czwartek, 30 października 2014

TES - "Taki Los" - odcinek IX

TAKI LOS
ODCINEK IX


DELEGACJA



Odcinki ---> Poprzedni - Następny


I

Na bosmerskim podgrodziu pod Whiterun trwało spore zamieszanie. Kilkadziesiąt elfów skupiło się wokół wozu, na którym stało trzech ich rodaków. Wóz był wypełniony świeżym mięsem i zwierzęcymi skórami. Tłum potężniał z każdą chwilą, bo okazało się, że jedzenie jest rozdawane zupełnie za darmo, tak samo skóry. Imigranci nie mogli uwierzyć w to, co się dzieję. Zaczęli się rozpychać, krzyczeć na siebie wzajemnie, bo mieli świadomość, że dóbr nie starczy dla wszystkich.
- Ludzie! Uspokójcie się! - krzyczał najstarszy z dobroczyńców, rdzawowłosy elf i podawał kolejne kawałki mięsa, starannie owinięte w papier. - Bo jeszcze komuś stanie się krzywda.

Jego dwaj towarzysze, dobrze znani w obozie Baelian i Neven, również rozdawali kolejne porcje pożywienia. Ledwo wrócili z polowania, wciąż byli brudni i zmęczeni, a tymczasem ciężko teraz pracowali. Wygłodzeni mieszkańcy podgrodzia wyciągali dłonie w ich stronę. Dostawali nie tylko mięso, ale też, o ile mieli butelki lub manierki, nalewano im z beczek świeżą słodką wodę zaczerpniętą z wodospadu między Riverwood a Whiterun, wodę znacznie czystszą niż ta spod Whiterun, skażona brudami z miasta. Polowanie w okolicy Riverwood powiodło się znakomicie, chociaż początkowo Endoriil miał spore problemy ze zdyscyplinowaniem nowych towarzyszy. Baelian, zwany Talosem, i Neven robili sobie żarty, ale w chwili, gdy zobaczyli pierwszego jelenia z pięknym porożem zamilkli i zaangażowali się. Mieli do dyspozycji dwa kiepskiej jakości łuki na trzy osoby, do tego noże do oprawiania upolowanych zwierząt. Wrócili po trzech dniach, zmęczeni, brudni. Nocowali pod gołym niebem, na granicy lasu. Chłód nocy nieco złagodziły cienkie zwierzęce skóry z południa, które były na wozie przyjaciela Endoriila - Ri' Baadara. Dniami polowali, wieczorami zaś zajmowali się skórowaniem zwierząt i szykowaniem mięsa do transportu. Młode elfy były pod wielkim wrażeniem sprawności przybysza, jego wiedzy o lesie, łowiectwie, a nawet konserwacji żywności. Obserwowali go pilnie i starali się równać do niego. Kilkudniowe łowy przyniosły wiele upolowanych zajęcy i osiem jeleni. Natknęli się też na kilka watah wilków, ale umiejętności Endoriila pozwoliły im uniknąć zagrożenia. Więc o ile skór nie starczyło dla zbyt wielu osób na podgrodziu, to mięso było wydawane rozsądnie, w niewielkich porcjach i większość chętnych dostawała to, po co przyszła.

- Dziękuje, Baelian! Dziękuję, Neven! - te słowa rozbrzmiewały raz po raz z uśmiechających się ust wielu osób. Dwójka elfów, nieco zmieszana, odpowiadała uśmiechami. Nigdy nie praktykowali tak bezinteresownej działalności, więc nie byli przyzwyczajeni do takiej ilości życzliwości i wdzięczności, z jaką się teraz spotykali. To uczucie spodobało im się na tyle, że zapomnieli o kilku dniach niewygody, obolałych mięśniach i ogólnym brudzie, którym byli pokryci. Zresztą w normalne dni na podgrodziu nie wyglądali jakoś wyraźnie lepiej.
- A jak ty się nazywasz, dobrodzieju nasz? - spytała starsza elfka o szlachetnych rysach, patrząc na rdzawowłosego. Widać było, że w dotychczasowym życiu nie bywała w takich miejscach jak to. Dłonie miała gładkie, nieprzyzwyczajone do ciężkiej pracy. Jej ubranie, kiedyś bogato zdobione, teraz obdarte z drogocennych ozdób, nawet guzików, które widocznie po sprzedaniu pozwoliły jej na przetrwanie najcięższych dni.
- Nazywam się Endoriil.
- Endoriilu! - krzyknął jakiś młody elf z krzywymi zębami. - Nie ma już więcej, nie wystarczy mięsa dla nas... Dalej głodni będziemy.
- Za wolny byłeś, to żarcia nie ma dla ciebie, Pontusie - odpowiedział mu z uśmiechem Neven. Sam najadł się zeszłego wieczoru podczas postoju przed noclegiem, gdy cała trójka zrobiła ognisko i zjadła solidną porcję smażonego mięsa.
- Neven... - Endoriil spojrzał na towarzysza z ukosa i kiwnął głową przecząco. Zwrócił się do tłumu, wciąż stojąc na wozie: - Nazywam się Endoriil. Od teraz, wraz z Baelianem i Nevenem, będę organizował wyjazdy na polowania raz w tygodniu. Wiem, że to, co dziś przywieźliśmy nie jest w stanie spełnić oczekiwań i potrzeb, ale potrzebujemy pomocy. To jedzenie i skóry to efekt pracy trzech osób. Pomyślcie tylko, ile moglibyśmy dokonać w dziesięciu, czy dwudziestu. Niech ci, którzy chcą się do nas przyłączyć zgłaszają się do namiotu tej dwójki, w którym i ja tymczasowo będę mieszkał.

