niedziela, 5 stycznia 2014

TES - "Taki Los" - odcinek V

THE ELDER SCROLLS
TAKI LOS

Odcinek - Poprzedni - Następny

ODCINEK V
ARVEN

I

Kompania złożona z pięciu osób wkraczała właśnie w moczary Arven. Droga, która jeszcze kilka minut wcześniej była szeroka i zadbana, nagle zniknęła, rozpływając się w błocie i zgniło-zielonym grzęzawisku. Grupa zwolniła, konie nie były w stanie ciągnąć dalej. Okolica wyglądała ponuro.
- I to by było na tyle, jeśli chodzi o wygodną podróż - powiedział blondwłosy Adan, wzdychając.
- Wozy opuszczać. Brać broń i szykować się do drogi - khajiicki szef wydał polecenie i sam zeskoczył z wozu. - Niebezpiecznie zostawiać tu dobytek nasz. Okolica wyludniona, ale kto wie, czy ktoś nie kręci się tu.

Ri skrzywił się. Na wozie wciąż był jego bezcenny towar, dzięki któremu miał się konkretnie wzbogacić, przynajmniej tak sądził. Po Khajiicie na ziemię zeskoczyła Luna, poczekała aż każdy weźmie broń oraz niezbędny ekwipunek i uniosła ręce, przymknęła oczy, po czym wypowiedziała szeptem kilka słów. Wozy zniknęły w mgnieniu oka. Wesley i Endoriil uśmiechnęli się, patrząc na kobietę.
- Specjalizuję się w magii iluzji - powiedziała. - Możemy ruszać.

Czarodziejka nie miała przy sobie broni, tak jak Ri. Elf wziął ze sobą niewielki jednoręczny topór, który zakupił w Septimii. Adan dzierżył niezłej klasy miecz straży miejskiej z Laanterii. Siwy i Wesley mieli przy sobie dwa wyszczerbione miecze, które z pewnością niejedno już widziały, ale też przydałoby im się ostrzenie. Misja, którą zgodzili się wykonać - zabicie Octaviusa - była po części osobista. Co prawda kapitan straży w Laanteriii obiecał im dwieście septimów za tego człowieka, ale dochodził tu też motyw zemsty. Niewiele brakowało, a Ri' Baadar zginąłby od miecza jednego z ludzi przemytnika, kiedy ten poczuł się urażony odrzuceniem jego oferty. Khajiit nie spodziewał się tego zamachu. Wraz z Endoriilem postanowili działać, a obiecaną nagrodę potraktować jako bonus. Cieszyli się, że towarzyszyła im Luna, czarodziejka, którą poznali na obchodach miejskiego święta. Nie wyglądała na wielce doświadczoną, była bardzo młoda, ale wiedzieli, że Octavius zapłacił jej za udoskonalenie jego siedziby poprzez skonstruowanie kilku pułapek. W tej chwili szli po bardzo grząskim gruncie, w półmroku lasu.

- Luna - zaczął Adan - czego możemy się tam spodziewać? W jego siedzibie, znaczy się?
- Przede wszystkim tego, w czym się specjalizuję - odpowiadała, chowając swoje blond włosy za kołnierz granatowej szaty - czyli iluzji. Jeśli wyskoczy na was wilk nadnaturalnych rozmiarów, nie bójcie się. Sporo nad nim pracowałam, ale pamiętajcie, to tylko widmo.
- Ech, nie lubię widm - skrzywił się Wesley - wilków też. Nie mogłaś wybrać czego innego? Na przykład dużej wiewiórki... W ogóle nie sądzę, byśmy dobrze robili, pakując się w to.
- Nie wiem, co masz w tych workach, Ri - Endoriil zwrócił się do szefa karawany - ale cokolwiek to jest, sprawiło, że Octavius chciał cię zabić niemal natychmiast, a skoro tak, to wątpię, żeby miał odpuścić. Teraz mamy przewagę i możemy go dopaść. On się chowa, ale jeśli nie dopadniemy go teraz i zwieje, to na pewno spróbuje ponownie...

Ri rozejrzał się po towarzyszach. Wszyscy czekali, aż odpowie na pytanie, którego elf bezpośrednio nie zadał. Khajiit często to robił, przewidując, jakie słowa padną za chwilę. Starał się w ten sposób okazać swoją mądrość i zrobić wrażenie na rozmówcy. Tym razem jednak sprawa dotyczyła czegoś, na czym naprawdę mu zależało, więc wolał zachować milczenie. Wbrew jego nadziejom, Siwy spytał:
- Rybka, my naprawdę szanujemy twoje interesy i sekrety, ale właśnie ku śmierci idziem i kto wie, czy wszyscy żywi wrócimy. Co ty za towar wieziesz, hm?
- On powie wam, kiedy się z Octaviusem rozprawimy. Zdaje się, że już niedługo. - Khajiit zatrzymał się i popatrzył na jedno z odległych drzew, za którym przez sekundę widział jakiś cień. Ten po chwili zniknął, zostawiając Ri w niepewności.

II

Po godzinie marszu przez bardzo nieprzyjazny teren w niemiłym fetorze zgnilizny, grupa doszła do naturalnej ściany skalnej. Otyły Wesley mocno się zmartwił. Nie miał ochoty się wspinać, i tak już ledwo oddychał. Powietrze na moczarach, nie dość, że śmierdzące, było też niezwykle gorące.
- To tutaj - Luna rozwiała jego obawy. - Dajcie mi chwilę.
Czarodziejka wypowiadała kolejne serie zaklęć w nadziei, że ukaże jej się wejście do kryjówki. Reszta usiadła, opierając się o ścianę. Siwy i synowie wyjęli z plecaka Wesleya pęto kiełbasy i zaczęli zachłannie jeść. Opróżnili też jedną manierkę wody. Wszyscy czuli narastające zmęczenie. Ri' Baadar i Endoriil przysiedli nieco z boku. Khajiit odezwał się do elfa półszeptem:
- Słuchaj. On czuje, że coś tu nie tak jest. Jakby ktoś śledził nas, to niepokoi go. Czujni musimy być.
- Hm - elf zamyślił się - masz pojęcie, kto to może być?
- Żadnego. Ale może kapitan straży nie do końca prawdę mówił? Może Octavius ludzi jeszcze ma. Po prostu ostrożni być musimy. Asa w rękawie ten pośrednik mieć może.
Sytuacja przeciągała się. Luna najwyraźniej nie radziła sobie z własnymi zaklęciami i nie mogła znaleźć wejścia. Zaczęła się frustrować.
- Cholera - powiedziała zrezygnowana, siadając na jednej ze skał. - Nie wiem, co się dzieje. Wypowiadam te same sekwencje słów, którymi to wejście pieczętowałam. Powinno być tu - wskazała na fragment ściany porośnięty nieznanym jej mchem dokładnie przed sobą.
- Och - westchnął Ri, wstając i podchodząc do czarodziejki. Wyciągnął zza paska mały nożyk i odciął kawałek rośliny, po czym schował ją do jednej ze swoich niezliczonych kieszeni. - To chyba laneria, bardzo rzadkie ziele. On nigdzie nie mógł jej znaleźć. Przyda mu się do polepszenia receptury mikstury leczniczej. A kto wie, może i do czegoś jeszcze.

W tej chwili usłyszeli odgłos głazu ocierającego się o drugi głaz. Wielkie kamienne drzwi zaczęły się ruszać, aż w końcu rozwarły się kompletnie, a ciemne wnętrze jaskini stało przed nimi otworem. Widocznie Ri' Baadar przypadkiem uruchomił mechanizm, który, jak widać, z magią miał niewiele wspólnego.

III

Korytarz był długi i wąski. Szli powoli i bardzo ostrożnie. Na przedzie byli Luna i Endoriil; ona zaklęciem stworzyła niewielkie źródło światła posuwające się nieco przed nimi, on kroczył tuż przy jej boku z wyciągniętym już i gotowym do ciosu toporem. Za nimi szedł Ri wraz z Siwym, a na końcu korowodu dwaj bracia - Wesley i Adan.
W jaskini panowała martwa cisza, ściany korytarza były niemal idealnie gładkie, Endoriil obserwował je ze zdumieniem. Zapatrzył się i wpadł na wyciągniętą rękę Luny.
- Stój, niezdaro - szepnęła, krzywiąc usta. - Tutaj była chyba inna pułapka, bardziej, że tak powiem, naturalna. Nie wiem tylko, jak ją minąć, aby jej nie aktywować.

Z ostatniego szeregu wyszedł Adan, chwycił kamień leżący u jego stopy i po prostu rzucił, nie czekając na komentarze. Gdy kamień zetknął się z ziemią, ze ściany z zabójczą siłą ruszyła naszpikowana ostrymi kolcami konstrukcja, która zatrzymała się tuż przed skamieniałymi ze strachu Luną i Endoriilem.
- Ty idioto - powiedział drżącym głosem elf - mogłeś nas zabić.
- I zaalarmować Octaviusa - dorzucił od siebie Ri' Baadar. Adan skrzywił się, a po jego skroni przeszła kropla potu, którą wytarł drżącą dłonią.

Przeszli obok niegroźnej już pułapki. Na krańcach ostrzy dostrzegali zakrzepłą krew sugerującą, że niektórzy goście mieli mniej szczęścia niż oni. Przy jednej ze ścian leżały kości. Mieli solidne podstawy, by podejrzewać, że ich pochodzenie nie było zwierzęce.
W końcu powietrze stało się nieco przyjemniejsze, chłodniejsze, a grupa weszła do wielkiej, pięknie prezentującej się sali. Na wszystkich czterech ścianach płonęły pochodnie, zdobiąc sufit pomieszczenia intrygującą grą światło-cieni. Pod ścianą naprzeciwko wejścia, na podwyższeniu, stało krzesło, bardzo ozdobne, przypominające tron. Nie mieli wątpliwości, kto na nim zwykle zasiadał, ale teraz było puste. W odległości kilku metrów od podwyższenia stały dwa długie stoły mogące pomieścić do dwudziestu ludzi. Endoriil podszedł ostrożnie i przejechał palcem po powierzchni mebli - na jego palcach zgromadził się kurz.
- Tu nikogo nie ma i pewnie nie było od dość dawna - powiedział, lekko zrezygnowany.
- Ale pochodnie płoną - odrzekł Wesley, przełykając ślinę. Rozglądał się energicznie. - Ktoś musiał je zapalić.

Zastanawiali się, o co chodzi. Najwyraźniej Octavius faktycznie nie miał już ludzi. Gdyby ich miał, z pewnością nie dopuściliby ich do tej sali. Mimo kilogramów kurzu i pajęczyn widniejących w wielu miejscach, w pomieszczeniu wciąż było parę wartościowych rzeczy. Choćby wspomniany tron, srebrne naczynia na stołach. Przy jednej ze ścian był spory regał z książkami, przy którym buszował teraz Ri, szukając ciekawych tytułów. Złapał w swoje kocie łapy egzemplarz "Moczary Arven i ich roślinność". Towarzyszyła mu Luna. Chwyciła księgę o tytule "Magia dla początkujących". Khajiit dostrzegł to i spojrzał się na nią swymi przenikliwymi zielonymi oczami.

- Czarodziejko - powiedział z niepokojem - czy on dobrze widzi?
- Ach - Luna speszyła się i milczała dłuższą chwilę. - Dobra, jestem początkująca i... ciągle się uczę... Podstaw.
- Na bogów, to dlaczegoś z nami poszła. Niebezpieczeństwo nam grozi. I tobie przede wszystkim. Poza tym, naprawdę pomagałaś zabezpieczać to miejsce? Gdzie wilk ten, co ostrzegałaś?
- Heh - zaśmiała się i uśmiechnęła niewinnie - zabezpieczałam, tak. Wilk miał się pojawić tuż przed wejściem do sali. Jak widzisz, a raczej nie widzisz, nie pojawił się. Nie patrz tak na mnie, to trudne zaklęcie. Octavius po prostu zobaczył moje fajerwerki, kiedy trenowałam przed pokazem na rynku i zaproponował sto septimów za udoskonalenie kryjówki. Jak mogłam odmówić? Myślisz, że skąd miałam pieniądze na pokój w gospodzie, i to ten z tarasem? 
- Więc czemu się do nas przyłączyłaś, skoro pewnie zakładałaś, że twoje zaklęcia i tak nie zadziałają? - popatrzył się na nią przenikliwie. - Elf?
- Trochę... - zarumieniła się. - Chciałam się też zapytać, po tym całym zamieszaniu z Octaviusem, czy mogłabym podróżować z wami, aż dotrzemy do Skyrim. Skoro już widziałeś, jaka literatura mnie interesuje, to mogę ci powiedzieć też to: jadę do Skyrim, żeby zapisać się do Akademii Magicznej w Winterhold.
Ri głęboko westchnął, drapiąc się po głowie ukrytej pod powierzchnią szarego kaptura. Okazało się, że Luna nie miała nawet magicznego wykształcenia. Z jednej strony duże wrażenie robiło na nim to, co widział; sporo już potrafiła jak na nowicjuszkę, z drugiej jednak wprowadziła ich w błąd, który mógł sporo kosztować.

IV

Czaił się przy wejściu do komnaty, odziany w strój Mrocznego Bractwa. Wydobył zza paska krótki elfi szylet. Sięgnął do niewielkiej saszetki przyszytej do piersi i wyjął malutką buteleczkę, której zawartość wylał na broń. Rozsmarował lepką maź po całym ostrzu, które poczęło świecić na kolor zielony. Miał na sobie rękawice i bardzo dbał o to, aby nie mieć kontaktu z substancją. Syknął z zachwytem, wyciągając elfi miecz z pochwy umieszczonej u lewego boku. Widać było, że kocha to, co robi.
Po raz ostatni ogarnął wzrokiem komnatę. Siwy mężczyzna i nieco niższy od niego blondyn siedzieli na krzesłach, spożywając skromny posiłek. Otyły brunet z przetłuszczonymi włosami patrzył na sufit, podziwiając widowisko stworzone przez cienie z pochodni. Przy regale z książkami stała ofiara w wyblakłej fioletowej szacie i z szarym kapturem pokrywającym cieniem twarz. Drobna blondynka stała obok; nie wyglądała na wojowniczkę. Na sali był jeszcze elf, który przyglądał się tronowi Octaviusa, człowieka, który zlecił zabicie zakapturzonej postaci. 

Wśród zleceniodawców panowała opinia, że ten zabójca nie ma zasad. Mordował na zawołanie, o ile płaca była godna, rzecz jasna. Zdobywał uznanie w półświatku, był konkretny i skuteczny. To z nim Octavius skontaktował się, kiedy jego poprzedni człowiek - Kajusz - zawiódł.
Zrobił krok do przodu, syknął niczym drapieżne zwierzę i ruszył biegiem, by zabijać.

V

Zobaczyli go, gdy wyskoczył z cienia, chociaż sam zdawał się być cieniem. Biegł lekko, szybko i w mgnieniu oka doskoczył do Siwego i Adana. Chlasnął mieczem w ramię starca, przewracając go. Wskoczył na stół, kiedy blondyn sięgał po miecz laanterskiej straży miejskiej. Kopniakiem prawą nogą wybił broń z dłoni przeciwnika. Po chwili poprawił lewą, trafiając Adana w twarz, w wyniku czego mężczyzna upadł z hukiem na ziemię. Napastnik się nie zatrzymywał. Miał jeden cel i musiał do niego dotrzeć jak najszybciej, chciał do maksimum wykorzystać element zaskoczenia. Resztę mógł załatwić potem, nie musiał, bo dostał zapłatę tylko za zakapturzonego, ale chciał. To pragnienie sprawiło, że przy Wesleyu spędził chwilę dłużej, niż zamierzał. Zadał cios, który młodzieniec z trudem sparował. Napastnik poczuł narastający u chłopaka strach. Syknął po raz kolejny i obrócił się, jednym ruchem miecza wytrącił broń przeciwnikowi, po czym płynnym pchnięciem wbił zielone ostrze elfiego sztyletu w jego brzuch. Wesley jęknął i upadł, zwijając się z bólu.

Luna i Ri' Baadar byli bez broni, więc natychmiast po zobaczeniu napastnika Endoriil chwycił swój topór i pobiegł w stronę przyjaciół, stając między nimi, a napastnikiem. Zdążył do nich dotrzeć tylko dlatego, że morderca postanowił zabawić się z Wesleyem. W momencie, gdy chłopak upadł na ziemię, a zabójca zwrócił się w ich stronę, Ri cofnął się, uderzając plecami o regał. Nie chciał umierać, a czuł, że śmierć stoi przed nim. Stoi w stroju Mrocznego Bractwa i zamierza wykonać wyrok. Teraz widzieli go w całej okazałości. To był Khajiit, co w dużej mierze tłumaczyło jego zwinność i zdolności akrobatyczne. W prawej dłoni dzierżył elficki miecz z zakrzywionym ostrzem, w lewej miał sztylet wysmarowany jakąś maścią o magicznych właściwościach. Na jego ubraniu widać było świeżą krew Siwego i Wesleya. Zza napastnika dobiegały jęki rannych mężczyzn.

- No chodź, morderco! - krzyknął Endoriil, chociaż bał się niezmiernie. Nigdy nie widział kogoś w takim szale, kogoś, komu zabijanie sprawiałoby taką radosć.
Kiedy Wesley zwijał się z bólu na ziemi, jego ojciec i brat doczołgali się do niego, próbując mu jakoś pomóc. Siwy miał rozległą ranę ciętą na ramieniu, Adan stracił dwa zęby i pluł krwią. Luna skupiła się i wypowiedziała kilka słów, ale czas się kończył, a morderca z Elsweyr szedł w ich stronę powolnym krokiem. Wyglądało, jakby delektował się ich strachem. 
- Czemu to robisz?! - elf znów krzyczał.
- Zlecenie to zlecenie - odrzekł zabójca. - Ja zawsze je wypełniam.

Po tych słowach skoczył w stronę Bosmera i zadał cios mieczem. Spodziewał się, że to posunięcie zostanie przewidziane, przeciwnik zrobił unik, więc zatańczył w piruecie i wykonał zamaszysty ruch lewym ramieniem, chcąc ugodzić elfa zatrutym sztyletem. Endoriil przewidział jednak również to i zdołał sparować cios w ostatniej chwili. Widział spazmy zwijającego się z bólu Wesleya i wiedział, że musi unikać tego ostrza za wszelką cenę. W tej chwili z wejścia do komnaty wybiegł wielki wilk, który ruszył w stronę walczących. Khajiit był zdezorientowany, szybko odskoczył, robiąc salto w tył i wskakując na stół. Endoriil wiedział, że wilk nie był prawdziwy, chciał wykorzystać ruch przeciwnika. Poszedł do przodu, nie czekając, ale morderca wcale nie był speszony. Zeskoczył ze stołu tak samo jak na niego wskoczył, saltem, dzięki czemu znalazł się między przeciwnikiem, a swoją ofiarą. Zadał serię błyskawicznych ciosów oboma ostrzami, ale elf nie dawał za wygraną - część uderzeń sparował, reszty unikał balansem ciała. Cofał się jednak przed impetem atakującego, który nacierał z pasją i niesłychaną agresją. W końcu nogi elfa zderzyły się z jednym z krzeseł przy stole i stracił równowagę. Uderzył głową w krawędź blatu i zamroczony upadł na ziemię.

Zabójca odwrócił się i w mgnieniu oka dobiegł do ofiary, omijając czarodziejkę, która stała zdumiona, niezdolna do reakcji. Ri był przekonany, że jego życie właśnie się kończy. Osobnik w stroju Bractwa przygwoździł go całym ciałem do regału z książkami, a przedramieniem mocno przycisnął szyję Ri' Baadara do jednej z półek.
- Nie rób tego, błagam - wyszeptał gardłowym głosem Ri.
- Zlecenie to zlecenie. Octavius zapłacił zaliczkę. To jedna z moich zasad. Zaliczka jest, więc...
W tej chwili spojrzał na ukrytą pod kapturem twarz Ri. Dojrzał w cieniu jego oczy, kocie oczy... Gwałtownym ruchem zdjął mu kaptur i syknął przeciągle.
- Pieprzony - wyszczerzył zęby, puszczając Ri i chodząc to w lewo, to w prawo. - Pieprzony!

Kiedy zabójca przeklinał, chodząc po komnacie jak opętany, Ri i Luna podbiegli do Wesleya i Siwego. Endoriil również odzyskał świadomość i chwiejnym krokiem podszedł do rannych, masując się po głowie, na której widniał wielki siniak. Cała grupa patrzyła, to na cierpiącego Wesleya, to na khajickiego mordercę, który, nie wiedzieć czemu, wciąż przeklinał, chodząc w kółko. W końcu podszedł do grupy i powiedział:
- Ty jesteś Ri? - rzekł do pobratymca, ukazując swoje białe kły. Wyglądał zupełnie inaczej niż Ri' Baadar. Miał ciemne, czarne umaszczenie, a w uszach widniały sporych rozmiarów złote kolczyki. Pod lewym okiem nosił brzydko wyglądającą bliznę widoczną z powodu mniejszej ilości futra w miejscu starej rany.
- Tak, to on. - Ryba patrzył się na zabójcę, próbując zrozumieć sytuację. Postanowił zaryzykować: - Skoro znasz jego imię, czy on może poznać twoje?
- Zabiję go, zabiję - kontynuował. Po chwili dotarło do niego pytanie. Odrzekł: - Jestem Khaz' mir. I mam dwie zasady. Zawsze biorę zaliczkę za zlecenie i nie morduję Khajiitów - spojrzał na rozmówcę i uśmiechnął się drapieżnie - o ile nie zajdą mi za skórę.
- Och, w takim razie dobrze się składa, że on ci za skórę nie zaszedł - Ri uśmiechnął się delikatnie, wciąż bojąc się reakcji nieprzewidywalnego mordercy.
- Co było na tym ostrzu? - krzyknął Siwy, trzymając się za rozorane elficką brzytwą ramię. Luna opatrywała go bandażem, a on krzyczał, patrząc na swojego cierpiącego syna: - Co to za trucizna? Błagam, powiedz! Zlituj się!

Khaz' mir dopiero teraz schował miecz do pochwy. Szylet wytarł jedną ze szmat leżących na stole i wsunął go za pasek.
- Oszukał mnie. Wiedział, że nie morduję braci, więc sam zginie. Znajdę go i zabiję, będzie cierpiał - mówił monologiem.
W końcu Endoriil zbliżył się do niego na odległość kilku kroków. Khajiit wyprostował się i skrzyżował ręce.
- Nieźle walczysz, elfie - mówił. - Wpadasz w szał, tak jak ja.
- W jaki szał, o czym ty mówisz? - odpowiadał. - Zresztą nieważne. Skoro Octavius cię oszukał, to pomóż nam wyleczyć Wesleya. Co to była za trucizna? I czy jesteś w stanie go wyleczyć?
- Twoje oczy pokazywały, że byłeś w swoim żywiole. Teraz straciły jaskrawe barwy, nie są już krwistoczerwone, ale... były. Ciekawe.

Luna uniosła wzrok znad rannych. Przypomniała jej się sytuacja z gospody, kiedy tuż przed atakiem zamachowca oczy Endoriila płonęły ognistą czerwienią. Wtedy myślała, że to nic wielkiego, może efekt oświetlenia, ale teraz okazało się, że chyba kryje się za tym coś więcej. Podczas rozmyślań czarodziejki Khaz' mir wyciągnął ze swej saszetki buteleczkę z płynem i podał ją Endoriilowi. Ten podbiegł do czarodziejki i podał naczynko. Luna odkorkowała je już i chciała zalać ranę Wesleya, ale ich niedoszły oprawca przemówił:
- To nie dla niego, a dla ciebie, magiczko. Wypij to - powiedział suchym głosem. - Potem dam wam antidotum, a wasz przyjaciel wydobrzeje w kilka dni.
- Co to ma znaczyć? Chcesz ją otruć! - krzyknął Endoriil, łapiąc topór.
- Mmm - Khaz' mir mruknął, obserwując pięść elfa zaciskającą się na broni. - Chciałbym znów z tobą walczyć, uwierz, ale nie o to mi chodzi. Ta blondynka jest magiczką, to jej nie zaszkodzi, a nawet może wam w czymś pomóc, elfie. Pij szybciej, kobieto, bo kompan wam zejdzie.

Siwy i Adan popatrzyli na Lunę, ona zwróciła wzrok na Ri, który po chwili ciszy powiedział:
- Dobrze, zabierzemy cię z nami.
Endoriil nie wiedział, o co chodzi, ale gdy padły te słowa, czarodziejka wypiła zawartość buteleczki. Od razu potem Khaz' mir dał Adanowi kolejną miksturę, która w mgnieniu oka powędrowała do rany cierpiącego Wesleya.
- Pamiętajcie - mówił zabójca, siadając na krześle przy stole - że to wykuruje tylko truciznę. Ze skutkami pchnięcia sztyletem będziecie musieli walczyć w zwykły sposób. A teraz, elfie, chwyć magiczkę za ręce. Nie widzisz, jak się trzęsie?

Faktycznie, Luna wpadła w lekkie drgawki i wydawało się, że zemdlała. Endoriil podbiegł i złapał ją w ramiona. Wtedy jej powieki otworzyły się, ukazując rozszerzone źrenice; zaczęła mówić głosem, który bez żadnych wątpliwości nie należał do niej:

Promykiem będziesz dla wielu uśpionych
Co staną się ogniem potężnym wielce
Armią płomieni niezwyciężonych
Choć wielka ich liczba polegnie w męce.

Po tych słowach straciła przytomność, a cała kompania spojrzała na Khaz' mira, który wstawał od stołu. Musiał to przewidzieć, tego właśnie chciał.
- Co to, do cholery, było? - Endoriil uniósł głos, gładząc dłonią czoło drobnej blondynki.
- To ja powinienem pytać, elfie. Dałem jej silny środek, który u ludzi uzdolnionych magicznie wywołuje wizje, ale tylko pod warunkiem, że w pobliżu jest ktoś... hmm, wyjątkowy. Interesujące.
- Wyjaśnij, powiedz cokolwiek. Czy z nią jest wszystko w porządku?
- Wyjaśnienia treści się ode mnie nie spodziewaj. Jeśli i ty go nie znasz, to tylko czas może przynieść odpowiedź. A wasza magiczka niedługo się ocknie. Po prostu zemdlała. Pójdę już. Nie martwcie się o Octaviusa. Oszukał mnie, więc będzie cierpiał jak niewielu przed nim. Nie zdziwcie się jednak, jeśli jeszcze się spotkamy. Bracie - zwrócił się w stronę Ri - dziesięć procent dla mnie. Wiem, dlaczego Octavius chciał cię zabić. Zlikwiduję go, a w zamian dostanę dziesięć procent tego, co zarobisz, gdy sprzedasz swój towar.
- Umowa stoi... - zrezygnowanym tonem odpowiedział Ri.
- Pora na mnie - odrzekł Khaz' mir, odwracając się i ruszył w stronę wyjścia. Gdy opuszczał komnatę, syknął: - Będę miał was na oku.

VI

Po odnalezieniu wozów i powrocie na drogę, kompania zdecydowała się wrócić na parę dni do Laanterii, do czasu, gdy wszyscy członkowie karawany będą zdatni do drogi. Kapitanowi donieśli, że Octaviusa w kryjówce nie było i najpewniej uciekł, gdzie pieprz rośnie. O Khaz' mirze nie powiedzieli, bo sami nie wiedzieli, co o nim myśleć. Zabiłby ich wszystkich, gdyby chciał, mieli tego świadomość. Na szczęście jednak okazało się, że nawet osoby bez zasad, jakieś zasady mają.
Wynajęli pokoje w tej samej gospodzie, w której nocowali po świątecznych obchodach. Wesley po trzech dniach faktycznie wydobrzał. Rana Siwego była poważniejsza, niż przypuszczali. Stracił częściową władzę w lewej ręce i musiał ją nosić na temblaku. Adan stracił dwa zęby, co kiepsko wróżyło mu podczas kolejnych miłosnych podbojów. Cała grupa pozostała jednak przy życiu i już nic nie stało na przeszkodzie, aby wyruszyć do Skyrim.

KONIEC ODCINKA PIĄTEGO

SPIS TREŚCI  <--- odsyłacze do wszystkich odcinków