piątek, 4 marca 2016

TES "Taki Los" - odcinek XXIX

THE ELDER SCROLLS
TAKI LOS

ODCINEK XXIX

KORONACJA

Poprzedni - Następny

I

KRONIKA POWSTANIA BOSMERSKIEGO
KORONACJA
OSTATNI MIDDAS MIESIĄCA PIERWSZE MROZY, 206. rok

Po bitwie o Arenthię cały kraj leśnych elfów dowiedział się o wybuchu Powstania wymierzonego w rządy Altmerów w Valenwood. Zwycięskie starcie było zaledwie początkiem, ogłoszeniem wszem i wobec, że Bosmerowie ruszają do walki o wolność. Jednak tak formułowane hasła, choć bardzo chwytliwe i pięknie brzmiące, nie wystarczą, by prowadzić wojnę na skalę, która była potrzebna przywódcom Powstania. Marek Verre i Endoriil zdawali sobie sprawę z tego, że potrzebują sojuszników. Tuż po bitwie odbyli spotkanie z elfami z innych dużych miast kraju. Yorath i Riordan - odpowiednio z Elden Root i Silvenaar - zgłosili swój akces, ale dopiero, gdy Armia Północna Altmerów opuści okolicę Silvenaar. To jednak wciąż było za mało i Marek Verre, w tajemnicy przed wspólnikiem, od kilku miesięcy prowadził poszukiwania członka dynastii Camoranów - legendarnego rodu bosmerskich królów. Zdawał sobie sprawę, że znalezienie prawowitego króla przysporzyłoby im wielu zwolenników w całym państwie. Nikt nie mógłby posługiwać się propagandą, twierdzić, że są zwyczajną bandycką rebelią, która chce gwałcić i rabować. Mer szlachetnej królewskiej krwi sprawiłby, że już teraz, na początku, kiedy przyciągnięcie do siebie jak największej liczby ochotników było priorytetem, mogliby znacząco zwiększyć swoje szanse na sukces. Poza tym armia Endoriila zwyczajnie potrzebowała uzupełnień i świeżych żołnierzy. Marek Verre liczył na to, że koronacja odnalezionego potomka Camoranów sprawi, że Bosmerowie ustawią się w kolejkach do punktów werbunkowych. Przed Powstaniem wybuchło wiele mniejszych buntów, ale były szybko tłumione przez Altmerów. Verre był dobrym obserwatorem, wyciągał wnioski z tych porażek, więc zdawał sobie sprawę z tego, że musi uderzyć w najbardziej patriotyczną nutę. Znalazł zatem króla dla puszczy Valen i wszystkich jej mieszkańców. Wybrańcem był młody chłopak o imieniu Eplear, który całe życie spędził na odludziu razem ze swoją strażą, która od wielu lat strzegła go, a wcześniej jego rodziców. Chłopiec ten był nieśmiałym, lecz poczciwym podlotkiem, który przede wszystkim nie chciał zawieść wielkich oczekiwań, jakie nagle na niego spadły. Wyciągnięto go z gęstego lasu i bezstresowego życia, by zrzucić na jego barki ciężar i nadzieje całego kraju. Przybył do Arenthii wraz ze swoją żoną - Aurelią, jego rówieśniczką - oraz połową Straży Królewskiej, bo tak się sami nazywali, pod przywództwem giganta Allena.

Marek Verre liczył na to, że wiek i podatność młodego króla na wpływy sprawi, że będzie go można ukształtować tak, jak szlachcic sobie tego zażyczy. Marek nie zamierzał oddawać władzy w ręce chłopca. Na razie Eplear miał być "sztandarem", który przyciągnie legiony elfów, by walczyć za kraj. Do czasu ostatecznego pokonania Altmerów decydujące zdanie w większości kwestii militarnych miał mieć Endoriil i jego najbliżsi doradcy. Sprawy ekonomiczne i społeczne były odpowiedzialnością Marka i Maela Verre. Riordan i Yorath zagwarantowali sobie prawo do zasiadania w Radzie Powstania. Pierwsze jej spotkanie było zaplanowane po bitwie, która nieuchronnie się zbliżała. Niespełna dziesięciotysięczna armia Altmerów stacjonowała zaledwie trzy dni drogi od Arenthii i jej dowódca lada dzień miał się dowiedzieć o sukcesie Bosmerów. Endoriil był w pełni świadomy, że wróg postara się, by odpowiedź była miażdżąca.

Należy więc zaznaczyć, że choć kształtowanie króla i stopniowe przekazywanie mu władzy mieściło się w odległych planach Marka Verre, to przez najbliższe miesiące, a może nawet lata po koronacji chłopak miał być raczej przedmiotem, a nie podmiotem rządów. Na czas walki miał trwać tylko przy boku szlachcica i Endoriila, by budować morale rodaków i uczyć się.


Fragment z Kronika Powstania Bosmerskiego, Ri'Baadar al'kefir an'Ulmin nasto'Goor.

II

- Wciąż nie mogę w to uwierzyć - powiedział Neven, stając obok Endoriila w tłumie innych elfów zebranych pod Świątynią Y'ffre. - Będziemy mieć króla. Prawdziwego króla. Będziemy... Państwem.
Endoriil lekko się uśmiechnął i rozejrzał się jeszcze raz. Plac przed Świątynią był zatłoczony do granic możliwości. Żołnierze kilku stacjonujących w mieście kompanii zmieszali się z mieszkańcami i stali ramię w ramię, spoglądając w górę, na sam szczyt schodów, który w tej chwili był pusty. W oknach niewysokich kamieniczek, okalających plac ze wszystkich stron, powiewały zielone tkaniny; flagi, szale, a nawet zwykłe koszulki. Zieleń, naturalny kolor Bosmerów, znów dominowała w Arenthii.
- Wiedziałeś o tym? - spytał Neven.
- Hm? - ocknął się jego rozmówca.
- No, że króla będziemy mieć.
- Ach... Dowiedziałem się niedawno.
- I co o tym myślisz?
- Potrzebujemy tego - mówił Endoriil, patrząc na boki, na balkony kamienic, na które wdrapywały się młode i zwinne elfy, by lepiej widzieć nadciągające wydarzenia. - Wszyscy tego potrzebujemy. Widzisz ten entuzjazm? Podobno całe miasto szalało i całą noc wino lało się strumieniami po tym, jak Darelion i jego jazda wjechali triumfalnie do miasta i zajęli Pałac.
- Żałuję, że tego nie widziałem - odrzekł Neven, ale wcale nie wydawał się smutny.
- Miałeś ręce pełne roboty. - Endoriil schylił się w stronę przyjaciela i mówił szeptem: - Jak było we Frangeldzie? Jak nasi rodacy? Opowiedz pokrótce, jak wam poszło.
Obaj merowie dotarli do miasta zaledwie kilka godzin wcześniej; Endoriil ze spotkania z możnymi, a Neven z Frangeldu, gdzie odprowadził wszystkich cywili, których przywiedli tu aż ze Skyrim. Zorganizował pierwsze prace, ale, jak sam właśnie przyznawał, nie było tego tak wiele.
- To miejsce, o którym mówiłeś - mówił, chwytając od jakiegoś przechodnia kubek z winem i biorąc łyka. - Dotarliśmy tam bez problemów. To musi być bardzo stara osada. Znaleźliśmy tam kilkunastu Latamejów. Wiedzieli o sojuszu między tobą i Manną, przyjęli nas godnie. Pokazali, co i jak. Powiem ci szczerze, że jakby to troszkę doszlifować, to będzie z tego całkiem niezłe miasteczko.
- To chyba Manna mocno ich zagoniła do roboty, bo jak ja tam byłem te parę miesięcy temu, to wrażenia miałem raczej kiepskie.
- Może dlatego, że nas zaprosili na kolację, a ty miałeś być kolacją.
Rozmowa trwała, a plac był już zagęszczony w takim stopniu, że trudno było się poruszyć. U stóp samej Świątyni, na samym szczycie schodów, pojawiły się dwie postacie w długich szatach. Byli to młodzi kapłani, którzy wystawili na widoku duże drewniane krzesło.
- No i co jeszcze? - dopytywał Endoriil. - Bałem się, że jak usłyszą o zdobyciu miasta, to wszyscy będą chcieli pójść z tobą. Ilu poszło?
- To właśnie jest ciekawe, bo ledwie garstka. Posłuchali cię. Mówiłeś, że potrzebujemy bazy na wypadek porażki, to zostali i po prostu ją budują. Sam się dziwiłem, ale poza Granosem i kilkoma innymi osobami cała reszta została i współpracuje z Latamejami. Wolałem, żeby staruszek tam został, ale jakoś bardzo chciał tu przyjechać. Mówił, że żołnierzom przyda się jego gadanie. Wiesz, jaki on jest.
- Yhm - przytaknął Endoriil. - To kto tam teraz rządzi?
- Tak naprawdę to Latamejowie, ale sporo do powiedzenia ma też żona Dareliona, Ellen. Widocznie poczuła się odpowiedzialna. A może musiała, bo wszyscy patrzą się tam na nią jak na autorytet jakiś. Dopiero się dowiedziałem, że mocno pomagała wszystkim na Podgrodziu. Merowie ją szanują.
- Dobrze. Nawet bardzo dobrze.

Dwie młode elfki stanęły obok nich, robiąc sobie przerwę w przebijaniu się bliżej podnóża schodów. Stawały na palcach, lekko podskakiwały, aby zobaczyć jak najwięcej. Rozmawiały przy tym.
- Myślisz, że będzie ten, co na tej paradzie prowadził jeźdźców? - mówiła śliczna blondynka w zwiewnej i bardzo prostej sukience.
- No, ja myślę! - odparła druga, brunetka o krótkich włosach. Chichotała. - Taki dzielny i taki przystojny! Ciekawe, czy ma jakąś dziewczynę, co?
Mężczyźni milczeli, patrząc sobie w oczy i z trudem powstrzymując komentarze.
- To był chyba jakiś ważny dowódca naszych, jak myślisz? - spytała blondynka.
- No, ja myślę! Pierwszy wjechał do miasta i zajął Pałac Namiestnikowski! Musi być bardzo ważny.
- Ważny i przystojny, no idealna partia!
- Ej, ej, przecież ty kręcisz z synem karczmarza, tego z "Pod Lisem".
Blondynka rozmarzyła się i po chwili chciała odpowiedzieć, ale dostrzegła Nevena, który nadął policzki do granic możliwości, powstrzymując śmiech.
- A ty coś taki czerwony? - spytała w końcu. - Czemu ty się nie zaciągniesz, hm? Tylu dzielnych chłopców walczy za nas, a wy tu co?
Rzuciła wzrokiem na niepozornie wyglądającego Endoriila. Jego zbroję czyścił teraz jeden z młodszych żołnierzy Korpusu, więc na plac przyszedł w zwykłej szarawej koszuli.
- Nie każdy może być bohaterem - dodała jej czarnowłosa koleżanka. - Nie każdy do wielkich czynów się urodził i nie każdemu staje odwagi! A ten na koniu, oj, jaki on musi być odważny.
- Oj, musi, musi.
Neven i Endoriil spojrzeli sobie w oczy i zgodnie się roześmiali.
- Kto by pomyślał - powiedział cicho Neven i wziął głęboki oddech. - Kto by pomyślał... Jeszcze rok temu, kiedy ganiałem za brudną gęsią ze złamanym skrzydełkiem. Jakby mi ktoś powiedział, że za rok od wtedy będę tu... I w tej roli, w jakiej jestem, jaką mi dałeś... Nie uwierzyłbym, przyjacielu. To się nie mieści w głowie.

Endoriil nie odpowiedział. Skinął tylko głową i przestraszył się lekko, bo blondynka właśnie pisnęła z zachwytem. Okazało się, że Darelion wjechał właśnie z bocznej uliczki na plac. Oczywiście konno. Uśmiechał się szeroko i odwzajemniał radosne pozdrowienia mieszkańców. Nie musiał trzymać wodzy, bo koń, jeden z tych podarowanych Bosmerom przez Astarte, prowadzony być nie musiał - był świetnie wyszkolony.
- To on! To on! - krzyknęła elfka. - Ach, jaki on piękny. I mówiłam, że ważny, bo zobacz. Konia daje pachołkowi i idzie w górę po schodach.
- A po co on tam? - spytał szeptem Baelian, który nagle stanął za plecami kolegów. - Wybaczcie, że się spóźniłem. Przypominałem sobie kilka knajp. W sensie, wiecie no, degustowałem. Ale to miasto się zmieniło przez te dwa lata! Mają być kapłani, chłopak i Marek Verre, tak? A w ogóle to dlaczego ty tam nie stoisz?
- Daj spokój - odpowiedział Endoriil. - Spaliłbym się ze wstydu. Widzisz ten tłum?
- Stary, dwa dni temu dowodziłeś tysiącami zakapiorów w wielkiej bitwie, a teraz boisz się radosnego zgromadzonka?
- Hej, piękne panny! - Baelian zakrzyknął radośnie do stojących obok dziewczyn, ale te nie zwróciły na niego uwagi. Były zapatrzone w stojącego przy wejściu do świątyni Dareliona. Patrzyły na niego jak w posążek jakiegoś bożka.
Obok Dareliona stało dwóch kapłanów. Chwilę później pojawili się elegancko ubrani Marek i Mael Verre. Tłum mocno się ożywił. Merowie pozdrawiali Marka serdecznie, a on stał na górze z błogim uśmiechem na ustach.
- Nigdy nas nie zdradził! - krzyczał jakiś starszy elf. - Nigdy! Kochamy cię, Marku! Dziękujemy!
Po kilku chwilach okrzyki ucichły i znów zapanował ogólny zgiełk. Dziewczyny wpatrywały się w każdy krok Dareliona, a Baelian stanął między przyjaciółmi i objął ich ramionami. Jego oddech był mocno nieświeży.
- Piłeś na służbie, żołnierzu? - spytał Endoriil, udając powagę.

Przez chwilę Baelian nie wiedział, co odpowiedzieć. Endoriil nie był już jego kolegą z Podgrodzia, z którym czasem ruszali na polowania. Teraz był jego przełożonym i w sumie miał prawo egzekwować pewne rzeczy. Zanim Baelian wymyślił jakąś odpowiedź, Endoriil prychnął śmiechem i poklepał go po plecach.
- Oj, też bym się w końcu napił - dodał rozmarzony.

III

Dzieci siedziały na balkonie na drugim piętrze kamienicy. Machały nóżkami ze zniecierpliwieniem. Pod nimi gęstniała istna rzesza merów, falująca i żywa niczym lekko wzburzona tafla wody. Mahon i Melvin, dzieci miejscowego kupca, nigdy nie widziały takich tłumów, chociaż w Arenthii mieszkali od urodzenia. Byli bliźniakami, mieli po dwanaście lat. Powinni dziś pomagać ojcu na targowisku, ale kiedy ten zorientował się, że wszyscy poszli pod Świątynię, puścił dzieciaki wolno zaznaczając, żeby od razu po uroczystości wrócili do niego, bo zacznie się ruch. Chłopcy wdrapali się na cudzy balkon po pnączach, które obrastały wszystkie kamienice. Obok nich stała gospodyni, młoda elfka z niemowlęciem, ale nie wyganiała ich. Dała im po kilka cukierków i stanęła nad nimi, wpatrując się w punkt przyciągający uwagę wszystkich.
- A proszę panią - pytał jeden z chłopców - a czy ten król to wygoni Altmerów od nas? Ale tak na dobre?
- Oby... - odrzekła poważnie młoda matka, spoglądając z troską na swoją córeczkę. - Oby. Za dużo się już wycierpieliśmy.
- A czy pani widziała już jakiegoś króla, proszę panią?
- Nie, chłopcy, nigdy nie widziałam króla. W Valenwood już dawno nie było prawdziwego króla.
- Aha.

Młode urwisy nie miały świadomości, w jak ważnym wydarzeniu uczestniczą. Nie mogły wiedzieć, że za sto lat, gdy ich rozmówczyni nie będzie już na świecie, a sami będą już u jesieni swego istnienia, rodacy będą ich prosić o opowiedzenie wydarzeń z tego właśnie  dnia. Z dnia, który przeszedł do historii Valen. Teraz jeden z chłopców dłubał w nosie, a drugi złapał mały kamyk i rzucił na głowę łysawego elfa dwa metry pod nimi. Zniesmaczona ofiara spojrzała w górę i pogroziła palcem.
- A nasz tata mówi, że ciężkie czasy teraz będą. A pani też tak myśli? - pytali dalej.
- Noc jest najczarniejsza przed świtem - cicho odrzekła dziewczyna, nucąc kołysankę do ucha swojej córki. - Nie bójcie się. Bądźcie odważni.
- Jak Demon z Frangeldu? - spytal Mahon i złapał gałązkę porastającą balkon. Ułamał ją i zaczął machać udając, że to miecz.
- A to naprawdę jest taki demon, proszę panią? - spytał jego brat.
- Nie wiem. Ale może naprawdę potrzeba nam demona, żeby na zawsze wyrzucić stąd Altmerów.

*

Na szczycie dwaj kapłani chwycili cienkie aluminiowe talerze i uderzali w nie metalowymi łyżkami. Echo rozchodziło się po całym placu, a zgiełk błyskawicznie ustał. Duchowni stali po dwóch stronach zwykłego, choć dość dużego, drewnianego krzesła. Po ich prawej stali Marek i Mael, nieco z tyłu byli Darelion i Daren, który, w przeciwieństwie do swojego przyjaciela, czuł się bardzo nieswojo i było to można dostrzec. Rozglądał się dość nerwowo i był przytłoczony zainteresowaniem. Endoriil, Neven i Baelian stali w tłumie obok zapatrzonych w Dareliona dziewcząt. W końcu metaliczne echo umilkło, a na szczyt schodów wszedł Rowan - Najwyższy Kapłan Świątyni Y'ffre. Zwierzchnikiem wszystkich duchownych w Valen był jego odpowiednik w Silvenaar i to on dostąpiłby zaszczytu poprowadzenia tej uroczystości, ale Karak, który pełnił tę funkcję przez ponad dwieście lat, został zamordowany przez Altmerów na samym początku czystek, gdy głośno sprzeciwiał się tym działaniom. Następcy nie wybrano.
- Ależ on przystojny! - znów pisnęła blondynka, oceniając urodę Dareliona.
- Chwała Y'ffre - powiedział donośnym głosem Rowan i uniósł otwartą dłoń, pozdrawiając wiernych. Wyszywane złotą nicią wzory na rękawie mieniły się w blasku słońca, wyglądającego zza sunącej wolno po niebie chmury.
- Chwała! - odkrzyknęły tysiące Bosmerów.
A był w tym krzyku wielki entuzjazm, bowiem zabrzmiał on pierwszy raz od ponad trzech miesięcy, kiedy to Altmerowie zakazali nie tylko celebrować najstarsze bosmerskie święto poświęcone właśnie Y'ffre, ale też zamknęli Świątynię dla wiernych, a samym kapłanom zafundowali nic innego jak areszt domowy w marmurowych murach budowli.
- Chwała Y'ffre! - krzyknęły dzieci z balkonu, krzyknął Endoriil i Neven. Po pijacku wydarł się Baelian. Krzyknęła szwaczka, myśliwy, który niósł futra na sprzedaż. Krzyknął Darelion, myśląc o swojej żonie i ukochanej córce.
- Chwała Y'ffre! - krzyknął karczmarz z knajpy "Pod Lisem", krzyczał stojący w cieniu Mahir, jeden z ostatnich merów z plemienia Yvanni, który był wykonawcą zbroi Endoriila. Krzyknęła Manna i Saleh, którzy stali gdzieś w tłumie po drugiej stronie placu. Krzyknął chłop Barten i jego żona, którzy przybyli do miasta, by kupić zapasy na zbliżające się chłodne miesiące.
- Chwała Y'ffre! - krzyknął Granos, stojący na dole, przy pierwszych schodkach. Krzyknął Sarudalf, białowłosy elf, poprawiając opatrunek na swojej ranie, bo okrzyki dochodziły i do szpitala,  w którym się kurował. Krzyknęła Neafel, ze strzałą na cięciwie swego łuku, stojąc na murze i czujnie wypatrując wroga.

Z wnętrza świątyni wyszedł łysy gigant, którego Endoriil zdążył już poznać. Za nim weszła dwójka dzieci, bo takie odnoszono wrażenie, patrząc na te postacie z dalszej odległości. W zielonej sukni kroczyła młoda Bosmerka o podłużnej twarzy i niezwykle długich szpiczastych uszach.
- Królowa... - westchnęła z zachwytem krótkowłosa brunetka, opierając się o ramię Baeliana.
Dziewczyna miała wianek w swych czarnych, niezwykle długich, kręconych włosach. Kwiaty w różnych kolorach zdobiły jej głowę, gdy stąpała ostrożnie. Nie chciała się przewrócić - Endoriil to widział. Bardzo się stresowała. Trzymała mocno ramię młodego chłopca, szesnastoletniego mera, który uosabiał teraz nadzieje tysięcy elfów zgromadzonych na placu i wielu, wielu tysięcy im podobnych, rozsianych po całym kraju.
- Biedny chłopak... - powiedział Endoriil.
- Słucham? - odrzekł wąsaty starszy elf, stojący przed nim.
- Nic, nic.

Eplear miał na sobie ciemnozielony strój, który sprawiał wrażenie czarnego, gdy słońce chowało się za chmurami. Szedł niepewnie i trudno było stwierdzić, kto dla kogo jest oparciem. On dla dziewczyny, czy ona dla niego. Młody mer stanął w końcu przed Rowanem, a jego żona Aurelia ucałowała  policzki męża i stanęła obok Marka Verre, który skłonił głowę, wyrażając swój szacunek dla przyszłej królowej. Ciszę panującą na placu przerywały tylko ptaki przesiadujące na gałęziach drzew. Ze Świątyni wyszedł czwarty kapłan, niosąc czerwoną poduszkę, na której spoczywała hebanowa korona. Z pozoru skromna, ale na jej przedzie zatopiony był imponujący diament, który nawet z tak wielkiej odległości wywołał zachwyt ludu.

Potomek dynastii Camoranów nie bardzo wiedział, co teraz, więc Rowan delikatnie pchnął go w stronę krzesła, na którym chłopak usiadł. Wtedy Najwyższy Kapłan chwycił hebanową koronę i stanął na wprost ludu, unosząc ją wysoko w górę. Wszystkie oczy na placu skupione były teraz na jego dłoniach i przedmiocie, który trzymał i który symbolizował teraz odzyskanie czegoś, co zostało im odebrane.
- Oto Eplear, król nasz - rzekł powoli Rowan, nie opuszczając korony. - Rządzić będzie w imieniu was wszystkich i z błogosławieństwem pana lasów naszych, Y'ffre. Niech ruszą wieści do wszystkich stron świata, że Valenwood znów ma króla, który los swoich rodaków i kraju swego mieć będzie za rzecz najważniejszą. Oto król nasz, Eplear II Camoran.
Rowan odwrócił się w stronę siedzącego na skromnym drewnianym tronie chłopca. Powoli nałożył na jego głowę koronę. Spojrzał w stronę placu pełnego merów i krzyknął:
- Niech żyje król!
- Niech żyje! - i krzyknęli wszyscy jak jeden mąż, niektórzy ze łzami w oczach. - Niech żyje! Niech żyje! Niech żyje!
Ogólna radość została przerwana przez Marka Verre, który podszedł do Epleara i położył mu dłoń na ramieniu. Rowan uniósł ręce, by uciszyć tłum.
- Król chce przemówić! - krzyknął Marek Verre. - Pierwsze decyzje już zapadły. Oto jedna z nich.
Gdy w końcu zapanowała zupełna cisza, Eplear wstał i spojrzał najpierw na Allena, potem na Marka Verre. Szlachcic skinął głową. Lud chciał słuchać swojego króla.
- Niech... - Eplear mówił drżącym głosem, ale po chwili poczuł odwagę, gdy Aurelia podeszła i chwyciła go za dłoń. Wstał i kontynuował już nieco pewniej: - Niech wystąpi Endoriil z Woodmer!
Starał się wykrzyczeć imię, lecz głos lekko mu się załamał, ale merowie się tym nie przejmowali. Mieszkańcy miasta znali rdzawowłosego elfa tylko z legendy. To on miał podpalić altmerski dąb, który płonął nawet w tej chwili. Wielu się go bało. Inni nie wierzyli, że w ogóle istnieje.
- Demon z Frangeldu... - Zaniepokojone głosy mieszczan zaczęły dominować
Neven i Baelian spojrzeli na zaskoczonego Endoriila. Na szczycie schodów Eplear szukał wzroku Marka Verre, który ponownie skinął głową, tym razem uśmiechając się.
- Coś mówiłeś o spaleniu się ze wstydu - powiedział Neven, delikatnie popychając przyjaciela w przód. - Idź śmiało.
Ruszył. Powoli, bo inaczej nie mógł. Najpierw delikatnie przecisnął się obok elfek, które na moment przestały zachwycać się Darelionem.
- Ach, gdzie ty się pchasz? - spytała jedna z nich.
Miał problem, żeby przejść przez gęsty tłum, ale tylko przez chwilę. Z każdej strony nadciągnęli merowie, których znał z widzenia. Jego żołnierze. Wielu z nich było na placu, a teraz stanęli przed nim i stworzyli wąski szpaler, którym szedł swobodnie przez kilka ostatnich metrów. Dwie dziewczyny otworzyły szeroko usta.
- To... To on? - spytała jedna retorycznie. - To przecież on.

Wszyscy zgromadzeni patrzyli na jednego z nich. Elfa w szarej koszuli, który został wezwany przez króla, a którego sami kojarzyli tylko z opowieści. Przedarł się w końcu i szedł w górę schodów.
- Cholera, strasznie ich dużo, a wszyscy się na mnie gapią - pomyślał i doszedł do wniosku, że Eplear wcale nie wypadł tak źle. - Nie przewrócił się. I ja też nie mogę się przewrócić.
Kiedy Endoriil, nie przewróciwszy się, doszedł na szczyt i stanął naprzeciw króla Epleara II Camorana, przy Marku Verre stał kolejny kapłan z czerwoną poduszką, na której spoczywała hebanowa buława. Dopiero teraz Endoriil zorientował się, o co chodzi. To oficjalne - pomyślał. Jestem...
- Endoriilu... - powiedział Eplear, ale słowa ugrzęzły mu w gardle.
Chwilę niezręcznej ciszy przerwał Marek Verre, chwytając buławę i stając przed Endoriilem.
- Król puszczy Valen, Eplear - szlachcic mówił głosem wzniosłym i donośnym - mianuje niniejszym Endoriila, syna Endonalla z klanu Woodmer, komendantem Powstania Bosmerskiego, wodzem swojej armii. Armii, która odzyska to, co zostało nam w zdradziecki sposób skradzione i pomści tych, którzy zginęli z ręki wroga.
Wyciągnął dłoń z buławą w stronę Endoriila, a ten niewiele myśląc chwycił ją i stanął bokiem do tłumu. Kilkudziesięciu żołnierzy, którzy przed chwilą formowali szpaler, zaczęło krzyczeć:
- En-do-riil! En-do-riil! En-do-riil!
Tłum podchwycił, a imię na pierwszy rzut oka niepozornego, rdzawowłosego Bosmera niosło się po mieście i okolicznych lasach. Po raz pierwszy, ale nie ostatni.

-----------------------------
Spis treści znajdziesz TUTAJ

8 komentarzy:

  1. Ten komentarz został usunięty przez administratora bloga.

    OdpowiedzUsuń
  2. Dikajos? Tutaj Olgjerd, z forum. Przepraszam za komentarz niezwiązany z opowiadaniem, ale sprawa jest ważna. Czy tylko mi nie działa forum Skyrima i w ogóle cały gamewalk? Jeśli zobaczysz ten komentarz, to odpisz.
    Nie zaprzepaścimy (ja na pewno nie zaprzepaszczę) tych wszystkich znajomości, jakie tam zawarliśmy.
    Jeśli problem nie dotyczy tylko mnie, będzie to już druga awaria tej sieci. Z powiązanych stron działa jedynie elex.info, która rok temu podała informację o awarii. Jak na razie, nic tam nie ma.
    Na pewno można jeszcze złapać Astrate i Neafel, bo mają swoje blogi.
    ---
    Kurczę, ale spanikowałem, a nie wiem nawet, czy to tylko mój problem, czy problem globalny. Niemniej jednak będę często zaglądał, czy odpisałeś, niezależnie od tego, ile czasu minęło od napisania tego komentarza, na wypadek, jakby gamewalk już nie wstał.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie tylko Tobie. Kilka miesięcy temu, tak jak mówisz, sytuacja była podobna. Niestety to forum powoli wymiera, bo podobno brakuje już ludzi, którzy by je ciągnęli do przodu. I pewnie to też powód tego, co się dzieje. Ostatnio po 2-3 dniach forum wróciło, potem zaatakował jakiś haker... Mam szczerą nadzieję, że wróci, ale kto to wie :(

      Usuń
  3. Jakby coś, to się złapiemy na mailach, a póki Elex.info.pl dycha (a dycha jeszcze), jest szansa na jakieś informacje przynajmniej. W ostateczności można spróbować jakoś się skontaktować z Macrentofethem, redaktorem stamtąd i użytkownikiem forum.
    Do Astarte nie ma innego kontaktu jak przez komentarze na blogu, już zabieram się za pisanie. Blog z opowiadaniem Neafel chyba padł, więc...

    Olgjerd

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja do Astarte mam GG, czasem gadaliśmy o opowiadaniach. Liczę na to, że forum wróci, no ale jak nie, to trzeba będzie poszukać innego. Chociaż fora ostatnio jakby ogólnie słabo się mają.

      Usuń
  4. To...
    To nie wiem, fajnie. Jak nie będzie info o naszym forum, to pogadamy i znajdziemy inne
    Olgjerd

    OdpowiedzUsuń
  5. Dikajos, forum już jest.
    Olgjerd

    OdpowiedzUsuń