niedziela, 23 lutego 2014

ME: "Siła Wiary" - odcinek III


   

SIŁA WIARY

ODCINEK III

Odcinek - Poprzedni - Następny
 
 I

10 czerwca, 2184.

Tom Young, młody pomocnik Widma, opierał się plecami o ścianę w opuszczonym doku. W prawej dłoni trzymał pistolet. Starał się uspokoić przyspieszony oddech w sposób, jakiego uczyli go w obozie pod Doncaster. Powolne, głębokie wdechy. Patrzył na swój omni-klucz. Wciąż nie było sygnału. Czy coś było nie tak? - zastanawiał się w duszy. Ostrożnie wyjrzał zza rogu i zobaczył to, czego się spodziewał. Czterech najemników ładowało spore beczki na pokład promu. Dwóch kolejnych stało na straży i patrolowało okolicę. Tego już w planie nie było. Wywiad nawalił. Jeden z nich właśnie zbliżał się do Younga i trzeba było improwizować. Czemu nie ma tego sygnału, do jasnej cholery. Jeśli zaraz go nie dostanę, to mnie namierzą - myślał. Jeden z patrolujących oparł się plecami o ścianę tuż za rogiem, przy którym był Tom. Nagle omni-klucz zamigotał. Człowiek wiedział, co robić. Wychylił się zza rogu i błyskawicznie strzelił zaskoczonemu najemnikowi w głowę. Krew obryzgała lekki pancerz strzelca. Chwilę później rzucił granat dymny w stronę promu, na który ładowano kontrabandę, a następnie wystrzelił trzykrotnie w drugiego z patrolujących. Dwa trafienia w głowę zlikwidowały wroga. W ostatnich miesiącach zdecydowanie poprawił swoją celność. Young słyszał odgłosy walki, dochodzące z kłębów dymu. Kilka wystrzałów, błysk omni-ostrza. Wszystko ucichło, a z mgły wyłonił się Jondum Bau - salariańskie widmo. Szybkim krokiem podszedł do beczek, znajdujących się już na promie. Kiwnął głową w stronę pomocnika, aby ten dołączył do niego. Bau sprawdził jeden z pojemników.

- Czerwony piasek, tak jak myślałem - powiedział Bau z satysfakcją w głosie, spoglądając na zawartość. Po chwili dodał: - Dobrze się spisałeś, Young. Bez ciebie mogłoby nie pójść tak łatwo. Nie przewidziałem tych dwóch patrolujących. Ładnie ich zdjąłeś, gratuluję. Będzie trzeba jeszcze raz sprawdzić moje źródła. Może zmienić, skoro zaczynają zawodzić.
- Dzięki, szefie - krótko ostrzyżony blondyn uśmiechnął się radośnie. Salarianin rzadko go chwalił.

Bau zawiadomił SOC. Parę minut później na miejscu był już patrol Służby Ochrony Cytadeli i zajął się zabezpieczaniem ładunku. Widmo oraz Young wsiedli do swojego promu i polecieli w stronę Prezydium.

II

Tom Young początkowo był "specjalistą od gethów", ale po miesiącu od jego przybycia na Cytadelę wojna dobiegła końca. Wciąż walczono z niedobitkami, ale główne siły maszyn zostały zniszczone przez ludzką Piątą Flotę pod przewodnictwem admirała Hacketta i komandora Sheparda. Young był w tym czasie na planecie Sur Kesh - stolicy salarian, gdzie zdobywał wiedzę inną niż w Doncaster. Bau uczył go salariańskich technik bojowych, które szły bardziej w stronę szpiegostwa i uderzeń prewencyjnych niż otwartych konfliktów. Służył u boku Widma już kilka miesięcy, ale wciąż zachwycał się Cytadelą, wyjątkową stacją kosmiczną, umieszczoną w Mgławicy Węża. Mieszkały na niej miliony istot różnych ras. Wciąż trwała odbudowa zniszczeń wojennych, co nie ujmowało uroku temu miejscu. To tutaj Young po raz pierwszy w życiu zetknął się z asari, vorchami, volusami i wieloma innymi rasami. To miejsce było centrum życia galaktycznego i siedzibą Rady Cytadeli, ciała wykonawczego złożonego z, do niedawna, trójki radnych: asari, turianina i salarianina. Po uporaniu się z gethami i zbuntowanym Widmem - Sarenem - do Rady dołączył przedstawiciel ludzi - Donnell Udina. W tej chwili prom zmierzał właśnie do Wieży Prezydium, siedziby radnych. Bau wyciągnął zza paska swój pistolet, podał Youngowi i kazał wrzucić do schowka umieszczonego na prawych drzwiach. Asystent wykonał polecenie, ale jego wzrok zatrzymał się w głębi schowka, na pliku dokumentów zatytułowanych "CERBERUS". Wiele słyszał o tej organizacji, więcej złego niż dobrego. Był zaintrygowany, musiał spytać.

- Panie Bau, te dokumenty... Czy współpracuje pan z Cerberusem? - spytał, nie mogąc zamaskować swojego zdziwienia.
- Owszem - odpowiedział salarianin, zachowując kompletny spokój i nie poruszając się nawet w najdrobniejszy sposób.
- Ale ja słyszałem o nich wiele historii. Kiedyś dbali o interesy ludzkości, potem zaczęli być zbyt radykalni. Teraz na mojej planecie nazywa się ich terrorystami. Jak Widmo może współpracować z kimś takim?

Jondum Bau, doświadczony żołnierz, zaśmiał się szczerze. Skręcił promem w prawo, gwałtownie. Rozmowa sprawiła, że prawie przegapił miejsce.
- Jesteś jeszcze bardzo naiwny, człowieku. Wierzysz, że świat jest czarno-biały, a ludzie dzielą się tylko na dobrych i złych. Słuchaj i ucz się. Wszystko jest mniej lub bardziej szare. Mówiłeś mi ostatnio, że chciałbyś zostać Widmem, ale widzę wyraźnie, że nie wiesz, z czym to się wiąże. Widma istnieją po to, aby Rada nie musiała brudzić rączek. Oni mają być krystalicznie czyści, a i tak kiepsko im to wychodzi. Widma załatwiają za nich różne sprawki, o których potem nie słyszy opinia publiczna. A Cerberus? Oni są bardzo szarzy, ale są też wiarygodnym źródłem informacji, pod warunkiem, że ładnie się im zapłaci. Dziś nieco mniej wiarygodnym, zdaje się. Informowali o czwórce najemników, nie o szóstce. Ich inne działania mnie nie interesują. Mam swoje zadania do wykonania i każda informacja jest na wagę złota. Rady nie obchodzi, jak je uzyskuję. Liczy się efekt, a ten dzisiejszy bardzo im się spodoba.
- Nie lepiej pozyskiwać informacje od Handlarza Cieni? - spytał Tom. Wiele nauczył się podczas pobytu na Cytadeli. Każdy, kto chciał zdobyć jakieś wartościowe informacje, zgłaszał się do jednego z agentów Handlarza. Ceny były wysokie, ale efekty pewne.
- Nie można ślepo wierzyć wszystkim. Można za to trochę wszystkim nie wierzyć. Raz brać od tego, raz od tamtego, nie uzależniać się. Macki Handlarza Cieni wydają się w tej chwili sięgać dalej niż łapska twojego Cerberusa. Z tego powodu ostatnio wolę pozyskiwać dane od tych drugich. Jednak, po dzisiejszych wydarzeniach, nie wykluczam zmiany w najbliższym czasie.

Prom dotarł na miejsce. Bau delikatnie wylądował na jednym z tarasów parkingowych. Nakazał swojemu podopiecznemu czekać, podczas gdy on spotka się z Radą i zda raport z misji. Zwykle Tom był rozczarowany takim pomijaniem go, ale tym razem nie protestował. Chciał zajrzeć do teczki. Bau poszedł, drzwi zasunęły się za nim, a Young wskoczył do promu, otworzył schowek i zaczął przeglądać zawartość dokumentów. Okazuje się, że współpraca Bau i Cerberusa datuje się już na kilka lat wstecz. Najczęściej wymieniane nazwiska w dokumencie to: Kasumi Goto, Keiji Okuda i Donovan Hock. Oczy Toma otworzyły się szerzej, kiedy ujrzał informację o... komandorze Shepardzie. Informację nową, sugerującą, że komandor żyje, a przecież wiadome było, że poległ podczas walk z gethami, gdzieś na pograniczu. Opinia publiczna zapomniała o komandorze. Media uległy naciskom władz, którym - nie wiedzieć czemu - najpierw zależało na zatajeniu śmierci Sheparda, a teraz chyba na ukryciu faktu jego przeżycia... Widma i ich współpracownicy mieli jednak dostęp do informacji takich, jakie widział teraz Young. A co widział?

"Szanowny Panie Bau.

Zgodnie z Pańską prośbą, rozpoczęliśmy poszukiwania złodziejki Kasumi Goto. Zaczęliśmy działać od razu po otrzymaniu przelewu. Na chwilę obecną ustaliliśmy, że wspomniana przestępczyni, mimo tego, że doskonale maskuje swoje ruchy, ma jedną słabość. Jest nią niejaki Keiji Okuda - swoją drogą uznany haker. Ta dwójka ma jakieś niewyjaśnione sprawy z Donovanem Hockiem - mieszkającym na planecie Bakenstein "przedsiębiorcą" - jeśli wie Pan, co mam na myśli. Aktualnie jesteśmy w fazie sprawdzania, o jakie sprawy chodzi.

Ps. Odnośnie Pańskiego zapytania o komandora Johna Sheparda... Tak, komandor jest pod naszą opieką w jednym z naszych tajnych ośrodków. Zdradzamy Panu tę informację tylko dlatego, że liczymy, że nasza owocna współpraca zacieśni się jeszcze bardziej.

Pozdrawiam, Miranda Lawson, oficer Cerberusa."


