niedziela, 22 lutego 2015

ME - Siła Wiary - odcinek IX


SIŁA WIARY

ODCINEK IX 

Odcinek - Poprzedni - Następny 

Horyzont - planeta średnich rozmiarów, jedna z młodszych ludzkich kolonii, której przyszłość do niedawna była widziana w kolorowych barwach. Miała stać się ekonomicznym zapleczem ludzkości, a także zostać handlowym partnerem Hierarchii Turian. Przynależność polityczna była jednak na tyle niejasna, że Przymierze nie posiadało wojsk na Horyzoncie. Przybycie pierwszego oddziału zbiegło się w czasie z atakiem zbieraczy w 2185 roku. Niewielka grupa żołnierzy miała za zadanie budowę i kalibrację broni przeciwlotniczej. Atak obcych nastąpił nagle i niespodziewanie, obracając kolonię w ruinę. Większość mieszkańców została porwana, a plany szybkiego rozwoju porzucono. Świat ten stał się planetą trzeciej kategorii, leżącą na uboczu galaktycznego życia. Zapewne dzięki temu Żniwiarze ignorowali Horyzont, koncentrując się na miejscach, z których podbicia wynikałyby większe korzyści.

Miejsce, do którego leciał prom z rodziną Youngów, Amandą, Pavlem i Hamedem, było czymś w rodzaju obozu dla uchodźców. Zyskało nazwę Sanktuarium, którą podobno nadali jej pierwsi uchodźcy, którzy znaleźli tu schronienie. Wojna trwała zaledwie od kilku dni, ale nowo przybyli ludzie widzieli całkiem pokaźny kompleks budynków. Nie wyglądało to na obóz, raczej na ośrodek. Niemożliwym było postawienie tego miejsca w parę dni, więc musiało powstać wcześniej. Od razu po lądowaniu na dużym placu, który służył za lotnisko, cała grupa prowadzona była do swego rodzaju punktu kontrolnego. Co ciekawe, Hamed i Tom nie dostrzegali nigdzie znaków Cerberusa. Towarzyszący im żołnierze zdjęli mundury przed wyjściem z promu i teraz wyglądali na zwykłych cywili. Nieopodal był drugi punkt, który właśnie obsługiwał dwie inne grupy podróżnych. W końcu dowódca, "niemiły" Kyle, odezwał się do elegancko ubranej młodej kobiety, siedzącej w budce.

- Cześć, Layla. Widzę, że nie jesteśmy pierwsi. Mam tu grupę prosto z Ziemi. Potrzebują dachu nad głową i chwili wytchnienia.
- Witam, panie Fish. Sama jestem zdziwiona. Od chwili ataku Żniwiarzy na Ziemię, przyjęliśmy już sześćdziesiąt trzy promy. Zatrzęsienie ludzi, a to przecież ledwie kilka dni. W tej chwili w ośrodku mamy niecałe pięćset osób. Robimy, co możemy. - Zwróciła głowę w stronę Hameda, który stał na czele grupy. Wcisnęła guzik, a z budki wysunęła się mała konsola. Kobieta wskazała na nią dłonią, wychylając się ze swojego stanowiska. - Zapraszam. Tutaj macie państwo wpisać swoje dane, nie zatajając niczego. To pomoże ekipie naszych naukowców w poznaniu państwa potrzeb.

Hamed, Tom i Frank Young podeszli do konsoli. Każdy z nich wpisywał dane w kolejne tabelki. Niektóre kolumny były nieco dziwne, jak na obóz dla uchodźców. Grupa krwi, historia chorób, wady genetyczne w rodzinie. Do konsoli przymocowane były małe, jednorazowe igiełki, które każdy kolejny użytkownik wymieniał i przystawiał palec, który lekko nakłuwano w celu pobrania kilku kropel krwi - próbki DNA. Następnie owijano je w plastikowe torebki i wkładano do drugiej przegródki, podpisane nazwiskiem dawcy. Grupa, wciąż nieco oszołomiona ucieczką i rozpoczętą wojną, posłuchała się bez szemrania. Nakazano im też pozostawienie wszelkich urządzeń, które nadają jakikolwiek sygnał. Komunikatory, telefony, datapady, omni-klucze. Hamed oddał swój niechętnie, ale nie miał wyjścia. Wszystko miało być im zwrócone po przejściu kilkudniowego okresu kwarantanny. Przez cały proces przeszli naprawdę szybko. Ich odpowiednicy z punktu obok wciąż stali przy bramce. Kyle Fish odprowadził ich jeszcze kilka metrów, aż do głównego wejścia, gdzie czekał niewysoki, nieco otyły mężczyzna.

