piątek, 14 marca 2014

ME: "Siła Wiary" - odcinek IV

SIŁA WIARY

ODCINEK IV


Odcinki - Poprzedni - Następny

I

18 czerwca, 2186.

Samolot leciał już dwie godziny. Michael niedawno skończył wymianę wiadomości ze swoim kuzynem na jednym z portali społecznościowych. Chciał się upewnić, że Tom odstawił jego Hondę na przegląd. Niespodziewany wyjazd sprawił, że nie mógł zrobić tego sam. Poza tym spytał, co nowego u kuzyna. Okazało się, że wciąż nie mógł dostać pracy w wojsku, chociaż starał się o nią od kilku miesięcy. W międzyczasie pracował w fabryce mebli, aby utrzymać mieszkanie i swoją schorowaną babcię, którą opiekował się od śmierci rodziców pięć lat wcześniej. Początkowo Frank Young wspierał bratanka, ale ten, po powrocie z Cytadeli, nie chciał już takiej pomocy i uprzejmie odmawiał, kiedy tylko ktoś ją oferował. Międzyczas zamieniał się jednak w wieczność i po samej treści rozmowy można było wyczuć, że Tom jest bardzo sfrustrowany. W drugiej wiadomości Young wysłał Hamedowi dane, które zdobył na temat strajków komunikacji miejskiej w Londynie, aby ułatwić pracę przyjacielowi i Darrenowi, na których spadł ciężar zrobienia materiału.

Michael raz na jakiś czas spoglądał za okno, za którym widać było tylko bezkresny Atlantyk, więc szybko wracał do książki, którą ze sobą zabrał. Obok niego siedział Robert, fan muzyki reggae i Boba Marleya - artysty, który działał w XX wieku i był swego rodzaju ikoną. Również teraz słuchał jednej z jego piosenek i kiwał rytmicznie głową. Michael Young zastanawiał się, jakim cudem w ogóle się tu znaleźli. Robert, mimo swej powierzchowności, zdobył uznanie w swojej niedługiej karierze operatora, ale Michael? Szef sądził, że sama obecność w tym samym miejscu, w jakim był komandor, wystarczy, aby w Vancouver nawiązać jakiś kontakt. Tym miejscem był Księżyc. Problem polegał na tym, że Shepard był tam dzień przed praktykantem "London Daily", który wtedy był zwykłym zaopatrzeniowcem, ponieważ, z racji wciąż nie zakończonego szkolenia w Doncaster, nie miał jeszcze stopnia wojskowego. Wrócił wspomnieniami do tamtego dnia.


II
Luty, 2184.

Niedługo po przyjeździe na pilnie strzeżone lotnisko Przymierza, Coats skierował Hameda i Michaela do głównego budynku w ośrodku i kazał iść do sali numer 4, nie tłumacząc powodu. Musiał nie wiedzieć, że są zupełnie "zieloni". Młodzi rekruci posłusznie wykonali polecenie i weszli do głównej sali. Pomieszczenia były umieszczone w bardzo jasny sposób - parzyste po lewej, nieparzyste po prawej - i po chwili znaleźli się przy pokoju czwartym. Drzwi były otwarte, więc weszli.