Young był zszokowany. Komandor żył? A skoro wiedział o tym Bau, to musiała wiedzieć Rada i Przymierze, a jednak wszystko zostało zatajone. Największy bohater ludzkiej floty przeżył, a dowództwo ma go gdzieś? Do tego jedynymi, którym zdaje się zależeć na jego losie są "terroryści" z Cerberusa?! Młody mężczyzna nie miał pojęcia, co myśleć. Pośpiesznie wrzucił dokumenty do schowka i zamknął go. Starał się uspokoić, bo Bau właśnie wsiadał do promu. Salarianin dostrzegł zachowanie podwładnego.
- Wszystko w porządku, Young? Wyglądasz kiepsko - powiedział z autentyczną troską.
- Tak, po prostu muszę się przespać. Tych dwóch najemników i mnie zaskoczyło - kłamał. Namierzył ich i zdjął obu w ciągu trzech sekund.
- Odstawię cię do domu - salarianin zakończył rozmowę i wzniósł prom ku górze, kierując go w stronę okolicy, w której mieszkał Young.
III

Był wieczór, a może lepiej powiedzieć - "robił się" wieczór. Na większości Cytadeli rytm dnia i nocy był czymś zupełnie umownym. W Okręgach, odchodzących od Prezydium, cały czas panowała "noc". Oczywiście nie brakowało oświetlenia. W samym Prezydium postarano się jednak odwzorować dobę w sposób jak najbardziej przypominający ten naturalny. W końcu Cytadela wisiała w przestrzeni, więc nie krążyła wokół żadnej gwiazdy. W każdym razie była już najwyższa pora na sen, szczególnie po tak ciężkim dniu. Tom mieszkał w niewielkim apartamencie w Prezydium. Inni mieszkańcy okolicy, zamożni kupcy bądź politycy, dziwili się obecności osiemnastolatka bez opiekunów. Na życie w tym miejscu trzeba było sobie zasłużyć. Youngowi nie zależało na poznaniu tych ludzi. Zresztą, co miał im powiedzieć? Że jest asystentem Widma? Pewnie by go wyśmiali, poza tym, ta informacja była tajna. Wszedł do kuchni swojego mieszkania. Otworzył lodówkę i chwycił sok pomarańczowy. Wypił kilka łyków, po czym odstawił karton z powrotem i wszedł do salonu, gdzie uruchomił wideokomunikator. Był umówiony z kuzynem.
- Hej, bracie - powiedział do bruneta, który łączył się z nim z Londynu. - Co słychać?
- Siemasz, Tom. U nas wszystko w normie. Dalej pomagam ojcu, odprowadzam siostrę do przedszkola, a mama zmusza mnie, żebym chodził z nią do kościoła - zaśmiał się Michael Young.
- Gadaj, co u ciebie? Jak tam sprawy z Amandą - Tom uniósł zawadiacko brew. Jego kuzyn dostrzegł to.
- Amanda... jest wyjątkowa. To chyba coś na dłużej, a przynajmniej chciałbym, żeby tak było. Spotykamy się, wszystko idzie do przodu. W "London Daily" dali mi parę zadań do wykonania. Nawet opublikowali kilka moich artykułów. Ale, ale, powiedz co u ciebie? Co słychać na tej wspaniałej Cytadeli, specjalisto od gethów? Wojna się skończyła, a ty dalej tam siedzisz.

Tom zamyślił się. Miał być specjalistą od gethów, doradzać, a po kilku miesiącach stał się zaufanym pomocnikiem Widma. Od czasu ich współpracy skuteczność Bau znacznie wzrosła, chociaż niewielu wiedziało, że pewien młody człowiek o ciemnych blond włosach ma w tym spory udział. Działania Widma były utajnione. Akcje jego asystenta były tylko echem jego czynów, które i tak przypisywano Bau. Podczas pierwszych tygodni na Cytadeli myślał, że odsłuży trochę jako specjalista, a potem wróci na Ziemię. Będzie bardziej doświadczony, szanowany, może dostanie awans i zadomowi się w wojsku na dłużej. Teraz, po zapoznaniu się z teczką Cerberusa, był zagubiony.
- Miałem ciężki dzień, bracie. Pracowałem w dokach. - Nie mógł otwarcie dyskutować o swoich działaniach, więc starał się po prostu nie kłamać. Kuzyn zawsze rozpoznawał, kiedy Tom nie mówił prawdy. - Wybacz, ale dziś nie mam siły na dłuższą pogaduchę. Umyje się i idę spać. Następnym razem opowiesz mi w końcu o tej swojej akcji na Księżycu, bo jakoś do tej pory nie było okazji, a przecież minęło już parę miesięcy. Wiem, wiem, to tajne, ale przecież jestem pomocnikiem Widma, heh. Pozdrów wszystkich. Trzymaj się.

Po rozmowie Young wziął prysznic. Owinął się ręcznikiem od pasa w dół i zamierzał włączyć telewizję. W tej samej chwili ponownie odezwał się komunikator, co oznaczało rozmowę przychodzącą.
*

Miranda Lawson nie czekała długo na odzew. Po chwili pojawił się obraz. Młody, krótko ostrzyżony blondyn, opasany w pasie skromnym ręcznikiem. Miał rozbudowaną muskulaturę, widać było, że sporo nad nią pracował. Drugim ręcznikiem wycierał właśnie głowę. Krople wody powoli ściekały po mięśniach jego brzucha, zarysowując je jeszcze mocniej. Ostatnie promienie światła wdzierały się przez żaluzje i zdobiły jego ciało intrygującą grą światło-cieni. Miranda przyglądała się rozmówcy. Zapomniała, że i on ma obraz. Zrozumiała, że musiała mieć bardzo głupią minę. W końcu odezwała się:
- Jesteś Tom Young, prawda? Szeregowiec w wojskach Przymierza, pomocnik Widma Bau - powiedziała pewnym głosem, traktując swoją wypowiedź jak pytanie retoryczne, które miało po prostu rozpocząć rozmowę.
Młody mężczyzna przestał wycierać głowę. Jego twarz wyrażała zaskoczenie, wręcz lęk. Miranda zrozumiała, że ma do czynienia z niedoświadczonym młokosem, który boi się, że został zdemaskowany i wpadł w jakiejś kłopoty. Kontynuowała:
- Nie obawiaj się. Nazywam się Lawson, jestem z organizacji, która mocno cię dziś zainteresowała. Chyba nawet wiem, dlaczego. - Czekała na jego reakcję.
- Nie wiem, o czym mówisz - odpowiedział po chwili ciszy, próbując brzmieć wiarygodnie. Gdyby Miranda była nowicjuszką, dałaby się nabrać, ale nie była. Poza tym, wiedziała, że czytał akta w promie Bau. Był w nich czujnik DNA, który alarmował Cerberusa, kiedy tylko po dokumenty sięgał ktoś inny niż salarianin.
- Słuchaj, jesteś wyraźnie zainteresowany tymi aktami. Wiemy już o tobie co nieco. Z pewnością nie interesowała cię ta kleptomanka Goto, chyba że masz pociąg do mangi i Japonek. Chcesz wiedzieć więcej o Shepardzie, tak?

Young zarzucił trzymany w dłoniach ręcznik na szyję i skrzyżował ręce.
- Rozumiem, że jesteś tą Lawson z Cerberusa? Powiedz mi, po co ukradliście ciało Sheparda Przymierzu? - odpowiedział stanowczo, z pretensją w głosie.
Miranda roześmiała się. Nie było w tym śmiechu niczego sztucznego. Young mocno się speszył.
- Ukradliśmy? - odpowiedziała zdumiona. - Proszę cię, chłopcze. Twoje kochane Przymierze porzuciło swojego wielkiego bohatera przy pierwszej okazji. Był dla nich zbędnym balastem. Wykorzystali go, żeby pokonać gethy, a kiedy to zrobił, wysłali go jak najdalej mogli. Tam stało się coś, co było im bardzo na rękę. Shepard został zaatakowany i poległ.
- Sugerujesz, że Przymierze albo Rada zorganizowały zamach na komandora? - obruszył się Tom. Ręcznik, którym był obwiązany, zaczął się zsuwać z bioder. Na szczęście, nieporadnym ruchem, zdążył w porę go złapać.
- Niczego nie sugeruję - uśmiechnęła się, widząc próby osłonięcia męskości, które podejmował Young. Kiedy sobie poradził, kontynuowała: - Ja tylko podałam ci fakty. Podam jeszcze trochę. Dostajesz je zupełnie za darmo. Powiedzmy, że to przez twój pokaz sprzed chwili. Twój kumpel, Bau, musiał za nie słono zapłacić. Shepard został pozostawiony samemu sobie na zupełnie odosobnionej planecie. W wyniku różnych perypetii mój szef zdołał go, że tak powiem, zdobyć. W tej chwili pracujemy z całych sił, aby wyzdrowiał i znów działał dla dobra ludzkości.

Young nie wiedział, co myśleć. Słowa kobiety ubranej w biało czarny strój brzmiały wiarygodnie. Nie wyglądało to na kłamstwa.
- Chcesz mi powiedzieć, że Cerberus, organizacja znana z terroryzmu, rasizmu, ksenofobii i nieetycznych eksperymentów, chce uratować człowieka, który swego czasu nie tylko niepochlebnie się o niej wypowiadał, ale i zniweczył parę waszych planów? Tak, wiem o tym. Zaleta współpracy z Widmem. - Young był zadowolony ze swojej wypowiedzi. Sądził, że trafił w czuły punkt.
Lawson kiwnęła tylko głową z rezygnacją i zeszła z wizji. Tom myślał, że oznacza to koniec rozmowy. Chwilę później na ekranie pojawił się jednak szczupły człowiek w prostym, choć bardzo eleganckim garniturze. W dłoni trzymał szklankę, zapewne z alkoholem.
- Nie zamierzałem rozmawiać z tobą osobiście - odezwał się nieznajomy, a jego oczy wydawały się błyszczeć delikatnym, niebieskim światłem. Young pomyślał, że to usterka w połączeniu - ale chyba nie mam wyboru. Jedynym celem Cerberusa od zawsze było dobro ludzkości. Nie mam czasu na zbijanie wszystkich twoich śmiesznych argumentów, więc skupię się na jednym. Nieetyczne eksperymenty? Dzięki nim właśnie twój idol, Shepard, ma szansę na zmartwychwstanie. Gdyby nie te eksperymenty, to nie mielibyśmy szans go ocalić. Twoje Przymierze nie tylko zbagatelizowało jego śmierć, ale też wyciszyło tę informację. My ratujemy komandora, bo wierzymy, że jest naturalnym liderem i doceniamy to, co osiągnął. Twoje postępy śledzimy natomiast od kilku miesięcy. Są obiecujące.
- Nie przyłączę się do was, jeśli o to ci chodzi - odpowiedział Tom, ale zrobił to mało przekonująco, ponieważ czuł charyzmę, bijącą od postaci swojego rozmówcy.
- Ależ ja ci tego nie proponuję - odpowiedział tajemniczy człowiek, zaskakując Younga. - Dla mnie pracują tylko najlepsi, więc na taką ofertę trzeba sobie zasłużyć. Proponuję ci coś innego. Jeśli chcesz przekonać się, że walczymy o Sheparda i zależy nam na nim, staw się jutro w doku D28. Godzina ósma rano. Będzie tam nasz agent. Jeśli się pojawisz, to obiecuję ci, że uwierzysz w to, co mówię.

Mężczyzna nie czekał na odpowiedź, po prostu się rozłączył. Young wrócił do wycierania głowy, w której kotłowało się od myśli. Może to Cerberus walczy o ludzkość, a Przymierze pogubiło się w swoich działaniach? - zastanawiał się.
Tom założył bokserki i wskoczył pod cienką kołdrę. Zastanawiał się, czy następnego dnia iść do doków.
*

- Naprawdę sądzisz, że on może się nam na coś przydać? - powiedziała Miranda Lawson do odwróconego plecami szefa. - Zauważyłam, że kiedy ujawniłam mu, co o nim wiemy, przestraszył się jak pięciolatek, którego nakryto na kradzieży cukierków.

Mężczyzna usiadł na fotelu i odwrócił się w stronę rozmówczyni. Za nim widać było wielką gwiazdę pulsującą ognistą czerwienią.
- Nie oceniasz zbyt pochopnie, Mirando? Pamiętam, że kilka lat temu nie różniłaś się za bardzo od niego. Chłopak ma potencjał i umiejętności. Większość, z ostatnich zasług Bau, to tak naprawdę jego robota. Salarianin za bardzo koncentruje się na tej złodziejce, Goto. Tropcie ją powoli, ale nie dawajcie mu namiarów. Ona też może nam się przydać. Wracając do sprawy, musimy wykorzystać to, że Young nic z tego nie ma. Musi się poczuć niedoceniony. Zapewne niedługo powróci na Ziemię. Wyślij kilku naszych agentów. Niech rozpuszczają w kręgach Przymierza pogłoski o jego współpracy z Cerberusem. Musimy się upewnić, że nie znajdzie pracy w Przymierzu, a wtedy... - Podniósł do ust szklankę z ciemnym napojem i napił się.
- Wtedy sam zwróci się do nas - dokończyła Miranda, kiwając głową z uznaniem.

poniedziałek, 17 lutego 2014

ME: "Siła Wiary" - odcinek II



SIŁA WIARY

ODCINEK II

 Odcinek - Poprzedni - Następny
 
I

18 czerwca, 2186.
Samolot do Vancouver miał wystartować o 12:15. Michael Young wstał o dziewiątej rano, zjadł skromne śniadanie i zaczął się pakować. Informacja o wyjeździe bardzo go zaskoczyła. Jeszcze wczoraj sądził, że czeka go nudna podróż do siedziby władz komunikacji miejskiej i wywiad z szefami. Wszyscy wiedzieli, że strajkujący domagają się przede wszystkim podwyżki płac, ale dziennikarski obowiązek nakazywał dokładne wysłuchanie obu stron. Drugą były władze miasta, które zarzekały się, że nie stać je na takie wydatki, mimo że miesiąc temu cały zarząd przydzielił sobie całkiem pokaźne premie. Teraz jednak plany się zmieniły. Michael wyciągnął plecak i zastanawiał się, co spakować. Wyjazd miał trwać trzy dni, więc dwa komplety ubrań plus bielizna do spania wydawały mu się wystarczające, poza tym pasta do zębów i dyktafon najnowszej generacji. Założył na szyję łańcuszek, który dostał od ojca poprzedniego wieczoru.

Matka odprowadzała w tym czasie Emily do przedszkola, więc Michael nie miał okazji się pożegnać. Wychodząc z domu, natknął się na ojca.
- No, synu. Pierwsze naprawdę poważne dziennikarskie zadanie przed tobą. Uważaj tam na siebie i przywieź może jakąś pamiątkę siostrze, hm? - powiedział, podchodząc do syna i przytulając go mocno.
- Nie martw się, tato. Trzy dni to chwilka. Musze iść, bo spóźnię się na prom. Do zobaczenia.

W odległości około dwóch mil od farmy Youngów był nieduży przystanek promów. Jego właścicielem był dobrze prosperujący prywatny przewoźnik, który nie podlegał władzom komunikacji miejskiej, dlatego nie był elementem strajku. Trasa pojazdu sprzyjała podróżnikowi. Lotnisko Heathrow było jednym z miejsc, przy których się zatrzymywał. Miejsce było dość zaniedbane. Zdobiło je niejedno graffiti. Z powodu niewielkiego zaludnienia okolicy, przystanek miał przyznaną kategorię "na żądanie" i bardzo rzadko promy się tu zatrzymywały. Konstrukcja tego miejsca niczym nie odbiegała od innych stacji promów. Dołem biegła wąska asfaltowa droga, a po jej bokach cztery solidne kolumny dźwigały platformę, przypominającą nieco zwykły wiadukt. Na górę, po obu stronach drogi, wiodły strome, kręte schody oraz windy przystosowane dla osób niepełnosprawnych. Na wysokości około trzydziestu metrów mieścił się przystanek promów. Michael nie usiadł pod wiatą. Zdawał sobie sprawę, że z promu nikt tu nie wysiądzie, więc musiał być widoczny dla pilota. Usiadł więc przy samej barierce, wyciągnął z plecaka "Odyseję" i zanurzył się w lekturze. Po kilku minutach nadleciał prom, Michael machnął ręką. Pojazd delikatnie osiadł na platformie, a młody dziennikarz "London Daily" wsiadł do środka. Promy, z których korzystał ten prywatny przewoźnik, były oparte na konstrukcji kodiaka - wojskowej jednostki latającej. Te przewożące pasażerów cywilnych były jednak zarówno szersze, jak i dłuższe od militarnych kuzynów. Miejsca siedzące były wygodne, a każde z nich dysponowało pasami bezpieczeństwa. Young minął starszą kobietę, lekko nadeptując jej pieska, którego nie zauważył. Zarówno piesek jak i babcia zawarczeli na napastnika. Wreszcie przebił się głębiej, po czym odłożył plecak na specjalną półkę i, wciąż z książką w dłoniach, usiadł na jednym z miejsc, kontynuując lekturę.

Nad głową Michaela umieszczony był monitor, na którym przewijały się komentarze do aktualnych wydarzeń, zwykle uzupełnione pojedynczymi zdjęciami, aby pasażerom nie nudziło się podczas podróży. Królował temat przesłuchania Sheparda. Całe to zainteresowanie komandorem zdawało się Youngowi dość zabawne. John Shepard nie był postacią zbyt medialną. Owszem, uroczystość zaprzysiężenia go na pierwsze ludzkie Widmo była szeroko komentowana i pokazywana w większości mediów, ale jego działalność była tajna. Nieliczne próby wywiadów Khalisy Al Jilani wystawiały ją na śmieszność opinii publicznej, ale nie da się ukryć, że właśnie tymi próbami "zrobiła" sobie nazwisko. Wyłączając próby dziennikarki Westerlund News, po zaprzysiężeniu Shepard zniknął ze świadomości przeciętnego odbiorcy mediów, aż do ataku zbuntowanego Widma - Sarena - na Cytadelę. Wtedy znów było głośno o ludzkim komandorze. To on odegrał decydującą rolę w zatrzymaniu swego "kolegi po fachu". Young kończył wtedy siedemnaście lat, tak jak jego kuzyn, Tom. Obaj patrzyli na postać komandora niczym na bohatera bez skazy, z dziecięcym wręcz zachwytem. W czasie ostatecznej klęski Sarena na Cytadeli, chłopcy kończyli swoje szkolenie w ośrodku Przymierza pod Doncaster. Wspomnienia powróciły do głowy Younga. Delikatnie zamknął książkę, oparł głowę o wygodne siedzisko promu i zamknął oczy.

II

Michael, Pavel, Hamed i Tom. Tych czterech kumpli śledziło z wypiekami na twarzy wszelkie informacje na temat wojny z gethami. To był drugi wielki konflikt zbrojny ludzkiej rasy z wrogiem innego gatunku. A przynajmniej media przedstawiały go jako wielki. Wojna Pierwszego Kontaktu była tym pierwszym. Nie trwała długo, a wybuchła ze zwykłego strachu, zarówno turian, jak i ludzi. W kosmosie zetknęły się dwie cywilizacje. Ludzie byli zupełnie "zieloni", niedoświadczeni. Turianie zostali pierwszą obcą rasą, z którą ludzkość się spotkała. Skończyło się wojną. Była ona krótka, ale zdążyła wykreować kilku bohaterów. Czterech młodych chłopaków z Londynu nie było jeszcze na świecie w tamtych czasach, a i wojna z gethami była czymś zupełnie innym niż z turianami. Chłopcy chcieli jednak pomóc. Wielu się do tego rwało, nastroje były jednoznaczne. Po ataku gethów na ludzką kolonię - Eden Prime - Przymierze odnotowało znaczny wzrost rekrutów. Michael z kolegami zgłosili się do obozu szkoleniowego pod Doncaster. Pół roku szkolenia, a potem wylot z Ziemi i walka z wrogiem.

20 stycznia, 2184.

Tom Young, młody, krótko ostrzyżony ciemny blondyn, siedział w swojej ławce i z zainteresowaniem przyglądał się żołnierzowi Przymierza, który prowadził zajęcia. Major Burgess był uznanym specjalistą od gethów. W Przymierzu znaczyło to tyle, że miał z nimi jakikolwiek kontakt w walce. Kilka miesięcy wcześniej był na Eden Prime, gdzie miał miejsce potężny atak gethów pod dowództwem Sarena Arteriusa. Burgess stracił tam oko i został wycofany z czynnej służby. Plotki głosiły, że to nie strata oka była głównym powodem odsunięcia majora, ale Tom nie wiedział nic więcej. Major ostatnie miesiące spędził na pogłębianiu wiedzy na temat maszyn skonstruowanych przez quarian. Kiedy dowiedział się, że dowództwo organizuje obozy, w których mają się szkolić młodzi żołnierze, zgłosił się na ochotnika. Osobie z jego doświadczeniem nie sposób było odmówić. Stał więc teraz w zaciemnionej sali, wyświetlając slajdy i wskazując drewnianym kijkiem na kolejne obrazki. Przed nim siedziało, w równo ustawionych jednoosobowych ławkach, dwudziestu rekrutów, w tym Tom, jego brat - Michael - oraz Pavel i Hamed.
- Zwróćcie uwagę, że getha nie da się zabić - kontynuował swój wykład. - Musicie zrozumieć, że to są po prostu zasrane programy komputerowe, a ich powłoka, czyli maszyna, do której strzelacie, to tylko sprzęt. Jeśli go zniszczycie, to geth po prostu wróci do swoich serwerów. Nie dajcie się jednak zwieść. Ten sprzęt może was zabić. On nie okazuje ludzkich słabości. Celuje świetnie, nie okazuje też litości. Ma rozkaz i wykonuje go bez wahania.
- Musi być jakiś sposób, aby je zabić na stałe - powiedział Pavel, przyjaciel Youngów, rozkładając ręce.
- Musi, ale do tego musimy znaleźć ich serwery. Nie znamy ich lokalizacji. Nasze wojska zdołały namierzyć i zniszczyć tylko kilka lokalnych serwerów. Ich główne serwerownie są poza naszym zasięgiem - odrzekł major Burges, krzywiąc się przy tym bezradnie.

Ośrodek pod Doncaster był jednym z kilku miejsc, gdzie szkolono przyszłych żołnierzy i uczono różnych technik i taktyk wojennych. Gethy, z racji ostatnich wydarzeń, były głównym tematem zajęć w każdym z ośrodków, ale nie jedynym. Major Burgess zdawał się o tym nie pamiętać. On koncentrował się tylko i wyłącznie na gethach, nienawidził ich i chciał tę nienawiść przelać na swoich rekrutów.
- O co walczą gethy? - spytał z zaciekawieniem Michael Young, kierując tym pytaniem spojrzenia wszystkich obecnych na sali na siebie.
- No, chłopcy, czy ktoś jest w stanie odpowiedzieć na to pytanie? - odbił pytanie Burgess, ogarniając swym jednym okiem całą salę, od lewej do prawej. Odpowiedziała mu głucha cisza. Kontynuował więc. - Nie jesteście w stanie. Nikt nie jest. To są maszyny, a ich działanie warunkują tylko zero-jedynkowe procesy. Obliczenie wyjdzie dobrze? No to nie wysadzi w powietrze domu. Wyjdzie inaczej? Strzeli ci w łeb bez wahania. To maszyny, nie rozumieją nas, my nie rozumiemy ich. Jedyny sposób, aby się z nimi rozprawić, to rozerwać na strzępy! - skończył zdanie, krzycząc.

*

Tom, Pavel, Hamed i Michael siedzieli na dwóch ławkach w centrum ośrodka. W końcu mieli wolne. Z samego rana rozruch, czyli kilka mil nieustannego biegu z ekwipunkiem na plecach. O dziesiątej dwugodzinny wykład z majorem. Po skromnym obiedzie przyszła pora ćwiczeń na strzelnicy. Broń krótka, snajperska, a nawet współczesna broń biała, czyli omni-ostrze. Z tym ostatnim najlepiej radził sobie nieznany chłopcom rówieśnik o ciemniejszej karnacji skóry. Wołali na niego "latynos". W pistoletach krótkich najlepszy ze wszystkich był Tom Young. Instruktorzy chwalili go przede wszystkim za postawę przy oddawaniu strzału. Proste plecy, silne ramię. Nie strzelał na razie zbyt celnie, ale uspokajali go, że to przyjdzie z czasem. Michael wyróżniał się natomiast jeśli chodziło o karabiny snajperskie. Miał praktykę. W ciągu kilku ostatnich lat bywał z ojcem na polowaniach, a przynajmniej tak nazywał to ojciec. W angielskich lasach próżno było szukać dzikiej zwierzyny. Była już praktycznie wytępiona. Ojciec Michaela, Frank, chodził rano po lesie i rozstawiał cele. Najróżniejsze rzeczy, takie jak: różowy flaming z ogródka, stara kosiarka, sztuczny królik. Potem wracał w to miejsce z synem i sprawdzał jego umiejętności. Instruktorzy obozu byli pod wrażeniem nie tylko celności młodego Younga, ale i spostrzegawczości.

Wieczór był chłodny. Chłopcy siedzieli we czterech. Tom i Hamed palili papierosy. Nie mieli jeszcze siedemnastu lat, rodzice w Londynie na pewno by im zabronili, ale tutaj było swobodniej. Często zaopatrywali się w paczki i częstowali żołnierzy. W obozie byli bowiem nie tylko rekruci, ale także zwykli, szeregowi żołnierze. Wszystkie oddziały Przymierza miały przejść tygodniowe szkolenie pod okiem takich specjalistów jak Burgess, po czym wracały do walki. W ten sposób przez obóz pod Doncaster przewinęło się kilkuset ludzi, którzy za jedną bądź dwie paczki "czerwonych mocnych" byli gotowi podzielić się swoimi wrażeniami z misji. Tom i Hamed uwielbiali ich słuchać.

- Cholernie męczące te treningi - zaczął rozmowę Pavel - ale dobrze, że są wykłady. Można odespać - zaśmiał się.
- Nie mogę się doczekać, kiedy wyślą nas na front - powiedział Tom z zachwytem w głosie. - Chciałbym móc opowiadać naszym znajomym w Londynie takie historie, jakie słyszałem od tych weteranów. Poza tym, nie mogę się już doczekać, żeby ubić getha. To znaczy powłokę, he,he.
- Oj, ja też - Hamed dołączył do rozmowy, wypuszczając z ust kłęby papierosowego dymu. - Co myślicie o tym Burgessie? Widać, że facet nienawidzi gethów, ale czy nie macie wrażenia, że on jest troszkę...
- Niezrównoważony? - przerwał Michael Young. - Po tym, co ci ludzie przechodzą na froncie, niejednemu padłaby psychika. I pewnie nie jeden taki jak Burgess siedzi teraz w ośrodkach bez klamek, a ten facet uczy nas wszystkiego, co umie. Ja go podziwiam, ale ta nienawiść do gethów faktycznie bije w oczy. Z tego, co mówią w gazetach, to Saren jakoś je kontroluje.
- Sarenem to się nie przejmuj - skontrował Tom. - Shepard go dogoni i da nauczkę. Podobno jest już blisko. Pogłoski mówią, że ostatnio był na Noverii i siedzi temu zdrajcy na ogonie. Nasze zadanie to przygotować się na gethy i wybić je do nogi.

Niedługo potem cała czwórka przyjaciół weszła do baraku, w którym spali wszyscy rekruci. Wyczerpani kolejnym ciężkim, rutynowym dniem, runęli do swych łóżek i zasnęli w mgnieniu oka. Właśnie mijały trzy miesiące ich szkolenia. Nie dostrzegali tego, ale z chłopców przemieniali się w mężczyzn. Gdyby porównać to, jak wyglądali i zachowywali się przed obozem, a jak po tych dziewięćdziesięciu dniach, to mogliby się sami nie poznać. Szybcy, sprawni, silni i z wiedzą, którą już teraz przewyższali wielu z tych, którzy walczyli z gethami na różnych światach.

III

Nazajutrz major Burgess zarządził zbiórkę na placu apelowym, od razu po porannym rozruchu. To była zaledwie trzecia zbiórka od czasu początku obozu. Za pierwszym razem poinformował ich, że oddziały Przymierza rozprawiły się z wielkimi siłami gethów na Feros, a spory udział w tym sukcesie miał komandor Shepard. Drugi apel dotyczył dyscyplinarnego usunięcia z obozu czterech chłopaków, którzy naruszyli obozowy regulamin i nocami wymykali się do miasta. Weekendowe przepustki należały się każdemu tylko raz na dwa miesiące. Michael Young został pozbawiony prawa do swojej. Gdy zapytał majora o powód, usłyszał, że "musi się jeszcze wiele nauczyć o gethach, a jego uwaga podczas wykładu była co najmniej nie taktowna. Musi nauczyć się posłuszeństwa i swojego miejsca w szeregu". Chłopak był bezradny. Przepustka była krótka, ale miał już plan jak ją spożytkować. Jeden dzień z rodziną na farmie, drugi przeznaczony tylko i wyłącznie dla Amandy, dziewczyny, którą poznał niedługo wcześniej. Plany runęły w gruzach. Hamed, Pavel i Tom pojechali do Londynu i korzystali z dni wolnych. Rozgoryczony Michael poszedł na strzelnicę i przez kilka godzin strzelał z broni snajperskiej - "Modliszki". Resztę "wolnego" spędził czytając dość opasły tom - "Przyczyny konfliktu ludzko-turiańskiego". Podczas przepustki dla całej grupy nie były organizowane żadne zajęcia, dlatego też chłopak musiał sam zabijać czas.

Teraz, po powrocie reszty chłopaków z przepustki, apel Burgessa wskazywał, że znów stało się coś ważnego. Od samego rana mocno padało, plac apelowy stał się pełny błota. Rekruci byli tuż po rozruchu. Ich organizmy właśnie opuszczała adrenalina wywołana wysiłkiem fizycznym i niektórzy zaczęli trząść się z zimna.
- Witajcie, lenie - zaczął Burgess. Jego twarzy nie zdobiła przepaska na oko. Zwykle takową nosił. Tym razem jednak, dał wszystkim przyjrzeć się swojej strasznej ranie. Chropowata blizna przechodziła mu pionowo przez twarz, naruszając łuk brwiowy, niszcząc gałkę oczną i kończąc się na górnej części szczęki. - Dziś przybywa do nas ważna osobistość. Nasz obóz został wybrany jako najlepszy i przybywa do nas salariańskie Widmo - Jondum Bau.

Wśród zgromadzonych na placu zziębniętych rekrutów rozległy się przeróżne pomruki. Major usłyszał je i uśmiechnął się z satysfakcją. Widma to niezwykle szanowana organizacja, odpowiadająca jedynie przed Radą Cytadeli, najwyższą władzą w znanej galaktyce. To wąska grupa powołana, aby bronić ras Rady i sprzymierzeńców, stojąc na granicy prawa. Agenci widm nierzadko sami tę granicę przekraczali. Mówi się, że Widmem nie można nikogo mianować, Widma po prostu rodzą się do swojej roli, co było oczywistą nieprawdą, ale wzmagało poczucie mistycyzmu otaczające tę organizację. Deszcz padał na tyle długo, że spadające krople wpadały w coraz obszerniejsze kałuże i lekko zagłuszały przemówienie.

- Moja praca została doceniona i wspomniane Widmo ma wybrać jednego bądź dwóch z was, jako wystarczająco dobrych, aby polecieć z nim na Cytadelę i wspomagać w jego tajnych działaniach. Macie robić za specjalistów od gethów. Okazało się, że Rada Cytadeli bagatelizowała problem gethów i teraz mają za swoje. Mało kto wie tam, na co stać te przeklęte maszyny. Wy od kilku miesięcy uczycie się przede wszystkim o nich, więc nadeszła pora zbierać owoce. Dzisiejszy wykład i strzelnica anulowane. Wypastować buty galowe i włożyć mundury rekrutów. Do tej pory zakazałem wam je wkładać, bo nie sądzę, że jesteście ich godni, ale dziś mamy zrobić wrażenie. Wieczorem, o siódmej zero-zero, zjawi się tu salarianin. Macie być na sali wykładowej. Rozejść się!
Pomruki zamieniły się w odgłosy głośno wyrażanego niedowierzania. Zmarznięci rekruci pomaszerowali w stronę baraku. Tam, kolejno, brali prysznic i parzyli sobie ciepłą herbatę.
- Salariańskie Widmo, cholera jasna - krzyczał z zachwytem Hamed. - To jest nasza życiowa szansa. Jeden lub dwóch z nas. Super!
Jego kolega, Michael, nie podzielał zachwytu:
- Nie jesteśmy gotowi. Kilka miesięcy szkolenia, zero praktyki w walce, a oni liczą, że potężne Widmo będzie korzystać z rad nastolatków? Rada Cytadeli musi być strasznie zdesperowana.
- Ech, Michael, słyszałeś majora - włączył się Pavel, który uniósł głowę z nad swoich galowych butów. - Rada bagatelizowała problem, myśleli, że gethy to malutki problemik ludzkości, a tu okazuje się, że maszynki celują wyżej. Jeśli mają do wyboru walkę w ciemno lub poproszenie nas o pomoc, to ja rozumiem ich wybór. Nawet jeśli nie uważasz nas za gotowych, to jesteśmy bardziej gotowi niż jakikolwiek salarianin czy asari.

Tom słuchał dyskusji jednym uchem. Stał oparty łokciami o parapet i spoglądał przez okno. Miał nadzieje, że to on zostanie wybrany. Taka okazja może się trafić raz w życiu. Nigdy nie był na Cytadeli. Sądził, ze zasłużył na to jak nikt inny. Miał najlepsze wyniki prawie we wszystkich testach. Fizycznie był najlepszy. W egzaminach dotyczących taktyki przerastali go jego kuzyn oraz Hamed. Tom sądził jednak, że Michael nie ma żadnych szans. Podpadł Burgessowi. Nawet jeśli salarianin będzie chciał wybrać Michaela, to major zaprotestuje. Bau, chcąc nie chcąc, uwierzy, bo sam o gethach wie niewiele, a Burgess to uznany autorytet. Wszystko wskazywało na to, że wybrańcem zostanie Tom. A może Bau będzie naciskał i wezmą obu kuzynów? To by było coś. Cała rodzina byłaby dumna - pomyślał.

Zbliżała się siódma. Cała szesnastka rekrutów prezentowała się okazale. Proste mundury wyglądały na bardzo zadbane. Chłopcy, którzy je nosili, nie byli członkami armii Przymierza. Jeszcze. Na zakończenie półrocznego szkolenia każdy z nich miał otrzymać stopień szeregowca. Kilku z nich wyglądało z niecierpliwością przez okno. Cały czas padało. W strużkach wody ściekającej po oknie odbijał się niewyraźny obraz lądującego promu. Wiedzieli, że musiało to być Widmo. Zobaczą na własne oczy prawą rękę Rady Cytadeli, a przynajmniej jedną z tych rąk. Ustawili się na baczność i czekali. Około minuty później na salę weszli major Burgess i niepozornie wyglądający salarianin. "To jest Widmo?" - pomyśleli. Major prezentował się nad wyraz elegancko. Prawą część twarzy przysłonił czarną chustą, a na jego mundurze Przymierza błyszczały dwa odznaczenia. Jedno za obronę Eden Prime, drugie za odniesienie ciężkiej rany na placu boju.
- Oto moi rekruci, panie Bau. Proszę się przyjrzeć. Mam nadzieję, że zapoznał się pan z aktami, które przesłałem. Zapraszam na kolację, przy której porozmawiamy o sprawie - powiedział major.
- Nie, panie majorze. Nie mam na to czasu - odrzekł Bau. - Obowiązki wzywają. Przyleciałem tylko po to, aby wybrać jednego z pańskich rekrutów. Czas nagli, więc kolację sobie daruję.

Burgess skrzywił się. Specjalnie w tym celu kupił przez ekstranet książkę o przysmakach i guście kulinarnym salarian. Tom w tym czasie przybrał podobny wyraz twarzy, jak jego przełożony. Skoro salarianin mówi o jednym rekrucie, to pewnie wypadnie na Michaela. To Widmo nie da sobie w kaszę dmuchać, więc pewnie nigdzie nie polecę - myślał coraz bardziej zniechęcony. Bau złożył ręce za plecami i przechadzał się w poprzek sali. Po chwili otworzył usta:
- Young, wystąp! - stanowczym głosem powiedziało Widmo.
Zarówno Tom jak i Michael wyszli przed szereg. Bau mocno się zdziwił.
- Który z was to Young, Tom Young? - zapytał Jondum Bau.
Tom odetchnął głęboko i z wielkim niedowierzaniem. Odpowiedział: 
- To ja, proszę pana!
- Mam nadzieję, że jesteś spakowany. Za piętnaście minut masz być na promie. Lecisz na Cytadelę, specjalisto od gethów - skończył Bau i wyszedł z sali, kierując się w stronę promu. Kilka sekund później wyszedł Burgess. Chwilę potem wszyscy koledzy gratulowali Tomowi, ściskali mu dłoń i życzyli powodzenia. Podczas tego obozu wykształciły się między nimi mocne więzi koleżeństwa. Wszyscy mieli świadomość, że wybrany zostanie któryś z Youngów. Kiedy Tom wyrwał się z uścisków kolegów, ruszył do baraku i zaczął się pakować. Niedługo po nim wszedł Michael. Byli sami.
- Gratuluję ci, bracie. Zasłużyłeś sobie na to - powiedział, po czym objął serdecznie swojego kuzyna.
- Twój czas też nadejdzie.

Tom chwycił skromny plecak i pobiegł w stronę promu. Jego kuzyn stanął w drzwiach baraku i zapalił papierosa, pierwszego w swoim życiu. Deszcz lał niesamowicie. Kiedy prom oderwał się od ziemi, Michael poszedł do biura majora Burgessa.

IV

Major siedział przy drewnianym biurku, racząc się czerwonym winem i próbując salariańskich przysmaków. Wejście Younga nie zaskoczyło go.
- Ha, jesteś. Co? Nie możesz uwierzyć, że Widmo wybrało kogoś innego? - spytał.
Michael dostrzegł na biurku reflektor, mogący zmieścić się w dłoni.
- To tak zwane "światełko getha", tak? Część, która według pospolitych żołnierzy odpowiada za jego wzrok?
- Owszem - odpowiedział Burgess. - Jednak czegoś cię nauczyłem.
Rekrut poczuł niesmak. Przecież to tak, jakby po zabiciu turianina trzymać na biurku jego uciętą głowę. Geth to nie organik, wiadomo, ale wrażenie było nieodparte.
- Nie przesłał pan mu moich akt, prawda? - spytał. W odpowiedzi usłyszał prychnięcie i zobaczył niemiły uśmiech na twarzy dowódcy. - Widmo dostało akta tylko jednego Younga, dlatego na początku nie podało imienia. Pan, panie majorze, myślał, że powie "Tom Young", a ja niczego nie zobaczę i nie zorientuję się, co pan zrobił.
- Nie możesz zrozumieć, inteligenciku, że Tom bardziej nadawał się do tej roboty? Aż tak bardzo chciałbyś pozbawić kuzyna życiowej szansy? Wracaj do swoich książek, a strzelać powinni ci, którzy mogą zabić na krótki dystans, taki, na jakim ja straciłem oko. Wiem, że twój kuzyn odstrzeliłby temu gethowi łeb. Ja nie byłem tak mocny z pistoletem. Ale jak chlasnął mnie w twarz, to wpadłem w taki szał, że powaliłem go na ziemię i gołymi rękami wyrwałem wszystkie kabelki, jakie tylko miał. Myślisz, że ty byłbyś w stanie?
- Rezygnuję, majorze - odpowiedział Young.
- Za miesiąc kończy się szkolenie. Zostaniesz szeregowcem i będziesz mógł prosić o przydział do jakiejś jednostki. Wystarczy, że przemęczysz się ze mną jeszcze trzydzieści dni. Nie warto? Wyróżniasz się, racja. Z pewnością za jakiś czas znajdziemy ci coś ciekawego do roboty - zaśmiał się głośno.

Young wyszedł bez słowa. Jego wargi drżały ze złości. Po powrocie do baraku próbował spać, ale nie mógł się zmusić. Całą noc przeleżał, patrząc w sufit.

*

Kolejnego dnia, po porannym rozruchu, cała grupa jadła śniadanie na stołówce. Nagle w obozie zaczęło się zamieszanie. "Przyjechało jakieś auto. Podobno z kimś ważnym". Jakkolwiek ważny by ten ktoś nie był, to na pewno nie był tak ważny, jak Widmo - myślał Michael. Okazało się, że gościem był nowo mianowany major - niejaki Coats.
Na początku wykładu Burgess, również major, przedstawił swoim rekrutom gościa. Patrzył na niego z wyższością. Nie odnosił się do niego na "pan", jak do Widma. Coats zdawał się ignorować zachowanie gospodarza. Przed wykładem obaj wojskowi spędzili godzinę na rozmowie w biurze.
- Jaki jest powód twojej wizyty, Coats? - lekceważącym tonem powiedział Burgess.
- Jestem tu, bo potrzebuję dwóch ludzi na misję. Pana ośrodek został mi polecony. Słyszałem, że tutejsi rekruci sporo wiedzą o gethach, szeroko pojętej technologii i nowoczesnej wojnie. Proszę polecić mi dwóch swoich podopiecznych. Najlepszych, takich, którzy nie zawiodą. Lecimy na Księżyc. Straciliśmy łączność z kilkoma bazami. Istnieje podejrzenie, że za atakiem stoją gethy.
- Gethy na Księżycu?! Jasna cholera - krzyknął wyraźnie zdenerwowany Burgess. - Jakim cudem? Przecież to rzut beretem od nas.
Coats spostrzegł, że jego rozmówca zaczął się pocić, a jego ręce trzęsły się. Powróciły do niego jakieś traumatyczne wspomnienia. W końcu udzielił odpowiedzi.
- Najlepszych? - mówił drżącym głosem. - Young... Michael... i Hamed Al Jilani.

Dwie godziny później Michael i Hamed odjeżdżali autem wraz z majorem Coatsem. Lecieli na swoją pierwszą misję.

V

18 czerwca, 2186.

Hamowanie obudziło Michaela. "Lotnisko Heathrow" - zabrzmiał aksamitny damski głos z głośników. Ruch był niewielki. Większość samolotów była odwołana z powodu strajku, ale Angielskie Towarzystwo Dziennikarskie wynajęło czarter, na który weszło ponad stu dziennikarzy i operatorów.
- Siemka, bracie. Jak się masz? - powiedział czarnoskóry Robert, operator "London Daily". Gazeta gazetą, ale firma miała też portal ekstranetowy, na który wrzucała wywiady czy filmy. Na nadgarstku Roberta widniała cienka zielono-żółto-czerwona opaska, na ramiona opadały długie, czarne jak noc, dredy, a z słuchawek, uwieszonych u jego uszu, brzmiała piosenka:

If you know your history
Then you would know where you're coming from
Then you wouldn't have to ask me
Who the 'eck do I think I am

piątek, 14 lutego 2014

ME "Siła Wiary" - odcinek I

Poniżej pierwszy odcinek mojego drugiego opowiadania w uniwersum Mass Effect. Akcja opowiadania zaczyna się chwilę przed inwazją Żniwiarzy na Ziemię, czyli kilka dni przed akcją z ME3. Potem opisuje wydarzenia z czasu wojny, ale z innej perspektywy. Dodatkowo jest kilka odcinków retrospekcyjnych, które cofają bohaterów do ich wspomnień z czasu pierwszej i drugiej gry Mass Effect. Fani uniwersum z pewnością poczują się jak "ryba w wodzie", ale zachęcam również osoby nie znające ME, bo w opowiadaniu bardziej tworzę wydarzenia i postacie niż odwołuję się do tych z gry w przeciwieństwie do ME: "Po zakończeniu". Zapraszam do lektury i dzielenia się opinią.

-------------------------------------------------------------------------------------
SIŁA WIARY

ODCINEK I


I
--------------------
18 czerwca, 2186
London Daily

Upadek Bohatera

Już za tydzień w Vancouver odbędzie się szeroko komentowane przesłuchanie byłego komandora wojsk Przymierza - Johna Sheparda. Ma ono dotyczyć incydentu, który miał miejsce przy przekaźniku w systemie Bahak, w batariańskiej strefie wpływów. Komandor miał doprowadzić do zderzenia asteroidy z przekaźnikiem masy, czym wywołał potężną eksplozję, której efektem było zniszczenie całego układu i śmierć około pół miliona batariańskich cywili. Shepard był wówczas członkiem organizacji terrorystycznej Cerberus, znanej ze swej ksenofobii i wielu nieetycznych działań i eksperymentów. Czyn ten zaostrzył i tak mało przyjazne stosunki między ludzkością, a batarianami.

Kontrowersje wokół sprawy rosną, gdy dodamy, że komandor zniknął na dwa lata, podczas których Przymierze przekonane było, że poległ podczas walk z gethami. Niedawno na jaw wyszła jego współpraca z Cerberusem, której efektem był wspomniany incydent. Co ciekawe, komandor sam stawił się w Vancouver, oddał swą fregatę - Normandię - Przymierzu, a sam jest w tej chwili w areszcie domowym w siedzibie Przymierza. Przesłuchanie ma odbyć się za dwa dni. London Daily zrobi wszystko, aby dostać się na to wydarzenie i zdać czytelnikom szczegółowy raport.
--------------------

Młody brunet odłożył gazetę na stół, wstał z krzesła i przeciągnął się niczym rozleniwiony kilkugodzinnym snem kocur. Z kuchni dochodziły do niego niezwykle apetyczne zapachy.
- Michael, chodź. Zupka gotowa - zawołała starsza kobieta.
- Już, mamo. Idę, idę - odpowiedział chłopak.

Przy stole siedzieli już Michael, jego matka oraz siostra - pięcioletnia Emily. Na niewielkim stole, pokrytym śnieżnobiałym obrusem, były cztery talerze z zupą pomidorową. Z ryżem, bo taką lubił ojciec Michaela - Frank. Nie było go jednak z resztą rodziny.
- Wasz ojciec cały czas zapomina o obiedzie. Cały czas to samo. Synku, zaniesiesz mu zupę na pole, dobrze? - powiedziała, po czym wstała od stołu i, nie czekając na odpowiedź, przelała porcję zupy z garnka do słoika, który następnie mocno zakręciła. - Żyjemy jak w dwudziestym wieku, mówię wam. - Uśmiechnęła się. - Rolnicza rodzina, obdarzona przez Boga dwójką mądrych, zdrowych dzieci i urodzajnymi polami. Jeszcze dwadzieścia lat temu nie uwierzyłabym, że takie życie przypadnie mi do gustu, a jednak.

Kobieta - Sara - miała niecałe pięćdziesiąt lat. Pochodziła ze średnio zamożnej londyńskiej rodziny. Od dwudziestu wiosen mieszkała na farmie swojego męża. Wcześniej była pomocniczką w kwiaciarni na obrzeżach stolicy Wielkiej Brytanii. Para poznała się w Londynie, kiedy Frank przyjechał wraz z ojcem, aby zakupić nowy traktor. Przyszły teść Sary już wtedy był w podeszłym wieku i, jak to starszy człowiek, pomylił adresy. Trafili do kwiaciarni, w której pracowała. Zaoferowała im pomoc. Tak zaczęła się znajomość przyszłej pary. Skierowała ich do miejsca, w którym sprzedawano traktory, wiedziała o nim, bo było to jedyne takie miejsce w okolicy. W drugiej połowie XXII wieku rolnictwo było niemal zupełnie zautomatyzowane. Mało kto chciał sam gospodarować pola, a przecież wciąż było to potrzebne - żadna cywilizacja nie przeżyje bez jedzenia. Maszyny radziły sobie świetnie i dlatego też miały spore wzięcie. Z racji wysokiego poziomu technologicznego rzadko się psuły, więc na cały Londyn wystarczył jeden duży salon ze sprzętem rolniczym. Traktory, przeróżne nawozy i wszystko, czego tylko nieliczni już rolnicy zapragną.

- Jasne, mamo - odpowiedział Michael, wsuwając podany mu słoik do niewielkiego plecaka.
- A teraz, pomódlmy się. - Sara złożyła dłonie i skuliła głowę, to samo zrobiły jej dzieci. Zaczęła mówić: - Dziękujemy ci, Panie, za dary, którymi rok w rok hojnie nas obdarzasz. Dziękujemy za zdrowie i wszystko, co nam dajesz. Prosimy cię, byś miał nas w swojej opiece i błogosławił.
- Amen - odpowiedzieli Michael i Emily.
*

Tuż po obiedzie Michael chwycił swój plecak i poszedł do garażu, gdzie dorzucił do swego bagażu piłkarski strój i buty. Wsiadł na swój motocykl - Honda GP 1410. Uwielbiał tę maszynę. W końcu to na niej zaimponował swojej dziewczynie, Amandzie, a przynajmniej sądził, że motocykl odegrał w tym jakąś rolę. Rodzice nie pochwalali jego pasji, ale przecież niedługo kończył dwadzieścia lat. Uważał się za dorosłego. Michael miał przed sobą długi dzień, więc bez zwłoki odpalił Hondę i ruszył w stronę pola, na którym pracował jego ojciec.
Jechał zwykła polną drogą, nieco utwardzoną. W czasach wielkich autostrad, a nawet "niebostrad", po których poruszały się promy, ta dróżka była niczym wyjęta z jakiegoś skansenu historycznego. Tak jak większość okolicy. Farma rodziny Youngów znajdowała się kilka mil od obrzeży Londynu. Z miejsca, w którym pracował Frank, było widać co większe budynki, w tym miejsce praktyk Michaela - "London Daily", lokalną gazetę. Bezpośrednia okolica ich farmy była jednak niezwykle zielona i za każdym razem, gdy Young wracał w te rejony, ogarniał go błogi spokój.

Michael zatrzymał się przy traktorze ojca. Maszyna była starsza niż młody Young. Podobno działała nieprzerwanie od czasu kiedy jego rodzice się poznali. Ojciec zawsze żartował, że ich miłość będzie kwitła tak długo, jak wspomniany traktor będzie działał. Maszyna nie miała ani jednej awarii. Frank dostrzegł syna, zgasił silnik i zsiadł z traktora. Gestem dłoni nakazał Michaelowi, by usiadł obok niego na trawie. Było ciepłe lato. Trawa była lekko wilgotna po porannych opadach deszczu. Michael wyciągnął ze schowka swej Hondy słoik z zupą pomidorową i podał ojcu.

- Z ryżem? - zaśmiał się Frank. - Jasne, że z ryżem. Twoja matka doskonale wie, że nie lubię makaronu. Ach, zapomniałbym.
Wstał i poszedł do schowka z boku traktora. Otworzył i wyciągnął piwo. Michael wiedział, że ojciec miał tam małą lodóweczkę.
- Obiad bez piwa jest jak traktor bez paliwa - powiedział Frank, otwierając puszkę. - No, co tam nowego? Dziś niedziela. Wieczorkiem do kościoła, jak pan Bóg przykazał.
- Raczej pani mama - uśmiechnął się Michael. - Dobrze wie, że ja nie jestem religijny, ale mimo tego każe mi chodzić tam co niedzielę. Nie widzę w tym sensu, tato. Zaraz jadę do Londynu na piłkę z kumplami. Potem mam spotkać się z Amandą, a wieczorem muszę wpaść na chwilę do redakcji. Podobno jakieś ważne newsy. Nie wiem, czy wyrobię się do kościoła.
- Widzisz, synuś. Właśnie o to chyba chodzi. Twoja matka gorąco wierzy w Boga. Kiedy ją poznałem, nie wierzyłem. Byłem jak ty. Nie mówię, że teraz wierzę, ale widzę, że te cotygodniowe wizyty w kościele zbliżają nas do siebie. Całą naszą czwórkę. Podoba mi się to, dostrzegam, że to jest coś dobrego. W dzisiejszych czasach, gdzie, jak mówisz, nie ma na nic czasu, to rzadkość. Warto z tego korzystać.
Łyknął piwa i przechylił się do tyłu, opierając ciężar ciała na łokciach.
- Zobacz, synu. Pewnie czasem się zastanawiasz, co my tu robimy. Wszyscy twoi znajomi mieszkają w tych wielkich metropoliach. Ściśnięci jeden na drugim, praktycznie nie mają prywatności. A my? Wolność, synku, wolność. - Skończył i popatrzył się w stronę słońca, które na chwilkę schowało się za jedną z wolno posuwających się po niebie chmur.

Michael spojrzał na lewy nadgarstek. Staroświecki zegarek po dziadku wskazywał, że pora ruszać w drogę. Pożegnał się z ojcem, wskoczył na motocykl i pojechał w stronę Londynu. Musiał być w domu późnym wieczorem. W każdy niedzielny wieczór, po wizycie w kościele, ojciec chciał z nim porozmawiać.

II

Po zielonej, sztucznej murawie biegało dziesięciu mężczyzn, a raczej chłopaków. Mieli po osiemnaście, dwadzieścia lat. Wciąż uczyli się, jedni w colleage'u, w którym poznali się dwa lata wcześniej, inni już na studiach. Połączyła ich wspólna pasja, sport. Co niedzielę spotykali się na tym boisku. Grali w piłkę, zacieśniając więzy przyjaźni. Często widywali się poza szkołą. Darren i Hamed byli na praktykach w "London Dailly", razem z Michaelem.

W jednej drużynie, w czerwonych znacznikach, grali George, Darren, Pavel, Peter, Hamed. W drugiej, na niebiesko, byli Jason, Bill, Nick, Tom i Michael. Tom był kuzynem Michaela, ich ojcowie byli braćmi. Ojciec Toma nie chciał jednak kultywować rodzinnej tradycji i zostawił rolnictwo za sobą, osiedlając się w Londynie.

Akcja szła lewym skrzydłem. Ostro pracował tam Tom. Był niesamowicie szybki. Przed chwilą dostał świetną piłkę od swojego kuzyna, rozgrywającego. Minął zwodem George'a. Kilkoro dzieciaków, które obserwowały mecz biło mu brawo. W głębi duszy czekali po prostu, aż starsi zejdą i dadzą pograć im. Tom, po sprincie lewą stroną, dograł idealnie na głowę wysokiego Jasona, który skierował futbolówkę do bramki. Chłopcy uśmiechnęli się i przybijali sobie piątki.
- Niezła wrzutka, bracie - powiedział Michael. Obaj nazywali się braćmi. Byli sobie bardzo bliscy, chociaż zupełnie inni.

Tom był dość impulsywny. Często działał, zanim pomyślał. Czasem wpadał przez to w kłopoty. Michael był spokojny, lubił analizować, brać wszystko na zimno. W dużej mierze przez to był kapitanem szkolnej drużyny piłkarskiej przez ostatnie dwa lata. Potrafił spokojnie rozmawiać z sędzią po kontrowersyjnych decyzjach, podczas gdy Tom i reszta chłopaków okazywali sporą, zarówno werbalną jak i niewerbalną agresję. Michael miał być nawet przewodniczącym szkolnego samorządu. Gorąco namawiali go do tego nauczyciele, ale on nie miał ochoty. Nie miał czasu. Często musiał pomagać ojcu w pracach na polu, przez co opuszczał sporo zajęć. Nauczyciele byli jednak wyrozumiali. Widzieli w młodym Youngu spory potencjał. Tak duży, jak trzydzieści lat wcześniej w jego ojcu - myśleli starsi z pedagogów. Mieli tylko nadzieję, że lepiej go wykorzysta.

- To co, może alkohol, hm? - powiedział zmęczony Pavel, siadając na ławce i wycierając wilgotne czoło ręcznikiem.
- Jasne, że tak! - odkrzyknął Tom i zaproponował: - Może tym razem uderzymy do "Białego Konia"?

"Biały Koń" była to zwykła, nie wyróżniająca się niczym specjalnym, niewielka knajpka, którą duża część młodzieży wybierała tylko z jednego powodu. Nikt nie pytał tam o dowód. Koledzy zaśmiali się z wypowiedzi Toma, bo przecież kilkoro z nich nigdzie indziej nie dostałoby alkoholu. Wszyscy szykowali się do drogi. Michael miał nieco skrzywioną minę.

- Sorry, chłopaki. Chciałbym, ale nie przyjechałem busem, tylko motocyklem. Poza tym mam jeszcze parę spraw do załatwienia.
- Czy te parę spraw ma blond włosy do ramion i piersi niczym bogini wyrzeźbiona w marmurze? - powiedział Hamed, rżąc przy tym jak kobyła.
- Jej piersi to nie twoja sprawa, historyku - odpowiedział Michael, nie gniewając się. Często dogryzali sobie z Hamedem, nawet w najbardziej niewybredny sposób. Byli najlepszymi przyjaciółmi. Poza piłką łączyło ich zamiłowanie do historii. Obaj lubili oglądać programy historyczne w telewizji, odwiedzali wspólnie muzea. Oczywiście w przerwach między grą w pikę, a piciem alkoholu.
- Pozdrów Amandę - powiedział Hamed i dołączył do reszty chłopaków, idąc w stronę wyjścia z boiska.

III

Drobna blondynka leżała na łóżku, czytając podręcznik języka angielskiego. W poniedziałek miała mieć ważny egzamin. Siedziała tak już kilka godzin, ale wiedza nie chciała się przyswoić. Dziewczyna czuła, że przydałaby jej się przerwa. Zeszła na dół, po krętych schodach. W Anglii od zawsze budowano takie schody. Jej rodzice siedzieli przed telewizorem i oglądali reportaż z Vancouver. Dziewczyna znała sprawę, ale miała jej dość. Od kilku dni mówiło się tylko o Shepardzie i jego procesie. Teraz zaglądała do lodówki, wyciągnęła mleko i zaczęła pić. Oparła się o szafkę i mimowolnie spoglądała na ekran, na którym widać było ujęcie z przed siedziby Przymierza w Vancouver. Wyraźnie zarysowane były dwie części, na które podzielił się tłum. Między nimi był kordon policji. Po jednej stronie stali ludzie trzymający transparenty takie jak: "Wolność dla Bohatera", "Komandor Shepard - niewinny", "Jesteśmy z Tobą Shepard!'. Z drugiej natomiast równie liczna grupa promująca hasła pokroju: "Śmierć dla mordercy tysięcy", "Ukarać zbrodniarza", "Bez litości dla terroryzmu".

- Amanda, podaj no wafelki - powiedziała matka, nawet nie spoglądając w stronę córki. Nie chciała przegapić ani jednego ujęcia.

Dziewczyna posłusznie wykonała polecenie. Chciała już wracać na górę, do nudnych książek, ale usłyszała ryk motocyklowego silnika. Uśmiechnęła się radośnie. Rodzice również usłyszeli.
- Nie więcej niż godzina. Potem masz wracać do nauki. I nie wolno ci wsiadać na tę maszynę, rozumiesz? - powiedział stanowczym głosem ojciec.
- Rozumiem, tato - odpowiedziała, zakładając cienką granatową kurtkę i wychodząc przed drzwi.
*

- Ech, mam tylko godzinę, Michael - powiedziała Amanda, opierając głowę na jego ramieniu. Objął ją.
Siedzieli na ławeczce naprzeciwko domu dziewczyny. Chłopak odpowiedział:
- To i tak więcej niż ja. Za pół godziny mamy być w redakcji. Wszyscy, nawet tacy praktykanci jak ja. Sporo zamieszania teraz. Ciężki okres. Strajki komunikacji miejskiej, otwarcie nowej fabryki broni, a do tego ta sprawa z Shepardem. Ja mam się zająć komunikacją, ale i tak wezwali wszystkich. Mamy chyba uzgodnić jakiś wspólny front. Wiesz, media...
- Heh, wiem, uwierz. Moi rodzice od kilku dni po pracy siadają przed telewizorem i śledzą losy tego komandora. Kim on w ogóle jest, że wszyscy tak się nim przejmują? - spytała Amanda, wsuwając swoją dłoń w jego rękę.

Michael zastanowił się, co odpowiedzieć. Niecałe trzy lata temu, kiedy miał szesnaście lat, słyszał o wyczynach komandora. Całą rodziną oglądali relację z mianowania go na pierwsze ludzkie widmo. Potem wsławił się obroną Cytadeli przed gethami. Podczas tak zwanego "Buntu Sarena", Michael i kilku jego przyjaciół, na fali entuzjazmu, zaciągnęło się do oddziałów pomocniczych Przymierza. Byli nastolatkami, ale pół roku spędzili w obozie szkoleniowym, szykując się do wojny, którą Shepard niedługo potem zakończył. Uczyli się o gethach, ich słabościach, o taktyce podczas konfliktów zbrojnych. Michael zaczął wspominać, ale po chwili opamiętał się.

- Kim jest Shepard? Bohaterem, zdrajcą, prekursorem, mordercą... Zależy, kto trzyma pióro, kotku. Wszystko rozstrzygnie się pojutrze w Vancouver.

Michael był inteligentny. Mimo młodego wieku zdążył się nauczyć, że świat nie jest czarno biały. Odcienie szarości dominowały. Na dotychczasowych praktykach nauczył się, że dziennikarz jest malarzem. Tak jak malarz, widzący przed sobą modela, tylko odtwarza szczegóły. Nigdy nie przedstawi ich obiektywnie. Zawsze będzie to jego postrzeganie sprawy, niezależnie, czy tego chce, czy nie. Nigdy nie przeleje na papier tego, jak sytuacja wygląda naprawdę. Ale to tylko pół biedy. W mediach dochodzą jeszcze wpływy redakcji, osób trzecich. Michael spodziewał się, że spotkanie w biurze miało na celu ustalenie wspólnego frontu wobec zbliżających się wydarzeń. Fakty są nieważne, liczy się to, jak się je przedstawi. To właśnie na spotkaniu w biurowcu "London Dailly" rozstrzygnie się, czy Shepard będzie w Londynie bohaterem, czy pospolitym mordercą. Przynajmniej do czasu, gdy większe media wygłoszą jeszcze głośniejszą opinię.

- Ale to wszystko pokomplikowane. Chciałabym, żebyśmy mogli już zamieszkać razem - powiedziała Amanda.
- Mam już troszkę odłożone. Tata obiecał, że pomoże. Wie, że wiele dla mnie znaczysz, a mama...
- A mama nalega na ślub? - uśmiechnęła się Amanda, przerywając mu. - Przecież wiem, że twoja mama jest bardzo religijna. Nasi rówieśnicy rzadko decydują się na coś takiego, ale jeśli to sprawi, że twoja mama będzie szczęśliwa, to czemu nie?

Chłopak analizował słowa Amandy. Tak, mama byłaby szczęśliwa. Z tym, że ślub katolicki to nie jest zwykłe "hop siup", jak to mawia często Tom. To swego rodzaju przysięga, złożona przed istotą, w którą Michael nie do końca wierzy. To też obietnica wychowania dzieci w wierze katolickiej. Tak na to patrzył. Sam był ochrzczony, nie czuł się z tego powodu oznaczony czy dyskryminowany, ale miał nieodparte wrażenie, że odebrano mu prawo decydowania za samego siebie.

- Ech, od tych rozmyślań aż mnie głowa boli. Późno już, kotku. Muszę lecieć do redakcji. Pozdrów rodziców - powiedział, po czym delikatnie pocałował ją w usta. Popatrzył w jej oczy. Zielone, szczere oczy. Uśmiechnął się i mocno ją przytulił.
- Uważaj na siebie, Michael - pożegnała się uśmiechem, zamykając za sobą drzwi.

IV

Kiedy Michael wszedł do pokoju naczelnego, dyskusja trwała w najlepsze. Można by rzec, że wrzało. Spojrzał na zegarek. Był pięć minut przed czasem, nie spóźnił się. W niewielkim pokoju, zadymionym od cygara, które wystawało z ust szefa, toczyła się zażarta dyskusja. Nie mówiono o problemach związanych ze strajkiem komunikacji miejskiej, przez który cały Londyn będzie sparaliżowany. Nie mówiono też o nowej fabryce broni, która miała stanąć obok podstawówki. Na spotkaniu był tylko jeden temat - przesłuchanie Sheparda. Szef zauważył swojego praktykanta.

- Cisza! - krzyknął boss swym chropowatym głosem, kierując spojrzenie na Michaela. - Young, gdzie twoi kumple? Darren i jak mu tam... Hamed?
Pili browar i podrywali dziewczyny - pomyślał.
- Nie mogli dziś przyjść, mieli jakieś ważne sprawy - odpowiedział.
- Ważne sprawy... Tu mamy ważne sprawy, do cholery jasnej. Widzę, że tylko ty się przejmujesz swoim przyszłym zawodem, Young. To dobrze, bo jest okazja, żebyś się czegoś nauczył.

Michael spostrzegł, że spojrzenia całej redakcji skupiły się na nim. Czyżby był jednym z tematów gorącej dyskusji? Pracował w redakcji już około dwóch lat, odliczając przerwy, ale cały czas nie miał etatu. Sam nie wiedział, do którego działu mu najbliżej. Wspomagał zarówno sport, jak i politykę. Mówili, że są z niego zadowoleni, że widzą przed nim przyszłość, chociaż najczęściej po prostu łapał się czegokolwiek. Pomóc w reportażu na temat zagrożonych gatunków? Jasne. Parzyć komuś kawę? Czasem trzeba, dość często, szczególnie szefowi. Do tej pory nie dostawał niczego istotnego, czyli takiego, po którym jego nazwisko widniałoby na pierwszej stronie. Wiedział, że szefostwo zastanawia się nad zaproponowaniem mu stałej umowy.

- Słuchaj, Young. Chodzi o przesłuchanie komandora w Vancouver. Polecisz tam.
Młody praktykant uniósł brwi ze zdziwienia. Zaczął dukać:
- Ale... ja... Strajki komunikacji...
- Daj spokój. Tym gównem zajmą się twoi kumple, ci z ważnymi sprawami. Doszliśmy w redakcji do wniosku, że raz, Shepard nie lubi udzielać wywiadów, ta idiotka, Al Jilani z Westerlund News, nie raz się o tym przekonała, dwa, komisja pewnie nie będzie chciała go "udostępnić", trzy, takich redakcji jak nasza są na Ziemi miliony... Pomyślałem - zapauzował na chwilę i zaciągnął się dymem z cygara - że ty, jako jedyny z nas, masz jakikolwiek związek z komandorem i mogłoby ci być łatwiej niż innym. O wyłączności nie mamy co marzyć, ale kilka pytań... Nawet jak będzie srał w klopie, to zajrzyj z kabiny obok i pytaj! Odnieś się do waszej przeszłości.
- Ale jakiej przeszłości, szefie? - spytał Young.
- Księżyc, zbuntowana WI. Shepard spacyfikował kilka zbuntowanych ośrodków sztucznej inteligencji. Napisałeś w swoim CV, że tam byłeś jako wsparcie, o ile pamiętam.

No tak, byłem - pomyślał Young. To było podczas pościgu Sheparda za Sarenem. Kilka miejsc na Księżycu przestało odpowiadać. Komandor zrobił z tym porządek, a jego i Hameda wysłano z obozu szkoleniowego jako zaopatrzeniowca, żeby żołnierzom zabezpieczającym teren nie brakowało amunicji i jedzenia. Mieli łapać doświadczenie. Jedyna moja misja - pomyślał. Nie wszystko potoczyło się tam tak, jak powinno.

- Decyzja zapadła, Young. Jutro w południe masz samolot z Heathrow. Lecisz do Vancouver z naszym operatorem, Robertem. To twoja życiowa szansa, chłopcze. Twoja przyszłość zależy od tego, ile z tego wyciągniesz. Koniec spotkania!

Po tym krzyku wszyscy złapali swoje notatki, datapady i ruszyli do domów. Young wyszedł jako ostatni. Wsiadł na swoją Hondę i ruszył do domu.

V

Matka i Emily już spały. Frank usiadł na kanapie, tuż obok syna. Michael opowiedział mu o swoim najnowszym zadaniu.
- Ho,ho. Poważna sprawa. Powiedz mi, co myślisz o tym wszystkim? Mów wprost - powiedział Frank.
- Zastanawiam się, czy on naprawdę zabił te pół miliona batarian...
- A jeśli tak? - ciągnął temat ojciec, wyraźnie ciekawy opinii swojego syna.
- A jeśli tak, to sądzę, że miał powód. To musiał być cholernie dobry powód, tato. Shepard zawsze starał się działać jasno i klarownie. Nigdy dla własnej korzyści.Trudno mi uwierzyć, żeby zabił setki tysięcy istot, bo po prostu "nie lubił batarian", jak mówią niektórzy.

Frank spojrzał na gazetę leżącą na krawędzi stołu, przy którym zwykle pijał z żoną kawę. Był to "The Moon", podrzędny brukowiec, ale Sara lubiła zamieszczane w nim krzyżówki. To przekonało kochającego męża do zakupienia prenumeraty. Na okładce był napis: "Shepard nas ostrzegał! Niedługo czeka nas zagłada!". Artykuł był zapełniony wieloma grafikami autorstwa średnio uzdolnionego rysownika. Przedstawiały wariacje na temat tak zwanych "Żniwiarzy". Treść artykułu dotyczyła ich niechybnego powrotu i zagłady wszelkiego życia w galaktyce. Tekst pisany był wyraźnie w celu zszokowania ludzi i podniesienia sprzedaży. Do gazetki dodawano papierowy model "Żniwiarza". Każda pani domu mogła go sobie złożyć. Jeden taki zdobił właśnie stolik w domu Youngów.

- A co o tym myślisz, Michael? - spytał Frank, wciąż spoglądając na gazetę.
- To jest druga rzecz, obok incydentu z batarianami, która nie daje mi spokoju w sprawie komandora. On nie jest wariatem... Ale wszystko to wydaje się nieprawdopodobne, tato... Próbowałem docierać do źródeł. Nie jako dziennikarz, z czystej ciekawości, ale nic nie znalazłem. Przymierze nie komentuje, w komunikatach Rady Cytadeli wspominają o pokonaniu gethów Sarena... Ale ja czuje, że coś jest nie tak, czegoś nam nie mówią...
Frank wstał z kanapy i przeszedł kilka metrów. Nad staromodnym kominkiem było pudełko, do którego praktycznie nie zaglądał. Tym razem, zrobił to. Wyciągnął łańcuszek z wizerunkiem ukrzyżowanego Chrystusa i ponownie usiadł na kanapie, obok syna, dając mu go w prezencie.

- Synu, wiem, że nie wierzysz w Boga. A może i wierzysz, ale w nieco inny sposób niż twoja mama. Ja też mam takie wątpliwości. Pewnie bardzo podobne do twoich. Mam złe przeczucia... Ta twoja podróż... Chcę, żebyś trzymał to przy sobie cały czas. Kiedyś często go nosiłem. Należał do mojej matki. Potem poznałem twoją mamę, założyłem rodzinę. Życie wiele nam dało. Wierzyłem czy nie, to świecidełko było dla mnie szczęśliwe. Weź je ze sobą i pamiętaj, nie zaniedbuj swojego umysłu. To jest prawdziwa siła mężczyzny - powiedział Frank, po czym wstał z kanapy i poszedł do sypialni. Michael postanowił chwycić książkę i wyjść na świeże powietrze.

Noc była jasna. Księżyc świecił wysoko na niebie. Michael spojrzał na Srebrzysty Glob, zawieszony w ciemnościach nocy. Był tam jeden dzień po nim, po Shepardzie. Słyszał, że komandor zawsze działa w trzyosobowych zespołach. To, co widział... Cieszył się, że Shepard walczył z maszynami. Tylu ludzkich ofiar by nie zniósł. To wyglądało, jakby przed Księżyc przeszedł rozsierdzony bóg wojny. Young usiadł na prostej, drewnianej ławce, zapalił małą lampkę i otworzył książkę. Była to "Odyseja" Homera.