Przed szpitalem w centrum Londynu stała grupa ludzi. Byli wśród nich
kapral Michael Young, doktor Brynn Cole oraz kroganie z oddziału, który
brał udział w misji w Marsylii. Czekali już dwie godziny, ale nadal nie
mieli żadnych wieści. Operacja musiała być skomplikowana. Ściągnięto
najlepszych dostępnych lekarzy. Był wśród nich Gavin Archer, kolejna
postać, która w przeszłości pracowała dla Człowieka Iluzji i Cerberusa.
Po śmierci lidera wiele komórek organizacji przestało istnieć. Doktor
Archer postanowił pomagać ludziom w Londynie. Chciał zabić poczucie winy
wobec swojego autystycznego brata, którego niegdyś poddał nieludzkim
eksperymentom. Nie ulegało wątpliwości, że był świetnym lekarzem, a
Przymierze nie dysponowało luksusem odrzucania wykwalifikowanych
specjalistów. Archer pracował ciężko, szybko zdobywając posłuch i
szacunek u dowództwa, a kiedy usłyszał, że Urdnot Wrex jest ciężko
ranny, pospieszył z pomocą. To on był głównym chirurgiem na sali
operacyjnej. Wspomagała go Miranda Lawson.
To właśnie Lawson wyszła przed szpital po pięciu godzinach. Wyglądała
fatalnie. Miała podkrążone oczy, była strasznie blada i wydawało się, że
zaraz zemdleje. Od chwili lądowania nie miała nawet minuty dla siebie.
Wzięła głęboki wdech i zaczęła:
- Stracił mnóstwo krwi... Na szczęście kroganie mają niesamowite
zdolności regeneracyjne. Będzie żył, ale przez kilka miesięcy nie ma
mowy o bijatykach.
Wszystkim obecnym kamień spadł z serca. Kroganom z dwóch serc. To
właśnie drugie serce ocaliło Wrexa od pewnej śmierci. Przedstawiciel
żadnej innej rasy nie przeżyłby po odniesieniu takich ran.
Doktor Brynn Cole podeszła do Mirandy, mówiąc:
- Wiem, że jesteś zmęczona, ale byłabyś w stanie przyjść do mojej kwatery za jakąś godzinę?
- Będę - odrzekła Miranda, nie zadając pytań.
II
Był chłodny wieczór. Miranda Lawson zapukała do drzwi. Jej włosy były
całe mokre. Operacja zakończyła się trzy godziny temu, ale ona zdążyła
jedynie wziąć prysznic. Musiała złożyć raport przed swoimi przełożonymi.
Wolała zrobić to ustnie w ciągu kilkudziesięciu minut, niż ślęczeć nad
komputerem przez kilka godzin.
Doktor Brynn Cole otworzyła drzwi.
- Brynn, zaprosiłaś mnie. Zdaje się, że musimy porozmawiać - powiedziała
Miranda, wyciągając zza pleców datapad, który otrzymała od Samary.
- Nie wiem, czy jestem ci w stanie pomóc. Ja tylko zdobyłam te dane. To ty możesz zrobić z nich użytek.
- Jeśli mam zrobić cokolwiek, muszę zobaczyć Sheparda i wykonać wiele testów. Masz do niego dostęp?
Cole w odpowiedzi otworzyła drzwi szerzej, jakby nakazując Mirandzie
wejście do pomieszczenia. Lawson rozejrzała się. Pokój był skromny, ale
bardzo estetyczny. Stylowa lampa, na oko z końca XX wieku, rzucała blade
światło na całe pomieszczenie. Pośrodku salonu był stolik, obok kanapa,
a na kanapie...
- Ja nie mam, ale Gavin Archer ma. Stał się tu naprawdę ważną personą.
Lawson skupiła wzrok na kanapie. Siedział na niej doktor Archer.
- No, no. Cerberusowe spotkanie po latach? - ironicznie spytała Lawson.
Po chwili jednak postanowiła przejść do rzeczy bez zbędnej zwłoki. -
Nie ma co owijać w bawełnę. Daj mi dostęp do komandora.
Archer podniósł ze stolika kubek z kawą i zaczął pić. Wzdrygnął się. Była gorąca.
- Mirando, zdążyłem już wystąpić do komisji, która aktualnie zarządza
walkami na Ziemi, z wnioskiem o zorganizowanie grupy mającej na celu
kolejne, drugie już ożywienie Sheparda. Ty, jako autorka pierwszego,
jesteś niezbędna. Twoja zgoda jest formalnością, mylę się?
Miranda zastanawiała się, czy w tej propozycji nie ma żadnego haczyka. Nic nie przychodziło jej do głowy.
- Nie mylisz się. Chcę uratować Sheparda. Kiedy możemy do niego pójść?
Archer odstawił kubek z kawą na stolik i odpowiedział:
- Teraz. Pojazd czeka pod domem.
*
Jechali autem przez godzinę. Po opuszczeniu pojazdu oczom doktor Lawson
i doktor Cole ukazało się zejście do podziemnego bunkra. Wejścia
strzegło dwóch uzbrojonych po zęby żołnierzy. Spytali o hasło. Archer
parsknął śmiechem, mówiąc: "dajcie spokój panowie, przecież to ja".
Wpuścili ich bez szemrania. Po pokonaniu długiego, wąskiego i, jeśli nie
liczyć kolejnych dwóch żołnierzy, zupełnie pustego korytarza weszli do
malutkiego pomieszczenia, w którym odbywała się dekontaminacja. Na
ścianie przed nimi zapaliło się pomarańczowe światełko. Była chwila na
rozmowę.
- Obie jesteście lekarzami, na pewno wiecie, po co to. Wszystko tutaj
jest kompletnie sterylne. Shepard ma w ciele tak ogromną ilość
modyfikacji, że nigdy nie można być pewnym, jaka bakteria może mu
zaszkodzić.
- Wiem, co mu może zaszkodzić, na pewno nie jest to nic, co mamy na
sobie, ale rozumiem środki ostrożności - powiedziała Miranda, dodając: -
Datapad z danymi od Brynn zawiera większość informacji, które
posiadałam podczas projektu Łazarz, może okazać się bardzo pomocny.
Dziękuję, Brynn.
Doktor Cole odrzekła:
- Jestem to winna Shepardowi. On dotknął żyć całej naszej trójki w niewyobrażalny sposób.
Wszyscy się zamyślili. Światełko zmieniło kolor na zielony. Drzwi
otworzyły się i Archer poprowadził je w stronę windy na końcu trzeciego
korytarza.
*
Po wyjściu z windy przeszli przez niewielki przedsionek. Na jego końcu
doktor Archer przyłożył swój kciuk do zawieszonego na ścianie czujnika.
Po chwili zapaliło się kolejne zielone światełko, a drzwi rozsunęły się.
Weszli do pomieszczania, które było rodzajem przedzabiegowej szatni.
Doktor nie musiał niczego tłumaczyć. Obie kobiety przywdziały wiszące na
wieszakach białe fartuchy i maski zakrywające twarz. Za kolejnymi
drzwiami była duża kotara. Archer odsłonił ją, a oczom gości ukazał się
stół operacyjny, na którym leżał komandor Shepard. Miranda westchnęła.
- Cały czas na stole? - spytała ze zdumieniem. - Dlaczego?
Archer odchylił nieco maskę od ust i zaczął tłumaczyć. Okazało się, że
implanty, które zamontował w ciele komandora Cerberus, w większości
rozpadły się w chwili wybuchu promienia. Nie było to dla Lawson
zaskoczeniem, ale Archer powiedział, że niektóre wciąż są w całości i
nie można ich ruszyć. Shepard był na stole operacyjnym pod ciągłą
obserwacją. Każdy rozpadający się w jego ciele implant musiał być na
bieżąco wyciągany, aby nie wyrządzić szkód organom wewnętrznym. Niestety
nie można było przewidzieć, kiedy taki implant zacznie się rozpadać i
stąd całodobowa obserwacja.
- Najważniejsze są implanty w stawach i w kręgosłupie. Z resztą już
sobie poradziliśmy. Stawy łokciowe i kolanowe to istotne miejsca. Jeśli
po ich rozpadnięciu nie będziemy operować na czas, komandor może zostać
kaleką. Najbardziej newralgicznym punktem jest jednak kręgosłup. Jego
uszkodzenie najpewniej skończy się śmiercią... Jeśli rozpadną się
implanty w kręgosłupie, to ważne są nawet sekundy. Powiedz, czego
dowiedziałaś się z danych doktor Cole? Jesteś w stanie pomóc? - spytał z
zaciekawieniem Archer. Do chęci pomocy Shepardowi, dochodziła u niego
czysto naukowa ciekawość. Nigdy nie miał do czynienia z takim
"obiektem", jakim był komandor. To go podniecało i nakręcało do pracy.
Miranda przypomniała sobie zawartość dysków, które przewertowała podczas
lotu promem z Francji. Co prawda były przydatne i mogły dać wskazówki
odnośnie usuwania implantów, ale odpowiedź, jakiej musiała udzielić, nie
podobała się jej.
- Dane, których potrzebujemy są w głównej kwaterze Przymierza w
Vancouver. To tam wysyłano wszelkie pliki pozyskane od Cerberusa.
Datapad, który mam w ręku, umożliwia złamanie kodu i deszyfrację tajnych
danych naszego byłego pracodawcy...
Archer gestem dłoni zaprosił je do wyjścia z sali. Po przejściu przez kotarę i zdjęciu fartuchów powiedział:
- Mam dwie wiadomości. Klasycznie: dobrą i złą... Dobra jest taka, że
jutro w Londynie zbiera się komisja złożona z najwyższych rangą
przedstawicieli władz i możemy spróbować złożyć jakiś wniosek. Głównym
celem ich obrad ma być omawianie taktyki odbicia wspomnianego Vancouver.
Akcja jest szykowana od tygodnia.
Doktor Cole zachwyciła się nowiną, ale wciąż czekała na te gorsze wieści. Archer nie zwlekał:
- Atak planują najwcześniej za miesiąc... My nie mamy tyle czasu. Nie
urządza nas nawet tydzień. Wojska wciąż są w rozsypce. Nie wiem, jakich
dokładnie argumentów użyją, żeby nam odmówić, ale wiem, że to zrobią.
Podobno zwiadowcy donoszą, że pchanie się teraz do Vancouver to
samobójstwo...
Miranda z wściekłością rzuciła maskę na podłogę, mówiąc:
- Nie po to przeszliśmy to, co przeszliśmy, żeby teraz jakieś ważniaki w
świeżutkich mundurach ot tak to zaprzepaściły. Pójdziemy jutro na tę
komisję i zmusimy ich do działania.
W drodze powrotnej, wiodącej przez wąskie korytarze kompleksu, Lawson
walczyła z własną złością. Ta komisja nie może być przecież kompletnie
bezduszna? - myślała. Cała trójka opuściła podziemny bunkier i udała się
w stronę Londynu. Nazajutrz mieli iść na posiedzenie komisji.
III
Sala była obszerna. Sposobem zorganizowania przypominała klasyczne
miejsca, w których sprawowano władzę. Rzędy ław zataczały półkole, a w
centralnym miejscu, w stronę którego skierowany był wzrok ławników,
postawiono kilka znacznie solidniejszych i lepiej wyglądających foteli,
umieszczonych na podeście. Wchodząc Lawson pomyślała, że efekt byłby
imponujący, gdyby nie białe linie przebiegające wzdłuż i wszerz podłogi,
wyraźnie wskazujące, że jest to najzwyklejsza sala gimnastyczna.
Pomieszczenie było bardziej niż pełne. Na posiedzenia komisji od
niedawna przychodziło mnóstwo gapiów. Towarzyszący Mirandzie Gavin
Archer przez wielu witany był uprzejmym skinieniem głowy. Nie raz był w
tym miejscu. Skierował grupę do niepozornej ławki umieszczonej w rogu
sali. Siedział tam typowy księgowy w wielkich, co chwilę zsuwających się
z nosa okularach. Nad nim zawieszony był ekran wyświetlający jakąś
liczbę.
- Witaj, Zack. Mamy pilną sprawę. Wciśnij nas, proszę, przed kolejkę - zagadał swobodnie Archer. Widocznie znał rozmówcę.
- Witam, panie doktorze. Przykro mi, ale tutaj każdy ma pilną sprawę.
Proszę wziąć numerek i poczekać na jego wyświetlenie się na ekranie -
odpowiedział znudzonym głosem, zanurzając wzrok w dokumentach.
Brynn Cole chwyciła skrawek papieru z numerem 398. Cała trójka z
nadzieją spojrzała nad siebie. Ekran był bezlistosny: 279. Miranda
szturchnęła Archera w ramię. Zrozumiał i ponowił próbę.
- Zack, przyjacielu. Uwierz mi, że nasza sprawa jest pilniejsza niż to,
że ktoś oskarża kogoś o kradzież auta, czy inne tego typu bzdury. Zrób
wyjątek. Wiesz, że nigdy nie wyolbrzymiam, a kiedy byłem u ciebie
ostatnio pomogłem wam namierzyć majora Coatsa. Mam nadzieje, że stawił
się tu, tak jak prosiłem, hm? Sprawa, którą teraz musimy poruszyć przed
komisją, jest kontynuacją tamtej, więc darujmy sobie numerki i po prostu
nas przepuść, dobrze?
Księgowy ponownie poprawił okulary, z niesmakiem wyrwał świstek z rąk
Brynn i wysłał ich niedbałym gestem dłoni w stronę komisji. Na odchodnym
dodał:
- Coats tu jest. Czeka na ciebie przy komisji. Nie wiem, co chciałeś osiągnąć, bo jemu można tylko współczuć...
- O to mi właśnie chodzi - powiedział Archer.
Cole i Lawson wymieniły się spojrzeniami. Nie wiedziały, co Archer ma na
myśli. Zorientowały się kilkanaście sekund później, kiedy pokonały
dystans dzielący biurko księgowego od stanowiska komisji. Obok, na wózku
inwalidzkim, siedział major Coats, jeden z najbliższych
współpracowników admirała Andersona. Był niezwykle szanowany wśród
wojskowych, a niemalże czczony przez cywili. Jego trzydniowa walka o
przetrwanie w Big Benie uczyniła z niego legendę. Uczestniczył w
szturmie na promień. Przez długi czas myślano, że był jedynym ocalałym. W
wyniku obrażeń stracił obie nogi. Archer przywitał się i powiedział do
towarzyszek:
- Wczoraj, po waszej wizycie w bunkrze, powiadomiłem majora o naszej
sprawie. Jest gotów wspomóc nas swoim głosem, a jego głosu wielu tutaj
słucha.
- Zrobię, co w mojej mocy - dodał Coats, skłaniając głowę.
*
Gdy trójka lekarzy w towarzystwie majora Coatsa stanęła pod podestem z
komisją, dotarła do niej końcówka rozmowy członków zgromadzenia.
- ... niemożliwe. Zapasy bieżącej wody powinny wystarczyć dzielnicy
Chelsea jeszcze co najmniej na tydzień. Mówiliśmy przecież, żeby każdy
był oszczędny.
- Sam wiesz, jaka to dzielnica. Sami bogacze i wielkie, próżne damy...
- Wypraszam sobie! Moja żona jest jedną z tych dam. Ale momencik,
momencik. Czemu nam się przerywa? Mamy istotne sprawy do omówienia.
Doktor Archer? O co tu chodzi? - zapytał jeden z dygnitarzy.
W komisji zasiadali najwyżsi rangą ludzie przebywający w Wielkiej
Brytanii. Byli to: premier kraju, zastępca dowódcy flot - admirała
Hacketta, zastępca poległego dowódcy partyzantki - Davida Andersona oraz
polityk Dominik Osoba. Grupa zupełnie przypadkowa, ale to oni byli w
tej chwili najbliżsi określania ich mianem "władza".
Archer przywitał się i wyłożył sprawę najprościej jak się dało. Komandor
Shepard od wielu dni jest na stole operacyjnym, w stanie krytycznym. Do
jego ocalenia potrzebne są dane, które leżą zabezpieczone w archiwach
Przymiera w Vancouver.
- Owszem, planujemy atak na Vancouver. Wstępny termin wyznaczony jest na
połowę przyszłego miesiąca - zaznaczył zastępca Hacketta, uważając
jednocześnie sprawę za załatwioną.
Miranda Lawson wyszła przed Archera i ze zdecydowaniem w głosie powiedziała:
- Shepard nie ma tyle czasu. Przestańcie gadać o zapasach wody dla
swoich ślicznych żon. Zróbcie coś dla człowieka, któremu wszyscy
zawdzięczamy życie. Atak musi nastąpić w ciągu kilku najbliższych dni.
Dominik Osoba, który miał okazję poznać komandora, wstał ze swojego fotela.
- Shepard kiedyś mi pomógł. Chętnie bym się odwdzięczył, ale musisz
zrozumieć, że nasze wojska są zdemoralizowane i wygłodzone. Wszyscy
siedzimy tu od kilku tygodni, mamy problemy z zaopatrzeniem. Żołnierze
są głodni, morale gotowe runąć na łeb na szyję, jeśli tylko każemy im
znowu walczyć. Oni już nie chcą się bić. Za miesiąc - kiedy odpoczną, a
my uzupełnimy zapasy i będziemy mieć gotowy plan ataku - odbijemy
Vancouver. Nie ma szans, żeby atak nastąpił wcześniej.
- Mówiłam, że nie mamy tyle czasu. To komandor Shepard, na litość boską,
zróbcie coś, żeby mu pomóc! Nie musimy odbijać miasta. Chodzi o
wyciągniecie danych z archiwów. Dajcie nam chociaż setkę ludzi i promy! -
krzyknęła Lawson.
Tłum, który zebrał się na posiedzeniu komisji, zaczął przysłuchiwać się
żywej dyskusji, wręcz kłótni, którą toczyła była pracowniczka Cerberusa z
komisją.
Osoba spojrzał z nadzieją na kolegów z komisji. Cała trójka przecząco kiwnęła głowami.
- Widzisz - zaczął, spuszczając głowę - nawet jakbym był na tak, to jestem przegłosowany. Nie możemy wam pomóc, przykro nam.
Major Coats, który do tej pory nie zabierał głosu, nareszcie się odezwał.
- Żołnierze są wygłodzeni i zmęczeni, to fakt. Tęsknią za rodzinami.
Mają dość tej wojny i wszechobecnej śmierci. Nie możecie szafować ich i
tak skromnymi siłami. Rozumiem.
Coraz więcej głów zwracało się w ich stronę. Ludzie podchodzili,
słuchając z ciekawością tego, co miał do powiedzenia jeden z najbardziej
szanowanych ludzi w okolicy. Miranda spodziewała się, że Coats zbliża
się do konkluzji. Nie miała tylko pojęcia jakiej, ale czuła, że będzie
to coś ważnego.
- Pozwólcie jednak zadecydować im - ciągnął major, chwytając w rękę
mikrofon jednego z członków komisji. - Pojutrze o świcie organizujemy
zbiórkę żołnierzy gotowych zgłosić się na ochotnika do misji, której
celem będzie uderzenie na archiwa Przymierza w Vancouver. Wszystkich,
którzy czują się w obowiązku, by ocalić człowieka, który przez długie
miesiące był jedynym promykiem nadziei dla pogrążonej w chaosie wojny
planecie proszę, aby stawili się w piątek o szóstej zero-zero przed
kwaterą obecnej tu Mirandy Lawson. Niech wszyscy, którzy słyszą tę
wiadomość, zaniosą ją jak najdalej stąd i ogłaszają wieść o naborze
ochotników do tego oddziału.
Wśród tłumu rozległ się istny harmider. Ludzie przekrzykiwali się.
Trudno było usłyszeć, czy to zachwyt, czy gniew. Komunikat został
ogłoszony i zaczął żyć własnym życiem. Lawson, Cole, Archer i major
Coats po cichu opuścili salę, w której aż kipiało od emocji.
IV
Następny dzień spędzili oddzielnie, zbierając się wspólnie dopiero
wieczorem. Po spożyciu skromnego śniadania, każdy szukał sposobu na
zabicie czasu. Miranda przez pół dnia siedziała w bunkrze, badając
komandora. Wspomagali ją byli koledzy z Cerberusa - Archer i Cole.
Dzięki informacjom z dysku Brynn udało się im ustabilizować jego stan,
ale Lawson bardzo zaniepokoiła się implantami w kręgosłupie. Trzeba było
wywołać ich rozpad i w mgnieniu oka usunąć. W innym razie uszkodziłyby
rdzeń kręgowy i spowodowały niechybną śmierć. Rozpoczęcie działania
umożliwiały jedynie kody, które były zamknięte w Vancouver. Bez nich
implanty mogły rozpaść się w każdej chwili, zabijając Sheparda. Komandor
potrzebował całodobowej opieki. Miranda zrozumiała, że nie będzie mogła
lecieć do Kanady.
Kapral Young cały dzień spędził na rozmowach z Coatsem, który bardzo mu
imponował. Próbował się od niego uczyć, wypytywać. Major nie miał nic
przeciwko i dzielił się spostrzeżeniami. Był zadziwiająco optymistycznie
nastawiony.
Pod wieczór grupa złożona z Younga, Samary, Mirandy, Cole i majora
Coatsa rozpaliła ognisko. Każdemu na usta cisnęło się to samo pytanie.
Czekali tylko, kto je zada.
- Rozmawiałam wczoraj z Jacobem. Niedługo ma tu być, chce pomóc...
Myślicie, że ilu przyjdzie tu o świcie? - odważyła się Cole, mieszając w
ognisku cienkim patykiem.
Samara gestem dłoni strzepnęła z kolana fragment gorącego popiołu, który opadł na nią z nad ogniska i powiedziała:
- Widziałaś, jak oni wyglądają? Mam na myśli żołnierzy... Nie mają już
serca do walki. Kto miałby zgłosić się na ochotnika? Obawiam się, że
dwudziestu to maksimum, a potrzebujemy najmniej stu, a i to może okazać
się za mało...
Major Coats powiódł wzrokiem po towarzyszach. Na jego twarzy pojawił się
spokojny, błogi uśmiech. To zachowanie zaskoczyło wszystkich. Miranda
dostrzegła to i spytała:
- Co cię tak bawi, majorze?
Coats, nie spiesząc się, wyciągnął zza kurtki swój nieśmiertelnik i
pokazał go wszystkim w świetle płomieni, które odbijały się od
nierównej, metalowej powierzchni blaszki. Zaczął mówić dopiero, kiedy
miał pewność, że oczy wszystkich skupiły się na trzymanym przez niego
przedmiocie.
- Widzicie te nacięcia? Każde z nich oznacza jeden dzień w tym piekle.
Oczywiście po jakimś miesiącu miejsce się skończyło, więc liczenie też,
ale każdego dnia, każdy żołnierz szedł spać z nadzieją, że Shepard i
jego załoga gdzieś tam są i wrócą, żeby nam pomóc. Nowiny o jego
sukcesach to jedyne, co podnosiło morale naszych ludzi. A wieści były
niewiarygodne. "Shepard doprowadza do pokoju między gethami, a
quarianami", "Komandor Shepard pieczętuje sojusz krogańsko - turiański",
"Shepard leczy genofagium", "Shepard zabija Żniwiarza w pojedynkę"... -
Majorowi zaczął łamać się głos, wzruszył się, zapewne przypominając
sobie tamten czas. - Nawet nie wiecie, ile razy siedzieliśmy z
chłopakami przy takim ogniu, opłakując śmierć przyjaciół, ale wtedy ktoś
zawsze rzucił jakimś newsem. "Shepard coraz bliżej Ziemi". I
walczyliśmy... Morale to zabawna rzecz. - Coats znów się uśmiechnął. -
Po takiej wiadomości, z oddziału płaczących, dużych chłopców znów
stawaliśmy się żołnierzami z jasną motywacją. Sądzę, że jeśli nasz
komunikat się rozejdzie, to o liczbę chętnych nie będziemy musieli się
martwić.
Kiedy Coats skończył, ten sam dziwny uśmiech zagościł na twarzach ich
wszystkich. Gdyby ktoś spytał, nie potrafiliby tego wyjaśnić. Morale to
zabawna rzecz.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz