niedziela, 8 grudnia 2013

ME Po zakończeniu odcinek II

MASS EFFECT
PO ZAKOŃCZENIU 


Odcinek IIIIIVVVIVIIEpilog

ODCINEK II
URLOP


I


Minął miesiąc. Fregata była już gotowa. Paul Orlovsky i Damien Risto spawali ostatnie fragmenty pancerza Silaris. 
- Technologia asari. Nowoczesne cholerstwo - powiedział Risto. 
- A czego się spodziewałeś? Przecież to jedna z najnowocześniejszych maszyn w galaktyce. Podobno budowali ją nasi najlepsi technicy we współpracy z turianami - odpowiedział Orlovsky, z dumą przyglądając się swojemu dziełu, które nieco szpeciło fregatę. 
Risto i Orlovsky mieszkali na planecie Zayo od urodzenia. Specjalizowali się w drobnych naprawach przylatujących promów, czasem transportowców, ale nigdy nie mieli do czynienia z takim cackiem. Bariery kinetyczne, lasery GARDIAN, wspomniany pancerz Silaris... No i najważniejsze: 
- Z tego działa, to można by chyba nasz księżyc zestrzelić - zaśmiał się Risto. 
- Wiesz dobrze, że strzelało już do poważniejszych przeciwników niż nasz mały Cleo. 
Cleo był najmniejszym z czterech księżyców Zayo.  
- W sumie to nie wiem. Nie rozmawiałem z załogą. Codziennie ich wszyscy męczą. Czytałem co nieco o ich wyczynach na Extranecie zanim wysiadł, ale osobiście nie gadałem. Tak czy owak sądzę, że media zawsze wszystko wyolbrzymiały i to, co jest napisane na Enecie to ściema. Przynajmniej większość. Poza tym mam wrażenie, że mają już nas dość i najchętniej odlecieliby w siną dal. Wyglądają, jakby mieli jakąś misje. 
- Misję? O czym ty mówisz - zdziwił się Orlovsky - przecież wojna skończona. Żniwiarze pogonieni. Z niedobitkami poradziłaby sobie nawet moja teściowa uzbrojona w wałek. 

- Paul - powiedział Risto smętnym głosem - przecież wiesz... 

- Ach... Przepraszam cię, przyjacielu. 


Podczas wojny Risto stracił brata. Służył w jednej z flot Przymierza. Rodzina dostała tylko informację, że zginął, walcząc mężnie i poświęcił swe życie, żeby inne floty mogły się wycofać. A czemu to nie inni osłaniali jego? Risto do dziś zadawał sobie to pytanie. 
Do hangaru wszedł mężczyzna - krótko ostrzyżony brunet w średnim wieku. W ręku trzymał datapad. Zlustrował fregatę i kiwnął głową z uznaniem. 
- Dobra robota, panowie. Jakoś wam się odpłacimy. 
- Ja myślę, że to my się wam właśnie odpłacamy, panie Adams - powiedział Orlovsky, chcąc sprawić komplement rozmówcy. 
Adams jednak nie zmienił wyrazu twarzy. Był zmęczony. Przez chwilę szybko przebierał palcami przy datapadzie. Parę sekund później opuścił hangar. 

Niedługo potem mechaników odwiedziła młoda kobieta. Dorothy, siostrę Paula, od początku pochłonęła wizyta gości. Starała się być jak najbliżej nich, towarzyszyć, oprowadzać i ogólnie robić za duszę towarzystwa. Z pasją chłonęła nieliczne opowieści, które udało jej się usłyszeć z ust członków załogi. Opowieści, które w jej oczach ocierały się o bajki o smokach i innych nieprawdopodobieństwach. 
- Hej, chłopcy. To prawda, że już kończycie? - zagadnęła ściszonym głosem. 
- Tak. Najdalej za dwa dni ta fregata będzie biła dawne rekordy - butnie powiedział Orlovsky. 
Westchnięcie Dorothy pokazało mężczyznom, że nie jest to dla niej dobra wiadomość. Zayo to dość nudna planeta, na której niewiele się dzieje. Przylot takiego statku i takiej załogi to coś, co, gdyby nie wojna, byłoby z pewnością godnie uczczone. Niemniej jednak mieszkańcy starali się jak mogli. 
- Co nowego u naszych gwiazdeczek? - spytał z uśmieszkiem Orlovsky. 

Dorothy zaczęła opowiadać. 


II

Z samego rana Dorothy poszła wraz z Elizabeth nazbierać owoców z sadu na krawędzi urwiska. Dzień był pogodny, bezchmurny. Kiedy szły kilka metrów od przepaści, dostrzegły mężczyznę z kilkutygodniowym zarostem. Miał na głowie czapkę z daszkiem i siedział oparty o drzewo. Spoglądał w dół. Rozpoznały w nim pilota wspomnianej fregaty. Czytały o jego wyczynach na Extranecie, słyszały, że był najlepszy. Postanowiły skorzystać z okazji i porozmawiać. Do tej pory dłużej gawędziły tylko z Jamesem Vegą, turianinem i brunetką z brytyjskim akcentem. 
- Dzień dobry, panie Moreau - powiedziały zgranym chórkiem.
- Dzień dobry - odrzekł pilot, spoglądając na nie przez chwilę. Całkiem beznamiętnie. 
Od turianina słyszały, że Moreau to niezły kawalarz i ma kapitalne poczucie humoru, ale w cieniu rzucanym przez drzewo widziały tylko zaniedbanego, ponurego faceta. Spytały się o nastrój, o samopoczucie i inne tego typu sprawy. Moreau zbywał je zdawkowymi odpowiedziami. Odeszły niedługo potem, mijając się przy drzewie z asari, również członkiem załogi fregaty. Była niesamowicie piękna. Dziewczyny z wrażenia wstrzymały oddech. Postanowiły nie przeszkadzać. 



*

Asari bardzo to ucieszyło. Bez słowa usiadła obok pilota. Nie odzywali się przez kilka minut, siedząc i wsłuchując się w szum wiatru. W ostatnich latach niewiele mieli takich okazji. To on przerwał ciszę. 
- Nie musisz tu ze mną siedzieć, Liara... 
- Jeff, minął miesiąc, niedługo wyruszamy. Musimy mieć czyste umysły. Nadszedł czas na koncentrację. Koniec przebywania w samotności nad krawędzią urwiska. Martwimy się o ciebie. EDI... 
- Nie mów mi o EDI! - ostro przerwał Joker, wyciągając butelkę whisky. 
Liara nie zdziwiła się. Od czasu śmierci EDI Joker był załamany. Często pił, szukał samotności. 
Śmierci. Joker właśnie tak postrzegał jej koniec. Niektórzy członkowie załogi uważali ją wciąż za syntetyka, maszynę, która po prostu przestała istnieć, ale on... On ją kochał. Tak, jak mężczyzna może kochać kobietę. Mechanikowi Adamsowi zdarzyło się powiedzieć, że EDI już nie działa na statku i muszą podzielić między siebie jej funkcje. Jokera tak zdenerwowało słowo "działać", że do dziś nie odzywał się do Adamsa.
- Joker... Proszę cię. Chodź ze mną. Musimy przedyskutować nasze plany. Potrzebujemy cię.
- Po co? Wojna skończona. Wielkim zwycięstwem. - Asari wyczuła w jego głosie rozgoryczenie. 
- Joker... 
- Co? 
- Shepard cię potrzebuje... 



Joker zrobił pauzę. Myślał o komandorze, człowieku, którego sam nie potrafił określić. Kim on dla niego był? Przełożonym, przyjacielem, mentorem, kolegą. Wykorzystywał zdolności pilotażu Jokera do granic możliwości. Po chwili pilot przypomniał sobie jednak szaloną ucieczkę przed promieniem i powiedział: 
- Liara... Przecież ten wybuch zmiótł Normandię prosto na to zadupie, na którym nie ma nawet marnego posterunku Przymierza. Wierzysz, że komandor, który był w samym centrum eksplozji, miał jakiekolwiek szanse na przeżycie? 
- Wybuch uszkodził Normandię, ale wszyscy przeżyliśmy - powiedziała Liara i po chwili bardzo tego pożałowała. Przecież EDI zginęła. 
- Widzisz, dla ciebie EDI też była tylko maszyną do wypełniania poleceń... 
- Nie, Joker, przejęzyczyłam się. Naprawdę. Weź się w garść. Dość użalania się nad sobą. Traynor mówi, że doszły do nas jakieś ważne informacje. Musisz być z nami. Jestem pewna, że ani Shepard, ani EDI nie chcieliby, żebyś był w takim stanie. 
Joker zamknął na chwilę oczy i głośno westchnął. 
- Pomóż mi wstać. 


III

Traynor, młoda dziewczyna z brytyjskim akcentem, służyła na Normandii najkrócej z załogi, ale ten kto patrzyłby na nią teraz, z pewnością nie zaryzykowałby tego stwierdzenia. Ona zwołała spotkanie, zarządzała informacją, a każdy news spoza planety był w tej chwili na wagę złota. W dużej sali szkolnej, udostępnionej przez mieszkańców, rozpoczynała się narada załogi SSV Normandii - najwspanialszej maszyny służącej w barwach Przymierza. Przez okna zaglądali miejscowi. Otoczyli budynek i robili zdjęcia, gaworząc. Dzieci krzyczały radośnie. Dorośli zresztą również. 
- Kto jest, kto jest? - krzyknęła mała rudowłosa dziewczynka z warkoczykami i piegami. 
- Jest turianin, jest Ashley, Vega... Ech, nie widzę. Jeszcze chyba nie wszyscy, ale zaraz będą zaczynać. Oby tym razem nie zasłonili okien jak ostatnio - odpowiedział staruszek, opierając ciężar ciała na metalowej lasce. W jego oczach widać było tę samą ciekawość, co u pieguski. 
- Zapowiada się, że odlecą - mówiła Dorothy. - Szkoda... Taka kompania to naprawdę coś... 



*


Na sali był już wysoki i szczupły turianin w niebieskim pancerzu. Turianie zawsze wydawali się miejscowym brzydcy, ale ten - zdaniem tutejszych - przebijał wszystkich. Po prawej stronie twarzy miał wielką bliznę, albo kilka blizn. Widać było, że nie jedno przeszedł. Obok niego stała quarianka w czarno fioletowym stroju. Jej pobyt był lokalną sensacją. Na Zayo nie goszczono jeszcze nikogo z jej rasy. Quarianie rzadko opuszczają swoją flotyllę, a jeśli informacje o tym, że odzyskali swoją planetę - Rannocha - są prawdziwe, to z pewnością są teraz zajęci. Nieraz proszono ją o zdjęcie hełmu, zawsze odchodząc z niczym. Przy prowizorycznym, wielkim stole złożonym z sześciu małych szkolnych biurek siedziała Ashley - marine Przymierza, tyle wiedzieli o niej na początku. Wystarczyło, aby dowiedzieć się całej reszty. Extranet nie działał, ale w lokalnej bibliotece było kilka datapadów, które zawierały informacje, że Ashley Williams brała udział w pokonaniu zbuntowanego Widma Sarena oraz uczestniczyła w obronie Eden Prime przed gethami. Jej akta w kolejnych latach były jednak utajnione, daleko poza zasięgiem extranetu. Podobno podczas wojny została mianowana Widmem. W kącie sali, oparty o ścianę, stał jeszcze ktoś. Rzadko go widywali, ale nawet gdyby widywali częściej, to nie mieliby szans go zidentyfikować. Nie słyszeli nigdy o tak wyglądającej rasie. Miał dwie pary żółtych oczu i bardzo dziwny kształt głowy. Był dla nich zagadką. Rozmawiał z Jamesem Vegą, który podczas pobytu na Zayo był najbardziej towarzyskim członkiem załogi. To od niego słyszeli większość opowieści o działaniach fregaty. Zwykle działo się to w godzinach wieczornych, w najpopularniejszym pubie w okolicy. Historie były fascynujące i nieraz brakowało miejsca w knajpie, a ludzie zajmujący te ostatnie przekazywali ustnie treść do tych, którzy się nie zmieścili i stali przed barem, czekając, aż zwolni się jakiś stolik. Na przykład historia o misji na wspomnianym Rannochu, gdzie James własnoręcznie pokonał Żniwiarza, zdaniem niektórych nawet dwa. Liczba ta rosła wraz z odległością, na jaką opowieść się rozchodziła. Albo jak ocalił Radę Cytadeli od pewnej śmierci w wyniku zdrady radnego Udiny. Pościgi, strzelaniny, zdrady i wiele więcej. Miejscowi byli zachwyceni. Znali wspomniane wydarzenia z relacji mediów, ale widać było, że Vega naprawdę w nich uczestniczył. Jego opowieści były emocjonalne oraz pełne szczegółów i chociaż nie wszyscy wierzyli w każde słowo, to młode dziewczyny z okolicy patrzyły na opowiadającego maślanymi oczami. 



*


Chwilę przed rozpoczęciem spotkania na salę weszli Liara z Jokerem. Garrus i Tali odetchnęli. Bardzo martwili się o pilota i jego sprawność bojową. Porucznik Moreau był najlepszym sternikiem Przymierza. Wyciągał ich z tarapatów takich, że nawet filmowy Blasto pomachałby ze zrezygnowaniem białą flagą. A kto widział filmy z Blasto, ten doskonale wie, że hanarskie Widmo nie odpuszczało z byle powodu. 

Liara szczególnie pamiętała gorące i pełne lawy Therum. Tam poznała całą załogę. Uratowali ją przed gethami wysłanymi przez Sarena. Shepard wyciągnął ją z zawalającej się kopalni, a Joker był w odpowiednim miejscu o odpowiednim czasie. Zawsze był, ale teraz... Czy byłby w stanie? 

Tali nie mogła zapomnieć o misji za przekaźnikiem Omega 4. Stracili tam Kasumi Goto - niesamowicie uzdolnioną złodziejkę. Ciekawe jest to, że mało kto słyszał o tej misji. Cerberus, który ją organizował i finansował, nie rozpowiadał o tym na prawo i lewo, a Przymierze przyjęło to do wiadomości, ale jako że załoga działała pomijając swoje pierwotne dowództwo, nie dość, że nie mogła dostać medali, to jeszcze miała zostać ukarana. Nie doszło do tego ze względu na wybuch wojny i ich wiedzę na temat Żniwiarzy. Tali doskonale jednak pamiętała, co się wtedy działo. Nie było miejsca, nie było czasu. Była za to zabójcza prędkość i szalone manewry. Sondy zbieraczy ostrzeliwały Normandię, ale Joker czynił cuda. Posadził fregatę prawie bez szwanku i został pierwszym pilotem w historii, który sprowadził swoją maszynę z powrotem przez przekaźnik Omega 4. 
Jednak teraz wszyscy skoncentrowali myśli i wzrok na specjalistce Traynor, która stała przed nimi z datapadem w ręku i zaczęła podawać najnowsze wieści, przybierając niezwykle skupiony wyraz twarzy. 



- Z pewnością wszyscy wiecie, że Normandia jest już w stanie gotowości. Adams sprawdził dziś jej stan i za jakieś dwie doby będziemy mogli ruszyć. Zrobimy jeszcze test obciążeniowy najistotniejszych układów jutro o ósmej po południu. Dlatego wszyscy muszą być na swoich stanowiskach. 

- No, nareszcie. Ile czasu można się opierniczać i podrywać miejscowe dziewuszki - powiedziała Ashley, kierując spojrzenie w stronę Jamesa. 
- No co? One nie narzekały - odpowiedział z szelmowskim uśmiechem Vega. 
Kilka osób roześmiało się. Najgłośniej mechanik Donnelly. 
- A teraz wiadomości. Naprawdę ważne i naprawdę dobre. Przekaźnik, z którego wylecieliśmy, jest już prawie naprawiony. 
- Że co?! Jakim cudem?! - krzyknął z zachwytem Garrus. Po chwili skrzywił się, dotykając dłonią blizn na policzku. 
- Może niech Handlarz Cieni nam powie - powiedziała Traynor, zwracając głowę w stronę Liary. 
- Tak się złożyło, że Handlarz Cieni miał w pobliżu placówkę, która przed bitwą o Ziemię dostała pewne bardzo konkretne wskazówki - zaczęła asari - które dotyczyły magazynowania surowców potrzebnych do pracy z przekaźnikami. 

- Skąd wiedziałaś, co będzie potrzebne? - spytała z uznaniem Tali. 
- Jako Handlarz Cieni mam naprawdę obszerną bazę danych. Do tego dochodzą proteańskie nadajniki, które znajdowaliśmy na przestrzeni ostatnich lat. Myślę, że przekaźnik powinien być niedługo całkiem sprawny. Był mocno zniszczony, więc nie spodziewajcie się, że będzie błyszczeć, ale swoją rolę powinien spełnić. 
- Ale skąd wiedziałaś, że będziemy akurat przy tym przekaźniku? - spytał zaintrygowany Joker. 
- Nie wiedziałam - odrzekła z rozbrajającą szczerością Liara - wysłałam ekipy do jak największej liczby przekaźników powiązanych z przekaźnikiem Charona. Fundusze Handlarza były naprawdę pokaźne. Mimo tego, trzeba było zrobić cięcia tu i tam, zlikwidować parę komórek, ale jakoś się udało. 

- Szczwana bestia - powiedział ze swym szkockim akcentem Ken Donnelly. 
- Czy to znaczy, że za kilka dni będziemy na Ziemi? - spytał radośnie siedzący do tej pory cicho James. Zaczęło mu się podobać na Zayo. Był chodzącą legendą. Podczas gdy inni próbowali nie rzucać się w oczy, on jeden starał się być jak najbardziej zauważalny. Imprezował, flirtował, łamał damskie serca, ale gdy usłyszał, że jest szansa powrotu na Ziemię, to coś w nim drgnęło. 
- Niekoniecznie. Musimy być w zasięgu przekaźnika. Wtedy przeprowadzimy niezbędne pomiary i będziemy wiedzieć więcej. Niestety ani ja, ani Traynor nie mamy żadnych wieści z Ziemi... A wiecie, że aby bezpiecznie przelecieć do Układu Słonecznego, musimy mieć sprawne oba przekaźniki. Za przekaźnik Charona odpowiada mój przyjaciel, Feron. Nie mamy od niego żadnej wiadomości, ale muszę wierzyć, że udało mu się to, co udało się moim agentom tutaj. Skok przez przekaźnik w ciemno to nie najlepszy pomysł, ale nie mam z nim kontaktu. Podejmujemy wielkie ryzyko... 

- Nie możemy ryzykować utraty Normandii i całej załogi - wtrącił Garrus. - Ktoś z nas powinien skoczyć przez przekaźnik Kodiakiem i... wrócić, o ile to będzie możliwe. Wtedy uzyskamy pewność. Zgłaszam się na ochotnika. 
- Chyba sobie jaja robisz, Vakarian. Wy, turianie, jesteście nieźli w walce naziemnej, przyznaję, ale o lataniu wiecie tyle, co kot napłakał - skontrował James. 
- Jaki kot? - dziwił się Garrus. 
- To takie ziemskie powiedzenie - przerwała spór Traynor. 
Zapadła cisza. Wszyscy rozumieli, co oznacza taka misja. Garrus miał tylko wiedzę teoretyczną o lataniu. Zdawali sobie sprawę, że się nie nadawał. Vega umiał sterować Kodiakiem, ale to nie ten poziom, co Cortez, a Steve Cortez został na Ziemi... Był wśród nich jeden pilot z prawdziwego zdarzenia. Najlepszy. I to on przerwał ciszę. 
- Ja polecę. 
- Joker. Jeśli coś ci się stanie, to Normandia straci pilota - powiedziała Tali. 
- Czuję, że jeśli tego nie zrobię i tak straci. 
Wszyscy spuścili głowy. Od chwili rozbicia się na Zayo Joker się staczał. W głębi duszy załoga czuła, że ta misja jest mu potrzebna i pozwoli Moreau wrócić na właściwe tory, ale była szalenie ryzykowna. Pilot jakby wyczuł ich obawy i dodał poważnie: 
- Wychodziłem z gorszego gówna. Przecież wiecie. 
Wiedzieli. 
Tylko Javik, milczący w zaciemnionym kącie, pomyślał: "w moim cyklu na takie misje nie wysyłało się schorowanych alkoholików. Te młode rasy wciąż mnie zadziwiają". 


*


Nie mieli ani jednego meldunku z Ziemi. Komunikacja radiowa nie wystarczała na tak dużą odległość, a eksplozje przekaźników wywołały zakłócenia wszelkich innych form komunikacji. W niektórych miejscach poradzono już sobie z nimi, ale nie tu. Planeta, na której wylądowali, była jednak na tyle nieistotna, że Żniwiarze nie wysłali tu żadnych sił poza zwiadowcami, a i to tylko na samym początku wojny. 
- I co się dzieje? - pytała mała, rudowłosa dziewczynka. 
- Wychodzą! Bądźcie cicho. Zaraz coś powiedzą - uspokajała wszystkich Dorothy, nie mogąc powstrzymać własnego głosu przed łamaniem się. 
Garrus wyszedł jako pierwszy. Schodząc ze schodów, odezwał się do licznej grupy gapiów: 
- Dziękujemy za gościnę. 
Spojrzenia zebranego tłumu powędrowały za kompanią. Ostatni z grupy zmierzającej w stronę doku - James Vega - dodał półgłosem: 
- No i po urlopie. 


Na twarzach załogi miejscowi widzieli zmianę. Mieli podniesione głowy, patrzyli na wprost i szli śmiało do przodu. Skoncentrowani. Na końcu ich drogi znów pojawił się cel. W tłumie zastanawiano się, co spowodowało tę zmianę. 

To była nadzieja. 

2 komentarze:

  1. To chyba mój ulubiony odcinek :D Najlepszy jest tekst Javika xD

    OdpowiedzUsuń
  2. Same znane postacie, może dlatego :) . No Javik mnie nokautował swoim podejściem w grze. Dużo go nie dałem, ale postarałem się przenieść esencję :)

    OdpowiedzUsuń