niedziela, 28 grudnia 2014

TES - "Taki Los" - odcinek XI

TAKI LOS

ODCINEK XI

                                                                    DARELION

Odcinki - Poprzedni - Następny
 I

Ogień w kominku niewielkiej chałupy na podgrodziu powoli przygasał. Elfka w szarej sukni chwyciła dwa kawałki drewna i dorzuciła je do na wpół zwęglonej reszty. Płomień buchnął w górę, pozwalając Endoriilowi rozejrzeć się po domostwie. Jego dwaj nowi znajomi, Baelian i Neven, nazywali to miejsce "zamkiem podgrodzia", co zupełnie kłóciło się z tym, co teraz widział. W środku pokrytego strzechą domu znajdowały się trzy pomieszczenia; główny pokój, w którym się teraz znajdowali, sypialnia i kuchnia połączona z jadalnią. Widział kilka glinianych dzbanów, dwa półmiski pełne owoców, skromne drewniane meble, w skrócie - nic imponującego, chociaż w porównaniu z resztą bosmerskiej osady i tak robiło wielkie wrażenie.  Elfka podeszła do siedzącego przy stole Endoriila i chciała nalać herbaty do ustawionego przy nim kubka, lecz mąż wstrzymał ją:
- Ellen, zostaw nas - powiedział, zmarszczywszy brwi i chwycił ładnie zdobiony kandelabr ze świecą. Następnie podszedł do jednej z szuflad i wertował jakieś dokumenty, przypuszczalnie listy. W kącie pomieszczenia od samego początku stał nieprzyjemny z twarzy Bosmer. Miał skrzyżowane ręce i wpijał w gościa swój podejrzliwy wzrok. Endoriil domyślał się, że jest kimś w rodzaju ochroniarza Dareliona.

Darelion - elf, z którym miał współpracować i który kilkadziesiąt minut wcześniej mógł stać się ofiarą zamachu, który Endoriil i jego nowi towarzysze udaremnili. Teraz, po kąpieli, ubrany był w zwykłą brązową koszulę, a jego wilgotne włosy opadały na ramiona, zostawiając mokre ślady na ubraniu. Przeglądał dokumenty w ciszy, upewniając się tylko, że jego żona poszła do kuchni.
- Miło was poznać - powiedział drętwo Endoriil, chcąc przełamać lody. - Niedawno tu przybyłem, ale od razu widzę, że sporo się dzieje.
- Milcz - przerwał mu Darelion. - Milcz. Nie wiem, kim jesteś, ale Y'ffre mi świadkiem, że zaraz się dowiem. Przysiągłbym, że znam twoje imię. Najpierw jednak powiedz mi, co wiesz o tym zamachu.
- Absolutnie nic - Endoriil rozłożył bezradnie ręce. - Byliśmy tak samo zaskoczeni jak ty. Na szczęście daliśmy im radę.

Darelion był roztrzęsiony, chociaż nie chciał, by to było widoczne. Próbował poskładać fakty do kupy. Był na spotkaniu z jarlem i królową Astarte, a chwilę po opuszczeniu miejskich murów ruszyli na niego mordercy. Ich cel był jasny - nie mieli go zastraszyć, nie mieli go okaleczyć, mieli go zabić i to publicznie, wysyłając innym wiadomość. Nie wiedział jednak, kto chce tę wiadomość dostarczyć i jak dokładnie ona brzmi, ale nie da się ukryć, że martwy lider bosmerskiego podgrodzia, wykrwawiający się w bramach Whiterun, zrobiłby wrażenie na wszystkich. Jego gość, nowo przybyły Bosmer o rdzawych włosach, był poza podejrzeniem - w końcu jego strzała uratowała życie Dareliona niemal w ostatniej chwili. Jednak od chwili usłyszenia jego imienia Darelion poczuł jakąś złość, dziwną, podświadomą. Wiedział, gdzie zajrzeć. Otworzył górną szufladę regału. Podczas wojny domowej w Skyrim nie był byle kim, a szanowanym posłańcem, sługą burmistrza Arenthii, osobą, która była odpowiedzialna za korespondencję i dostarczanie listów z północnego Valenwood przez Cesarstwo, aż po Skyrim. Nie była to może zaszczytna funkcja, ale miał dostęp do wielu informacji, z których niemal wszystkie przekazywano mu ustnie. Większość wiadomości wylatywała mu z głowy od razu po ich dostarczeniu, ale jeśli wieści w jakikolwiek sposób dotyczyły jego klanu - Hjoqmer - wtedy je spisywał i chował. Po chwili nerwowego przetrząsania szuflady znalazł to, czego szukał.

- Oto lista - powiedział, rozwijając nieco wyblakły zwitek papieru. - Aerkin, Marius, Valerian, Endoriil. Kojarzysz te imiona, przybyszu?
- Oczywiście, że kojarzę - odrzekł po długiej chwili przenikliwej ciszy. - To lista poruczników skazanych na śmierć przez Altmerów podczas ich przejęcia władzy w Woodmer, moim klanie. Jestem na tej liście. Skąd to masz?
Gbur spod ściany powolnym ruchem dłoni wyciągnął miecz do połowy pochwy, odbijając światło płomieni klingą. Stróżka potu ściekła po skroni Endoriila.
- To nie ja mam tu odpowiadać na pytania - odpowiedział Darelion i usiadł na krześle naprzeciw swego rozmówcy. - Ale myślę, że wystarczy, że powiem jedno. Jestem z Hjoqmer.
Endoriil przełknął ślinę. Klany Hjoqmer i Woodmer były rywalami. Konflikt między obiema grupami był tak stary, że nikt nie pamiętał już, o co dokładnie poszło, ale nienawiść to coś, co często przechodzi z pokolenia na pokolenie. Już od dziecka mówiono Endoriilowi, że Hjoqmer to wrogowie i nie można im ufać ani się z nimi bratać. Skąd on ma tę listę? - myślał. I co zamierza zrobić? Do jakich on doszedł wniosków? Z natłoku myśli wyrwał go głos Dareliona:
- Chyba kojarzysz... Na pewno kojarzysz, Woodmerczyku. Jak można nie kojarzyć. Nasi przodkowie wzajemnie się mordują od tysiąca lat, a może i dłużej. I wiesz, w sumie wrosło to w nasze klany, stało się czymś w rodzaju tradycji. W ostatnich latach ginęło mniej osób z obu stron. Nasza starszyzna myślała nawet o swego rodzaju sojuszu z wami. I wielu się z nimi zgadzało. Chcieliśmy wyciągnąć do was rękę. I jak odpłaciliście? No, powiedz, jak?

Mordem - odpowiedział sobie w myślach Endoriil. Ale to nie ja. Mój przyjaciel, Halen, przejął władzę w Woodmer, wymordował starszyznę, a mnie i pozostałych poruczników z listy chciał wygnać, a przynajmniej tak mówił. Altmerowie, z którymi się dogadał, mieli jednak inne plany - chcieli zabić myśliwych. Nie wszystko poszło jednak po ich myśli.
- To nie tak! - krzyknął. - Naprawdę nie tak!
- A jak?! - grzmiał Darelion, walnąwszy pięścią w stół. Złość w nim wrzała. - Martwi! Kobiety, dzieci, wszyscy! Ja i moja rodzina żyjemy tylko dlatego, że nas tam nie było! Misja dyplomatyczna do Skyrim, to mnie ocaliło! Mnie i kilku moich ziomków!
Na te słowa gbur spod ściany zacisnął mocniej pięść na rękojeści swego miecza. Wtedy z sypialni wyjrzała mała dziewczynka, kilkuletnia blondyneczka, mówiąc delikatnym głosikiem:
- Tato. Nie krzycz na pana. Nie lubię, jak krzyczysz.
- Ellen! - Darelion uniósł głos. Żona weszła do salonu. - Weź, proszę, Lamię na spacer. Nie chcę, żebyście tu teraz były. Daren - skinął głową w stronę gbura - pilnuj ich.
Żona i córka - kto by się spodziewał, myślał Endoriil, gdy został sam z gospodarzem. Ten Bosmer nawet nie wie, jakie ma szczęście, że jego najbliżsi przeżyli i są u jego boku. Po tym, co powiedział mu Faridon żona i córka to ostatnie, czego oczekiwał w domu Dareliona.
- Jeśli je tkniesz, zabiję cię - powiedział Darelion, odetchnąwszy głęboko. - Przysięgam na wszystkich bogów, zabiję. A teraz kontynuujmy...
Chwila ciszy przeciągała się. Endoriil nie miał pojęcia, co mówić. Jego rozmówca znów odetchnął i wstał od stołu. Ruszył w stronę kuchni.
- Wina? - spytał, ale wcale nie czekał na odpowiedź. Chwycił dwa kubki, spory dzban i wrócił do stołu, nalewając trunek dla obu.
Woodmerczyk chwycił gliniane naczynie i zwilżył gardło. Hjoqmerczyk zrobił to samo, wpatrując się w swego gościa. W końcu zaczął mówić:
- Długo mieliśmy was za bohaterów, was czterech z tej listy. Dotarły do mnie wiadomości... Byłem posłańcem, kurierem i koledzy przynosili mi wszelkie informacje na temat Hjoqmer, miejsca, gdzie się urodziłem i gdzie miałem zostać członkiem starszyzny, gdy nabędę doświadczenia w Arenthii. W końcu dostałem informacje o rzezi mojego klanu... Wśród tych strzępków informacji była lista nazwisk poruczników Woodmer, którzy sprzeciwili się rozkazom tego sukinsyna Halena. Byłeś na tej liście. Mieliśmy was więc za bohaterów, tych, którzy postawili się Altmerom i Halenowi, za co spotkała was kara, stryczek w lesie Frangeld. W związku z tym nasuwa mi się jedno, niezwykle ważne pytanie. Czemu żyjesz, kiedy nie powinieneś, Endoriilu? Czemu?

Endoriil jeszcze raz wychylił kubek z czerwonym winem, po czym odpowiedział:
- Frangeld. Na pewno znasz legendy. Byłem o krok od śmierci. Stamtąd się nie wraca, ale przeżyłem. To, co tam się działo... Słuchaj, nie jestem w stanie tego wyjaśnić. Wszyscy inni zginęli. Altmerscy żołnierze również.
- Chcesz mi wmówić - parsknął Darelion - że sam zabiłeś całą eskortę? Pluton egzekucyjny?
- To był las, nie śmiej się. Mówiłem, że trudno to pojąć. Do dziś nie rozumiem, co się stało. Co kilka dni dręczą mnie koszmary. Ciągle wraca w nim las, cmentarz, krzyki.
- Bujdy. Jesteś szpiegiem Altmerów? - gospodarz spytał wprost.
- Jak śmiesz tak mówić?! - teraz Endoriil się wzburzył. - Moja ciotka i jej dwoje dzieci zginęli w Woodmer podczas ataku Altmerów. Myślisz, że tylko Hjoqmer ucierpiało?! W Woodmer zginęły dziesiątki, może nawet setki. Wymordowali naszą starszyznę! Widziałem ciała z poderżniętymi gardłami. A Halen... Halen był moim przyjacielem. Prędzej sam bym się zabił, niż służył Dominium. Nienawidzę ich!
Darelion zamilkł na chwilę, przyglądając się oczom rozmówcy. Nie mógł się oprzeć wrażeniu, że nagle zmieniły barwę na głęboką czerwień.
- Teoria ze szpiegiem i tak nie trzyma się kupy - rzekł Darelion i ułożył sobie włosy w kuc, wiążąc je rzemieniem. Znów nalał wina. Woodmerczyk i Hjoqmerczyk zaczęli rozmawiać.

                                                                               *

Pełna sakiewka, którą znaleźli przy jednym z niedoszłych zabójców Dareliona, leżała na stole. Bosmer przyglądał się jednej z monet. Obaj w międzyczasie popijali wino.
- Te septimy są bite tutaj, w Whiterun. Mennica nowo założonego banku. Monety są równe, zupełnie nieoberżnięte...
Endoriil przyglądał się, ale nie nadążał za wnioskami gospodarza. Sam pieniędzy użył po raz pierwszy w Laanterii, gdy kupował swą czarną koszulę. Nie wiedział, do czego można dojść zwyczajnie je oglądając. Darelion to dostrzegł.
- Nieoberżnięte, czyli świeże, nieużywane - objaśnił, przeglądając kolejne monety. - Wszystkie ledwo wybite. Pochodzą bezpośrednio z banku, nie były w użytku.
- To znaczy, że zapłacił im ktoś z banku, albo ktoś powiązany z mennicą? - Endoriil zaczął nadążać. - Co wiesz o tym banku?
- Ha, widzę, że zdarza ci się myśleć. Bank jest nowy, a Bosmerów nie wpuszcza się na teren miasta. Nawet mnie. Czyli nie wiem nic, ale cholernie chętnie się dowiem.
- Pomogę ci.
- Będziemy musieli włamać się do miasta. Jak nas złapią, to co najmniej wychłoszczą - ostrzegł go Darelion. - W najgorszym razie zamkną na długo w lochach. Nie wiem, jak się niepostrzeżenie wkraść do miasta. Ty ledwo przyjechałeś, więc nie spodziewam się, żebyś znał jakieś tajne przejścia...
- Ja nie, ale tak się składa - Endoriil uśmiechnął się szeroko - że poznałem kogoś, kto zna.

                                                                              *

- Wracając do poprzedniego tematu - kontynuował Darelion. - Gdy pierwszy raz trafiłem do Arenthii, rządziły tam miejskie elfy, już wtedy w dużej mierze przekupione przez Altmerów. Ale i tak wszyscy wiedzieli, że byli marionetkami szarej eminencji z Dominium. Miał na imię Lionel, dziwne imię, wiem. To on był dyplomatą, który łaził po klanach i prowadził te śmieszne przedstawienia, które nazywał negocjacjami. Z wiadomości wiem, że był też u was, więc to on dogadał się z Halenem. W Arenthii rządził razem z synem, niejakim Bognarem. Oczywiście, do czasu rzezi w puszczach i przewrotu w mieście, rządzili z tylnego siedzenia, a burmistrz był tylko ich marionetką. Spodziewam się, że teraz nie potrzebują już pozorów. Nie mieli zamiaru dawać mi poważnej roboty, bo i tak nawet mnie nie kojarzyli. Nie uczestniczyłem w żadnych ważnych naradach, spotkaniach ani niczym podobnym, chociaż ustna umowa z moją starszyzną była inna. Ale burmistrz był zbyt zajęty lizaniem tyłka Lionela, żeby w ogóle pamiętać o przestrzeganiu umów. Więc on i jego podwładni chcieli mnie upokorzyć, mnie, leśnego elfa, który marzył o czymś wielkim. Kazali mi się uczyć tak znienawidzonej przez nich jazdy konnej, szkolić się na kuriera. Wiedziałem, że chcą mnie zgnoić, ale taki już jestem. Chcę być najlepszy we wszystkim, co robię. Więc na przekór wszystkiemu nauczyłem się jeździć, nawet mi się to spodobało, i byłem najlepszym kurierem. W końcu zaczęli mnie wysyłać do Cesarstwa i Skyrim. Przypadek sprawił, że byłem właśnie tu, kiedy Altmerowie zaczęli robić czystki w puszczach Valen. - Tu przerwał i dolał wina do obu kubków. Endoriil milczał, popijając. - W pośpiechu zebrałem wszystkie oszczędności, kupiłem tę chałupę i zostawiłem mojego pobratymca, Darena, już go poznałeś, by pilnował mojego nowego domu. Sam ruszyłem czym prędzej po żonę i córkę. Miałem szczęście, bo były w Arenthii, gdzie w przewrocie skupili się na najważniejszych Bosmerach, którzy mogli pokrzyżować plany Dominium. One były tylko rodziną nic nie znaczącego leśnego elfa, nieistotnego kuriera. Przeżyły. Od tego czasu jesteśmy tu, a ja stałem się kimś w rodzaju szefa tej naszej bosmerskiej zgrai, która rośnie z dnia na dzień.

- Wiesz, szczerze ci powiem - Endoriil w końcu się odezwał - że podgrodzie nie robi dobrego wrażenia. Dobrze byłoby to zmienić.
- Ta... Zdaje się, że już zacząłeś. Co ty tam wymyśliłeś? Polowania? Darmowe mięso? Baelian i Neven, ha. Chcieli mi ukraść miecz, wiesz?
- Obiło mi się o uszy. Wydają się nieokrzesani, ale mają dobre serca.
- Może i tak, Woodmerczyku. Sądzisz, ze jako wódz powinienem zrobić więcej?
- Sądzę, że obaj możemy zrobić znacznie więcej.
- Wyjaśnij mi jeszcze jedną rzecz, doradzam szczerość. Miałem dzisiaj naradę z królową Skyrim. Kró-lo-wą - wyrecytował. - I ta kobieta wspomniała o nas dwóch jako dowódcach milicji bosmerskiej. Ledwo zjawiłeś się w mieście, jako byle jaki przybłęda, a sama koronowana głowa nobilituje cię takim zaszczytem. Powiedz mi, co jest grane? Ponownie radzę szczerość.
Endoriil postanowił powiedzieć prawdę. W końcu to wszystko mogło się wydawać podejrzane. Widocznie Faridon powiadomił już samą królową. Niesamowite - pomyślał elf. Królowa. Ciekawe, czy ją poznam?
- Kojarzysz jarla Vignara?
- Czy kojarzę? Woodmerczyku, ten stary zgred utrudniał nam do tej pory życie jak tylko mógł. Ale dziś, na spotkaniu z królową, jakby zmienił front, dziwne...
- Chyba wiem dlaczego. I to będzie też odpowiedź na twoje pytanie, Hjoqmerczyku - odgryzł się. - Jeden z ludzi podległych Vignarowi jakimś cudem namierzył mnie. Nie pytaj jak, ale ledwo po przekroczeniu granicy zagadał do mnie w karczmie w Falkreath. Wiedział o mnie zaskakująco dużo. Wymienił ciebie jako mojego współpracownika i zasugerował, żebyśmy razem zrobili tu porządek. My i Granos.
- Ha, ten stary piernik powinien zrobić porządek w swojej zabałaganionej łepetynie. On się nadaje tylko do gadania do ciemnoty. W sumie to właśnie najczęściej robi, dlatego jest rozpoznawalny. Sugerujesz mi więc współpracę na zlecenie Vignara, czy tam jakiegoś jego sługi? Oni nic dla nas... - przerwał i przypomniał sobie spotkanie z królową i jarlem. - Punkt sanitarny, milicja bosmerska. Czy to element tego planu?
- Szczerze mówiąc nie wiem - odrzekł Endoriil. - Ale skoro nagle nastąpiła zmiana, to myślę, że tak. To pewnie element planu Faridona, bo tak nazywa się ten Nord.
- Nie podoba mi się to - Darelion skrzywił się. - Stalibyśmy się sługami Nordów i tego Vignara. Poza tym ten punkt sanitarny i danie nam broni... Obiecali, że dostaniemy broń. Jeśli zobaczę te rzeczy, to może uwierzę.
- Jesteśmy na ich ziemi, Darelionie. W niektórych kwestiach musimy się dostosować. Skoro zrobiono już pierwszy krok za nas, pora byśmy my zrobili kolejny. Na polowania mogę ruszać częściej. Neven i Baelian pewnie już szukają chętnych na kolejne wyprawy. Upolujemy więcej, niż będziemy w stanie zjeść. Wtedy moglibyśmy sprzedawać mięso miejskim kupcom. Futra, kości, wszystko. Moglibyśmy zacząć rozwijać to podgrodzie.
- Ja mogę z kolei wyznaczyć milicję. Znam tych Bosmerów, znajdziemy odpowiednich ludzi. Tworzą nam się poważne plany, Woodmerczyku. - Darelion ponownie dolał wina do obu kubków. Nawet się nie zorientowali, ale kończyli właśnie trzeci dzban, a ich mowa stawała się nieco bełkotliwa. - Umówmy się tak. Ledwo tu przybyłeś, więc będziesz drugim porucznikiem. Ja będę pierwszym, a do tego obejmę pieczę nad stadniną koni, o której mówiła królowa.
- Nad czym? - odrzekł Endoriil i czknął. - Stadnina? Konie? Grubo się mylisz, jeśli sądzisz, że będę się z tobą o to spierał.
Obaj mimowolnie zaśmiali się.
- Sam nie wiem - Darelion wzruszył ramionami. - Nazwij mnie złym Bosmerem, ale lubię konie. Lubię wiatr we włosach podczas pełnego galopu. Uwielbiam ten taniec końskich mięśni pod skórą.
- Powodzenia z szukaniem pomocników. Mało który Bosmer w ogóle podejdzie do konia na trzeźwo.
- Nie zapominaj, że mam tu kilku starych kurierów z Arenthii. Jest nas pięciu. Na pewno z radością wrócą do jazdy.
Drzwi domostwa otworzyły się. Najpierw wszedł gbur - Daren. Upewniwszy się, że sytuacja jest pod kontrolą, wpuścił Ellen i Lamię. Mała dziewczynka od razu podbiegła do taty.
- Tatusiu! Tatusiu! - krzyczała radośnie i rzuciła mu się na szyję. - Tam są panowie i oni budują coś, wiesz? Dla nas!
- Tak, złotko? No to chodź i pokaż tatusiowi.

Darelion uniósł córeczkę i podszedł do żony. Cała trójka wyszła przed dom, Endoriil stanął tuż obok nich. Grupa Bosmerów zebrała się wokoło miejsca, gdzie kilku rzemieślników wbijało w wykopane już doły drewniane bale. Kilku innych piłowało belki na mniejsze kawałki. Praca szła pełną parą. Darelion przekazał córkę Ellen i podszedł do jednego z Nordów.
- Co to jest? - spytał.
- Nie widzicie tamtej płachty z czerwonym krzyżem? - odrzekł niedbale zarośnięty Nord, przepoławiając kawał drewna piłą.
- Punkt sanitarny - powiedział Endoriil i uśmiechnął się.

                                                                                      II
PAŁAC JARLA, WINDHELM

- Muszę ci o czymś powiedzieć - powiedziała Astarte, królowa Skyrim, stojąc przy oknie i wpatrując się w odległe górskie szczyty,  owinięte malowniczymi chmurami niczym delikatnym szalem.
- Mów - odrzekł jej mąż, Ulfrik Gromowładny, król kraju Nordów. Wertował księgę przychodów królestwa.
- Na początek muszę cię przeprosić.
- Za co?
- Za to, o czym jeszcze nie wiesz, ale za chwilę sama ci się do tego przyznam. Tylko proszę cię, Ulfriku, nic nie mów, dopóki ja nie powiem wszystkiego, co mam ci do powiedzenia. Po prostu daj mi się wytłumaczyć, nie przerywaj mi i wysłuchaj mnie do końca.
- Zamieniam się w słuch - król wreszcie uniósł wzrok na małżonkę, odstawiając opasłe tomiszcze.
- Przeczytałam twoje listy. Przepraszam.
- Jakie listy?
- Te, które otrzymałeś od Vignara, dotyczące Bosmerów w Whiterun. Wiem, że nie powinnam czytać twojej prywatnej korespondencji. Sama nie wiem, co mnie wtedy podkusiło. Przepraszam. Nigdy więcej tego nie zrobię.
Ulfrik, nie spiesząc się, wstał z fotela, podszedł do drzwi komnaty i delikatnie je zamknął. Ściszył głos:
- Chcesz mi powiedzieć coś jeszcze?
- Tak. Kiedy ostatnim razem byłam w Whiterun, to nie rozmawiałam z Vignarem jedynie o stadninie, ale także o Bosmerach. Postanowiłam im pomóc, więc przedstawiłam Vignarowi swój plan na poprawę sytuacji i nakazałam jego realizację.
- Co zrobiłaś? - ton władcy Skyrim wyraźnie się zmienił.
- To, co mówię. Rozkazałam Vignarowi...
- Rozkazałaś, jako kto?
- Jako jego królowa, oczywiście - odrzekła Astarte. Oddychała głęboko. Niedostrzegalnie dla męża zacisnęła prawą pięść.

Denerwowała się tą rozmową. Zrobiła, co uważała za słuszne, ale jej mąż mógł mieć i zapewne miał inne zdanie na ten temat.
- A dlaczego ja nic o tym nie wiem? - spytał z wyrzutem, skrzyżowawszy ręce.
- Postanowiłam powiedzieć ci o wszystkim później, ponieważ wiedziałam, że będziesz protestował.
- Jednym słowem, postanowiłaś rządzić moim krajem za moimi plecami?
- Naszym krajem, Ulfriku, i nie robiłam niczego za twoimi plecami.
- Nie? - spojrzał na nią wyzywająco, zadzierając głowę wysoko.
- No dobrze, może i zrobiłam coś za twoimi plecami, ale działałam w słusznej sprawie - mówiła czując, że ma mocne argumenty. Stres jakby z niej uchodził. Kontynuowała więc odważniej: - Po prostu wiedziałam, że ciebie te elfy nie obchodzą, ale tak się składa, że obchodzą mnie, rozumiesz?
- Chcę wiedzieć, co dokładnie zrobiłaś.
- Obmyśliłam plan, w myśl którego Vignar ma utworzyć dla nich punkt sanitarny i przydzielić do niego dwóch medyków.
- Vignar się zgodził?
- Nie przyjmowałam odmowy - powiedziała, przechylając głowę.
- Ha! - Ulfrik dobrze znał możliwości perswazyjne swojej żony. Najczęściej sam stawał się ich ofiarą. Na jego twarzy pojawił się uśmiech, ale tylko na moment. - A skąd ci medycy otrzymują wynagrodzenie?
- No... Raczej ze środków państwowych.
- Raczej?
- No, wiesz - Astarte wpadła w zakłopotanie - to wyjątkowa sytuacja.
- Zdajesz sobie sprawę, że bezmyślnie obciążyłaś Skarb Państwa?
- Trochę go pewnie obciążyłam, ale...
- Nie ma żadnego ale! - zagrzmiał Gromowładny i uderzył pięścią w fotel. - Nie stać nas na utrzymywanie tej bosmerskiej hołoty!
- Jakie utrzymywanie?! Przecież nie kazałam im rozdawać darmowej żywności! Zapewniłam im tylko bezpłatną opiekę medyczną. Sami mogą pracować na swoje utrzymanie, mogą pracować dla naszej gospodarki i już zaczęli to robić, bo dałam im na to szansę.

Ulfrik odetchnął i zaczął gładzić swoją brodę.
- Poza punktem sanitarnym, co jeszcze wymyśliłaś?
- Milicję bosmerską. Nadzór nad nią oddałam dwóm wyjątkowo szlachetnym elfom i, żeby nie obciążać Skarbu Państwa, kazałam przydzielić im broń zalegającą w naszych magazynach.
- Słucham?! - krzyknął potężnie. - Dałaś elfom naszą broń?!
- Nie była nam potrzebna...
- Czy ty kompletnie zwariowałaś?! Na Talosa! Uzbroiłaś grupę imigrantów, w której przestępczość przekroczyła już wszelkie możliwe normy! Zbroisz elfy, które nas nienawidzą, są na naszej ziemi. I to w dodatku naszą bronią! I robisz to teraz, kiedy zagraża nam Thalmor i Cesarstwo! Ledwie utrzymujemy bezpieczeństwo naszych granic, Renegaci prowadzą partyzancką ofensywę się na Pograniczu, a ty dodatkowo rozbijasz nasze bezpieczeństwo wewnętrzne, nieomal zachęcając Bosmerów do zbrojnego powstania. Jakbyśmy mało mieli zamieszek i problemów!
Rozmowa wymykała się spod kontroli, przemieniała się w kłótnię. Astarte usiłowała ujarzmić gniew swojego męża, który sama wywołała. Kontynuowała łagodnym głosem:
- Ulfrik, ta milicja to tylko pięćdziesięciu elfów uzbrojonych w pałki i miecze marnej jakości. Tylko nie mów mi, że boisz się tej garstki.
- Ta garstka może napadać na podróżnych i rabować nasze dobra, tak samo jak inne grupy przestępcze, które często bywają mniej liczne.
- To nie jest grupa przestępcza, to milicja. Powołałam ją właśnie po to, by zmniejszyć przestępczość na bosmerskim podgrodziu. Oni mają świadomość, że żyją w brudzie, zarazie i biedzie. Sami są wyzyskiwani przez przestępców. Trzeba im... - Astarte zamyśliła się, szukając odpowiedniego słowa. - Fundamentu, zrębu organizacji, która dbałaby o nich i uporałaby się z bandytami. Dałam im taką możliwość.
- Po co mieszasz się do ich własnego podgrodzia?
- Bo to część naszego kraju? Kochanie, czy ty nie rozumiesz? Ci Bosmerowie nie są naszymi wrogami. Są ofiarami Thalmoru, tak samo, jak ty i ja.
- Ja nie jestem niczyją ofiarą, Astarte! - zagrzmiał Ulfrik i ponownie usiadł w fotelu. Schował głowę w dłonie. Tragicznie wspomnienia z czasów altmerskiej niewoli wracały.
- Wybacz mi to niefortunne sformułowanie - powiedziała i podeszła do niego, kładąc mu dłonie na głowie i ramieniu. Teraz mówiła cicho, nachylając się do jego uszu: - Chciałam tylko powiedzieć, że przeklęty Thalmor wypędził tych biednych Bosmerów z domów, wymordował im rodziny, pozbawił ich środków do życia. Oni nienawidzą Dominium tak samo jak my. Dlaczego nie mielibyśmy połączyć naszych sił?
- Oni nie są żadną siłą, Astarte... - głos Ulfrika znów był spokojny. - Są problemem. Od początku byli problemem osłabiającym Skyrim. Nie wygnałem ich i nie kazałem ich zabić, bo w przeciwieństwie do Vignara i kilku innych jarlów nie uważam, że elfy należy tępić, ale to nie znaczy, że zamierzam zapraszać do Skyrim rasę, która nami gardzi, a elfy, wyjąwszy kilka tolerancyjnych i światłych postaci, gardzą ludźmi. Zawsze nami gardzili i będą nami gardzić. I dlatego zawsze będą naszymi wrogami.
- Elfy? Ludzie? Zwierzoludzie? Co za różnica? Wszyscy jesteśmy umiłowanymi dziećmi Akatosha i Mary. Jesteśmy jednością! Kiedy wreszcie wszyscy pojmą, że jesteśmy jednością?
- Nigdy, Astarte. Ty nie widzisz różnic między elfami a ludźmi, ale inni je widzą. Świat nie zmieni się nagle tylko dlatego, że ty tego chcesz. Elfy zawsze walczyły z ludźmi, a ludzie walczyli z elfami. Tej wielopokoleniowej nienawiści nie wygasi kilka mądrych słów i parę miłosiernych gestów.

Astarte odeszła od męża w zamyśleniu i znów spojrzała w okno. W oddali dojrzała smoka szybującego między pokrytymi mgłą szczytami. Mogła bez obaw przyglądać się jego majestatowi. Od czasu, gdy Dovahkiin rozprawił się z Alduinem, smoki przestały dręczyć ludzi. Choć i od tego zdarzały się wyjątki. Królowa nie była naiwna. Znała historię wojen, zarówno tych państwowych, jak i między rasowych. Miała świadomość, że zaprowadzenie trwałego pokoju między zwaśnionymi od wieków stronami może być niemożliwe, ale dlaczego by nie spróbować? Dlaczego nie zyskać pewności? W razie powodzenia, Skyrim mogłoby być krajem jej marzeń. W razie klęski, jeśli Bosmerowie faktycznie chwyciliby za broń ze złych pobudek... Wolała nie myśleć o tym scenariuszu. Czy mogła popełnić błąd, dając elfom broń do rąk? Mąż zasiał w jej głowie ziarno niepewności. Ale co innego mogła zrobić? Musiała zrobić cokolwiek. Coś, co uważała za dobre. Bezczynność była jedną z rzeczy, których nienawidziła najmocniej.
- Jeśli jest tak, jak mówisz, to trudno. Nie obchodzi mnie to. Ja będę postępować słusznie, bez względu na konsekwencje.
- Jesteś królową Skyrim i zawsze musisz się liczyć z konsekwencjami twoich czynów, bo będą dotyczyć całego naszego ludu.
- Jestem człowiekiem honoru. - Teraz ona zadarła głowę wysoko i dumnie. Pod tym względem para królewska pasowała do siebie idealnie. - Zamierzam zawsze postępować szlachetnie i moralnie.
Ulfrik sięgnął po dzban z winem i nalał do srebrnego pucharu. Niezwłocznie wypił trunek.
- Chcesz postępować moralnie - powiedział, oblizując zwilżone winem wargi - to nie rób nic. Po prostu nic nie rób! Wtedy nie popełnisz żadnego błędu i nikogo nie skrzywdzisz.
- Mylisz się, Ulfriku. Nierobienie niczego jest najlepszym przepisem na popadnięcie w otchłań zła. A wiesz dlaczego? Ponieważ zło to obojętność. Zło wcale nie jest nienawiścią, jak twierdzą niektórzy. Jest obojętnością. Często mówiłeś mi, że w przeciwieństwie do swoich rasistowskich popleczników, nie prześladujesz elfów, Khajiitów i Argonian. Zgadza się. Ty po prostu ich ignorujesz. Nie zauważasz ich, traktujesz jak powietrze. Jesteś na nich obojętny. Jesteś obojętny na ich los. I to właśnie jest piekielnie niemoralne! Obojętność jest tysiąc razy gorsza od nienawiści!
- Doprawdy? - król uniósł brwi. - Skoro obojętność jest gorsza od nienawiści, to może powinienem zabić Bosmerów, zamiast pozostawić ich samych sobie? Co o tym sądzisz? Powinienem ich zabić?

W komnacie zapanowała ciężka cisza. W wyobraźni Astarte pojawił się obraz hipotetycznej rzezi na bosmerskim podgrodziu. Obraz setek elfów, w tym kobiet i dzieci, bezlitośnie mordowanych na rozkaz jej męża, bądź jarla Vignara, który zapewne przyklasnąłby takiemu rozwiązaniu.
- Gdybyś ich zabił - odpowiedziała cicho - to nie byłaby to zbrodnia popełniona w nienawiści. To byłby akt wyrachowanej i zimnej obojętności. Pozbyłbyś się problemu w najbardziej zimny i wypruty z emocji sposób, jaki tylko jest możliwy. Nie mógłbyś ich zabić z nienawiści, ponieważ nie masz ich za co nienawidzić.
- Tak sądzisz?
- Oczywiście. Jesteś zbyt mądrym człowiekiem, by tak jak niektórzy idioci wierzyć w wyższość ras ludzkich i uznawać wrodzoną niemoralność elfów. Nie możesz ich nienawidzić za to, że są elfami.
- Nie, nie wierzę w wyższość jakiejkolwiek rasy, ale nie lubię patrzeć na elfie twarze - mówiąc to, skrzywił się i zacisnął dłonie na srebrnym naczyniu. - Czy muszę ci mówić dlaczego?
- Nie musisz. Rozumiem. Przykro mi, kochanie. Chciałam pomóc tym Bosmerom i tobie i zrobiłam to. Wszystko będzie dobrze, po prostu mi zaufaj.
- Ufam ci, słońce - odrzekł po kilku sekundach namysłu. - Chciałbym tylko wiedzieć, dlaczego ty nie ufasz mi.
- Dlaczego twierdzisz, że ci nie ufam?
- Czytanie mojej prywatnej korespondencji i ukrywanie przede mną prawdziwego motywu podróży do Whiterun raczej nie świadczy o zaufaniu. Nie uważasz?
- Gdybym powiedziała ci, co zamierzam, pozwoliłbyś mi działać?
- Nie pozwoliłbym ci zbroić Bosmerów, ale na punkt sanitarny z pewnością bym się zgodził. Ostatnim, czego teraz potrzebujemy w naszych miastach jest zaraza. Mogłaś ze mną o tym porozmawiać.
- Ty też mogłeś ze mną o tym porozmawiać. Dlaczego nie powiedziałeś mi, co dzieje się w Whiterun? Dlaczego o niczym nie wiedziałam?
- Uznałem, że nie jest to sprawa na tyle ważna, by cię nią niepokoić.
- Słucham? Setki przymierających głodem elfów, to nie jest ważna sprawa?! I ty śmiesz zarzucać mi, że działam za twoimi plecami? A sam, co niby robisz? Nie mówisz mi o naszych problemach, o sytuacji naszych poddanych, nie liczysz się z moim zdaniem i nigdy nie masz dla mnie czasu!
- Więc to wszystko, jak zwykle, moja wina?!
- A żebyś wiedział, że to twoja wina! - uniosła się Astarte, iście po królewsku. - Pozwoliłam się zamknąć w twoim pałacu jak w klatce. Trzymam się z dala od skandali, by nie osłabiać twojego prestiżu. Nie podróżuję, nie walczę, nie poszukuję nowych przygód i nie morduję Thalmorczyków. Umieram z nudów w twojej ukochanej Wschodniej Marchii, która jest dla mnie stanowczo za zimna. Rezygnuję dla ciebie ze wszystkiego, co sprawia mi satysfakcję, a ty zostawiasz mnie tu samą na całe dni i wieczory. Omawiasz sprawy tego kraju z Galmarem i Jorleifem i szeregiem innych osób, ale nie ze mną.
- Nieprawda. W wielu sprawach zasięgam twej rady.
- Trzeba było się mnie poradzić również w tej sprawie. Nie powiedziałeś mi nic o Bosmerach, bo wiedziałeś, że będę chciała im pomóc i ze wszystkich sił chciałeś mi to uniemożliwić. Jak możesz twierdzić, że mi ufasz?
- Bądź rozsądna. Gdyby było tak, jak mówisz, nie pozwoliłbym ci jechać do Whiterun. Naprawdę nie wiedziałem, że sprawa Bosmerów jest na tyle poważna, że w ogóle zwrócisz na nią uwagę.
- Trudno nie zwrócić uwagi na setki brudnych i przymierających z głodu elfów pod murami miasta.
- Nie wiedziałem, jak to wygląda. Sądziłem, że Vignar przesadza, znam go od lat. Zresztą, nadal nie wiem, jak to naprawdę wygląda.
- Mogę ci opowiedzieć.
- Nie trzeba, kochanie. Pojedziemy razem do Whiterun. Zobaczę tych Bosmerów na własne oczy i sam ocenię, czy zasługują na pomoc, której im udzieliłaś.
- Dobrze, pojedziemy do Whiterun, ale dopiero za jakiś czas. Teraz muszę odwiedzić Akademię Magów. Dostałam list od Tolfdira. Podobno wydarzyło się coś niezwykłego i pragnie to ze mną omówić. Sam doskonale wiesz, że Tolfdir nie pała miłością do władzy, więc w istocie musiało wydarzyć się coś dużego. Wyjeżdżam jutro. Wrócę najdalej za dwa, trzy dni.
- Więc pojadę do Whiterun sam.
- Nie, chcę jechać z tobą. Nie chodzi o to, że ci nie ufam, tylko... Mam już tego dość, że cały czas się mijamy. Wiem, że masz wiele spraw na głowie, ale, na Otchłań, nie jesteś tylko królem Skyrim, jesteś również moim mężem! Brakuje mi ciebie. Poza tym Vignar nie okazuje mi nawet odrobiny należnego szacunku. Sam mówiłeś, że jeśli jarlowie mnie nie szanują, to mają się mnie przynajmniej bać. Vignar już chyba zaczął się mnie bać i niech boi się dalej. Niech boi się nas obojga, a nie tylko ciebie.
- Ha, ha, moja żona! - Ulfrik uśmiechnął się szeroko. - Dobrze, pojedziemy do Whiterun razem, po twoim powrocie z Akademii. Mam nadzieję, że do tego czasu Bosmerowie nie zorganizują zbrojnego powstania.
- Nie obawiaj się, kochanie. Oni są wrogami Thalmoru, a nie Skyrim.
- Może nie są wrogami Skyrim, ale czy będą przyjaciółmi? Hm... Być może mam dla nich zadanie, które będzie w stanie udzielić nam odpowiedzi na te pytania.
- Jakie zadanie, kochanie?
- Nie ma co teoretyzować. Przyjrzymy się, czy zrobili postępy od twojej wizyty, sama pomożesz mi to ocenić. Będę liczył na całkowitą szczerość. Jeśli faktycznie są zaradni, to wtedy porozmawiamy i może, kto wie, faktycznie się do czegoś przydadzą.

KONIEC ODCINKA JEDENASTEGO

SPIS TREŚCI  <--- odsyłacze do wszystkich odcinków

6 komentarzy:

  1. Wyjątkowo się nie rozpiszę, bo po tym rozdziale wpadłam w zadumę. Podoba mi się, tak bardzo, że nic, tylko cały cytować :)
    Cała rozmowa królewskiej pary mnie pochłonęła. Każde z nich ma po części rację, obydwoje sprawiają dobre wrażenie. Mądrzy i litościwi, król pokazuje, że twardy tyłek niekoniecznie oznacza brak serca, przeciwnie :) Królowa jest mi bardzo bliska, też utopistka ;) Fajnie, że i ona, i on chcą coś zrobić dla elfów. I że uczą się przy tym wzajemnego zaufania. Rozumiem ich antyantropocentryzm, tak bardzo. To o równości ras jest wzruszające, wzmianka królowej o bogach i jej "wszyscy są ich dziećmi", w dodatku wszyscy tak samo umiłowanymi, też (podobnie jak u nas, tyle że chyba więcej osób temu zaprzecza niż głosi). Nie mogę się doczekać ich wyjazdu do podgrodzia :)
    Rozmowa dwóch elfów równie emocjonalna. Ładnie przeszła od podejrzeń, poprzez wzajemne oskarżenia, dziejowe animozje, inne punkty widzenia (lubię, kiedy wychowani przez różne przekazy, przesądy itd. w końcu się spotykają i muszą zweryfikować swoje poglądy, kiedy razem poznają prawdę - albo i więcej prawd, kiedy nie mają już klapek na oczach w postaci "głosu rodu").
    To "Milcz. Milcz" takie pełne zdenerwowania (niby stoickiego, ale jednak nie do końca ;)). Drobne złośliwości też cudne. Nawiązanie nici porozumienia przy dzbanach wina również, bardzo to męskie, w pozytywnym sensie - świetne na oczyszczenie atmosfery, kobiety mogłyby brać przykład :)
    Pan niesforny ma żonę, i dziecko. No proszę. I jaki potrafi być czuły.

    Ri, wracaj, bo tęskno :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Użytkowniczka forum jest autorką większości tego dialogu król - królowa. Mocno się zaangażowała.
      No Darelion wydaje mi się obiecujący. Ma zupełnie inne warunki i motywacje niż Endoriil. Mnie samego ciekawi, jak go rozwinę.
      Bardzo dziękuję za przeczytanie całości i nie pozostaje mi nic innego jak składować wenę i któregoś dnia walną kolejny odcinek. A potem kolejny. I tak dalej :D

      Usuń
  2. Pluton, czerwony krzyż, punkt sanitarny - czy to nie jest podobnie jak z tą domniemaną milicją? Wydaje mi się, że te określenia powstały w późniejszym okresie niż średniowiecze. Tak czy siak, jak dla mnie średnio kojarzą się ze światem fantasy.

    Królowa nie była naiwna. Heh, chętnie zobaczyłabym spełnienie najgorszego scenariusza, tak w stylu GoT - wojnę z Bosmerami, choć to raczej za kilkadziesiąt lat, kiedy dzięki Astarte zajęliby już swoje miejsce w Skyrim oraz urosłaby im śmiałość i ambicja. >D Ale na razie faktycznie nie wydają się zbyt wielkim zagrożeniem, choć oczywiście rozumiem reakcję Ulfrika.
    - Nie pozwoliłbym ci zbroić Bosmerów, ale na punkt sanitarny z pewnością bym się zgodził. Ostatnim, czego teraz potrzebujemy w naszych miastach jest zaraza. Mogłaś ze mną o tym porozmawiać.
    Kocham typa <3 Przypomina mi trochę Stannisa (książkowego, żeby nie było) - ten chłód, surowość i zimny rozsądek. (Czytałeś kiedy Grę o Tron?)

    Właśnie zdałam sobie sprawę, że przed chwilą polubiłam "Twojego" Ulfrika, jednocześnie nie przepadając za tym z gry za zgoła przeciwne cechy - pozowanie się na bohatera, brawurę i ambicję stojącą przed rozwagą. x3

    OdpowiedzUsuń
  3. Czy wysyłał Ci już ktoś postać typowego złodziejaszka? Może wyślę Ci charakter swojej postaci jeszcze zanim skończę czytać całość, ale nie chcę, żeby przypadkiem wyszła do kogoś zbyt podobna c;

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Grę o Tron tylko oglądałem niestety. Co do krzyża to w każdej praktycznie grze uniwersalnie oznacza pomoc medyczną, to i zapożyczyłem. Pluton to moja nazwa zaczerpnięta z wojska. Wydaje mi się, że to nazwa z czasów przednapoleońskich trochę.

      Typowego złodziejaszka nie dostałem, ale każdą postać, która nie jest Bosmerem, będzie mi teraz trudno wcisnąć. Ale może jakoś się uda :]

      Usuń
    2. Saahni chrupiąca bruschettę21 września 2015 11:41

      Nie musisz wciskać mojej postaci na siłę. Możesz ją umieścić nawet w XXX odcinku, jeśli tak będzie lepiej dla fabuły c: W końcu nie będę tu wchodzić tylko po to, żeby koniecznie poczytać o stworzonym przez siebie bohaterze xd

      Usuń