Uzgodnili to wcześniej. Dwójka młodych nie miała nic przeciwko przyjęciu współlokatora do swojego obskurnego namiotu. Był w ich oczach inny, jakby ulepiony z innego rodzaju gliny, a tym, co pokazywał na polowaniach, wzbudził ich szacunek. Nagle, zza pleców tłumu oblegającego wóz Endoriila, dobiegły uroczyste dźwięki kilku trąbek. Wszyscy obejrzeli się. Trójka Bosmerów z wozu również podniosła wzrok. Głównym traktem, w stronę bramy wjazdowej do Whiterun, jechał bogato zdobiony wóz, wręcz kareta. Konstrukcja robiła wielkie wrażenie. Jej ściany boczne mieniły się srebrem przepięknych wizerunków Dziewiątki - bóstw Tamriel. Pojazd otaczało około dwudziestu konnych w pełnym rynsztunku. Pierwszy z nich trzymał wysoko chorągiew, którą zdobił wizerunek błękitnego niedźwiedzia z rozwartą szeroko paszczą, herb Windhelm, stolicy Skyrim. Reszta trzymała włócznie pionowo, zasadzając ich dolne końce w specjalnym miejscu w strzemionach. Groty broni przyozdobione były błękitno-czerwonymi wstążkami, które teraz powiewały na wietrze.
- A któż to taki przybywa? - spytał Baelian z szeroko rozdziawioną buzią, niemal tak szeroko jak niedźwiedzia paszcza z wizerunku na fladze.
- Dzisiaj dzień ważny dla nas, Talosie. Nie było was, to nie wiecie - odrzekł Pontus, gładząc się po brzuchu, który odpowiedział mu burcząc. - Delegacja króla Ulfrika przyjeżdża do Jarla Vignara. My jesteśmy jednym z problemów, które ma rozwiązać...
- Chcą nas rozwiązać? - prychnął Neven. - Przecież w mieście nie jesteśmy, wpuścić nas nie chcą.
- Mają swoje powody - wtrącił starzec z siwymi włosami i prostą drewnianą laską. Miał szatę sięgającą ziemi, żółtą, nieco obtartą. Po chwili poszedł w stronę bramy miejskiej.
- To jest Granos - powiedział cicho Baelian, nachyliwszy się do Endoriila. Splunął siarczyście. - On pewnie będzie uczestniczył w obradach jako nasz przedstawiciel.
Z reakcji młodego elfa Endoriil wysnuł wniosek, że nie szanuje on za bardzo starego Granosa. Na razie trudno było powiedzieć dlaczego. Tuż za karetą i barwnym korowodem żołnierzy jechał jeszcze jeden koń; wychudzona, biała klacz. Dosiadał jej Bosmer. Był to niezwykle rzadki widok.
- A to Darelion. - Neven nachylił się z drugiej strony Endoriila. - Zdaje się, że obaj idą do miasta. Przynajmniej sobie pozwiedzają. Nas pewnie nigdy nie wpuszczą... No, Baelian, znaczy Talos nasz, raz był, he, he.

Darelion prezentował się zupełnie inaczej niż wyobrażał go sobie wcześniej Endoriil. Myślał, że będzie to kolejny elf z podgrodzia, największy rozbójnik, umięśniony zakapior, który zyskał wpływy właśnie dzięki szemranej działalności, ale widział coś zupełnie innego. Przede wszystkim ów elf dosiadał konia i jechał elegancko, na tyle elegancko, na ile pozwalała wychudzona szkapa. Wyglądał zupełnie naturalnie, jakby był w swoim żywiole. Miał wysoko uniesioną głowę, rysy twarzy delikatne, a na ramiona opadały mu imponujące złote włosy. Kiedy norskie dzieci słyszały o elfich legendach i elfickich książętach, to widziały przed oczami właśnie kogoś takiego jak Darelion. Ubiór miał prosty, ale dość szykowny. Buty i kurtka z dobrze obrobionej i zadbanej skóry, a u pasa miecz schowany w zdobioną dziwnymi zawijasami pochwę.
- Nie wygląda mi na zabijakę - rzekł Endoriil do nachylonych w jego stronę kompanów. - Co o nim myślicie?
- Ja to sam nie wiem. - Baelian podrapał się po trzydniowej szczecinie porastającej jego brodę. - Wydaje mi się, że on dla siebie tylko działa. Dom ma z drewna i kamienia, jedyny na podgrodziu. Nawet Granos mieszka w namiocie. Sporym, ale w namiocie, wyobraź sobie. A ten blondas wybudował sobie dom. I ten dom gówniany jest, jakby go porównać z byle oborą w Whiterun, ale tutaj robi za zamek, a Darelion za króla. Kazał nas sprać, jak mu broń chcieliśmy zwinąć, ale poza tym niczego złego nam nie zrobił.
- Dobrego też nie - dopowiedział Neven, skrzyżowawszy ręce.

Zasłona jadącego wozu uchyliła się i wyjrzały z niej duże ciemnobrązowe oczy otoczone po bokach włosami w kolorze słonecznego blondu. Oczy skupiły się na stojących na wozie Bosmerach, na Endoriilu. Chwilę potem wóz wjechał do miasta.

                                                                                    II

Jarl Vignar siedział na krześle przy krańcu długiego stołu. Stresował się. Srebrna zastawa, sprowadzona z Elsweyr, prezentowała się okazale, tak samo jak zawartość talerzy. Wizyta królowej Skyrim - Astarte - była powodem wielkiego ruchu w Smoczej Przystani. Słudzy biegali, by uwinąć się na czas. Goniec z informacją o przybyciu królowej, żony Ulfrika Gromowładnego, przybył zaledwie rano, a więc czasu było niewiele. Vignar wiedział, że królowa potrafi robić takie niespodzianki. Lubi widzieć rzeczy takimi, jakimi są, a nie jakimi ktoś chce je przedstawić. Posłaniec przyniósł też listę tematów, które Astarte chciałaby poruszyć z Jarlem. Były wśród nich dwa, które mocno zaskoczyły zarządcę Whiterun. Założenie stadniny koni na północ od miasta, podobno z polecenia samego Ulfrika. Stadnina miała być prezentem dla małżonki, swoistym dowodem miłości. Drugą sprawą, bardziej polityczną, było zorganizowanie spotkania z przedstawicielami mniejszości bosmerskiej spod Whiterun. Jarl nie miał pojęcia, co o tym myśleć, ale zaprosił na spotkanie Dareliona i Granosa - dwóch najbardziej wpływowych Bosmerów z podgrodzia. W ostatnich listach Ulfrik polecił mu rozwiązać tę sprawę, a teraz nagle coś takiego? Vignar nie bardzo rozumiał cel tego spotkania, tym bardziej, że zdążył podjąć działania mające na celu rozwiązanie problemu z Bosmerami. A raczej jego podwładny, Faridon, podjął. W międzyczasie, bijąc się z myślami, nakazał ogólne sprzątanie, mycie, pranie, zamiatanie i odświeżanie tak, aby królowa nie była zawiedziona. Zdążył ją poznać i, sam nie wiedział czemu, ale bardzo nie chciałby jej rozczarować. I fakt, że była żoną jego pana wcale nie był jedynym powodem takiego stanu rzeczy.

                                                                                 *

Weszła do sali w otoczeniu swoich wiernych żołnierzy, towarzyszy z czasów wojny domowej. Miała na sobie długą czerwoną suknię, która uwypuklała jej kobiece wdzięki - dość szerokie biodra i przyciągający męskie oko biust. Talię owijał zmodyfikowany pas, który z lewej strony miał specjalną pochwę na krótki, ebonowy miecz, z którym Astarte nie lubiła się rozstawać. Gdy Vignar podszedł, wyciągnęła w jego stronę dłoń, oczekując okazania wierności. Klęknął i pocałował, chociaż w duszy aż się gotował. Astarte pochodziła z Cesarstwa, co samo w sobie było dziwne, jeśli mowa o żonie Ulfrika. Podczas wojny domowej w Skyrim była zwykłą awanturniczką. Wyróżniła się swoimi umiejętnościami w walce, magią uzdrawiania, ale wszystko to nie zmieniało w oczach Vignara faktu, że nie jest Nordką i nie powinna współrządzić Nordami. Bo o ile funkcja królowej była czysto reprezentacyjna i rządzić miał król, to jednak Astarte lubiła władzę i każdy z jej otoczenia o tym wiedział. A że Vignar opłacał kilka osób z jej otoczenia, bo któż u władzy tego nie robi, też miał tego świadomość.
- Królowo - powiedział, skłoniwszy lekko głowę. - Proszę wybaczyć, że tak od razu, ale powinienem streścić ci parę rzeczy, zanim przyjdzie tu delegacja bosmerska.
- Czy jest coś, czego się wstydzisz, Vignarze? - zagadnęła, siadając z iście królewską gracją na wygodnym fotelu przy stole. Sługa niezwłocznie podbiegł i bezszelestnie nalał jej wina.

Jarl nie mógł wyjść z podziwu. Ta kobieta, która podczas wojny domowej latała z mieczem i zabijała żołnierzy cesarskiego Legionu, teraz zachowywała się jak urodzona królowa.
- Jeden z moich ludzi, Faridon, zajął się już sprawą Bosmerów. Nie jestem w stanie podać szczegółów. Gdyby wasza wysokość raczyła uprzedzić o swoim przyjeździe z należytym wyprzedzeniem - spojrzał na nią krzywo - z pewnością dostałaby więcej informacji. Z tego, co wiem... - Przerwał na chwilę i, sięgnąwszy do kieszeni swej szaty, wyjął niewielki notatnik, do którego zajrzał. - Endoriil. Granos, Darelion i ten trzeci, Endoriil. Oni mają ogarnąć ten bosmerski syf.
- Nie podoba mi się twój ton, Jarlu. - Teraz to ona spojrzała na swojego rozmówcę krzywo. - Dwóch z nich zaraz ma tu być, a gdzie jest ten trzeci?
- Być może jest na podgrodziu, a może nie. Faridon dopiero sprowadził go do miasta, więcej nie wiem. Mam też inne sprawy na głowie.
Faridon. Astarte kojarzyła to imię, wysoko cenione na dworze Ulfrika, chociaż raczej wyszeptywane w ciemnych zakamarkach pałacu niż wspominane na hucznych ucztach. Nigdy nie słyszała złego słowa na temat tego Norda, ale bardzo chciałaby poznać zarówno jego, jak i prezentowane przez niego podejście do sprawy bosmerskiej. Spytała o to.
- Teraz to niemożliwe - odrzekł Vignar. - Udał się w podróż. Ma się zameldować za tydzień. Usilnie proszę o nie wspominanie jego imienia przy tych dwóch Bosmerach.
- A więc Endoriil, Darelion i Granos - podsumowała Astarte. - I nie wspominamy o Faridonie... Nie do końca mi się to podoba, Vignarze, ale godzę się na to, bo reputacja Faridona jest nieskalana. A tutaj... - Skinęła dłonią na jednego ze swoich rycerzy, którzy ustawili się pod ścianą. Ten szybko podbiegł i podał jej zwitek papieru, który chwilę potem położyła na stole. - Podczas jazdy miałam trochę czasu na myślenie nad sprawą. Tutaj jest lista moich propozycji na rozwiązanie sprawy z Bosmerami.
Teraz sługa Vignara podbiegł, chwycił w dłoń kawałek papieru, przetruchtał kilka metrów i przekazał zwitek swojemu panu.
- Propozycji? - spytał niechętnie.
- Podobno każda propozycja królowej jest dla poddanych rozkazem - powiedziała, obdarzając go karcącym spojrzeniem swych ciemnobrązowych oczu.
Jarl Vignar spojrzał na "propozycję". Zacisnął pięści ze złości.

III

Astarte i Vignar siedzieli po jednej stronie dużego stołu w jednej z bocznych sal Smoczej Przystani. O ile królową przyjmowano w głównej sali, nad którą górowała wielka czaszka smoka Numinexa, to delegacja Bosmerów w oczach gospodarza nie zasługiwała na nic więcej niż jedna z sal bocznych. Astarte tym razem nie protestowała. Chciała po prostu bliżej przyjrzeć się elfom, co przy wielkim i długim stole w centralnej sali byłoby niemożliwe. Teraz również Vignar mógł przyjrzeć się bliżej królowej. Była raczej średniej postury, z dość szerokimi ramionami i zaokrąglonym nosem. Nie ujmowało jej to urody, którą Astarte wzmacniała dość mocnym makijażem, kruczoczarnymi rzęsami i rozpuszczonymi blond włosami. W wyszywanym koronkami dekolcie czerwonej sukni skrzył się amulet Akatosha, jedna z ulubionych błyskotek królowej. Po kilku chwilach do pomieszczenia wprowadzono Bosmerów. Pierwszy wszedł ten starszy, Granos, ubrany w skromną żółtą szatę ze zbyt długimi rękawami. Stawiał drobne kroki i sprawiał wrażenie zmęczonego życiem. W końcu usiadł i jęknął, oparłszy się o wygodny fotel.
- Moje pokłony, o piękna królowo - powiedział położywszy dłoń na piersi i schylając siwą głowę. - Dobry Jarlu, dziękuję za zaproszenie. Zaszczytem jest być tu, w tak ważnym dla historii Skyrim miejscu.
Drugi z gości, wysoki i szczupły elf, ubrany był prosto, ale elegancko, chociaż bez wątpienia nie był to strój wizytowy, raczej lekki pancerz mogący służyć również podczas walki. Miał tak piękne złote włosy, że sama Astarte westchnęła z zachwytem na ich widok. Błękitne oczy, szlachetna twarz, zero zarostu. Szedł powoli, przyglądając się gospodarzom. W końcu usiadł obok Granosa i bezczelnie sięgnął po leżący na stole dzban z winem, po czym nalał do przygotowanej wcześniej glinianej szklanki.
- Ech... - westchnął Granos, patrząc na zachowanie drugiego Bosmera. Przełknął ślinę i powiedział: - Szanowni gospodarze, czego dotyczyć mają te negocjacje?
- To nie są negocjacje - zaprzeczył Vignar dość ostro. - Przekażemy wam decyzje, które wchodzą w życie od dnia dzisiejszego.
- Tak po prostu? - Darelion autentycznie się zdziwił. Myślał, że odbędzie się jakaś dłuższa rozmowa, wymiana argumentów. Tymczasem wzmagało się w nim wrażenie, że znowu zadecydowano o losie Bosmerów bez ich udziału.
- Nie chcemy wam zrobić nic złego - odezwała się królowa głosem, który nawet Darelion, pomimo niechęci do władzy, musiał uznać za życzliwy. - Przyjechałam tu, żeby zaradzić sytuacji i pomóc w miarę możliwości.
- Pomocy nam trzeba, tak, zacna pani - Granos uśmiechnął się. - Wdzięczni będziemy za każdą pomoc jej wysokości.
- Konkrety poproszę. - Darelion sam się zdziwił, że dodał zwrot grzecznościowy. Jednak nastawienie królowej zbijało go z tropu.
- Jarlu - powiedziała królowa, skinąwszy głową w stronę Vignara. Ten zaś uniósł ze stołu zmiętą kartkę i krzywił się. Po paru chwilach zaczął mówić:
- Jutro wyślemy na podgrodzie kilku rzemieślników, którzy skonstruują punkt sanitarny w najdogodniejszym miejscu, aby służył mieszkańcom. Codziennie będzie tam dwóch medyków, nocami jeden. - Vignar chrząknął i zrobił bardzo nieprzyjemną minę. Bosmerowie byli w stanie zauważyć, że bardzo nie podobało mu się to, co czytał. Królowa musiała go do tego zmusić. Chrząknął drugi raz i kontynuował: - Dodatkowo powołuje się do życia milicję bosmerską. Lista pięćdziesięciu elfów ma zostać dostarczona strażnikom przy miejskich bramach w ciągu trzech dni. Dostaną oni broń, która zalega nam w magazynach. Przede wszystkim pałki i kilkanaście mieczy z czasów wojny. Odbiorą też symbol milicji, aby inni byli świadomi ich funkcji. Co do symbolu, jaki ma być, macie się zastanowić i dać nam odpowiedź, również w ciągu trzech dni.
- Wybór - wtrąciła się Astarte - ma być rozważny, Darelionie. To muszą być osoby pewne. Takie, które darzysz zaufaniem. To ty zostajesz mianowany komendantem straży. - Darelion uśmiechnął się. - Drugim komendantem zostaje twój rodak imieniem Endoriil.
- Kto? - uśmiech zniknął ze szlachetnej twarzy elfa. Przysiągłby, że to imię coś mu mówiło, ale nie był w stanie przypomnieć sobie szczegółów. Uniósł głos: - Kto to w ogóle jest?
- Nie tym tonem. - Zahamowała jego wściekłość. - Poznasz go w najbliższym czasie. Natomiast ty, Granosie, jako znawca tradycji i religii Bosmerów, otrzymasz prawo legalnego organizowania zbiorowisk. Rzemieślnicy wybudują ci niewielkie miejsce, w którym będziesz mógł mieszkać bardziej komfortowo niż obecnie.
- To już wszystko - powiedziała Astarte, wstając od stołu.
- Pozostaje jeszcze kwestia stadniny. - Vignar zastopował ją.
- Nasi goście nie muszą słuchać o naszych wewnętrznych sprawach, Jarlu.
Darelion i Granos przyglądali się swoim gospodarzom.
- Nie dysponujemy w tej chwili odpowiednią siłą ludzką, żeby zająć się końmi, które według twoich przybocznych, królowo, nadciągną w ciągu dwóch najbliższych dni. Wybudowania punktu sanitarnego i domu dla Granosa nie było w naszych planach. Nie mamy ludzi do pilnowania stadniny. Możemy oddelegować jednego ze stajennych jako szefa, ale - Vignar popatrzył chytrze na Astarte - myślę, że to może być pierwsza okazja, żeby Bosmerowie okazali się przydatni.

Vignar wiedział, że większość Bosmerów nie żyło za pan brat z końmi. Coś takiego jak bosmerska jazda nie istniało od stuleci. Puszcze Valenwood nigdy nie były dobrym miejscem dla koni, dlatego tez większość leśnych elfów omijała te zwierzęta szerokim łukiem również w Skyrim. Jarl o tym wiedział, a sam - zgodnie z tym, co mówił - nie miał już kim obsadzić stadniny. Nie posiadał już ludzi, którzy mogliby zajmować się oporządzaniem stada, odżywaniem i dbaniem o kondycję zwierząt. Ta informacja, tak samo jak wizyta Astarte, była dla niego przykrą niespodzianką. Z nieproszonym gościem nie mógł zrobić nic, ale ze stadniny zamierzał się wykręcić.
- Dobrze - powiedział Darelion i uśmiechnął się, nie otwierając ust. - Ja i paru moich ludzi zajmiemy się końmi.
- Świetnie. - Vignar ucieszył się szybką zgodą elfa. Nie miał zamiaru długo utrzymywać stadniny w okolicy. Niech królewska para bawi się gdzie indziej w okazywanie sobie uczuć. Liczył na to, że elfy po prostu zawalą i stadnina zniknie równie szybko jak się pojawi.

Astarte nie bardzo wiedziała, co powiedzieć. Jej mąż, król Ulfrik, przysłał ją tu, żeby utworzyć wspomnianą stadninę pełną pięknych, młodych koni - najlepszych w całym Skyrim. Pomysł polepszenia sytuacji Bosmerów na podgrodziu był jej autorstwa. Ulfrik nawet o tym nie wiedział. Podczas jednego z mroźnych wieczorów w ich wspólnym pałacu nudziła się i zajrzała do prywatnej korespondencji męża. Dowiedziała się wtedy o problemach w Whiterun i wielkiej grupie Bosmerów żyjących w nędzy. Niepokoiła się treścią tych listów, więc postanowiła działać. Astarte zamierzała poinformować małżonka potem, kiedy wszystko będzie już gotowe, a Bosmerowie udowodnią, że mogą się przydać. Vignar wciąż był przekonany, że jego król o wszystkim wie, ale Astarte grała przekonująco, bo wiedziała, że jej mąż bywa porywczy i zdarza mu się podejmować decyzje w gniewie. Ona miała jednak dobre serce i czuła odpowiedzialność na swoich barkach. W końcu była królową Skyrim. Ona, w przeciwieństwie do ludzi takich jak jej mąż, Vignar i wielu innych, nie traktowała Skyrim jako państwa tylko i wyłącznie Nordów. Od czasu zakończenia wojny domowej w rozmowach z ukochanym często poruszała kwestie zakazu wchodzenia do miast, który przed wojną dotyczył Khajiitów, natomiast od jej zakończenia rozszerzył się na wszystkie rasy. Sama pochodziła z Cesarstwa. Z jednej strony nienawidziła swojego kraju za to, jakie zepsucie w nim zapanowało w ostatnich latach. Z drugiej jednak marzyła o odbudowie potęgi Cesarstwa na nowej, zdrowej podstawie, którą zamierzała stworzyć tu na północy, razem ze swoim mężem. Obok miłości do Ulfrika i chęci budowy nowego imperium, w jej głowie dominowała nienawiść do Thalmoru. Nienawiść za to, co Thalmorczycy zrobili z jej ojczyzną, za to, co spotkało z ich strony jej męża i za to, że próbują zdominować resztę Tamriel, uważając się za lepszych. Bała się powierzyć swoje konie Bosmerom, ale w tej sytuacji wolała nie prowokować Vignara do skontaktowania się z Ulrfikiem, bo jej mała samowola wyszłaby na jaw. Nie zamierzała wiecznie ukrywać przed mężem swoich działań. Po prostu wolała, żeby najpierw zobaczył efekty, a potem po prostu przyznał jej rację. Po burzy wszystkich tych myśli odezwała się w końcu:

- Dobrze. Vignarze, stajenny z twoich stajni będzie doglądał koni, a Bosmerowie Dareliona zajmą się resztą - mówiła tak, jakby to była jej decyzja, co tylko zezłościło Jarla. Zobaczyła to. Nie mogła się powstrzymać i dodała:  - Będę przyjeżdżać regularnie, aby doglądać swojego prezentu.

                                                                               IV

Endoriil, Baelian i Neven leżeli na wyczyszczonym aż do podłogi wozie. Patrzyli w wolno posuwające się po niebie chmury o różnych, często malowniczych kształtach. Odpoczywali i relaksowali się po kilku dniach ciężkiej pracy.
- Fajnie było, nie, Baelian? - spytał Neven, zamykając oczy i uśmiechając się z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku.
- No - przytaknął krótkowłosy elf. Zmienił pozycję na siedzącą, bo usłyszał odgłos otwierającej się bramy miejskiej. Pomyślał, że może delegacja wyjeżdża i znów będą mogli podziwiać konnych żołnierzy i piękną karetę. Z bramy wyszedł jednak Darelion. I nikt więcej.
- Hejże. - Baelian machnął prawą dłonią, by przyciągnąć uwagę jednego z dwóch przedstawicieli mniejszości bosmerskiej. Endoriil i Neven podnieśli się i oparli na boku wozu, tuż obok kompana. Obaj zatkali nosy w reakcji na świeżutki, brązowy produkt dwóch koni, który poczuli dopiero teraz, w wyniku zmiany pozycji. Baelian krzyknął: - No hejże! Darelion. Jak tam negocjacje? No powiedz.
- Ty mi lepiej powiedz, Talos - odrzekł rozmówca - co wyście robili na tym wozie. Mięso rozdawaliście? I skóry? Ile zarobiliście?
- Ha. To jest właśnie najśmieszniejsze. Bo myśmy to za darmo zrobili. My i nasz nowy przyjaciel, Endoriil. Poznajcie się.

Rdzawowłosy elf o szpiczastym podbródku skinął serdecznie głową i uśmiechnął się. Darelion stanął, usłyszawszy imię. Już miał coś odpowiedzieć, kiedy nagle, jakby znikąd, skoczyły na niego trzy elfy. Napastnicy wyciągnęli miecze i zadawali ciosy. Pierwszego uniknął, odskakując. Drugi z bandziorów trafił go w ramię, które było jednak chronione grubą skórą lekkiego pancerza. Ostrze ześlizgnęło się. Darelion stracił równowagę, upadł na ziemię i zaczął się czołgać. Był zupełnie zaskoczony. Nikt, absolutnie nikt, kogo znał, nie odważyłby się zaatakować go tutaj, na podgrodziu. Ale bandyci nie byli tutejsi, nie kojarzył ich twarzy. Rzucili się za nim. Jeden skoczył w stronę uciekającego z zamiarem zadania ciosu, ale Darelion szybko przeturlał się w błocie, unikając ostrza. Wtedy na napastników ruszyła dwójka z wozu; Baelian z jednoręcznym toporem, a Neven z wyszczerbionym mieczem. Oprychy nie były jednak totalnymi amatorami. Nagle wywiązały się trzy pojedynki w zwarciu. Przepychanie, próby bezładnych ciosów. Neven dostał cięcie w przedramię i mocno krwawił. Darelion chciał mu pomóc, rzucił się na wroga, ale był wolniejszy niż zwykle. Jego pancerz był cały w błocie, a każdy ruch w tych warunkach kosztował znacznie więcej sił. Baelian poradził sobie lepiej. Cofnął się do defensywy, zrobił dwa zgrabne uniki i zaskoczył przeciwnika ciosem topora od dołu w szczękę. Ostrze przecięło całą żuchwę, dochodząc aż do przegrody nosowej. Wróg padł bez ruchu. Neven leżał w błocie i trzymał się za ranne przedramię. Drugi z zamachowców siedział już na Darelionie i składał się do śmiertelnego ciosu.
- Giń, gnido! - warknął. I umarł.

Strzała przeszyła jego głowę, wchodząc idealnie między oczami, dokładnie u nasady nosa. Grot wystawał z tyłu głowy. Miecz spadł w błoto, tak samo jak jego właściciel sekundę później. Darelion spojrzał w stronę wozu. Autorem tego perfekcyjnego strzału był Endoriil. Niedoszła ofiara nie do końca rozumiała, co się przed chwilą stało. Ale wciąż nie było czasu, aby o czymkolwiek myśleć. Trzeci z bandytów uciekał, wbiegając między namioty. Baelian ruszył za nim. Niedoszły morderca nie dobiegł jednak zbyt daleko. Oglądał się w tył, przez co nie zauważył wystawionego miecza, na który się nadział. Ostrze trzymane było przez nikomu nieznanego osobnika. Długie, szpiczaste uszy wyraźnie wskazywały na to, że był elfem, ale mocno różnił się od reszty mieszkańców podgrodzia. Był niezwykle blady, włosy miał białe, nosił kozią bródkę. Miał na sobie piękną, czarno-szarą zbroję, która wydawała się lekka, ale jednocześnie niezwykle wytrzymała. Obcy szybkim ruchem wyciągnął miecz z ciała nieszczęśnika, który padł na kolana, patrząc w górę, w żółte oczy swojego kata. Ten schował broń i złożył ręce. Bandyta odetchnął, licząc na ocalenie życia. Jednak żółtooki po chwili koncentracji wypuścił z dłoni falę płomieni, które usmażyły żywcem krzyczącego z bólu mężczyznę.
- I po coś go zabijał?! - krzyknął Darelion, dobiegłszy do tlącego się trupa i otrzepując się z błota. - Teraz nie dowiem się, kim oni byli!
- Chcieli cię zabić, a ja ci pomogłem. Nie wydzieraj się na mnie.
- Co to było, do jasnej cholery?! - krzyknął zziajany Baelian. - Kto to był? Czemu to zrobili?
- Krwawię... Wołajcie lekarza. - Głos Nevena drżał. - Krwawię...

Endoriil zgrabnie zeskoczył z wozu. W dłoni wciąż dzierżył łuk. Spojrzał na ranę Nevena i ocenił - to było tylko draśnięcie. Wiele razy widział straszniejsze rany podczas wypadów do lasu z innymi myśliwymi w Woodmer. Widocznie Neven nie przywykł do ran. Podszedł do swojej ofiary i przeszukał jej kieszenie, kiedy reszta wciąż dochodziła do siebie bądź przyglądała się dziwnemu elfowi. Znalazł sakiewkę pełną septimów. Uniósł ją wysoko i potrząsnął. Metaliczny odgłos monet dobiegł ich uszu. Darelion i pozostała dwójka patrzyli zaskoczeni. Przybysz nałożył kaptur na swe białe włosy, chroniąc je przed mżawką.
- To nie rabusie. - Endoriil stwierdził fakt i spojrzał na Dareliona. - To mi wygląda na zamach na twoje życie. Zamach, za który ktoś sowicie zapłacił.
- Ja wiem, że bywasz świnią, Darelion - Baelian zaśmiał się, po chwili poważniejąc - ale nie znam nikogo, kto chciałby cię sprzątnąć...
- Zamach? Co za sukinsyn by się odważył... - Darelion chwycił w zaciśniętą dłoń garść błota, którym zlepiły się jego włosy i rzucił nim w martwego zamachowca. - Znajdę i zabiję! A ty kim jesteś, białowłosy?
- Na imię mi Sarudalf. Niedawno tu przybyłem, ale już pierwszego dnia widzę, że to miejsce nie różni się specjalnie od innych.
- Musimy znaleźć medyka - zauważył przytomnie Baelian. - Neven potrzebuje pomocy.
- Szukajcie. Śmiało - odpowiedział Darelion dość agresywnie. - Dziękuję za pomoc, Sarudalfie. A ty, Endoriilu, idziesz ze mną. Musimy pogadać. To będzie ciekawa rozmowa.

Endoriila aż przeszły ciarki na dźwięk tych słów. Bardzo podobne odczucia miał na widok Sarudalfa, który nie wyglądał jak jakikolwiek elf, którego wcześniej widział. Podążył za Darelionem.

KONIEC ODCINKA DZIEWIĄTEGO

 SPIS TREŚCI  <--- odsyłacze do wszystkich odcinków

-------------------------------------------------------

Będę wdzięczny za wszelkie komentarze. Jak zawsze :)

5 komentarzy:

  1. "Młode elfy były pod wielkim wrażeniem sprawności przybysza, jego wiedzy o lesie, łowiectwie, a nawet konserwacji żywności. Obserwowali go pilnie i starali się równać do niego." - To tak jak kiedyś ś.p. elfiki w stosunku do Halena. Endoriil zawsze w jego cieniu, teraz sam robi za idola (nie dziwota), tyle że wartości lepsze.

    "To uczucie spodobało im się na tyle, że zapomnieli o kilku dniach niewygody, obolałych mięśniach i ogólnym brudzie, którym byli pokryci" - Uszlachetnili się, jak ładnie. Tak całościowo ich teraz podziwiam, włącznie z wytrzymaniem niedogodności w lesie, na polowaniu - już myślałam, że będą marudzić ;) a oni dzielnie wytrzymali.

    "Pontusie" - bardzo ładne imię, i jak się kojarzy :))

    "- Neven... - Endoriil spojrzał na towarzysza z ukosa i kiwnął głową przecząco." - Endoriil nie brał pod uwagę akademii, bo nie zna się na magii (o ile dobrze pamiętam), ale myślę, że na nauczyciela jak najbardziej by się nadawał (już niekoniecznie po akademii jakiejś), nie od razu mędrca plemiennego, ale nauczyciela, kogoś wskazującego innym dobre wzorce postępowania, dobre maniery, szacunek do innych, jak najbardziej :) Swoją drogą ma zadatki na dobrego ojca ;)

    Wielbię przemowy, zwłaszcza takie, jak ta elfikowa: pełne pasji, zaangażowania, w słusznej sprawie, mające porywać tłumy.

    "ale poza tym niczego złego nam nie zrobił.
    - Dobrego też nie - dopowiedział Neven, skrzyżowawszy ręce." - Przypomniały mi się narzekania społeczeństwa pt. "nie zrobił nic złego, ale dobrego też nie, czyli w sumie nic nie zrobił, stagnacja; nic nie zrobił, żadna polityka" ;) I faktycznie, na pierwszy rzut oka można poczuć, że z Dareliona słaby (albo żaden) zarządca. Jednak jest coś w tym opisie, jego postawie, że ma się nadzieję co do niego :)

    "Ta kobieta, która podczas wojny domowej latała z mieczem i zabijała żołnierzy cesarskiego Legionu" - sprzeciwiła się swoim w obronie poszkodowanych Nordów? Takie wyjątki zawsze są miłe :)

    "Oni mają ogarnąć ten bosmerski syf." - Pomijając, że obraźliwe, to uderzyło mnie trochę, że on takiego słownictwa użył przy królowej.
    "- Nie podoba mi się twój ton, Jarlu." - Widzę, że ją też uderzyło (chyba że ona miała na myśli jego wyrzuty co do jej osoby).

    "W końcu usiadł obok Granosa i bezczelnie sięgnął po leżący na stole dzban z winem, po czym nalał do przygotowanej wcześniej glinianej szklanki." - No, trochę mnie zatkało kakao :D

    Jarl trochę taki... gburowaty, aspołeczny niemal ;) Ale mam dziwne wrażenie, że to pozory i w głębi duszy zacny z niego człowiek.
    Królowa za to bardzo ludzka, świetnie, że ma własne zdanie i własne pomysły :D (ciekawe co powie mąż na jej "psoty"); czytanie cudzej korespondencji (hmm, "co twoje, mężu, to i moje"?)... no, nieładne, ale koniec końców wyszło na dobre :)
    "Astarte zamierzała poinformować małżonka potem, kiedy wszystko będzie już gotowe" - Coś nie ma do lubego zaufania; biedak.
    "wiedziała, że jej mąż bywa porywczy i zdarza mu się podejmować decyzje w gniewie" - Ach, więc to jest przyczyna :)
    Zaciekawił mnie ich związek i historia poznania :)
    "Nie zamierzała wiecznie ukrywać przed mężem swoich działań." - Najwyższa pora ;)
    "Na imię mi Sarudalf." - Jak połączenie Sarumana z Gandalfem (hmm... mieszanka wybuchowa). Taki intrygujący gość, a tu nagle koniec rozdziału (reszta, poza elfikiem, jakoś się jego obecnością nie przejęła zbytnio, takie indywidua częściej się w podgrodziu zdarzały?)

    Ciekawy, miły, charytatywny odcinek :) Akcja pod koniec zaskoczyła, ale też miła :)


    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A Pontus to tak nagle wymyśliłem. Królowa Astarte to postać forumowiczki. Nawet pisała coś o tym, Król nie miał żony w grze, więc trochę ekstremalna zmiana, no ale postanowiłem, że może to być ciekawe.
      A z Jarlem też trochę poleciałem, bo gostek wcale nie był taki w grze. Był dość spoko o ile pamiętam, ale pasowało mi do fabuły troszkę go zmienić :)
      Co ciekawe autorka Astarte napisała tak z 60% dialogu Astarte z królem w odcinku XI. Napisała mi i wysłała wymyślony przez siebie dialog, ja trochę go poszerzyłem opisami itp. i tak wrzuciłem. Zbliżasz się do momentu, w którym jestem aktualnie :)
      Sarudalf też jest postacią forumowicza. Mam z nim jednak pewien problem. Ma BARDZO ciekawą "genezę". Jego historia byłaby bardzo ciekawa wg mnie, ale nie wiem, czy chcę rozwijać kolejną postać tak mocno. Myślę, że powinienem się skoncentrować na wątkach, które już są :)
      Dziękuję :)

      Usuń
  2. podawał kolejne kawałki mięsa, starannie owinięte w papier.
    Ale papier w uniwersum na poziomie przemysłowym średniowiecza/renesansu musi być strasznie drogi! Korzystało się raczej z pergaminu, a do owijania mięsa to nie wiem, może zwykły materiał?

    Endoriil spojrzał na towarzysza z ukosa i kiwnął głową przecząco.
    Albo pokręcił głową przecząco, albo pokiwał głową twierdząco.

    Wizyta królowej Skyrim - Astarte
    Nie spodziewałam się, że postaci użytkowników forum mogą mieć aż tak wielką rolę. Super :D Kto wie, może Saahni też zdobędzie kiedyś jakąś istotną funkcję? Byłoby osom c:

    Dodatkowo powołuje się do życia milicję bosmerską. (...) Dostaną oni broń, która zalega nam w magazynach. Przede wszystkim pałki i kilkanaście mieczy z czasów wojny. Odbiorą też symbol milicji, aby inni byli świadomi ich funkcji.
    Nie uważasz, że trochę psuje to klimat fantasy? Trochę wyrwany z innego świata ten pomysł z milicją. Zamiast niej mogłaby być Straż Bosmerska, pałek w ogóle bym nie brała pod uwagę (ki diabeł, zomo?). Odznaki... też tak średnio pasują.

    Po prostu wolała, żeby najpierw zobaczył efekty, a potem po prostu przyznał jej rację.
    To się Astarte jeszcze rozczaruje, wszak Ulfrik zatwardziały nacjonalista... Średnio widzę, jak przyklaskuje pomysłowi żoneczki. Ale może ona sama się jeszcze tego widzi.

    Już miał coś odpowiedzieć, kiedy nagle, jakby znikąd, skoczyły na niego trzy elfy.
    Wizualizuj sobie tę sytuację. Podgrodzie Białej Grani nie jest jakimś ciasnym miejscem czy wypełnionym kryjówkami, żeby można było nagle zza węgła wyskoczyć. Nie ma fizycznej możliwości. Endoriil, Nevan, Talos i Darelion - wszyscy musieli by być ślepi, żeby nie zauważyć, jak do tego ostatniego zbliżają się trzej mężczyźni.
    Chyba... że ci użyli mikstury niewidzialności! Ale wtedy powinieneś zostawić jakieś wskazówki ku temu rozwiązaniu...

    Ostatnio na forum jakoś strasznie cicho, czy wszyscy pomarli? :o

    OdpowiedzUsuń
  3. Sporo czasu minęło od napisania tego odcinka. Od poprawek, których było dużo też, ale znalazłaś kolejne - ten papier, faktycznie. Kiwnięcie głową i pokręcenie - dla mnie to ten sam ruch tylko w innej płaszczyźnie (pion poziom:) )

    Co do postaci z forum, to po prostu zależy, czy postać przypasowała. Z Astarte trochę zaryzykowałem, fakt, ale np. Faridon czy Neafel mocno mi przypasowali, dlatego z nich często korzystam. Tzn. tu gdzie jesteś Neafel jeszcze nie ma, ups :D A co do Astarte, to kombinujemy, żeby nasze opowiadania były spójne (poza jednym, kwestia Smoczej Krwi Astarte). Ale wydarzenia i kalendarium mają się pokrywać. Historia będzie połączona a parę postaci przewinie się w obu opowiadaniach :)

    Co do milicji to zostawię, taki właśnie był zamysł. Straż pełniłaby taką samą funkcję, tylko nazwa inna. Milicja to nie jest wymysł komunistów. Korzenie nazwy sięgają głębiej. Chociaż pałki mogły wzmóc skojarzenie z zomo, racje, heh. A jakiś rodzaj odznaki jest niezbędny, bo każdy mógłby udawać członka organizacji..

    Scena z atakiem na Dareliona... Masz rację zupełną. Za bardzo się z tą sceną pospieszyłem i już ktoś mi to kiedyś wytknął. Poprawię to na pewno, po Twoim poście mam podwójną motywację.

    Dziękuję, że zaglądasz :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zobaczymy, czy przypasuje Ci to, co ja wymyślę, jak skończę czytać całość. Bo znając mnie będzie to coś absolutnie wyjątkowego, będę chciała, żeby się wyróżniało. Kiedyś wymyśliłam do własnego opowiadania w bardziej nowoczesnym uniwersum postać młodego, ambitnego akwizytora-wilkołaka. Jeden z moich ulubionych pomysłów.
      A jeśli chodzi o TES, to co powiesz na potomka Drilika rasy Kothringi?

      Że Neafel w opowiadaniu się pojawi, to wiem, bo nie omieszkała mi się pochwalić. Ale myślałam że tylko epizodycznie i że nie będzie miała większej roli. No to mnie zaciekawiłeś c:

      Pewnie potem przyjemnie będzie mi się czytało opowiadanie Astarte, gdy trafię na momenty "O! A tego typa to ja kojarzę!" :D

      Aaa, no to nic już nie mówię o milicji. Choć mi się dość jednoznacznie kojarzy z PRL-em. To mój ulubiony okres w historii i ciągle czytam relacje z niego, więc myślę dość szablonowo w kwestii wszystkiego, co związane.

      Ja mam motywację czytać dalej c: Apetyt rośnie w miarę jedzenia, coraz częściej i częściej tu wchodzę.

      Usuń