytał Frank.
- Nigdy nie zwracałem na to uwagi... Jakieś pogłoski krążyły, ale sam nie wiem - odpowiedział Tom. Podczas pracy z Jondumem Bau był tylko pomocnikiem. Był świadomy, że spora część Widm traktowała legendę o Żniwiarzach poważnie, ale jego partner - Bau - miał myśli skoncentrowane na złodziejce, Kasumi Goto, do której podczas ich trwającej rok współpracy nawet się nie zbliżyli. Po chwili intensywnych rozmyślań, wpadł na trop:
- Tak... To chyba może pomóc - zaczął. - Pamiętacie aferę ze znikaniem ludzkich kolonii z układów Terminusa? - zapytał i sam sobie odpowiedział: - Głośna sprawa... Cerberus rozprawił się ze zbieraczami. Raporty, które dostawał Bau, a ja po nich myszkowałem, mówiły, że między zbieraczami, a Żniwiarzami jest jakiś związek, sojusz.
- Ale co z tego? - pytał zniecierpliwiony Frank. - Oni mogą tu być lada chwila, a my mamy moją strzelbę i twój pistolet.
- To znaczy, że ich celem jest łapanie ludzi, a...
Sara dokończyła jego myśl:
- Tu jest nas mało, więc jesteśmy... bezpieczni? Nie opłaca im się tutaj przyjść? A w końcu oni mordują, czy łapią?
- Bezpieczni może nie, ale na pewno bezpieczniejsi niż wszyscy, którzy zostali w Londynie - odpowiedział Tom z posępną miną. - Druga rzecz... Mam tu wizytówkę z kontaktem do Cerberusa. Może mogliby nam pomóc...
Babcia uniosła głowę znad kubka z herbatą:
- Oj nie, nie, wnusiu. Nie będziesz ty mi się z tymi łobuzami zadawał. Ja słyszałam, co w telewizji o nich mówią! I Helenka, przyjaciółka moja, też mówiła, że to hultaje.
- Hultaje, czy nie, nie znam nikogo innego, kto mógłby nam teraz pomóc! - Tom zdenerwował się. - Zresztą oni wcale nie są tacy źli, na jakich ich się kreuje. To oni ocalili komandora Sheparda, a gdyby Rada słuchała się Sheparda, to do tego wszystkiego mogłoby nie dojść!

Babcia nie przestraszyła się krzyku swojego wnuka. Wróciła do siorpania ciepłej herbatki. Frank skinieniem głowy wyraził poparcie dla decyzji o odezwaniu się do Cerberusa. Obaj mężczyźni spojrzeli na Sarę.
- Nie mamy wyboru... Ściągaj ich. Niech Bóg ma nas w swojej opiece.

Tom Young wyciągnął z portfela wizytówkę, którą otrzymał dwa lata wcześniej. Były na niej numery telefonów, skrzynki mailowe, a nawet adresy. Mała Emily bawiła się komórką swojej mamy, ale Tom szybkim krokiem podszedł i wyrwał jej z rąk urządzenie i wbił numer. Emily nie zdążyła zaprotestować, bo Tom odkrył coś niepokojącego.
- Cholera. Nie macie tu zasięgu? Jest tylko jedna kreska...
- Mamy idealny. Przecież jesteśmy kilka mil od Londynu. Nigdy nie było z tym problemów - odpowiedział Frank, niepokojąc się.

Mężczyźni spojrzeli na siebie i bez słów domyślili się, co się dzieje. Żniwiarze musieli być bardzo metodyczni i zapewne niszczyli wszelkie metody komunikacji na Ziemi i na orbicie, czyli satelity. Jedna kreska nie nastrajała optymistycznie. Tom próbował, ale najlepszym, co usłyszał w słuchawce, był sygnał. Po kilkunastu minutach próbowania, wszyscy byli w coraz większym stresie. Sara modliła się od chwili rozmowy, Emily wtuliła się w babcię i obgryzała paznokcie. Tylko babcia zachowała spokój, drzemała. Wtedy usłyszeli dźwięk silnika jakiejś potężnej - wnioskując po rodzaju odgłosu - maszyny, która musiała zatrzymać się na podwórzu. Tom błyskawicznie rzucił telefon Sarze, wyjął zza paska swój pistolet i pobiegł po schodach na górę. Frank chwycił strzelbę, kilka pochłaniaczy ciepła i pobiegł za bratankiem. Gdy wybiegł przez drzwi wejściowe, jego zdziwienie sięgnęło zenitu. Stanął obok Toma i przyglądał się gościom. Przed werandą domu na farmie Youngów zaparkował... autobus miejski numer 132. Wszystkie szyby - poza przednią, której brakowało - były szare od popiołu i nie było widać wnętrza pojazdu. Drzwi otworzyły się, a mężczyźni unieśli swoją broń i skierowali ją w stronę intruzów. Ze środka wyszło dwóch młodych chłopaków. Tom ich znał.
- Ja pierniczę! - Opuścił broń. - Hamed! Pavel! Jakim cudem... Autobus, no ja pierniczę!

Obaj przyjezdni oparli się plecami o przednią oponę autobusu i usiedli, ocierając pot z czoła. Musieli mieć za sobą niemniej ciekawą jazdę niż Tom z babcią, a teraz mogli wreszcie odetchnąć. W końcu Hamed wziął głęboki oddech i zaczął mówić:
- Mieliśmy nadzieję, że nic państwu nie jest. - Skierował zdanie do Franka Younga, potem spojrzał na Toma. - Hej, Tommy. Nie wiedzieliśmy, gdzie uciekać... To Żniwiarze. Ja nic nie rozumiem...Darren...

Przerwał. Siedzący obok niego Pavel początkowo milczał, ale jako że kolega nie był w stanie mówić dalej, to on opowiedział im całą historię. Darren i Hamed przyszli po niego do domu, aby zawiózł ich swoim autem do siedziby komunikacji miejskiej, gdzie mieli zrobić obszerny wywiad z zarządem spółki, celem omówienia sprawy strajku. Pavel zgodził się bez wahania, wiedział, że inaczej trudno im się tam będzie dostać. Znał Al Jilaniego jeszcze z czasów szkoły, był też w obozie pod Doncaster razem z Hamedem, Tomem i Michaelem. Po dojechaniu na miejsce, dyrektor zaprosił ich do biura, ale Darren pomyślał, że warto byłoby zrobić materiał w jednym z autobusów, stawiając dyrektora na fotelu pasażera i robiąc mu parę zdjęć. Ta decyzja uratowała życie Pavla i Hameda. W momencie ataku byli już w środku pojazdu, który chwilę wcześniej podjechał z przeglądu, a kierowca wyszedł na papierosa, nie gasząc silnika. Darren i dyrektor poszli na chwilę do biura po oświadczenie, które zarząd komunikacji chciał przekazać mediom. Kiedy zaczęły się eksplozje, Pavel siedział wygodnie na fotelu kierowcy. Hamed od kilku chwil szukał odpowiedniego miejsca na zdjęcie. Jeden z ognistych, czerwonych promieni uderzył tuż przed maskę pojazdu, bijąc przednią szybę i rozrywając na kawałki Darrena, dyrektora i kierowcę. Przerażony Pavel, nie czekając ani chwili, instynktownie złapał kierownicę i wcisnął pedał gazu.

- Mieliśmy cholernego farta, że ten kierowca nie zgasił silnika - kończył opowieść. - No i dotarliśmy tutaj. Ale nie mam pojęcia, co dalej...
- Próbuję się odezwać do Cerberusa - mówił Tom. - Są naszą jedyną nadzieją. Mam do nich kontakt, ale Żniwiarze próbują zakłócić komunikację i mam tylko jedną kreskę zasięgu... Niedługo pewnie i ona zniknie...
Hamed podniósł się na nogi. Jego czarne brwi zmarszczyły się na dźwięk nazwy Cerberus. Miał z nimi styczność podczas misji na Księżycu. Tom o tym nie wiedział.
- Tom, Cerberus? Czy ty mówisz poważnie? Nic o nich nie słyszałeś? - spytał trochę teatralnie, mając nadzieję, że Young podziela opinię znacznej części ludzi i boi się Cerberusa.
- Słuchaj, Hamed. Lubimy ich, czy nie, to oni są teraz naszą jedyną szansą na przeżycie. Wiem, co się o nich mówi, ale sami nie mamy szans! - uniósł głos. Po chwili uspokoił się i dodał: - Znasz się trochę na technologii, prawda? Mógłbyś mi z tym pomóc?
Hamed zmarszczył brwi jeszcze mocniej. Teraz już prawie stykały się z oczami. Cerberus nie mógł wiedzieć, że ktoś przeżył misję Przymierza na Księżycu. Al Jilani doszedł do wniosku, że nic mu nie grozi, a przynajmniej nie za to, co się wydarzyło na Srebrnym Globie.
- Przynieś mi ten telefon... I numery, jakie chcesz wykręcić.

*

Hamed próbował przez około godzinę, ale jedynym, co zdołał osiągnąć, było wysłanie kilku wiadomości tekstowych na podane numery. Liczył na to, że przejdą. O ile stabilne połączenie uważał za niemożliwe, to łudził się, że krótkie teksty mogą przejść. Frank i Pavel zeszli do piwnicy, a Tom wraz z Hamedem siedzieli na werandzie i obserwowali czerwoną łunę nad płonącym Londynem. Nad nim górowały w oddali sylwetki olbrzymich maszyn - Żniwiarzy.
- Nasze miasto umiera, nasi przyjaciele giną... Darren nie żyje, a równie dobrze to mogłem być ja. To on mógł szykować aparat, a ja mogłem iść z dyrektorem do biura... - mówił Hamed, zwieszając głowę.
- Pamiętasz Kate? Pielęgniarkę mojej babci? - spytał Tom po chwili ciszy. - Ona też nie żyje. Widziałem, jak umiera... Jeden z nich trafił w moje mieszkanie. Widzisz jakie te potwory są ogromne? To chyba dopiero początek.
- Najgorsze są te mniejsze...
- Jakie mniejsze? - zdziwił się Tom. - O czym mówisz?
- Więc nie widziałeś...Tom, po Londynie grasują teraz tysiące zombie takich, jak kiedyś pokazywał nam na slajdach major Burgess, pamiętasz? - Tom kiwnął głową twierdząco. Hamed nie przerywał. - Właśnie, a tutaj są jeszcze jakieś inne stwory... One strzelają do ludzi. Widziałem je z okien autobusu, jak tu jechaliśmy. To prawdziwe ludobójstwo.
- A wiesz, co z Amanda? - Young spytał o dziewczynę swojego kuzyna.
- Nie mam pojęcia, Tom. Cholera, a Michael jest po drugiej stronie oceanu... Co on tam musi przeżywać... - pomyślał Hamed.

Patrzyli w kierunku wschodnim. Z dymów płonącego miasta wyłoniła się biała kropka, która zbliżała się do nich i powiększała. To był prom. Kiedy już mogli go zidentyfikować, Tom uśmiechnął się. Logo Cerberusa znaczyło, że odebrali ich wiadomość.
- Biegnij po resztę do piwnicy! - krzyknął do przyjaciela, uśmiechając się. Hamed nie podzielał entuzjazmu, ale posłuchał i wszedł do domu. Prom wylądował kilkanaście sekund później, a ze środka wyszedł żołnierz ubrany w biało-żółty pancerz. W ręku miał pistolet, który odbezpieczył wraz z zejściem z pokładu. Tom zaniepokoił się.
- Tom Young? Szeregowiec? - spytał żołnierz mało przyjaznym tonem. Jego głos był nieco zniekształcony wskutek działania specyficznego hełmu, który miał na głowie. Young podniósł do góry wyprostowane ręce.
- Tak, to ja. Fantastycznie, że dostaliście wiadomość. - Chciał kontynuować, ale żołnierz mu przerwał.
- Wskakuj do promu. Wiejemy, bo to cholerstwo nas rozwali. - Żołnierz był stanowczy.
W tej chwili na werandę domu wyszła cała grupa. Frank, Sara, babcia, Emily, Pavel i Hamed. Żołnierz zdziwił się.
- Chyba sobie jaja robicie. To, że na podwórzu macie autobus nie znaczy, że i nasz prom będzie za taki robił. Young, wsiadaj. Z resztą się żegnamy.
Sara i Frank spojrzeli na siebie z przerażeniem. Babcia podziwiała autobus. 132 często woził ją na bingo z przyjaciółką Heleną. Hamed starał się zachować kamienną twarz, a Pavel podszedł do przodu i zrównał się z Tomem.
- Musicie nas zabrać - powiedział. - To znaczy... Zabierzcie nas, przecież sami nie mamy szans!
- Mamy polecenie, by zadbać o Toma Younga - odrzekł członek Cerberusa. Chwilę później przyłożył prawą dłoń do ucha i kiwał głową, mówiąc cicho "cholera, dobra, Welsh". Musiał dostać jakąś wiadomość. - Macie iść tak, jak stoicie. Żadnego bagażu, zrozumiano?! - krzyczał.

Cała gromadka posłusznie weszła do promu, w którym ledwo się mieścili. W środku było już trzech innych żołnierzy i pilot.
- Jest jeszcze jedna sprawa - powiedział Tom, patrząc się na żołnierza, z którym przed chwilą rozmawiał. Prom właśnie wzbijał się w powietrze. - Musimy lecieć do Londynu po trzy osoby.
Wszyscy pasażerowie promu spojrzeli się na niego ze zdziwieniem. Ledwo uniknęli śmierci, a teraz sami mają się pchać w jej paszczę? Żołnierzy zatkało na tyle, że nie byli pierwszymi, którzy odpowiedzieli.
- Wracać tam?! - Pavel był zszokowany. - Tom, oszalałeś! Po co ty chcesz wracać? Mamy wiać! Musimy wiać!
- Amanda i jej rodzice - odpowiedział, patrząc na Franka i Sarę. Obie rodziny przyjaźniły się od kilku lat. - Widziałem już dziś śmierć jednej dziewczyny... Amanda nie może zginąć. Michael by nam tego nie wybaczył. Lincoln Boulevard 21.
Żołnierze wciąż milczeli, patrząc po sobie. W końcu jedyny, który do tej pory się odzywał klepnął dwa razy w ściankę dzielącą ich od pilota, nakazując lot we wskazane miejsce.
- Jeśli przez ciebie zginiemy, to cię zabiję - powiedział, zdejmując hełm. Oczom wszystkich ukazał się facet w średnim wieku, brunet z kilkudniowym zarostem. Miał nieprzyjemne spojrzenie i wyraz twarzy, jakby cały czas coś intensywnie wąchał. - Będziemy tam za... - popatrzył na swój omni klucz - dziesięć minut. Macie zostać w promie. Trójka z nas wchodzi, zabiera tę panienkę i spieprzamy stąd.
- Idę z wami - powiedział Tom, wyciągając zza paska swój ciężki pistolet.
- Niezła armata, młody, ale to robota dla zawodowców. Masz zostać w promie i grzecznie czekać. Bez dyskusji. Jake, szybciej! - krzyknął w stronę pilota.

Hamed siedział cicho pomiędzy babcią, a Emily. Starał się nie patrzeć żołnierzom w oczy i nic nie mówić. Czuł się bardzo niepewnie.

*

Przez kilka minut lecieli nad płonącym miastem. Jedynym, który widział ogrom zniszczeń był pilot - Jake Welsh. Tylko on z załogi promu nie miał na sobie pancerza, który krępowałby jego ruchy. Welsh miał dwadzieścia cztery lata. Do Cerberusa wstąpił w okresie największego "boomu" rekrutacyjnego, czyli podczas walki ze zbieraczami. Organizacja miała wtedy najlepszy PR w swojej historii i wielu ludzi chciało pójść w ślady komandora Sheparda. Cerberus sprytnie lawirował po świecie polityki i chociaż nigdy oficjalnie nie potwierdził, że Shepard jest jego członkiem, to dla wielu było to oczywistością i tak z niewielkiej "szajki bandytów" - bo tak bywali postrzegani - Cerberus stał się wielką organizacją, która miała na koncie wiele legalnych i bardzo szlachetnych działań, niczym mafia w początkach dwudziestego wieku, kiedy zdarzało się, że najwięksi zbrodniarze Chicago, czy Nowego Jorku wspierali lokalne kościoły, organizacje społeczne i charytatywne, budząc tym autentyczną, ludzką sympatię. Podobnie działał Człowiek Iluzja, lider Cerberusa. Welsh skusił się. Za młodu marzył o karierze kierowcy wyścigowego, ale nie zdołał się przebić do ścisłej elity. Nie był w stanie wyżyć z nielegalnego ścigania się, więc wstąpił do Cerberusa od razu, gdy nadarzyła się sposobność. Teraz ręce delikatnie mu drżały, a w oczach odbijał się obraz kataklizmu i dramaty z ulic stolicy Anglii. W końcu zaczął obniżać poziom lotu. Zwolnił.

*

- Wchodzicie za trzy, dwa, jeden! - krzyknął, a prom otworzył swój bok. Trzech żołnierzy Cerberusa wyskoczyło na ulicę przed domem numer 21. Po ulicy grasowało kilku zombie. Tom widział, że nowi znajomi wcale nie są tak zaprawieni w boju, jak mówił ich dowódca. Otworzyli ogień do stworów, ale tylko "niemiły" trafiał. Ten, który został z Youngami w promie trząsł się ze strachu, a ręce miał mocno ściśnięte na karabinie. To musiała być jego pierwsza walka. Tom spojrzał w stronę domu Amandy. Budynek stał w płomieniach, a przez okno na drugim piętrze widać było zombie, który dopadł jakiegoś człowieka. Young nie wytrzymał, wyciągnął zza paska "Paladyna" i wybiegł w stronę domu. Żołnierz, który miał ich pilnować, nawet tego nie zauważył. Hamed i Pavel byli tak zaskoczeni, że nie mieli pojęcia, co robić.

"Niemiły" ubił dwa kolejne zombie. Na każdego zużył po kilkanaście pocisków. Jego dwaj towarzysze mieli większe problemy. Chybiali, a potwory biegły w ich stronę. W końcu jeden z nich wytrącił zadziwiająco zgrabnym ciosem broń żołnierzowi Cerberusa i złapał go za głowę, chcąc rzucić na ziemię. W tym momencie nadbiegł Tom, który z impetem wpadł barkiem we wroga, przewracając całą trójkę, włącznie z sobą samym. Wstał pierwszy. Oddał dwa szybkie strzały w głowę leżącego stwora. Uratowany żołnierz był zszokowany. "Paladyn" miał niesamowity odrzut i podczas szkoleń wielu jego kolegów miało powybijane stawy łokciowe po ćwiczeniach z tą bronią. Young strzelał tymczasem tak, jakby miał w rękach "Predatora", zdecydowanie słabszy pistolet. Niedoszła ofiara wyciągała rękę, aby wybawca pomógł mu wstać, ale ten nie zwrócił na to uwagi i niezwłocznie wbiegł do domu, w którym szalały płomienie. Tuż za progiem skoczył na niego kolejny stwór. Chłopak szczęśliwie uniknął ciosu, który skontrował, wyskakując do góry i wyprostowaną nogą atakując kolano wroga. Nauczył się tego na Sur'Keshu, ojczystej planecie salarian. Usłyszał chrzęst kości, a zombie upadł na podłogę. Jego noga zetknęła się z płonącą firanką i sam stanął w płomieniach, trzęsąc się spazmatycznie. Tom nie dobił go, pobiegł po schodach na górę. Na szczycie leżało ciało ojca Amandy. Miał skręcony kark i szramy na rękach. Widać było, że się bronił. To on był mordowany, gdy prom lądował na ziemi. Tom zaczął kaszleć, a kłęby dymu były już tak gęste, że uniemożliwiały swobodny oddech i ograniczały widoczność. Zapiął kurtkę pod samą szyję i nałożył sobie jej szczyt na nos. Idąc do przodu, skulił się, aby nie wdychać dymu. Wiedział, że najwięcej tlenu zostało przy samej podłodze.

Dotarł do drzwi. Próbował otworzyć, ale były zamknięte.
- Amanda! Amanda! - krzyczał, waląc w nie pięścią i kopiąc nogami.
- Michael?! - padła odpowiedź po chwili ciszy.
- Bogu dzięki! Tu Tom. Żyjesz, otwórz drzwi! Uciekamy stąd!
Chwilę później Amanda otworzyła drzwi. Była ubrana w prostą, zieloną sukienkę za kolana. Jej wargi trzęsły się ze strachu.
- Mój tata... On tu był. Kazał mi się zamknąć.. i wtedy ten potwór... Gdzie jest tata? Gdzie Michael? - pytała młoda dziewczyna. Nie widziała, że jej ojciec leży kilka metrów obok. Martwy.
- On... Chyba uciekł... - Nie chciał jej mówić prawdy. Liczył na to, że dym przysłoni zwłoki i zejdą na dół. Bał się, że dziewczyna spanikuje. Zdjął z siebie kurtkę i zarzucił Amandzie na głowę. - Chodź, musimy iść. Zaraz będziemy bezpieczni.
- Ale tata... Mama nie żyje. Dopadły ją na podwórku, tuż przed domem. - Zaczęła płakać.

Przylgnęła do Toma. Ten złapał ją pod ramię i ostrożnie wyprowadzał. Wokoło buchało coraz więcej płomieni. Po czołach obojga spływał strumieniami pot. Young starał się niepostrzeżenie minąć ciało ojca Amandy. Udało mu się. Kiedy zeszli na dół, Tomowi zrobiło się słabo. Nie miał już czym zasłonić ust, krztusił się coraz mocniej. Kiedy widział już drzwi wyjściowe, zemdlał z braku tlenu. Dziewczyna próbowała go podnieść, ale nie miała dość siły.

*

Ocknął się na promie. Hamed i Pavel siedzieli tuż obok, dlatego pierwsi to zauważyli.
- Obudził się! No w końcu! - krzyknął Pavel.
"Niemiły" wstał ze swojego miejsca i przyklęknął nad Tomem, mówiąc:
- Nie posłuchałeś się rozkazu, gówniarzu. Nie rozstrzelam cię za to tylko dlatego, że jakimś cudem ocaliłeś jednego z naszych.
Tom rozejrzał się po promie i westchnął z ulgą. Amanda siedziała przytulona do Franka Younga. Patrzyła się tępo w podłogę.
- Gdzie jesteśmy? - spytał Tom.
Jake Welsh, pilot promu, wyszedł w tym momencie zza sterów.
- W kosmosie - powiedział. - W końcu mogę odetchnąć. Niech autopilot troszkę się narobi. Niezła akcja, Young.
- Nie komplementuj go za lekceważenie poleceń - burknął "Niemiły" - bo mu to wejdzie w nawyk. W Cerberusie liczy się dyscyplina.
- Co by nie mówić, ale on właśnie uratował Johna, Kyle.
- Mówiłem ci już miliard razy, żebyś zwracał się do mnie stopniem i po nazwisku.

Jake Welsh skrzywił się. Czasem denerwował go całkowity brak poczucia humoru dowódcy. Sięgnął do schowka wbudowanego w ściankę promu i wyciągnął butelkę z wodą. Usiadł obok Toma, który właśnie z pozycji leżącej przeszedł w siedzącą i obaj oparli się o ścianę. Young spojrzał na pilota i powiedział:
- Czekaj, jesteśmy w kosmosie? Gdzie my lecimy?
Welsh wziął dużego łyka i podał butelkę rozmówcy, odpowiadając na pytanie:
- Do jedynego bezpiecznego miejsca w tym całym burdelu zwanym galaktyką.
- Czyli gdzie? - pytał zniecierpliwiony Tom.
- Cerberus organizuje ośrodek dla uchodźców wojennych. Jest z dala od istotniejszych układów, więc Żniwiarze długo tam nie dotrą - mówił pilot promu. - Lecimy na Horyzont, do "Sanktuarium".

3 komentarze:

  1. Ten komentarz został usunięty przez administratora bloga.

    OdpowiedzUsuń
  2. Świetny blog! Miło się czyta, treść jest wyczerpująca, aż chce się dalej czytać. Pozdrawiam cieplutko i zapraszam również do siebie :) https://przygody-pani-shepard-mass-effect.blogspot.com/?m=1

    OdpowiedzUsuń
  3. Ten komentarz został usunięty przez administratora bloga.

    OdpowiedzUsuń