- Dziękuję, panie Fish. Również za przesłanie nam wstępnych danych jeszcze podczas lotu. To pozwoliło nam przygotować się specjalnie na państwa wizytę. Ja przejmę naszych szanownych gości - powiedział, odsyłając Fisha. - Jestem Barry i to ja wskażę państwu drogę do miejsca, w którym przez kilka dni będziecie przebywać. Proszę o wyrozumiałość, ponieważ nie jest to szczyt wygody, ale obiecuję, że po "przeróbce" dostaniecie coś, czego się nawet nie spodziewacie w obozie uchodźców.
- Jakiej "przeróbce"? - odezwała się Amanda. Frank i Sara uśmiechnęli się, bo były to pierwsze słowa, które powiedziała dziewczyna ich syna od czasu wylotu z Ziemi.
- Ach, proszę wybaczyć. To taki nasz miejscowy żargon. Chodzi o wszelkie procedury związane z kwarantanną i dodawaniem do naszego systemu danych, które zostawili państwo w punkcie kontrolnym. To zajmie góra dwa, no może trzy dni. - W tym momencie dotarli do czegoś w rodzaju kontenera. Białe, prostokątne pomieszczenie z tworzywa sztucznego, a w środku koce, podstawowe jedzenie i kilka krzeseł. W szafce w rogu znajdowały się proste ubrania na zmianę. - Tak jak mówiłem, na razie skromnie. Jedzenie będą państwo dostawać każdego ranka. Mam jeszcze jedną prośbę. Niech panowie - spojrzał na datapad, który przed chwilą wyjął zza paska - Tom Young, Hamed Al Jilani i Pavel Svoboda będą gotowi do wyjścia za około dwie godziny. Przyjdę tu po panów, a tymczasem, proszę się czuć jak u siebie w domu - powiedział na odchodne.

*

- Chwila wytchnienia - odezwała się Sara, siadając na prostym krześle i biorąc na kolana córeczkę, Emily. - Trudno sobie wyobrazić, że tutaj jest tak cicho i bezpiecznie. Bóg ma nas w swojej opiece.
- Horyzont w ostatnich latach stracił na znaczeniu - odpowiedział jej mąż, Frank. - W jednym z zeszłorocznych wydań "London Daily" czytałem artykuł, że ta kolonia nie podniosła się po ataku zbieraczy. Nikt nie chce tu przylatywać, aby odbudowywać zniszczenia. Wszyscy są przekonani, że samo przebywanie tutaj może przynieść pecha.
Amanda usiadła w kącie pomieszczenia, na ziemi i zatopiła się w myślach. Podczas lotu dowiedziała się, że jej chłopak - Michael - w chwili rozpoczęcia inwazji był w Vancouver. Z Londynu miała tam daleko, ale z Horyzontu... To była już zupełnie inna skala odległości. Zastanawiała się, czy Michael w ogóle żyje. W przeciwległym kącie stała trójka "szeregowców" i żywo dyskutowała.
- Czemu oni nas chcą? - pytał nieco zdenerwowany Pavel. - Myślicie, że wiedzą, że służyliśmy w Przymierzu?
- Uspokój się. Nikt z nas nie służył w Przymierzu - odparł Hamed. - Nie wiem, po co chcą nas poznać bliżej.
- Nikt nie służył? - zdziwił się Tom. - Przecież byłeś na jednej misji, Hamed.
Hamed przez chwilę zaciskał wargi i odezwał się:
- Byłem na misji, ale nie jako szeregowiec Przymierza, a jako cywil-zaopatrzeniowiec. Poza tym, misja była tajna i nie sądzę, aby o tym wiedzieli.

W głębi duszy Al Jilani wciąż obawiał się, że jakimś cudem Cerberus dowiedział się o jego udziale w misji "księżycowej" przed dwoma laty. Mocno się stresował. Jeszcze bardziej niepokoiło go to, że nigdzie w Sanktuarium nie widział oznaczeń Cerberusa. Pilot promu, Jake Welsh, otwarcie mówił o tym, że to inicjatywa ich organizacji. Może był po prostu zbyt gadatliwy i to miała być tajemnica? Hamed nie znał odpowiedzi i to martwiło go jeszcze mocniej.
- Hej, chłopcy - powiedziała w ich stronę babcia. Miała poważną minę i machała palcem wskazującym prawej dłoni. - Nie ufajcie tym łobuzom, nie ufajcie!


*


Gdy zaczęło się ściemniać, przyszedł do nich poznany już niewysoki Barry i zaprowadził do pomieszczeń biurowych ośrodka. Tak przynajmniej wyglądały.
- Dyrektor Sanktuarium, Henry Lawson, chciałby was poznać - powiedział Barry.
Youngowi nazwisko zabrzmiało znajomo, ale nie powiązał go z Mirandą Lawson - agentką Cerberusa, która kontaktowała się z nim, kiedy służył jako pomocnik Widma na Cytadeli. To właśnie Young wszedł pierwszy. Po przekroczeniu progu, wszedł do niezwykle jasnego pomieszczenia. Było usytuowane akurat w ten sposób, aby ostatnie promienie zachodzącej gwiazdy lokalnej oświetlały całe wnętrze. Przy biurku ustawionym przy oknie siedział Lawson, który wstał chwilę po wejściu Toma.
- Witaj w Sanktuarium, Tom, jeśli mogę po imieniu - powiedział pytająco, ale Young dostrzegł, że nie czekał na odpowiedź. - Nie mam wiele czasu, poza tym nie myśl, że każdego witam tu osobiście. Widzisz, problem jest w tym, że mamy na twój temat niekompletne informacje. Ta wojna zaskoczyła wszystkich i, jakby to powiedzieć... Straciliśmy sporą część danych naszej organizacji.

Tom cały czas stał w miejscu i słuchał dyrektora. Ręce miał złożone z tyłu.
- Wiem, że byłeś obserwowany przez, hm... Mirandę Lawson. Z części dokumentacji, którą mamy, wynika, że dysponujesz pewnymi talentami, które mogłyby mi się przydać. Tak samo, jak twoi przyjaciele, z którymi porozmawiam za chwilę. - Lawson znów usiadł za biurkiem i chwycił datapad. - Szeregowiec Przymierza, pomocnik Widma z całkiem niezłymi wynikami, najlepszy rekrut z Doncaster. Osobiste notatki Mirandy zostały... stracone. - Skrzywił się wyraźnie. - Dlatego zrobimy tak. Najpierw pytanie. Jesteś tu dlatego, że zwróciłeś się do Cerberusa o pomoc. Mniemam, że to równoznaczne z chęcią przyłączenia się do organizacji?

Toma przeszedł dreszcz. Chłopak miał mętlik w głowie. Zdaje się, że od czasu podróży do ośrodka Cerberusa, w którym leczono Sheparda, oni wciąż go obserwowali. Skoro pomimo zniszczenia części danych wiedzieli o nim tak wiele... Ostatnie lata sprawiły, że przestał wierzyć w siebie. Praca w fabryce mebli nigdy nie była szczytem jego marzeń, ale innego wyjścia nie miał. Musiał zarabiać i utrzymać mieszkanie i babcię. Teraz okazało się, że Cerberus wciąż miał go na oku. "No to dlaczego nie odezwali się wcześniej?" - nie rozumiał.
- Przyłączenia się... - Tom mówił, spoglądając na podłogę i wodząc po niej oczami. - Jeśli zagwarantujecie mi bezpieczeństwo mojej rodziny i Amandy, to będę dla was pracował.
- Zapewnimy im bezpieczeństwo, nie obawiaj się. - Henry Lawson uśmiechnął się. - W porządku. Wracaj do swojej rodziny, a ja zastanowię się, co by tu z tobą zrobić. Do widzenia

Tom wyszedł z sali. Jego przyjaciele patrzyli się na niego z ciekawością. Nie zdążyli niczego dostrzec, ponieważ Barry nakazał im bezzwłoczne wejście do biura.


*

- Pavel Svo.. Slobo - Lawsonowi łamał się język.
- Svoboda, panie dyrektorze - odpowiedział Pavel spokojnie. Był przyzwyczajony do przekręcania jego nazwiska.
- Potomek słowackich imigrantów, poszukiwanie chleba... - Lawson wiódł niedbale wzrokiem po kolejnych akapitach akt, które wyświetlał na swoim datapadzie. - Byłeś na obozie w Doncaster, u majora Burgessa. O tym obozie słyszeliśmy wiele dobrego, ale zdaje się, że ty niczym się nie wyróżniłeś.

Svoboda skrzywił się. Jego rozmówca miał rację. We wszystkim był piąty albo szósty na dwudziestu. Był dobry, ale nie najlepszy. Skończył szkolenie z dokładnie takim samym wynikiem, jak koledzy, którzy w każdym ćwiczeniu byli na szarym końcu. Wtedy mu to nie przeszkadzało, bo i tak nie wiązał swojej przyszłości z wojskiem. Teraz jednak czuł, że jest oceniany właśnie przez pryzmat ówczesnych rezultatów. Dyrektor Sanktuarium spojrzał na Hameda, który starał się zachować spokój. Stał na baczność i oddychał powoli.
- Hm, Al Jilani. - Lawson podrapał się po głowie. - No tak, krewny tej dziennikarki?
- Tak, prosze pana - odparł Hamed. - To moja siostra.
- Całkiem niezła. To znaczy pod względem dziennikarskim. Nie gustuję w tak wygadanych kobietach. - Znów zagłębił się w ekran datapada. - Tutaj mamy to samo, Doncaster, ale widzę, że chwalono cię tam za umiejętności technologiczne, inżynieryjne. Nieźle obchodzisz się z omni-kluczem. Hm, ciekawe, ciekawe.
Młodzi mężczyźni stali na baczność kilka metrów od biurka. Światło gwiazdy padało na nich pod takim kątem, że nie mogli już dostrzec twarzy rozmówcy. Hamed nieco się uspokoił. "Nie wiedzieli o Księżycu" - myślał, czując ulgę.
- Wasz kolega, Young, wyraził chęć współpracy z nami. Jak widzicie po Sanktuarium, mamy pełne ręce roboty, a każda para rąk, to w tym momencie cenna rzecz. Macie jako takie wykształcenie wojskowe, więc i wy możecie się przydać. Nie proponuję wam złotych gór. Szeregowcy w Przymierzu, szeregowcy tutaj. Zapewniam jednak, że jeśli się wyróżnicie, to nie ominie was nagroda. My doceniamy każdego, kto jest gotów ciężko dla nas pracować i zaangażować się w sprawę.

Hamed nie wiedział, co powiedzieć. Zobaczył kątem oka, że Pavel uśmiechnął się i dość szybko zgodził. W sumie, to co innego można było powiedzieć. Sanktuarium pomaga uchodźcom, więc Cerberus, mimo że się z tym nie afiszuje, też pomaga. Al Jilani był bardzo bliski zgody, ale rozważał "za" i "przeciw" tak długo, że Lawson odezwał się.
- Widzę, że nie jesteś do końca zdecydowany. - Ton głosu Lawsona zmienił się. Może odczytanie mimiki twarzy by pomogło, ale Hameda raziło światło i nie mógł dostrzec grymasu na obliczu dyrektora.
- Nie o to chodzi, panie Lawson - zaczął Hamed. Próbował się zwinnie wykręcić. - Po prostu tyle się ostatnio dzieje, że muszę się nad tym zastanowić. Proszę dać mi czas do jutra. Do wieczora.
- W porządku - odrzekł. - Jutro wieczorem o tej samej porze. Natomiast ty, Slobo...Sbodo... Cholera jasna. Ty, Słowaku, jutro rano staw się tutaj, w biurze. Fish ci wszystko wyjaśni. Tymczasem, żegnam was, bo wystarczająco wiele czasu już zmarnowałem.


