czwartek, 19 listopada 2015

TES "Taki Los" - odcinek XXIV

THE ELDER SCROLLS
TAKI LOS

ODCINEK XXIV

EXODUS
I

Powrót Endoriila został przyjęty przez społeczność podgrodzia z radością, chociaż dostrzegali w nim jakąś zmianę. Był zdołowany, cichy i niechętny do zwierzeń. Nie mieli pojęcia, że to nie wyprawa do Valen była powodem takiego zachowania, a po prostu efekt spotkania z czarodziejką w Akademii Magów. Najbardziej szanowani mieszkańcy podgrodzia przez kilka wieczorów z kolei zbierali się w gospodzie "Puszcza" i słuchali szczegółowych relacji z wyprawy; dowiedzieli się o rodzie Verre, o Latamejach, o egzekucjach swoich pobratymców i o sytuacji w Arenthii i jej okolicy. Wielu było chętnych do wsparcia tej walki. Dyskusje dotyczyły jednak tego czy korpus powinien opuścić swoje rodziny i przyjaciół spod Białej Grani, czy może zabrać ich ze sobą.

*

W "Puszczy" siedziała cała bosmerska elita. Darelion wraz ze swymi zwolennikami: Darenem, Krasem, Bramem, Ervinem, Adalą oraz Endoriil z Baelianem, Nevenem, Cedrikiem i Neafel. W kącie sali usadowił się Granos.
- Uważasz, ze jesteśmy gotowi na taką wyprawę? - zapytał Darelion, stając na czele grupy.
Świadomie bądź przypadkiem Bosmerowie skupili się po dwóch stronach gospody. Zwolennicy Dareliona stanęli murem za swoim liderem. Było ich jakby więcej, co wcale nie dziwiło Endoriila, skoro wielu odebrało jego wyprawę jako pozostawienie ich. Wciąż jednak była dość liczna grupa, która go wspierała, prowadzona podczas jego nieobecności przez najwierniejszych towarzyszy - Baeliana i Nevena.
- Myślę, że możemy zacząć się szykować i popytać, kto poza korpusem przyłączyłby się do nas - powiedział Endoriil, stając dokładnie naprzeciw Dareliona. Kontynuował: - Valenwood tylko czeka, aż przybędziemy. Nawet nie zdajecie sobie sprawy, jakie nadzieje wiążą z nami zwykli merowie.
- Racja - wciął Daren zza pleców przyjaciela - nie zdajemy. Nawet jeśli zgodzimy się na to i pójdziemy walczyć z Dominium, to potrwa całe tygodnie, zanim zbierzemy zapasy niezbędne do tego, żeby przetrwać taki marsz.
W tej chwili dyskusję przerwało wtargnięcie do karczmy dobrze znanego wszystkim zgromadzonym Faridona. Był mocno zziajany, a otworzywszy drzwi od razu zaczął rozciągać zdrętwiałe ramiona. Jasnym było, że ledwo zeskoczył z konia. Niósł ze sobą torbę przewieszoną przez ramię.
- Jak śmiesz przerywać naszą nara... - mówił Kras, ale został odepchnięty przez Norda.
Faridon stanął dokładnie pomiędzy dwoma liderami podgrodzia i wyciągnął niewielki zwitek papieru. Darelion bez chwili zwłoki chwycił wiadomość i zaczął czytać.
- Czy widzisz, jak pilna jest sytuacja? - spytał Faridon, spoglądając na hjoqmerczyka. - To od królowej.
Zapanowała konsternacja. Wszyscy czekali aż Darelion powie im, jaka jest treść wiadomości. On jednak przybrał podobną minę jak pozostali, chociaż poznał treść. Endoriil przejął świstek i zaczął czytać:

Szanowni Bosmerowie


Z przykrością przyjęłam słuchy o jakże tragicznym wydarzeniu, jakim był pożar stadniny, która była prezentem od mojego męża, a nad którą do tej pory sprawowaliście wzorową pieczę. Śmierć wszystkich moich koni sprawia, że me serce krwawi. Ten straszny wypadek niezmiernie mnie przeraził i żywię nadzieję, że żadnemu ze szlachetnych elfów nie stała się krzywda. Jako że nie posiadacie już wobec mnie osobiście żadnych zobowiązań, życzę Wam wszystkiego dobrego i spełniania swych obowiązków w miejscu, które uznacie za stosowne.

Astarte Gwiazda Zachodu, Królowa Skyrim


- Przecież stadnina stoi. Konie żrą jak żarły, nic się nie zmieniło - mówił Baelian, nie rozumiejąc przesłania.
Endoriil spojrzał na Faridona i z jego wzroku wyczytał to, co sam wywnioskował z treści. Królowa chciała się pozbyć Bosmerów, a pożar, którego nie było, miał być tylko usprawiedliwieniem. Tylko przed kim?
- Faridon... - powiedział elf. - Sprecyzuj. Dlaczego królowa chce, żebyśmy się wynieśli?
- Czy ufasz wszystkim tym elfom? - spytał Faridon, rozglądając się po sali.
W kącie pomieszczenia siedział wyglądający na przysypiającego Granos. Poza nim cała reszta zajęła miejsca za swoimi liderami.
- Ufam. Wyjaśnij, dlaczego królowa chce spalić stadninę.
Nord podszedł do jednego ze stołów i chwycił butelkę alkoholu i pociągnął kilka łyków. Nie chciał im opowiadać o swoim udziale w zabójstwie altmerskiego posła - wstydził się tego.
- Stoicie przed wyborem - podjął po kolejnym łyku miodu. - Altmerowie żądają, żeby król wydał im czterech spośród was: Dareliona, Endoriila, Nevena, Darena. Widzą w was jakieś zagrożenie.

Na sali zrobiło się głośniej. Granos wstał z kąta i przeniósł się nieco bliżej, siadł przy ladzie i nalał sobie wody z wyszczerbionego glinianego dzbanka.
- Psia krew - zaklął Endoriil.
- Jedyne, co para królewska mogła zrobić, by dać wam jakieś szanse, a samemu pozostać poza podejrzeniem, to gra na czas. Więc zadbano o to, żebyście dostali dwa, może trzy tygodnie. Może nawet nieco więcej, ale musicie się spieszyć. Są tacy, którzy postarają się wesprzeć was w waszej drodze.
- Drodze dokąd? - spytała Neafel, pierwszy raz uaktywniając się na naradzie.
- Do Valenwood - odrzekł, jakby mniemając, że każdy z Bosmerów miał taką właśnie odpowiedź w głowie. - Czy to nie był wasz cel? Powrót do ojczyzny?

Odpowiedziała mu przeciągła cisza. Elfy miały mieszane odczucia. Najpierw nie pasował im chłodny klimat i wcale nie cieplejsze przyjęcie ich przez gospodarzy. Potem jednak, w wyniku ciężkiej i długotrwałej pracy, zaczęli żyć godnie. Wciąż nie mieli wstępu do miasta, ale postępy były i wydawało im się, że i to niedługo osiągną. Im więcej czasu mijało, tym mniej intensywnie myśleli o swojej puszczy. Teraz musieli zacząć.
- Kto ma nas wesprzeć? - podchwycił Endoriil.
Być może nie odezwałby się teraz, ale był mocno rozczarowany rozstaniem z Luną. W tej chwili jedynym, co miał w głowie był smutek z powodu owego rozstania i gniew na Altmerów za to, co widział podczas swojej wyprawy.
- Zamierzałem czekać na dogodny moment tak, jak sugerował Marek Verre - kontynuował, nie usłyszawszy odpowiedzi. - Jeśli przegapimy ten moment, to drugi może już nie nadejść. To wymuszone odejście, tak, ale jeśli byśmy nie poszli, to ja i pozostali z tej listy zostalibyśmy schwytani przez Altmerów i zamordowani. I każda kolejna czwórka, która stanęłaby na czele, skończyłaby tak samo. Ruszajmy, dopóki mamy siłę.
Grupa Endoriila głośno wsparła ten pomysł. Niektórzy stąpali już w stronę wyjścia, żeby zacząć się pakować.
- Moment - Darelion wstrzymał ich gestem dłoni. - Chyba każdy z nas z chęcią zabiłby Altmera, ale co z tymi, którzy nie mogą walczyć? Żony, starcy, dzieci?  Większość z nas ma tu swoich bliskich. Jest nas dwa tysiące w korpusie, ale łącznie z cywilami jest nas ponad pięć tysięcy. Marsz z nimi będzie udręką. Ja musiałbym się opiekować Ellen i Lamią.
- Więc niech dowodzi Endoriil! - krzyknął Baelian, a kilku jego podwładnych z drużyny przytakiwało. - To on poprowadził nas na Pograniczu, a nie ty! To on ruszył, żeby znaleźć sojuszników w Valen, nie ty!

Baelian chciał wyliczać dalej, ale ogromny harmider uniemożliwiał mu to. Rozpętał burzę, a merowie obrzucali się przekleństwami. Darelion zrobił się czerwony na twarzy, Endoriil starał się uspokajać resztę. W końcu nie wytrzymał kto inny. Faridon.
- Dość! - zaryczał iście zwierzęco. - Macie podjąć decyzję przed zachodem słońca.
- Dlaczego przed zachodem? - dopytywali.
- Bo potem moi ludzie podpalą stadninę. A raczej zapali się ona wskutek nieodpowiedzialności stajennego, który, jak słyszałem, praktycznie nie bywa w miejscu, którego powinien doglądać.

Najbliżsi współpracownicy Dareliona i on sam patrzyli na siebie wzajemnie i kiwali głową z uznaniem. Faridon miał dobre rozeznanie. Wyznaczony przez jarla Vignara człowiek był niemal nieobecny na podgrodziu, więc zwalenie winy na niego i jego znany w okolicy alkoholizm było najłatwiejszą, ale i najbardziej wiarygodną możliwością.
- Pewnym jest - ciągnął Faridon - że wymieniona czwórka, jeśli chce przeżyć, musi opuścić Skyrim niemal natychmiast. A tak jak mówi Endoriil, jeśli korpus tu zostanie, to znajdą nowych kandydatów do odstrzału. I powinniście mieć świadomość, że to nie norskie władze was ścigają, tylko znacznie bardziej nieuchwytna altmerska sieć szpiegów. Wrócę za kilka godzin. Decyzja ma być podjęta. Jakakolwiek nie będzie, nie jesteśmy w stanie już was tu chronić. Można na słowo, Endoriil?
Powiedziawszy to stanął w odizolowanym kącie wraz z elfem, którego poznał w Falkreath. Reszta już zaczęła się naradzać, podczas gdy Granos usiłował się zbliżyć do Norda. Nieskutecznie jednak, ponieważ Kras chwycił go za ramiona i zaciągnął na środek sali, licząc na światłe zdanie najstarszego Bosmera na podgrodziu.
- No, jesteśmy sami... - Faridon szeptał te słowa. - Wydaje mi się, że możecie mieć w swoim gronie szpiega.
- Po tym, jak szybko wszystko nabiera tempa i ja tak sądzę - przytaknął elf.
- Dobra. Tutaj was chronić nie możemy, ale mam pewne osobiste rozkazy od Astarte. Słuchaj uważnie, bo nie będę powtarzać. Królowa naprawdę przejęła się waszym losem i chcę, żebyś wiedział, że była skłonna złamać dla was swoje zasady, bardzo ważne dla niej zasady. W tej chwili moi ludzie ładują zapasy na wozy. Tyle jadła i wody, ile się da bez niepokojenia jarla Vignara. Nikt nie może wiedzieć, że Astarte wam pomaga, rozumiesz? Nikt!
- Rozumiem, ale miałeś nie powtarzać.
Faridon spiorunował Bosmera spojrzeniem pełnym gniewu. Wymagał powagi. Endoriil rzucił żarty na bok. Nord kontynuował:
- Ja ruszę przodem. Mam pędzić co sił aż do granicy z Cesarstwem.
- I co masz tam zrobić?
- Nieważne. Ważne, że do czasu, aż wy tam dotrzecie, powinienem już się uwinąć. Na granicy pytaj o hrabiego. Żołnierze strzegący granicy po stronie cesarskiej powinni wiedzieć, o kim mowa. Jeśli będą zdziwieni, obróć wszystko w żart i idźcie dalej, o ile was przepuszczą.
- A jeśli zrozumieją hasło?
- To was przepuszczą i dadzą dalsze instrukcje. Hrabia Hassildor, to o niego chodzi, ale nazwiska nie podawaj żołnierzom. To oni mają je znać. Ten człowiek to sojusznik Astarte z czasów wojny domowej w Cesarstwie. W tej chwili działa w konspiracji. Nie patrz tak na mnie, nie dziw się. Myślisz, że Astarte odpuściła sobie Rubinowy Tron? Ale wracając do tematu, jeśli on nie będzie w stanie wam pomóc dotrzeć do Valen, to obawiam się, że nikt nie da rady. Powinien posiadać dość zasobów i chęci, żeby zrobić na złość Altmerom.
- Przyjaciel Astarte... - zastanawiał się Endoriil. - Co myśmy zrobili, że zasłużyliśmy na taką sympatię królowej?
- Królowa jest... - teraz Faridon myślał chwilę. - Jest idealistką, chociaż mam w ostatnim czasie wrażenie, że coraz mocniej stąpa po ziemi. Wierzy, że wasza sprawa jest słuszna i sama ma zatargi z Altmerami. Tak jak Ulfrik.
- Będę musiał jej kiedyś bardzo mocno podziękować.
- Król - ciągnął Nord - dodaje, że liczy na to, że będziecie pamiętali o tej pomocy.
- Ale co on ma na...

Zanim skończył zdanie, zrozumiał o co chodzi władcom Skyrim, a przynajmniej królowi. Już podczas służby na Pograniczu słyszał, jak żołnierze norscy dyskutują o Altmerach, o prawie Astarte do Rubinowego Tronu i możliwym ścisłym sojuszu z Hammerfell. Wciąż też nad Tamriel widniało widmo drugiej Wielkiej Wojny - kolejnego konfliktu Cesarstwa z Dominium. Długimi wieczorami w rezydencji Marka Verre w Arenthii przyglądał się mapom, geopolityce, a także słuchał opinii Marka i Maela na polityczne tematy. Mówili, że kolejna Wielka Wojna jest kwestią czasu, a o zwycięstwie zdecyduje to, kto lepiej się do niej przygotuje. Ale kto powiedział, że ta wojna musi toczyć się między osłabionym i rozbitym Cesarstwem, a Dominium? Skyrim rośnie w siłę - prawdopodobnie ma już tajny sojusz z Hammerfell, który ujawni się dopiero w przypadku wybuchu wojny. Być może więc słabe Cesarstwo nie będzie stroną najbliższej wojny, ale nagrodą dla zwycięzcy? Endoriil doszedł do wniosku, że Ulfrik i Astarte mają po swojej stronie Hammerfell i chcą ruszyć na Cesarstwo, aby Astarte zasiadła na Rubinowym Tronie. Wtedy szanse w przyszłym konflikcie z Dominium byłyby nawet na korzyść ich sojuszu. Był jednak co najmniej jeden warunek, by wszystko się tak ułożyło. I tak się złożyło, że na ten warunek Endoriil miał bezpośredni wpływ. Ulfrik potrzebował czegoś, co sprawiłoby, że Altmerowie mieliby związane ręce, jeśli idzie o interwencję w Cesarstwie. Szeroko zakrojone powstanie wymierzone w altmerską władzę w Valenwood byłoby w sam raz. Dlatego właśnie - myślał Endoriil - król Skyrim oczekuje oddania przysługi.

- Czy to jest propozycja sojuszu? - spytał w końcu.
- Ha! - Faridon uśmiechnął się. - Bystry jesteś, elfie, bystry, naprawdę. Ale nie jest to oferta sojuszu, przynajmniej na razie. W tej chwili otrzymujecie wsparcie, żeby zacząć walkę. W przyszłości możesz oczekiwać innych niespodzianek. Jak się zapewne domyślasz, wszystkie konie w stadninie są wasze.
Endoriil uniósł brwi - nie domyślał się. Ale był pewien, że Darelion i jego świta będą absolutnie wniebowzięci.
- Mam szczerą nadzieję - odpowiedział - że Ulfrik nie chce nas wykorzystać jak mięso armatnie. Żadnego sojuszu, porozumienia, zobowiązania do pomocy nam...
- Zobowiązanie ustne pochodzi od Astarte, a nie od króla. Jej słowo jest niemniej warte niż jego listy. A bywa że i więcej. Astarte cię zna i szanuje. Osiągnij sukces, zdobądź kawałek Valen, a królowa będzie pierwszą, która pospieszy ci z pomocą. Wtedy będzie mogła to zrobić bardziej oficjalnie. Ale aż do tego czasu nie istniejecie dla nas, przynajmniej oficjalnie, rozumiesz?
- Rozumiem.

II

Endoriil zasugerował, żeby cała czwórka, której wydania domagają się Altmerowie, stanęła na podwyższeniu i przemówiła do reszty. Wyjawiono całej zebranej społeczności, o co chodzi. Włączając przyszły pożar stadniny. Endoriil nie miał wątpliwości, że wśród tak wielkiego tłumu znajdą się tacy, którzy zdradzą prawdę wrogom, ale nie bardzo się tym przejmował. List od Astarte jest datowany na dwa dni po pożarze. Sugeruje więc, że hipotetyczny goniec wyruszył z Białej Grani niemal od razu po tej "tragedii", a nie przed nią. Strona norska zadbała o wszystko, a zdanie królowej, wsparte dowodem w postaci listu, z pewnością nie zostanie podważone przez kilku nielojalnych sprawie Bosmerów. Trzeba było kontynuować to, co para królewska zaczęła. Endoriil wiedział, że musi odejść. Liczył na to, że pozostała trójka też tak myśli i że pozostali przyłączą się do nich.

- Ja się nigdzie nie ruszam. Moja rodzina też nie! - powiedział jeden ze starszych elfów, drwal. Wielu mu przytaknęło, głównie ci, którzy nie mieli nikogo z krewnych w korpusie. Inni dodawali: - Dobrze nam tu! Nigdzie nie zamierzamy odchodzić. Z Valen wygnali nas Altmerowie. Tu jest bezpiecznie.
- Będzie bezpiecznie - ripostował Endoriil - jeśli nasz korpus opuści Skyrim. Tylko i wyłącznie wtedy Altmerowie dadzą spokój tym, którzy zdecydują się pozostać. Chodzi więc o to, kto chce wracać z nami do Valen, a kto zostaje tutaj, na północy. Drugiej okazji na powrót już pewnie nie będzie. Z drugiej strony, jeśli już ruszycie z nami, to jest to zapewne droga w jedną stronę. Zastanówcie się nad tym. Ci, którzy wyruszają z nami, spotykają się przy zachodniej wieży strażniczej. Liczę na to, że przybędziecie.

Darelion poparł Endoriila, a wraz z nim jego grupa. Sprawiło to, że cały korpus wraz z rodzinami szykował się do drogi. Ci z żołnierzy, którzy mieli bliskich na podgrodziu z zapałem przekonywali ich do wyruszenia w drogę. Zdecydowanej większości udawało się. Zaledwie jednostki, rozdarte między pragnącymi pozostać w Skyrim krewnymi a korpusem, wybierały opuszczenie towarzyszy broni. W ciągu kolejnych godzin ogołocono drewniane chatki z wszystkiego, co mogło się przydać na wyprawie do Valenwood. Do tego okazało się, że ludzie Faridona podstawili aż kilkanaście wozów wypełnionych zapasami.

Osobą, która mogła wydatnie wspomóc wyprawę był Ri'Baadar - khajiicki kupiec i alchemik. Pech jednak chciał, że był właśnie na wyprawie w okolicach Riften, która o tej porze roku rozkwitała rzadką roślinnością, dokładnie taką, jakiej kot potrzebował do swoich badań i prac nad książką. Służący, którzy opiekowali się rezydencją Ri pod jego nieobecność, obiecali jednak, że poinformują swojego pana o wszystkim.

*

Wraz z zachodem słońca, gdy stadninę lizały już buchające płomienie, na południowy zachód wyruszyła rzesza elfów. Pięć tysięcy merów dysponujących kilkudziesięcioma wozami pełnymi całego ich dobytku oraz zapasów na drogę. Przodem poszła część korpusu pod dowództwem Dareliona, która opiekowała się kilkoma setkami koni. Spora ich część nie mogła się powstrzymać i testowała umiejętności tych pięknych zwierząt w nieograniczonym ogrodzeniem terenie. Mieli oni pozostać w zasięgu jednego dnia drogi od prowadzonej przez Endoriila reszty. Widok tego wielobarwnego tłumu sprawiał, że wielu mijanych Nordów obawiało się, że to jakaś inwazja. Szybko zmieniali zdanie, gdy dostrzegali, że większość z idących zupełnie nie nadaje się do walki.
Wśród Bosmerów maszerowało kilku ludzi, budząc tym zdziwienie, ale i szacunek elfów. W drogę ruszyło bowiem kilku medyków ze szpitala na podgrodziu oraz tych, którzy opiekowali się kompanią bosmerską na Pograniczu. Byli lekarzami z powołania i postanowili, że tam, gdzie elfy idą, z pewnością przyda się pomoc medyczna. Ramię w ramię z nimi szedł młody mężczyzna o blond włosach - Adan, bliski znajomy Endoriila. Jego brat, Wesley, nie rozważał nawet dołączenia do marszu. Znalazł pasję i sens życia, które stanowiła dla niego praca u Sabjorna przy produkcji miodu pitnego oraz udziały w karczmie "Puszcza". Adan takiego celu nie miał, więc chwycił tobołek, zardzewiały miecz z Laanterii oraz jedną z książek z biblioteczki Ri i ruszył do Valenwood, jak gdyby nigdy nic.

*

Wiele mil na południe Faridon gnał ku granicy, by wypełnić rozkazy.

III

Cholera - myślał Endoriil, obgryzając kość z resztek mięsa i rzucając ją w ognisko. Wstał od grupy matek z dziećmi, przy których siedział, upewniając je w tym, że podjęły dobrą decyzję. Pożegnały go uprzejmie ciesząc się, że jeden z liderów, z którymi na co dzień nie miały kontaktu, zaszczycił je swoją obecnością - bo tak to odbierały. Stał się bardzo szanowaną osobą, szczególnie w tym gronie. Ci, którzy krzywo patrzyli na jego wyprawę do Valen w przeważającej części zostali na podgrodziu. W drogę ruszały elfy, które mu ufały, niektóre wręcz idealizowały i miały za faktycznego lidera. W tym ostatnim utwierdzał ich fakt, że Darelion jechał przodem wraz ze swoją grupą. Była to praktyczna decyzja z czysto strategicznego punktu widzenia, ale proste elfy widziały to inaczej: Endoriil z nimi był, a Darelion oddzielił się.

Po krótkim spacerze w tę chłodną i ciemną noc przystanął na niewysokim pagórku i spojrzał na dziesiątki ognisk, mniejszych i większych, rozświetlających równinę. Bosmerowie spożywali kolację, dość obfitą. Czwarty dzień marszu był trudny, więc zatrzymali się dwie godziny przed zmrokiem, by lepiej wypocząć. Decyzja o wydaniu większej porcji posiłków została podjęta przez samego Endoriila. Chciał podreperować morale, bo widział, że rodacy zaczynali się męczyć, a droga przed nimi była naprawdę długa. Nagle obok niego stanął stary Granos. Przyglądali się razem wielkiemu skupisku światełek, które wyglądało jak odbicie gwiazd nocnego bezchmurnego nieba na płaskiej tafli jeziora.
- Nie wyraziłeś swojego zdania - zaczął Endoriil. - Wtedy, jak się naradzaliśmy. Milczałeś. A ty rzadko milczysz, Granosie.
- Wpływu na decyzje i tak nie miałem. Kto by słuchał starego, chorowitego elfa.

Endoriil uśmiechnął się z niedowierzaniem. Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, jak wielkim posłuchem cieszy się Granos wśród wielkiej liczby Bosmerów, szczególnie tych religijnych. Wiedział też, że stary elf też o tym wie. Tym mocniej dziwiły go przewrotne słowa starca, bo był niemal pewien, że wsparcie Granosa sprawiłoby, że nawet ci, którzy zostali ruszyliby z nimi. W przeciągu całego czasu spędzonego na podgrodziu Endoriil zauważył, że Granos do wszystkich odnosi się z pewnego rodzaju wyższością, mając ich za potrzebujących jego pomocy. Na każde pytanie odpowiadał, na każdy problem coś poradził, ale zawsze dawał odczuć drugiej stronie, że niewiele znaczy przy nim. Ta dwójka bardzo rzadko ze sobą rozmawiała i jeśli Granos uważał go za półgłówka, to Endoriilowi nie bardzo to przeszkadzało. Problem w tym, że nie miał pojęcia, co brodaty elf o nim myśli. Starzec sprawiał wrażenie poczciwego i dysponującego sporą wiedzą, ale nie raz i nie dwa wykorzystywał ją w sposób, który trudno uznać za odpowiedni. Często przyjmował dary w złocie, co sprawiło, że woodmerczyk był zdziwiony. Jako tak stary elf, który szczyci się przestrzeganiem Zielonego Paktu i znajomością wszelkich tradycji religijnych i plemiennych Bosmerów, nie powinien był tak cieszyć się brzęczeniem monet. W ciągu ostatnich miesięcy Endoriil zaobserwował kilka takich dziwactw, a Baelian i Neven opowiedzieli mu o wcześniejszych. Granos był zagadką, ale poza Endoriilem nikt zdawał się tego nie dostrzegać.

- Co planujesz, wodzu? - spytał Granos i popatrzył prosto w oczy rozmówcy.
- Nigdy nie nazywałeś mnie wodzem.
- Bo wcześniej nim nie byłeś. Ale teraz stałeś się nim i sporo zrobiłeś, żeby tak właśnie się ułożyło.
- Co masz na myśli? Że miałem na celu objęcie władzy?
- A nie? - Granos przechylił głowę i nieładnie się uśmiechnął. - Wszystko, co do tej pory zrobiłeś, na to właśnie wskazuje. Chcesz obalić Dareliona, prawda? Uważasz, że nie nadaje się na wodza, tak?
Endoriil zmarszczył brwi i zastanawiał się, jaki ukryty cel może mieć starzec. Bo w tej chwili założyłby się z każdym, że za tymi słowami kryje się coś więcej.
- Nie chcę go obalić - odrzekł po chwili namysłu. - Moim celem była poprawa jakości życia naszych rodaków...
- A teraz? Co jest twoim celem?
- Myślę, że słyszałeś wszystko jeszcze na podgrodziu. Idziemy do Valenwood, żeby stanąć u boku naszych braci i sióstr. Idziemy, żeby wyrzucić z naszego kraju Altmerów.
- Ale co jest twoim osobistym celem? Co chcesz osiągnąć jako Endoriil?
Woodmerczyk znów zmarszczył brwi i odbił pytanie:
- A co ty chcesz osiągnąć, pytając mnie o takie dziwne rzeczy?
- Ja jedynie dbam o prosty lud, który za tobą idzie.
- Tak, dbasz - prychnął Endoriil, nie mogąc się powstrzymać - za pieniądze, które mogliby wydać na chleb dla swoich dzieci.
Granos puścił tę uwagę mimo uszu.
- Chcesz podbić puszcze i ogłosić się królem, prawda? - spytał Granos.
- Co za nonsens. Jeśli uważasz, że pałam żądzą władzy, to nie masz racji, a teraz pozwól, że opuszczę cię. Jest parę spraw, które potrzebują mojej uwagi.

Granos nie odpowiedział na pożegnanie, wciąż przyglądając się nieregularnemu zbiorowisku ognisk na równinie przed nim. Zmarszczył czoło i zanurzył się w myślach.

-----------------------------------------------
Zachęcam do komentowania, a spis treści znajdziesz TUTAJ

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz