wtorek, 26 listopada 2013

TES "Taki los" - odcinek III

THE ELDER SCROLLS
"TAKI LOS"

Odcinek - Poprzedni - Następny

ODCINEK III
PROBLEMY

I

Stół był jakiś niewyraźny, krzywy. Kolejny kufel cesarskiego piwa smakował wybornie, tak samo jak poprzednie cztery. Oparty o ladę długouchy o rdzawych włosach do ramion pił, nie znając umiaru. Wyglądał biednie; brudne spodnie ze zwierzęcej skóry, cienka szarawa koszulka, kilkudniowy zarost na brodzie i policzkach. Nie szukał zaczepki, ale po takiej ilości alkoholu zachowywał się na tyle głośno, że inni bywalcy karczmy mieli go autentycznie dość. Zresztą niewiele było im trzeba, w końcu obcy był nieznajomym elfem, a i oni nie przyszli do szynku, aby rozmawiać o filozofii. W końcu podszedł do niego chudy, przygarbiony wąsacz w brudnych łachmanach.
- Te, kolego - powiedział, spoglądając na elfa spode łba. - Jak się nie umie pić, to się nie pije.

Elf nie odpowiedział. Popatrzył się szeroko otwartymi oczami na sumiaste wąsy człowieka i czknął mimowolnie, po czym uniósł ponownie kufel z piwem. Garbaty nie wytrzymał i szybkim ruchem wytrącił naczynie z ręki Bosmera. Gliniana konstrukcja uderzyła w ścianę, rozbijając się na kawałki. Obok stało już dwóch groźnie wyglądających osiłków. Karczmarz tylko się uśmiechnął, wycierając kurz z butelki najdroższego wina; widocznie dawno nie było tu żadnej atrakcji.

- Elfie - powiedział cicho jeden z drabów, stojąc tuż za siedzącym na taborecie Bosmerem - jak się obywatel cesarski pyta, odpowiadasz, rozumiesz? Tu nie puszcze, tu Cesarstwo, rozumiesz?
Endoriil patrzył na swoją dłoń; nie rozumiał jeszcze, jakim cudem nie ma już w niej kufla, a co dopiero tego, co mówili garbaty i drab. W tym momencie z obskurnej toalety wyszedł jego towarzysz w wyblakłej fioletowej szacie.
- Pytam się, draniu, czy rozumiesz - drab prężył się, unosząc głos. Kątem oka dostrzegł Khajiita i odezwał się do niego, mimo że ten zgrabnym ruchem skierował się do wyjścia z karczmy. - Ejże, gdzie to się wybieracie? A kto zapłaci za tego elfa? Zdaje się, że razem przyszliście.
- Panowie, on o spokój prosi. Nie szuka zaczepki - Ri próbował się wyłgać. - Pieniędzy nie ma, żeby opłacić elfa, ale my podróżnicy, a podróżnika na szlaku bić to grzech. Pomagać należy. Dogadamy się jakoś, on wierzy.

Karczmarz spojrzał na dwóch drabów, najwidoczniej dobrze mu znanych, i wyszedł bez słowa na zaplecze, uśmiechając się pod nosem. Zanim Khajiit się zorientował, dostał dwa ciosy w brzuch, kopniaka z kolana w nos, po czym poleciał do tyłu, wpadając z impetem na stół, który w wyniku tego zdarzenia rozleciał się w drobny mak. Pijany elf zaśmiał się radośnie, ale chwilę potem dwóch osiłków chwyciło go, a garbaty wąsacz uderzał, to prawą, to lewą pięścią w brzuch Bosmera, wtedy przestał się śmiać. Kilka sekund później dwaj podróżnicy wylądowali twarzami w błocie przed karczmą z szyldem: "Pod Podmokłym Prosiakiem". Teraz Ri' Baadar zrozumiał znaczenie tej nazwy. W mieście cały czas padało, a do jego towarzysza, Endoriila, podbiegł właśnie nieduży wieprzek, obwąchując z pewnością nie pierwszego już pijaka w swoim życiu. 

Adan i Wesley przechodzili obok, przeliczając monety, które dostali za sprzedaż ziemniaków na rynku miasteczka Septimia, w którym się znajdowali. Dostrzegli swojego szefa siedzącego w kałuży błota i sprawdzającego stan uzębienia. Nie miał już prawego górnego kła, teraz poczuł, że lewy mocno się rusza. Spojrzał z wyrzutem w stronę elfa, który wpakował go w tarapaty; ten leżał na plecach i chrapał głośno i przeciągle. Wydawało się, że smacznie spał. Bracia podeszli.

- Ryba... - powiedział Adan, machając głową ze zrezygnowaniem. - Znowu cię w coś wkopał?
Wesley pomógł szefowi wstać i starał się obudzić elfa - bez skutku.
- Ryba... - Adan czekał na odpowiedź.
- Co chcesz, żeby on powiedział? - Ri wstał już i dotykał swojej bolącej szczęki. - Druga bójka, od kiedyśmy przybyli tutaj. A trzy dni w Septimii jesteśmy. Zawsze on dostaje i to on czuje potem, bo elf się znieczula alkoholem. On musi z nim porozmawiać...
- Jak dla mnie - zripostował Adan - na rozmowy już za późno. Imię swoje podał dopiero po pijaku pierwszego dnia tutaj. Nic więcej o nim nie wiemy, a pić lubi. A my płacić za to mamy? Ryba, ja i brat mój mamy go dość. Kto nam zapłaci za robotę, jak ciebie, szefulciu, ubiją nam w jakimś szynku?
- Pogada on z nim, jak się przebudzi. Wesley - krzyknął w stronę drugiego z braci - zanieś go do obozu.

Wesley skrzywił się, ale przerzucił ubrudzonego błotem elfa przez ramię i z wielkim wysiłkiem zaczął iść po kałużach w kierunku rogatek miasta.

II

Osada Septimia, nazwana tak na cześć cesarskiej dynastii - Septimów - była niewielką, zapadłą dziurą, która według Siwego powinna się zwać co najwyżej Błotnymgrodem. Miasteczko leżało na zachodzie Cyrodiil, z dala od wszelkich istotnych szlaków handlowych. Byli tu od trzech dni, podczas których cały czas padało, a promienie słońca nie pojawiły się nawet na chwilę. Mała karawana Ri' Baadara rozbiła obóz przed miastem, nie chcąc słyszeć zbyt wielu niewygodnych pytań. Na szczęście dla Ri i jego ładunku, armia cesarska zdawała się nie mieć w okolicy nawet skromnego posterunku. Widocznie sytuacja w kraju wciąż sprawiała, że mniejsze osady pozostawały bez ochrony. Bracia podłożyli kamienie pod koła wozów, unieruchamiając je, a ich ojciec i Ri rozciągnęli nad oboma wozami materiał, który chronił ich od nieustannie padającego deszczu. Nocowali w środku, drżąc z zimna, ale Ri nie widział innej możliwości. Poza tym na nocleg w gospodach nie było ich stać. Mieli się tu tylko zaopatrzyć w jedzenie, trochę wina na drogę oraz parę innych drobiazgów, takich jak nowe bandaże, bo poprzednie wykorzystali, by opatrzyć Endoriila.

Już od pierwszego dnia nowy towarzysz był dla nich utrapieniem. Niewiele z nimi rozmawiał, a kiedy chcieli nieco lepiej go poznać, wpadli na pomysł, by pójść do jednej z karczm i wypić po kilka piw. Od dwóch dni żałowali tego pomysłu. Elf szybko się upijał; co prawda przedstawił się, powiedział, że pochodzi z Woodmer, jednego z klanów z puszcz Valenwood, ale potem już tylko bełkotał bez sensu. Poważny problem zaczął się drugiego dnia, kiedy Ri obudził się bez sakiewki przy boku. Bracia i ich ojciec byli na miejscu, nie było wśród nich tylko jednej osoby. Po godzinie poszukiwań odnaleźli Endoriila w tej samej karczmie, pijanego i śpiącego na ławce. Sakiewka była pusta, a były to ich ostatnie pieniądze. Tym samym nie było już za co kupić zapasów, a żaden sposób na szybki zarobek nie przychodził im do głowy.

W końcu, po ubiegło nocnym przedstawieniu w karczmie "Pod Podmokłym Prosiakiem", załoga karawany miała dość. Kiedy Endoriil wytrzeźwiał, Ri' Baadar czekał już w tym samym wozie, siedząc obok w krótkiej szarej koszuli. Jego długa fioletowa szata suszyła się tuż obok. Podróżnikowi z Elsweyr wydawało się, że znalazł sposób na swego rozmówcę.
- Hej, Ri - powiedział Endoriil, mrużąc oczy i wycierając dłonią wilgotny nos - co słychać?
- Elfie, czy ty wiesz, coś zrobił?
- Piłem. - Przystawił sobie prawą dłoń do czoła, jakby mierząc gorączkę. - Trochę za dużo, zdaje się. Dobre te cesarskie trunki. Pomyśleć, że wcześniej ich nie próbowałem. Miasto też piękne, naprawdę.

Khajiit skrzywił się. Ta dziura mogła się wydawać piękna tylko i wyłącznie komuś, kto całe życie spędził w lesie, dokładnie komuś takiemu jak Endoriil.
- Wprost on powie. Tyś ostatnie pieniądze przepił. Nie ruszym dalej, póki zaopatrzenia nie będzie. Mięso, sól, wino. Soki jakieś, a najważniejsze - Ri spojrzał na elfa swymi głęboko zielonymi oczami - futra, grube, zwierzęce futra. Tutaj drogie są strasznie, ale wy, Bosmerowie, mistrzami polowań jesteście, wie on to. Wczoraj, minut parę zanim on w swą kocią mordę dostał, on słyszał, że ty myśliwy. Droga do Skyrim długa, zima tamtejsza sroga. Pieniędzy nam trzeba, zapasów też, ale skóry zwierzęce, ciepło dające, to sprawa najważniejsza. Mógłbyś?

Elf zmienił pozycję leżącą na siedzącą. Już teraz, ledwie kilkadziesiąt mil na północ od swoich lasów, odczuwał mocno mroźne noce. Jeśli to, co słyszał w karczmie o Skyrim jest prawdą, to futra są pierwszą rzeczą, w którą muszą się zaopatrzyć. Odpowiedział:
- Łuku i strzał mi trzeba.
- On cieszy się, że do konkretów elf przechodzi - Ri uśmiechnął się. Jego kieł delikatnie odchylał się od dziąsła.
- Uuu... - Endoriil zobaczył to. Nieco się speszył. - To z wczoraj?
- Tak, tak, on dostał za twoje grzechy, długouchy. Teraz ty mu nie tylko za wyleczenie winnyś przysługę, ale i za kła. Za kła niech będą futra. On wymyśli zapłatę za wyleczenie jeszcze.

Ri wyciągnął swoją posrebrzaną skrzynkę i otworzył ją małym kluczykiem, który zmaterializował się w jego kociej dłoni w mgnieniu oka. Albo Khajiit miał niesamowicie szybkie ruchy, albo kluczyk i pojemnik były magiczne. Po delikatnym uchyleniu skrzynki wyciągnął małą sakiewkę wypełnioną pieniędzmi.
- A więc jednak coś jeszcze masz - zdziwił się Endoriil. - Podobno wydałem ostat...
- To - przerwał nagle Ri, ostro jak nigdy - są ostatnie. Pójdziesz na rynek z Wesleyem, tam targowisko, łuk kupisz i na polowanie pójdziecie. O zmierzchu bądźcie. - Głos mu złagodniał. - Ri' Baadar ogórkową przyrządzi.
- A więc tam faktycznie jest przepis na ogórkową? - odrzekł zdumiony Endoriil, szeroko się uśmiechając.
- Idź już, Wesley czeka - powiedział Ri i wygonił elfa z wozu, rzucając mu wysuszoną szarawą koszulę, zasznurowaną na wysokości szyi, po czym zasłonił wejście cienką zasłoną.

III

Wesley, otyły brunet z przetłuszczonymi włosami, miał na sobie długi, znoszony płaszcz. Na pierwszy rzut oka widać było, że to ubranie sporo przeszło.
- Co się tak patrzysz? - skrzywił się, patrząc na idącego obok niego elfa. - Płaszcz do taty należy.
- A nie przypadkiem do taty jego taty? - odrzekł mu z przekąsem Endoriil.

Wchodzili na rynek Septimii. Był niewielki, obudowany z czterech stron budynkami wysokości młodych drzew z valenwoodzkich puszcz. Endoriil był oszołomiony. Słyszał, że w innych krajach domy stawia się z drewna i kamienia, że mają kilka pięter i nieprzemakające dachy i Y'ffre wie, co jeszcze, ale teraz zdał sobie sprawę, że słuchać o tym, a widzieć, to dwie różne sprawy. Ilość dóbr rozstawionych na targowiskowych stołach pokrytych baldachimami przytłaczała leśnego elfa. Ozdobne szaty przystrojone przeróżnymi kamieniami szlachetnymi, stoiska z biżuterią, naszyjniki, korale, a wokoło dziesiątki kobiet, pięknych i brzydkich, a także średnich, które aspirowały do pięknych. Wszystkie przyglądały się i z pasją w oczach przymierzały błyskotki. Pasja znikała, kiedy mężowie pytali się o cenę świecidełek. Większość kobiet kończyła więc zapoznawanie się z biżuterią na patrzeniu. Na przeciwległym końcu rynku było miejsca rzeźnika, gdzie na kilku ustawionych jeden obok drugiego stołach leżało mięso przeróżnych zwierząt. Endoriil podszedł, schylił się nad kawałkiem jakiegoś zwierzęcia i pociągnął nosem.

- Ej, ej. Długouchy! - przyuważył go rzeźnik, starszy mężczyzna z brzuszkiem i bujną, kasztanową brodą. - Co to za obwąchiwanie? Kupujesz pan?
- W życiu - odrzekł Endoriil, krzywiąc usta pod nosem, wciąż czując zapach mięsa. - To mięso jest stare, nie wziąłbym tego do ust.
- A idź ty w te swoje puszcze, Bosmerze przeklęty. - Rzeźnik zdenerwował się. - To najlepsza rzeźnia w okolicy i żaden długouchy przybłęda nie będzie mi opinii szargał. Idźże, bo psami poszczuję.

Endoriil chciał się wdać w dłuższą dyskusję, ale usłyszał wołanie Wesleya. Zgubił go już przy wejściu na targowisko, ale teraz dojrzał, że jego towarzysz znalazł stanowisko z bronią. Wesley, w przeciwieństwie do elfa, często bywał w takich wioskach i ani rozmiar targowiska, ani towary nie dziwiły go, więc od razu zabrał się za szukanie miejsca, gdzie mogliby znaleźć potrzebny ekwipunek. W końcu udało mu się, a teraz nawoływał swojego kompana.
- No proszę, łuki - powiedział Endoriil, wchodząc do niewielkiego namiotu, którego ściany wzmocnione były drewnianymi balami podtrzymującymi broń; stare, zardzewiałe miecze, kilka sztyletów, jeden dwuręczny topór, kilka toporów jednoręcznych oraz parę łuków. Wesley stał w wejściu z uśmiechem i czekał, aż elf coś sobie wybierze. Ten zatrzymał się w wejściu i przyglądał się pięciu łukom.
- Wesley - powiedział szeptem, nachylając się do niższego bruneta - te łuki to chłam. Nawet nie mogą się równać z naszymi, bosmerskimi.
- Endoriil. - Brwi Wesleya zeszły w dół, bardzo blisko oczu, sygnalizując narastające zdenerwowanie. - Nikt ci cudów żadnych nie obiecywał. Najlepszy bierz, albo najmniej gówniany i idziemy na to polowanie, bo w brzuchu burczy, a i coraz zimniej się robi. Bez futer na północ nie ma się co pchać. Dłużny nam jesteś chociaż to, bo żeśmy cię z rowu wyciągnęli pół żywego, nakarmili i odwieźli z dala od Altmerów. A oni zarżnęli by cię na miejscu, jakby tylko znaleźli. Widziałem ja to, uwierz. Do przyjemnych to nie należy. Mnie nie obchodzi nic a nic, co zrobisz potem. Jak dla mnie, to po polowaniu możesz iść w swoją stronę, to zależy od szefa.

Elf zrozumiał swoje położenie. Do tej pory nawet nie zdążył pomyśleć, co powinien zrobić. Najpierw był otumaniony strasznym losem swojego klanu, potem pił, tracąc kontakt z rzeczywistością. Nie myślał, gdzie iść, co zrobić. Przez tych kilka dni żył w swego rodzaju zawieszeniu. Miał szczęście, że uczepił się tej karawany, ale teraz stał się dla niej ciężarem, a słowa Wesleya właśnie to udowodniły. Bracia mieli go dość, ich ojciec nawet z nim nie rozmawiał, a Ri na każdym kroku obrywał, jeśli tylko ujmował się za Endoriilem. W takiej sytuacji elf zrozumiał, że warto byłoby dać grupie coś od siebie. Futra na początek mogłyby być - myślał. A kierunek? Skyrim? W tej chwili był równie dobry jak każdy inny, poza Dominium, rzecz jasna. Dostrzegł, że jeden fałszywy ruch, a nowi towarzysze mogą go zostawić bez mrugnięcia okiem. Nie wiedziałby wtedy, co począć.
- Ten - powiedział Endoriil, wskazując na najmniejszy z łuków.

*

Okazało się, że wybrał najtańszy z pięciu dostępnych. Był na tyle tani, że pieniędzy z sakiewki wystarczyło też na jednoręczny topór wojenny oraz małą przekąskę u rzeźnika. Na to drugie zdecydował się tylko Wesley. Kiedy wychodzili z miasta, człowiek zadał pytanie.
- Może nie jesteś taki bezużyteczny. Widziałeś, że jestem głodny, tak? - powiedział, wycierając dłonią usta po ostatnim kęsie. - Dlatego wziąłeś najgorszy łuk, żeby kasy starczyło na jedzonko, hm?
- Nie - Endoriil odpowiedział szczerze. - Wziąłem najlepszy, chociaż i tak daleko mu do bosmerskich. Ten kupiec nic nie wiedział o broni, a już na pewno nie o łukach. Dwa większe były typowo wojskowe, służą do ostrzeliwania wroga na długi dystans. W życiu z takiego nie korzystałem, ale wiem, że wy, ludzie, używacie ich w bitwach. Są zupełnie nieprzydatne w lesie. Strzela się parabolą, która...
- Ooo, chyba faktycznie znasz się na rzeczy - przerwał Wesley, niezainteresowany parabolami, poprawiając topór przy pasie. - A dwa pozostałe? Czemu nie one?
- Drewno. Beznadziejne. Może na dalekim południu na coś by się nadały, ale tutaj jest taka wilgoć, że strzelanie z nich byłoby udręką, o ile nie rozpadłyby się przy pierwszym naciągnięciu cięciwy.

Kiedy kończyli rozmowę, byli już na skraju puszczy, w którą zaczęli się zagłębiać.

IV

Wiatr delikatnie kołysał korony drzew, sprawiając, że po lesie roznosił się przyjemny, kojący szum. Krople wody zgrabnie gromadziły się na końcach liści, skupiały się w małe wodne oczka, ich ciężar w końcu przeciążał listki, po czym formowały się w niewielkie krople i spadały w dół, na ziemię. Dorodny jeleń w spokoju spożywał codzienną porcję świeżej trawy, nachylając swą dumną szyję. Nie wiedział, że prezentuje się w całej okazałości elfiemu myśliwemu, który właśnie szedł w jego stronę. Zwierzę nieco spłoszyło się, kiedy usłyszało niewyraźny dźwięk za sobą; uniosło głowę, przyjrzało się okolicy i uspokojone wróciło do obgryzania trawy. Nie zobaczyło nic, bo nie mogło - elf nie był na ziemi. Przechodził z drzewa na drzewo, skacząc po gałęziach. Las był jednak zupełnie inny niż ten w Woodmer. Tutaj wszystko było na większej przestrzeni, mniejsze zagęszczenie roślinności nie pozwalało mu płynnie biegać po koronach drzew. Dodatkowo dokuczało mu wciąż lekko opuchnięte kolano, które przy każdym kroku sprawiało niewielki ból. Musiał więcej myśleć, kombinować, a przede wszystkim uważać na śliskie od deszczu gałęzie. W końcu zajął miejsce na drzewie niemal centralnie nad swoją ofiarą. Był pewny siebie. Podczas swojej kariery woodmerskiego myśliwego był jednym z lepszych tropicieli. Jednak podczas tego polowania, towarzyszył mu Wesley i to o niego martwił się elf. Okazało się, że słusznie.

Długi płaszcz człowieka zahaczył o korzeń jednego z drzew, powodując, że Wesley upadł na ziemię z hukiem, około pięćdziesiąt metrów od jelenia. Zwierzę, z natury płochliwe, usłyszało to i już skakało do biegu, ale Endoriil w mgnieniu oka wyciągnął zza paska strzałę i naciągnął cięciwę, przyklękając w tym czasie na jedno kolano. Przymknął lewe oko i wycelował. Jeleń ruszył nagle, szybko i zwinnie, ale nie mierzył się dziś z byle jakim myśliwym, jakim wielu zapewne już się wyrwał. Elf wypuścił strzałę, ta zagłębiła się w prawe udo zwierza, które mimo tego nie przestawało biec. Endoriil zeskoczył z drzewa i podszedł do Wesleya, który szarpał ojcowski płaszcz, w końcu uwalniając się.
- No na co czekasz! - krzyknął człowiek. - Przecież on ucieka, ledwieś go drasnął.
- Uspokój się, Wesley. Trafiłem, gdzie miałem trafić. Teraz wystarczy za nim iść.
- Aha... - młody człowiek podrapał się po głowie. - Ile to może potrwać?
- Może pół godziny, może dłużej, trudno powiedzieć.
Ruszyli spokojnym marszem w stronę, w którą pobiegł ranny jeleń. Endoriil co parę chwil przyklękał, przyglądał się liściom, dotykał ich. Wesley dziwił się.
- Co robisz?
- Tropię. Widzę, że tam, skąd jesteś, nie macie o tym pojęcia - odrzekł elf z wyższością.
- Za to tam, skąd ty jesteś, nawet taka dziura jak Septimia robi wrażenie - odrzekł zaskakująco Wesley, czym wpędził rozmówcę w zakłopotanie.

Jeśli miasteczko, w którym się zatrzymali faktycznie jest zapadłą dziurą, to Endoriil mógł sobie tylko wyobrażać, jak wyglądają duże miasta. Postanowił zmienić ton:
- Badam ślady. Tutaj widać krew. Dostrzegam ją co kilka metrów od kilku minut, jest jej coraz więcej. Zwierzę powłóczy prawą tylną nogą, ledwo idzie. Znajdziemy je za kilka chwil.
Elf miał rację. Po paru minutach dojrzeli w krzakach ciężko oddychającego jelenia, który wykrwawiał się z tętnicy udowej. Schował się w gęste zarośla, aby pozostać niezauważonym, ale tropiciel nie był żółtodziobem. 
- No proszę. Całkiem sporo mięska będzie. I skóra też niczego sobie - powiedział Wesley i wyciągnął zza pasa topór. Od razu podszedł do zdychającego zwierzęcia i zamierzył się w brzuch. Endoriil powstrzymał go w ostatniej chwili, łapiąc za dłoń i wyrywając broń.
- Stój! - krzyknął. - Nie tak, człowieku... Nie tak! Odsuń się, proszę.
Zaskoczony brunet posłusznie usunął się na bok. Elf uklęknął za jeleniem z toporem w ręku, chwycił jego głowę, oparł ją sobie na kolanach i mówił coś półszeptem w języku, którego Wesley nie znał. Chwilę potem płynnym ruchem topora przeciął tętnicę szyjną swej ofiary.
- Co mówiłeś? - pucołowaty człowiek nie mógł powstrzymać zainteresowania.
- To była krótka modlitwa do Y'ffre - spojrzał na rozmówcę i widząc, że ten nie wie, o co chodzi, wyjaśnił: - Bosmerski bóg lasu. Od najmłodszych lat uczy się nas, że każdemu stworzeniu należy się szacunek i godna śmierć.
- Nawet, jeśli za chwilę wyląduje na naszym stole? - zdziwił się Wesley.
- Szczególnie wtedy.

V

Ri' Baadar rozpalał właśnie ognisko obok malutkiego obozowiska swej karawany. Nad środkiem paleniska była ustawiona improwizowana konstrukcja z kociołkiem. Siwy i Adan przeliczali towar, jaki im pozostał na wozach, a było tego niewiele. Zastanawiali się, skąd szef będzie miał pieniądze, aby ich spłacić, kiedy dotrą już do Skyrim. Niby wiezie coś nielegalnego, być może cennego, ale myśleli, że to nieprawda. W końcu z pewnością wiedzieliby, o co chodzi, a nie mieli bladego pojęcia. Cała trójka uśmiechnęła się, kiedy nadeszli Wesley i Endoriil. Targali ze sobą dorodnego jelenia. Taki zapas mięsa powinien wystarczyć im na parę dni, a skóra z pewnością się przyda. W drodze powrotnej upolowali jeszcze kilka królików, które teraz rzucili na ziemię tuż przy Ri.

- Czaruj, kucharzu - powiedział z uśmiechem Endoriil.
- Hmm, bądź pewny, że on coś z tego wyczaruje - rzekł Khajiit, chwytając króliki. - Zupa w kociołku niedługo gotowa, jeść można. On w tym czasie dużym zwierzem się zajmie.

Kiedy Siwy i jego synowie doskoczyli do kociołka, a Ri wyjmował nóż, stojąc nad jeleniem, Endoriil wyprostował się i przemówił, chcąc brzmieć jak najoficjalniej:
- Towarzysze, koledzy - zaczął. - Wiem, że odkąd mnie znaleźliście byłem dla was bardziej utrapieniem, niźli pomocą. Postaram się to zmienić, zaczynając dziś, tym jeleniem. - Cała czwórka patrzyła na niego poważnie. - Obiecuję już nigdy nie pić tego świństwa, które sprawia, że mój umysł staje się tępy, a ja nieświadomy tego, co robię. Postaram się, żeby to się już nie powtórzyło.

Po chwili uroczystej ciszy Adan i Wesley zaczęli chichotać jak małe dzieci. Siwy kiwał głową z uśmiechem, a Ri zwrócił się do elfa:
- Skończyłeś? - on również się uśmiechnął.
- Tak, Ri - odrzekł zdezorientowany elf.
- Dobrze. To teraz do wozu drugiego idź i wyciągnij skrzynkę wina, które tam znajdziesz. On napiłby się, tobie też przyda się.
- Ale ja właśnie mówiłem... Przecież przez to moje picie problemy same mieliśmy. Ząb ci uszkodzili przeze mnie, pobili. Nie rozumiem.
- A ty myślisz - Siwy po raz pierwszy od dawna odezwał się do Endorilla - że jak stało się to, że Rybka pierwszego kiełka stracił? Adan, synalek mój, zabawiał się z panienką, córeczką lokalnego władyki. Pal licho już, co tam się działo, ale jak Adan powiedział, z jakiej karawany jest, to Ri po gębie dostał i kła stracił. Potem wszyscyśmy, Ryba też, przesiedzieli dwa dni i noce w lochu, bośmy po pijaku pobili się z marynarzami w porcie na południu Elsweyr. Tam ja straciłem parę zębów i mi nadgarstek zwichnęli, chamy.

W tym momencie elf coś zrozumiał. Trzej najemnicy i Ri znali się od dłuższego czasu i ich relacje nie polegały na zwykłym zleceniu i jego wykonaniu. Teraz dotarło do niego, że Siwy i jego synowie nie są może przyjaciółmi Ri' Baadara, ale z pewnością nie są też dla niego zwykła siłą roboczą. Często mu dogryzali, on się naburmuszał, ale odpłacał się tym samym, złośliwie, ironicznie, ale bez złości czy agresji. Elf miał wrażenie, że podczas podróży usłyszy jeszcze dużo historyjek ze wspólnej przeszłości członków tej karawany. W końcu musi być jakieś uzasadnienie faktu, że mężczyźni nie buntują się, chociaż nie otrzymują zapłaty już drugi tydzień.

Endoriil postawił na ziemi skrzynkę z winem i dał każdemu po butelce. Sam stał z pustymi rękami.
- No dobrze... Ale skąd mamy wino? - spytał zaskoczony. - Przecież go wcześniej nie było.
- On poszedł do karczmy "Pod Podmokłym Prosiakiem", co by dogadać się z oprychami i karczmarzem - zaczął Ri' Baadar. - Byli wszyscy tam, co i wczoraj byli i on się spytał, co tu zrobić można, by dług wyrównać. A oni rzekli, że wóz im jeden oddać.
- I co się stało? - odrzekł zdezorientowany Endoriil. - Wozy oba są i skrzynka wina. Jak to możliwe?

Adan chwycił drewnianą miskę i podszedł do kociołka, nalewając sobie zupy. Siadając na konarze drzewa, powiedział:
- Głupi oni byli, bo Ri powiedział, że wozu oddać nie może, ale mogą zagrać w kości o niego i o drugi także.
- Ha, ha - zaśmiał się Siwy. - Oj, głupi oni, głupi. Rybka niejednego orżnął już w kości i to jak!
- Dobra, tatko, daj skończyć - Adan przełknął zupę i mówił dalej: - No to karczmarz, jak to karczmarz, pewny się poczuł, bo i on nie raz grywał pewnikiem. I zagrał z Rybą. I jak go Ryba ograł, ojoj, aż myślałem, że pęknie ze złości, ale w końcu Ri wóz własny wygrał. Potem karczmarz, jak to karczmarz, zrewanżować się chciał, nie? To Rybka się zgodził i co? I długu już nie mamy w tejże karczmie. To potem draby zobaczyły, że niezły gracz się trafił i też chciały zagrać. Rybulek rach, ciach i tamtych też oskubał. Skrzynkę tego winka nam wygrał. Ot i cała historyja.

Wszyscy się uśmiechnęli. Wesley podszedł do skrzynki z winem i podał butelkę Endoriilowi, ten chwycił ją i otworzył, siadając wśród nich. Chwilę potem podszedł do niego Ri' Baadar, podając mu w dłonie talerz ciepłej zupy prosto z kociołka. 
- Bo widzi elf - powiedział Ri - podróżnik podróżnikowi pomagać musi, on to już w karczmie mówił. Raz na wozie, a raz pod. Jak jest praca, to jest praca. Jak pijemy, to pijemy. Elf to zapamięta, a z nami podróżować będzie. Wtedy i elf z karawany, i karawana z elfa pożytek mieć będzie. Spróbuj - skończył, wskazując skinieniem głowy na talerz zupy w rękach Endoriila.

Spróbował, zdziwił się. Przepyszna ogórkowa - pomyślał.

KONIEC ODCINKA TRZECIEGO

SPIS TREŚCI  <--- odsyłacze do wszystkich odcinków 

----------------------------------------------------------------------------
Jeśli czytając widzisz jakieś wady, niezgodności z uniwersum, albo po prostu coś gryzie Cię w oczy, napisz to w linku poniżej. Wszelkie opinie są dla mnie bardzo cenne!

6 komentarzy:

  1. Przeczytałam "Taki Los" i aż przykro było mi kończyć, kiedy fabuła tak naprawdę dopiero zaczęła się rozkręcać. Nie wiem czym są czarne kamienie Ri, czemu tak cenne, jak wyjdzie polowanie na Octaviusa... i ogólnie jestem zła, bo to Twoje kolejne niedokończone opowiadanie, z którym miałam przyjemność się zapoznać, wciągnęło mnie, a teraz nie wiem kiedy doczekam się kontynuacji. Okrutny jesteś, wiesz? Najchętniej zamknęłabym Cię na miesiąc w pomieszczeniu z komputerem i kazała pisać tak długo, aż pozamykasz wszystkie sprawy. W przeciwnym razie byłbyś głodzony i torturowany. Naprawdę, moim zdaniem powinieneś mocno rozwinąć obydwie fabuły. Już nie wiem które opowiadanie podoba mi się bardziej. To dwa zupełnie inne światy. Ten z elfami jest bardziej zbliżony do literatury jaką czytam prywatnie, ale Siła Wiary ma mnóstwo potencjału i mogę czytać te dwie historie niemal jednocześnie. Tak więc drogi Autorze, BARDZO proszę o nie skupianie się na innych projektach, tylko kontynuację "Siły Wiary" i "Takiego Losu". Z wyrazami szacunku i nadziei, Twoja wierna fanka AZ ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Dikajosie kochany, rozdział fantastyczny :) Zauważyłam, że co kolejny, to dłużej tu siedzę, mimo że samo czytanie zajmuje mniej więcej tyle samo czasu. Uzależniasz czytelnika, wstydź się ;p
    Chciałam obiecać, że tym razem nie będzie epistoły, ale chyba nie da rady ;)
    Jak zwykle wciąga, od samego początku. Zanim przejdę do fabuły, to tylko to, co wyłapałam: tam w obskórnej toalecie się zła samogłoska w środku znalazła. A teraz do fabuły:
    "wylądowali twarzami w błocie przed karczmą z szyldem: "Pod Podmokłym Prosiakiem". - nazwa urokliwa, podoba się. Przy tej scenie poczułam niesamowity klimat, a tak ogólnie skojarzyło mi się to wszystko z bagienną lokacją z gry (teraz pytanie czy bagna były gdzieś w Morrowind czy może w Gothic? skleroza boli przez całe życie :(), gdzie niebo jest szare, deszcz lekko kropi, a wszystko okryte oparami (zaraz, czy to nie była wyspa mojego zacnego D. Głowy? nie no, spaliłabym się ze wstydu). Sama karczma ma u ciebie niezwykły klimat, wszystko jest tak plastyczne, że wyrasta przed oczami :)
    Brak jednego kła, a tu jeszcze drugi się poluzował. Biedny Ri.
    "dziesiątki kobiet, pięknych i brzydkich, a także średnich, które aspirowały do pięknych" - miło, że nie zapomniałeś o zwykłych, przeciętnych kobietach :) Zazwyczaj czyta się tylko o pięknych i brzydkich (i żadnych pomiędzy). I to "aspirowanie" też ładne, przypomina mi o różnych gustach, względności samego piękna i brzydoty itd.
    Panowie mężowie tacy prawdziwi ;D I ciężko im się dziwić.
    "Ilość dóbr rozstawionych na targowiskowych stołach pokrytych baldachimami przytłaczała leśnego elfa." - Elf przypomina mi w tym fragmencie dziecko, które odkryło świat poza swoją piaskownicą. Dzięki opisom ja, jako czytelnik, przeżywam razem z nim i doznaję pomieszania różnych emocji, wyostrzenia zmysłów. Wyobrażam sobie, jak ten biedak stoi, jakie ma zawroty głowy, jak te wszystkie świecidełka, barwy, domy wirują mu przed oczami. I jak dech zapiera.
    Czy mi się wydaje, czy Wesley jakby spoważniał? Jest całkiem do rzeczy w tej części, nie taki głupi, na jakiego wyglądał poprzednio :)
    "Widziałeś, że jestem głodny, tak? - powiedział, wycierając dłonią usta po ostatnim kęsie. - Dlatego wziąłeś najgorszy łuk, żeby kasy starczyło na jedzonko, hm?" - Też miałam taką nadzieję ;D
    "- A nie przypadkiem do taty jego taty? - odrzekł mu z przekąsem Endoriil." - Och, jakie to bomerskie ;) Z tonu Wesleya pobrzmiewa jakby... duma? Płaszcz jako pamiątka, podarek od ojca, coś, co przechodzi od jednego mężczyzny w rodzie do drugiego i przypomina o historii, tradycji, przeżytych chwilach, szczęściu, znojach, o samych noszących ten płaszcz? :) Co do pana elfa, to cóż, ociupina taktu by mu nie zaszkodziła, w końcu chłopak mógł być zwyczajnie biedny.
    "- No na co czekasz! - krzyknął człowiek. - Przecież on ucieka, ledwieś go drasnął." - Nie ma to jak wdzięczność za uratowanie życia lub tyłka ;)
    "Od najmłodszych lat uczy się nas, że każdemu stworzeniu należy się szacunek i godna śmierć." - humanitarność elfa (choć może dziwnie to zestawienie słów brzmi) i uświadomienie Wesleya także na szacunek zasługuje (chociaż czasem się dziwię, że pod Zielony Pakt nie włączono też fauny - Y'ffre jako bóg lasu był tylko bogiem samej flory?).
    Elf trochę przesadził z piciem, fakt. I narobił bigosu. Tylko żal mi go, kiedy sam siebie porównuje do ciężaru. I kiedy pije, jakby miał przez to zapomnieć o rzezi i całym złu.

    OdpowiedzUsuń
  3. Chciałam napisać o tym, że wydaje mi się, że familia Siwego sprawia wrażenie bardzo respektującej szefa ("jeśli szef się zgodzi, to ok" itd.). Odniosłam wrażenie, że poza tym "jesteśmy z Rybą, bo nam płaci, jak przestanie - odejdziemy" kryje się coś więcej, jakieś przywiązanie do niego, przyjazne uczucia (szefulek, edit: Rybulek :)). Tacy ludzie, co to dużo mówią, że kiedyś odejdą, ale tak naprawdę tylko tak mówią, a ich czyny okazują się inne [nawet ktoś z mniej lotnym umysłem miałby w końcu dość niewygodnych przygód, kilku bijatyk pod rząd czy elfa - sól w oku (do czasu, ale jednak), a oni mimo wszystko wciąż przy Rybie trwają]. Po czasie uznałam, że to raczej głupie i pewnie tylko mi się tak wydaje, a pod koniec proszę, co czytam: "W tym momencie elf coś zrozumiał. Trzej najemnicy i Ri znali się od dłuższego czasu i ich relacje nie polegały na zwykłym zleceniu i jego wykonaniu. Teraz dotarło do niego, że Siwy i jego synowie nie są może przyjaciółmi Ri' Baadara, ale z pewnością nie są też dla niego zwykła siłą roboczą. Często mu dogryzali, on się naburmuszał, ale odpłacał się tym samym, złośliwie, ironicznie, ale bez złości czy agresji. Elf miał wrażenie, że podczas podróży usłyszy jeszcze dużo historyjek ze wspólnej przeszłości członków tej karawany. W końcu musi być jakieś uzasadnienie faktu, że mężczyźni nie buntują się, chociaż nie otrzymują zapłaty już drugi tydzień."
    O właśnie, zapomniałam, że Ryba im już nie płaci ;) Tak, to musi być coś na miarę przyjaźni.
    "- A ty myślisz - Siwy po raz pierwszy od dawna odezwał się do Endorilla - że jak stało się to, że Rybka pierwszego kiełka stracił?" - I już zaczęłam się cieszyć na myśl o krótkiej opowieści z przeszłości :) Jak cudnie z twojej strony, że dodajesz takie smaczki. Historia utraty kła nieco mnie zaskoczyła, ale z drugiej strony podbiła mnie swoją prostotą. Taka prawdziwa męska sztama, wspólne gnicie w areszcie, jak u dzielnej bandy piratów :)
    Oglądałeś może Hobbita? Twoi Wesley, Adan i Siwy, a raczej ich relacje, przypominają mi rodzinę Barda Łucznika. Taki typ niezamożnej, zgodnej rodziny, co wszędzie razem :) I do ojca, jak widzę, ciepłe uczucia są.
    Kocham tę scenę przeprosin elfa, rozchmurzonego Siwego (kiedy się otwiera) i jego podzielenie się opowieścią, cały ten klimat męskiego ogniska. I jeszcze to wino na koniec, no niczego już nie może brakować :)
    "Wszyscy się uśmiechnęli." - Ejże, ja już i tak mam wilgotne oczy! Borze zielony, jeszcze ta ogórkowa łącząca wszystkich wokół - niedługo pewnie urośnie do rangi symbolu. Ri i ten jego gest podania - to jest dopiero symbol, nie jeden pewnie :)
    Ryba te mądrości co prawda o podróżnikach wygłosił, ale wyszło mu to tak pięknie ogólnie (holistycznie, jak mawia mój wykładowca).
    "Spróbował, zdziwił się. Przepyszna ogórkowa - pomyślał." - W umiejętności kulinarne Rybki też powątpiewał? Oj, panie elfie ;)
    No, to się wzruszyłam :) Dziękuję.

    Weny! :)


    OdpowiedzUsuń
  4. Błąd z obskurnym poprawiony. Sporo już napisałem, ale wciąż zdarzają się takie proste wpadki. Na szczęście znacznie rzadziej niż kiedyś. Brawo za spostrzegawczość :)

    Bagna ogólnie są rozchwytywane w grach. W Morrowind ogólnie takie kolory były, ale najlepiej pamiętam bagna z Wiedźmina pierwszego. I te przeklęte utopce :]

    Świetnie, że odczuwasz z Endoriilem te nowości. Mało kto dawał mi tak szczegółowe opinie tego, co widział i czuł, kiedy czytał. Zwykle jest "podoba mi się" albo coś w tym stylu. Bardzo doceniam Twoje opinie, bardzo :) . Są pełne, inne, szczegółowe.

    Co do jedzenia mięsa, a nie jedzenia roślin to tu wszystko jest opisane --> http://pl.elderscrolls.wikia.com/wiki/Zielony_Pakt . Dodali, że Pakt zanika, ale uznałem, że klany żyjące głęboko w lasach nie muszą się tym przejmować ;)

    Mówisz, że Wesley zmądrzał i... W sumie tę gwarę trochę im odpuściłem, sam nie wiem dlaczego. Dalej mówią już nieco bardziej "normalnie". Troszkę niespójność, wiem :( A co do płaszcza to sam nie wiem. W sumie nic wielkiego nie mają to może ten płaszcz faktycznie więcej znaczy dla Wesleya niż elf przypuszcza.

    Przeszłość Ri i trójki najemników chciałbym jeszcze rozwinąć. Ale do XI odcinka niestety za bardzo tego nie ma. Ale na pewno dodam jeszcze to, jak dokładnie się poznali.

    Ogórkowa była myślą przewodnią odcinka :D . Lubię podać coś w jakimś momencie czytelnikowi, a potem do tego wrócić. Sprawia to chyba wrażenie dobrze zaplanowanego, hm? :) Chciałbym tak częściej. Niedługo dojdziesz do czegoś podobnego, czego jeszcze do XI odcinka nie wyjaśniłem. Rozciąga się w czasie. Ale już w X dowiesz się, co jest skarbem Ri' Baadara :]

    Hobbita obejrzałem, przeczytałem tez na Twoim blogu opinię i skomentuję Ci to w weekend pewnie, ale ogólnie to się nie umywa do Władcy pod żadnym względem w moich oczach, nie czułem epickości.

    Dziękuję ponownie i przyznam, że czuje się już dobrze zmotywowany do napisania kolejnego odcinka. Może w ten weekend mi się uda.

    OdpowiedzUsuń
  5. Oj tam, jedna wpadka to jakby nic ;) I tak jest świetnie, jak już wspominałam (wręcz szokująco świetnie jak dla mnie - zazwyczaj trafiam w złe strony internetu, blogi, a jeszcze częściej: bLOgAsSski, gdzie wszystko radośnie kwiczy i leży, że aż oczy krwawią ;p)

    "Mało kto dawał mi tak szczegółowe opinie tego, co widział i czuł, kiedy czytał." - No ja wychodzę z założenia, że jak coś się podoba, to zazwyczaj z jakichś powodów (chyba rzadko się nie ma pojęcia dlaczego coś się lubi) i jak już komuś powiem/napiszę "podoba się", to potem naturalnym odruchem jest napisać dlaczego (i nawet jakby wypada).
    A Endoriila rozumiem, jak nie, to empatyzuję, to jakoś tam odczuwam (bo z takim Haskelem - Haskel mu było? to ni chu chu nie umiem). Z tekstami mam to, co on z tym miasteczkiem, wszystko się chłonie, każdy szczegół, choć możliwe, że coś tam może umknąć czasem. Miło mi, bardzo miło (zwłaszcza, że ogarniasz ten mój bełkot :D).

    Zielony Pakt pewnie baaardzo spodobałby się Drzewcowi. "Można jeść tylko produkty wytworzone z mięsa." - Gdyby to nie o elfy się rozchodziło, to bym rzekła: biedne żołądki, wątroby i reszta organizmów ;D

    "Mięsny Mandat jest częścią Zielonego Paktu, nakazuje on zjedzenie pokonanego wroga całkowicie nim upłyną trzy dni." - Jak już zabijamy, to nie marnujemy tej śmierci? To chyba któryś szczep Indian też miał taki szacunek, o ile pamiętam. Przez określenie "pokonanego wroga" wyobraziłam sobie Bosmera pałaszującego np. Khajiita albo Argonianina. Dziwnie ;) O, ale doczytałam właśnie, że byli kanibalami, to co to dla nich Khajiit (makabra, swoją drogą ;p w tej religii wydaje się, że to rośliny są ponad wszystkim, że to one mają duszę, a nie ludzie, nieludzie i zwierzęta, co jest trochę... straszne? bo inne to na pewno). Taki Endoriil mógłby kogoś zjeść?

    "Mówisz, że Wesley zmądrzał" - we wczorajszym odcinku, w dzisiejszym trochę wrócił do siebie. Ale w końcu impreza była, nie było sposobności do powagi (ale i tak wydaje się bardziej dojrzały od Adana, bardziej do okiełznania).
    "Troszkę niespójność, wiem :(" - Nie, nie niespójność. Po prostu wygląda na chłopaka, który dojrzewa, który w pewnych momentach wykazuje rozsądek, uczy się od elfa, uczy się życia jakby, a jednocześnie czasem robi coś po staremu, ugania się za dziewczynami, ale w końcu młody jeszcze jest (i czy on czasem tymi kolejnymi dziewojami swoich kompleksów nie leczy? nadwaga, sytuacja materialna, brak dworności i te sprawy). Jest ciekawym bohaterem, to na pewno :) I da się go lubić.

    "Ale na pewno dodam jeszcze to, jak dokładnie się poznali." - O, świetnie :)

    "Ogórkowa była myślą przewodnią odcinka :D" - Tak, z cyklu "co autor miał na myśli?"; "tak naprawdę nie chodziło o to wszystko, co się tam działo, stało, ale o ogórkową. Bo to właśnie ogórkowa jest kwintesencją wszystkiego. I kto wie! Może sam autor był wtedy głodny?" ;))

    "Sprawia to chyba wrażenie dobrze zaplanowanego, hm? :)" - Tak. Poza tym to świetna zabawa, łapać detale, a potem skojarzyć je w następnych częściach :)) Słyszałam nawet, że w opowiadaniu wszystko musi być po coś, więc i tu ogórkowa spełnia swoją misję, nie jest tylko wspomniana "bo tak" i pominięta.
    Kurczę, aż się głodna zrobiłam.

    "ale ogólnie to się nie umywa do Władcy pod żadnym względem" - zgadzam się (w Lotr też się zdarzały czasem zgrzyty, ale o niebo mniej istotne jak w Hobbicie). W samych aktualnych reklamach tv (fragmenty plus "w piątek na TVN") jest więcej epickości niż w całym Hobbicie chyba ;D

    Trzymam kciuki za twoją motywację w takim razie :)














    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj o tym kanibalizmie słyszałem, ale nie, w mojej wizji klan Woodmer nie praktykuje go. Powiedzmy, że to odległa przeszłość, heh. Że się ucywilizowali. Bo jakoś kanibalizm? Nieeee :P . W sumie wyhaczyłem ten Pakt właśnie podczas researchu, ale kanibalizm odrzuciłem. Pomyślałem, że to jakoś nie współgra.

      Lubię ogórkową, cóż poradzić :]

      Usuń