niedziela, 9 listopada 2014

ME - Siła Wiary - odcinek VI

SIŁA WIARY
ODCINEK VI
Odcinek - Poprzedni - Następny

Dzień przesłuchania komandora Sheparda, 2186, Vancouver.

Samolot z brytyjskimi dziennikarzami wylądował w Kanadzie późnym popołudniem, a od razu po zakwaterowaniu się w zarezerwowanych hotelach, przedstawiciele mediów ruszyli w Vancouver w poszukiwaniu materiału. Niektórzy od razu poszli pod centralę Przymierza i zbierali opinie ludzi, którzy oczekiwali z niecierpliwością na przesłuchanie, a inni szukali osób powiązanych z komandorem w nadziei na ekskluzywny wywiad. Od początku całej sprawy istniały dwie grupy ludzi między którymi niejednokrotnie dochodziło nawet do rękoczynów. Decyzja władz Vancouver, aby do ustabilizowania sytuacji posłać policję, była więc uzasadniona i ciepło przyjęta przez okolicznych mieszkańców. Dziennikarz i operator "London Daily" mieli rezerwację w hotelu nieopodal doków Przymierza. Rozpakowali się i podczas gdy Michael szykował się do drogi, Robert rozsiadł się na łóżku, poprawił swoje dredy, oparł wygodnie o ścianę i zapalił skręta.
- Ach, w końcu. Te przepisy linii lotniczych są nieżyciowe. Co jest złego w zapaleniu na pokładzie? - powiedział, biorąc pierwszego bucha.
- Robert... Nie sądzisz, że powinniśmy zbierać materiał? Iść w miasto, szukać poszlak? - odrzekł Michael, nieco zirytowany beztroską kolegi.
- Przyjaciele mówią na mnie RR. Reggae Robert. Usiądź, bracie, zrelaksuj się. - Wypuścił z ust sporą porcję dymu i wyciągnął dłoń ze skrętem w stronę kolegi.
- Dzięki, RR - Young odmówił gestem dłoni - musimy iść. Już wieczór, przesłuchanie jest jutro w południe, a my nie mamy nic. Konkurencja nie śpi. Latają już jak sępy nad padliną i robią wywiady, filmy i całą resztę. Nie powinniśmy się teraz relaksować...
RR zgrabnie zeskoczył z łóżka, podszedł do okna i uchylił je, jakby nie słysząc partnera.
- Wiesz, dlaczego jestem najlepszym operatorem "London Daily"? - spytał, a ostatnie promienie słońca oświetlały jego twarz. Po chwili odpowiedział sam sobie: - Bo Jah jest ze mną. Widzę, że i ty wierzysz w Boga.
Michael spojrzał w dół. Cały czas miał na szyi prezent od ojca - łańcuszek z wizerunkiem Chrystusa.
- Sam nie wiem, czy wierzę, Robercie. To bardziej prezent od ojca, niż symbol mojej wiary.
- Nieistotne. Boży symbol wisi ci u szyi. Jah jest z nami, bracie. Materiału będzie pod dostatkiem, sam ukaże się o odpowiedniej porze. Zrelaksuj się. - Znów wyciągnął dłoń ze skręcaną własnoręcznie trawką i uśmiechnął się niesamowicie szeroko, pokazując nieskazitelnie białe zęby.

Michael delikatnie się zaśmiał, chwycił skręta i pociągnął.

*

Następnego dnia Michael obudził się około dziesiątej. Przesłuchanie miało rozpocząć się o dwunastej, a Roberta nie było w pokoju. Młody Young zdenerwował się. Wziął szybki prysznic, ubrał się, chwycił dyktafon i wybiegł z hotelu. Próbował zadzwonić do swojego operatora, ale ten nie odbierał. Hotel, w którym się zatrzymali, był elementem większego kompleksu turystycznego, z którego często korzystały rodziny oficerów Przymierza. Lokalizacja była dość malownicza, jak na okolicę: przy dokach, na wzgórzu, które kwitło zielenią. U jego podnóża, odbitym światłem słonecznym błyszczało błękitne, sztuczne jezioro. Naokoło, na planie niemal idealnego koła, stały białe budynki kompleksu, najwyżej pięciopiętrowe. Na środku zbiornika wodnego była platforma, na której mieściła się restauracja o nazwie "Wyspa Nadziei". Tuż obok samej knajpki był niewielki skwer z kilkoma drzewami. Michael dostrzegł tam Roberta, który siedział w cieniu i kiwał głową w rytm muzyki, nie otwierając oczu. Young podbiegł tam co tchu.
- RR! Co ty tu, do jasnej cholery, robisz?! - krzyczał, łapiąc kolegę za ramiona i trzęsąc nim aż słuchawki wypadły mu z uszu. - Przecież za niecałe dwie godziny przesłuchanie. Nie wiem, jakim cudem jesteś najlepszym operatorem w firmie, ale zachowując się w ten sposób niedługo stracisz to miano. Nie wiem, jak tobie, ale mi zależy na pracy w "London Daily".

Czarnoskóry Robert słuchał cierpliwie wszystkich uwag swojego kolegi. Do tej pory znał Michaela tylko z widzenia, czasem mijali się w redakcji podczas wypełniania swoich obowiązków. Nigdy nie widział go tak zdenerwowanego. W końcu Young przestał mówić. RR tylko na to czekał.
- Chill, bracie. Mówiłem, że Jah nas poprowadzi. Czekałem tu na ciebie. Spójrz tam - powiedział, wskazując palcem na wielki parasol w restauracji "Wyspa Nadziei". Pod nim siedział, w charakterystycznej czapce, porucznik Jeff Moreau, a obok niego ładna brunetka. Moreau to nikt inny jak Joker, pilot SSV Normandii, fregaty Sheparda. - Twój materiał czeka kilka metrów stąd, Young. Walcz, bracie - skończył RR, mrugając lewym okiem i pokazując swój śnieżnobiały uśmiech.
Michael nie wierzył w swoje szczęście. Bóg pomógł, czy nie, to było nieważne. Niezwłocznie podszedł do pary siedzącej przy niewielkim stoliku. Przypadkiem usłyszał końcówkę rozmowy.
- Poruczniku Moreau. Naprawdę chciałabym, żebyśmy współpracowali. Dostosowywanie Normandii jako centrum dowodzenia admirała Andersona odbyłoby się znacznie szybciej, gdyby pan współpracował - mówiła młoda brunetka.
- Traynor, bo tak masz na nazwisko, tak? - odpowiedział Joker. - Przesłuchanie jeszcze się nie odbyło, więc nie byłbym taki pewny, czy Normandia w ogóle potrzebuje tego remontu.
- Decyzja zapadła, poruczniku. Sztuczna inteligencja fregaty odmawia współpracy, twierdząc, że została zaprogramowana tak, że spełnia tylko pańskie polecenia. Byłabym bardzo wdzięczna, gdyby nam pan pomógł.

W tej chwili podszedł do nich dziennikarz "London Daily" z dyktafonem w ręku. Joker westchnął. Miał dość próśb o wywiady, nie znosił ich udzielać. Wstał jeszcze zanim Young zaczął mówić i sam powiedział :
- Panie redaktorze, dowódcy zabraniają mi udzielania wywiadów - kłamał, bo żadne oficjalne polecenie nie zabraniało samych rozmów. Nie można było ujawniać detali konkretnych misji, ale wywiady jako takie nie były sprzeczne z poleceniami. - Jestem zawieszonym członkiem załogi Normandii. - Wskazał dłonią na Traynor. - Zapraszam do wywiadu z tą panią. Ona jest nowym członkiem załogi, jeszcze nie zawieszonym.

Younga nieco zatkało, tak samo jak Traynor. Ją nawet bardziej, bo do tej pory Moreau naśmiewał się z niej wprost, a teraz zrobił to pośrednio. Sugerując, że jest członkiem załogi, pozbył się dwóch problemów na raz. Natrętnego dziennikarza i rozmowy z nią.  Pilot Normandii pokuśtykał w stronę doków, a zrezygnowany Young usiadł przy Traynor.
- Dzień dobry, pani Traynor. Proszę wybaczyć, ale usłyszałem pani nazwisko. To prawda, że jest pani członkiem załogi? - spytał z nadzieją w głosie.
- Jestem w tej chwili przydzielona do prac na Normandii, ale nie jestem formalnie członkiem załogi. Przykro mi. Nie dysponuję żadnymi sensacjami.
Young chciał z niej wyciągnąć cokolwiek. Wolał nie iść na przesłuchanie z pustymi rękoma.
- W rozmowie przewinął się temat admirała Andersona i przerobienia Normandii na jego centrum dowodzenia. Czy to prawda? - spytał, włączając dyktafon.
- Jest taki pomysł. Normandia to najnowocześniejszy statek we flocie. Nadawałaby się, więc wprowadzamy na niej pewne zmiany. W tej chwili trwają intensywne prace. Poza tym, z ostatecznymi przeróbkami czekamy na wynik procesu... Proszę mi wybaczyć, ale muszę wracać na pokład. Czeka nas jeszcze mnóstwo pracy. Do widzenia - powiedziała, wstając od stolika i podążając do doków.

Young odpowiedział na pożegnanie i ucieszył się. Jakiś temat miał, ale to wciąż było mało, aby zadowolić jego szefa. Spojrzał w stronę skwerku, aby sprawdzić, czy RR chociaż odrobinę zmienił pozycję. Nie zmienił i dalej słuchał muzyki. Michael zaśmiał się bezgłośnie. Wstał od stolika i podszedł do swojego operatora. Oświadczył mu, że pora się zbierać, klepiąc go w ramię. Robert wstał i poszli w przeciwną stronę niż Joker i Traynor - do kwatery Przymierza, w której właśnie zaczynała się zamknięta część przesłuchania komandora Sheparda.

*

Tłum był trudny do ogarnięcia wzrokiem. Michael i Robert starali trzymać się razem, ale już po kilku chwilach zostali rozdzieleni. Jeden miał dyktafon, a drugi kamerę. Oddzielnie nie mogli zrobić zbyt wiele, ale nie mogli już nic poradzić. Ludzie stawali się coraz bardziej agresywni. Policja starała się jak mogła, ale kordon co kilka minut był przerywany i zamaskowane kominiarkami grupy - zarówno zwolenników, jak i przeciwników Sheparda - ścierały się ze sobą, okładając pięściami również przypadkowych ludzi. Na szczęście mundurowi wyłapywali co bardziej agresywnych i ponownie zamykali lukę w swojej formacji. Co chwilę szyki jednak łamały się choćby przez matki z dziećmi, które błagały o umożliwienie im wyjścia, kiedy zorientowały się, że przed kwaterą Przymierza nie odbywa się żaden festyn. Tysiące ludzi wykrzykiwały dziesiątki haseł, które mieszały się ze sobą. "Shepard", "bohater", "morderca", "zdrajca", "śmierć" i wiele innych. Young machał ludziom przed oczami swoją akredytacją prasową, prosząc, aby go przepuścili do przodu, gdzie ustawieni byli fotoreporterzy, ale nikt nie zwracał na niego uwagi. Był unieruchomiony. Na podwyższeniu, na którym ustawionych było kilkanaście kamer przeróżnych, światowych mediów, wylądował prom z kolejnym oddziałem policyjnym. Young dostrzegł, że - w przeciwieństwie do policjantów rozdzielających tłum - byli poważnie uzbrojeni i opancerzeni. Zapewne samym wyglądem mieli zniechęcić krewkie grupy do zamieszek. Michael myślał, że zadziałało, bo od tej pory w tłumie było nieco spokojniej. Dalej jednak nie był w stanie przedrzeć się do przodu. Zniechęcony rozejrzał się po okolicy, składającej się z wysokich budynków. Jego twarz przybrała wyraz całkowitego zaskoczenia, kiedy zobaczył jedną ze ścian siedziby Przymierza...

*

Robert od razu po zgubieniu kolegi wycofał się z tłumu i ogarnął wzrokiem okolicę. Boczna ściana budynku Przymierza była umieszczona za wąskim kanałkiem, wypełnionym wodą. Operator rozpędził się i przeskoczył przeszkodę. Przed sobą zobaczył dwóch policjantów odwróconych w stronę tłumu. Skradając się, ominął ich, przechodząc kilka metrów za ich plecami. Wszedł na balkon na parterze bocznej ściany budynku.
- No, Jah. Bądź ze mną, bracie - powiedział na głos i zaczął się wspinać. Stąpał ostrożnie, ale szło mu bardzo sprawnie. Konstrukcja budynku ułatwiała wspinaczkę. Było sporo punktów zaczepienia. Na wysokości piątego piętra spojrzał w dół. Czuł, że serce bije mu coraz szybciej. Musiał się uspokoić. Zaczął cicho podśpiewywać:

Oba, ob-serving the hypocrites
As they would mingle with the good people we meet
Good friends we have had, oh good friends we've lost along the way
In this bright future you can't forget your past
So dry your tears I say

W tej chwili noga ześlizgnęła mu się z wąskiego parapetu, na którym oparł ciężar ciała. Skrajnym wysiłkiem zdołał chwycić się tej samej półki dłonią, kiedy spadał. Podciągnął się i kontynuował wspinaczkę.
- Jah, bracie. Nie rób sobie jaj. - Wytarł spocone czoło prawą dłonią.
Gdy był na wysokości około dziesiątego piętra zaczęły do niego dochodzić głosy z wewnątrz budynku. Starał się im przysłuchiwać.
- Cokolwiek to jest... - mówił męski głos. - Jest niesamowicie potężne.
- Sprowadziliście mnie tu - odpowiadał inny mężczyzna - żeby potwierdzić coś, co już wiecie. Żniwiarze nadchodzą.
- Więc jak ich powstrzymać? - powiedziała jakaś kobieta, bardzo zatroskanym głosem.
- Powstrzymać? - odrzekł zaskoczony mężczyzna. - Tu nie chodzi o strategię i taktykę, ale o przetrwanie.
Obok Roberta, zwisającego z jednego z parapetów, wylądował gołąb i zaczął irytująco gruchać.
- A sio, wredny ptaku! Nie przeszkadzaj, kreaturo - mówił do ptaka, machając ręką, aby go przepłoszyć. Gołąb gruchnął jeszcze raz i, jakby obrażony, zamachał skrzydłami, po czym odleciał. Czarnoskóry wspinacz znów skupił się na rozmowie wewnątrz budynku. "Żniwiarze? To musiał być Shepard, a to jego przesłuchanie. Jah, jesteś wielki" - myślał.
- Jak mogli przedrzeć się przez naszą obronę? - kontynuowała kobieta.
- Co robić? - pytał mężczyzna podłamanym głosem.
- Jedyne, co możemy. Walczymy albo umieramy - odrzekł mocny, męski głos.

Robert poczuł dreszcz, kiedy to usłyszał. Zaczął łączyć fakty, ale nie zdążył dojść do żadnych wniosków. Chwilę później usłyszał niesamowicie głośny, metaliczny dźwięk i spojrzał za siebie. Coś wielkiego właśnie wypuściło wiązkę czerwonego światła, które uderzyło w salę, w której miało miejsce przesłuchanie. Nastąpiła olbrzymia eksplozja i huk, który sprawił, że Robert stracił równowagę i spadł jakieś trzy metry w dól, na jeden z większych tarasów.
- Muszę zejść, muszę zejść - mówił do siebie, leżąc. Otrzepał się i wstał na nogi. Odwrócił się w stronę Vancouver. Zobaczył ognisty deszcz. Wiedział już, co to, kojarząc fakty zasłyszane w rozmowie. Legendarni Żniwiarze atakują Ziemię.

*

Pierwszy wybuch nastąpił w kwaterze głównej Przymierza. Tłum zebrany pod nią wpadł w panikę, ludzie tratowali się wzajemnie. Kobiety starały się chronić swoje dzieci, ale nie mogły nic zrobić. Przerażeni zwolennicy i przeciwnicy Sheparda wymieszali się, próbując znaleźć drogę ucieczki. Kolejne eksplozje sprawiały, że w panikę wpadli również policjanci, do tej pory chroniący zgromadzenie. Rzucali swoje pałki, hełmy i sami uciekali. Niewiele osób zachowywało rozsądek. Byli wśród nich członkowie oddziału specjalnego policji, którzy szukali osłon i próbowali skontaktować się z dowództwem, aby dowiedzieć się, co się dzieje. Chwilę później zaprzestali tych prób. Dostrzegli dziesiątki wielkich statków, spadających z nieba i otwierających morderczy ogień w stronę zabudowań. Wtedy również część z nich spanikowała i rzuciła się do ucieczki. Michael Young był zdezorientowany. Kilka osób w tłumie krzyczało: "Shepard miał rację! To Żniwiarze! Jesteśmy zgubieni! Ratuj się kto może!". Tłum rozbiegł się we wszystkie strony. Young postanowił zostać na miejscu. Kiedy zrobiło się luźniej, podbiegł do stanowiska policji i próbował pytać, co się dzieje. Przerażone oczy funkcjonariuszy mówiły mu, że sami nie mają pojęcia. Young nie wiedział, co robić. Zadziałała psychologia tłumu i pobiegł za jedną z grupek. Wtedy zauważył coś strasznego.

Jakieś stworzenia atakowały bezbronnych i przerażonych ludzi. Sami wyglądali jak ludzie, ale już nimi nie byli. Young doskonale wiedział, co to za potwory. Podczas szkolenia w Doncaster major Burgess wyświetlał im slajdy z takimi istotami. Przymierze natknęło się na nie na Eden Prime. Nazywał je zombie, chociaż od nieumarłych z legend wiele ich dzieliło. Michael przypomniał sobie, że zombie to ludzie, którzy za pomocą technologii gethów przerabiani byli w te bezmyślne stwory. Przynajmniej wszyscy myśleli, że to technologia gethów. Young cały czas podejrzewał, że to coś więcej i teraz miał dowód. Zombie były dziełem Żniwiarzy, tak samo, jak atak gethów na Cytadelę kilka lat wcześniej. "Jacy byliśmy głupi!" - myślał. Zastanawiałby się nad tym dłużej, gdyby nie kilka tych potworów, które dopadały do ludzi i mordowały ich kilkanaście metrów od niego. Chwytały je w swoje łapy i wgryzały się w ich ciała, a niezwykle silnymi dłońmi rozszarpywały ich. Wokoło było już dużo zmasakrowanych ciał, a ulice zaczynały spływać krwią. Young stał obok knajpki, której nazwy nie znał. Kątem oka zauważył jednego z członków policyjnych służb specjalnych. Był martwy, a jego ciało przewieszone było przez niewielki płot okalający ogródek knajpy.
- On ma broń, musi mieć! - krzyknął do siebie, jakby mając wrażenie, że tylko głośne polecenie przekona jego nogi do działania. Nogi usłuchały i podbiegł do trupa.

Przyglądał się uważnie i pod ciałem policjanta ujrzał pistolet. Ukląkł z nadzieją, ale zobaczył coś, czego się obawiał. Magazynki pistoletu oznaczone były kolorem niebieskim, który oznaczał, że są w nich "ślepaki". Tym nikt się nie obroni. Michael wstał i spojrzał w głąb knajpianego ogródka i ujrzał kobietę, na którą biegły dwa zombie. Przerażona cofała się, aż jej plecy zetknęły się ze ścianą. Young chciał pomóc, ale nie wiedział jak. Opuścił głowę i spojrzał na łańcuszek, który dał mu ojciec. Wtedy, na przedramieniu policjanta, zobaczył omni-ostrze. Czym prędzej zdjął je z trupa i założył na prawe przedramię. Na chwilę zamknął oczy i przypominał sobie, jak stosować urządzenie. W Doncaster mieli kilka zajęć, które dotyczyły użycia tej współczesnej broni białej. Wiele ośrodków podchodziło lekceważąco do tego wynalazku, nie poświęcając mu więcej niż jedne zajęcia, ale dowódca ich obozu stracił oko w walce bezpośredniej z gethem i uważał, że gdyby miał wtedy omni-ostrze, to nie odniósłby swoich ran. Dlatego nie ograniczył się do pokazu slajdów i nauczył swoich podwładnych podstaw walki tym urządzeniem.

Od młodej kobiety w opałach dzieliło go kilka metrów, a po drodze dwa spore stoły, przy których zwykle klienci spożywali posiłki, rozkoszując się dobrą pogodą. Zombie już rzucały się na dziewczynę, więc Michael wszedł na pierwszy stół, rozpędził się i - wskakując na drugi - włączył omni ostrze. To zmaterializowało się, świecąc na pomarańczowo, w momencie, kiedy Young skakał z drugiego ze stołów. Spadając na jednego z przeciwników, wbił mu ostrze w kark, natychmiast go zabijając. Drugi uniósł głowę znad kobiety, ale nie zdążył obrócić ciała i dostał cios prosto między oczy. Young wyłączył broń, a jego ofiara upadła na ziemię z hukiem, nie wykazując oznak życia. Spojrzał na dziewczynę, której ruszył na ratunek i na moment go zatkało. To była Emily Wong, dziennikarka. Nie miał teraz czasu na przedstawianie się i po prostu podał jej rękę i pomógł wstać. Na ramieniu kobiety była rana. Na szczęście było to tylko draśnięcie. Ratunek przyszedł w samą porę.
- Dziękuję... - Kobieta ciężko oddychała i była w wyraźnym szoku, a jej szeroko rozwarte źrenice były wpatrzone w człowieka, który jej pomógł.
Wszędzie w okolicy ludzie wciąż uciekali w panice, a zombie było coraz więcej. Michael nie wiedział, co robić. Wtedy drzwi knajpy lekko się uchyliły i ze środka dobiegł ich głos:
- Chodźcie tu, szybko, cholera!

Błyskawicznie posłuchali nieznajomego i weszli do środka, a wąsaty - nieco otyły, łysiejący mężczyzna - zaryglował za nimi drzwi. Pomieszczenie było ładnie umeblowane. Drewniany barek, za którym były polewaki do piwa. Za barkiem ściana z różnymi winami, kieliszkami i, oczywiście, cennikiem. W środku było kilka stolików, mniejszych niż w ogródku. Na bardziej szczegółowe oględziny nie było czasu.
- Ładnie ich załatwiłeś, dzieciaku - powiedział wąsacz. - Jestem Walter, właściciel tej knajpy. Co tam się dzieje, do jasnej cholery?
Emily Wong i Young popatrzyli na siebie. Oboje wiedzieli, kto stoi za atakiem.
- To Żniwiarze - powiedzieli niemal równocześnie. Dziennikarka nieco się zdziwiła.
- Żniwiarze? - Zza baru wyjrzało dziecko, na oko dziesięcioletnie. - Te potwory, o których mówią w telewizji? - spytał z zachwytem chłopak.
- Tak, te same... - odpowiedziała mu Wong, spuszczając głowę. W tym momencie zrozumiała, że wszystko, co mówił komandor Shepard, w tej jednej chwili okazało się prawdą. Koszmar wkroczył w rzeczywistość i zaczął nią rządzić. Złapała się dłońmi za głowę i zatkała uszy, słysząc krzyki ludzi masakrowanych przed knajpą. Skuliła się na ziemi niczym małe, przerażone dziecko.
- Co robimy? - pytał zaniepokojony Walter.
- Musimy uciekać... Jak najdalej - odrzekł Young.
- To wiem, ale gdzie? Jak? Na ulicach jest rzeź. Wszyscy giną, a te... koszmary zabijają kolejnych. - Wąsaty mężczyzna stał przy barze, chwycił otwartą butelkę wódki i wziął dużego łyka.
- Tato... - powiedział syn Waltera.
- Cicho, Max - uciszał go. - Myślimy, jak tu ujść z życiem.

Wewnątrz knajpy zapadła cisza. Skulona pod barem Emily nie była wstanie myśleć racjonalnie. Young wiedział, że muszą wydostać się z miasta, ale nie miał pojęcia jak. Walter znowu napił się wódki.
- Tato... - ponowił próbę Max - może pójdziemy kanałami?
Walter uniósł głowę. Jego syn uwielbiał bawić się z kolegami w miejskich kanałach. Musiał znać tam każdą ścieżkę, bo ojciec nie raz i nie dwa szukał go godzinami, a w końcu znajdywał wieczorem w domu i prał jego tyłek na kwaśne jabłko.
- To... To ma sens... Chłopak jest nieznośny z tymi kanałami, ale przysiągłbym, że zna je jak własną kieszeń... Zwykle nudził się w knajpie i wymykał się tylnym wejściem. Tam, w chodniku, jest studzienka. Tamtędy schodził... - powiedział Walter, odstawiając wódkę na barek.

Young rozważał sytuację. Głównym wejściem uciec nie mogli. Była ich czwórka. Przerażony wąsacz, załamana dziennikarka, niegrzeczny dzieciak i on - Michael Young. Na całą grupę przypadała jedna broń - omni-ostrze. Z ulicy dobiegały strzały z broni palnej. Dziennikarz "London Daily" podszedł do okna i ostrożnie wyjrzał przez żaluzje, mając nadzieję, że wróg spotkał się z oporem. Okazało się jednak, że strzelał ktoś inny. Kolejne potwory. Takich nie widział nigdy, ale ich głowy były podobne do głów batarian... Te stwory były groźniejsze, bo na tyle inteligentne, że posługiwały się karabinami. Młody Anglik widział ludzi upadających pod ogniem wroga, ale nie mógł im pomóc. Zacisnął wargi i wrócił do grupy.
- Młody, naprawdę jesteś w stanie wyprowadzić nas z miasta tymi kanałami? - spytał chłopaka.
- Tak, stary - odpowiedział Max, krzywiąc się za nazwanie go "młodym". - Trzeba zejść studzienką w dół, a potem w prawo i w lewo... A potem znowu w prawo i - zastanawiał się, bawiąc się palcami swoją dolną wargą.
- Dobra, prowadź - zadecydował Young, dziwiąc się, że powierza los ich wszystkich dzieciakowi, ale innej opcji nie widział. Podszedł do Emily i pomógł jej wstać. Cała czwórka wyszła przez zaplecze w wąską uliczkę. Studzienka była tuż obok i schodzili w dół, po kolei. Najpierw Max, następnie Emily, Walter, a na końcu Michael. Tuż przed wyjściem, Walter przezornie zebrał do trzech plecaków jedzenie i picie, jakie tylko miał pod ręką. Sądził, że może się przydać.

*

Szli kanałami już godzinę. Nie natknęli się na nic, poza kilkoma szczurami, które piszczały na nich agresywnie, jakby wściekłe za wtargnięcie do ich królestwa. Było ciemno, wilgotno, a do ich nozdrzy dochodziły nieprzyjemne zapachy. Raz na jakiś czas przechodzili pod innymi studzienkami, znad których docierały do nich odgłosy rzezi, która miała miejsce na ulicach Vancouver.
- Czy ty mnie znasz? - spytała Emily Wong, kierując wzrok w stronę Younga. - Takie odniosłam wrażenie.
- Nie znam cię, ale wiem kim jesteś - odpowiadał Young. - Też jestem dziennikarzem. Michael Young. Miło mi poznać.
- Heh, maniery w takiej chwili. Ładnie... Skąd dziennikarz ma takie umiejętności, którym zawdzięczam swoje życie?
- To długa historia. Pogadamy o niej, jak się wydostaniemy z tego miejsca.
- Cicho być, bo nas usłyszą - uciszał ich Walter, wciąż przerażony.

Jego syn był dobrym przewodnikiem. Faktycznie znał podziemne drogi lepiej, niż Michael znał Londyn. Dziennikarz był pod wrażeniem. Po upływie kolejnych trzydziestu minut znaleźli się u kresu drogi. Kanał kończył się, a przed nimi było około dwumetrowe zejście. nie było żadnych schodów, ani drabiny, więc musieli sobie radzić sami. Michael ostrożnie zawisł z krawędzi, trzymając się jej dłońmi i zeskoczył, a upadając zrobił przewrót wprzód, aby jego nogi nie przyjmowały całej siły upadku. Potem Walter pomógł zejść Emily, a Michael asekurował. Następnie zszedł Max, wraz z ojcem. Pokonali kilkumetrowe, śmierdzące bajoro, sięgające im do kostek i przeszli na drugą stronę. Mieli szczęście, bo przed nimi był las. Kanada była jednym z większych i mniej zagospodarowanych krajów na świecie. Lasy - w przeciwieństwie na przykład do krajów beneluksu, czy Japonii-  wciąż tam były i zajmowały pokaźne połacie terenu.

Zapadał wieczór. Gdy wchodzili w las, obejrzeli się. Za nimi widniał przerażający obraz. Jasna łuna roztaczała się nad miastem. Mimo zapadającego zmroku, w Vancouver było jasno od płomieni, a Żniwiarze strzelali rzadziej. Michael zorientował się, że teraz celują w konkretne miejsca, likwidując zlokalizowane punkty oporu Przymierza. Young zwiesił głowę zrezygnowany i  poprowadził swoją grupę w głąb lasu.

---------------------------------
Co myślicie o początku inwazji Żniwiarzy oczami Michaela Younga i RR ? ;) . Zapraszam do wyrażania swojego zdania