*

Zapadła noc. Cała grupa spała już w swoim "apartamencie". Hamed bił się z myślami. Tom się zgodził, Pavel też. To jego przyjaciele i po rozmowach przed snem powiedzieli mu, że spodziewają się, że się do nich przyłączy. Tom nie mógł doczekać się pierwszej wspólnej akcji. W obu wstąpiła młodzieńcza fantazja. Al Jilani musiał przyznać, że Cerberus wyglądał... dobrze. Pomógł im ewakuować się z ziemskiego piekła. Na prośbę Toma uratowali Amandę, ryzykując przy tym własnym życiem, a teraz okazuje się, że to oni stoją za Sanktuarium, projektem, który już teraz ratuje setki żyć, a jeśli się rozrośnie, to może zbawić i miliony. Nie mógł zasnąć, musiał zaczerpnąć świeżego powietrza, więc wyszedł przed kontener. Niebo było przepiękne. Ogrom kosmosu sprawił, że Hamed odetchnął głęboko i patrzył w odległe gwiazdy. Postanowił się przejść i oczyścić umysł. Kiedy był małym chłopcem, zawsze mu to pomagało i zasypiał błyskawicznie po powrocie. Po kilku minutach przechodził obok basenu, w którym za dnia kąpały się dziesiątki uchodźców, relaksując się, jakby wojna wcale nie wybuchła. Teraz basen był... pusty. Woda gdzieś wyparowała, a Hamed usłyszał kroki wojskowych butów. Błyskawicznie schował się za rogiem i wyglądał ostrożnie.

Przy krawędzi basenu szło trzech żołnierzy ubranych po cywilnemu. Mieli broń i lekkie pancerze, bez oznaczeń. Prowadzili dwoje ludzi, mężczyznę i kobietę - oboje w średnim wieku. Wyglądali oni na lekko zestresowanych, ale szli dobrowolnie.
- Spotkał was nie lada zaszczyt - powiedział jeden z eskortujących ich żołnierzy. - Jesteście jednymi z pierwszych, którzy pomyślnie przeszli kwarantannę.
- To fantastycznie - odpowiedziała kobieta. - Dostaniemy teraz to mieszkanie, o którym była mowa? A kiedy dołączą do nas nasze dzieci? Tęsknimy za nimi. Oddacie nam komunikatory? Damy znać rodzinie na Eden Prime, że wszystko w porządku.
- O dzieci proszę się nie martwić. Z moich informacji wynika, że wszystko idzie zgodnie z planem i nie mamy z nimi żadnych problemów.

Grupa zeszła na dno basenu po drabince. Al Jilani tracił ich z oczu więc przeszedł kilka metrów, kuląc się i upadł na ziemię tuż przy krawędzi. Dalej obserwował. Żołnierz otworzył drzwi kodem. Konsola wyglądała na model, który Hamed z łatwością łamał, ale teraz nie miał omni-klucza. Ręcznie mogłoby być trudno, ale postanowił, że musi spróbować. Zeskoczył na dół, kiedy wszyscy weszli do środka. Kątem oka dostrzegł kamerę, która zwrócona była akurat w drugą stronę. Nie miał pojęcia, czy nie namierzyła go wcześniej, musiał być ostrożniejszy. Dobrał się do konsoli i otworzył drzwi metodą prób i błędów. Pomogło mu to, że widział w jakie cyfry mniej więcej klikał żołnierz. Po wejściu w wąski korytarz, rozejrzał się przezornie. Nigdzie nie było kamer, więc szedł dalej, jak najmniej hałasując. W następnym pomieszczeniu zobaczył coś, co go przeraziło.
Dwóch ludzi w białych kitlach przywiązało do pionowo ustawionych stołów kobietę i mężczyznę, których Hamed widział wcześniej. To już nie wyglądało dobrowolnie. On był otumaniony, ona krzyczała, ale natychmiast dostała zastrzyk, po którym ucichła, nie tracąc przytomności. Al Jilani wyglądał zza rogu ze zdumieniem w oczach. Jeden z "lekarzy" wcisnął coś na niewielkiej konsoli i swego rodzaju pole siłowe zmaterializowało się wokół pacjentów. Z góry zsunęły się dwie kapsuły, które pokryły stanowiska ze stołami. Szklane pokrywy były przezroczyste, co pozwalało wszystkim obserwować następne wydarzenia. Do kapsuł wpuszczono jakiś gaz. Ofiary próbowały się wyrywać, ale nie miały szans. Gazu było tak wiele, że w końcu zapełnił całe komory, czyniąc wnętrze zupełnie niewidocznym.

Wtedy, z jednej z nich dobiegło stukanie. Żołnierze i naukowcy Cerberusa zaniepokoili się. Jeden z ludzi w białym kitlu podszedł do kapsuły z mężczyzną i przybliżył do niej głowę z ciekawością. Wydawało mu się, że dostrzegł pęknięcie. Po chwili, szklana kapsuła rozsypała się w drobny mak, a "lekarz" został chwycony przez mężczyznę. Hamed widział jednak, że to już nie był człowiek... Potwór w rodzaju zombie, które atakowały ludzi na Ziemi właśnie zamordował jednego ze swoich oprawców i wyskoczył z pojemnika. Od razu potem rzucił się na pierwszego z uzbrojonych ludzi. Ten próbował strzelać, ale zapomniał odbezpieczyć broń. Dostał cios, w wyniku którego przecięta została jego tętnica szyjna i cały zalał się krwią. Dopiero dwóch jego towarzyszy zdołało otworzyć ogień i zabić potwora. Wszyscy byli przerażeni.
- Kurwa! Musimy zmienić materiał tych kapsuł. Musimy! Czeka nas jeszcze mnóstwo pracy! - krzyczał drugi z "lekarzy", trzęsąc się ze strachu.

Hamed nie czekał. Powoli i ostrożnie wycofał się, nie wiedząc czy przypadkiem nie śni jakiegoś koszmaru. Udało mu się wydostać niepostrzeżenie. Wracał powoli, nie chcąc przyciągnąć niczyjej uwagi. Po dotarciu do reszty swojej grupy położył się, ale znów nie mógł zasnąć. Wiedział, że tym razem żaden spacer nie pomoże.


*

Spali dość długo. Frank obudził się, gdy lokalna gwiazda była w najwyższym punkcie na niebie. Głowa rodziny Youngów była optymistycznie nastawiona. Przed wejściem znalazł kilka paczek z jedzeniem i piciem, które uchodźcy dostawali codziennie rano. To on robił śniadanie. Wtedy podszedł do niego Hamed. Kiepsko wyglądał - miał podkrążone oczy, jakby całą noc nie spał.
- Panie Young - zaczął Al Jilani. Mówił bardzo cicho, wręcz szeptał. - Musimy stąd uciekać. To miejsce nie jest takie, jakie nam się wydawało.
- Hamed - Frank uśmiechnął się szeroko. - Nie przesadzasz? Zobacz, co nam dali na śniadanie. Chleb, szynka, ser, jajka. No prawie jak na mojej farmie. Prawie, podkreślam.
Hamed widział, że nawet jeśli powie, co widział zeszłej nocy, to nikt mu nie uwierzy.
- Proszę posłuchać. Dziś wieczorem idę porozmawiać z dyrektorem placówki. Musi mi pan obiecać, że jeśli nie wrócę, to uciekniecie stąd. - Ton głosu Hameda był na tyle poważny, że Frank faktycznie się przejął.
- Ale jak to, nie wrócisz? Co masz na myśli?
- Tutaj dzieją się bardzo złe rzeczy. Jeśli nie wrócę, to uciekajcie.

Rozmowę przerwała mała Emily, która wyrwała ojcu z ręki kanapkę z szynką i uśmiechnęła się, wgryzając się w nią. Niedługo później cała grupa jadła. W rozmowach dominował temat końca kwarantanny. Niby byli tam tylko jeden dzień, ale przecież nikt na nic nie chorował, więc wszystko powinno pójść szybko i sprawnie. Nie mogli się doczekać. Na miejscu nie było tylko Pavla, który miał szkolenie z Fishem. Niedługo po śniadaniu, które - patrząc po porze spożycia - było raczej obiadem, przyszedł do nich Barry i zabrał na spacer po ośrodku. Pokazał im zielone ogrody, zadbane budynki biurowe, naukowe oraz basen, który służył uchodźcom i bardzo go sobie chwalili. Al Jilani był zdumiony. Woda znów wypełniała go po brzegi i po podziemnym kompleksie nie było ani śladu. Potem poszli na stołówkę, gdzie dziesiątki ludzi spożywało obiad. "Zupełnie za darmo" - jak mówił Barry. Frank i Tom patrzyli się na wszystko z zachwytem, tak samo Sara i Emily. Babcia bardziej koncentrowała się na poprawianiu fryzury swojej wnuczki niż na wycieczce. Frank spoglądał ukradkiem na Hameda i wciąż zastanawiał się, co przyjaciel jego syna miał na myśli podczas wcześniejszej rozmowy. Po tej trwającej około dwóch godzin wycieczce wrócili do siebie. Tylko Tom poszedł z Barrym na prośbę samego Lawsona.

Gdy zapadał zmierzch, nadeszła pora, aby Hamed poszedł na swoje drugie spotkanie z dyrektorem Sanktuarium. Wiedział, że nie chce pomagać w tym, nad czym pracuje Cerberus, cokolwiek by to nie było. Musiał się jednak sprytnie wykręcić i wrócić do grupy, po czym obmyślić plan ucieczki. Największy problem dostrzegał w przekonaniu Pavla i Toma, którzy po oprowadzaniu byli coraz bardziej entuzjastyczni, jeśli chodzi o Cerberusa.


*

Emily siedziała w kącie kontenera i grała w łapki ze swoją babcią. Sara i Frank przyglądali się córce. Wtedy rozległo się pukanie o ścianę pomieszczenia, więc podeszli i otworzyli drzwi. Przed nimi stało czterech ludzi w lekkich, czarnych pancerzach bez oznaczeń.
- Idą państwo z nami - powiedział jeden z nich.
- Ale dlaczego? - pytał zaniepokojony Frank. - Czy coś się stało?
- Proszę nie dyskutować, tylko słuchać poleceń. Z danymi państwa grupy jest pewien problem. Layla z lądowiska często się myli. Dostała już niejedno upomnienie. Muszą państwo tylko uzupełnić dane.
- Biurokracja - odezwała się Amanda. Spojrzała na uzbrojenie gości. - Ale po co panom ta broń, jeśli można wiedzieć?
- Mówiłem już, proszę nie dyskutować. Im szybciej to załatwimy, tym szybciej przejdą państwo przez proces. Idziemy.
Frank, Sara, Amanda oraz Emily z babcią poszli z grupą żołnierzy.


*

Hamed wszedł do biura, a Barry zamknął za nim drzwi. Henry Lawson siedział przy swoim biurku, dokładnie w tej samej pozycji, co dnia poprzedniego. Tym razem żaluzje pokrywały pokaźne okna pomieszczenia, które było mocno przyciemnione. Gość poczuł się nieswojo.
- Witaj, Al Jilani - zaczął rozmowę Lawson. - Rozważyłeś moją propozycję?
- Długo o niej myślałem - mówił Hamed. Pół dnia planował swoją wypowiedź. - Jest bardzo atrakcyjna i chętnie skorzystam, ale najpierw muszę się upewnić, że rodzinie Youngów i Amandzie nic nie grozi.
- Ależ zapewniałem was już, że absolutnie nic złego ich nie spotka. Twoi przyjaciele to widzą.
Hamed stracił pewność siebie. Usłyszał za plecami cichutki dźwięk, jakby lekkie uderzenie buta o but.
- Myślałeś, że nie przejrzymy twojego planu? - Lawson podniósł głos i włączył wielki, naścienny ekran. - Wszystko jest nagrane.

Al Jilani spojrzał. Film przedstawiał go, kiedy skradał się przy basenie i włamywał do kompleksu. Potem pokazano ujęcie chwilę po sytuacji z zombie, kiedy zabity lekarz leżał na ziemi w kałuży krwi. Kamera z drugiego kąta pomieszczenia uchwyciła ciemną sylwetkę Hameda, który wychylał się zza ściany. Nie było ani śladu zombie ani żołnierzy.
- Nie wiem skąd wziąłeś broń, którą go zabiłeś, ale ci ludzie chcieli nam pomóc - powiedział głos zza pleców Hameda.
- Pavel - odpowiedział, poznając go. - Nie słuchaj go. To nie jest tak, jak wygląda. Musisz mi uwierzyć. Trochę razem przeszliśmy, Pavel, proszę cię, zaufaj mi.
- Kamery wszystko widziały. Masz to nagrane, nie widzisz? - Pavel był coraz mocniej zdenerwowany.
- Niczego nie widziały. Widziały tylko to, że wiem, co się tam działo. Nikogo nie zabiłem, Pavel, opuść broń!
Wtedy przed wejściem usłyszeli szybkie kroki.
- Zabij go. To może być jakaś jego pomoc. Nie wiemy, gdzie był jeszcze tamtej nocy! - krzyknął Lawson. - Może znalazł sojuszników.

Hamed popatrzył się na Lawsona, potem na Pavla. Usłyszał odgłos wystrzału, poczuł impet uderzenia. Rozejrzał się. Leżał na podłodze w kałuży krwi. Dotknął prawa ręką swojej lewej piersi. Mocno krwawił. Dostał w serce.


*

Do biura wbiegł Tom Young. Zatrzymał się zdumiony, kiedy zobaczył uzbrojonego w pistolet Pavla i Hameda, który leżał na ziemi. Szybko podbiegł do przyjaciela i padł na podłogę, próbując go ratować. Ale Hamed już nie żył. Jego oczy były wlepione w sufit, a usta szeroko rozwarte.
- Co tu się stało?! - krzyknął zrozpaczony Tom. - Do cholery! Co się stało? Hamed...
Henry Lawson wstał zza swojego biurka.
- Twój przyjaciel, Pavel, ocalił mnie. Al Jilani to morderca i zdrajca. Wczoraj zabił co najmniej jedną osobę, a dziś przyszedł tutaj, aby zabić mnie. Na szczęście był tu Svoboda.
- Hamed? Mordercą i zdrajcą? - z niedowierzaniem mówił Young. Tym bardziej, że przy Al Jilanim nie było widać żadnej broni. - Niemożliwe. Po co miałby cię zabijać? Przecież nam pomagasz. Pavel?
- Zobacz na to nagranie, Tom - odpowiedział mu Svoboda zimnym głosem, po czym puścił mu spreparowany film.

Young złapał się za głowę. Po chwili odezwał się w sprawie, z którą przyszedł:
- Moja rodzina... Wróciłem do nich, ale ich już tam nie było... Niczego nie zabrali. Wie pan coś o tym, panie Lawson?
- Rodzina? - dyrektor przybrał skupioną minę. - To musiała być część planu Al Jilaniego. Prześledziliśmy jego profil. Zawsze był drugi lub trzeci. Nigdy nie mógł być najlepszy. Ty i twój kuzyn wyprzedzaliście go we wszystkim. Musiał was za to skrycie nienawidzić. Mam szczerą nadzieję, że ich nie skrzywdził... Obiecuję ci, że zrobimy wszystko, co w naszej mocy, aby pomóc ci ich odnaleźć.

Do biura weszło trzech ludzi i bezceremonialnie wynieśli ciało Hameda, po którym został jedynie krwawy ślad na podłodze. Wraz z nimi wyszedł Pavel, odesłany na wyraźne polecenie Lawsona. Tom usiadł przy ścianie, zrezygnowany. Płakał, łkał jak małe dziecko. Stracił rodzinę i jednego z najlepszych przyjaciół.
- Rozumiesz chyba, że odzyskanie twojej rodziny, to nie jest łatwa sprawa? - spytał Lawson. - Musisz nam pomóc. To będzie swoista symbioza. Współpraca w celu odniesienia obopólnych korzyści. Mam dla ciebie zadanie. Jeśli je wykonasz, pomożemy ci wszystkimi naszymi środkami.
- Co mam zrobić? - odrzekł Tom. Głos mu się łamał.
- Polecisz z Fishem i Welshem. Macie wyśledzić i schwytać moją córkę, Orianę. Pavel też poleci z wami. Widzę, ze przydałby ci się teraz... prawdziwy przyjaciel.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz