piątek, 24 lipca 2015

TES "Taki Los" - odcinek XVI

THE ELDER SCROLLS
TAKI LOS
ODCINEK XVI
DECYZJA

Poprzedni - Następny

I

Darelion, kapitan kompanii bosmerskiej, siedział oparty o ścianę swojego murowanego domu. Naokoło sporo się zmieniło - niewielu jego rodaków wciąż mieszkało w namiotach. Większość zbudowała sobie dość solidne drewniane domy, w których żyły po dwie, trzy rodziny. Bosmerowie, z racji tradycji klanowych, bardzo dobrze dogadywali się w małych grupkach, oczywiście pod warunkiem, że sami nie pochodzili z dwóch skłóconych stronnictw.
Daren, największy przyjaciel hjoqmerczyka, podszedł zmartwiony - Darelion bardzo rzadko zachowywał się w ten sposób. Zwykle cały czas coś robił, a jeśli chwilowo był bezczynny, to już miał w głowie sporo pomysłów. Tym razem wyglądało to inaczej. Jedyne, co się nie zmieniło, to jego zapał do pracy przy stadninie, trenowaniu koni i ich jeźdźców.
- Wciąż myślisz o Pograniczu? - zagadał Daren, przysiadając się do przyjaciela.
- Wykonałem rozkaz, ale...

Milczał przez chwilę. Dopiero teraz zaczynał rozumieć, że to, co zrobili było złe. Endoriil miał rację, a do samego Dareliona dotarło to dopiero teraz, kiedy spędził trochę czasu ze swoją żoną i córką. Już pierwszej nocy po powrocie nie mógł zasnąć, a kolejne dni chodził z podkrążonymi oczami. Wszystko dlatego, że wyobrażał sobie swoją rodzinę na miejscu tych, których sami zamordowali. Odebrali życie wielu bezbronnym kobietom i dzieciom.
- Cholera, no - dodał. - Może mogliśmy spróbować wziąć jeńców?
- Nie bardzo - zaprzeczył Daren półgłosem. - Rozkazy były jasne. Wybić wszystkich. Nie mogliśmy zrobić inaczej. Nie miej mnie za nieczułego prostaka. Znasz mnie przecież najlepiej od lat. A ja znam ciebie i wiem, że sobie z tym poradzisz.
Daren wstał i popatrzył w stronę obozu szkoleniowego, ostatnio rozbudowanego, postawionego na zachód od Białej Grani. Dostrzegał duży ruch i dziesiątki nowych twarzy.
- Galmar dotrzymuje słowa. Widok robi wrażenie, widzisz? Według wyliczeń Nevena nasza kompania już nie jest kompanią. Przynajmniej nie pod względem liczebności. Jest nas już około sześciuset sprawnych Bosmerów i Bosmerek.
- Szybko uzupełniliśmy straty - dodał Darelion. - Trzeba się zająć ich szkoleniem. Pomóc Dovahkiinowi. Ma pełne ręce roboty, a to przecież ja jestem dowódcą.

W milczeniu skupili wzrok na mijającym ich wozie, który jechał, tak jak wcześniej wiele innych, prosto do domu Ri'Baadara, dobrze im znanego Khajiita. Kot stał się bardzo rozpoznawalny w okolicy z racji swojej działalności dla dobra społeczności bosmerskiej, a do tego jego imię było już kojarzone w innych kręgach. Od kiedy zbił majątek na transakcji z Akademią Magów, mógł realizować swoje marzenie. Rzadko bywał na podgrodziu, wypuszczając się we wszelkie trudno dostępne miejsca kraju. Szukał roślin i zwierząt, spisywał swoje obserwacje fauny, pobierał próbki flory i wciąż pisał, tworząc dzieło, którym - choć jeszcze nie mógł o tym wiedzieć - rozsławi swoje imię na całe Tamriel. Jego rezydencja stała się natomiast mocno bijącym sercem podgrodzia, do którego zmierzały również wszelkie karawany khajiickie, od niedawna traktujące Białą Grań jako miejsce docelowe lub zwyczajny przystanek w swej długiej podróży. Ich szefowie korzystali z pozyskanych przez Ri kontaktów oraz jego gościnności w zamian za kilka procent zysku ze sprzedaży towaru. Ri'Baadar nie tracił więc swojego majątku, wręcz przeciwnie - pomnażał go. W sąsiedztwie urosło kilka innych przybytków: kuźnia orka Raszk'hina, rozbudowana gospoda "Puszcza", podmiejski szpital, który powstał w wyniku postawienia dobudówki do punktu sanitarnego wzniesionego z rozkazu króla Ulfrika. Co ciekawe, dobudówka była trzykrotnie większa niż sam punkt sanitarny. Do stale dyżurującego tam medyka dołączyli chirurg i uzdrowiciel - obaj byli Nordami - oraz kilku Bosmerów, którzy zostali wyznaczeni przez społeczność do poznawania tajników tych profesji. Ten niewielki kompleks, swoiste "centrum podgrodzia", uzupełniał plac, na którym Granos wygłaszał przeróżne religijne kazania i mowy. W międzyczasie kilku bosmerskim inżynierom udało się skutecznie zaplanować i wykopać kilkumilowy kanał, który doprowadzał świeżą wodę z wodospadu ulokowanego na północ od Riverwood, skąd przy pomocy zwykłego spływu rzecznego pozyskiwano również drewno na budowę domów.

Dom Ri był w zasięgu wzroku Dareliona, gdy ten wychodził na próg. A trzeba było przyznać, że budynek postawiony na zlecenie Ri był, praktycznie rzecz biorąc, rezydencją. Dwupiętrowa izba z obszerną kuchnią i na stałe pracującymi tu kucharzami i służącymi. Obszerna biblioteka, w której bardzo często siedział już nie tylko Endoriil, ale też Adan, który robił poważne postępy w czytaniu. Młody chłopak w czasie, gdy Bosmerowie byli na Pograniczu, pomagał orkowi Raszk'hinowi w jego kuźni, a w wolnych chwilach sięgał po książki - głównie romanse, które polecił mu Ri. Jego brat, Wesley, eksperymentował z miodem pitnym oraz winem, współpracując z Sabjornem - przyjacielem Faridona, który z kolei w ostatnim czasie usunął się w cień, uznawszy, że wykonał zadanie asymilacji Bosmerów.
- Ale się kocur ustawił, nie? - spytał Daren. Jego przyjaciel mógł tylko przytaknąć.

Wóz dojechał do rezydencji, w której drzwiach stał sam Ri'Baadar. Interesujący był fakt, że mimo olbrzymiego majątku Khajiit nie postanowił wymienić swoich szat, wciąż nosząc swój fioletowo-szary i mocno wyblakły strój. Z wozu zeskoczyli ludzie, którzy rozładowywali worki z niewiadomymi roślinami, nad którymi Ri zwykł prowadzić badania w swej piwnicy, gdzie zbudował bardzo solidnie wyposażoną pracownię alchemiczną. W końcu mógł się skupić na opracowywaniu nowych eliksirów, bo chociaż w ostatnich tygodniach głównie podróżował i lekko zaniedbał swoje hobby, to jednak wciąż czuł pociąg do kwasów, odczynników i mieszania substancji - a przynajmniej tak tłumaczył swoją pasję Wesleyowi.

Do uszu Dareliona dobiegł krzyk:
- Hej, panie kapitanie! - krzyczał z uśmiechem Baelian, który mimo ogólnie luźnych obyczajów nie przestał tytułować kolegów po "wojskowemu". A że Darelion otrzymał awans i nie był już pierwszym z poruczników, a samodzielnym kapitanem, to tak właśnie tytułował go Baelian.  - Jakiś jeździec do ciebie przyjechał. Podobno pilna sprawa.
- Jeździec? - zastanowił się Darelion. W jego głowie, obok myśli o rzezi Pogranicza, wciąż istniał temat zamachu na jego życie. A każdy nieznajomy proszący o spotkanie mógł być zdrajcą. Każdy znajomy też. Bosmer stawał się powoli kłębkiem nerwów.
- Nie uwierzysz skąd! - Baelian czekał, aż rozmówca go ponagli, ale ten spojrzał tylko na bosmerskiego Talosa, wykrzywiając usta w nieładnym grymasie, jakby karcił swoją córkę. - No, z Valen! Z puszczy naszej przyjechał!

Darelion i Daren spojrzeli sobie w oczy, obaj bardzo zaskoczeni. Byli pewni, że wszyscy w ojczyźnie są przekonani o ich śmierci. Kim mógł być ten posłaniec? Czego mógł chcieć? I, najważniejsze, kto go przysłał? Darelion wstał, otrzepał się z pyłu i spojrzał w stronę Ri, który spisywał całą dostawę. Elf krzyknął w stronę Khajiita:
- Hej, Ri! Mam sprawę!

II

Ri'Baadar zgodził się na to, by Darelion przyjął nieznanego nikomu posłańca w głównej sali jego rezydencji, którą sam nazywał "Małym Elsweyr". Mina i ton głosu elfa przekonały go, że sprawa musi być pilna, więc nakazał służbie i najemnikom ulotnić się, a sam usiadł w kącie pokoju i zapalił fajkę z ziołem, które sam ostatnio zdobył. Zawsze twierdził, że niektóre eksperymenty są przyjemniejsze od innych. Te, w których uczestniczyła fajka, lubił dość mocno. Darelion zgodził się na obecność Ri - nie bardzo miał wybór. Jego dom nikomu już nie imponował, kiedy dwie chaty dalej stała ta piękna kamienna konstrukcja. Czekał na gościa.

*

W końcu wszedł; też był Bosmerem, ubranym w cienki płaszcz ze zgrabnie połączonych lisich futer. Na głowie miał kaptur, który zdjął, gdy lekko kłaniał się siedzącemu przy stole Darelionowi. Wyglądał na zmęczonego drogą podróżnego - Darelion wiedział, jak to jest, bo sam przez lata służył jako posłaniec. Przybysz, nieco zdezorientowany, skinął głową w stronę nieznajomego Khajiita z fajką w ustach. Wiek elfów był szalenie trudny do ocenienia. Starzeli się bardzo różnie. Ten wyglądał młodo, ale to wcale nie znaczyło, że nie ma stu lat.
- Kim jesteś? I co sprowadza cię tu aż z Valen?
- Nazywam się Nuallan, panie. Przynoszę wiadomość od dobrze znanego ci elfa, ale... - spojrzał podejrzliwie na Khajiita. - To wiadomość, którą miałem przekazać ci w cztery oczy.
Darelion nie wiedział, czy prosić Ri o opuszczenie jego własnego domu. Nie byłoby to nietaktem? A przede wszystkim, co by było, jeśli kot by odmówił? Ten Nuallan zorientowałby się, że Darelion również jest tu tylko gościem. Na szczęście dla niego Ri sam postanowił wstać, wypuścił z ust obszerne kłęby dymu i spokojnym krokiem, nieco chwiejnym, odmaszerował w kierunku swojej piwnicy. Wódz Bosmerów cicho odetchnął, ale położył sobie na kolanach miecz.
- Nie wiem, czy masz świadomość - mówił - ale jakiś czas temu był tu zamach. Zamach na mnie. Dlatego ten miecz zostanie tu, gdzie jest.
- Niezwykle mi przykro z powodu zamachu. Nie mieliśmy o nim pojęcia, panie. - Posłaniec zobaczył pytanie w spojrzeniu złotowłosego elfa. - Przysyła mnie Mael Verre, który wykonuje polecenie swojego ojca, Marka.
- Burmistrz Verre! - Darelion wręcz podskoczył na krześle. W ostatniej chwili chwycił spadający na ziemię miecz i położył go na stole. - To on żyje? Ma się dobrze? Co chce mi przekazać?
- Już mówię, panie. Jednak, jeśli pozwolisz, chciałbym się napić. Sam byłeś posłańcem, więc wiesz, jak tak długa droga może zamęczyć.
- Wiem, wiem, szczególnie tyłek cierpi. Mam nadzieję, że miałeś wygodne siodło - odrzekł Darelion z uśmiechem. - Siadaj, jeśli jesteś w stanie, i czuj się jak u siebie w domu.

Stół Ri'Baadara nigdy nie był pusty, więc Nuallan przez kilka chwil zbierał na talerz kawałki cieniutko krojonego mięsa i zachłannie popijał wodę. Roślin nie ruszał. Widocznie był jednym z tych Bosmerów, którzy trzymali się ustaleń Zielonego Paktu - pomyślał Darelion. Kiedy gość najadł się i napił, przeszedł do rzeczy:
- Czcigodny Marek Verre przesyła pozdrowienia i pyta o zdrowie pięknej małżonki i córeczki.
- Dziękujemy, wszystko dobrze. Córka rośnie jak na drożdżach. Kontynuuj.
- Mael i jego ojciec chcą wiedzieć, jak wygląda sytuacja twojej kompanii, panie - powiedział, wciąż okazując duży szacunek do rozmówcy. Sam był skromnym miejskim elfem, który do tej pory nie uczestniczył w życiu w niczym istotnym. To była jego pierwsza poważna misja. - Oni... Mam nadzieję, że nikt nie podsłuchuje?
- Bądź spokojny, mów.
- Oni prowadzą coś w stylu ruchu oporu. Wszystko jest jeszcze w powijakach, ale zaczęli się kontaktować z najistotniejszymi wodzami klanów, które przetrwały i oczywiście z burmistrzami naszych miast. Dlatego właśnie tu jestem. Mael i Marek Verre chcą wiedzieć, jakie masz plany, panie. I jakie plany wobec kompanii mają Nordowie i król Ulfrik?
- Hmm - Darelion podrapał nos i powoli napił się wina.- To trudna sprawa. Powiem tak. Przybywa nas każdego dnia. Nordowie uważają, że sprawdziliśmy się w boju i jest plan, na razie nieoficjalny, stworzenia całego korpusu złożonego z Bosmerów, pod moim dowództwem. Wszystko zależy od tego, ilu sprowadzą, tysiąc, może dwa tysiące wojowników.
- Dwa tysiące - oczy Nuallana wyrażały radość.
- To tak dużo? Jakimi siłami dysponuje ród Verre w tej chwili?
- Nie znam dokładnych liczb, panie, ale Mael szacuje, że w samej Arenthii mamy około trzystu elfów bezwzględnie lojalnych sprawie. Ja jestem jednym z posłańców. Jeśli wrócę z wiadomością, że dwa tysiące doświadczonych wojowników nas wspiera... Byłoby wspaniale.
- Nie dwa tysiące doświadczonych, tylko około dwustu doświadczonych - poprawił dość ostro Darelion - a reszta się dopiero szkoli. Więc sami macie tylko trzy setki, a nawet tego nie jesteście pewni. Ja mam związane ręce. Szanuję Marka Verre, Y'ffre jeden wie, jak bardzo. Znam go od lat, ale nie jestem w stanie nic teraz zrobić. Co ja miałbym powiedzieć tym wszystkim elfom? Zaczęło im się tu układać. Ich rodziny nie są już poniżane, dostają żołd od armii. Przecież zostalibyśmy uznani za dezerterów, gdybyśmy samowolnie odeszli. A za to jest kara śmierci, Nuallanie.
- Więc jaką odpowiedź mam zanieść, panie?

Darelion wychylił do dna kielich wina. Był przywódcą i to on musiał decydować. Co zrobiłby Endoriil? Czy warto go wołać i pytać o radę? Tu i teraz? Liczył się z jego zdaniem, ale był bardzo ambitny i nie chciał dać tego po sobie poznać. Nie chciał okazywać słabości. Musi zwyciężyć rozsądek - pomyślał.
- Nie jesteśmy w stanie pomóc w żaden sposób. Nie teraz. Bardzo chciałbym móc, ale... Mówiłem, mam związane ręce. - Nuallan spuścił głowę. Darelion kontynuował: - To nie znaczy, że zawsze tak będzie, ale sam nie wiem, co musiałoby się stać, żebyśmy mogli po prostu odejść i wrócić do puszcz. Te dwa tysiące Bosmerów nie przechyli szali zwycięstwa. Ile liczy garnizon Altmerów w Arenthii? Ile liczy cała armia wroga na północy naszego kraju?
- Garnizon w Arenthii to tysiąc pięciuset żołnierzy - mówił Nuallan ściszonym głosem. - Na północy Valen stacjonuje czwarta Armia Dominium. W tej chwili ma około dziesięć, może dwadzieścia tysięcy żołnierzy.
- Ech - Darelion oparł się, odchylił na moment głowę i westchnął głęboko. - Więc przewyższają nas najmniej pięciokrotnie, może nawet dziesięciokrotnie.
- To zależy, mój panie, jak na sprawę zapatrują się inni wodzowie. Marek Verre twierdzi, że jakbyśmy zdobyli Arenthię, to pokazalibyśmy siłę, a inni mogliby nabrać odwagi, a wtedy...
- Inni - przerwał ponownie Darelion, tym razem znacznie spokojniej. - Nie mogę decydować, nie znając ich decyzji. Mam nadzieję, że rozumiesz. Złożyliśmy przysięgę królowi Skyrim. Jeśli mielibyśmy ją złamać i wydać na siebie wyrok śmierci, to nie dla zrywu dwóch tysięcy przeciwko dwudziestu.

Ri'Baadar uznał rozmowę za skończoną i zasunął wizjer pozwalający mu podglądać wydarzenia z pomieszczenia obok. Mocne te zioła. Może napiszę nową książkę? - pomyślał i zaczął chichotać.

III

Nadzwyczajna ciemność lasu i niezwykle obfita mgła sprawiły, że Endoriil miał świadomość, że śni. Ostatnie tygodnie wypełnione były niepokojącymi koszmarami, które zapominał niemal w całości od razu po przebudzeniu, ale coś głęboko w nim zostało zmienione w chwili, gdy stoczyli zwycięską bitwę z Renegatami. Od tej chwili sny się nasiliły, a wraz z nimi niepokój. Ta rzeź, której sam nie popierał, odkryła w nim jakieś pokłady uczuć, których wcześniej nie znał, a po raz pierwszy stało się to na jawie, gdy wpadł w szał, a krew poleciała mu z oczu. A może po prostu nie wiedział, że zna takie uczucia? Wiedział jednak, że nie były to dobre uczucia.

Szedł teraz przez swój sen, mając świadomość, że to, co widzi, jest nierzeczywiste. Sądził, że i tak wszystko zapomni, kiedy tylko otworzy powieki. Mgła była szara i gęsta jak mleko. Las mocno się przerzedził. Drzewa, które mijał - jeszcze przed chwilą potężne i rozrośnięte - teraz były słabe, małe i suche. Endoriil szedł ostrożnie, ze smutkiem patrząc na zmizerniałą puszczę. Naokoło była martwa cisza - we śnie nie było ani ludzi, ani zwierząt. Smutek w sercu Endoriila rósł - smutek i żal. Gałęzie drzew pękały na jego oczach. Mniejsze drzewa kruszyły się w całości i rozpadały w pył, te większe malały w zauważalnym tempie. Co się dzieje? - myślał. Nagle poczuł dziwne mrowienie w prawej dłoni; spojrzał na nią - widniało tam jakieś znamię, blizna, której przecież nigdy nie miał. Małe drzewo najbliżej niego w ciągu sekundy straciło wszystkie liście, a gałązki zaczęły odpadać. Endoriil szybko doskoczył i złapał jedną z nich. Znamię na prawej dłoni zaczęło piekielnie parzyć. Ból był jak prawdziwy, może nawet gorszy, jakby trzymał w dłoni rozżarzony pręt. Trzymana w ręku gałązka zapaliła się żywym ogniem, który błyskawicznie przeniósł się na sąsiednie drzewka, które w mgnieniu oka poczęły rosnąć. Ogień ich nie niszczył, wręcz przeciwnie - sprawiał, że rosły. Równie szybko w ich koronach zakwitły liście, które również ogarnął płomień. Wkrótce korony wszystkich drzew paliły się, rozpędzając mgłę i mrok lasu. Do uszu Endoriila docierały słowa, które już znał:

Promykiem będziesz dla wielu uśpionych
Co staną się ogniem potężnym wielce
Armią płomieni niezwyciężonych
Choć wielka ich liczba polegnie w męce


Wypowiadała je kobieta, lecz tym razem nie była to Luna. Elf nie widział autorki tych słów, słyszał tylko szept dobiegający z głębi płonącego lasu.

*
Obudził się zlany potem. Od razu przybliżył do twarzy swą prawą dłoń. Nie miał żadnych znamion ani blizn. Pospiesznie wstał z łóżka i podszedł do miski z wodą, w której zanurzył twarz. W końcu uniósł głowę i wypluł wodę. Przetarł oczy, spojrzał w niewielkie lustro.
- Co się ze mną dzieje?! - krzyknął sam do siebie.

IV

Następnego dnia Endoriil nadzorował trening łuczniczy nowych żołnierzy. Tuż obok niego stał Neven, który stawał się jego najbardziej zaufanym towarzyszem. Baelian był niepoważnym lekkoduchem, który z niemal wszystkiego stroił sobie żarty. Neven często nie ustępował mu, jeśli idzie o zabawę, ale poważniał, kiedy było trzeba - czego nie potrafił zrobić jego przyjaciel. Daren zawsze trzymał stronę Dareliona, tak jak Kras, Bram, Ervin i jedyna w tym gronie kobieta - Adala. Gołym okiem można więc było dostrzec podział na dwie grupy, bo Endoriila wspierali Neven z Baelianem, Neafel, Yvon i Cedric. Do tej pory podział ten nie był powodem żadnych niesnasek, ale Ri'Baadar zdążył już zasugerować Endoriilowi ostrożność.
- Skąd przybyła ta grupa? - spytał Endoriil, dopisując imiona kolejnych elfów do listy i starając się formować z nich pododdziały.
- Ci są chyba z Rorikstead. - Neven podrapał się po nosie. - Jak ci się widzą?
- Łuk to nasza specjalność, Nevenie. Zapewniam cię, że już niedługo będą dużym wsparciem. Każ ludziom znaleźć im lokum. Niech im wyjaśnią, co i jak. I niech, rzecz jasna, dopiszą się do którejś z grup, jasne?
- Jasne, szefie - odrzekł Neven z uśmiechem.

Społeczność podgrodzia, decyzją Endoriila, dzieliła się na kilka grup, a żołnierze wcale nie byli wyłączeni z obowiązków względem reszty. Była grupa odpowiedzialna za polowania, gdzie Endoriil odpuścił pozycję lidera, przekazując ją Cedricowi - młodemu Bosmerowi pochodzącemu z Silvenar. Powodem był zwykły brak czasu i chęć doglądania jak największej liczby żołnierzy dziennie. Dodatkowo niemal każdy wieczór spędzał w rezydencji Ri'Baadara, studiując kolejne księgi historyczne i wojenne. Istniały też inne grupy: drwale odpowiedzialni za wycinkę lasu, budowlańcy, których zadaniem było spożytkowanie surowca i stawianie kolejnych chat dla nowo przybyłych. Byli też kucharze, szewcy, uzdrowiciele i kilka innych, mniej istotnych grup. Pełnienie pożytecznych funkcji było podstawą funkcjonowania bosmerskich klanów, a że to właśnie "klanowcy" byli tu większością, to organizacja przebiegała dość sprawnie. Potrzebowali tylko kogoś, kto wprawi to w ruch. Tym kimś był Endoriil, który ruszając na pierwsze polowanie z Nevenem i Baelianem dał przykład innym.
- Już czas - powiedział dobrze znajomy głos. Dovahkiin stanął obok Endoriila, wciąż nosząc swój tradycyjny rogaty hełm. Rzadko się z nim rozstawał.
- Czas? Myślałem, że szachy mamy jutro - zamyślił się elf, unosząc głowę znad notatek.
- Nie rozumiesz - powiedział poważnie Nord i wymownie spojrzał na rozmówcę. - Już czas.

W tej chwili do ich uszu doszedł złowieszczy ryk. Od zachodu leciał czerwony smok - Endoriil nie miał wątpliwości, że widział już to stworzenie. Pergamin i pióro wypadły mu z rąk.
- Odahviing. Już... - mówił łamiącym się głosem, rozumiejąc, co legenda Skyrim miała na myśli. - Już czas?
Smok nie podleciał bliżej. Wylądował na szczycie zachodniej wieży strażniczej, a raczej jej ruin. To tam odbyła się pierwsza walka Dovahkiina z jedną z tych bestii. To wtedy sam dowiedział się, że ma w sobie smoczą krew i to wtedy całe Skyrim usłyszało krzyk siwobrodych ze szczytu najwyższej góry kraju. Bosmerowie nie mogli nie dostrzec tak wielkiej sensacji. Krzyczeli, wielu uciekało w stronę murów Białej Grani. Mnóstwo par oczu zwróciło się na Dovahkiina w nadziei, że pokona potwora. Ale Nord nie miał zamiaru wyciągnąć miecza, bo dobrze wiedział, że smok nie przybył tu, by zabijać.
- Idź, Endoriil - powiedział. - Poznaj swoje przeznaczenie.
- Wierzysz w przeznaczenie? - spytał Endoriil, nie spoglądając nawet na rozmówcę. Jego wzrok był skupiony na smoku, który spokojnie siedział na szczycie wieży. - Wierzysz w wolę bogów i to, że kształtują nasze życie?
- Najważniejsze jest wierzyć w siebie. Znać swoje ograniczenia. Wierzę, że są siły, których nie rozumiemy. Bogowie często bawią się nami, ale i oni nie są wszechmocni. Jeśli przypisali ci jakąś rolę, to poznaj ją, ale... - Dovahkiin wziął głęboki oddech przez nozdrza. - Masz wolną wolę i cokolwiek zostanie ci dane lub obiecane, tylko ty jeden decydujesz, czy to przyjąć. Przecież nawet w tej chwili możesz obrócić się na pięcie i pójść w drugą stronę. Jeśli jednak tego nie zrobisz, to tylko od ciebie zależy, co będzie dalej i co z tym zrobisz. Bo to ty odpowiesz za konsekwencje zarówno podjęcia decyzji, jak i jej braku.
- Co jest mi pisane? - zastanawiał się zdezorientowany elf. - Czy cokolwiek jest? Ty zabijałeś smoki, wygrałeś wojnę domową, pokonałeś samego Alduina.
- Tak, dokonałem tego - Nord głęboko się zamyślił.
- Masz potężną moc. Czy sam to zdobyłeś? Czy po prostu wykorzystałeś okoliczności. - Do głowy Endoriila spływały dziesiątki pytań. - Wtedy, kiedy to wszystko się zaczęło, kiedy zabijałeś pierwszego smoka, wszystko się zmieniło. Co powiesz? Co teraz o tym myślisz? Kiedy wyobrażasz sobie siebie z tamtych czasów.
- Taki los - rzekł Dovahkiin i uśmiechnął się, ale w tym uśmiechu nie było radości. - Moje życie było łatwiejsze, zanim przeznaczenie wyciągnęło do mnie swoją dłoń.
- A jakie jest teraz?
- Pełniejsze. Pełne żalu, ale prawdziwsze.

Bosmerowie pochowali się w swoich drewnianych chatkach. Neven i Daren biegali, starając się zorganizować swoje pięćdziesięcioosobowe pododdziały. Spojrzeli na Endoriila, który zachowywał spokój i gestem dłoni zasugerował im to samo. Dopiero wtedy, gdy podwładni Nevena i Darena zaczęli uspokajać innych, atmosfera nieco się rozluźniła.
- On nie zaatakuje! - krzyknął doniośle Dovahkiin tak, by nikt nie miał wątpliwości.
- To po co on tu jest? Co nam zrobi? - krzyczeli najbardziej przerażeni. - Granos mówił rano, że grzechy zostaną ukarane! On przybył nas ukarać? Na pewno tak!

Endoriil spojrzał na Smocze Dziecię - Norda, który w ostatnim czasie stał się jego mentorem. Elf nie śmiałby nazwać go swoim przyjacielem, za bardzo go szanował i podziwiał. Czuł, że ma do kogo równać. Skinął w jego stronę głową. Był bardzo zaniepokojony, ale ruszył szybkim krokiem do gospody Puszcza. Mnóstwo Bosmerów ruszyło za nim, gromadząc się przy wejściu do karczmy i czekając. Zaalarmowany takim stanem rzeczy Darelion starał się dowiedzieć, co się dzieje. Daren wyjaśnił mu, o co chodzi - nie musiał nic mówić. Wskazał tylko palcem na wieżę strażniczą, na której szczycie siedział smok. Kapitan kompanii bosmerskiej starał się dopchać do wejścia głównego Puszczy, ale nie było to proste. Wtedy ze środka wyszedł Endoriil. Przywdział cienki płaszcz podróżny ze zdjętym w tej chwili kapturem. Dźwigał plecak z wyposażeniem; jedzeniem, wodą i kilkoma drobiazgami. Przy pasku miał swój stary jednoręczny topór oraz sztylet. Przygotował się na podróż.
- Odchodzisz? - powiedziała jedna ze starszych elfek. - Nie zostawiaj nas, Endoriilu!
- Nie zostawiaj! - Bosmerowie przekrzykiwali się. - Nie opuszczaj nas!
- Dlaczego nam to robisz? Zostań! Zostań! - krzyczały dzieci i ciągnęły go za ręce. - Nie poradzimy sobie bez ciebie.

Endoriil starał się uśmiechać do najmłodszych, ale nie potrafił. Głaskał dzieci po głowach i szedł dalej, przebijając się przez tłum. W końcu przerzedziło się, Endoriil odetchnął, ale tylko na chwilę. Przerzedziło się, bo przed nim stał Darelion.
- Co ty wyprawiasz? - spytał zaskoczony. - Co to ma znaczyć?
- Nawet, jakbym tłumaczył, to nie zrozumiesz.
- Spróbujmy mimo to.
Endoriil zbliżył się do niego i wyszeptał:
- Pamiętasz moje cudowne ocalenie we Frangeldzie? Przetrwałem własną egzekucję. Nie wierzyłeś, że to był Frangeld, ale przysięgam, na Y'ffre przysięgam, to był Frangeld. Wiesz, że od tamtego czasu mam koszmary, prawda? A tam, na Pograniczu, nie byłem sobą. To też widziałeś. Chyba... Sam nie wiem... Muszę ruszyć w tę podróż. Muszę ruszyć do Frangeldu. Wiem to, chociaż nie mam pojęcia, co tam zastanę. Nie wiem, czy wrócę.
- Frangeld... Endoriil... Czy ty oszalałeś? Po tym, co zrobiłeś podczas bitwy z "Setką" wielu myśli, że postradałeś rozum. Zobacz - powiedział skierowawszy wzrok na tłum. - Zostawisz ich wszystkich?
Woodmerczyk spojrzał. Bosmerowie wciąż mieli nadzieję, że Darelion przekona go do pozostania na miejscu. Chwila milczenia przeciągała się. Smok ryknął w oddali tak, że większość elfów na moment skuliła się, chroniąc dłońmi głowę. Endoriil wahał się.
- Fahliil! - krzyknął smok, wywołując w powietrzu lekką falę uderzeniową, która doszła aż do zgromadzenia, zmiatając czapki z głów kilku elfów.
- Wybaczcie mi. Ja po prostu muszę. Wrócę do was, jeśli Y'ffre pozwoli. Przysięgam.

Kilka osób zaczęło szlochać. Wszyscy zebrani wiedzieli, jak wielką rolę odgrywał rdzawowłosy elf w poprawie ich sytuacji. To wraz z jego przybyciem zaczęły się zmiany na lepsze i chociaż formalnym dowódcą był Darelion, to wielu widziałoby w tej roli Endoriila, który teraz zrobił kilka kroków naprzód, w stronę wieży strażniczej. Dowódca kompanii zacisnął zęby i pobiegł za nim. Zatrzymał go, łapiąc za ramię. Zwrócił się twarzą do niego.
- Nie zatrzymuj mnie, to nie ma sensu.
- Widzę, że to nie ma sensu, uparty woodmerczyku. Zawsze twierdziłem, że u was, w Woodmer, jeden głupszy od drugiego. - Darelion zmarszczył czoło i położył obie dłonie na ramionach Endoriila. - Jeśli przeżyjesz Frangeld, udaj się do Arenthii. To blisko. Poza tym to jedyne logiczne miejsce, żebyś uzupełnił zapasy i ruszył w drogę powrotną. Spróbuj odnaleźć szlachcica o imieniu Marek Verre. Opowiedz mu o naszej sytuacji i dowiedz się jak najwięcej. O wszystkim, rozumiesz? Powołaj się na mnie.
Endoriil spojrzał na niego z zaskoczeniem.
- Przed południem przybył posłaniec, nazywał się Nuallan - mówił pospiesznie, bo smok wydawał się coraz bardziej zniecierpliwiony. - Verre zbiera patriotów, zbiera ich do walki. Tej walki, której tak wielu pragnie. Sprawdź, czy jest szansa... Czy możemy wygrać. Ja nie wiem... Zrób, co się da. Dla naszych rodaków.
- I wróć - dodał zza ich pleców Baelian, poważny jak nigdy.

Endoriil skinął głową i ruszył przed siebie, by poznać swój los. I już nigdy się nie zatrzymał.

----------------------
Spis treści znajdziesz TUTAJ