piątek, 20 grudnia 2013

ME Po zakończeniu - Epilog

MASS EFFECT
PO ZAKOŃCZENIU 


Odcinek IIIIIIIVVVIVII

EPILOG




Kilka tygodni później


Wiosna była w pełni. Wszystko kwitło, a świat przybrał kolorowe barwy. Tłum ludzi, zebranych na wielkich polach pod Londynem, stawał się coraz większy. Można ich było liczyć w tysiącach. Nic dziwnego, to była ważna uroczystość. Wielkie telebimy poustawiano co kilkadziesiąt metrów, aby jak największa liczba osób mogła usłyszeć i zobaczyć to wydarzenie. Przekrój zgromadzonych był niesamowicie szeroki. Całe rodziny ludzi, krogan, asari, salarian, turian oraz pojedynczy quarianie, drelle, a nawet batarianie. Dostrzegało się także elkorów i volusów. Wszyscy chcieli uczcić odejście wielkiego człowieka. Jednego z największych w historii galaktyki. Najbliżej mównicy, z której za chwilę miały paść pierwsze słowa, siedzieli - na ustawionych w równym rzędzie krzesełkach - najważniejsi dygnitarze i najbliżsi towarzysze zmarłego. Osoby, którym wiele zawdzięczał i które wiele zawdzięczały jemu. 



Oczekiwanie na przemówienie trwało kilka minut. W tym czasie na telebimach pokazywano czarno-białe zdjęcie zmarłego. Wszyscy o nim słyszeli, był bohaterem. To on był na Cytadeli w ostatnich chwilach przed rozprzestrzenieniem promienia. Jego wizerunek był szeroko znany. Całym swoim życiem świecił przykładem, a jego kariera była wzorem dla wszystkich zaczynających karierę militarną oraz wizytówką programu N7, który skupiał najbardziej uzdolnionych żołnierzy Przymierza, poddawanych najcięższym próbom. Działania zmarłego sprawiły, że w ostatnich tygodniach miał miejsce ewenement, mianowicie: do dowództwa N7 zaczęły wpływać prośby o przyjmowanie w swoje szeregi innych ras. 

Wspomniane pierwsze rzędy pełne były osób, które dobrze znały zmarłego. W honorowym miejscu siedział admirał Piątej Floty Przymierza - Steven Hackett, a obok niego przedstawiciele flot ras sprzymierzonych, w tym turiański Prymarcha Victus oraz oficjele typowo polityczni, w tym ocaleni członkowie Rady Cytadeli. Grupy fotoreporterów i kamerzystów uwijały się jak w ukropie, chcąc złapać jak najlepsze ujęcia tych osobistości. Transmisja, dzięki kilku wzniesionym ostatnio na orbitę satelitom, była pokazywana na całej planecie. 

W drugim rzędzie znalazły się osoby, z którymi zmarły współpracował. Najbardziej po prawej siedział nowo mianowany turiański generał - Garrus Vakarian, a obok niego admirał quariańskiej floty - Tali Zorah vas Normandy i ludzkie Widmo - Ashley Williams. Ramię w ramię z nią usiadł najnowszy nabytek programu N7 - James Vega. Tuż przy nim wierciło się, na zbyt małych dla siebie siedziskach, dwóch krogan z klanu Urdnotów: Wrex - główny wódz tej rasy oraz Grunt, jego pierwszy oficer. Kolejne miejsca zajmowali: Jacob Taylor wraz ze swoją brzemienną żoną - Brynn Cole - a także dwie przedstawicielki rasy asari: doktor Liara T'Soni i egzekutorka Samara. Najbardziej po lewej stronie siedzieli: Miranda Lawson, major Coats, Kahlee Sanders oraz Jack. W trzecim rzędzie byli miedzy innymi: pilot Steve Cortez, Samantha Traynor, Kenneth Donnely, inżynier Adams, doktor Karin Chakwas, kapral Young i wiele innych osób. 

Nagle na podest wyszedł człowiek. Publiczność ożywiła się, czekając na przemówienie, ale okazało się, że to tylko technik, który gestami dłoni zaczął uciszać zebrany tłum. Podszedł do mównicy, dokonał oględzin i cofnął się do kotary, zza której po chwili wyszedł kulejący mężczyzna. Członek obsługi pomógł mu pokonać kilka metrów, które dzieliły ich od centralnego miejsca podestu. Stuknął dwukrotnie w mikrofon, upewniając się, że urządzenie jest sprawne. Echo tych stuknięć pobrzmiewało z głośników kilkunastu telebimów ustawionych wokoło. Tłum spoważniał i ucichł. Panowała kompletna cisza. Tysiące spojrzeń powędrowało w stronę ubranego w mundur Przymierza kulawego mężczyzny, który zaczynał przemowę: 

- Zebraliśmy się tu, aby uczcić odejście człowieka, który oddał za nas wszystkich życie. Zrobił to, abyśmy mogli stać tutaj, cieszyć się zielenią drzew, czuć zapach świeżych kwiatów, słuchać radosnych chichotów naszych dzieci. - Tu przerwał na moment i ciężko odetchnął. Widać było, że ta przemowa stanowi dla niego nie lada wyzwanie. Po chwili kontynuował: - Stoję tu, ponieważ dla mnie i dla moich przyjaciół był on kimś więcej niż bohaterem z widów, kimś więcej niż posągową postacią. Mieliśmy z nim styczność, byliśmy przez niego, jakby to powiedzieć, dotknięci. - Wyjął z kieszeni chustkę i przetarł czoło, ścierając spływające po skroniach stróżki potu. - Wszyscy czegoś się od niego nauczyliśmy. Był wspaniałym nauczycielem. Może robił to nieświadomie, ale pokazał nam wartość życia każdego człowieka, każdej rasy. Pokazał, czym jest i ile może znaczyć, jak wiele zmienić, siła przyjaźni i wspólne działanie. 

Wszyscy patrzyli na przemawiającego z wielkim szacunkiem. Był przecież nie mniej rozpoznawalną postacią od zmarłego. W wyniku swoich działań podczas wojny stał się idolem, legendą. 

- Dla mnie był mentorem, ojcem - kontynuował. - Wspierał mnie, kiedy potrzebowałem pomocy, nawet kiedy odwracali się ode mnie inni. Był wymagający, ale sprawiedliwy. Napawa mnie dumą, że w ostatnich chwilach... nazwał mnie synem - powiedział komandor John Shepard, pierwsze ludzkie Widmo, głównodowodzący Normandii i bohater Cytadeli. 

Atmosfera była niesamowicie wzniosła. Wiele kobiet unosiło do oczu chusteczki, ocierając łzy wzruszenia. Mrugały tysiące fleszy. Ostatnie pożegnanie admirała Andersona było końcowym akcentem tej tragicznej wojny i początkiem nowej, lepszej przyszłości, za którą życie oddały miliony żołnierzy wszystkich ras. 

- Sprawmy, aby to, co dał nam on i wszyscy polegli w tej wojnie, nie poszło na marne. Cieszmy się tym, co od nich otrzymaliśmy i pielęgnujmy pamięć o tych, którzy nie mogą się z nami radować. 

Komandor nie wiedział, jak zakończyć przemowę, więc po prostu odwrócił się i zaczął powoli iść w stronę kotary. Odmówił gestem dłoni, kiedy człowiek z obsługi chciał mu pomóc. Wśród tłumu rozległy się pierwsze oklaski, które w ciągu chwili zamieniły się w wielką, entuzjastyczną wrzawę. Tłum wiwatował, krzyczał. 

Wojna była skończona. 


.



Za kotarą czekali na niego Joker i Javik. 

- I jak wyszło, chłopaki? - spytał Shepard. 
- Zawsze miałeś niezłe przemówienia, komandorze, ale słyszałeś ich reakcje!? Założę się, że już drukują kubki i koszulki z twoją podobizną. Może i ja znajdę się na jakichś serwetkach - uśmiechnął się Joker. - Co ty na to, Javik? Odpuścisz mi serwetki? Błagam! Na co ci serwetki? Przecież wydasz tę książkę z Liarą, prawda? 
- Zastanawiam się nad tym - odparł ostatni proteanin. - Nie wiem jeszcze, jak ją nazwać. 
- Hmmm, pomyślmy - Joker zmarszczył brwi. - Może "Przygody Proteanina Prota", tak jak proponowałem wcześniej? 

Javik zaczął żałować, że nie ma pod ręką żadnej śluzy, ale zanim się odezwał, komandor wpadł na pomysł. 
- "W ostatnim cyklu" - skończył Shepard, śmiejąc się szczerze. 

KONIEC 
-------------------------------------------------------------- 
Tak kończy się moje opowiadanie. Jeśli macie jakiekolwiek opinie, uwagi, poprawki, to piszcie śmiało w komentarzach :)

ME Po zakończeniu odcinek VII

MASS EFFECT
PO ZAKOŃCZENIU 


Odcinek IIIIIIIVVVI, Epilog

ODCINEK VII
OSTATNI WYSIŁEK

I


W okolicach Londynu panowało głębokie poruszenie. Do boju ruszała właśnie grupa kilkudziesięciu promów wypełnionych po brzegi uzbrojonymi po zęby żołnierzami. Kiedy rozeszła się wiadomość, że jakiś oddział rusza bez przyzwolenia londyńskiej komisji, niektórzy ludzie, szczególnie cywile, podchodzili do nich z pogardą i nazywali renegatami, a nawet dezerterami. Zamiast zostać na miejscu i bronić ich, kilkuset marine rusza na jakąś samozwańczą misję. Cywile początkowo nie znali celu wyprawy, bo sieć komunikacyjna działała na razie jedynie w kręgach wojskowych. Nikt z ochotników nie zamierzał jednak robić z celu tajemnicy. "Ruszamy ratować komandora Sheparda" - na dźwięk tych słów każdy złorzeczący człowiek natychmiast zmieniał zdanie. Zdarzali się tacy, którzy sami chcieli przyłączyć się do misji. Oferowali swoją skromną pomoc, dawali jakieś drobiazgi na szczęście. 



.

Garrus wsiadał właśnie do ostatniego z promów. Był dowódcą grupy "Palaven" - największego, obok "Kalros", oddziału uczestniczącego w Operacji Akuze - składającej się ze stu żołnierzy podzielonych na trzy pododdziały: Garrusa, Javika i Younga. Oddział ten miał za zadanie ostateczne uderzenie na archiwa Przymierza i przesłanie niezbędnych danych na pokład Normandii, z której Joker przekazałby je Mirandzie. Sukces lub porażka Garrusa oznaczałyby zwycięstwo lub klęskę całej operacji. Gdy pilot odpalał silniki, z tłumu wybiegła mała dziewczynka, puszczając dłoń matki i wyciągając rękę w stronę turianina. Gdy dotarła do promu, Garrus ujrzał w jej rączce mały kwiatek. Był piękny. Nie znał ziemskiej flory, ale do te pory nie widział tu nic poza zgliszczami, ruinami i spalonymi miastami. Przyjął od niej podarek i włożył sobie za rękawicę, uśmiechając się. Większość ludzi ten uśmiech odrzucał. Dziewczynka, w przeciwieństwie do innych, nawet żołnierzy, nie bała się turianina z oszpeconą twarzą. Jej buzia uśmiechnęła się wesoło, a policzki zaróżowiły się. Garrus odesłał ją skinieniem głowy w stronę matki i zamknął Kodiaka. Uśmiech zniknął z jego twarzy. Wznieśli się w powietrze. Przyszedł czas na rozmyślanie i rozmowy. Mimo znacznej prędkości promów, podróż przez Atlantyk miała trwać kilka godzin. Ostatecznie na promy załadowano 370 ludzi, zgrupowanych w pięć oddziałów. 



.

W międzyczasie Young opowiadał Javikovi i Garrusowi o czasach Krzysztofa Kolumba i wielu próbach przepłynięcia przez ocean. Rejsy trwały wiele tygodni, więc on sam cieszył się z posiadania całkiem niezłych promów. Garrus słuchał z zaangażowaniem, ciesząc się, że może skupić na czymś uwagę. Javik siedział z boku i pogrążył się w myślach, opierając łokcie na kolanach i chowając głowę w dłoniach. 



W promie z dowódczynią drużyny "Thessia" - Liarą - leciała inna asari - Samara. Podczas całego lotu wymieniły tylko kilka zdań. Rozmowa wyraźnie się nie kleiła. Obie były przybite zagładą rodzinnej planety i nadal nie miały informacji, jak teraz wygląda ich ojczyzna. Zadanie "Thessi" polegało na osłanianiu biotyką drużyny "Palaven". Z tego powodu w skład oddziału wchodzili niemal wyłącznie biotycy. Do archiwum Przymierza prowadziła jedna droga, wiodąca przez zbudowany wysoko nad ziemią most. To na nim miały powstać stanowiska z osłonami biotycznymi, które powstrzymałyby przeciwnika, kiedy ten zorientuje się, gdzie jest prawdziwy cel wyprawy i skieruje tam swoje siły. 



"Eden Prime", kierowana przez Widmo Williams i członka programu N7 - Jamesa Vegę, nie była zbyt liczna, ale składała się z najtwardszych komandosów, których z ochotników wyselekcjonował major Coats. Ich zadaniem było wspomaganie siłą ogniową drużyny "Thessia". Obrona mostu była kluczowa, aby "Palaven" mógł wycofać się na czas i nie niepokoić się o swoje tyły. 


Drużyna "Kalros" - z Gruntem i Jack jako dowódcami - była najpotężniejsza i bardzo wszechstronna. W jej skład wchodziło wielu doświadczonych żołnierzy, utalentowani biotycy i kilku inżynierów. Ciężka broń, taka jak: wyrzutnie rakiet Kobra, mnóstwo różnego rodzaju granatów oraz przenośne stanowiska potężnych karabinów maszynowych. To wszystko miało im umożliwić atak na główne siły Żniwiarzy i związanie ich walką. Wszyscy wiedzieli, że "Kalros" poniesie najcięższe straty. Grunt ochoczo zgłosił się na dowódcę i nadał nazwę swojej grupie. Impet ich uderzenia miał zasugerować wrogom, że celem misji jest odbicie Vancouver. 

Ostatnią drużyną, od której zależało niezwykle wiele, była grupa "Rannoch" z Tali i Zaeedem. Mieli zdesantować się tuż przy centrali komunikacyjnej Żniwiarzy. Najemnik - wraz ze swoimi ludźmi - miał przebić się do budynku w możliwie najcichszy sposób. Musiał wybić załogę, nie dając im szans na ostrzeżenie innych. Potem do akcji miała wejść quarianka ze swoim zespołem inżynieryjnym. Musieli unieszkodliwić zautomatyzowaną obronę wroga, przeróżne wieżyczki i wszelkie inne środki obronne, które tylko zdołaliby odłączyć. Ułatwiłoby to zadanie pozostałym. Nadrzędnym celem grupy "Rannoch" było jednak zerwanie komunikacji między wojskami Żniwiarzy. Ruszali do walki kilka minut przed resztą. 

Operację Akuze z pokładu Normandii nadzorowali Samantha Traynor, Joker i major Coats. Tuż po wyłączeniu komunikacji przez Tali, mieli oni zlikwidować obronę przeciwlotniczą Vancouver, strzelając z działa Thanix. Nie wiedzieli, czy Żniwiarze z niej korzystają, ale pozostawienie takiej broni w rękach wroga byłoby czystą głupotą, która mogłaby kosztować życie wielu ludzi na pokładach promów. Poza tym zniszczenie tych dział z pewnością wzmoże we wrogu przekonanie, że celem misji jest frontalny atak na Vancouver. 

Niedługo mieli lądować. Słońce zachodziło. Operacja miała zacząć się o zmierzchu. Garrus spojrzał na swój oddział. Wszyscy siedzieli skoncentrowani. Nikt już nie rozmawiał. Kilku żołnierzy nerwowo podrygiwało nogami, niektórym trzęsły się dłonie, a inni z całych sił ściskali poręcze promu. 

Szeregowy Ramirez wyglądał inaczej niż zwykle. Kosmyk siwych włosów na prawej skroni to jedyne, co pozwoliłoby go teraz poznać Samarze, jeśli leciałaby tym samym promem. Swoją bezcenną kurtkę zostawił w domu zaprzyjaźnionej, londyńskiej rodziny. Oddychał powoli, wpatrzony w pokład Kodiaka. Ruszył na tę misję. Dla Sheparda. 


II

Major Coats zajął miejsce na prawo od Jokera, przechodząc ze swojego wózka na fotel, który kiedyś zajmowała EDI. Tuż za nimi, przy pulpicie komunikacyjnym, siedziała Traynor. Ustawili radio na ustaloną wcześniej częstotliwość i odezwali się: 
- Tu Normandia. "Rannoch", słyszycie mnie? - powiedział porucznik Moreau, wpatrując się w swój pulpit, błyszczący dziesiątkami różnych wskaźników. 



Cała trójka miała nadzorować komunikację między drużynami. Priorytetem była łączność z "Palavenem", który musiał wysłać dane Cerberusa niezwłocznie po ich skopiowaniu na datapad. Dopiero z Normandii można było je przekazać Mirandzie, która była już gotowa do rozpoczęcia ostatecznej operacji Sheparda w bunkrze pod Londynem. Wspomagali ją doktor Cole, doktor Archer oraz Karin Chakwas. 



- Tu "Rannoch". Słyszymy was głośno i wyraźnie - usłyszeli charakterystyczny głos Tali. - Właśnie podchodzimy do lądowania przy centrali komunikacyjnej wroga. Natychmiast po zakłóceniu ich łączności wyślę wam sygnał i będziecie mogli usmażyć te działa przeciwlotnicze. Zaeed już rusza - skończyła meldunek. 



Joker i Traynor popatrzyli na siebie. Zaczęło się - pomyśleli oboje, czując, że z emocji ściskają im się żołądki. 


.

Zaeed Massani wyskoczył z promu wraz z grupą ośmiu towarzyszy z czasów działania w grupie najemników - Błękitnych Słońc, której niegdyś przewodził. Byli zgraną drużyną, rozumieli się bez słów. Uzupełniał ich człowiek polecony przez kaprala Younga. Kiedy wszyscy byli jeszcze w Londynie, Vega spytał najemnika czy dadzą sobie radę z tym zadaniem. Może być tam sporo wrogów - mówił. Zaeed odrzekł mu, że każdy członek jego oddziału zabił więcej wrogów niż Vega zjadł kotletów. 



Dziesięcioosobowa grupa opuściła prom około dwustu metrów od centrali, aby mieć jak największe szanse na zaskoczenie wroga. Drużyna przemieszczała się bezszelestnie w stronę głównego wejścia. Zaeed szedł na przedzie. Dotarł do sporej skały, wyjrzał zza niej i uniósł rozłożoną dłoń, nakazując reszcie zatrzymanie się. Dwa kanibale na straży - pokazał gestami prawej dłoni. 



- Cholera, musimy urządzić rzeź już teraz - powiedział szeptem jeden z jego podkomendnych, świeżak zabrany z polecenia. 


Dowódca oddziału parsknął, a jego ludzie cicho się zaśmiali. 
- Patrz i ucz się - odrzekł lekceważąco Zaeed, po czym otworzył naramiennik i wyjął dwa noże. Wychylił się zza skały i w mgnieniu oka wyrzucił oba, zabijając wrogów na miejscu. Świeżak tylko uniósł brwi z wrażenia. Ruszyli dalej. 

Budynek był nieduży. Oddział zajął miejsca po obu stronach wejścia. Zaeed spojrzał w stronę skały, zza której niedawno zabił dwóch kanibali. Była tam już Tali wraz ze swoimi inżynierami. Oboje skinęli głowami, patrząc sobie w oczy. 
- "Niebiescy" na lewo, "czerwoni" na prawo. Zarąbać wszystko, co się tam rusza. Nie ma litości - wyszeptał agresywnie Massani, po czym wbiegł do budynku i ruszył na prawo, na czele "czerwonych". 

Tali usłyszała kilka serii wystrzałów, jakąś szamotaninę, dochodzącą ze środka budynku. Chwilę później na próg wyszedł Zaeed. Jego zbroja ociekała krwią, a z lufy broni wciąż unosił się lekki dym. Uśmiechał się na swój obrzydliwy sposób, dając do zrozumienia, że to nie jego krew. Quarianka wiedziała, że wykonał zadanie. Ruszyła biegiem, a za nią inżynierowie. 
- "Niebiescy" na zewnątrz, osłaniać nas. My pilnujemy naszych złotych rączek - wydał polecenie najemnik. 

Tali od razu zabrała się do pracy. Inżynierowie rozstawili niezbędny sprzęt i szykowali się do hakowania wszelkich metod komunikacji wroga. Wokoło były ciała dwóch grasantów i kilkunastu straszliwie zmasakrowanych kanibali. Dobrze się bawiłeś, Zaeed - pomyślała quarianka. Nie mieli dużo czasu. Kwestią kilku, może kilkunastu minut było przybycie Żniwiarzy w celu sprawdzenia, czemu ich "koledzy" się nie odzywają. 

- Skończyłam. Wszystkie wieżyczki i miny przeciwpiechotne powinny być odłączone - oznajmiła Tali, pytając od razu swoich podwładnych: - A wy? Skończyliście? 
- Jeszcze chwilka... Moment... Tak, szefowo. Sukinsyny nie mają już między sobą żadnej łączności radiowej! - krzyknął z radością jeden z jej ludzi. 

Tali włączyła swój omni klucz i wysłała do Normandii sygnał oznajmujący wykonanie zadania. Inżynierowie i grupa najemników Zaeeda pobiegli w stronę promu. Nie natknęli się na żadne siły wroga. Kiedy wsiadali do Kodiaków, usłyszeli potężną eksplozję, a potem drugą i trzecią. Tali zacisnęła pięść w geście triumfu. Działo Thanix właśnie usmażyło obronę przeciwlotniczą. Pozostałe drużyny mogły ruszać do natarcia. 


III

Promy z członkami grupy "Kalros" ruszyły do akcji od razu po usłyszeniu eksplozji. Wstępne skany okolic Vancouver wykazały, że główne siły wroga stacjonują nad zatoką False Creek i to właśnie tam udali się piloci. Po chwili żołnierze usłyszeli odgłosy wystrzałów i dźwięki kul trafiających w Kodiaki. Wiedzieli, że wielu z nich zginie. Mieli zdesantować się przy samym brzegu zatoki i ruszyć szturmem na pozycje wroga, zdobyć je, a w miarę możliwości opanować również kolejne stanowiska, by związać walką jak największe siły wroga. Po otrzymaniu sygnału, który potwierdzałby sukces "Palavenu", mieli wycofać się do promów i ewakuować się. 



Kodiaki wylądowały i otworzyły boczne drzwi. Stu pięćdziesięciu dzielnych marine ruszyło do szturmu przez plażę, a pozostali w promach żołnierze otworzyli ogień z działek przymocowanych do pokładów Kodiaków. Na niewielkim wzgórzu przed sobą widzieli kilkuset wrogów w popłochu zajmujących pozycje obronne. Udało się osiągnąć element zaskoczenia. Stanowiska wielkich karabinów maszynowych nie były jeszcze obsadzone. Grunt i wszyscy jego żołnierze pruli z broni szturmowej, strzelb i pistoletów maszynowych, nie zwracając uwagi na szukanie osłon. Po prostu biegli przed siebie. Chcieli wybić jak najwięcej wrogów, niwelując przewagę liczebną Żniwiarzy, zanim ci się zorganizują. W odległości około trzydziestu metrów widzieli wał ziemny, który był ich pierwszym celem. Stanowił pierwszą, dobrą osłonę. 



Kroganin dostrzegł kątem oka dwóch grasantów, biegnących co sił ku stanowisku wielkiego karabinu, który mógł zdziesiątkować napastników. 

- Zabić ich! Natychmiast! - krzyknął członek klanu Urdnotów, wskazując ich dłonią, ale żołnierze byli w amoku. Nacierali przed siebie i nie dostrzegli biegnących nieco z boku grasantów. 

Kilkanaście metrów od kroganina stała Jack, która jako jedyna usłyszała jego krzyk. Skupiła się i wyrzuciła z dłoni potężną, biotyczną falę uderzeniową, która wyryła w piasku kilkumetrowy rów i dotarła aż do miejsca, które wskazał towarzysz. Grasanci zostali rozerwani na strzępy. Grunt od razu zwołał kilku ludzi, z którymi ruszył w stronę stanowiska KM-u. Od razu po dobiegnięciu na miejsce żołnierze obrócili broń i otworzyli morderczy ogień. Po utracie kaemu Żniwiarze w popłochu wycofywali się za drugą linię obrony. Jack dostrzegała, że ta była już dobrze zorganizowana. Oddział dobiegł do niewielkiego wału ziemnego. 

- Cholera jasna. Dobrze poszło, ale musimy iść dalej. Widzisz ich umocnienia? Natarcia na drugą linię możemy nie przeżyć. Jakie mamy straty? - Jack zwróciła się do Grunta, opierając plecami o wał. Jej klatka piersiowa falowała w rytm przyspieszonych oddechów. 

- Kilkunastu zabitych i rannych. Niewielkie straty, jak na taką akcję, he, he - odparł młody kroganin, po czym krzyknął do reszty: - Ludzie! Wymienić pochłaniacze ciepła. Ranni wycofywać się do promów! Stanowisko kaemu, osłaniajcie nas. Odwagi! Za Sheparda! - wydarł się Grunt, po czym wybiegł zza wału i ruszył co sił w nogach w stronę drugiej linii umocnień wroga. Tuż za nim pobiegła Jack, a za nią runęło ławą ponad stu ludzi, krogan, turian i salarian. Wszyscy krzyczeli. Chwilę potem spadła na nich burza ognia z dziesiątek karabinów i granatów. 


IV

Oddziały "Thessia" i "Eden Prime" liczyły w sumie stu dwudziestu żołnierzy. Promy, na których pokładach byli, od razu po otrzymaniu sygnału ruszyły nad most, który był jedyną drogą do siedziby Przymierza. Stanowisko obrony miało być ustawione po stronie dalszej od archiwum i uniemożliwić Żniwiarzom przebicie się. Kilka chwil po nich, na stronie bliższej, miał wylądować oddział "Palaven". 



Od razu po dotarciu na most oddział biotyczny stawiał wielkie, potężne bariery, a podopieczni Williams i Vegi robili zwykłe osłony z tego, co tylko mieli pod ręką. Niewielkie auta, ławki, kosze na śmieci. Wszystko, co mogłoby stanowić jakąkolwiek przeszkodę dla kul. Na razie nie spotkali się z żadnym oporem, co bardzo im odpowiadało. 



- Grunt i Jack świetnie się spisują. Wszystkie siły odciągnięte - powiedziała Samara, spoglądając nad oddaloną o około dwa kilometry zatokę, z której dobiegały odgłosy zaciętej walki i unosiły się kłęby dymu. Co kilka chwil z oddali słychać było przytłumione huki licznych eksplozji. 

- Na razie odciągnięte, ale niedługo tu będą. Oni wykonują swoje zadanie. My musimy wykonać swoje - odpowiedziała Liara, koncentrując się i wspomagając swój oddział w stawianiu osłon. 


Ashley Williams, zadowolona z wyglądu prowizorycznych umocnień, odezwała się przez omni klucz: 
- Jesteśmy gotowi na wasze przybycie, "Palaven", ruszajcie do akcji! - zakomunikowała Garrusowi. 

Kilkadziesiąt sekund później, po drugiej stronie mostu, pojawiły się promy, z których zrzucono liny. Na nich schodziło w dół stu żołnierzy. Od razu potem ruszali w stronę kompleksu Przymierza. Dzieliło ich od niego zaledwie dwieście metrów. 

Garrus i Javik przystanęli na chwilę. Bez słowa patrzyli się na towarzyszy po przeciwnej stronie. Wymiana spojrzeń trwała kilka sekund. Zaraz potem proteanin i turianin dołączyli do Younga i objęli dowództwo nad swoimi drużynami. Ruszyli w stronę niewielkiego placu, który oddzielał ich od celu. 

Kilkanaście sekund później na osłony biotyczne "Thessi" ruszyło kilka pustoszycieli - zmutowanych raknii, wielu grasantów i kanibale wspomagane przez zombie. James Vega, Ashley Williams, Samara oraz Liara walczyli, aby dać Garrusowi jak najwięcej czasu na pozyskanie danych. 


V

Już na placu zaatakowały ich zmutowane raknii oraz rzesza zombie. 

- Strzelajcie do zombie. Ja i Javik zajmiemy się pustoszycielami - wydał rozkaz Garrus. 



On i proteanin wiedzieli, jak zabijać zmutowane raknii. Celowali tylko i wyłącznie w głowę, a przynajmniej w coś, co głowę przypominało. Trafienie w "worki" na ciele potwora spowodowałoby uwolnienie od kilku do kilkunastu niezwykle nieprzyjemnych małych, cybernetycznych stworów. Pustoszyciele padły po kilku strzałach. Żołnierze byli zdumieni. Gdy wojna trwała w najlepsze, oni męczyli się z tymi koszmarami przez kilka minut, tracąc przy tym wielu kolegów. Teraz odczuwali dumę z tego, że walczą u boku takich wojowników. 



Zombie zabito bez większych problemów. Plac został opanowany. 
- Young, ty i twój oddział macie ustawić tu jak najmocniejszą obronę i nie dać się przejść, jeśli padnie most. Choćby nie wiem co, żaden Żniwiarz nie może tędy przejść - stanowczo powiedział Garrus, opierając dłoń na ramieniu kaprala i patrząc mu głęboko w oczy. 
- Tak jest! - krzyknął Young. Kiedy pozostałe drużyny ruszyły do środka kompleksu, kapral wyjął zza pancerza wisiorek z krzyżykiem i pocałował go, przeżegnując się. 


.

Drużyny Garrusa i Javika - łącznie czterdziestu ludzi - weszły szturmem do archiwów. Celem była główna sala i pakiet danych zarekwirowanych Cerberusowi. Do pobocznych sal żołnierze wrzucali granaty, po czym wkraczali do środka i rozstrzeliwali przeciwników, którzy przetrwali eksplozje. Po upewnieniu się, że pomieszczenie jest czyste, atakujący wracali na korytarz i szli dalej. Nagle - z sufitu - spadło kilka krat wentylacyjnych. Na żołnierzy zeskoczyło kilkanaście zombie, wgryzając się w ich szyje i rozszarpując tętnice. Kilku marine nie wytrzymało napięcia i zaczęło strzelać do swoich, wciąż żywych ludzi, którzy zmagali się z wrogiem. Po kilku chwilach wszystko ucichło. W korytarzu poległo jedenastu żołnierzy. Nie mogli się zatrzymywać. 



W końcu dotarli do wielkich, zamkniętych drzwi. Inżynier z oddziału Garrusa podszedł, włączył omni klucz i po kilku kliknięciach drzwi otworzyły się. Oczom wszystkich ukazały się dwa brutale na głównej sali. Wielkie stwory, które budziły przerażenie we wszystkich atakujących. Poza dwoma. 



- Wiemy, jak z nimi walczyć. Są tylko dwa. Rozbiegnijcie się we wszystkie strony i cały czas zmieniajcie pozycje. Nie strzelajcie, bo znowu zginie ktoś z nas. W takim zamieszaniu nietrudno o zbłąkaną kulę - rozkazał Javik. 



Żołnierze byli przerażeni. Tylko dwa brutale?! Tylko?! Rozbiec się i nie strzelać?! Przecież ten, na kogo brutale ruszą ma przechlapane. Javik dotknął ramienia jednego ze swoich podkomendnych, odczytał jego myśli i odpowiedział: 
- Tak, dwóch zapewne zginie. Jeśli wszyscy się rozbiegniecie, to jest szansa, że tylko dwóch. 

Garrus zobaczył, że po słowach proteanina strach opanowuje głowy żołnierzy. Powiedział: 
- Bądźcie szybcy, zwinni i unikajcie ich łap. Brutale podczas szturmu spuszczają głowę w dół. To czas na zmienienie pozycji i ocalenie życia. Ruszajcie! - zakończył krzykiem. 

Dwudziestu kilku żołnierzy ruszyło sprintem na wszystkie strony pomieszczenia, aby zmylić brutali. Prawie wszyscy rzucili broń, w końcu mieli nie strzelać. Broń byłaby zbędnym balastem. Javik powolnym krokiem szedł przy samej ścianie. Nie chciał być dostrzeżony. Planował zaatakować jednego z wrogów od tyłu. Garrus wyjął zza pleców karabin snajperski i czekał na dogodny moment. Zamierzał celować w serca. Nie było innego wyjścia. 

Brutale biegały od jednego żołnierza do drugiego, coraz bardziej rozjuszone. Garrus oddawał strzał co kilka sekund, ale nie mógł trafić w serce niezwykle ruchomego celu. Przeciwnik podczas szturmowania nachylał się do przodu, co uniemożliwiało czysty strzał. W końcu jeden z przeciwników złapał najbliższego żołnierza w obie dłonie i zmiażdżył na oczach reszty. Turianin przysiągłby, że Żniwiarzowi sprawiło to radość. Javik wykorzystał ten moment i ruszył spod ściany. Biegnąc, wskoczył na brutala i uczepił się jego pleców. Ten chciał go ściągnąć, uniósł ręce do góry, próbując sięgnąć za siebie i zrzucić napastnika. Zupełnie odsłonił korpus. Garrus tylko na to czekał. Oddał dwa strzały. Oba serca zostały przebite na wylot. Brutal padł. 

Drugi z nich złapał jednego z żołnierzy Przymierza, rzucił go na ziemię i zadawał decydujący cios. Po chwili zamarł w bezruchu. Garrus i Javik biegli co sił w nogach, ale ku swojemu wielkiemu zaskoczeniu usłyszeli: 
- No, kurwa mać... Wiedziałem, że tak będzie... - mówił spanikowany głos, dobiegający spod brutala. 

Stwór Żniwiarzy był martwy. Kilku ludzi z oddziału zdjęło go ze swojego kolegi. Żołnierz był cały obryzgany krwią wroga, ale żył. Nie był nawet ranny. Na jego przedramieniu wciąż świeciło omni ostrze, którym najwidoczniej przebił serca. 
- Miałeś niezłego farta, szeregowy Ramirez - powiedział zdumiony Garrus. 
Javik pomógł żołnierzowi wstać, a Garrus niezwłocznie podszedł do głównej konsoli archiwów. Wyjął zza pleców datapad... 


VI

W podlondyńskim bunkrze panowała niesamowicie napięta atmosfera. Kilkanaście osób w białych kitlach i z maskami na twarzach krzątało się po sali operacyjnej, nie mogąc znaleźć niczego do roboty. Czegoś, co zabiłoby czas. Wszystko było już gotowe. Wszystkie narzędzia zdezynfekowane kilkukrotnie. Absolutnie wszystko dopięte było na ostatni guzik. Komandor Shepard leżał na brzuchu na stole operacyjnym, a jego ciało wyglądało coraz gorzej. Było szalenie gorące. Jeśli komandor byłby przytomny, z pewnością krzyczałby z bólu w niebogłosy, ponieważ implanty rozsadzały go od środka. Wszystkie blizny, które Miranda pamiętała z projektu Łazarz, odnowiły się i zapłonęły ognistą czerwienią. Ciało pacjenta obłożono workami pełnymi lodu, aby chociaż trochę obniżyć temperaturę. Lód topił się w ciągu kilku minut, więc musiał być wymieniany co kilka chwil. 



Doktor Gavin Archer stabilizował stan komandora, używając do tego danych z datapada Cole. Wprowadzał różne dawki wielu medykamentów. Karin Chakwas siedziała na krześle tuż przy Shepardzie. Trzymała w dłoni niewielki, wilgotny ręcznik i przykładała go do jego czoła, wycierając liczne stróżki potu niczym matka, czuwająca nad umierającym dzieckiem. 



Wszyscy wiedzieli, że Operacja Akuze trwa od kilku minut. Czekali, bo nic innego robić nie mogli. Czekali, aż wreszcie zapali się lampka, oznaczająca otrzymanie wiadomości zawierającej dane, które mogły pomóc im uratować Sheparda. Pierwszym świadomym tego faktu byłby Archer. To on miał dać znak do rozpoczęcia operacji. Doktor Brynn Cole spojrzała na monitory, które ukazywały obraz kamer umieszczonych przy wejściu do bunkra. 


- Mirando, zobacz... Skąd oni wiedzieli? - powiedziała ściszonym głosem. 

Była członkini Cerberusa - Miranda Lawson - podeszła do monitora i spojrzała na ekran. Przed wejściem do bunkra stało dwóch uzbrojonych żołnierzy. Przed nimi zebrał się liczny tłum. Ludzie dowiedzieli się, że to tu i teraz rozstrzygają się losy Johna Sheparda, człowieka - legendy. Wielu z zebranych klęczało w grupach, modląc się w ciszy, niektórzy rzucali kwiaty pod stopy wartowników. Inni po prostu stali, byli. Przed bunkrem zapłonęły dziesiątki świec, symbolu nadziei i życia. Z każdą minutą było ich coraz więcej. 

Z każdą sekundą komandor był coraz bliżej śmierci... Implanty w stawach i kręgosłupie zabijały go. 

Miranda rozpłakała się. 


.

- Jest! Jest! Jasna cholera, jest! Wysłali! - wydzierał się Archer. Szybko wsunął datapad do komputera i przekopiował niezbędne kody. Podbiegł do konsoli ustawionej tuż przy Shepardzie. 



Miranda, Brynn i doktor Chakwas chwyciły za skalpele. Cole miała usunąć implanty ze stawów łokciowych, Chakwas z kolanowych. Potem miały pomóc Lawson z kręgosłupem. Archer wysłał skopiowane kody do pozostałych w ciele komandora implantów. Zareagowały. Zaczął się nagły rozpad. Operacja rozpoczęła się. 



- Ach... Stawy łokciowe są w strasznym stanie - powiedziała Cole. 

- Rób, co możesz! - krzyknęła Chakwas, wyjmując duży implant z kolana komandora. W jego miejsce asystenci od razu wkładali organiczne elementy, wzbogacone o zwykłe, metalowe śruby. 

Miranda walczyła z najpoważniejszym zadaniem. Operowała kręgosłup. To była najtrudniejsza operacja w jej życiu. Nagle puls komandora szalenie przyspieszył. 
- Stabilizuj, Archer! - krzyknęła Lawson. - Błagam, stabilizuj! 

Serce Sheparda zatrzymało się.

czwartek, 19 grudnia 2013

ME Po zakończeniu odcinek VI

MASS EFFECT
PO ZAKOŃCZENIU


Odcinek IIIIIIIVVVIIEpilog

ODCINEK VI
CHARON - LONDYN


I


Charon - "demon śmierci", przewoźnik dusz przez Styks, rzekę śmierci. Postać zaczerpnięta z mitologii greckiej, by nazwać księżyc Plutona w 1978 roku. Wiele lat później odkryto, że wcale nie jest to satelita, a pokryty lodem przekaźnik masy, starożytne urządzenie umożliwiające podróże na niewyobrażalne odległości. 

.



Feron, drell na służbie u Handlarza Cieni, siedział zamyślony na białym, plastikowym krześle. Nie znał greckiej mitologii, ale potrafił rozpoznać śmierć. Po przybyciu w okolice Plutona widział jej sporo. Przed decydującą o losach wojny bitwą o Ziemię dostał polecenie, aby przeczekać walkę na jednym z księżyców Jowisza, a potem ruszyć do Charona razem z całą swoją flotą, liczącą około dwudziestu okrętów. Większość z nich wypełniona była surowcami i inżynierami, którzy umieli je spożytkować. Gdy przybyli na miejsce, wokoło ciężko uszkodzonego przekaźnika krążyły szczątki jednej ze zmasakrowanych ludzkich flot. Okolica była bardzo niebezpieczna. Drell, jako dowódca, podjął decyzję, że zbudują małą, tymczasową bazę na Plutonie i właśnie z niej będą wypuszczać wyprawy naprawcze. Nie mógł ryzykować utraty większych statków w wyniku zderzeń z odłamkami. 



Plany, które otrzymał od swojej przyjaciółki - Liary, okazały się bezcenne. Jego inżynierowie pracowali niemal bez wytchnienia. Musieli się spieszyć. Nie było sposobu, by skontaktować się z kimkolwiek spoza układu. Feron spodziewał się jednak, że niedługo ktoś przeleci przez przekaźnik, więc ucieszył się, kiedy po miesiącu zakończono prace i doprowadzono Charona do stanu używalności. Tak im się przynajmniej wydawało. Wciąż jednak istniał problem odłamków, których jego mała flota nie miała jak usunąć. Jeśli przez przekaźnik skoczyłaby tu Normandia, to nie byłoby problemu, może z wyjątkiem kilku zadrapań, ale jakakolwiek mniejsza jednostka roztrzaskałaby się o kadłub któregoś ze statków, spoczywających na tym ponurym, kosmicznym cmentarzysku. 



Pogrążonego w rozmyślaniach drella zainteresowała wiadomość o powrocie jednej z misji, najważniejszej. Postanowił wyjść z inicjatywą i wysłał na Ziemię prom, który miał zaczerpnąć informacji. Pojazd wrócił, a jego dowódca właśnie wszedł na salę i zdawał mu relację, że na głównej planecie Układu Słonecznego wciąż trwają walki, ale główne siły Żniwiarzy zostały zlikwidowane. Feron słuchał z obojętnością. Wiedział już o tym z zupełnie innych źródeł. 



- Rozumiem, wiem, co się stało. Powiedz czy dowiedziałeś się czegoś o osobach, które mieliście namierzyć? - spytał, chcąc skrócić raport podwładnego do minimum. 
Szef zwiadowców, na oko dwudziestoletni, wyjął datapad, na którym najwidoczniej miał wszystko zapisane. Feron otworzył szerzej oczy i wyrwał mu urządzenie z ręki, krzycząc: 
- Co ty sobie, do cholery, wyobrażasz?! Datapad? Pracujesz dla Handlarza Cieni, ty idioto! Takich informacji nie można przenosić na tego rodzaju urządzeniach... Przecież to mogłoby wpaść w nieodpowiednie ręce. - Skończył spokojnie, tonem niemal pedagogicznym. 

Młody żołnierz próbował się tłumaczyć, ale nie potrafił sklecić zdania. Zniecierpliwiony czekaniem Feron odesłał go gestem dłoni i zanurzył się w lekturze. 

Wieści, o które prosił, były przeznaczone dla Liary, ale jako że nie było jej w okolicy, nie zwlekał z rozpoczęciem czytania. Usadowił się na niewygodnym krześle i zaczął studiować zawartość nośnika danych. Z informacji zawartych na datapadzie wynikało, że Wrex i Samara rozpoczęli misję, która miała na celu znalezienie Mirandy. Ich wspólne zadanie powinno w jakiś sposób pomóc Shepardowi. Ha! Więc on żyje - pomyślał Feron. - Liara będzie zachwycona. Wiedział, że jego szefową łączy z komandorem silne uczucie. Cieszył się, że będzie mógł jej ogłosić tę nowinę. Z tych rozmyślań wyrwał go jednak głos jednego z jego oficerów, który zgłaszał się przez omni klucz. 

- Szefie, mam pilną sprawę. Zdaje się, że jakaś jednostka chce skorzystać z przekaźnika Charona. - W głosie żołnierza słychać było wielkie podniecenie. - Odbieramy silny sygnał, jakby zaraz coś miało z niego wyskoczyć. 

Drell zerwał się z krzesełka i skierował kroki do centrali łączności. Zastanawiał się, czy przekaźnik na pewno zadziała i czy na jednostce, która zaraz ukaże się ich oczom, jest jego szefowa. Wszedł na niewielką salę i spojrzał w liczne monitory, na które oficer właśnie przełączył wizję z kamer ustawionych najbliżej przekaźnika. Czuli dreszcz niepewności. Spodziewali się ujrzeć Normandię, lecz z Charona wyleciało coś o wiele mniejszego... 


II



- Jasna cholera! Co to jest?! - krzyknął przerażony Donnelly. 

- Nie panikuj, mam wszystko pod kontrolą - uspokajał go Joker. 



To, co Donnelly widział, nie napełniało go spokojem, a z pewnością było dalekie od tego, by ktoś posiadał to pod kontrolą. Wyszli z przekaźnika, a wszędzie w zasięgu wzroku były większe lub mniejsze szczątki statków. Joker machał rękami w, wydawałoby się, zupełnie nieskoordynowany sposób. 

- O, mamusiu - bezradnie wyszeptał inżynier, zaciskając mocniej pasy bezpieczeństwa. Trzęsło niemiłosiernie. 



Moreau ominął wielki kadłub przedzielonego na pół krążownika, by po chwili instynktownie pikować mocno w dół, aby uniknąć zderzenia z fragmentami jakiejś fregaty. Nie mógł uchronić Kodiaka przed wszystkimi odłamkami i nawet nie próbował. Starał się tylko, by nie dać się trafić największym częściom, które pozostały z floty Przymierza. Wykonał kilka niesamowitych uników. 

- Już? Powiedz, że to już! - powiedział spanikowanym głosem Donnelly, wciąż nie otwierając oczu. 
- Wiedziałem, że nie będzie z ciebie pożytku! - zdenerwował się Joker. 

Dwa manewry w prawo, a potem efektowna beczka. Kodiak nie był może demonem zwrotności, ale artysta pilotażu, jakim był Moreau, wykrzesał z niego ile tylko mógł. Nagle ustabilizował lot. Inżynier poczuł to i otworzył oczy. "Uff, żyjemy" - westchnął. Chwilę później wylecieli z cmentarzyska. Cała sytuacja trwała nieco ponad dziesięć sekund. 

- No, to możemy otwierać szampany. Przekaźnik działa - odetchnął pilot, ocierając dłonią pot z czoła. 
- Pozwól, że najpierw zmienię gacie - powiedział rozgoryczony Donnelly, usadawiając się wygodniej w fotelu i rozluźniając wszystkie mięśnie. Popatrzył w sufit pojazdu i wziął głęboki wdech. Wydech trwał kilka długich sekund. 

Przez cały czas od wyjścia z przekaźnika na pulpicie promu świeciła się kontrolka oznajmująca połączenie przychodzące. Inżynier w końcu ją nacisnął. 
- Halo. Widzimy wasz prom. Kim jesteście? - powiedział nieznajomy głos. 
Joker zaczął intensywnie myśleć, co powiedzieć. Nie chciał się przedstawiać, bo wciąż nie było wiadomo, kto jest po drugiej stronie. Rozważał kilka opcji, ale wszystkie plany zniweczył jego towarzysz. 
- Hej. Tu Ken Donnelly z SSV Normandii. Nie mogliście wyczyścić tego burdelu? 
Moreau schował twarz w dłoniach, ale odpowiedź rozmówcy rozwiała jego obawy: 
- Tu agent Handlarza Cieni. Cieszymy się, że jesteście. Wysyłamy wam koordynaty na naszą bazę na Plutonie. Lądujcie śmiało. Bez odbioru.


.


Z lądowiska prowadzono ich wąską, prowizoryczną rurą, utrzymującą atmosferę i tlen na odpowiednim poziomie. Dwóch ludzkich najemników wiodło mężczyzn do największego kontenera, bo z nich właśnie zbudowana była baza. Całość nie wyglądała zbyt atrakcyjnie. Gościom wydawało się, że znają jednego z członków eskorty, ale ten przez cały czas miał na głowie hełm. 



W końcu Joker i Donnelly usiedli na plastikowych krzesłach, a po chwili wyszedł do nich Feron. Nie znali się osobiście, ale zielonoskóry drell wiedział o obu więcej, niż kiedykolwiek zdecydowaliby się mu powiedzieć. W końcu był przyjacielem Handlarza Cieni. 

- Nawet nie wiecie, jak bardzo się cieszymy, że jesteście. Opowiadajcie! - zakrzyknął drell, siadając na trzecim krzesełku. 



Goście spojrzeli na siebie, po chwili znów na gospodarza. 

- Lepiej ty mów. Co się dzieje na Ziemi? 

- Ach, tak. Przepraszam. Liczę na to, że potem opowiecie mi ze szczegółami, co się dzieje z Normandią. 
- Się wie - przytaknął Donnelly. 

Przez około godzinę Feron opowiadał im o pracach przy przekaźniku i jak skończyła się bitwa o Ziemię. Usprawiedliwiał, dlaczego nie mogli sprzątnąć odłamków z okolic Charona. Mówił o wciąż trwających ciężkich walkach na głównej planecie układu. Najlepsze zostawił na koniec: 
- A komandor Shepard... żyje - wypowiedział te słowa i czekał na reakcję rozmówców. 

Obaj przez kilka sekund nie odzywali się. Widział w ich oczach narastającą radość, która eksplodowała, kiedy rzucili się na niego i zaczęli ściskać. 
- Jak się czuje?! Co mówił?! Jak w końcu załatwił te mechaniczne kałamarnice?! - przekrzykiwali się, pytając drella o wszystko, co im przyszło do głowy. 
Feron poczuł się niezręcznie i zaczął tłumaczyć sytuację. 
- Shepard żyje, ale jest w stanie śpiączki. Wiem, że kilkoro waszych przyjaciół próbuje mu pomóc. Urdnot Wrex, Samara i była agentka Cerberusa, jak jej tam było... 
- Miranda Lawson. - Wspomógł go stojący w rogu kontenera najemnik, którego mężczyźni kojarzyli. 

Potem wydawało im się, że ich rozmówcy ukartowali ten dialog, aby było dramatyczniej. Powszechnie wiadome było, że drelle mają niesamowitą pamięć. Kim był ten najemnik? - zastanawiali się w duszy. 
W chwilę później ich myśli wróciły na właściwe tory. Śpiączka... Joker cicho zaklął, myśląc, że nie jest tak różowo, jak jeszcze przed chwilą zakładał. 
- Macie tu może jakieś piwko? - zagadnął Donnelly. 
- Nie czas na piwko. Wracamy przez przekaźnik. - Joker naprostował kolegę. Czuł wielki przypływ adrenaliny i motywacji. 

Po kilku chwilach uzupełniającej rozmowy wszyscy wstali i Feron, wraz z dwoma najemnikami, odprowadzał ich do Kodiaka. Po drodze mijali kilku ludzi, wyglądających na naukowców. Patrzyli oni na gości z zadowoleniem i poczuciem spełnionego obowiązku. Ich ciężka praca przyniosła owoce. Przekaźnik był całkowicie sprawny. 
- Jeden z moich ludzi poleci z wami. 
- Nie potrzebujemy niańki - oburzył się Moreau. 
- Nie rozumiesz - oświadczył drell. - On się za wami stęsknił. 

Po chwili tajemniczy najemnik ściągnął hełm. Oczom mężczyzn ukazała się dobrze im znana, poszarpana bliznami twarz. 
- Witajcie, chłopaki. Znajdzie się miejsce dla gapowicza? - zapytał ochrypłym głosem najemnik. 
- Zaeed Massani! O żesz jasny gwint, ale niespodzianka - powiedział Donnelly, klepiąc dawnego towarzysza po ramieniu. - Co ty tu robisz, do diaska? 
Znajomy najemnik uśmiechnął się na swój niebywale brzydki sposób: 
- Handlarz Cieni zawsze dobrze płacił. 

.


Cała trójka wskoczyła do Kodiaka i odleciała w stronę Charona. Feron wrócił do sali komunikacyjnej, w której cała grupa jego podkomendnych siedziała skupiona wokół monitora. Drell przyjrzał się. Odtwarzali nagranie wyczynów Jokera. Nie ukrywali zachwytu, komentując kolejne ewolucje na kilkunastosekundowym nagraniu. Tylko dowódca znał wszystkie detale misji. Oni nie wiedzieli nawet, kogo gościli. Nie mógł się powstrzymać i powiedział im, kto jest uwieczniony na filmiku. Opowiedział o chorobie pilota. Kiedy skończył, puścili nagranie jeszcze kilka razy. Żałowali, że nie poprosili o autograf. 



III



Powitaniom nie było końca. Cała załoga chciała przywitać się z Zaeedem. Nie miał pojęcia, że tak go lubią, a może nie lubili, ale był pierwszym "stworzeniem" zza przekaźnika, które wpadło im w ręce. Wyściskali go jak pluszowego misia. Massani się witał, Joker opowiadał o relacji Ferona, a Donnelly wziął model Kodiaka z kajuty komandora i w niezwykle obrazowy sposób pokazywał załodze ewolucje Moreau, imitując odgłos silnika i składając przy tym usta w zabawny sposób. Przecież nikt nie musiał wiedzieć, że miał wtedy zamknięte oczy. Wszyscy przycichli, kiedy Joker poruszył temat Sheparda. 



- Żyje - oświadczył, dodając od razu - ale jest w śpiączce. 

- To więcej, niż wiedzieliśmy wcześniej. Znacznie więcej! - zakrzyknął James, uderzając pięścią w otwartą dłoń. 

- To nic trudnego, biorąc pod uwagę, że wcześniej nie wiedzieliśmy nic - ironicznie skomentował Javik. 



Wszyscy poczuli, że ich motywacja wzrosła kilkukrotnie. Komandor żył! Wiadomości były dobre. Ich dowódca wciąż oddychał, a część jego byłej załogi już szukała sposobu, by mu pomóc. Teraz będą mogli do nich dołączyć. 

Liara analizowała słowa Ferona. Zwiadowcy byli na Ziemi kilka dni temu. Od tego czasu działania Wrexa, Samary i Mirandy mogły znacznie posunąć się do przodu. Zastanawiała się, co mogli osiągnąć, a przede wszystkim, jak chcieli pomóc Shepardowi. Już nic nie stało na przeszkodzie, żeby ruszyć przez przekaźnik. W końcu odezwała się do Jokera: 
- Jeff. To cmentarzysko statków... Normandia przejdzie przez nie bez szwanku? 
- Tak, pod warunkiem, że nie wyskoczą na nas krwiożercze sondy z czerwonym światełkiem - odpowiedział, nawiązując do misji w bazie zbieraczy. 


.


Wszyscy członkowie załogi rozeszli się na swoje stanowiska. Zbliżał się moment, na który czekali niemal dwa miesiące. Wielu z nich w głębi duszy nie wierzyło, że kiedykolwiek wrócą, ale teraz, kiedy wiedzieli, że w niedługim czasie znów zobaczą Ziemię, czuli rozsadzającą ich od środka adrenalinę. Przekaźnik w układzie z planetą Zayo mieli w zasięgu wzroku. Meldowali gotowość, odzywając się kolejno na mostek. 



Traynor: - Koordynaty sprawdzone. Jesteśmy gotowi. 

Garrus: - Działa skalibrowane. Nawet jak wylecimy prosto na szczątki krążownika, to nie ma się czego bać. 

Ashley: - Bariery postawione. Sto procent siły. Bez odbioru. 

Tali: - Silniki gotowe do pracy na maksimum możliwości. 

James: - No to jazda! 


- No to hop - wyszeptał sam do siebie Joker, po czym skierował fregatę w stronę przekaźnika. Kątem oka spojrzał w prawo, na puste siedzenie obok siebie. Cicho westchnął. 

Po chwili poczuli wejście w nadprzestrzeń. Tego uczucia doświadczali dziesiątki razy, ale teraz było inaczej. Przeczuwali, że najdłuższa podróż ich życia niebawem dobiegnie końca. 


IV


Chłodne, czwartkowe popołudnie nie zachęcało do aktywności. Większość żołnierzy zaszyła się w swoich kwaterach, grając w karty, bądź zbierając się na stołówce przy lądowisku, na której z telewizora bezustannie słychać było wiadomości. Dotychczasowe newsy nie mówiły nic nowego. Wielka Brytania była już niemal całkowicie wyzwolona spod panowania Żniwiarzy, podobnie Francja, Niemcy, Polska i kraje skandynawskie. Opór wroga wciąż był mocny w Ameryce Północnej, ale najgorzej było w krajach azjatyckich - Chinach i Indiach. W obu Żniwiarze mieli prawdziwą "ucztę". Z powodu gigantycznego zaludnienia tych regionów, stały się one głównym celem wroga. Wiadomo było, że z powierzchni Ziemi zniknęło około pięciuset milionów Chińczyków. Statystyki na temat Indii były niejasne. Około jedną trzecią ze schwytanych przerobiono na zombie. To daje zawrotną liczbę wrogów do pokonania. Wiadomo było, że siły chińskie, współpracując z oddziałami salariańskimi i turiańskimi, próbują wyzwolić kraj. 



W pewnym momencie z telewizora usłyszeli nową wiadomość. Była zupełnie inna od poprzednich. Wygłaszała ją kobieta, którą znali z przedwojennych programów Westerlund News: 

-Tu Khalisah al-Jilani. Mówię do państwa z kolebki ruchu oporu i zarazem miejsca, gdzie byliśmy świadkami największego triumfu w historii galaktyki - z Londynu. W ostatnich dniach nie podawaliśmy informacji o stanie zdrowia komandora Sheparda - człowieka, który był dla nas wszystkich natchnieniem podczas najczarniejszych chwil. Teraz wiemy, że jego stan jest krytyczny. W związku z czym pokazuję państwu komunikat jednego z wojennych bohaterów - majora Coatsa. 



Na ekranie pokazała się skierowana do komisji przemowa Coatsa. Chwila, w której chwycił mikrofon i zaczął zachęcać do wstąpienia do grupy uderzeniowej, mającej na celu atak na siedzibę Przymierza w Vancouver. 

- Ale ta babka ma wtyki. Wcisnęła kamery nawet na posiedzenie komisji - odezwał się jeden z żołnierzy, spożywając posiłek na stołówce. Miał na sobie błyszczącą, skórzaną kurtkę. 

- Coats prosi o wszystkie dostępne siły dla Sheparda. Może i my powinniśmy się zgłosić - zastanawiał się jego rozmówca, wpatrując się w ekran. 

Szeregowy Ramirez skończył posiłek. Wraz z towarzyszem wstali od stołu i wyszli przed budynek, by zapalić papierosa. Kontynuowali rozmowę: 
- Słyszałem, że komisja wypięła się na nich. Nie będzie wsparcia floty. Nie wiadomo nawet, czy zorganizują sobie promy - przemyślał sprawę latynos. - Nie warto iść śmierci w paszczę bez siły ognia. Przeżyliśmy jedno piekło. Po co ładować się w kolejne? 

Żołnierze oparli się o ścianę i relaksowali papierosem, zaciągając się, jak najgłębiej potrafili. Nagle usłyszeli odgłos silników jakiegoś statku lądującego za budynkiem. Nie było w tym nic dziwnego, już setki jednostek startowały i odlatywały z tego miejsca, ale tym razem spostrzegli, że wielka liczba zgromadzonych w okolicy żołnierzy patrzyła w niebo dokładnie nad budynkiem, przy którym stali. Odrywali się od wykonywanych czynności. Rzucali karty, przestawali flirtować z miejscowymi pięknościami, przerywali golenie. Zaraz potem ruszali szybkim krokiem, niektórzy truchtem, w stronę lądowiska. Ich twarze przybierały wyraz zdumienia. Jeden z żołnierzy, którzy przebiegali obok nich, słyszał rozmowę sprzed chwili i mijając ich krzyknął radośnie: 

- Chyba macie swoją siłę ognia! - Po czym dołączył do tłumu ciągnącego za stołówkę. 

Zaintrygowany Ramirez włożył papierosa w usta i przeszedł kilka metrów, aby mieć w zasięgu wzroku lądowisko. Gdy żołnierz był już w stanie dostrzec obiekt tego powszechnego zainteresowania, papieros wypadł mu z szeroko rozwartych ust. 

Na lądowisku kotłowało się. Dziesiątki ludzi nie mogły uwierzyć w to, co widziały. Na Ziemię powróciła fregata - legenda. 


V



Zgromadzeni w domu Mirandy Lawson spędzili noc dobrze. Wszyscy spali zadziwiająco głęboko i spokojnie. Prowizoryczne materace nie były szczytem wygody, ale w ostatnich tygodniach nie zaznali niczego lepszego. Mirandzie śniło się jednak, że na placu przed jej kwaterą nie ma nikogo. Odpędzała od siebie te myśli. 



Pierwsza wstała Samara, która, jak zwykle z rana, zabrała się do medytacji. Próbowała uspokoić myśli. Umysł każdego z nich analizował jednak możliwości. Ilu żołnierzy jest w tej chwili przed ich kwaterą? Bali się rozsunąć zasłony. Przebierali się powoli. 



Major Coats był najszybszy. Mimo swojego kalectwa, nie tracił dobrego humoru. Po ubiegłonocnej rozmowie przy ognisku był dziwnie spokojny. W pomieszczeniu byli jeszcze Miranda Lawson, egzekutorka Samara i kapral Michael Young, który po stracie swojej jednostki był przydzielony do grupy Lawson. Tutaj też nie miał szczęścia. Kolejnego przydziału nie dostał, ponieważ organizacyjny paraliż wciąż utrudniał aktualizację stanu osobowego armii. Young nie spieszył się z wyjaśnieniami. Nie zgłosił się do dowództwa po powrocie z Marsylii. Czuł, że jego miejsce jest przy tych dwóch biotyczkach. 



Zza okna docierały do nich odgłosy rozmów. Nie wiedzieli, ile osób czeka, ale byli już pewni, że ktoś przyszedł. Denerwowali się. 
- Spokojnie, nie zawiodą - uspokajał Coats, widząc ich niepewność. - Szósta zero-zero. Jesteście gotowi? 
Kiwnęli głowami, potwierdzając. Young pomógł majorowi usadowić się na wózku i ruszyli w stronę drzwi. Miranda otworzyła je. 


.


To, co ujrzeli, przeszło ich najśmielsze oczekiwania. Przed oczami zobaczyli wielki tłum ludzi, co najmniej kilkuset. Nie byli to zmarnowani wojną, przerażeni ludzie, których widywali ostatnio. Przybyli pewni siebie, pozytywnie nastawieni żołnierze. Co ciekawe, Samara widziała wiele znajomych ze stołówki twarzy. Tych samych, które jeszcze wczoraj rano myślały tylko o odpoczynku i napełnieniu brzucha. Teraz siedzieli w kilkuosobowych grupkach, rozmawiali, grali w karty, śmiali się. Czekali. Kilku z nich dostrzegło grupę wychodzącą z kwatery i gwiżdżąc uświadomili to innym. Wszyscy stanęli na baczność, jak na komendę. Zachwyt Lawson i Samary sięgnął zenitu. Mieli armię. Coats tylko kiwał głową z uznaniem, jakby mówiąc: "a nie mówiłem?". 



Po dość długiej chwili wzniosłej ciszy przed szereg wysunął się wielki kroganin. Od razu go poznały. 

- Resztki kompanii Aralakh, najlepszego oddziału i dumy krogan, zgłaszają się na ochotnika! - krzyknął dumnie ich stary znajomy, Urdnot Grunt. Kroganie wydali z siebie przeraźliwy ryk. Wydawało się, że ziemia zadrżała. 

Kolejną osobą, która wyszła z tłumu był Jacob Taylor - mąż Brynn Cole, który bez słowa skinął głową w stronę Lawson, witając się. Nie miała czasu odpowiedzieć podobnie, bo wśród zebranego tłumu zawrzało. Ktoś przeciskał się przez niego intensywnie. 

- Przepuścić mnie! Z drogi! - krzyczał młody latynos. 

Żołnierze posłusznie usuwali się z drogi. Samara poznała tego człowieka po kurtce, którą na sobie nosił. To ten sam latynos, którego gadatliwość dała jej szansę na lot do Francji z Wrexem. Może znów ma coś ciekawego do powiedzenia? - zastanawiała się. 
Ramirez dobiegł do środka zgromadzenia. Oparł dłonie na udach i łapał głębokie wdechy. 
- Oni... tu...są - wyrecytował z trudem, przymykając lekko oczy w blasku wschodzącego słońca. 
- Kto tu jest? Mów jaśniej, człowieku - odpowiedział Grunt. 
- Normandia! 

Nie chcieli wierzyć, ani Miranda ze swoją grupą, ani ochotnicy. Nie potrafili. Lawson zaprzęgła Jacoba i Brynn do pracy przy zapisywaniu nazwisk i specjalności żołnierzy oraz grupowaniu ich w jak najlepiej uzupełniające się pododdziały. W tym celu wystawili z kwatery po dwa krzesła i biurka. Wszyscy posłusznie ustawili się w dwóch kolejkach i czekali na swoją kolej. Ich myśli krążyły wokół słów Ramireza. Normandia? Tutaj? Jakim cudem? - pytali w tłumie, z entuzjazmem w oczach. Już po kilku minutach atmosfera niepewności opuściła ich. Do lądowania, tuż obok ich prowizorycznego stanowiska rekrutacyjnego, przymierzał się Kodiak. Delikatnie osiadł na ziemi, a po kilku sekundach otworzył boczne wejście. Wiedzieli już, kto w nim jest. Ze środka wyszły postacie, które dla zebranych na placu ludzi były legendami: turianin Vakarian, quarianka Tali, asari Liara, James Vega i inni. Tłum wydarł się w niebogłosy. Wszyscy opuścili kolejkę i poszli wyściskać swoich bohaterów. Miranda i Samara ze zdumieniem spojrzały na siebie. Obie uśmiechnęły się szeroko. 

Kilkumiesięczna tułaczka Normandii dobiegła końca, ale wciąż pozostawało jedno, ostatnie zadanie: ocalenie komandora. Po około godzinie radosnego witania i wyściskiwania bohaterów, załoga fregaty weszła do budynku wraz z Samarą, Mirandą i Gruntem. Na zewnątrz pozostali Brynn i Jacob, formujący oddziały z przybyłych ochotników oraz Young z Coatsem. 


.


Cała grupa weszła do wnętrza. Zaczęła się długa dyskusja. Obie strony chciały poznać jak najwięcej szczegółów o wydarzeniach, które ich ominęły. Miranda i Samara opowiedziały przyjaciołom o swoich działaniach. Załoga co nieco o nich wiedziała. Kobiety nie zdziwiły się, przecież Handlarz Cieni przebywał na pokładzie Normandii. Vega i Traynor opowiadali natomiast o pobycie na Zayo i tlącej się w nich nadziei powrotu, która właśnie się spełniła. W końcu doszli do punktu, do którego dojść musieli. 

- Słyszeliśmy wasz komunikat. Mirando, podobno masz dostęp do komandora. Czy możemy go zobaczyć? - spytała Liara. 

- Wolelibyście nie oglądać go w takim stanie, wierzcie mi. Koncentrujcie się na misji, a już niedługo wszyscy z nim porozmawiamy. Jutro wieczorem wyruszacie... Ja niestety nie mogę wam towarzyszyć... - Spuściła głowę, kontynuując: - Muszę być na miejscu i monitorować stan zdrowia komandora. Samara i Young pomogą wam z pozyskaniem danych. Natychmiast po pobraniu ich na datapad musicie wysłać je do mnie. Nawet, jeśli będziecie pod ciężkim ostrzałem. Rozumiecie? 

- Tak - krótko odpowiedział Garrus. - Powiedz nam jeszcze, co z Wrexem? Słyszeliśmy, że konkretnie oberwał. 



Na dźwięk tego pytania Grunt wyszedł przed szereg. Odkąd usłyszał o odniesieniu przez Wrexa ciężkiej rany, był bardzo zaniepokojony. Jako że młody kroganin nie miał ojca, zastępował mu go wódz klanu Urdnotów. Nikomu tego nie powiedział, ale podpatrywał go, od kiedy rozeszły się drogi jego i Sheparda. To właśnie ta dwójka - wódz i komandor - ukształtowała Grunta. Obu był wdzięczny i ogarnął go niepokój, kiedy usłyszał, że już nie tylko Shepard, ale i Wrex jest ciężko ranny. Wieści o jego powrocie do zdrowia bardzo uspokajały młodego kroganina. 

.




Nic nie stało na przeszkodzie, aby oddział odwiedził byłego kompana. Udali się więc do szpitala. Był niemal pusty. Pielęgniarki nudziły się, stawiając pasjansa lub po raz setny sprawdzając ilość medi-żelu w apteczce. W ostatnim czasie wszystkie trwające walki toczyły się z dala od Londynu. Siłą rzeczy rannych było niewielu. A to świętujący żołnierz odpalił petardę w ręce i stracił palec, a to jakiś turianin zjadł po pijaku jedzenie, którego jego organizm nie mógł przyswoić. Same błahe sprawy. Poza Wrexem. Oddział wszedł do oddzielnego pomieszczenia, w którym zobaczyli kroganina siedzącego na szpitalnym łóżku. Wyglądał dobrze i nie był sam. 



- Ha, cała ekipa w jednym miejscu. Słyszałem, że wylądowaliście. Dobrze was widzieć. Zobaczcie, kogo tu przywiało - powiedział ranny. Obok niego, na krześle, siedziała doskonale wszystkim znana postać - Jack. Kolejny, bezcenny członek załogi z czasów misji za przekaźnikiem Omega 4. 

- Wiedziałem, że się wyliżesz stary pryku - odrzekł Grunt, śmiejąc się szczerze. Wrex był w całkiem niezłym stanie, jak na kogoś, kogo przebił na wylot metalowy pręt. Młodszy z krogan miał wrażenie, że kamień spadł mu z serca. 



Cała załoga zaczęła poklepywać Wrexa po ramieniu i wypytywać o akcję w Marsylii, stan zdrowia, urodę pielęgniarek i inne nieistotne rzeczy. Samara skorzystała z okazji i poprosiła Jack o wyjście przed salę. Wrex zauważył to, inni również. Chcieli zwrócić uwagę, aby zostały przy towarzyszu, ale ranny wiedział, o czym będą rozmawiać biotyczki. Sam odwrócił ich uwagę rozmową, dając do zrozumienia, że nie czuje się obrażony. Załoga pojęła, że sprawa Samary musi dotyczyć czegoś ważnego. Po ich wyjściu Wrex streścił sytuację. 


Po kilku chwilach wróciły na salę. Samara milczała, wbijając wzrok w bezchmurne niebo za oknem. Jack nie mogła oderwać oczu od metalowej blaszki, którą trzymała w ręku. W jej oczach wszyscy dostrzegli łzy. Jason Prangley był dla niej niczym rodzina. Nie tylko on. Jack wyciągnęła zza kurtki łańcuszek ze swoim nieśmiertelnikiem. Wszyscy zobaczyli, że były tam już trzy inne blaszki. Nikt nie chciał pytać. Wszystko było oczywiste. Jack otarła łzy dłonią i zwróciła się do Mirandy: 

- Hej, cherleaderko. Załapię się do twojej drużyny? 
- Oczywiście, że tak. Przyda się druga biotyczka, obok Samary. Ja nie mogę jechać. Muszę być przy Shepardzie. Przykro mi, Jack. Prangley był świetnym żołnierzem... Ocalił nas. 
- W porządku. Nie chcę o tym rozmawiać. Będzie na to czas, jak uratujemy komandora. 

Nastąpiła chwila ciszy, którą nieporadnie przerwał Garrus: 
- Pozwólcie, że zadam pytanie. Nurtuje mnie, od kiedy zobaczyłem ten tłum ochotników. Jak, do cholery, przerzucimy tę armię ludzi do Vancouver? Do samej Normandii ich nie wciśniemy. Potrzebujemy przynajmniej eskadry promów. 
- O to bym się nie martwił - powiedział Jacob Taylor, wchodząc na salę. - Wy tu sobie gadu gadu, a do naszego punktu werbunkowego właśnie przyleciał wasz znajomy - Steve Cortez wraz z liczną gromadą swoich przyjaciół - pilotów. Podobno Shepard zrekrutował ich podczas walk. Usłyszeli komunikat i chcą pomóc. Transport mamy z głowy. 
- Przecież komisja nie pozwoli im lecieć. Nie chcą, że tak powiem, marnować sił na darmo - powiedziała Miranda, wyraźnie się przy tym krzywiąc. 
- O to samo ich spytałem - odpowiedział Taylor. - Cortez odpowiedział, że jego przyjaciele to piloci, którzy od lat nie służyli w wojsku. Nie mają formalnego zwierzchnika. Sam Cortez jest członkiem załogi Normandii, która jest statkiem Widma - Ashley Williams. Widma, o ile mi wiadomo, odpowiadają tylko przed Radą Cytadeli, która jest w rozsypce. Nie wiemy nawet, czy radni żyją. Wygląda na to, że mamy wolną rękę. 

Wszyscy obecni na sali wiedzieli, że Widma dysponują wielką swobodą w działaniu. Doskonale widzieli, jak pożytkował ją Shepard. Do tej pory Ashley nie zdążyła wykorzystać swojego nowego stanowiska w żaden sposób. Jeśli ktoś miał poprowadzić Normandię na tę misje, a potem zmierzyć się z konsekwencjami, mogła to być tylko ona. Wszyscy zwrócili oczy w kierunku Williams. Ashley, trochę zaskoczona obrotem spraw, powiedziała: 
- Hm, zastanawialiśmy się kiedyś, kto powinien dowodzić. Zdaje się, że wygrałam... W porządku, z chęcią wezmę to na siebie. 


VI


Ostatni wieczór przed odlotem większość ochotników spędziła pracowicie. Chodzili po całym mieście, szukając towarzyszy, którzy mogli odstąpić pochłaniacze ciepła, wodę i całą resztę drobiazgów. Sami byli zdziwieni, z jaką łatwością im to szło. Niektórzy żołnierze uważali ich za wariatów. Narażać swoje życie, mimo braku rozkazu? Samemu iść na śmierć? Nie rozumieli tego. Byli też jednak tacy, którzy wręczali swoje zapasy nie tylko chętnie, ale i obdarzając ochotników spojrzeniem pełnym szacunku i dobrym słowem. Byli pod wrażeniem odwagi, której im najwyraźniej brakowało. 



Inżynierowie Adams i Donnelly uczyli Javika grać w karty, którymi ten zafascynował się podczas imprezy w domu komandora Sheparda na Cytadeli. Nauka nie trwała długo. Uczeń szybko przerósł obu mistrzów. Podejrzewali, ze to przez jego zdolności, ewentualnie przez Jamesa, który mógł nauczyć proteanina oszukiwać. Sądzili też, że przez dotykanie kart wyczuwa, co komu rozdaje. Nazwali go - "James na sterydach". 


Jack poprosiła Samarę, aby wraz z Wrexem opowiedziała jej o ostatnich chwilach Prangleya. Skromny uśmiech zagościł na jej twarzy, kiedy usłyszała, jaką wiadomość jej przekazał. 


Coats i Young, którzy znali wielu ochotników, pomagali Taylorowi i doktor Cole w grupowaniu ich w oddziały. Dzięki promom sprowadzonym przez Corteza, do Kanady można było przerzucić około czterystu żołnierzy. Misja musiała się zacząć najszybciej, jak tylko się dało. Doktor Archer i Miranda już udali się do bunkra, w którym obserwowali i w miarę możliwości stabilizowali stan Sheparda. Na wszelkie sposoby upewniali się, że łączność bunkra z Normandią nie padnie. Musieli być gotowi, aby od razu po otrzymaniu kodów z centrali Przymierza rozpocząć najtrudniejszą w ich życiu operację. Mieli usunąć cybernetyczne elementy ze stawów kolanowych i łokciowych. Najbardziej martwili się jednak implantami w kręgosłupie. Stanowiły one śmiertelne zagrożenie. Z wielką chęcią dołączyła do nich doktor Chakwas, wzbogacając ich wiedzę o skany, które przeprowadziła niedługo po pierwszym ożywieniu komandora i precyzyjne informacje na temat gojenia się ówczesnych blizn Sheparda. 

.



Ostatnie godziny przed snem przeznaczyli na ułożenie odpowiedniej taktyki. Drużyna "Rannoch", dowodzona przez Tali i wspomagana ogniem przez Zaeeda, miała za zadanie atak na centralę komunikacji Żniwiarzy. Dopiero po jej zakłóceniu miało rozpocząć się główne uderzenie. Odpowiedzialne za nie miały być: drużyna "Thessia", pod dowództwem Liary i Samary, "Eden Prime", prowadzona przez Ashley i Vegę oraz "Kalros" z Gruntem i Jack na czele. Kroganin i ludzka biotyczka mieli za zadanie uderzyć na główne siły wroga i związać je walką. Celem było zmylenie przeciwnika i zasugerowanie, że chodzi o odbicie Vancouver. Ostatnią grupą, która miała bezpośrednio szturmować centralę Przymierza, był "Palaven" z Garrusem Vakarianem, Javikiem i kapralem Youngiem. 



Wszystkie drużyny na miejsce miały dolecieć promami. Normandia miała zniszczyć największe działa naziemne, umożliwiając im jak najspokojniejszy desant. Nadrzędnym celem fregaty było jednak koordynowanie uderzenia. Odpowiedzialni za to mieli być Samantha Traynor, major Coats oraz Joker. W ostatniej fazie wszystkie drużyny miały wycofać się do promów i obrać kurs na Londyn. Wyjątkiem był "Palaven", który miał zostać ewakuowany przez Normandię, ponieważ centrala Przymierza była zbyt głęboko na terenie wroga, aby mogli na czas powrócić do promu. Akcja, według początkowych założeń, miała trwać około piętnastu minut, licząc od zakłócenia komunikacji wroga. Błyskawiczne uderzenie, jak najmniej ofiar własnych, pozyskanie informacji, wycofanie się. 



Nazajutrz wszyscy wsiadali na promy pełni nadziei, przekonani o własnej sile i przewadze elementu zaskoczenia. Wierzyli w zwycięstwo. Flota, złożona z mitycznej fregaty - Normandii oraz kilkunastu promów pod dowództwem Corteza, wzbiła się w powietrze i ruszyła na ostatnią misję. 



Zadanie zyskało kryptonim - Operacja Akuze, od miejsca, w którym komandor Shepard przeszedł pierwszy, krwawy chrzest bojowy. W walce z miażdżypaszczami stracił cały oddział. On jeden przeżył. Musiał przeżyć również teraz...