TAKI LOS
ODCINEK VII
POJEDYNEK
I
Bosmer
otworzył powieki, słońce raziło jego odzwyczajone od światła oczy.
Skrzywił twarz w grymasie i ziewnął przeciągle. Delikatnie przyłożył nos
do włosów czarodziejki, która spała przy nim. Delektował się jej
zapachem. Czuł wzbogaconą kwiatami woń rosy. Położył się tuż za nią i
mocno objął, nakrywając oboje niedźwiedzią skórą. Czuł, że po ciele
dziewczyny przechodzą dreszcze. Obudziła się, drżała.
- Mmm...
Endoriil. Słońce już wzeszło? - powiedziała, kołysząc delikatnie
biodrami, by przybliżyć się do niego, co sprawiło, że ich ciała były
splecione w jedno. - Powinieneś wszystkich obudzić. Co jest z Ri?
Przecież zawsze robi nam pobudkę...
Elf uniósł głowę i rozejrzał
się. Wczoraj wyruszyli z Falkreath. W drodze do Whiterun miał ich czekać
jeden, góra dwa noclegi. Tak przynajmniej mówił Ri, ale zakładał, że
będą wstawać bladym świtem. Poprzedniego wieczoru kompania postanowiła
jednak wypić ostatnie pięć butelek wina, które zostały im z pamiętnej
wizyty w karczmie "Pod Podmokłym Prosiakiem" w Septimii. Adan i Wesley
spali teraz pod plandeką na jednym z wozów. Grubszy z braci donośnie
chrapał. Czuły słuch Bosmera zdołał uchwycić też zabawny świst
wydobywający się z ust Adana. Bez wątpienia powodem owego świszczenia
były poważne braki w uzębieniu krnąbrnego blondyna - pamiątka z walki z
khajiickim mordercą półtora tygodnia wcześniej. Na drugim wozie słodko
drzemali Siwy i Ri' Baadar. Ten drugi zwinął się w kłębek, typowo po
kociemu. Endoriil uśmiechnął się na ten widok.
- Endoriil... - zaspanym głosem powiedziała Luna. - No to wstajemy?
Powoli
podniosła się z ziemi wyłożonej wilczymi skórami. Wyprężyła swoje
drobne ciało, przeciągając się, wykonała kilka podskoków, by się
rozruszać. Wzięła kilka głębokich wdechów i zaczęła zbierać skóry z
ziemi, gdy tylko Bosmer wstał. Podszedł do najbliższego drzewa, zwiesił
głowę, skrzyżował ręce i westchnął głęboko.
- Co jest, długouchy?
Pomógłbyś damie - powiedziała, uśmiechając się przy tym zalotnie. Nie
odpowiedział tym samym. Oparł głowę o drzewo i wodził oczami po okolicy,
obserwując obozowisko. Domyśliła się, co mu chodzi po głowie,
przynajmniej w części. - Sny? Ciągle cię męczą?
- Yhm. - Kiwnął głową
twierdząco. - Teraz to nawet bardziej frustrujące. Budzę się zlany
potem, z gorączką, ale... nie mogę sobie przypomnieć, co mi się przed
chwilą śniło. Czy te sny naprawdę mogą coś znaczyć?
- Moja mama
mówiła, że sny zawsze coś znaczą - powiedziała, podchodząc do niego.
Wyciągnęła swoje smukłe dłonie i przyłożyła je do policzków elfa. Nagle
pocałowała go w nos i roześmiała się. Uśmiech promieniował z jej ust i
błękitnych oczu. Była piękna. Taka naturalna i dziewczęca. Tym razem
odpowiedział tym samym. Od razu dodała: - Moja mama była bardzo mądrą
kobietą. Odziedziczyłam to po niej.
Po przypadkowym spotkaniu
smoka Odahviinga i Dovahkiina, Endoriil spytał się tego drugiego, co
znaczą słowa, które wypowiedziała bestia. Gdy bohater Skyrim przełożył
mu je, okazało się, że mają zadziwiająco duży związek ze snami, które
dręczyły elfa. Bosmer poprosił Smocze Dziecię o spotkanie z tą mityczną
istotą, ale heros odmówił. Smok to nie pies - mówił. Jeśli będzie
chciał, to przyleci, a jeśli nie... To po prostu nie. Jedyne, co udało
się osiągnąć elfowi, to obietnica, że przy następnym spotkaniu
Dovahkiina ze smokiem, Nord przekaże prośbę. Człowiek szczerze
ostrzegał, że mogą minąć tygodnie, a nawet miesiące. To nie był jednak
jedyny powód dołujący Endoriila.
- Słuchaj... - zaczął i położył
dłonie na jej złotych włosach. Już od kilku dni przymierzał się do tej
rozmowy, ale rozmyślania nic nie pomogły. Jeśli wszystko dobrze pójdzie,
to dotrą do Whiterun jeszcze dziś. To oznaczałoby koniec wspólnej
drogi. Luna miała ruszyć dalej, do Akademii Magów w Winterhold, daleko
na północy. Znali się niecałe dwa tygodnie, ale Endoriil nie chciał się
rozstawać. Luna wydawała mu się wyjątkowa. Od czasu, gdy poznali się na
jarmarku w Septimii, spędzili razem kilka upojnych nocy. Ale to nie noce
były tym, co było dla niego wyjątkowe. Bywał już z kobietami, dzielił z
nimi łoże, ale najwspanialsze były wspólne dni z Luną. Rozmowy o
wszystkim i o niczym, wzajemne zainteresowanie i szacunek, uśmiechy,
dotyk, zapach. Najzwyczajniejsze leżenie w świetle księżyca, kiedy byli w
siebie wtuleni, nieco odurzeni winem. Zachowywali się jak para i dla
reszty grupy oczywistym było, że są razem. Elf nie chciał, żeby ten
krótki związek skończył się, gdy magiczka wyjedzie dalej na północ. Ale
co miał zaproponować? Przecież on do Akademii Magów nie pojedzie, bo się
po prostu nie nadaje. Z jego umiejętności zauraczania zwierząt, i to
słabo opanowanej, zapewne by się tam śmiali, do rozpuku. Wymyślił sobie,
że będą pisać do siebie listy i odwiedzać od czasu do czasu. Nie
wiedział tylko, co o tym myśli Luna. W końcu odważył się na rozmowę.
- Co będzie dalej? Jak już pojedziesz do Akademii...
-
Zostanę czarodziejką, mój drogi - uśmiechnęła się, tym razem inaczej,
kącikiem ust. Zorientowała się, o co ją pyta, ale nie potrafiła
odpowiedzieć.
- Tak, wiem, że zostaniesz. Życzę ci tego z całego
serca, piękna. - Wciąż gładził palcami jej włosy. - Ale pytam, co wtedy
będzie z nami?
Teraz Luna spuściła głowę. Jacy ci mężczyźni
niedomyślni - pomyślała. Sądziła, że jej poprzednia odpowiedź była
skutecznym unikiem, który odwlecze tę konwersację aż do czasu, gdy dotrą
do Whiterun. Była świadoma tego, że powinni porozmawiać, ale czuła się z
tym nieswojo, więc wolała odłożyć sprawę w czasie. Elf oczekiwał
szczerości. Zdążyła go poznać podczas wielu rozmów na przeróżne tematy i
wiedziała, że w gruncie rzeczy jest on osobą prostą, poczciwą i dobrą.
Wydawało jej się, że dorastanie w lasach Valenwood sprawiło, że jest
jakby nieskażony złem tego świata. Świata złego, bezlitosnego i nie
wybaczającego błędów. Chciała udzielić mu odpowiedzi, ale nie miała
pojęcia jakiej. Z jednej strony nie miała zamiaru świadomie kończyć
tego, co kwitło między nimi, z drugiej jednak doskonale zdawała sobie
sprawę z tego, że szkolenie w Akademii to wiele wyrzeczeń i spędzanie
czasu niemal wyłącznie w twierdzy magów, przynajmniej przez pierwszy
rok, bądź nawet kilka lat. Utrzymanie związku uczuciowego z kimkolwiek
uważała w takiej sytuacji za nierealne.
- Ja... Nie wiem. Musimy
ruszać - powiedziała cicho. Chwilę później odwróciła się od Endoriila,
podeszła do Adana i Wesleya i krzyknęła im prosto do uszu: - Halo! Halo!
Pobudka, śpiochy!
Bosmer westchnął, spuściwszy głowę.
Bosmer westchnął, spuściwszy głowę.
II
Po
wybrukowanej dróżce sunęły powoli dwa wozy z pięciorgiem pasażerów.
Podróż trwała już dwie godziny. Pasażerowie na obu wozach nie byli
skorzy do rozmowy. Cała szóstka co parę chwil sięgała po manierki ze
źródlaną wodą i popijała łapczywie. Podjeżdżali właśnie pod niewielkie
wzgórze. Ri' Baadar rozglądał się po okolicy i kontynuował swoje zapiski
w notatniku. Jego dzieło było coraz obszerniejsze. Na razie były to
głównie opisy krajobrazu, ale sednem jego pracy miały być badania i
obserwacja flory i fauny Skyrim, za które zamierzał się wziąć po
załatwieniu sprawy ze swoim drogocennym ładunkiem. Wozy prowadzone były
przez Adana i Wesleya, który czuł się już zdecydowanie lepiej niż w
Falkreath. Ich ojciec jednak wciąż był blady i osłabiony. Zaczęli się
obawiać, że rana, którą odniósł w jaskini na Moczarach Arven, była
poważniejsza niż sądzili i wyrządziła stałe szkody. Coraz bardziej
prawdopodobnym stawało się to, że Siwy nigdy nie odzyska pełnej
sprawności. Teraz spał, tak samo jak pół poprzedniego dnia. Codziennie
wyglądał gorzej, mało się ruszał, a jego zaawansowany wiek spowalniał
gojenie się ran.
Słońce dość śmiało wyglądało zza chmur. Zieleń
równiny kontrastowała ze śniegiem zalegającym na wzgórzach. Bosmer nigdy
nie widział czegoś takiego. Mozaika kolorów cieszyła jego oko. Wysokie
góry, przez które przeprawiali się dwa dni wcześniej, nagle przestały
być przerażające i zimne. Teraz wydawały się majestatyczne i przecudne.
Śnieg skrzył się w oddali w promieniach słońca, momentami rażąc oczy
podróżnych. Endoriil musiał przyznać, że świat poza Valenwood miał swój
urok. Nie był to pierwszy raz, kiedy zapierało mu dech w piersiach.
-
Ejże. - Adan, powożący pierwszy wóz, wyostrzył wzrok, marszcząc przy
tym brwi. Patrzył przed siebie. - Ejże, toż to nasz znajomy z Falkreath
przy drodze stoi.
Kompania podjechała do Norda siedzącego na
niedużym głazie. Pośrodku drogi stał jego pozbawiony jednego koła wóz.
Leżało ono dwa metry obok. W okolicy nie było żadnego konia. Na tyle
pojazdu było kilkanaście pełnych worków, oraz kilka beczek. Człowiek ze
spokojem popijał miód i obserwował podróżników. Był to Faridon, którego
grupa poznała dwa dni wcześniej.
- No, proszę - powiedział, zatykając
korkiem butelkę z miodem. - Kogo to Talos przyniósł. Witajcie ponownie.
Z niebaście mi spadli.
Endoriil i Adan zeskoczyli ze swoich wozów,
podchodząc bliżej. Blondyn przyjrzał się kołu - było połamane, zupełnie
nie nadawało się do naprawy. Elf podszedł do Norda.
- Faridon, tak? - spytał.
- Tak. A ty jesteś Endoriil, wraz ze swoją radosną, kolorową gromadką. Słuchajcie, koń mi zwiał, w potrzebie jestem.
- Nie przypominam sobie, żebym podawał ci imię.
-
Bo nie podawałeś - Faridon zaśmiał się swoim niskim głosem. Nie wydawał
się agresywny, chociaż tatuaże na jego skroniach nadawały mu właśnie
taki wyraz twarzy. - Mówiłem, że mamy wspólnego znajomego.
- Skoro już na siebie wpadliśmy, to może powiesz, kim jest ten znajomy?
- Powiem, powiem, ale trochę później. Podwieziecie potrzebującego do Whiterun? Razem z całym ładunkiem, oczywiście.
- A co my z tego będziemy mieli? - powiedział Adan, stając obok Bosmera.
- Moją wdzięczność. Czy to wam nie wystarczy?
Endoriil
zawiesił wzrok na pięknym, pozłacanym łuku Faridona, który wystawał zza
pleców, tuż obok kołczana, bardzo praktycznej rzeczy, której elfowi
brakowało.
- O nie, nie, Bosmerze. - Nord kiwał głową z lewej na
prawą, dostrzegając zainteresowanie rozmówcy. - Tego nie dostaniesz.
Chociaż... Dobra, może zrobimy mały konkurs. Lubię konkursy, lubię
drobny hazard. Strzelanie z łuku, ja i ty. Jak wygrasz, dostaniesz mój
kołczan, a jak wygram ja, to podwozicie mnie z uśmiechami na waszych
imigranckich ustach. W zamian dostajecie wspomnianą już wdzięczność, a
to rzecz bezcenna.
Faridon czuł się pewnie. Był jednym z
najlepszych łuczników w Skyrim. Podczas wojny domowej zyskał uznanie
jako wojownik używający łuku w walce dystansowej. W bezpośredniej
korzystał z miecza i tarczy. Słyszał legendy o celności Bosmerów.
Postanowił je sprawdzić.
- W co strzelamy? - pytał elf. - I z czego? Obaj z twojego łuku, mam nadzieję. To, co ja mam, nie nadaje się do konkursów.
-
Bosmerze, każdy strzela ze swojej broni - zdecydowanym głosem
odpowiedział Nord, wywołując pełne wyrzutu spojrzenie rozmówcy. - A
strzelamy do... Patrz, tam, na dół. - Wyciągnął dłoń, wskazując gałąź,
na której wisiał obfity ul pełen pszczół. - Dość daleko. Powiedziałbym,
że to jakieś...
- Pięćdziesiąt metrów - dokończył Endoriil.
Szybkim krokiem podszedł do wozu i odebrał z rąk Luny swoją broń, która w
porównaniu z ozdobnym arcydziełem w dłoniach Faridona, prezentowała się
jak błotna Septimia przy świątecznej Laanterii.
- Ha, no to
podziwiamy. To powinno być niezłe widowisko - powiedziała Luna i usiadła
na krawędzi wozu. Chwilę później dołączył do niej Adan. Zaspany Wesley
również skierował wzrok w stronę ula. Ri' Baadar zaczął szkicować scenę
pojedynku elfa z Nordem w swoim zeszycie. Nie uważał się za mistrza
rysunku, ale zawsze twierdził, że to trening czyni mistrza, więc próbował
przelać na papier to, co widział.
Pierwszy strzelał Faridon.
Wyciągnął strzałę z kołczana, naciągnął cięciwę i wystrzelił, nie
czekając. Pocisk przeszył ul na wylot, a rozzłoszczone pszczoły
wyleciały całą gromadą i krążyły wokoło drzewa, bzycząc zaciekle i
szukając winowajcy.
- Ho, ho. Elfiku, pamiętaj, repreres...
reprezente... Ech, cholera. No, dla nas traf! - krzyknął Adan. - Zdaje
mi się, że godnego rywala znalazłeś.
Endoriil nie skomentował.
Chwycił strzałę, naciągnął cięciwę. Jego wątpliwej jakości łuk
trzeszczał jak nienaoliwione drzwi. Zmrużył lewe oko. Cięciwa była
naciągnięta już parę sekund, co wymagało bardzo dużej siły ramion. Ale
Bosmer nie czuł bólu. Strzelał z łuku praktycznie od kiedy nauczył się
chodzić, a z biegiem lat został jednym z najlepszych myśliwych Woodmer.
Zdaniem wielu pobratymców ustępował jedynie dowódcy, a zarazem swojemu
przyjacielowi, Halenowi. Teraz jednak, w chwili, gdy mierzył do
trzęsącego się ula pełnego rozzłoszczonych pszczół, nie myślał o niczym,
koncentrował się. W końcu wypuścił strzałę, która sekundę później
wylądowała tuż obok pocisku konkurenta, przebijając siedlisko pszczół
dokładnie w ten sam sposób.
- Chyba pora stawkę podnieść - powiedział Ri' Baadar, unosząc głowę znad zeszytu. - On sugeruje, żeby Nord łuk swój postawił.
-
Ha - Faridon prychnął - bez przesady. Stawka pozostaje ta sama. Na taki
łuk trzeba sobie zasłużyć. Byle przybłęda go nie dostanie.
-
Strzelasz ze świetnej broni - włączyła się Luna - a ten przybłęda
strzela ze spróchniałego drewna. Chciałabym nieśmiało zauważyć, że
rezultaty macie takie same.
- Lis! - krzyknął Wesley i wskazywał rękoma cel. - Lis! Tam biegnie!
- To jakieś - Endoriil uważnie się przypatrzył - sto, może sto dwadzieścia. Twoja kolej, Faridon.
Nord
zamierzył się bez słowa. Przyłożył naciągniętą cięciwę do policzka, ale
lis się ruszał. Drobił małymi kroczkami w stronę niewielkiej kałuży, z
której zapewne zamierzał się napić. Faridon celował, ale co chwilę
musiał zmieniać nachylenie łuku, bo lis kluczył, to na prawo, to na
lewo. Trwało to już na tyle długo, że mięśnie ramion zaczęły mu drżeć, a
cięciwa odciskała się na policzku. W końcu wypuścił strzałę. Wszyscy z zapartym tchem śledzili jej
lot. Trafił, ale nie tak, jak zamierzał. Pocisk trafił w lewą, przednia
łapę. Zwierzę pisnęło z bólu i czmychnęło za skały, kulejąc i
zostawiając za sobą krwawy ślad. Faridon odetchnął. Zachwycony Wesley
bił brawo, a jego pucołowate policzki zaokrągliły się jeszcze bardziej.
Adan spojrzał na niego z ukosa.
- Kibicuj naszemu, bracie... - Po chwili zwrócił się do łuczników: - Lis czmychnął. To jak rozstrzygniemy konkurs?
Endoriil
rozejrzał się po okolicy. Zobaczył szybującego po niebie ptaka, z
wyglądu przypominającego sokoła. Kiwnął głową w jego stronę i powiedział
do Faridona.
- Tamten ptak.
- Oszalałeś - odrzekł mu Nord i
oszacował odległość. Ptak znajdował się około dwadzieścia metrów dalej
niż lis, na wysokości kilkunastu metrów. Ri uśmiechnął się i stawiał
kolejne kreski na swoim malowidle. Wesley oparł brodę na bocznej ścianie
wozu i obserwował. Wszyscy czekali na strzał.
Endoriil nie słuchał
Faridona, nie słuchał teraz niczego. Skupił się, naciągając cięciwę i
przyłożył ją do policzka. Próbował wyczuć wiatr, jego siłę i prędkość.
Ptak leciał w sposób trudny do przewidzenia. Co kilka chwil robił
nawrót, wykonywał delikatne skręty. Strzał był trudny, ale nie
niemożliwy. Faridon obserwował elfa. Czy on naprawdę chce ubić go z
takiej odległości? - myślał. Elf celował już dłużej niż on sam. Krwawy
ślad pojawił się na jego prawym policzku, marnej jakości cięciwa delikatnie rozcięła skórę Bosmera. Mięśnie ramion jednak zdawały się nie odczuwać zmęczenia.
Strużka potu ściekała po skroni strzelca. Endoriil oblizał górną wargę i
chwilę potem zwolnił cięciwę. Ptak został nadziany na strzałę w locie,
gubiąc kilka piór przy uderzeniu. Momentalnie spadł na ziemię,
niczym kamień.
- Ha, ha! Ha! - Adan wyskoczył z wozu i krzyczał z
radości. - Ha, ha! Ha! I co, panie Nordzie? I co? Przegrało się z
przybłędą? I to taką, co z próchna byle jakiego strzelała, jak to mówiła
magiczka nasza!
Wesley bił brawo, a Luna śmiała się radośnie.
Faridon chciał podejść do elfa, ale ten ruszył w stronę ptaka. Nord
podbiegł kilka metrów i dotrzymywał mu kroku. Przez parę chwil szli w
milczeniu, ramię w ramię.
- Niesamowite - odezwał się w końcu
przegrany, a wyraz jego twarzy wyrażał absolutne zdziwienie. - Powiedz,
każdy Bosmer tak strzela?
- Nie, nie każdy, Faridonie.
- Khaz' mir miał rację co do ciebie.
Powiedział
to, kiedy byli już przy ptaku, który, jak dostrzegł Nord, konał właśnie
na ziemi. Endoriil usłyszał imię khajiickiego zabójcy i spojrzał
gniewnie na rozmówcę.
- Poczekaj moment - wycedził.
Faridon
zdziwił się. Elf przyklęknął przy swojej ofierze, wyciągnął zza paska
wojenny topór jednoręczny. Chwycił ptaka za dziób, przysłaniając mu oczy
i dobił go, nie brutalnie, a wręcz z gracją. Potem złożył dłonie i
wyszeptał kilka słów w języku, którego Nord nie znał. Wiedział jednak,
że Bosmerowie mają przeróżne zwyczaje i przyjął, że to jest jeden z
nich. W międzyczasie Adan i Wesley przeładowali towary Faridona na wozy i
przyszykowali grupę do dalszej drogi.
III
-
Znasz Khaz' mira, tego Khajiita-zabójcę? - spytał Endoriil, siedząc na
tyle wozu razem z Faridonem. Powoził Ri, przy okazji słuchając rozmowy.
Na drugim wozie była pozostała trójka.
- Tak - odrzekł Faridon - to
od niego wiedziałem, że nadciągacie. Tak naprawdę, to w Falkreath
wyszedłem wam na spotkanie. Mam całkiem konkretne opisy całej waszej
grupy.
- Po jaką cholerę ci nasze opisy?
- Nie powiedziałem wam w
Falkreath całej prawdy. Skoro już los nas ze sobą zetknął wcześniej niż
zamierzałem, to nie będę mu się przeciwstawiał. Powiem tu, czy dopiero w
Whiterun, co za różnica. Pracuję dla Jarla Vignara, rządzącego
Whiterun. Robię to dość... hm... nieoficjalnie. Znaczy się, że nie ma
mnie w rozliczeniach budżetowych i innych takich biurokratycznych
bzdurach. Mogę się zatem zajmować różnymi sprawami, również takimi,
które często nie powinny wychodzić na światło dzienne.
- No to
pracujesz dla władzy i nie pracujesz? - Endoriil próbował powiązać
fakty. - A skąd znasz tego Khaz' mira? Przecież to jakiś oprych i to z
Mrocznego Bractwa. Nawet u nas, w Valenwood, słyszeliśmy o nich
opowieści.
- Mówiłeś, że jeździsz po Skyrim i robisz porządek - wtrącił się Ri. - On podejrzewał, że coś więcej się za tym kryje.
-
Czekaj, czekaj, Khajiicie. Do ciebie za momencik dojdziemy. - Ri
prychnął z dezaprobatą. Faridon kontynuował: - Khaz' mir nie jest
członkiem Bractwa już od jakiegoś czasu. Powiedzmy, że miał z nimi kilka
nieporozumień, w wyniku których raczej ich unika. Oni jego też, bo
wiedzą, co potrafi i dobrze znają jego żądzę krwi. Tak się składa, że
śledzę was od czasu, gdy odwiedziliście Octaviusa w Laanterii. Wiem też,
co wieziecie.
Ri odwrócił się gwałtownie i pokazał kły, a
przynajmniej to, co mu z nich zostało po ostatnich przygodach. Zaczął
poważnie obawiać się o los swojego ładunku.
- Spokojnie, kocie, spokojnie - Faridon podniósł w górę obie ręce, jakby poddając się. - Chcę ci pomóc.
- On wątpi jakoś. Twój Khajiit prawie zamordował wszystkich nas. Jak wytłumaczysz to?
-
To niefortunny zbieg okoliczności. Khaz' mir działa jako wolny
strzelec. Dostaje zlecenia i wykonuje je, a ja i mój mocodawca nie
wnikamy w to, kto za jego sprawą znika i za ile. Oczywiście, dopóki nie
wkracza na teren naszej równiny. W zamian za odpowiednio ciężkie
sakiewki robi też za nasze oczy.
- Za szpiega pospolitego robi, znaczy się - poprawił Ri.
-
Oczy, szpieg. Nieważne. Zwał jak zwał. W każdym razie Octavius dał mu
na was zlecenie. Głupio zrobił, bo Khaz' mir, mimo że wygląda na typa
bez jakichkolwiek zasad, to jednak dwie zasady ma...
- Tak, tak - Endoriil doskonale pamiętał obie zasady. - No i co w związku z tym?
-
Mam propozycję dla was obu. Ri, słuchaj. Obaj doskonale wiemy, że to,
co wieziesz, możesz sprzedać w Skyrim tylko w jednym miejscu, w Akademii
Magów.
- Może ty mi powiesz, co on w końcu wiezie? - zainteresował się Bosmer.
- Nie wiesz? - zdziwienie Faridona było łatwo dostrzegalne. - Serio nie wiesz, na czym siedzisz?
-
Do Akademii on jedzie właśnie - odrzekł Ri, nie czekając na odpowiedź
elfa. Mocno się niepokoił. Nie płacił swoim kompanom od tygodnia. Nie
dał im nic. Podróż miała skończyć się w Whiterun. Tam Ri' Baadar
zamierzał zdobyć fundusze, którymi sfinansowałby drogę do Winterhold.
Nie wiedział tylko, jak miałby to zrobić. - Khaz' mir doniósł ci o
ładunku moim. Co zrobisz?
- Tak jak mówiłem, chcę ci pomóc. Służę
Jarlowi Vignarowi, ale powiedziałem już, że działam poza prawem i
zapisami. Nikt nie zabrania mi dorobić sobie na boku, tym bardziej,
jeśli nikomu nie dzieje się krzywda, a jeśli się dzieje, to typom spod
ciemnej gwiazdy. Jarl nie musi o niczym wiedzieć. Słuchaj uważnie. Wiem,
że Octavius jeszcze żyje i planuje atak na drodze do Winterhold. -
Zamilkł na moment, aby zobaczyć reakcję Khajiita. Nie zawiódł się. Mówił
więc dalej: - Sam się dziwię, że nasz wspólny znajomy jeszcze go nie
dopadł. Zebrałem w Whiterun grupkę zaufanych najemników. Łącznie ze mną
jest nas trójka. Do tego ty weźmiesz pewnie jeszcze tych braci z
drugiego wozu, tak?
- Jeden z braci tylko, Adan - odpowiedział Ri.
Wiedział, że Adan i Endoriil pójdą z nim w zamian za zapłatę po
wykonaniu pracy. Nie sądził jednak, by dwóch ludzi wystarczyło, dlatego
rozmyślał, skąd wziąć fundusze na najemników. Pojawiała się okazja
dokoptowania do grupy trójki ludzi. Pozostała tylko kwestia ceny i
ich wiarygodności. - Drugi chory jest. I czarodziejka nasza też tam
jedzie. W Akademii uczyć się ma. Elf też jedzie ze mną.
- Nie, on nie jedzie.
Endoriil i Ri' Baadar spojrzeli ze zdziwieniem na rozmówcę. Nie zwlekał i od razu powiedział:
-
To nie tak, jak myślicie. Mam dobre zamiary. Wobec was obu. Zastanów
się nad tą propozycją, Khajiicie. Dziesięć procent z ostatecznej sumy do
podziału dla mojej trójki. To rozsądna cena. Jutro spotkamy się w
jakiejś karczmie pod Whiterun i obgadamy szczegóły.
- Jak to pod Whiterun? - zapytał Endoriil.
-
Khajiici wstępu nie mają do miasta. - Ri skrzywił się, myślac o
kolejnych dziesięciu procentach ubywających z jego fortuny. - On nie
może wejść.
- Nie o to idzie. Rozczaruję was, ale w tej chwili do
miasta nie ma wstępu nikt, kto nie jest Nordem. Są wyjątki, owszem, ale
lista warunków, które muszą spełnić jest zbyt długa, żeby w ogóle was
zaczęła obchodzić. Od czasu rzezi w Valenwood, Whiterun mocno się
zmieniło. I tu właśnie widzę coś dla ciebie, elfie. Setki bosmerskich
uchodźców koczują pod murami miasta. To znaczy początkowo było to
koczowanie. Teraz... Teraz się osiedlili, na swój dziwny sposób.
Codziennie przybywają nowi, biedni, obdarci. Postawiali sobie namioty i
jakieś małe chatki. Nawet gospody ze dwie zbudowali. Bo co jak co, ale
napić się trzeba, nie? Ale ogólnie to brud, syf i ubóstwo. Słów mi
brakuje.
Endoriil zamyślił się. A więc setki jego rodaków
przebywają w tej chwili pod murami Whiterun i żyją razem. Zastanawiał
się, czy jest jakaś szansa, że znajdzie tam swoją ciotkę i jej dwóch
synów. Delikatnie uśmiechnął się na myśl, że może się udać.
- Co się
cieszysz? - pytał Nord. - Może nie zrozumiałeś. Mówię, syf nie do
wytrzymania. Jest tam jeden stary elf, który próbuje wszystko ogarniać.
Granos się nazywa, ale on im robi za przewodnika duchowego raczej. Ale
jest też drugi, Darelion.
- I po co mi to mówisz?
- Słuchaj,
narażam się dla was obu. Możecie nie wierzyć, ale tak jest. Przemyt dla
Khajiita i mój pomysł na bosmerskie slumsy. Te rzeczy mogą mnie
kosztować w najlepszym razie moją reputację.
- O czym ty mówisz? - Elf wciąż nie rozumiał. - Możesz jaśniej?
-
Dobra. - Faridon wziął głęboki oddech i zaczął mówić: - Jak Khaz' mir
mi doniósł o was, wspomniał też o tobie. Widział w tobie coś... Jakiś
potencjał. Postanowiłem to sprawdzić. Przysłuchiwałem się wam w
gospodzie w Falkreath, teraz widziałem twój pokaz łuczniczy. Oddałem ci
kołczan, do jasnej cholery. Ale do rzeczy, do rzeczy. Jarl Vignar dostał
ostatnio wiadomość od Ulfrika, króla Skyrim. Były to wyrazy, cytuję,
głębokiego zaniepokojenia napływem bosmerskiej dziczy w okolice
Whiterun. O ile Vignar nie bardzo przejmował się losem tych elfów
przedtem, to teraz, po ostrzeżeniu Ulfrika, ma poczucie obowiązku.
Uważa, ze musi uporać się z tą, jak to określił, plagą. Boi się, że jego
posada wisi na włosku. I chyba faktycznie tak jest, bo Ulfrik nie zwykł
się cackać. Jedyny pomysł, jaki świta Vignarowi w głowie, to wyrżnięcie
Bosmerów w pień. Jest ich za dużo, żeby po prostu przepędzić ich
przerzedzoną i osłabioną strażą miejską.
- I przeszkadza to ci? - Ri'
Baadar wciąż włączał się do rozmowy, na razie nie rozmyślając o
propozycji, którą otrzymał. - W Falkreath na przyjaciela elfów nie
wyglądałeś.
- Bo i nie jestem - przytaknął Faridon. - To, że stoję na
straży kultury i tradycji Skyrim i Nordów nie oznacza, że jedynym
sposobem rozwiązania problemu Bosmerów pod Whiterun jest dla mnie
wymordowanie ich. Oni są niewinni. Czy to ich wina, że Dominium spaliło
ich osady w Valenwood? No, dobra, sporo wśród nich kieszonkowców,
zwykłych, prostych złodziejaszków, ale dzieje się tak dlatego, że nie
mają perspektyw. Mój patriotyzm nie oznacza, że nie mogę myśleć trzeźwo.
Jutro rano mam spotkanie z Jarlem. Mam mu przedstawić ostateczną
propozycję rozwiązania tego impasu.
Faridon spuścił głowę, wziął
oddech. Jego rozmówcy otworzyli szeroko oczy ze zdumienia. W słowach
Norda wyczuwali szczerość. Mówił z przekonaniem, gestykulując. Po
pierwszym wrażeniu, jakie zrobił na nich w Falkreath, aż trudno było im
uwierzyć w to, jak wyglądał w ich oczach teraz. Na pierwszy rzut oka
jego prezencja sugerowała, że jest zwykłym łamignatem bez głębszych
przemyśleń, ale pozory często mylą i tak właśnie było w tym wypadku. Nie
było mowy o pełnym zaufaniu, ale czemu miałby kłamać? Przynajmniej w
przypadku Bosmerów. Ri wciąż podejrzewał, że Faridon coś knuje, jeśli
chodzi o propozycję pomocy w podróży do Winterhold.
- Co z tym... Darelionem? I tym starszym elfem? - spytał Endoriil.
-
Tak jak mówiłem, starszy to raczej przewodnik duchowy i nie zawracam
sobie nim głowy. Wiecie, kogoś boli duży palec u nogi, to idzie do
niego. Tamten pomaca, poleje jakąś świętą wodą i ból przechodzi. Ktoś
inny od Jarla go inwigiluje, więc dość dawno przestałem się nim
interesować. Ale Darelion to inna para kaloszy. On jest wodzem
faktycznym. To znaczy, nie ma tam żadnej władzy, rządzą się sami, ale
wiem, że największy posłuch ma właśnie on. Jest impulsywny i dość
nieprzewidywalny. Chciałbym, żebyś stworzył przeciwwagę dla niego.
- Jak to przeciwwagę? W ogóle, to dlaczego ja?
- Moi ludzie was śledzili, podsłuchiwali, wiecie już to. Nie jesteś byle kim. Byłeś zastępcą wodza myśliwych w Woodmer, tak? Porucznikiem?
- No, tak. Coś w tym stylu.
- Czyli w wypadku śmierci, czy odejścia głównego myśliwego, byłbyś szefem, tak?
- No... tak. - Endoriil wzruszył ramionami.
-
Doskonale wiem, jak ważna jest dla was, elfów, ta cała instytucja
myśliwego. A widziałem też, jak strzelałeś z łuku. Dodatkowo, wydajesz
się mieć coś w głowie. Pytasz, dlaczego ty. Jakbyś widział tę hołotę pod
murami Whiterun, to byś nie zadawał tego pytania. Dzicz i swołocz. Jako
mały chłopiec słyszałem parę bajek o wyniosłych leśnych elfach i ich
wspaniałej kulturze, a co widziałem ostatnio? Stary elficki pryk upił
się i turlał po wszystkich kałużach na około murów. Widywałem kradzieże,
a nawet dwa zabójstwa z użyciem sztyletów. Wszystko to zrobione przez
Bosmerów na Bosmerach. Oni potrzebują porządku, a ja mam go zaprowadzić.
Z twoją pomocą.
- Nie wiem, czy nie za dużo ode mnie oczekujesz. Jestem sam.
-
Nie mówię, że wszyscy Bosmerowie to hołota. Na pewno jest tam sporo
takich, którzy pójdą za tym, kto da dobry przykład. Możesz zrobić coś
dobrego dla swoich, spróbujesz? Spróbujemy?
Endoriil podrapał prawą dłonią swoją rdzawą głowę i nie wiedział, co odpowiedzieć.
-
Słuchaj - Faridon ściszył głos - wiem, co znaczy wojna. I wiem, czego
potrzebują ludzie po wojnie. Postawię sprawę najprościej, jak tylko
potrafię. Jeśli mi pomożesz, to jest szansa, że Bosmerzy będą mogli
zostać przy Whiterun. Może nawet uda nam się zorganizować bardziej
cywilizowane warunki. Musimy was zorganizować i pokazać Vignarowi, że
może być z was pożytek. Urządzić jakieś wyręby lasu, polowania. Dobrzy w
tym jesteście, a zwierzęcych skór nigdy za wiele. Może jakąś straż
spośród was zrekrutować, żeby pilnowała tam porządku. Trzeba pokazać
Jarlowi, że Bosmerowie nie są darmozjadami. Wtedy przestanie myśleć o
najprostszym rozwiązaniu. Bo alternatywą jest bosmerska krew. Na moich
rękach, Endoriil. Na moich rękach, bo wziąłem to na siebie. Dla Ulfrika i
Vignara to tylko kiwnięcie palcem, statystyka na kartce przeglądana
przy suto zastawionym stole, ale dla mnie nie. Spróbujemy?
- Spróbujemy. - Endoriil kiwnął głową twierdząco, chociaż wcale nie był pewien, czy był to dobry pomysł.
-
Jeszcze jedno. - Faridon uśmiechnął się. - Bosmerowie nie mogą się
dowiedzieć, że ze mną współpracujesz. Relacje między nimi a nami,
Nordami, są zbyt napięte. Nie zdobyłbyś ich szacunku obwieszczając, że
działasz z mojego polecenia, czy z moim poparciem.
Karawana
wyjechała zza wzgórza, a oczom podróżnych ukazała się obszerna równina
ze sporym, jakby nienaturalnym wzniesieniem pośrodku. Endoriil wyostrzył
wzrok i skupił go na owej górze. Dostrzegał jakieś dziwne kształty,
które nie wyglądały na stworzone przez naturę. Po dłuższych oględzinach
okazało się, że wielka góra była obudowana murami, a elf zdołał dostrzec
błyszczące w słońcu pałace, bo tak o nich myślał. Wielkie budowle z
kamienia, o których słyszał od małego. Nigdy nie przypuszczał jednak, że
prezentują się tak okazale. Gdy widział i podziwiał Septimię i
Laanterię, kompani śmiali się z niego. Teraz rozumiał dlaczego, bo nie
mógł opanować zachwytu. Zorientował się, że widzi Whiterun, siedzibę
Jarla Vignara i jedno z najwspanialszych miast Skyrim.
KONIEC ODCINKA SIÓDMEGO
SPIS TREŚCI <--- odsyłacze do wszystkich odcinków
KONIEC ODCINKA SIÓDMEGO
SPIS TREŚCI <--- odsyłacze do wszystkich odcinków
---------------------------
Zapraszam do komentowania :)