W środku siedziała otyła brunetka w średnim wieku. Miała na sobie granatową marynarkę w starym stylu. Spodziewała się ich. W pokoju znajdowało się skromne biurko z obrotowym fotelem, wyglądającym na bardzo wygodny. Za nim, pod ścianą, znajdował się rząd estetycznie zaprojektowanych, metalowych szafek. Niektóre były otwarte, a wystawały z nich sterty papierów, psując efekt. Jak widać, cyfryzacja w XXII wieku wcale nie jest tak rozpowszechniona, jak by się mogło wydawać - pomyślał Young. Naprzeciwko biurka były dwa zwykłe, metalowe krzesła. Kobieta wykonała gest otwartą dłonią, wskazując na nie.
- Usiądźcie - powiedziała, wyciągając z szuflady kilka dokumentów z pieczęcią Przymierza. Sama również rozsiadła się wygodnie na swoim fotelu. - Szybciutko, do rzeczy, bo zaraz macie odlatywać. Tutaj macie wasze ubezpieczenie, które podpisujecie, aby rodziny otrzymały piętnaście tysięcy kredytów w wypadku waszej śmierci podczas tego zadania.
Przyjaciele spojrzeli na siebie z przerażeniem.
- Słyszeliśmy, że to raczej rutynowa misja. Czy to konieczne? - spytał Hamed.
- Słuchaj, żołnierzu - odpowiadała z przyzwyczajenia, nie zważając na brak stopnia wojskowego u rozmówców. - Jeśli nie chcesz, aby w przypadku twojej śmierci rodzina była w stanie kupić ci ładną trumnę, to nie podpisuj. Pod drugim świstkiem podpisujecie się, przysięgając, że nigdy i nikomu nie zdradzicie celu i przebiegu misji, na którą aktualnie wyruszacie. To standardowa procedura podczas misji tego pokroju, więc nie róbcie problemów, bo przez was już jestem spóźniona na przerwę... - skończyła niemiło. Koleżanki urzędniczki z pewnością na nią nie czekały i już rozpoczęły pochłanianie codziennej dawki kawy, urozmaicanej porcją soczystych plotek na temat mężów, kochanków, czy nowego odcinka popularnej telenoweli.

Misje tego pokroju? - zdziwili się. Popatrzyli na siebie ponownie i bez zwłoki chwycili długopisy, podpisując oba świstki. Dopiero teraz zrozumieli, że ruszają na prawdziwą misję. Do tej pory tylko uczyli się wojska, a teraz przekraczali granicę. Niby tylko jako pomoc, może nawet bez broni, ale jeśli natkną się na jakiegoś wroga, to ten z pewnością nie oszczędzi ich dlatego, że nie są oficjalnie we flocie Przymierza.

Chwilę później dwaj zdezorientowani rekruci wyszli z sali numer cztery. Tuż za nimi wybiegła urzędniczka i zamknęła drzwi, przykładając niewielką kartę do czujnika przy klamce. Niezwłocznie po usłyszeniu piknięcia, które oznaczało zamknięcie pokoju, pobiegła w stronę kantyny. Przyda jej się. Może zrzuci kilogram albo dwa - pomyślał złośliwie Hamed. Dwóch przyjaciół wyszło przed budynek. Major Coats dostrzegł ich i nakazał wejście do promu stojącego najbliżej nich. Wystartowali bez zwłoki. Michael rozejrzał się. Obok niego, Hameda i Coatsa - dowódcy misji - siedziało dziewięciu żołnierzy w pełnym opancerzeniu. Zza ich pleców wystawały przeróżne rodzaje karabinów szturmowych, strzelb i pistoletów maszynowych. Major zobaczył zaniepokojenie najświeższych rekrutów.

- Jestem wam dwóm winny małe wyjaśnienia, ale nie mamy na nie za dużo czasu. Więc w skrócie: kilka baz na Księżycu przestało odpowiadać. Mieliśmy polecieć tam i rozwiązać problem. Okazało się jednak, że ktoś już się tym zajął. Ten ktoś nie miał jednak czasu, aby po sobie posprzątać, więc lecimy tam, żeby zebrać wszelkie możliwe dane. Raporty z ostatniej chwili mówią, że to nie gethy były napastnikami, więc może się okazać, że lecicie na próżno. Liczę jednak na to, że gethy nie są jedynym, na czym się znacie. Miał tam miejsce bunt sztucznej inteligencji. Daję wam więc nowe zadanie. Macie dbać o zapas medi-żelu i zapasową broń. Teoretycznie szykuje się łatwa misja, ale niejedna taka potrafiła się już skomplikować. Słuchajcie się mnie i moich żołnierzy, a będzie dobrze.

Young i Al Jilani dostali hełmy wyposażone w aparaty tlenowe i systemy utrzymujące łączność. Hamed narzekał na swój, który był według niego zbyt ciasny. Dwaj "specjaliści od gethów" nie otrzymali standardowych pancerzy. Włożyli więc zwykłe stroje i buty, mające zagwarantować im lepszą przyczepność w innej, księżycowej atmosferze. Obaj dostali też po pistolecie marki "Predator", tak na wszelki wypadek - zapewniał dowódca. Rozkazano im też założyć plecaki wypełnione pewną ilością medi-żelu i innymi drobiazgami.

III

Po wyjściu poza atmosferę poczuli się dziwnie. Nagle, zamiast błękitu ziemskiego nieba, wpadli w bezkresną czerń i pustkę kosmosu. Zdarzało im się już latać na inne planety. Byli na Eden Prime i Terra Novie - wszystko w ramach szkolnych wycieczek. W wyniku coraz lepszych stosunków ludzko-turiańskich wybrali się nawet na klasową podróż na Palaven. Tym razem było inaczej. Lecieli najbliżej, jak tylko było można, ale czuli, że ze stresu ściskają im się żołądki. Uspokoili się nieco, kiedy przez niewielkie okno ujrzeli Księżyc. Prezentował się niesamowicie, a jego srebrna poświata miała w sobie coś kojącego. Był coraz bliżej i bliżej. Byli w stanie dostrzec co większe ludzkie osiedla, których nie było tak wiele, jak kiedyś zakładano. Przed odkryciem przekaźnika Charona, ludzkość planowała zasiedlić znaczną część jedynego satelity. Bardziej dla połechtania własnej próżności niż z praktycznych powodów. Rządzący chcieli to zrobić, bo mogli. Po podróży przez Charona i kolejne przekaźniki okazało się, że można zasiedlać światy znacznie bardziej przyjazne niż Księżyc, więc mimo obiecujących początków małe osiedla pozostały małe, a z zasiedlania Srebrnego Globu szybko zrezygnowano, pozostawiając na nim kilka dobrze prosperujących kopalni i parę niewielkich miasteczek, które nawet nie umywały się do wielkich metropolii z kolonii.

Po dość spokojnym locie wylądowali przy pierwszej z trzech baz, które mieli oczyścić. Young poczuł się bardzo dziwnie. Pierwszy człowiek postawił stopę na Księżycu w roku 1969, ponad dwieście lat przed nim, ale wciąż czuć było, że to zupełnie inny świat - zimny, cichy i nieprzyjazny. Kolosalne wrażenie robił widok Ziemi nad horyzontem - była wielka i przepiękna. Oddział bardzo sprawnie opuścił prom. Na ziemi dostrzegli ślady Mako - lekkiego pojazdu opancerzonego, którym poruszały się wojska Przymierza na większości światów. Była to konstrukcja wyposażona w dwa rodzaje uzbrojenia: szybkostrzelne działko maszynowe oraz większe działo główne. Oba były tu użyte, na co wskazywały trzy zniszczone wieżyczki. Główne wejście było zamknięte i zastrzeżone hasłem. Coats zaczął mówić zniechęconym głosem:
- Cholera... Musieli się bardzo spieszyć, bo raporcie nic o tym nie wspomnieli... Przecież oni mają tę quariankę. Dla niej złamać kod, to jak dla mnie pstryknąć palcami. Pewnie nie pomyśleli, że ktoś inny może mieć problem, aby się tu dostać... Szykujcie materiały wybuchowe, wchodzimy na ostro.
Michael zastanowił się. Quarianka? We flocie Przymierza? Słyszał tylko o jednym takim przypadku. Nie powstrzymał ciekawości. Poprawił pasek, którym przytwierdził sobie do pleców duży plecak z medi-żelem i zapytał:
- Majorze... Quarianka? To znaczy, że przed nami była tu Normandia?
- To tajna informacja, ale skoro się domyśliłeś... Skąd ty w ogóle wiesz, kto jest na pokładzie Normandii? - odpowiedział dowódca.
- Swego czasu z trzema kolegami uczyliśmy się składu załogi na pamięć - uśmiechnął się, czując powracające wspomnienia.

W czasie tej krótkiej wymiany zdań Hamed - zupełnie niepostrzeżenie dla innych - wyjął ze swojego plecaka omni-klucz, nałożył go na przedramię i cichutko podszedł do wejścia. Wykonał parę szybkich ruchów dłońmi, podrapał się po głowie i... wszyscy usłyszeli odgłos otwierających się drzwi.
- Ha, nieźle, młody - powiedział jeden z żołnierzy, wyjmując zza pleców karabin.
- Wchodzimy ostrożnie. Bądźcie skoncentrowani - głos Coatsa lekko się łamał. Żołnierze nie byli w stanie tego wyczuć, ponieważ adrenalina już buzowała w ich żyłach. To było pierwsze samodzielne zadanie Coatsa jako majora. Bardzo zależało mu na tym, aby misja przebiegła sprawnie.
 Oddział przeszedł przez pierwsze pomieszczenie, a następnie dość długi korytarz. Po otwarciu następnych drzwi zobaczyli to, czego się spodziewali. Jeden z żołnierzy przyklęknął i chwycił w dłoń szczątki sondy bojowej, uważnie się im przyglądając.
- Zdaje się, że Shepard i jego paczka wszystko wyczyścili - powiedział, a w jego głosie można było wyczuć lekkie rozczarowanie.

Young i Hamed stali jak wryci. W każdym rogu wypełnionego różnymi skrzyniami pomieszczenia walały się kawałki sond bojowych. Miały różne rozmiary, ale wszystkie coś łączyło. Ślady kul, palenia, gniecenia, biotyki. Zastosowano wszystkie rodzaje broni, jakie znali młodzi zaopatrzeniowcy. Zrobiono to w sposób spektakularny i niesamowicie efektywny. Masakra - pomyślał Young.
- Taka rzeź, a pomyśleć, że Shepard działa w trzyosobowych drużynach - powiedział żołnierz, trzymając kawałki sondy.
- Cieszcie się, że nie ubijał tu ludzi - powiedział Coats, idąc do kolejnego pomieszczenia. Zauważył w nim wielkich rozmiarów komputer i konsolę, która wciąż zdawała się działać, w przeciwieństwie do samej maszyny.
- Al Jilani - pytał major - jesteś w stanie zobaczyć, o co tu chodzi?
Hamed podszedł do konsoli i przez kilka minut przeglądał różne pliki. W międzyczasie reszta oddziału wynosiła resztki sond przed wejście bo bazy. Uzbierała się solidna górka.
- Majorze... - zaczął Al Jilani - tu są ślady tej sztucznej inteligencji, o której pan mówił. Shepard myślał, że się z nią uporał, ale on zniszczył tylko jej uzbrojenie, czyli sondy. Jednostka centralna wciąż działa.
- To znaczy, że to coś wciąż jest zagrożeniem?
- Tak, sir. Mam tu główną lokalizację, miejsce, w którym znajduje się jej rdzeń. Właśnie transferuję dane na pański omni-klucz.
- Dobra robota, Al Jilani. Lecimy tam czym prędzej.

Coats szybko skrzyknął cały oddział i wszyscy opuścili bazę, niezwłocznie wskakując na prom. Pilot skierował się na współrzędne zdobyte przez Hameda. Kilku żołnierzy głośno dyskutowało o tym, czy jednostka centralna dysponuje jeszcze jakąś linią obrony. Na wszelki wypadek - na polecenie dowódcy - odbezpieczyli broń. Coats nakazał Hamedowi i Youngowi trzymać się z tyłu w razie jakichkolwiek kłopotów.
- Cholera, ktoś tam jest! - krzyknął pilot. - Odbieram sygnatury i to na pewno nie nasi!
Tuż po tym, jak skończył, prom został ostrzelany. Jeden z pocisków trafił prosto w silnik. Pojazd zaczął obficie dymić i pikował w dół z szaloną prędkością. Pilot stracił kontrolę.
- Zapiąć pasy, szybko! Trzymać się mocno, bo może zaboleć! - wykrzyczał Coats. Chwilę później prom zarył w powierzchnię Srebrnego Globu i zaczął się palić.

IV

Hamed otworzył oczy, czując, że ścieka po nich krew z rozciętego czoła. Zbyt ciasny hełm zrobił swoje. Cały czas był w pasach bezpieczeństwa. Czuł gorąco i krztusił się dymem. Niemiłosiernie bolała go głowa. Spojrzał w prawo. Obok niego, w tej samej pozycji, siedział nieprzytomny Michael Young. Głowa zwisała mu bezwładnie, a pod jego nogami leżało dwóch żołnierzy z makabrycznie powykręcanymi ciałami. Nie zdążyli zapiąć pasów. Drzwi promu były otwarte, a ktoś właśnie wyciągał kolejnych dwóch żołnierzy. Al Jilani liczył, że ten ktoś ruszył im na ratunek, ale dostrzegł tylko znaczek na żółto-białym pancerzu. Skojarzył to logo - to był Cerberus. Co oni tu robią, do cholery - pomyślał. Wiele słyszał o Cerberusie - organizacji, która cieszyła się złą sławą. Dwóch ledwo przytomnych żołnierzy wywleczono poza zasięg wzroku rannego. Chwilę później usłyszał wystrzały i dwa głuche dźwięki. Wiedział, że były to odgłosy ciał bezwładnie spadających na ziemię. Czuł, że ogień z płonącego silnika zaczyna parzyć go w lewy bok. Nie mógł krzyczeć, musiał wytrzymać ten niemiłosierny ból.

- Wracamy. Nie ma co tam wchodzić. Reszta już nie żyje, a jak żyje, to zaraz się spali. Mamy to, po co przyszliśmy, a poszło łatwiej, niż myśleliśmy. Nie miała jak stawiać oporu. Shepard wszystko za nas zrobił, ale zapomniał odebrać nagrody - mówił jeden z głosów dobiegających z poza promu.
- W porządku. Zabezpiecz to AI tak, jak szef kazał. Lecimy.

Chwilę później Hamed usłyszał odlatujący prom. Potem słyszał i czuł tylko syk i ciepło płomieni, które parzyły jego lewe ramię i bok. Po chwili szamotaniny z paskiem, zdołał się wyrwać. Był osłabiony, więc od razu upadł na podłogę pojazdu. Czuł swąd spalonego ciała. Nie miał wątpliwości, że to było jego ciało. Zakręciło mu się w głowie, ale nadludzkim wysiłkiem zdołał wstać i odplątać pasy swego przyjaciela. Próbował go obudzić - bezskutecznie. Po wyczołganiu się z promu wstał na chwiejne nogi, chwycił Michaela za ręce i ciągnął po ziemi, jak najdalej od promu. Mijał ciała pięciu żołnierzy zabitych strzałami w głowy. Byli to ludzie, z którymi niedawno siedział w promie. Nie znał nawet ich nazwisk... Kiedy zmęczony usiadł i oparł się plecami o jedną ze skał, z promu wychylił się major Coats, który odzyskał przytomność i wyciągał rękę w stronę jedynej osoby, która mogła mu pomóc.
- Pomóż, Al Jilani! - usłyszał w swoim hełmie Hamed.

Wstał jeszcze raz i podszedł do płonącego promu najszybciej, jak tylko mógł. Cały czas do oka napływała mu krew z rozciętego czoła. Ten problem był jednak niczym w porównaniu z bólem, który promieniował z przypalonego boku. Chwycił Coatsa tak samo, jak przed chwilą Younga. Za pierwszym razem się sprawdziło, więc po co zmieniać - pomyślał logicznie. Major jęczał z bólu, kiedy rekrut ciągnął go po ziemi. Hamed puścił dowódcę od razu po dotarciu do skały. Usadowił go tak, aby głaz był między nim, a płonącym Kodiakiem. Kilka sekund później w promie nastąpiła eksplozja, a płomienie ogarnęły cały pojazd. W środku pozostało czterech żołnierzy Przymierza. Hamed miał szczerą nadzieję, że zginęli w wyniku katastrofy.
- Jesteś pieprzonym bohaterem, Al Jilani - powiedział Coats, ciężko oddychając. - Szkoda, że nikt się o tym nie dowie.
Misja miała charakter ściśle tajny. Nic, co zrobili na Księżycu, nie mogło być rozgłaszane. Hamed nie zastanawiał się nad tym. Cieszył się, że wciąż żyje, w przeciwieństwie do dziewięciu innych członków wyprawy.
- Wiesz, kto to był? Usłyszałeś coś? - zapytał Coats, trzymając swój prawy bark, który był najwyraźniej wybity.
- Cerberus, sir... Ich celem było zdobycie tej sztucznej inteligencji. My mieliśmy ją zniszczyć, a oni ją zdobyli... - powiedział Hamed, nie rozumiejąc sensu działań Cerberusa.

Al Jilani sięgnął za plecy szybkim ruchem, ale zorientował się, że jego plecak został w promie. W środku miał kilka porcji medi-żelu, który bardzo by się teraz przydał. Kątem oka dojrzał, że Michael wciąż miał na sobie drugi plecak. Szybko przyczołgał się do nieprzytomnego Younga, rozwiązał paski przytwierdzające go do pleców przyjaciela i otworzył, wysypując całą zawartość na ziemię. Przeróżne drobiazgi spadały na powierzchnię Księżyca bardzo powoli, aby chwilę później odbić się i jeszcze wolniej wzlecieć do góry, w skutek zmniejszonej grawitacji. Ze środka wypadło w końcu kilka dawek upragnionego medi-żelu. Hamed nieporadnymi ruchami chwycił je i bezzwłocznie zaaplikował jedną z nich majorowi, nie pytając o zgodę. Zrobił to dokładnie tak, jak uczył go major Burgess podczas jednego z wykładów pod Doncaster. Pancerze Przymierza były przystosowane do natychmiastowego "wstrzyknięcia" tego cudu medycyny, który potrafił utrzymać przy życiu nawet bardzo ciężko rannych. Jego sytuacja była gorsza, ponieważ nie nosił pancerza, a lewy bok był zupełnie niekryty ubraniem, które zostało zwęglone płomieniem. Postanowił, że nie ma nic do stracenia. Tak czy siak może umrzeć w wyniku zakażenia, więc zdjął rękawicę, nałożył dawkę medi-żelu na rękę i rozsmarował po parzącej ranie. Ból był nie do opisania, Al Jilani zacisnął zęby. Chwilę po zakończeniu improwizowanego zabiegu Hamed zemdlał.

Coats uruchomił swój omni-klucz. Wezwał ekipę ratunkową, która przybyła na miejsce już po kilku godzinach, lecąc z jednej z orbitalnych stacji ulokowanych między Ziemią, a jej naturalnym satelitą. Trzech ocalałych nie odniosło poważniejszych ran. Wybity bark Coatsa i poparzenia drugiego stopnia na lewym boku Hameda to wszystko. Young miał sporo szczęścia, bo skończył poobijany, z kilkoma sporymi siniakami i wstrząśnieniem mózgu.

V

18 czerwca, 2186.
- Ach, moja głowa - powiedział na głos Michael, przykładając lewą rękę do bolącego czoła.
Jego współpracownik - Robert - usłyszał to, wyjął słuchawkę z lewego ucha i spytał:
- Wszystko wporzo, koleżko? - wciąż machał głową w rytm reggae. - To przez te zmiany wysokości lotu!
- Wporzo, koleżko - odpowiedział Young.
Od czasu wypadku na Księżycu miewał dość bolesne migreny, które przejawiały się często przy zmianach ciśnienia. Do dziś był wdzięczny Hamedowi za uratowanie życia. Niestety nie mogli rozmawiać o tym zadaniu z nikim innym. Tuż przed startem na wspomnianą misję podpisali przecież dokumenty, które zakazywały im jakichkolwiek rozmów na temat akcji, pod groźbą poważnych sankcji, wliczając w to śmierć.