niedziela, 22 listopada 2015

TES "Taki Los" - odcinek XXVII


THE ELDER SCROLLS
TAKI LOS
ODCINEK XXVII

WOJNA - BITWA O ARENTHIĘ


Poprzedni
- Następny

I

Korpus bosmerski, wraz z całą resztą wędrujących z nimi rodaków, wyruszył na południe zaledwie kilka godzin po wizycie altmerskich posłów w obozie. Endoriil w porozumieniu z Markiem Verre wysłał do Arenthii Livana, jednego z najzwinniejszych i najsprawniejszych fizycznie merów. Miał dotrzeć do rezydencji Marka i poinformować Maela o konieczności natychmiastowego opuszczenia miasta. Najstarszy członek rodu wykorzystał posłańca, by polecić synowi udanie się do plemienia Latamejów, a zarazem poinformowanie ich, że nadszedł czas działania. Jeszcze tego samego dnia cała grupa, włączając w to karawanę złożoną z kilkunastu Khajiitów pod opieką Ri, wkroczyła do Valenwood. Granica była pusta - Altmerowie wycofali się, co Endoriil uznał za taktyczną decyzję Udomiela, zapewne spowodowaną wyciągnięciem wniosków z wizyty w obozie Bosmerów. Do starcia miało więc dojść bezpośrednio przy Arenthii. I tego obawiał się przywódca Bosmerów, gdy rozmawiał z Markiem Verre i Ri'Baadarem.

- Powiedziałbym, że jest to nam na rękę - uspokajał go Verre.
- Na czym opierasz to zdanie?
- Udomiel dostrzegł, że twój oddział nie jest zwykłą zbieraniną wieśniaków uzbrojonych w patyki... - Marek westchnął i oparł się plecami o ściankę wozu, którym cała trójka jechała. - Wciąż nie mogę uwierzyć, że się domyślił. A to, że pozwolił mi ostrzec rodzinę...
- Na honorowego elfa wygląda generał - dodał Ri, po czym zwrócił się do swego przyjaciela:  - Ale on wiedział to i wcześniej. Sława generała daleko poza tereny Altmerów wykracza. Trudno będzie go pokonać, elfie.
- A jednak spróbujemy. Ale wróćmy do tematu. Marku, na czym opierasz swój spokój?
- Wiesz już - odrzekł Marek - że Latamejowie przybędą mniej więcej wtedy, kiedy my, o ile twój posłaniec naprawdę jest tak szybki, jak wspominałeś. Jest ich około półtora tysiąca, może i dwa. Udomiel raczej się ich nie spodziewa. Do tego mam dla Altmerów inną niespodziankę. Straż miejska jest po naszej stronie, udało mi się ich przekabacić. Kiedy dojdzie do starcia, ruszą na Altmerów od środka. Jest ich około pięciuset.
- Arenthia coraz bliżej - powiedział Endoriil, jakby sam do siebie. - Czyli ilu mniej więcej Altmerów stanie naprzeciw nam?
- Jeśli Udomiel nie naszykował żadnej niespodzianki, to myślę, że coś pod trzy tysiące.
- Podliczając nasze siły, mamy ponad cztery. Zapowiada się nieźle.
- Liczebność nie wszystkim jest - przestrzegał Ri. - Elf pamięta to.
- Pamiętam, przyjacielu, pamiętam. A teraz pora na moją niespodziankę, ale nie dla Altmerów, a dla całej naszej grupy.

Endoriil zeskoczył z wozu i wydał serię rozkazów, by ufortyfikować grupę i zebrać do środka wszystkich dowodzących zarówno oddziałami wojskowymi, jak i medykami, kucharzami, kowalami i innymi ważnymi w grupie profesjami. Wszyscy zaczęli zastanawiać się, o co chodzi. Byli na głównej drodze zaledwie kilka godzin drogi od Arenthii. Dróżka z obu stron ogrodzona była bujnym lasem. Kiedy wszyscy zgromadzili się przy wodzu, ten postanowił wydać rozkaz, którego nikt się nie spodziewał.
- Słuchajcie wszyscy uważnie - krzyczał tak, by każdy mógł go usłyszeć. - Tutaj założymy obóz i przenocujemy, a o świcie korpus wyruszy, żeby wyswobodzić Arenthię, jednocześnie zaczynając naszą walkę o odzyskanie ojczyzny. O odzyskanie naszej puszczy.

W kilkutysięcznej grupie nie było tylko Dareliona i jego jazdy, którzy mieli rozkaz trzymania się kilka mil za nimi. Tutaj właśnie Endoriil chciał poczekać na nich i ostatecznie zadecydować o sposobie podejścia pod miasto. Wszyscy skupili teraz wzrok na swoim przywódcy i słuchali.
- Czar, który pozwalał nam wędrować nocą, wciąż działa, lecz skończy się dziś lub jutro. Wykorzystamy więc to, co z niego zostało. Wszyscy, którzy do tej pory nie otrzymali przydziałów wojskowych pod osłoną nocy wyruszą na wschód, w głąb lasu, zabierając ze sobą większość zapasów. Przygotujcie się na ciężką drogę, bo tylko taka na was czeka.
Wśród Bosmerów nagle wybuchły intensywne rozmowy i pytania zadawane w stronę Endoriila. Gdzie oni mieliby wędrować? I dlaczego?
- Jak daleko na wschód? - spytała jedna z kobiet, przytulając mocno swojego synka, zaledwie niemowlę.
- Zaufajcie mi - apelował Endoriil. - Jeszcze nigdy was o to nie prosiłem, ale zaufajcie mi teraz i nie dajcie się pokonać strachowi. Dziś w nocy Neven poprowadzi was do Frangeldu.
Elfy zaczęły przekrzykiwać się, nie dowierzając usłyszanym przed chwilą słowom. Większość z nich pochodziła z tych okolic, więc doskonale znali mity dotyczące tego mrocznego lasu, a zdarzali się nawet tacy, którym Frangeld zabrał krewnych. Wybuchł istny harmider, który dowódcy oddziałów, cieszący się dużym szacunkiem, starali się uspokoić, ale ze słabym skutkiem.
- Jakże to? Jakże to? - donośny jak nigdy głos Granosa przebił się w końcu przez tłum, a siwy elf podszedł do Endoriila. - Wysyłasz tych biednych merów na śmierć? Powierzyli ci życie swoje i bliskich, a ty oddajesz ich na pastwę tego strasznego lasu? Faktycznie musisz być demonem!
Krzyknął, a niewielka grupa powtarzała jego słowa. Oficerowie próbowali uspokajać tłum, ale Endoriil wskoczył w końcu na wóz i sam podniósł głos:
- Demon Frangeldu! - wykrzyczał. - Tak mnie nazywają w okolicy! A wiecie dlaczego?

Poczekał, aż jego rodacy uspokoją się. Widział w wielu twarzach naturalny strach, ale jedną rzecz wiedział na pewno. Zabranie ich ze sobą byłoby decyzją pozbawioną sensu, a może nawet tragiczną w skutkach. W razie porażki korpusu ich rodziny zostałyby zmasakrowane przez Altmerów, a wszystkie ich dobra po prostu przejęte. Musiał planować do przodu, więc jeszcze przed wkroczeniem na teren Cesarstwa obmyślił plan.
- Nie zginąłem tam i gwarantuję wam, że kto ma czyste serce i wspiera naszą sprawę, ten nie musi się bać. W głębi Frangeldu znalazłem plemię Latamejów. Żyli tam, funkcjonowali, a teraz całe Valenwood patrzy na nich jak na bohaterów. A kto powie, że wy jesteście mniejszymi bohaterami niż oni, ten będzie miał ze mną do czynienia!
Duże grupy Bosmerów pokrzykiwały, ciesząc się z tego komplementu, ale większość wciąż nie była przekonana.
- Neven otrzymał ode mnie instrukcje. Wasza podróż potrwa kilka dni. Jest tam osada, którą zajmowali Latamejowie. Być może zostawili tam jakąś straż i pomogą wam ujarzmić ten teren. Zaufajcie mi. Wszystko będzie dobrze. Tam będziecie bezpieczniejsi niż gdziekolwiek indziej.
- Ale przecież tam są złe duchy! - krzyknął jeden ze starszych, bogobojnych Bosmerów.

Endoriil przyklęknął i chwycił pakunek, owinięty w jelenią skórę ściśniętą rzemieniem. Rozwiązał go i wyciągnął swój miecz w lodowej pochwie. Chwycił rękojeść i wydobył Ostrze Zemsty, prezentując je całej grupie. Wszyscy byli zdumieni. Do tej pory tylko słyszeli o magicznej broni, którą Endoriil przyniósł z Frangeldu. Podczas potyczki z Altmerami w Cesarstwie miecz zobaczyło tylko dwustu żołnierzy korpusu. Teraz widzieli wszyscy. Broń płonęła, a oczy Endoriila jakby zmieniały kolor. Po krótkiej chwili ponownie umieścił miecz w pochwie i odłożył go tuż obok swojej zbroi, której do tej pory nie widział jeszcze nikt, poza jej autorem i Markiem Verre, który stał teraz tuż obok wozu i cieszył się, że ścieżki jego i Endoriila skrzyżowały się. Tłum milczał, Granos również.

- Duchy, złe czy dobre, nie wnikam, ale to one podarowały mi tę broń, dzięki której Altmerowie już jutro poznają, czym jest gniew, gniew tysięcy Bosmerskich serc. Nasze ostrza posmakują ich krwi!
- Tak! - krzyknęli żołnierze korpusu. - Tak jest!
Endoriil znów uciszał tłum i kończył przemowę:
- Kiedy już, jeśli Y'ffre pozwoli, zdobędziemy Arenthię, błyskawicznie poślemy do was gońca z informacjami. Wtedy planuję dać wam wybór. Chcę mieć tam bazę, do której w razie niepowodzeń nasze oddziały mogłyby się wycofywać. Altmerowie nie pójdą tam za nami. Będziecie tam bezpieczni, ale jeśli ktoś będzie chciał dołączyć do nas w Arenthii, też dostanie na to zgodę. Mam jednak nadzieję, że wielu z was zostanie i zbuduje tam solidne fundamenty przyszłej osady. Wyboru dokonacie za kilka dni, jeśli Y'ffre da nam zwycięstwo.
- A jeśli nie da? - spytał Granos, unosząc wysoko głowę i przyciągając wzrok wszystkich zgromadzonych.
Endoriil milczał chwilę, patrząc głęboko w oczy starego elfa. Podszedł i przystawił gniewną twarz niesamowicie blisko brodatego oblicza Granosa, który mimowolnie cofnął się o krok, potykając się o jeden z wystających z ziemi korzeni.
- To weźmiemy je sobie sami - odpowiedział przez zaciśnięte zęby.

II

PAŁAC NAMIESTNIKOWSKI, ARENTHIA
W TYM SAMYM CZASIE

Ruch w Pałacu był największy od czasów, gdy Lionel objął władzę nad regionem. On sam niewiele miał jednak wspólnego z wydarzeniami. Niemal pełną władzę nad miastem przejął Lord Udomiel, który od razu po powrocie zabrał się do pracy. Miał kilku zaufanych dowódców, którym powierzył przygotowanie wszystkich dostępnych sił. Dwie kompanie i chorągiew jazdy - to była podstawa jego sił, ale razem było ich zaledwie siedmiuset. Do tego dochodził garnizon w liczbie półtora tysiąca, ale składał się głównie z rekrutów, z których większość miała za sobą zaledwie podstawowe szkolenie. Generał cieszył się w duszy, że od czasu czystek w klanach przeprowadzano nieczęste, ale jednak regularne treningi grup tych rekrutów pod okiem doświadczonych kolegów. Zafransowana mina Udomiela świadczyła jednak o tym, że nie wszystko idzie po jego myśli. Siedział w tej chwili przy biurku namiestnikowskim, które Lionel udostępnił mu bez szemrania. Bywał niemiły, uszczypliwy i czasem nie okazywał szacunku Udomielowi, ale kiedy tysiące uzbrojonych Bosmerów szły na jego miasto... No cóż, miał świadomość, że jeśli ktoś ma obronić Arenthię, to będzie to właśnie doświadczony generał. Namiestnik siedział więc w kącie pokoju i przeglądał papiery, które Udomiel zdążył już przestudiować. Tuż obok biurka stał Bognar.

- Czemu nie powiedziałeś mi o śmierci Kalatara? - spytał Udomiel znad kawałka papieru, patrząc gniewnie w stronę namiestnika.
- Kogo? - odpowiedział Lionel, nie mając pojęcia, o kogo chodzi.
- Poseł, który dostarczył twoje ultimatum Ulfrikowi, a którego osobiście ci poleciłem, na twoją prośbę.
- Ach... Śledztwo w sprawie jego śmierci już rusza. Z Wysp Summerset ruszyła już grupa biegłych, którzy ustalą, co tam się właściwie wydarzyło i czy król Ulfrik ma z tym coś wspólnego. To miałoby bardzo poważne konsekwencje dla niego i dla całego Skyrim.

Udomiel nie słuchał Lionela. Pogniótł kartkę i rzucił na ziemię. Stracił jednego z najbliższych i najbardziej zaufanych współpracowników, wspaniałego gońca. Do tego serdeczny przyjaciel generała stał teraz po drugiej stronie barykady w wojnie, która pukała do bram miasta. A sama Arenthia stała się gorętsza niż kiedykolwiek wcześniej. Udomiel przeglądał raporty, które mówiły, że zamaskowane grupy młodych Bosmerów przeprowadzają różne akcje wewnątrz murów miejskich. Straż miejska była zadziwiająco opieszała w sprawie tych przestępstw. To tylko utwierdziło Lorda w przekonaniu, że nie można na nich liczyć, a kto wie, być może w końcu Straż obróci się przeciw Altmerom, kiedy Endoriil będzie u bram.

- Czy są wieści o posłańcu, którego wysłałem do mojej Armii? - spytał Bognara.
- Nie, panie. Nie ma żadnych wieści.
- Nieźle... - Udomiel oparł się wygodnie na krześle i zaczął łączyć fakty. - Zwiadowcy donosili, że ostatnio coraz częściej w okolicy pojawiają się Latamejowie. Wcześniej nie podchodzili pod mury.
- Ci barbarzyńcy? - spytał Lionel, unosząc głowę znad notatek. - Ale mamy pecha.
- To nie jest pech - skorygował go Udomiel i zwrócił twarz w kierunku mapy Valenwood wiszącej na ścianie. - To wygląda na skoordynowaną akcję. Endoriil idzie od północy, a my wysyłamy gońców do mojej Armii. Ale Latamejowie idą od południowego zachodu. Musieli przechwycić naszego gońca.
- Więc twoja Armia nie dotrze? - głos Lionela zadrżał.
- Prosiłem cię, żebyś posłał po nich szybciej.
- Tak, ale do zlikwidowania Latamejów miała ci wystarczyć siła korpusu.
- To już dawno nieprawda - zaprzeczył Udomiel. - Latamejowie urośli w siłę, a poza tym siła korpusu to zupełnie co innego niż korpus. Liczebnie się zgadza, ale w twoim korpusie ponad połowa żołnierzy to żółtodzioby. Ale co się stało, to się nie odstanie. Wygląda na to, że jesteśmy odcięci, a Armia Północna nawet nie wie, że coś nam grozi.
- W takim razie musimy uciekać! Nie mamy szans! - krzyknął Lionel, wstając i niemal zaczynając się pakować. Ale spokój Udomiela dziwił go. Spytał więc: - Prawda?
- Jest jedna rzecz, której się nie spodziewają - odrzekł Lord. - I o której nie wiedzą.
Bognar i Lionel spojrzeli na siebie, lecz żaden z nich nie wiedział, o co może chodzić. Lord Udomiel nie czekał na ich pytanie i postanowił wyjawić swój sekret:
- Siły Woodmer i Hjoqmer pod przywództwem Halena czekają w lesie na wschód stąd.
- Czy warto mu ufać? - spytał Lionel.
- Zaproponowałem mu nieco złota z twojego skarbca. Obiecał walczyć z każdym, kto ruszy na Arenthię. Doskonale wiesz, że Halen lubi złoto.

Lionel wiedział doskonale. To właśnie dzięki złotu udało mu się przekonać Halena do zdradzenia klanów. Dodatkowo zdrajca dostał pod swoją pieczę kilka plemion, którymi rządził wedle własnego uznania, a jedynymi warunkami był płacony Lionelowi trybut, złożona przysięga wierności i obietnica wsparcia w razie wojny.
- Tak, złoto. - Lionel zastanawiał się. - Obiecaj mu dwa razy tyle, co obiecałeś!
- Już za późno. Bosmerowie przybędą dziś w nocy. Albo jutro rano, jeśli wolą poczekać.

III

KRONIKA POWSTANIA BOSMERSKIEGO
PRZED BITWĄ

Miesiąc Pierwsze Mrozy, 206. rok.

Złowieszcze chmury zebrały się nad Arenthią w dzień, w którym doszło do pierwszej bitwy podczas Powstania Bosmerskiego. Pokryły one ziemię obfitymi kałużami, zamieniającymi je w błoto. Obie armie stawiły się na miejscu około dwie godziny przed południem, lecz słońce było przysłonięte przez grubą warstwę chmur praktycznie nie przepuszczającą promieni słonecznych. W tych właśnie okolicznościach i przy wzmagającym deszczu, rozpoczynała się Bitwa o Arenthię.

SIŁY ALTMERSKIE

W obliczu fiaska w kwestii ściągnięcia z południa swojej Armii Północnej, która stacjonowała kilkanaście mil od Silvenaar, Lord Udomiel musiał radzić sobie bardzo ograniczonymi środkami.
Ważną decyzją taktyczną było wyjście przed mury, co niektórzy podwładni bardzo mocno odradzali, ale Lord, w obliczu ataków wewnątrz miasta, zdecydował się podjąć wroga na otwartym terenie. Obawiał się, jak się później okazało całkiem słusznie, że przeprowadzane od kilku tygodni ataki w obrębie murów miejskich nie były ani przypadkowe, ani niezorganizowane. Miały na celu głównie obniżenie morale Altmerów. Buntownicy osiągali to na kilka sposobów:

1.) Wysadzanie w powietrze armat, świeżego wynalazku przywiezionego z Wysp Summerset,
2.) Ataków na oficerów dowodzących pododdziałami. Ataki przeprowadzano w różnych miejscach miasta, a kilku oficerów straciło przez to życie. Były to ataki typowo skrytobójcze i sprawiły, że Altmerowie rzadziej opuszczali swoje koszary,
3.) Zniszczenie zapasów eliksirów odnawiających manę, które stosowali altmerscy magowie, nieliczna ich grupa przebywała w Arenthii pod rozkazami Udomiela. Bez tych zapasów przestali stanowić realne zagrożenie dla nacierających Bosmerów.

Głównodowodzący generał posiadał dwie w pełni wyposażone i wyszkolone kompanie weteranów - wytrawnej piechoty. Były to 1sza i 3cia kompania Pierwszego Korpusu Armii Północnej. Innym, ostatnim już doświadczonym oddziałem, była samodzielna chorągiew jazdy, która w warunkach bitwy, grząskiej i mokrej ziemi, miała bardzo ograniczone możliwości. Do tego dochodził garnizon niedoświadczonych żołnierzy w liczbie tysiąca pięciuset. Generał obawiał się, czy złożona z Bosmerów Straż Miejska będzie lojalna i miał słuszność. Strażnicy rozproszyli się po mieście w przededniu bitwy. Mając w mieście zarówno buntowników jak i Straż Miejską i nie posiadając sposobu na ich namierzenie i ukaranie, Lord Udomiel wydał rozkaz o stawieniu czoła siłom Endoriila poza miastem. Zakładał, że zostanie za murami wiązałoby się z nieuniknionym atakiem buntowników, a być może i Strażników Miejskich.

W sumie Lord Udomiel dowodził więc, wliczając niewielkie oddziały pomocnicze, siłą dwóch tysięcy ośmiuset żołnierzy. Dogadał się też z Halenem, wodzem zunifikowanych klanów bosmerskich, który miał go wesprzeć siłą dwóch tysięcy wojowników.

SIŁY BOSMERÓW

Do dziś trudno oszacować dokładną liczbę tych, którzy tego dnia walczyli po stronie bosmerskiej. Ilu członków Straży Miejskiej, ilu buntowników wewnątrz murów - tego określić nie sposób, ponieważ niektórzy Strażnicy skupili się na ochronie swoich rodzin, inni faktycznie walczyli, jeszcze inni natomiast uciekli na południe w obawie przez niechybną karą, której bali się za wszystkie złe uczynki, których dokonali jako strażnicy na służbie Altmerów.

Siły, co do których mamy pewność, były następujące:
Wśród ogólnie pojętych buntowników wewnątrz miasta była grupa trzystu elfów, którzy przygotowywali się do tej chwili już od czasu Spotkania Dwojga, czyli pierwszego spotkania Marka Verre i Endoriila, które miało miejsce dnia Loredas w miesiącu Pierwszy Siew 206. roku. Główne siły Bosmerów operowały oczywiście poza miastem. Ze wsparciem z południowo-zachodnich lasów w liczbie półtora tysiąca przybyli wojownicy i wojowniczki plemienia Latamejów, prowadzeni przez sławną Mannę Czerwoną. Uhonorowali w ten sposób traktat zawarty z Endoriilem i Markiem Verre podczas pobytu tego pierwszego i syna tego drugiego - Maela - na terenie zajmowanym przez to kanibalistyczne plemię.

Trzonem sił Bosmerów była grupa idąca od północy - Korpus Bosmerski Endoriila. W rozdziale poświęconym ich genezie szanowny czytelnik pozna wszelkie okoliczności powstania oddziału i jego wcześniejszą historię. Co do liczebności, doskonale wiemy, że Korpus liczył dwa tysiące piechoty, która w razie potrzeby i dzięki swojemu szkoleniu, a także tradycji bosmeskiej, mogła zmienić się w oddziały łuczników. Była dzięki temu bardzo elastyczna na polu walki i niemal co drugi żołnierz tej jednostki posiadał łuk. Korpus podzielony był na dwie dywizje - Endoriila i Darena, przy czym to Endoriil był tu oficerem dominującym. Obie dywizje podzielone były na pięć kompanii, wśród ich dowódców byli porucznicy: Kras, Bram, Ervin, Adala, Baelian, Neafel, Yvon i Cedric.

Dodatkową jednostką, której istnienie Endoriil starał się zachować w tajemnicy, była chorągiew jazdy, licząca ponad trzystu jeźdźców. Dowodził nimi Darelion, zdegradowany ze stanowiska głównodowodzącego Korpusem, chociaż należy pamiętać, że to on jest wymieniany jako autor głośnego zwycięstwa na Pograniczu w wojnie Skyrim przeciwko Renegatom. Ta bitwa zyskała niesławną nazwę Rzezi Pogranicza.


Fragment z Kronika Powstania Bosmerskiego, Ri'Baadar al'kefir an'Ulmin nasto'Goor.

IV

Deszcz spadał z nieba strumieniami, waląc o kałuże i pluskając naokoło ustawionych już żołnierzy. Gdy krople spadały na metalowe elementy pancerzy Bosmerów, tworzyły charakterystyczny metaliczny dźwięk. Bosmerowie czekali i patrzyli na przeciwnika, który przyjął już formację sugerującą gotowość do boju.
- Gdzie Latamejowie? - krzyknął Endoriil w swojej nowej zbroi, której napierśnik przedstawiał płonący altmerski dąb.
- Idą już! - odkrzyknął ktoś.
- Wygląda dobrze - powiedział przywódca w stronę Darena, Baeliana i Krasa, którzy stali tuż obok niego i czekali na ostateczne rozkazy. - Mamy przewagę liczebną. Ich jazda za dużo nie zdziała w tych warunkach. Chyba że na krotki dystans
Do oficerów podszedł nagle blond włosy człowiek z błyszczącym mieczem.
- Adan? Ty tutaj? - zdziwił się Endoriil. - Przecież jesteś naszym kowalem. I ładnie ci to idzie, co widać po tym mieczu.
- Tak, sam go zrobiłem - uśmiechnął się chłopak, który zabrał się razem z Bosmerami w podróż i walczył teraz o ich sprawę. - Przyjacielu, cokolwiek się stanie, cieszę się, że zgodziłeś się, żebym tu był.
- Odważny jesteś, Adanie - dodał Daren. - Życzę ci szczęścia. Wypije twoje zdrowie jeszcze dziś. W Pałacu w Arenthii!

Oficerowie uśmiechnęli się. Spojrzeli w stronę murów miejskich. Endoriil dostrzegał Udomiela, który siedział nieruchomo w siodle, dosiadając czarnego rumaka. Tym razem generał nie miał na sobie płaszcza, tylko lekki stalowy napierśnik. Dowódca wroga nie wydawał rozkazów, jakby był pewny swojego planu na bitwę. Endoriil co chwilę analizował, że może by przesunąć dwie kompanie z dywizji Darena na drugie skrzydło, bo przecież tam są merowie Baeliana, mniej doświadczeni, bardziej skłonni do paniki. Natłok myśli był wielki. Równo ustawione oddziały stały jednak w sposób zorganizowany i wręcz wzorowy. Darelion dostał poprzedniej nocy rozkazy, o których nie wiedział nikt, poza Endoriilem i samymi jeźdźcami. Nie było ich na polu bitwy. Jeszcze.
- Są! Przyszli! To oni!

Cały Korpus zwrócił oczy w stronę lasu, z którego wyszła szczupła kobieta o mocno wyrzeźbionych mięśniach ud. Szła w skąpej przepasce na biodrach, wyżej nosiła skórzany napierśnik. Wzory, które namalowała na twarzy jakąś czerwoną substancją, być może krwią, rozpływały się w kapiących kroplach deszczu. Uśmiechała się drapieżnie, idąc prosto na Endoriila. Kilka sekund po niej zza linii drzew wyłoniły się setki mężczyzn i kobiet ubranych w podobny sposób, uzbrojonych w prostą broń - topory, siekiery, zdobyczne altmerskie miecze, a nawet potężne młoty. Szli cicho i wolno, nie wyprzedzając swojej przywódczyni. Ustawili się obok najbardziej wysuniętych na prawo kompanii Korpusu, patrząc od strony północnej.

Latamejowie obrośli legendą wśród wszystkich klanów i miast Valenwood. Niezłomni, waleczni, dzielni. Nawet ich kanibalizm i trzymanie się prastarych tradycji miało w sobie coś, co intrygowało i sprawiało, że teraz inni żołnierze uśmiechali się i strach jakby ustępował. Zaraz mieli jednak poczuć dreszcze.
- Manna - powiedział Endoriil i uśmiechnął się. - Nawet nie wiesz, jak się cieszę na twój widok.
- Witaj, Wilczy Bracie - odpowiedziała, lekko chyląc czerwone czoło. - Dziś spełniasz swoją obietnicę. Dziś posmakujemy krwi. Ty dowodzisz, tak?
- Owszem.
- Gdzie chcesz nas ustawić? - spytała, zadzierając czoło. - Doradzam miejsce w samym środku bitwy. Najgorętsze.

Baelian i Kras patrzyli oszołomieni. Daren odszedł ustawiać swoją dywizję zgodnie z ostatnimi wskazówkami Endoriila, a dwaj pozostali oficerowie obserwowali drobną w gruncie rzeczy dziewczynę, o której do tej pory słyszeli tylko opowieści, nijak nie pasujące do takiej postury. A słyszeli o jedzeniu wciąż bijących serc żywcem wyjętych z żołnierzy altmerskich. Mówiono też o tym, że Manna Czerwona posiada całe skrzynie wypełnione biżuterią zrobioną z kości pokonanych wrogów, a wino pija z czerepów czaszek tych, którym osobiście odebrała życie.
- Perfekcyjnie pasujecie tam, gdzie jesteście. Baelian - zwrócił się do jednego z najlepszych przyjaciół - widzisz, u czyjego boku będziesz walczył?
Baelian wypuścił z nosa powietrze, które przybrało postać obłoku pary wodnej i uśmiechnął się mocno.
- No cóż. Chyba pora zacząć - powiedział Endoriil, spoglądając w niebo, z którego wciąż niemiłosiernie lało.
- Zaczekaj - wstrzymała go Manna. - Latamejowie muszą zrobić coś jeszcze. Może wykorzystaj ten moment na jakąś błyskotliwą przemowę, co?
Endoriil uniósł brwi i przetarł oczy, do których leciały kolejne krople. W oddali dojrzał błysk, a chwilę później usłyszał pierwszy grzmot. Nadchodziła burza. Postanowił posłuchać rady i zacząć przemowę. W tym czasie Manna wróciła do swoich, a cały oddział Latamejów zrobił kilka kroków do przodu, łamiąc linię.
- Bracia i siostry! - krzyczał Endoriil, gdy stanął na jednym z zaledwie kilku wozów, które przyciągnęli aż tutaj. - Niebo płacze! Ale to nie są łzy smutku! To łzy radości. To nasze niebo, valenwoodzkie niebo płacze, bo córki i synowie tej ziemi wracają, żeby odebrać to, co prawowicie do nich należy!
Wszyscy żołnierze słuchali w uniesieniu. Wszyscy poza Latamejami, którzy ustawili się w jakiejś dziwnej trójkątnej formacji. Manna stanęła na samym jej środku, przysłonięta przez setki rosłych rodaków i rodaczek.
- Taka piękna mowa, a oni ci ją psują - zaszeptał Baelian, unosząc głowę w kierunku Endoriila. - Ale ma dziewucha charakter, trzeba jej to przyznać.
- Dziś i my będziemy płakać! - krzyczał Endoriil. - Z radości! Gdy będziecie tulić waszych bliskich, waszych rodaków, którzy znosili altmerskie traktowanie. Ale nigdy więcej!

Altmerowie po drugiej stronie zabłoconego placu, w którym nawet główna droga wiodąca do bramy przestała być widoczna, lekko przeorganizowali szeregi i podeszli kilkadziesiąt metrów. Dzieliła ich odległość strzału z łuku. Czy Udomiel mnie prowokuje? - spytał sam siebie Endoriil. Ale Latamejowie złamali linię jeszcze mocniej i sami wyszli kilkanaście kroków, jakby na spotkanie wrogom, a czubek trójkątnej formacji, którą utrzymywali, wskazywał na Lorda Udomiela. Na czele szedł znany Endoriilowi wielki Bosmer z niedźwiedzimi tatuażami - Saleh, istna góra mięsa. Zatrzymali się jednak, a Manna krzyczała wniebogłosy. Robiła to bardzo melodyjnie. Nikt z obserwujących wydarzenia nie widział, ani nie czytał nigdy o czymś takim. Nikt poza Ri'Baadarem, który zdumiony otworzył szeroko oczy, siedząc na jednym z najwyższych drzew razem ze swoimi kocimi asystentami, z których jeden był utalentowanym rysownikiem, to i nagle dostał zadanie uwiecznienia tego, co miało nastąpić. To był śpiew, ale naznaczony taką agresją, jakiej nikt w Korpusie jeszcze nie widział. Przywódczyni krzyczała ze środka swoich merów, choć nie było jej widać:
- Wróg już!
Wszyscy zamilkli. Zaskoczeni Altmerowie szykowali się na odparcie szarży hordy barbarzyńców. I oni słyszeli o tym, co Latamejowie robią z ich pobratymcami. Ale barbarzyńcy nie ruszyli.
- Czeeeka! - krzyknęła Manna unosząc dłonie, które można było dostrzec.
- Aaaa! - krzyknęło niespełna dwa tysiące latamejskich gardeł.
Ziemia zadrżała, tak jak woda w kałużach.
- Czego posmakuje? - przywódczyni zapytała.
- Krwi! - krzyknęli jeszcze głośniej i wszyscy, jak jeden mąż, uklękli na prawe kolano, a prawe dłonie oparli na ubłoconej ziemi.

Wtedy wszyscy dostrzegli stojącą w środku grupy Mannę. Kolejne błyski na zaciemnionym chmurami niebie czyniły z niej postać upiorną. Endoriil nie mógł uwierzyć w to, co widzi. Starożytny wojenny taniec. Nagle Manna tupnęła nogą, a dwa tysiące Latamejów powstało. Przyjęli pozycję na ugiętych kolanach i uderzali z całych sił w swoje uda, tworząc rytm.
- Żyć lub umrzeć przyjdzie nam dziś! - śpiewali wszyscy jak opętani, a Manna przechadzała się między nimi, szukając wzroku Lorda Udomiela, który lekko skrzywił usta. Jego podwładni jednak zaczęli się bać tego, że wszystkie legendy o tym klanie mogą okazać się prawdą. Echo tej dzikiej pieśni odbijało się od miejskich murów, wracając do Altmerów.

Dziś, dziś, żyć, żyć!
Czy umrzeć, czy umrzeć nam dziś
Y'ffre, Y'ffre daj,
Daj poczuć im klęski smak
By dla nich, by dla nich dziś
Wzszedł księżyc i przyszły złe sny

Znowu padli na prawe kolano, a dłonie wbili w błoto. Nagle zamilkli i wyglądali jak armia posągów w każdej chwili gotowa do tego, by ożyć i rzucić się do ataku, rozszarpać każdego, kto stanie im na drodze. Znów stała tylko dowodząca nimi kobieta.
- Laaata! - zaśpiewała krzycząc.
- Meeejów! - powtórzyła po kilku sekundach. Nikt, po obu stronach, nawet nie pomyślał o tym, żeby coś powiedzieć.
- Aaa! - krzyknęli jeszcze potężniej. Tak, że gromady przerażonych ptaków odleciały w siną dal z okolicznych drzew, za nic mając tragiczne warunki pogodowe. Latamejowie znów powstali, przybrali tę samą pozę co poprzednio i krzyczeli tak, jakby w ich żyłach płynęła nie krew, a jakaś boska substancja. Uderzali się rytmicznie to w uda, to w klatki piersiowe. Wykonywali do tego obsceniczne gesty, sugerowali podrzynanie gardła wrogom, pokazywali języki i pluli w stronę oddziałów wroga.

Latamej, Latamej, tak!
Dziś w nocy poczuje krwi smak
Zarżniemy, zarżniemy dziś
Altmerskie ścierwo jak psy

- Aaa! - krzyknęli najgłośniej jak potrafili.

Pod niektórymi z Altmerów uginały się nogi. Kilka pododdziałów garnizonu zrobiło parę kroków w tył. Udomiel posłał jednego ze swoich podoficerów, żeby spróbował ogarnąć sytuację. Cały czas czekał na Halena. Latamejowie wrócili do swoich rodaków, ponownie tworząc zwartą formację, zgodnie z poleceniami Endoriila.

V

Zaczęło się od ostrzału z łuków. Strzelali Bosmerowie, ale strzały nie dolatywały do szeregów altmerskich. Endoriil uderzył się w czoło. Udomiel wiedział! - pomyślał. Przecież od paru dni pada, a teraz wręcz leje. Strzały, pióra, to wszystko namokło i jest po prostu cięższe. Czy on podszedł specjalnie, żeby mi pokazać, że jest ten jeden krok przede mną?
- Jakie rozkazy, kapitanie? - spytał jeden z merów Darena, chcąc zanieść polecenia do swojego oficera.
- To my musimy zaatakować, oni się nie ruszą - mówił Endoriil, bardziej do siebie niż do podwładnego.
Obok Endoriila, zgodnie z jego wcześniejszym zaleceniem, było kilku gońców, którzy mieli donosić jego rozkazy w miarę zmian sytuacji na polu bitwy.
- Ty poczekaj. Daren na razie stoi. Ty, młody, chodź tu!
Podbiegł do niego młodziutki elf, nie przeżył jeszcze dwudziestu wiosen. Czekał na rozkazy.
- Ruszaj do Manny. Niech rusza z Latamejami bezpośrednio na oddziały centralne. Chciała ostrej walki, to ją dostanie. Powiedz, że zabezpieczymy ich flanki. Powtórz!
- Latamejowie na środek - recytował młody Bosmer - bezpieczne flanki.

Endoriil skinął głową, a podekscytowany chłopak pobiegł w strugach deszczu. Woodmerczyk uważał, że jeśli ktoś ma ponieść duże straty na początku bitwy, to Latamejowie są tymi, którzy się przy takich stratach nie złamią. A to da czas na reakcję Udomielowi, bo każda zdobyta przez nich piędź ziemi w centrum zbliżała ich właśnie do Udomiela. Będzie musiał coś zrobić, cokolwiek, a to może otworzyć Endoriilowi nowe opcje ataku.

Latamejowie ruszyli chwilę po otrzymaniu rozkazu. Na czele byli Manna i Saleh, ale reszta nie dała im się oddalić. Zagrzani pieśnią pognali, by zmiażdżyć wroga. Udomiel zrobił ruch, tak jak Endoriil sądził. Altmerski generał przesunął dwie swoje kompanie, około pięciuset żołnierzy. Stanęli teraz przed samym Udomielem i choć wyglądało to podle pod względem moralnym, to jednak po prostu czekali aż Latamejowie przerąbią się przez nowicjuszy z garnizonu i dotrą do nich. Liczyli zapewne na zmęczenie klanowców.

Endoriil, zgodnie z obietnicą daną Mannie, wysłał gońca do Darena, by ruszył siłą trzech kompanii i osłonił prawe skrzydło Latamejów. Baelian, Neafel i Cedric wraz ze swoimi oddziałami ruszyli z lewej, by osłonić drugą flankę. Endoriil bał się jazdy altmerskiej, chociaż wiedział, że w deszczu jest mało zwrotna. Pamiętał też jednak z ksiąg, które przeczytał, że oskrzydlenie w wykonaniu dobrej jazdy jest w stanie rozbić najmocniejszy nawet oddział piechoty. Dlatego zadbał o to, aby oba skrzydła Manny były należycie osłonięte. Bardzo pomagało mu to, że liczebność Bosmerów była wyraźnie większa. Już Dovahkiin w Skyrim mówił mu, że wojna to szachy, w których każda strona ma odmienne figury i po prostu musi z nich korzystać tak, jak uzna za stosowne i najbardziej skuteczne. Miał przewagę liczebną, więc korzystał.

Nagle Altmerowie puścili cięciwy. Grad strzał spadł na kompanie Darena. Wysokie Elfy miały suche strzały i suche łuki. Nie wędrowali przez kilka dni po błocie i kałużach. Bosmerowie byli w zasięgu ich ostrzału. Latamejowie szli więc do przodu, niemal wyrzynając w pień garnizon Arenthii, ale ich prawe skrzydło nie nadążało, bo ciągły skoncentrowany ostrzał uśmiercił wielu atakujących. Wtedy Udomiel spojrzał na swoją chorągiew i wysłał gońca z rozkazem, którego Endoriil się spodziewał.

*

- Bognar - zawołał swojego ucznia. - Poślij gońca na lewe skrzydło do naszych jeźdźców. Niech ruszają natychmiast i uderzą od lewej na Latamejów.
- Tak jest! - krzyknął Bognar i złapał jednego z gońców.
- Aethras!
Do Udomiela podszedł jeden z oficerów. Na głowie miał piękny pozłacany hełm, od którego krople wody odbijały się teraz na wszystkie strony. Deszcz wcale nie zelżał.
- Łucznicy koncentrują ostrzał tylko i wyłącznie na lewym skrzydle, zrozumiano? Skruszyliśmy ich, zaraz się wycofają.
Aethras pobiegł co sił w nogach w stronę łuczników.
- Panie generale! - krzyknął Bognar, powróciwszy od gońca. - Idą! Elfy Halena wyszły z lasu. Są po naszej prawej!
Udomiel pierwszy raz podczas bitwy zmusił konia do ruchu i przejechał kilka metrów. Zwierzę stąpało topornie, bo mocno zatopiło się w błocie. W końcu dowódca obrony zobaczył wielki tłum w lesie po swojej prawej. W pierwszym szeregu stał Halen i jego najbliżsi zastępcy. Siła dwóch tysięcy elfów była tym, co miało przechylić szalę zwycięstwa. Czymś, czego Endoriil spodziewać się nie mógł.
- Właśnie tak - powiedział Udomiel.

*

- Na Y'ffre! - krzyczał goniec od Neafel. - Patrz na nasze lewe skrzydło, kapitanie. To nasi! Czy nie? Nasi?
Endorill spojrzał i nie mógł uwierzyć w to, co widział. Na linii drzew widział sztandary z barwami zarówno Woodmer, Hjoqmer jak i kilku innych pobliskich klanów, a na czele tej masy merów stal nie kto inny jak Halen. Gniew w jego sercu ustąpił jednak miejsca dezorientacji i konieczności myślenia.
- Panie kapitanie?! - krzyczał goniec, a jego koledzy podeszli do Endoriila w oczekiwaniu na nowe rozkazy. Byli już bardzo zmęczeni bieganiem po błocie. Bitwa trwała, Latamejowie atakowali, ale po rozprawieniu się z garnizonem, stanęli oko w oko z weteranami altmerskimi, z których wielu pamiętało Wielką Wojnę. Klanowcy zaczęli ginąć dziesiątkami.

Endoriil nie miał pojęcia, co robi tu Halen. Jego oddziały stanęły z boku pola bitwy i czekały. A więc to był as w rękawie Udomiela? Skorzystać z usług zdrajcy, żeby mnie pokonać? - myślał intensywnie. Nie ma mowy!
Miał na głowie dwa kryzysy. Jeden dotyczył tego, po której stronie jest Halen, ale po której mógł być, skoro nie rozmawiali ze sobą od chwili, gdy Endoriil był skazywany na śmierć i to w dużej mierze z winy Halena. Drugim problemem były straty na prawej flance w kompaniach Darena, które za moment zaowocują oskrzydleniem Manny przez doborową jazdę Udomiela.
- Ja też mam asa w rękawie! - zakrzyknął w stronę Udomiela, unosząc pięść, ale generał nie mógł dostrzec tego gestu.

*

- Chyba wygramy! - krzyczał radośnie Bognar. - Tylko czemu Halen nie rusza?
Siły Halena wciąż stały w jednym miejscu, nie ruszając się nawet o krok, a sam wódz zunifikowanych klanów przyglądał się potężnemu zderzeniu dwóch sił.
- Może dostał za mało złota - odrzekł cicho dowódca Altmerów. - On czeka.
- Ale na co czeka?
Dopiero teraz Lord Udomiel zrozumiał, że mógł popełnić błąd.
- Nie rozumiesz? - odpowiedział, krzywiąc się. - Halen koniecznie chce wygrać. Tak samo było, kiedy twój ojciec szukał zdrajcy wśród okolicznych znamienitych Bosmerów. - Przy słowie znamienitych Udomiel skrzywił się bardzo nieprzyjemnie. Kontynuował: - Krótko mówiąc, wygląda na to, że Halen chce wygrać tak mocno, że nie interesuje go strona, po której to zwycięstwo odniesie. Dla niego liczy się tylko laur zwycięzcy. I wszystkie korzyści, które potem zwycięzca odniesie.
- Sukinsyn! - krzyknął Bognar.
- A dlaczego nie rusza nasza jazda? - zapytał generał. - Po tej misji zwiadowczej, na której byli wczoraj, obozowali poza miastem, tak?

Bognar przyglądał się konnemu gońcowi, który wracał właśnie od chorągwi jazdy. Im bliżej był, tym pewniejsze było, że coś jest nie tak. Altmerska chorągiew jazdy nagle zmieniła pozycję. Przeformowała się i... skierowała klinem w stronę swoich własnych łuczników. Konny goniec dojechał do Udomiela, który ściągnął z głowy elfa hełm z przysłoniętą przyłbicą. Mer był martwy, miał poderżnięte gardło. Altmerska jazda ruszyła na swoich.
- Bognar! - krzyknął Udomiel. - Ruszaj do ojca i uciekajcie z miasta południową bramą. Natychmiast!
Młody Altmer o nic nie pytał, po prostu ruszył biegiem przez główną bramę. Lord Udomiel zeskoczył z siodła przy pomocy jednego z wiernych żołnierzy i wyciągnął swój miecz, który służył mu od kilkudziesięciu lat.
- A więc to dziś. Któż by się spodziewał - powiedział beznamiętnie i popatrzył w niebo. Chwilę potem ruszył do boju.

*

Deszcz przestał padać, gdy dowódca Bosmerów ujrzał szarżę swojej lekkiej jazdy.
- Darelion! - krzyknął Endoriil, unosząc pięści. - Ha, ha! Udało im się! Udało!
Bosmerska jazda stratowała zupełnie zaskoczonych łuczników, którzy zajmowali miejsca tuż przy Udomielu i innych oficerach. Tuż po przerwaniu ostrzału do ataku wróciły kompanie Darena i wraz z Latamejami i lewym skrzydłem zmiażdżyły weteranów altmerskich przygniatającym atakiem. Niemal dokładnie w tym samym czasie siły Halena w całości wyszły z lasu i zaatakowały oddziały pomocnicze obrońców, roznosząc je bez problemu.

Potem była już tylko rzeź. Zgodnie z wcześniej wydanymi rozkazami, uzgodnionymi wcześniej z Markiem Verre, kilka kompanii  weszło do miasta, zajmując konkretne dzielnice. Miało to zapobiec bałaganowi. Większość korpusu została przed bramami. Ostatnie ogniska walk były szybko gaszone.

VI

KRONIKA POWSTANIA BOSMERSKIEGO
PODSUMOWANIE BITWY O ARENTHIĘ


Jednoznacznym zwycięzcą bitwy były siły bosmerskie, prowadzone przez Endoriila z Woodmer i Mannę Czerwoną, której klan wziął na siebie główne siły wroga i wykazał się męstwem nie widzianym dotąd w Puszczach Valenwood. Resztki Altmerów, wliczając w to dostojnika Lionela i jego syna Bognara, wycofały się w kierunku południowym, aby połączyć się z Armią Północną w okolicy Silvenaar. Armia Północna, stojąca w tamtych okolicach pod dowództwem Lorda Naarifina Młodszego - zastępcy Udomiela, nie miała pojęcia o ataku na Arenthię. Latamejscy zwiadowcy skutecznie przecinali szlaki komunikacyjne, którymi nie prześlizgnął się żaden goniec. W ten sposób dziewięciotysięczna Armia nie była w stanie wspomóc swojego wodza. Mało tego, Lord Naarifin, syn jednego z najbardziej znanych altmerskich wodzów, nie miał jeszcze pojęcia o tym, co działo się na północy.

Za decydujący fragment bitwy uznaje się atak bosmerskiej lekkiej jazdy pod dowództwem Dareliona z Hjoqmer. Atak ten był wynikiem fortelu. Śmiały plan Endoriila, wyjawiony Darelionowi zaledwie jedną noc przed bitwą, zakładał wykorzystanie pewnego bliżej nieokreślonego zaklęcia, które pozwoliło chorągwi Dareliona podkraść się nocą pod obóz polowy konnych altmerskich. Miała tam miejsce krótka potyczka, gdzie czterystu Bosmerów zabiło całą trzystuosobową chorągiew wroga. Potem ubrali się w altmerskie barwy i ruszyli na pole bitwy zajmując pozycję na lewym skrzydle sił Lorda Udomiela. Istotą tego planu była wiedza Endoriila, który studiując poczynania wojenne altmerskiego generała odkrył, że ten umieszczał swoją konnicę na lewym skrzydle w niemal każdej bitwie, w której brał udział. Generał nie miał więc powodu do identyfikowania swojego oddziału, bo Endoriil z dużą dozą prawdopodobieństwa założył, że właśnie takie rozkazy otrzymał dowódca jazdy Dominium. W ten sposób ówczesny kapitan bosmerski chciał uśpić czujność doświadczonego wodza. Fortel powiódł się. Z relacji towarzyszy bosmerskiego wodza wiemy, że miał wtedy wymówić słowa: "Lord Udomiel uważał mój młody wiek za wadę, ja postarałem się, by znaleźć wady w wieloletnim doświadczeniu, które czasami przechodzi w rutynę".

Najmniejsze straty poniósł dwutysięczny oddział Halena, który stracił zaledwie kilku merów. Dołączył się on do bitwy w ostatnim momencie, tłumacząc to później wadliwą komunikacją z innymi bosmerskimi dowódcami.

Bosmerowie stracili pięciuset siedemdziesięciu żołnierzy, podczas gdy rany odniósł kolejny tysiąc, z których większość w niedługim czasie nadawała się do walki. Altmerowie stracili dwa tysiące dwunastu merów, a ich dowódca - Lord Udomiel - został ciężko ranny w ogniu walki i pojmany w niewolę.


Fragment z Kronika Powstania Bosmerskiego, Ri'Baadar al'kefir an'Ulmin nasto'Goor.
-----------------------------------------

Zachęcam do komentowania, a spis treści znajdziesz TUTAJ

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz