piątek, 3 kwietnia 2015

TES "Taki Los" - odcinek XIII


THE ELDER SCROLLS

"TAKI LOS"


ODCINEK XIII

KOMPANIA

Odcinek - Poprzedni - Następny
I

Podgrodzie kwitło, niczym kwiat wyglądający nieśmiało słońca po zejściu pierwszych śniegów. Piękniało, rosło i stawało się miejscem, które mogło cieszyć oko. Prężnie działająca milicja bosmerska, złożona z pięćdziesięciu elfów, a dowodzona przez Dareliona, zaprowadziła względny porządek. Najważniejszym było zaprzestanie okradania kupców przybywających do Whiterun. Niektórzy z tych, którzy jeszcze kilka tygodni wcześniej pierwsi wyciągali noże w stronę handlarzy, byli teraz tymi pilnującymi ładu. Centralnym miejscem bosmerskiej osady stawał się dom, a wręcz rezydencja budowana przez Khajiita Ri' Baadara. Dwupiętrowy budynek - złożony z kilku obszernych pomieszczeń, stawiany wspólnym wysiłkiem Bosmerów, Khajiitów oraz kilku Nordów - stawał się czymś, co jednoczyło społeczność mieszkającą pod murami miasta. Właściciel domu, Khajiicki kupiec, alchemik i podróżnik, powszechnie znany jako Ri, stał się patronem kilku inicjatyw w okolicy. To on ufundował jednolite stroje dla milicji - zielone kubraki, dostatecznie grube, by przydać się również podczas zimy, która właśnie się zaczęła. Ri dołączył się też do inwestycji Orsimera Raszk' hina, który postanowił wydać swoją część fortuny otrzymanej za towar Khajiita na kuźnię. Zawarł umowę z Darelionem, w której zobowiązał się wyposażyć milicję w solidną broń. Oręż, którego używali do tej pory był bardzo marnej jakości, mocno zardzewiały, tępy i z kiepskich materiałów. Dlatego też ork stał się dość istotną postacią na Podgrodziu. Zatrudnił kilku Bosmerów jako asystentów. Pomagał mu też Adan, powoli ucząc się tego ciężkiego fachu. Mieszkańcy posiadający jakieś przydatne umiejętności przyjmowali kilku uczniów, zgodnie z tradycją bosmerską, aby każdy był w stanie dać coś społeczności. Wszystko zaczęło się zazębiać.

Kolejną, bardzo ważną inwestycją Ri, do której dołożył się Wesley ze swojej części łupu, było wykupienie namiotu zwanego "Puszczą", który służył za karczmę. Postanowiono podejść do tematu poważnie i w dość krótkim czasie postawiono solidny budynek użytkowy, gospodę z prawdziwego zdarzenia. Chwilowo mogła jedynie serwować trunki w miłej atmosferze, ale już rozpoczęto budowę dodatkowych pomieszczeń, mających służyć jako pokoje dla spragnionych odpoczynku podróżników, których nie stać było na nocleg po wewnętrznej stronie murów miasta. Z biegiem czasu w karczmie rozkwitła tradycja, by każdy przejeżdżający handlarz zostawił coś po sobie, w zamian dostając darmowe piwo. Wszystkie przedmioty pozyskane w ten sposób były przyczepiane do najdłuższej ściany budynku, tworząc niezwykłą mozaikę - bezładną, ale nie pozbawioną uroku. W późniejszych czasach zdarzało się, że podróżnicy przybywali do Whiterun tylko po to, by zostawić coś po sobie na mitycznej ścianie i oczywiście skosztować sabjornowego trunku.

Chociaż Ri' Baadar miał finansowy udział w większości nowych inicjatyw budowlanych na Podgrodziu, to sam często wyjeżdżał w poszukiwaniu rzadkich roślin i zwierząt. Wciąż zbierał materiały do książki, którą zamierzał stworzyć. Do tego celu zatrudniał wolnych najemników jako obstawę, w tym spotkaną wcześniej Neafel i jej wspólniczkę - nekromantkę Hatjii. Mimo oporów towarzyszyła im też Pearl, Nordka z tatuażem na twarzy. Wciąż nie mogła się przekonać do Hatjii, ale perspektywa zarobku przeważała szalę. Od czasu do czasu wspomagał ich też bladoskóry Sarudalf, który częściej jednak chadzał własnymi ścieżkami.
Endoriil zorganizował prężnie działającą grupę myśliwych. Część z nich była członkami milicji, reszta zaś po prostu chciała wyżywić swoje rodziny, a polowania z rdzawowłosym rodakiem wydawały się świetną okazją do tego. W ciągu dwóch miesięcy grupa ta przebywała w okolicy Rivervood przez większość każdego tygodnia, gdzie polowała na zwierzynę, skórowała ją i część zdobytych materiałów sprzedawała w samym Riverwood, a część przywożono do Whiterun. Tutaj dzielono mięso i skóry na dwa - na potrzeby podgrodzia i jego mieszkańców oraz dla jarla Vignara i miasta Whiterun, które bardzo korzystało na owej współpracy. Straty ludzkie, poniesione podczas wojny domowej, wciąż były odczuwalne, więc grupa Bosmerów, dostarczająca świeżego mięsa i grubych skór zwierzęcych na zimę, była bardzo znaczącym odciążeniem dla Nordów. Grupa Endoriila składała się w porywach do dziesięciu osób, w tym Baelian i Neven, z którymi przybysz z Woodmer się zaprzyjaźnił. Wieczory po ciężkiej pracy spędzał zaś w domu Ri, gdzie Khajiit zdążył wyposażyć się w dość pokaźną bibliotekę. Zamawiał księgi z Akademii Magów z Winterhold oraz od bardów w Soltitude. Zmęczony Endoriil siadał w wygodnym fotelu, nalewał sobie wina i pogrążał się w lekturze. Interesowały go głównie książki historyczne, traktujące o taktyce wojennej i wielkich konfliktach zbrojnych.

II

Ri, trzymając w łapie kandelabr z trzema świecami, wszedł do swojej biblioteki, sporego pokoju zawalonego wieloma regałami uginającymi się pod ciężarem książek. W fotelu, w kącie pomieszczenia, siedział Endoriil, a obok, na stole, leżał czwarty tom "Krótkiej historii Cesarstwa" autorstwa Stronacha k'Thojja III, cesarskiego historyka. Tuż obok księgi stał opróżniony dzban. Bosmer chrapał. Do pokoju zajrzał Adan.
- Hej, Ri - powiedział rozlazłym, pijackim głosem - dawaj no, szybciej. "Puszcza" czeka.
- Ciii - syknął kot, spoglądając w stronę kolegi. Szeptał: - Elf śpi, zmęczony polowaniami. Zostawić lepiej go.
- Wkurzy się na ciebie. - Adan nie chciał ulec. Czkał. - Wierzysz, że nasz Endoriil nie chciałby się napić wina? Serio?
- Swoje dzisiaj elf wypił już, jak widać. - Ri wskazał dłonią z kandelabrem na puste naczynie na stole obok Bosmera.
Adan podszedł, możliwie cicho, co w jego stanie było sporym wyzwaniem.
- Następna księga. Co on ma z tymi księgami. Po co on to czyta, Ri?
- Ciii - ponownie syknął Ri, uciszając rozmówcę. Spojrzał na księgę i rzekł: - Czyta elf historię Cesarstwa teraz. Poprzednio historię Wielkiej Wojny czytał. Wiedzę swoją poszerza. Czy chce Adan, by Ri nauczył czytać go?
- Phi. Czytać. A co mi to da? Jakieś literki na kartkach. Powiedz mi no, co on z tego ma?
- Ostatnio o szarżach kawalerii czytał - tłumaczył Ri cichutko. - Rozmowa między wami skłoniła go do tego chyba. Pamięta Adan?
- Aaa, wtedy, jak do Skyrim wkraczaliśmy? Jak mu tłumaczyłem, że bez jazdy to dupa, a nie armia?
- Tak, wtedy. I elf teraz czytał o konnych oddziałach, a wczoraj chyba opis bitwy o Laanterię podczas Wojny Wielkiej, tej bitwy, której rocznicę kompania nasza widziała.
- Hmmm - Adan stawał się zaintrygowany. - A przeczytaj mi coś.

Ri odłożył kandelabr ze świecą na stół tuż obok elfa. Przestał się martwić, że go obudzi. Chrapanie Endoriila upewniło gospodarza, że Bosmer nie zasnął zwyczajnie ze zmęczenia, a z przepicia. A z takiego snu, Ri wiedział to z doświadczenia, nie sposób było go obudzić. Chwycił jedną z ksiąg traktującą o Wielkiej Wojnie, poszukał rozdziału "Bitwa o Laanterię" i zaczął czytać:
- Kapitan Lwiej Kompanii, jedynego doświadczonego cesarskiego oddziału w okolicy, miast czekać na odsiecz, błąd popełnił i z miasta wyszedł. Na skrzydle ustawił pospolite ruszenie zwołane z okolic miasta na wieść o zbliżającej się armii Altmerów, by sprowokować wroga do ataku właśnie tam, gdzie doły ze smołą przygotowano. Skrzydło lewe osłaniało wysokie wzgórze, o które kapitan się nie martwił, natomiast środek zajęła Lwia Kompania.
- Mmm - mruknął zarumieniony od wina Adan - przecie to mówisz, jakbyś widział, co się tam działo. Ja to widzę, jak mówisz. Jak to możliwe? Te znaki ci to mówią, Ri? Mów dalej. Co się stało?
- Lord Udomiel przechytrzył cesarskiego kapitana - kontynuował Khajiit. - Dowódca Altmerów wysłał nocą oddział łuczników, którzy niepostrzeżenie zajęli wzgórze, skąd dostrzegli doły ze smołą, a z początkiem bitwy rozpoczęli ostrzał niczego nie spodziewających się obrońców. Wtem, na rozproszone i przeszywane strzałami oddziały Lwiej Kompanii, oddziału, na który Laanteria liczyła najmocniej, ruszyła chorągiew jazdy altmerskiej. Rozniosła ona w pył żołnierzy broniących miasta. Sam Lord Udomiel w ataku nie uczestniczył, dowodząc swymi ludźmi z dalszej odległości.
- Niesamowite. Ale trochę tchórz ten Udomiel, nie? Że sam nie ruszył. No i co dalej było?
- Taktyk raczej - poprawił Ri. - Bitwę wygrał. A co potem było, to wiesz, Adanie, boś widział świętowanie tam i opowieść starca też do twych uszu dotarła.
Adan podszedł do Ri i wziął księgę z jego rąk. Zaczął się jej przyglądać z każdej strony, otworzył, powąchał, pogładził palcami papier. W końcu powiedział:
- Czyli mogę zobaczyć tak każdą bitwę z przeszłości? Jakby własnymi oczami?
- Więcej niż bitwę. O romansach z dziewczętami znajdziesz też co nieco.
- Dobra. Naucz mnie tego, Ri.

III

Stadnina prezentowała się porządnie - myślał Endoriil. Kto by się spodziewał, że znajdzie się tylu bosmerskich jeźdźców. Elf oparł się o ogrodzenie i obserwował cztery piękne konie dosiadane przez jego kolegów, w tym Dareliona. Te dumne zwierzęta były prezentem od króla dla królowej Skyrim i to właśnie Bosmerom z podgrodzia przypadł zaszczyt opiekowania się nimi. Darelion przystał na to z chęcią, jako że zarówno on jak i kilku jego kolegów przed rzezią w puszczy Valen pracowało jako kurierzy, konni posłańcy. Stajnię nadzorował co prawda Nord, ale że większość czasu spędzał w mieście, to faktycznie rządził tu Darelion, tak jak w milicji bosmerskiej. A o ile dowodzenia milicją dopiero się uczył, to na koniach znał się jak mało kto. Dzięki jego działaniom zwierzęta były okazami zdrowia, a przysyłane ze stolicy zapasy, podobno słane przez samą królową, mocno w tym pomagały. Koniom nie brakowało absolutnie niczego.

Endoriil patrzył na swoich kolegów na koniach, ale myślał o czymś innym. Rankiem tego dnia przez podgrodzie przejechało kilku jeźdźców z banerami ze stolicy. Było to nieoficjalne poselstwo do jarla Vignara od króla - innego wyjścia być nie mogło, a Endoriil miał dziwne przeczucie, że może chodzić o Bosmerów. Przeciągnął się mocno i wziął głęboki oddech. Trochę za dużo wczoraj wypiłem - pomyślał, pomasowawszy czoło. Znów oparł się o ogrodzenie, a obok niego pojawiła się kobieta w szkarłatnej szacie i kapturze przysłaniającym twarz. Zupełnie nie pasowała do dość brudnej okolicy.
- Dzień dobry - powiedziała w jego stronę, uśmiechając się kącikami ust.
- Dzień dobry - odrzekł uprzejmie.
- Piękne konie, prawda? Widzę, że twój kolega, Darelion, dobrze się zna na koniach. Bardzo dobrze nawet, jak na Bosmera.
- Tak, zna się. A konie piękne, chociaż ja tylko podziwiam je z daleka. Szczerze mówiąc, bałbym się trochę dosiąść takiego rumaka.
- He, he - kobieta zaświeciła białymi zębami. - Czy to ciebie zwą Endoriil?
- Tak, to ja. A mogę spytać o twoje imię, pani? - spytał, chcąc zrobić to jak najbardziej kulturalnie. Wydawało mu się, że ma do czynienia z kimś więcej niż zwykła Nordka, której zachciało się wyjść na spacer na podgrodzie. W ostatnich tygodniach zdarzało się to coraz częściej. Nordowie przestali się bać Bosmerów, przynajmniej większość z nich. Czasami wychodzili i oglądali to, co udało się zbudować przyjezdnym. Dlatego też nie zdziwiło go, że kobieta zna imię Dareliona.
- Nie możesz - odpowiedziała tajemniczo, ale nie niemiło. - Jeszcze nie możesz. Powiedz mi, bo widzę, że coraz lepiej tu sobie radzicie, jakie masz plany na przyszłość?
- Plany na przyszłość... - powtórzył głucho Endoriil, nieco mniej chętny na zdradzanie planów osobie, która nie chce się przedstawić. O ile w ogóle miałby konkretne plany. - Sam nie wiem. Na razie wszystko idzie do przodu i chyba najlepiej będzie jak utrzymamy ten kurs.

Dostrzegł, że Darelion patrzył w jego stronę, testując białego konia, najdostojniejszego z całego stada. Kobieta patrzyła na zwierzę z zachwytem.
- Piękny, ach... Jaki piękny - powiedziała i sięgnęła dłonią do kieszeni, wyjmując rulon papieru zapieczętowany królewskim znakiem. - Porozmawiajcie o tym i dajcie znać Faridonowi.
Zdezorientowany Endoriil chwycił wiadomość i odwrócił wzrok za odchodzącą kobietą. Dopiero teraz dostrzegł, że kilka metrów za nimi stało dwóch rycerzy w zbrojach przystrojonych błękitnymi i czerwonymi zdobieniami. Przy pasach mieli krótkie miecze najwyższej klasy. Straż królewska. Gdy odeszli, Bosmer usłyszał odgłos galopu, coraz mocniejszy i mocniejszy. Tuż za ogrodzeniem stanął biały koń. Darelion zeskoczył z siodła i odezwał się:
- Co ona od ciebie chciała?
- Dała mi wiadomość. Dla nas dwóch chyba. Wiesz, kto to był?
- Ha - Darelion pokręcił głową z niedowierzaniem. - Miałeś właśnie przyjemność z jej wysokością Astarte, królową Skyrim i żoną Ulfricka Gromowładnego. I nawet o tym nie wiedziałeś.
Endoriil uniósł brwi ze zdziwienia. Właśnie rozmawiał z królową Skyrim. Gdy wciąż zbierał myśli, Darelion wziął wiadomość, rozerwał królewską pieczęć i nie mógł uwierzyć własnym oczom.

IV

Był chłodny wieczór. Na zewnątrz delikatnie prószył śnieg, zwiastując zimę. Baelian i Neven wchodzili właśnie do gospody, nad której drzwiami wisiał solidnie wykonany i poprawiony baner - "Puszcza". Od razu po wejściu chuchali na swe dłonie, jednocześnie je masując.  Miejsce posiadało solidne drewniane stoły, a alkoholu i mięsa od niedawna było pod dostatkiem. Zakąski, przekąski, niemal wszystko, czego dusza zapragnie. Baelian pomyślał, że wreszcie mają karczmę z prawdziwego zdarzenia. W pomieszczeniu było około dziesięciu Bosmerów. Wezwano wszystkich znaczących mieszkańców podgrodzia. I nikogo więcej. Zostali zaproszeni przez Dareliona i Endoriila, dwóch najbardziej cenionych Bosmerów w okolicy. Przybyli wspomniani Neven i Baelian - członkowie zarówno milicji, jak i grupy myśliwych, był Granos - przewodnik duchowy i religijny całej społeczności. Popijał w tej chwili wodę, siedząc przy jednym ze stołów. W kącie pokoju siedział i bawił się sztyletem krzywozębny Pontus - sprawny złodziej, który imponował wielu swoim pobratymcom, wbrew woli Endoriila. Była też wojowniczka Neafel, najemniczka, która wciąż nie mogła się zdecydować, czy uczynić z podgrodzia swój dom, ale jako że była powszechnie szanowana, to jej obecność na spotkaniu nikogo nie zaskakiwała. Już dawno opuściłaby okolicę, gdyby nie to, że czuła jakąś więź powstającą między nią, a całą tą społecznością. Przybyło też czterech kurierów od Dareliona, w tym jego najbliższy doradca - Daren. Wraz z wejściem ostatniej dwójki Daren zamknął drzwi gospody.

- Koledzy, koleżanko - Darelion skinął głową w stronę Neafel. - Jak się domyślacie, mamy dla was wiadomość. I to nie byle jaką i nie od byle kogo. Oto treść listu od królowej Astarte.
- Uważamy - dodał Endoriil - że wszyscy macie prawo jej wysłuchać.
Darelion rozwinął wiadomość, ogarnął wzrokiem całą salę. Poczekał na absolutna ciszę i zaczął czytać.

Król Ulfrick, w obliczu harmonijnego rozwoju i dobrej asymilacji Bosmerów na Podgrodziu Whiterun, oraz ogólnej poprawy relacji na linii Bosmerowie - Whiterun, występuje z następującą propozycją skierowaną do liderów - Dareliona, Granosa i Endoriila. Sługa korony - Faridon, dostał zadanie sformowania kompanii bosmerskiej, oddziału wojskowego, który zostałby włączony do Armii Norskiej.

Po karczmie "Puszcza" rozszedł się odgłos niedowierzania i oburzenia.
- Jak to?
- My mamy walczyć dla nich?
- Za co? Dlaczego? Co proponują?
- Niech nas wpuszczą do miasta.
Na sali zapanował chaos. Dziesięcioro Bosmerów przekrzykiwało się, nie wiedząc, co zrobić.
- Cisza! Cisza! - krzyczał Endoriil. W końcu, za czwartym razem, poskutkowało. - Słuchajcie dalej! Bo to nie wszystko!

Armia proponuje żołd i wyżywienie dokładnie takie samo, jak w innych kompaniach. Wszystkie przygotowania są już na wykończeniu i wystarczy jedynie zgoda Rady Bosmerskiej.

- Ha, ha, ha. Rady Bosmerskiej - śmiał się głośno Baelian i inni. - Nazwali was Radą! Nieźle, he, he. Czytaj, czytaj, bo robi się zabawnie.
Darelion skarcił bosmerskiego Talosa nieprzyjemnym wzrokiem i zwinął wiadomość. Endoriil postanowił kontynuować i dopowiedzieć resztę.
- Słuchajcie! Milicja, którą już mamy, będzie trzonem kompanii. W liście napisano, że pod innymi miastami też są Bosmerowie. Już są szykowani na transport do nas. To jest sposób na zdobycie zaufania i szacunku Nordów.
- Mi tam ich szacunek niepotrzebny - uniósł głos Daren. - Bez zaufania też się obejdę. Mamy za nich ginąć? Darelion, stary druchu, czy ty to popierasz? Bo zwracają się do naszej, ekhm, Rady, a więc do was trzech wymienionych w liście.
Darelion milczał.
- Granos? - drążył Daren. - Ty pierwszy. Powiedz, szanowny starcze, czy powinniśmy tworzyć kompanię i walczyć dla Nordów, którzy nawet nie chcą nas wpuścić do miasta? Co mówią gwiazdy? Co mówią znaki? I bogowie?
Granos wstał z krzesła, na którym do tej pory siedział, oparł się o swój kostur i mówił powoli.
- Dziwna to sprawa, zaiste, byśmy my, Bosmerowie, krew przelewać mieli za tych, co plują na nas raczej niźli chlebem i solą częstują. - Kilka osób głośno przytaknęło. Granos oblizał wargi i kontynuował, bardzo powoli: - Bogowie nie mówią nic, bo to nie ich sprawa. Gwiazdy na niebie milczą też, a znaki...
- Co ze znakami? - Neven nie mógł wytrzymać i pospieszał starca. Ten wcale się tym nie przejmował. Wznowił wypowiedź po kilku sekundach.
- Sami mi powiedzcie, jakie znaki mamy?
- Podgrodzie się rozwija - Neafel włączyła się do rozmowy. - Ci, co byli chorzy umarli, kolejni nie chorują. Punkt sanitarny działa. Jest lepiej. Mamy mięso, mamy skóry. Idzie zima, ale powinniśmy sobie poradzić, co jeszcze niedawno wydawało się niemożliwe. Ale za cholerę nie wiem, co to wszystko mówi w sprawie decyzji odnośnie kompanii, Granosie.
- Mmm, tak, tak - Granos pokiwał głową. - Bacz na język, młoda damo. Nie każdy potrafi odczytywać znaki. Powiem więc krótko. - Gromada odetchnęła z ulgą. - Nie powinniśmy się zgadzać, by służyć Nordom jako żołnierze. Wysyłać naszych młodych na śmierć... Nie, nie, nie powinniśmy.
- Ale gdzie oni by nas wysłali? - pytał Baelian. - Wojen to ja ostatnio nie widziałem. Pewnie byśmy patrolowali jakąś okolicę i bandytów ubijali. Ja to jestem na tak.
- Ty głosu nie masz - powiedział ostro Darelion. - Twój kolega, Neven, też. Ja... Ja jestem za. Powinniśmy założyć ten oddział i wyróżnić się. Wtedy poprawiłaby się sytuacja nas wszystkich.

Darelion sądził, że to on obejmie dowództwo nad oddziałem. Jego rola i znaczenie znacząco by wzrosły, nawet Nordowie musieliby się z nim liczyć. Jego głównym celem było w tej chwili zagwarantowanie bezpieczeństwa i dobrego życia swojej żonie i córce, a im wyżej będzie w hierarchii, tym będzie o to łatwiej. Był ambitny i dowodzenie pięćdziesięcioosobową milicją było wyraźnie mniejszym zaszczytem, niż się spodziewał. Stadnina koni sprawiała mu zdecydowanie większą radość. Czasem zastanawiał się więc nad przekazaniem milicji Endoriilowi lub Darenowi, ale sądził, że mogłoby to być odebrane jako oznaka słabości, a nie chciał jej okazywać.
Wszyscy Bosmerowie skupili wzrok na Endoriilu. Jeden za, jeden przeciw, więc to jego głos był decydujący.

- To jest nasza szansa - mówił. - Oczywiście, że jestem na tak. Darelion ma rację. Nasza sytuacja, nas wszystkich, również innych mieszkańców podgrodzia, starców i dzieci, poprawi się, jeśli uda nam się wyróżnić. To pierwszy znak, który pokazuje, że Nordowie zaczynają nas szanować. Nie możemy tego zmarnować.
- A więc jaka jest wasza odpowiedź - rzekł Faridon stojący w wejściu. Wszyscy przegapili jego przybycie. - Co mam przekazać królowej?
- Tak! Walczymy! Niech żyje kompania! - krzyczeli Bosmerowie wnosząc toasty i odczopowali beczki z winem.

V

Po zaledwie tygodniu od spotkania w "Puszczy" na podgrodzie przybyło kolejnych stu pięćdziesięciu Bosmerów. To sprawiło, że Endoriil zaczął się zastanawiać, czy można było odrzucić propozycję Ulfricka. Wszystko ruszyło dokładnie tak, jak było napisane w liście, więc miał wątpliwości, czy w ogóle przyjętoby odmowę. Stan, w którym byli przyjezdni, nie napawał optymizmem. Przyjechały na ogół wygłodzone elfy obojga płci, które do tej pory spotkały się w Skyrim jedynie z pogardą i niezrozumieniem. Co prawda wyselekcjonowano ich przedtem, przysyłając tylko tych, którzy w miarę dobrze rokowali, ale czekało ich sporo pracy. Były też jednak pozytywy - gotowe były pancerze, kolejna dostawa broni, a nawet... trener. A trenerem został ktoś, kogo Bosmerowie absolutnie się nie spodziewali. Na osobistą prośbę Astarte, na podgrodzie przybył legendarny Dovahkiin i to on sprawował pieczę nad treningiem Bosmerów. Dwustu przyszłych żołnierzy kompanii zostało skoszarowanych kilkaset metrów na zachód od Whiterun, mając bezpośredni kontakt ze swoimi pobratymcami. Zgodnie z zaleceniami Faridona i Dovahkiina przebywali jednak na terenie swojego obozu niemal cały czas.
*

- Nie tak, łamago! - krzyczał Raszk' hin, cofając swój wielki drewniany miecz. - Pontus jesteś, tak?
Grupa kilkudziesięciu Bosmerów stała wokoło tej dwójki, czekając na swoją kolej i przyglądając się kunsztowi nauczycieli, którymi stali się, za opłatą oczywiście, Neafel, Raszk' hin oraz Faridon. Ten ostatni nieodpłatnie, a przynajmniej nie z kasy Bosmerów.
- Ech, tak... - Pontus podniósł się z kolan, nieco ślizgał się na lodzie i uniósł tarczę do walki.
- Nie tak, mówię ci. Tarcza jest ci zbędna w walce z kimś znacznie większym i silniejszym. Jakbyś przyjął moje uderzenie na tarczę, to by cię koledzy zdrapywali z lodu. W najlepszym razie miałbyś pogruchotaną rękę i nie dałbyś rady sparować drugiego ciosu. Mały jesteś, zwinny. Wykorzystuj swoje zalety, minimalizuj wady. Unik, unik, kontra. Gotowy?
- Tak jest.
Orsimer zamachnął się i uderzył, ale Pontus w mgnieniu oka znalazł się za nim, robiąc przewrót tuż przy prawej nodze instruktora. Wykonał cios drewnianym mieczem. Uśmiechnął się szeroko.
- Właśnie o to chodzi. Zabiłeś mnie, Pontusie. Gratulacje.
Pontus wszedł w tłum, zbierając gratulację od kolegów i koleżanek, którzy poklepywali go przy tym po plecach. Szare chmury gromadziły się na północy, wróżąc potężne opady śniegu.
*

Baelian i Neven strzelali z łuków na tyle dobrze, że stali się instruktorami i, wraz z Neafel, uczyli innych tej sztuki. Rodaczka podobała im się na tyle, że po kryjomu założyli się, który z nich pierwszy ją poderwie. Więc próbowali.
- Nie, nie, nie - mówiła rozczarowana Neafel, patrząc jak młoda Bosmerka wypuszcza strzałę z łuku. - Pokaż mi ramię.
Podeszła do niej i złapała ją za ramiona, uderzyła w nie kilka razy otwartymi dłońmi.
- Auć - młoda elfka nie ukrywała w bólu.
- Dla ciebie jeszcze za wcześnie, koleżanko - orzekła instruktorka. - Musisz wzmocnić te witki. Idź pomagać w kuźni Raszk' hina, albo dołącz do chłopaków noszących wodę ze źródła. Albo drewno rąbać. Przyda się, i nam, i tobie.
- Ale ja jestem gotowa, pani Neafel, naprawdę!
- Gówno prawda. Oddasz dwa lub trzy strzały i twoje ramiona odmówią posłuszeństwa. A na polu bitwy to oznacza śmierć.
Młoda smutno pociągnęła nosem i odeszła ze zwieszoną głową. Neafel miała małe wyrzuty sumienia, ale szybko je od siebie odpędzała, bo doskonale wiedziała, że ma rację. Nieprzygotowany żołnierz to martwy żołnierz. Za jej plecami przebiegło kilkunastu członków kompanii, wykonując swoją dzienną dawkę biegania - dziesięć mil. Kiedy przebiegli, do elfki podszedł Neven.
- No hej, Neafel - powiedział i przeczesał włosy swoim ulubionym grzebieniem. - Skoczylibyśmy się może napić, skoro skończyłaś, co?
- A co, potrzebujesz, żebym cię odprowadziła na randkę z twoim chłopakiem?
- Że co? - doskoczył do nich Baelian. - Przecież my nie... My wcale nie jesteśmy...
- Dobra, dobra - przerwała im - Neven dba o fryzurę mocniej niż ja. Ja nie mam nic przeciwko, chłopcy. Wypijcie moje zdrowie, zanim przejdziecie do rzeczy.
Na odchodnym puściła do nich oczko.
- Ale my nie... Kurde... - Neven skrzywił się, patrząc na odchodzącą dziewczynę. - Talos, ty myślisz, że ona naprawdę myśli, że my... No wiesz? Czy sobie żartuje? Mrugnęła, prawda? To znaczy, że nie mówiła poważnie?
- Pojęcia nie mam, ale może nie powinniśmy się tak często razem pokazywać.
Obaj zaśmiali się i chwycili łuki, by poćwiczyć.
*

Mam dość - pomyślał Darelion, siedząc w biblioteczce Ri' Baadara. Mam po prostu dość! Ile można siedzieć przy tych książkach. I ta gra - szachy? Po co mi to. Po co mam tu siedzieć i grać. To Dovahkiin, dobra, ale więcej da mi zmierzenie się z nim na miecze, niż zbicie jego pionka, czy innego gońca. Zresztą ten goniec jakiś niedoceniony w tej grze. Gońców w ogóle się nie docenia!
- O czym myślisz, Darelion? - spytał Endoriil, przesuwając swoją wieżę do ataku. Dovahkiin, siedzący po drugiej stronie stołu i analizujący ruch przeciwnika, podrapał się po brodzie.
- A... Ja chyba pójdę na plac, poćwiczyć walkę na miecze z chłopakami.
- Powinieneś zostać - rzekł Dovahkiin. - Zaraz twoja kolej.
- Z całym szacunkiem, ale co mi da przesuwanie pionków po tej planszy?
Dovahkiin powoli wstał od stołu i podszedł do okna, przyglądając się ćwiczącym na zachodzie elfom. Darelion stanął tuż obok niego. Endoriil został przy stole i zastanawiał się nad kolejnym posunięciem.
- Widzisz tych ludzi? - spytał Nord. - Kiedy dojdzie do walki, będą na ciebie liczyć. Na to, że twoje decyzje okażą się trafne i na to, że zrobisz wszystko, żeby wyszli cało z opresji.
- No tak, ale jak ja ich obronię, skoro nie ćwiczę miecza tyle, co oni.
- Machasz mieczem znacznie lepiej od nich. Wam, dowódcom, przyda się też swojego rodzaju ogłada na polu bitwy. Podejście taktyczne, strategia i myślenie kilka ruchów w przód. To ważniejsze, niż myślisz. - Darelion słuchał, ale aż rwał się do walki na zewnątrz. - Myślisz, że jaka armia wygra bitwę: armia lwów dowodzona przez barana, czy armia baranów dowodzona przez lwa?
- Mogę wyjść? - spytał Darelion, nie odpowiadając.
- Idź.
Gdy drzwi zamknęły się za Darelionem, Dovahkiin ponownie usiadł, zauważalnie westchnął i powiedział:
- Trochę w gorącej wodzie kąpany ten twój towarzysz.
- Yhm - przytaknął Endoriil.
- To on ma być kapitanem kompanii. Sądzę, że ty byś się bardziej nadawał - powiedział, przesuwając swą królową na lewe skrzydło.
- Nie do mnie należy decyzja.

Endoriil nie mógł uwierzyć, że niemal dzień w dzień ma kontakt z legendą Skyrim. Nie ulegało wątpliwości, że obecność herosa jest wynikiem prośby Astarte, która była zaprzyjaźniona z Dovahkiinem i wspólnie z nim przelewała krew podczas wojny z cesarskim Legionem. Z uwagi na tę przeszłość bohater nie odmówił. W ciągu ostatnich dni Nord i Bosmer dużo rozmawiali, grali w szachy i inne gry rozwijające myślenie taktyczne i przestrzenne. Przyglądali się też mapom, starym i nowym, próbując wyciągać możliwie wiele wniosków. W ich rozmowach przewinął się temat smoka Odahviinga i tego, co powiedział elfowi w Falkreath, ale sprawa wciąż stała w miejscu. Bestia nie była skora do kontaktu.
- Chcesz odzyskać Valenwood?
To pytanie zmroziło Endoriila. Zadane wprost, bez żadnego wstępu, a jednak tak istotne i tak podstawowe. A przede wszystkim nieustannie obecne w jego głowie. Tuż obok Luny. Należał do szczerych ludzi, ufał Dovahkiinowi, więc odpowiedział wprost, patrząc w oczy rozmówcy.
- Chcę. Ale nie wiem jak.
- Ostatnie wieści z Valen są niepokojące. - Nord zbił pionkiem gońca przeciwnika. - Przewrót praktycznie zakończony. Małe oddziały partyzanckie nie mają szans, chociaż próbują.
- Ach... - Elf nie zabezpieczył odpowiednio swojej figury. Teraz to widział. Gdyby ruszył się wieżą na C8, goniec byłby osłonięty. - Sporo wiesz o sytuacji w mojej ojczyźnie. Czemu tak cię interesuje?
- Jestem człowiekiem o wielu zainteresowaniach. Może nie tak wielu, jak twój przyjaciel Khajiit, ale machanie mieczem, to nie wszystko, co mnie interesuje. - Smocze Dziecię włączyło do ataku figurę konia. - W ostatnich latach nauczyłem się sporo o polityce i jej ciemnych stronach. A im więcej wiesz, tym... Hmm, tym więcej wiesz. To proste. A czasem żałujesz, że nie wiesz mniej.
- Jak mam zdobyć Valenwood? - spytał wprost, tak, jak wcześniej jego rozmówca.
- To oczywiste, że kompania ci nie wystarczy. Opcji jest dużo, tak jak na szachownicy. Twoja kompania to pionek. Może nawet goniec, jeśli ją dobrze wyszkolisz. Inne figury musisz albo kupić za pieniądze...
- Najemnicy? Ale do tego potrzeba mnóstwa pieniędzy...
- Yhm. Albo przekonasz stronnictwa w Valenwood, żeby cię wsparły. Są tam tacy, którzy wystąpiliby przeciwko Altmerom, ale się boją.
- Ale jak ja mam ich przekonać, skoro jestem tutaj? - Przesunął drugą wieżę, by chronić króla. Zagrożenie wzrastało. - Jak mam w ogóle do nich dotrzeć?
- Niektóre odpowiedzi musisz znaleźć sam. Ale wierzę, że może ci się udać.
Dłoń Norda powoli przesuwała się po pięknej drewnianej planszy. Chwycił królową i ruszył aż do końca, gdzie ją zostawił.
- Szach mat.
- Jaka armia wygra bitwę? - spytał Endoriil, położywszy swojego króla na planszy na znak zaakceptowania porażki. - Barany z lwem na przedzie, czy lwy z baranem na przedzie? - spytał Endoriil
- Beee - śmiertelnie poważnie odpowiedział Dovahkiin. - Zagramy jeszcze raz?

VI

Middas, miesiąc Ostatni Siew, rok 205 Czwartej Ery

Śnieg prószył niemiłosiernie. Zima w Skyrim pokazywała swoją potęgę i nie miała litości. Widoczność była ograniczona do kilkunastu metrów. Oddział dwustu elfów - stu czterdziestu ośmiu mężczyzn i pięćdziesięciu dwóch kobiet - stał na baczność na głównym placu Podgrodzia, dokładnie między gospodą "Puszcza" a domem Ri' Baadara, miejscowego bogacza, kupca i pisarza. Przed oddziałem stała wysoka na kilka metrów konstrukcja z drewna, stworzona specjalnie na tę okazję, na której zasiedli król Ulfrick i jego żona, królowa Astarte. Po prawicy Ufricka, noszącego piękny strój z obfitym zwierzęcym futrem na ramionach, siedział jarl Vignar, a obok Astarte i jej służki. Niedaleko był też Faridon oraz kilku możnych. Bosmerskim przedstawicielem był Granos, który z racji wieku nie mógł zostać członkiem oddziału. Obok niego siedziała żona Dareliona wraz z córeczką. Oddział stał w dwudziestu rzędach, po dziesięciu elfów. Na czele pododdziałów liczących pięćdziesięciu ludzi stali Darelion, Daren, Endoriil i Neven. W końcu jarl Vignar powstał i zszedł do Bosmerów.
- Niech kapitan kompanii wystąpi, by symbolicznie przejąć dowodzenie nad nowym oddziałem dumnej Armii Nordów.

Mróz siąpił. Sople lodu zwisały z drewnianej konstrukcji, a śnieg skrzypiał pod nogami Dareliona, odzianego w grube zwierzęce skóry, kiedy podszedł do jarla i przyjął z jego rąk buławę, symbol zwierzchnictwa nad kompanią. W drugą dłoń dostał sztandar oddziału - płótno przedstawiające białe drzewo na zielonym tle. Jarl cofnął się. Darelion został wcześniej dokładnie pouczony przez Faridona. Wiedział, co robić. Ukląkł na prawe kolano, powoli, jakby niechętnie i wyciągnął buławę do góry. Ulfrick dumnie uniósł głowę, gotowy na przyjęcie hołdu. Astarte wyciągnęła zmarzniętą dłoń z rękawa i złączyła ją z dłonią męża.
- Ja, Darelion, kapitan kompanii bosmerskiej, przysięgam... - Klimat uniesienia towarzyszył nie tylko samym członkom kompanii, ale też całej reszcie Podgrodzia, która mimo beznadziejnej pogody stanęła za plecami swoich chłopców i dziewcząt i przyglądała się tej wiekopomnej chwili. Rodzice żołnierzy, ich kobiety, mężczyźni i dzieci. Wszyscy stali ramię w ramię i słuchali. - Przysięgamy bronić granic Skyrim przed wszelkimi wrogami, przysięgamy wierność królowi Skyrim, Ulfrickowi Gromowładnemu i jego potomkom. Przysięgamy słuchać rozkazów naszych przełożonych i bronić ludu Skyrim. Oddajemy się pod opiekę Y'ffre i przysięgamy!
- Oddajemy się pod opiekę Y'ffre i przysięgamy! - odpowiedzieli zgodnym chórem Bosmerowie.
*

Darelion i jego pierwszy porucznik, Endoriil, weszli do głównej sali "Puszczy". Za chwilę miała odbyć się tu wielka uczta, jednak w tej chwili gospoda była niemal pusta. Zostali tam wezwani, by spotkać się prywatnie z królem, Astarte i Galmarem. Mężczyźni stali z poważnymi minami. Astarte była szeroko uśmiechnięta i to ona rozpoczęła rozmowę, gdy Bosmerowie strzepywali śnieg ze swoich ramion.
- To wielka chwila! To wielka chwila! Na Akatosha, Bosmerowie i Nordowie staną ramię w ramię!
Podeszła do elfów i przytuliła na raz obu, ocierając łzę z policzka. Wszyscy zdziwili się wylewnością królowej.
- Może nie zdajecie sobie sprawy - mówiła uniesionym z emocji głosem - ale być może bardowie będą śpiewać o tej chwili za tysiąc lat. Bogowie są z was dumni, są dumni z nas wszystkich!

Darelion i Ulfrick uśmiechnęli się niemal identycznie, wyobrażając sobie wspomniane pieśni i opiewane w nich wyczyny. Endoriil i Galmar zachowali spokój, chociaż elf zarumienił się, nie wiadomo, czy to przez zachowanie królowej, czy siarczysty mróz na zewnątrz.
- Powinniśmy przejść do rzeczy, Wasza Wysokość - powiedział Galmar Kamienna-Pięść.
Ulfrick ponownie uniósł głowę iście po królewsku i zaczął mówić:
- Jest dokładnie tak, jak mówi moja małżonka. To wielka chwila, szczególnie dla was. Macie szansę, by zdobyć nasze zaufanie i szacunek i z pewnością o tym wiecie. I ta szansa trafi się szybciej, niż myślicie. Wasza kompania zostaje przydzielona do Armii Pogranicza, części armii norskiej, która działa na południu, w okolicy Markartu. Walczy tam z Renegatami, z którymi mamy problemy od wielu lat. Waszym bezpośrednim przełożonym będzie Galmar.
Ulfrick wskazał go otwartą dłonią. Oczy Endoriila i Galmara spotkały się, Bosmer skłonił głowę, ale Nord w niedźwiedziej skórze nie odpowiedział tym samym.
- Wymarsz kompanii już za tydzień - powiedział zwierzchnik elfów. Zwrócił się do Dareliona: - Zadbajcie o odpowiednie wyposażenie: dużo ciepłych ubrań, grube czapki pod hełmy też się przydadzą. Solone mięso w beczkach. Wino tez możecie wziąć. Słyszałem, że nam się kończy. A słyszałem też, że i mięsa i wina wam nie brakuje.

Prawda - pomyślał Endoriil. Mięsa mają więcej niż wystarczająco. Stali się prawie monopolistami, jeśli idzie o zaopatrywanie Whiterun w mięso. Wina mieli sporo na mocy umowy z Sabjornem i Wesleyem, który wykupił część udziałów w winnicy. A i skór było dużo i było komu je obrabiać. Endoriil był pewny, że szli do boju gotowi i dobrze wyposażeni. Jedyne, czego jeszcze nie mieli, to solidna broń. Mimo że prace w kuźni Raszk' hina szły pełną parą, to nie było szans, żeby skończyli do przyszłego tygodnia. Decyzja o marszu na południe nie była wielką niespodzianką. Po wojnie domowej głównym problemem Skyrim byli właśnie Renegaci i każdy średnio ogarnięty w temacie człowiek wiedział, że to tam potrzeba nowych oddziałów. Endoriil podejrzewał więc, że to tam zostaną skierowani. Liczył jednak na to, że wyruszą trochę później.
- Samodzielnie ruszycie pod Markart - kontynuował Galmar. - Tam będę czekał, wraz z czterema innymi kompaniami. I tam otrzymacie nowe rozkazy. Wymarsz równo za tydzień, o świcie. Liczę na dyscyplinę i punktualność. Do czasu waszego dotarcia pod Markart, będzie przy was znany wam już Faridon i to on ma zadbać, żebyście dotarli bez zbędnej zwłoki. Bo na zwłoki się jeszcze napatrzycie. Ha, ha! - zaśmiał się gromko. - Potem przejdziecie bezpośrednio pod moje rozkazy.

Astarte wciąż miała wątpliwości. Wiedziała, że nie ma lepszego sposobu na to, by Bosmerowie zdobyli szacunek Ulfricka i innych Nordów. Zrobiła jednak, co mogła, aby byli należycie przygotowani. Wysłała swojego przyjaciela, Dovahkiina, by trenował Bosmerów. Takiego zaszczytu nie dostąpił żaden oddział w norskiej armii. Bohater wycofał się z życia politycznego po wojnie domowej, nie będąc do końca zadowolonym z tego, w jakim kierunku idą sprawy w kraju. Astarte nie raz i nie dwa prosiła go, by pomógł jej wprowadzać pewne zmiany i reformy, ale ten nie był przekonany. Nie chciał uczestniczyć w żadnych zakulisowych gierkach, ani "pływać w  tym bagnie", jak mawiał. Był tym zmęczony. Astarte też zaczynało to męczyć, ale kiedy wpadła na pomysł zaproponowania przyjacielowi pracy przy kompanii bosmerskiej, wiedziała, że się zgodzi, bo była w tym pewna szlachetność i dobro, które z pewnością dostrzegał. Nie myliła się. Dzięki temu czuła się pewniej i liczyła na to, że dwaj Bosmerowie - Darelion i Endoriil okażą się godni jej zaufania. Wszystko to było jednak melodią przyszłości. Teraz królowa była szczęśliwa. Zaangażowała się w sprawę Bosmerów bardziej, niż się spodziewała. Zależało jej, bo widziała w nich pierwszego realnego sojusznika w przyszłej walce z Altmerami. Jednakże do tego droga była jeszcze niezwykle daleka.

Gdy dygnitarze wyszli z "Puszczy", od razu wbiegły do niej dziesiątki Bosmerów i zaczęli się bawić. Takiej popijawy nie było tam nigdy. Ani przedtem, ani potem.

 -------------------------------------

KRONIKA POWSTANIA BOSMERSKIEGO, vol.I

Rok 205 Czwartej Ery

Sytuacja w Valenwood

Ówczesny stan puszczy Valen budził zaniepokojenie neutralnych obserwatorów zagranicznych. Działania Altmerów wywoływały powszechny niesmak, ale żadne państwo nie odważyło się uczynić niczego poza wysłaniem pełnych obaw listów protestacyjnych. Do dziś trudno stwierdzić, czy działania Thalmoru w Valenwood były szczegółowo zaplanowane, czy może przejęcie pełni władzy w puszczach było nagłym kaprysem rządzących w Dominium. Faktem jest jednak, że, biorąc pod uwagę wszystkie okoliczności, Altmerowie nie mieli powodu, aby pozbawiać Bosmerów iluzji posiadania własnego państwa, a jednak to zrobili. Stąd wątpliwości. Valenwood było państwem marionetkowym, którego przywódcy od dwustu lat wspierali Aldmerskie Dominium we wszelkich inicjatywach, zarówno gospodarczych, jak i wojennych. Z jakiegoś powodu rządzący Dominium postanowili pozbawić Bosmerów nawet tej iluzji. W roku 204 Czwartej Ery (niemal równo rok po zakończeniu wojny domowej w Skyrim) odbyły się szeroko zakrojone czystki w leśnych klanach, gdzie niezależnych szefów klanów zastępowano marionetkami. Rzeź odbyła się też w dwóch wielkich bosmerskich miastach - Arenthii i Silvenar, gdzie zamordowano duchowego lidera Bosmerów - Karaka. Cała ofensywa została zorganizowana i wykonana siłami dwóch armii Dominium. Pierwsza, zajmująca się przewrotami w klanach, dowodzona była przez Lorda Naarifina Młodszego, syna legendarnego przywódcy Altmerów o tym samym imieniu, który walczył w Wielkiej Wojnie z Cesarstwem. Armia druga, organizująca przewroty w miastach, miała za dowódcę Lorda Udomiela - doświadczonego generała, który osobiście uczestniczył w Wielkiej Wojnie i zdobyciu stolicy Cesarstwa. Pod starym Udomielem uczył się niedoświadczony Bognar, syn Lionela - mianowanego po rzezi burmistrzem Arenthii. To właśnie Lionel odpowiadał za negocjacje z przywódcami leśnych klanów z północnego regionu kraju.

Plan Thalmoru powiódł się, a czystki przeprowadzono bez większych trudności. Pojedyncze ogniska buntu były szybko gaszone, a partyzanci przykładnie wieszani, by być przestrogą dla innych. Zabraniano ściągania ciał z drzew, bezczeszcząc w ten sposób nie tylko ciała Bosmerów, ale też święty dla nich las. Bosmerowie już od dawna nie posiadali swojej krajowej armii. W przeszłości wszelkie wsparcie militarne dla Altmerów zawsze ogłaszali możnowładcy sprawujący władzę w największych miastach. Po wydarzeniach z 204 roku zadowolili się oni pozycjami w Radach swoich miast i samym faktem zachowania życia. To oni jednak posiadali bezpośrednią kontrolę nad oddziałami wojskowymi konkretnych miast, więc Altmerowie pozostawili ich przy życiu, oferując im różne przywileje w zamian za poparcie i uspokojenie nastrojów. W ciągu poprzednich dwustu lat Valenwood stało się bardziej zbiorowiskiem dzielnic, niż całością - stąd brak ogólnokrajowej armii. Siły żadnego z możnowładców nie mogły się równać z pojedynczą armią Dominium. Thalmor osiągnął pełnię władzy w Valenwood. Altmerowie zostawali odgórnie mianowani na najważniejsze funkcje w radach największych miast, a leśne klany ulegały unifikacji. Innymi słowy, jeśli region zamieszkiwały cztery klany, siły Dominium likwidowały większość zdolnych do walki Bosmerów oraz Starszyznę w trzech z nich, pozostawiając Starszych w jednym z klanów na czele połączonych plemion, które nierzadko przesiedlano i skupiano razem, aby mieć nad nimi większą kontrolę. Dokładnie to spotkało klany Hjoqmer i Woodmer, miejsca pochodzenia dwóch istotnych postaci dla późniejszego Powstania Bosmerskiego. Wszystkie klany w okolicy zostały przetrzebione, a tych, którzy przeżyli, przesiedlono na tereny Woodmer, grupy stosunkowo najlżej potraktowanej, w której władzę po czystce sprawował Halen, kolejna ważna postać dla historii Powstania.

Nieprawdą jest jednak, że wszyscy mieszkańcy Valenwood zgodzili się na podległość wobec najeźdźcy. Otwarte wystąpienie zbrojne nie miałoby sensu. Byli jednak tacy, którzy próbowali dyskretnie ograniczać władzę Altmerów. Taką osobą był Marek Verre - radny Arenthii, który dzięki własnym koneksjom i wieloletniej przyjaźni z Lordem Udomielem utrzymał swoją pozycję po Rzezi i organizował ograniczony ruch oporu w Arenthii i okolicach. Działał niezwykle ostrożnie, starając się nie robić nieprzemyślanych kroków. 

Geneza powstania Kompanii Bosmerskiej w Skyrim

Wraz z narastającą liczbą elfich uchodźców pod bramami norskich miast pojawił się problem, który Jarlowie musieli rozwiązać. Wielkie grupy Bosmerów osiedlały się przede wszystkim pod murami Whiterun, Soltitude i Windhelm. Na szczęście elfy były w stanie dość szybko zorganizować swoją społeczność, co sprawiło, że Jarlowie nie musieli posuwać się do rozwiązania siłowego, które w owym czasie zyskiwało coraz większą popularność wśród przeciętnych Nordów. Najlepiej radziła sobie grupa spod Whiterun, gdzie zapanowała swego rodzaju symbioza. Bosmerowie zaczęli zaopatrywać miasto we wszelkie dobra pochodzenia zwierzęcego, w zamian za co otrzymywali kolejne prawa i przywileje, które powoli zbliżały ich do statusu mieszkańców miasta. Nigdy jednak nie dostali pełnego dostępu do Whiterun. Momentem przełomowym okazała się wizytacja królowej Skyrim - Astarte, której los Bosmerów nie był widać obojętny i wyszła z inicjatywą zawiązania milicji bosmerskiej i uzbrojenia jej bronią zalegającą w magazynach od czasu wojny z cesarskim Legionem

Bosmerska kompania zaczęła nabierać realnych kształtów, gdy do Whiterun sprowadzono elfy z pozostałych miast Skyrim - głównie Windhelm i Soltitude. Do pięćdziesięciu członków milicji dołączono kolejną setkę. Już wtedy prowadzone były ciężkie treningi, początkowo organizowane przez norskich oficerów, potem przez Dovahkiina. W międzyczasie z kolejnej grupy uchodźców przywódcy bosmerskiego podgrodzia - Darelion i Endoriil - dobrali kolejną pięćdziesiątkę. W ten sposób powstał zrąb przyszłej armii bosmerskiej, który w dniu Middas, miesiąca Ostatni Siew, roku 205 Czwartej Ery został uroczyście zaprzysiężony jako Pierwsza Samodzielna Kompania Bosmerska przed samym królem Skyrim - Ulfrikiem Gromowładnym i jego czcigodną małżonką - Astarte. Za patrona oddział przyjął boga lasu - Y'ffre, a sztandarem stało się białe drzewo na zielonym tle.

Dwustuosobowa kompania składała się ze stu czterdziestu ośmiu mężczyzn i pięćdziesięciu dwóch kobiet i podzielona została na cztery pododdziały, każdy liczący pięćdziesięciu żołnierzy. Dowódcami grup byli Daren, Neven, Endoriil i Darelion, który dostał stopień porucznika Armii Norskiej i objął dowodzenie nad całą kompanią. Nowo sformowany oddział został przydzielony jako jednostka pomocnicza Armii Pogranicza, działającej na południowy wschód od Markartu, w rejonie, gdzie toczyła ciężkie walki z partyzantami Renegatów. Nowym dowódcą Armii Pogranicza, a zarazem osobą, której rozkazom podlegała Kompania, został mianowany bezpośredni doradca króla Ulfrika - Galmar Kamienna-Pięść, jeden z głównych autorów zwycięstwa w wojnie domowej z roku 203. Już w dwa dni po ceremonii zaprzysiężenia Bosmerowie maszerowali, by przelewać swą krew za obcy kraj. Ironią losu był fakt, że mieli walczyć z Renegatami - ludem, który został wypędzony ze swej ziemi przez silniejsze państwo.

Fragment z Kronika Powstania Bosmerskiego vol. I, Ri' Baadar al' kefir an' Ulmin nasto' Goor.

------------------------------

Spis treści znajdziesz TUTAJ

2 komentarze:

  1. Jak miło tu wrócić :))

    Bardzo mi się podoba. Miło widzieć, że podgrodzie się zmienia i że zmieniają się jego mieszkańcy. Przyjemnie się patrzy na ich rozwój, radość i chęci. Kochany Ri robi za filantropa :D Dobrze też, że władze dały szansę podgrodzianom i że ci biedacy korzystają z tej szansy. Ri i reszta zgrabnie ich aktywizują.
    Fajnie, że chcą się w jakiś sposób odwdzięczyć za szansę, dołączając do armii. Wcześniejszym ich obawom w sumie się nie dziwię. To normalne, widmo wojny może przerażać. Każdy chciałby jeszcze pożyć, tym bardziej, że akurat oni dopiero co zaczęli godnie żyć.
    Królowa jest w całej tej organizacji nieoceniona. Taki dobry duch i opiekun przedsięwzięcia i gwarant bezpieczeństwa jakby, w końcu łagodzi męża i wszystkich wokół. Żywe słońce w mroźnym Skyrim ;)
    Społeczność i sceny z nią związane bardzo przyjemnie się czyta, bo są ogromnie ciepłe i pokrzepiające. Coraz silniej są związani. Wspólne zabawy, popijawy, narady, dobro wspólne, głosowanie - to wszystko jest dobre :)
    Trochę się tylko rozkleiłam, bo przywykłam do starej knajpy. Było nie było, miała ten swój brudny klimat ;D zwłaszcza jako namiot. Ale nowa cieszy, cieszy. W końcu solidny budynek, porządne jedzenie. Zasłużyli.
    Ucieszyły mnie wzmianki o Laanterii (tak samo jej historia) i o Lunie. Cieszy obecność Dovahkiina i jego nowa rola. Idealny wręcz. Porusza scena z pionkami i jego rozmowa z elfem. Dla elfika pewnie oczyszczająca. Miło, że Nord go tak wspiera, motywuje, uczy. Szkoda tylko, że smok nadal milczy. Uparciuch ;D Ale jego też miło znów ujrzeć w tekście, choćby w takiej małej wzmianeczce. Lubię go i się doczekać jakiejkolwiek sceny nie mogę (o ile taka będzie).
    Adan jak zwykle zabawny. Miłej nauki mu życzę ;) Swoją drogą zachęta Rybeńki w punkt trafiona ;D
    Opisy wciąż obrazowe, wciągające i po prostu bardzo ładne. Cały czas trzymasz ten niezwykły klimat, podziwiam :) Naprawdę dobrze znów czytać o znajomkach z podgrodzia i okolic :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Scena ze smokiem będzie. Musi być, skoro dałem takie wskazówki, hehe :)
    Fajnie, że trzyma klimat i że w ogóle pamiętasz, o co biega. To bardzo miłe.
    A postać królowej, która przypadła Ci do gustu, jest autorstwa pewnej dziewczyny z forum, na którym publikuję "Taki Los". Ona pisze zupełnie inaczej niż ja: http://astarte21.blogspot.co.uk/ . Na forum gamewalk czytam jej najnowsze opowiadanie "Panowanie", a tych z bloga nie dałem na razie rady. Są w pierwszej osobie, więc coś nowego. Jeśli będziesz chciała rzucić okiem, to koleżanka na pewno się nie obrazi :) Zresztą nawet z nią rozmawiam, czy by nie połączyć naszych opowiadań. Ale to na razie tylko pomysł :]

    Baaaardzo dziękuję i pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń