poniedziałek, 10 sierpnia 2015

TES "Taki Los" - odcinek XVIII

THE ELDER SCROLLS
TAKI LOS
ODCINEK XVIII
PANI

I

Przeciągłe wycie wilka dochodziło do uszu Endoriila, gdy próbował zasnąć oparty o jeden z drewnianych bali, które tworzyły jego celę. Stres i lęk o swój los nie były jedynym powodem trudności z zapadnięciem w sen. Latamejowie niemal przez całą noc śpiewali stare ludowe pieśni i tańczyli. Był to czas święta Y’ffre – bosmerskiego boga lasu. Również w Woodmer, rodzinnej osadzie Endoriila, świętowano ten dzień w sposób bardzo uroczysty i z wielką pompą. Z pojedynczych promieni słońca przebijających się przez korony drzew można było wywnioskować, że właśnie świta. Woodmerczyk był wycieńczony. Prawie nie spał, a do tego był ranny. Miał rozorane wilczymi zębami ramię, które było teraz owinięte zakrwawionym bandażem. Z kolei opatrunek na dłoni nieustannie zsuwał się z niej, ukazując zakrzepłą już krew. Altmer z celi obok robił wrażenie, jakby mówił do siebie, bądź modlił się do boga, w którego wierzył. To był dzień, w którym miał umrzeć. Wilk wciąż wył.
- Hej! – zawołał Endoriil, wstając z wysiłkiem. Oparł się o bale i mówił: - Niech ktoś tu podejdzie. To wszystko to nieporozumienie. Ja muszę iść dalej. Halo!

Podszedł do niego jeden z największych drabów, ten z tatuażem niedźwiedzia na twarzy i bezceremonialnie uderzył go pięścią w twarz. Wielki latamejczyk uśmiechnął się i już chciał otworzyć celę, by kontynuować lanie, ale zza jego pleców wyszła Manna, kobieta, która pojmała Endoriila. Gestem dłoni nakazała tamtemu odejść, a sama przykucnęła przy celi.
- Co wiesz o tym lesie, merze?
Endoriil usiadł, oparł się i złapał za ramię. Ból był wielki, tym bardziej, że do tej pory nikt nie miał szansy opatrzyć rany tak, jak należy. Zastanawiał się, czy nie skłamać, że wie o Frangeldzie bardzo dużo i że więzienie go, a tym bardziej zjedzenie nie wyjdzie im na dobre. Ale jego umysł był zbyt zmęczony, by tworzyć kłamstwa.
- Wiem, że jakaś siła, która tu rządzi przywołuje mnie tu od jakiegoś roku. Robi to w snach. – Manna słuchała z żywym zainteresowaniem. – Jestem jedynym, który przeżył egzekucję poruczników Woodmer, kiedy wszyscy inni, zarówno moi bracia jak i altmerscy żołnierze, zginęli zabici przez siły, których nie pojmuję.
- To dlaczego tu wracasz, co? Cudem uniknąłeś śmierci. A sny ma każdy, czasem lepsze, czasem gorsze. To nie powód, żeby się narażać. Nie tutaj, nie w tym lesie. Skoro jesteś stąd, to powinieneś doskonale o tym wiedzieć.
- Wiem… Moi rodzice zginęli tu, gdy byłem małym dzieckiem.
- A jednak tu idziesz. Jesteś albo bardzo odważny, albo bardzo głupi.
- Wypuść mnie, proszę.
- Ta decyzja nie należy do mnie – powiedziała i spojrzała w stronę tronu, na którym przysypiał właśnie Rannok, wódz Latamejów.
- Z jego wczorajszych słów trudno wywnioskować, że mnie wypuści.
- Tu masz rację, więc raczej na to nie licz. Jesteś z Woodmer, tak? Znasz Halena?
- Czy go znam? Wychowałem się z nim, był dla mnie wzorem aż do chwili, gdy zobaczyłem, że sprzedał nas wszystkich Dominium. To z jego rozkazu wieziono mnie i innych lojalnych starszyźnie poruczników do lasu, żeby tam wszystkich powiesić.
- To w dużej mierze przez niego mamy tak przechlapane – mówiła umięśniona Bosmerka. – Altmerowie nigdy w życiu nie poradziliby sobie w naszych lasach. Halen im pomagał, bo każdy wie, że akurat on lasy zna jak własną kieszeń. Za każdym razem, gdy uciekaliśmy to właśnie on i jego myśliwi tropili nas i przekazywali informacje Lordowi Udomielowi i jego wojskom. Cały czas uciekamy…
- Aż w końcu uciekliście tu. Do miejsca, z którego się nie wraca.
- Tak. Dlatego właśnie pytałam, czy wiesz o Frangeldzie coś więcej, ale zdaje się, że się przeliczyłam.
- Przekonaj Rannoka, żeby mnie wypuścił. Proszę cię.
- Ta decyzja nie należy do mnie – powtórzyła Manna, odchodząc w stronę swoich współplemieńców.

II

Spał kilka godzin. Po całej nocy tańców i głośnej muzyki Latamejowie uspokoili się i sami poszli odpoczywać. Zdawało się jednak, że są mocno zaniepokojeni. Zbliżał się kolejny wieczór. Altmer w klatce obok Endoriila przestał płakać, nie kopał też już dołu. Oparł głowę o jeden z bali i patrzył beznamiętnie w las, jakby nasłuchując. W jego wzroku nie było już nadziei.
- Słyszysz? – powiedział cicho do współwięźnia. – Słyszysz?
- Co słyszę? – odrzekł Endoriil, krzywiąc się na myśl o wysłuchiwaniu zwidów szaleńca.
- Wilki. Wyją od dwóch dni. Są coraz bliżej.
- Oby nie. Mam kiepskie wspomnienia związane z wilkami. I to bardzo świeże. Jak moje rany.
Altmer nie odpowiedział, wciąż patrząc w ciemny las. Endoriil dostrzegł, że Manna rozmawiała z Rannokiem. Robiła to dość często, co wskazywało, że musi być dość wysoko w hierarchii klanu. Może była jego żoną, córką lub siostrą? Te rozmyślania przerwał mu gigant z tatuażem niedźwiedzia.
- No i w końcu zostaliśmy sami – powiedział otwierając celę. – Ostatnio mnie zawołałeś, a ja nie udzieliłem ci pełnej odpowiedzi. Teraz nikt nam nie przeszkodzi.
Schował klucz za pasek na plecach i uderzył jeńca w twarz. Gdy ten osunął się na ziemię i łapał kontakt z rzeczywistością, osiłek kopał w brzuch i klatkę piersiową. Endoriil miał wrażenie, że ma złamane żebra. W końcu zemdlał z bólu.

Wilk wciąż wył.

*

Obudził się w nocy i zobaczył, że na środku placu trwa jakaś narada. Latamejowie wręcz krzyczeli, więc można było ich usłyszeć.
- Nigdy tak nie było! – krzyczała krępa elfia łowczyni. – We Frangeldzie nie ma zwierząt. Żadnych! Przecież wiecie wszyscy.
- I co z tego? – odrzekł drugi z osiłków z tatuażem niedźwiedzia. – Pochodzą, pochodzą i zdechną. Słusznie prawisz, że zwierząt tu nie ma. I o zakład idę, że te też padną jeszcze tej nocy.
- Od dwóch dni je słychać – rzekł zdecydowanie wódz Rannok. – Są bliżej, choć żaden nasz patrol ich nie widział.
- Frangeld chce nas wykończyć! – krzyknął jeden z młodszych. – Czy to koniec?
- Nie pieprz głupot, Janne! – krzyknęła Manna, nieco uspokajając resztę. – Trzymajmy się razem, to nic nam nie będzie. Musimy być jeszcze ostrożniejsi niż ostatnio. Proponuję podwojenie patroli. Wiem, że to będzie nas sporo kosztować, ale nie możemy dopuścić tu nikogo, ani Altmera, ani wilka, ani niczego innego.
- Popieram! Popieram! – rozlegały się głosy.
- Popieram – orzekł Rannok.
Zdawało się, że wycie wilków sprawiło, że Latamejowie zmienili swoje plany, jeśli idzie o Altmera. Kolejny dzień mijał, a on wciąż żył. Jednak od wczoraj nic nie jadł, ani nie pił. Jeńcom dwa razy dziennie podsuwano pod celę małe miski z mięsem i szklankę wody. Endoriil jadł wszystko, jego towarzysz niedoli nawet się nie ruszał. Woodmerczyk cierpiał też na gorączkę, a jego ramię pulsowało w sposób, który wzmógł w nim pewność, że w ranę wdało się zakażenie. A że rana była głęboka, to elf zaczął się obawiać konieczności amputacji. Oczywiście o ile przeżyje wizytę u Latamejów. W obozie panowało wielkie napięcie.
- Wstawaj! – krzyknął osiłek i otworzył celę Endoriila.
Chwycił go mocno i zaczął wieść w stronę głównego placu, tego, przy którym stał tron. Tłum elfów stał wokoło i przyglądał się brudnemu i zakrwawionemu jeńcowi. Miał do tego podbite oko i wiele sińców w widocznych miejscach. Prowadzący go drab wiedział, że Bosmer miał tez połamane żebra.
- Co jest? – wybełkotał Endoriil przez spuchnięte usta. – Gdzie mnie prowadzisz?

Nie było tańców, nie było bębnów. Tylko przeciągła cisza. W końcu doszli do tronu, na którym siedział Rannok. Obok niego stała Manna. Endoriil upadł na ziemię niemal bezwładnie. Kobieta podeszła, uniosła delikatnie jego głowę i zobaczyła podbite oko i sińce. Spojrzała na elfa z tatuażem niedźwiedzia, który uśmiechnął się dumnie, i podeszła do niego. Chwyciła włócznię przymocowaną do jednego z drzew i bez słowa ostrzeżenia uderzyła go od tyłu w zgięcie kolan. Kiedy padł, obróciła się na pięcie i uderzyła ponownie, tym razem w brzuch. Upadł zwijając się z bólu.
- Jak śmiesz ruszać jeńca twojego wodza i mojego! – warknęła. – Każdy wie, że do momentu decyzji wodza jeniec należy do tego, kto go schwytał. A schwytałam go ja, a nie ty! Precz!
Osiłek odczołgał się. Uśmiech na jego ustach został zastąpiony przez grymas bólu. W międzyczasie Endoriil podparł się rękoma i klęczał przed Rannokiem, oddychając ciężko.
- O co chodzi? Czemu tu jestem?
- Twoje rany – powiedział wódz swoim doniosłym głosem. – Pokaż je. Janne!
Młody elf podbiegł i szybkim ruchem zerwał prowizoryczny opatrunek z ramienia Endoriila, który krzyknął z bólu. Krew pociekła kilkoma strumykami aż do palców ręki. Rannok wstał i podszedł do jeńca. Przyglądał się.
- To rany zadane przez wilcze kły.
Odgłos niedowierzania rozległ się pośród zgromadzenia. Manna też podeszła i potwierdziła słowa wodza. Drab z niedźwiedzim tatuażem stanął obok Manny i popatrzył na nią z wyższością.
- Wilki są tu po niego – powiedział, masując swój brzuch. – Przywiążmy go do drzewa na skraju osady i dajmy im go pożreć. Bogowie będą nam przychylni. To dni święta Y’ffre. Złóżmy mu ofiarę, jakiej żąda.

Endoriil spojrzał z przerażeniem na całą trójkę – Rannoka, Mannę i osiłka. Uważali, że wilki przyszły po swoją ofiarę, której nie dały rady wcześniej zabić. Ale Endoriil wiedział, że wilk, który zaatakował go dwa dni wcześniej wcale nie chciał go zabić.
- Być może poświęcenie go sprawi, że Frangeld przestanie zabijać naszych braci i siostry! – krzyczał osiłek, budząc tym zachwyt reszty. - Te wilki na pewno są demonami lasu. Kto mnie popiera?
- Nie wiem, czy to dobry pomysł. – Manna próbowała protestować. – Nie wiem, ale coś mi mówi, że nie powinniśmy tego robić. Sądzę, że powinniśmy wypuścić tego elfa. Las się o niego dopomina.
Rannok przysłuchiwał się dyskusji, ale na razie się nie odzywał.
- Tak! – osiłek z tatuażem niedźwiedzia wciąż krzyczał, burząc tłum. – Las się o niego dopomina i my damy go wilkom, bo duchy tego właśnie chcą. Ku chwale Y’ffre!
- Uważam, że źle interpretujesz głosy duchów! – Manna również krzyczała. Musiała, bo nie przebiłaby się przez gwar głosów popierających osiłka. – Powinniśmy go puścić wolno i pozwolić mu pójść tam, gdzie duchy go poprowadzą.
Ta wypowiedź wywołała zdziwienie, konsternację. Wszyscy, łącznie z Endoriilem, spojrzeli na Rannoka, który był gotowy do podjęcia decyzji.
- Przywiązać go do drzewa na krańcu osady.

III

Dwóch osiłków z niedźwiedzimi tatuażami prowadziło Endoriila w ustalone miejsce. Mieli przy sobie sznury. To oni wrzucali pierwszego z Altmerów do kotła z gorącą wodą i jeden z nich pobił woodmerczyka i przekonał resztę do pomysłu, który właśnie realizowali. Niemal cały klan zajął miejsca, z których mogli widzieć miejsce kaźni. Manna i Rannok stali obok siebie i obserwowali, podczas gdy wielu ich pobratymców wspięło się na drzewa i stamtąd patrzyli w stronę jeńca. Po krótkiej chwili Endoriil był już przywiązany do dwóch drzew. Miał rozłożone ręce i opadł na kolana. Był absolutnie wycieńczony, ale nie bał się. Coś w głębi niego mówiło mu, że nie ma się czego bać. Sekundę później wszyscy Latamejowie usłyszeli wycie wilka. Plan osiłka sprawdzał się. On sam i jego towarzysz stali kilka metrów za Endoriilem.

Z lasu wyszedł wielki wilk. Endoriil dopiero teraz widział, jak wielka jest ta bestia. Gdyby elf stał, to zwierzę sięgałoby mu do klatki piersiowej. Cały klan patrzył z zapartym tchem. Wilk o niezwykle czarnej sierści podszedł spokojnym krokiem do uwiązanego jeńca i popatrzył mu w oczy, przekrzywiając swój pysk. Nie zdawał się być agresywny. Popatrzył na osiłków. Endoriil przechylił zakrwawioną głowę i spojrzał na elfa, który znęcał się nad nim. Wilk w mgnieniu oka skoczył w stronę latamejczyka i w ułamku sekundy przygniatał go swoim ciałem, przegryzając szyję. Krótki krzyk ustał niemal od razu. Ofiara nawet nie zdążyła sięgnąć po broń. Drugi z drabów wyciągnął krótki miecz i stanął przerażony w pozycji obronnej. Wszyscy członkowie klanu patrzyli na wydarzenia, nie wierząc własnym oczom. Wilk warczał wściekle i szedł półkolem. Jego kły ociekały świeżą krwią. Drżący ze strachu latamejczyk cofał się.
- Rzuć broń – wyszeptał w jego stronę Endoriil. – Jeśli rzucisz broń, to nie zrobi ci krzywdy.
- Ty… Ty go kontrolujesz?
- Rzuć broń – powtórzył ranny. - I cofaj się powoli do swoich.
Osiłek przykucnął i położył miecz na ziemi.
- A teraz mnie rozwiąż.
Wilk usiadł i wyciągnął długi ozór. W tej chwili wyglądał spokojnie, ale drab wiedział, jaki to zwierzę ma zasięg w pojedynczym skoku. Elf podszedł do rdzawowłosego i powoli uwolnił go z więzów. Potem cofał się tyłem, z rozłożonymi szeroko ramionami, cały czas obserwując wilka, który warknął jeszcze kilka razy, ale nie ruszył do ataku. Podszedł do Endoriila, który chwycił się jego sierści na karku. Zwierzę wciągnęło rannego na swój grzbiet i powolnym krokiem ruszyło w mrok lasu.

Latamejowie nie mogli uwierzyć w to, co widzieli. Endoriil w ostatnim wysiłku uniósł głowę i spojrzał w las, który miał przed sobą. Zaczął się bać.
- Spokojnie, bracie – powiedział wilk i przyspieszył kroku. Bosmer zemdlał.

IV

Sen był spokojny i błogi. Endoriil nie pamiętał go jednak, w przeciwieństwie do koszmarów o płonącym lesie. Obudził się u stóp młodego dębu. Wokoło panował mrok, lecz zza pagórka rozchodziła się jasna łuna, rzucając światło na czarnego wilka, który leżał teraz, jakby pilnując Endoriila. A może pilnował, by woodmerczyk nie uciekł? Logicznym wyjściem było podejście na szczyt niewielkiego wzniesienia i zlokalizowanie źródła tego dziwnego światła. Endoriil podniósł się więc i jęknął z bólu. Nigdy nie był tak pokiereszowany. Złamane żebra, spuchnięta i posiniaczona twarz, podbite oko, a do tego stary, lecz wciąż dokuczający uraz kolana. Rana na jego lewym ramieniu nie krwawiła już. Zaschnięta krew zamieniła się w serię strupów pokrywających dużą ranę. Wilk spostrzegł, że elf się obudził i wstał, kierując się w dół pagórka – w stronę światła. Zwierzę wyprzedziło Endoriila, który podążył za nim.

Gdy dotarł na szczyt, zobaczył niezwykle gęsto rosnące drzewa, a spomiędzy nich dochodziło do jego oczu mocne białe światło. Szedł w tamtą stronę, aż oczy przywykły do tej jasności i nie musiał już przysłaniać ich ramieniem. Wilk stanął u jego boku i jakby sugerował kontynuowanie drogi. Endoriil zastanawiał się, czy zeszłego dnia wilk do niego przemówił, czy może były to jednak jakieś omamy. Bo teraz milczał. Dalej Bosmer szedł sam. Wyszedł w końcu na polanę i dostrzegł obraz ze swojego snu. Swoimi własnymi oczami. Okrąg drzew otaczał jakieś ruiny z białego marmuru. Tu, pośrodku mrocznego lasu Frangeld, znalazło się coś tak pięknego. Światło dochodziło z fontanny ulokowanej w samym środku tego małego kompleksu. Endoriil nie miał wątpliwości, że miał do czynienia z potężną siłą magiczną. W swoim śnie na dnie fontanny znalazł miecz zdobiony runami w staroelfickim. Bał się podejść. Rozejrzał się jeszcze – wokoło panowała martwa cisza; nie było zwierząt, owadów, nie było nawet powiewów wiatru. Czy to iluzja? – myślał. Omam, który przyciąga naiwnych i karze ich śmiercią? Czy Y’ffre ma z tym coś wspólnego?
- Nie – usłyszał miękki kobiecy głos. – Y’ffre nie jest tu panem.

Pojawiła się między zrujnowanymi, lecz wciąż pięknymi kolumnami niczym zjawa. Była niezwykle blada, a biel kolumn i światło fontanny tylko wzmagały ten efekt. Tak samo jak jej długa biała suknia. Włosy kontrastowały z całą resztą: były kruczoczarne, opadały falami na wątłe ramiona. Kobieta wyglądała bardzo młodo. Miała krwistoczerwone oczy.
- Czytasz w moich myślach? – spytał Endoriil, ale przecież odpowiedź już znał. Zadał więc inne pytania: - Dlaczego mnie tu wzywałaś? Co to wszystko ma znaczyć? Kim… czym jesteś?
- Masz mnóstwo pytań. Jeśli spodziewasz się, że mam odpowiedź na nie wszystkie, to się mylisz – odrzekła i uśmiechnęła się lekko, ale drapieżnie. – Cieszę się, że przybyłeś. Trochę to trwało.
- Ty mnie wzywałaś. Jak możesz nie znać odpowiedzi. Czym jesteś?
- Hm… - Zjawa oparła głowę o jedną z kolumn i poprawiła dłońmi suknię. – A czym ty jesteś?
- To oczywiste. Jestem Bosmerem z klanu Woodmer, zmuszonym opuścić puszczę.
- Tak cię wychowano, ale czy tym jesteś? To są tylko nazwy wymyślone przez tych, wśród których dorastałeś. Wyobraź sobie kogoś, kto urodził się tak dawno, że już nikt z żyjących nie pamięta tamtych czasów. Kogoś, kto któregoś dnia zyskał świadomość, lecz był całkowicie sam. Nie było nikogo, by tego kogoś nazwał, nadał klan, wyznaczył życiowy cel. Lecz las słuchał się tej osoby. A ona nie wiedziała, co z tym zrobić, czy to dar, czy przekleństwo.
- Mówisz o sobie, prawda? – Endoriil zląkł się. – Jesteś Demonem Frangeldu?
- Tak któregoś dnia mnie nazwano. W dniu, w którym pierwszy raz obroniłam moje drzewa przed siekierami jednego z bosmerskich plemion, jeszcze przed Zielonym Paktem. Zabiłam wszystkich, bo na to zasłużyli.
- Było wielu, którzy nie zasłużyli, a jednak zginęli. Dlaczego?
- Bo potem przestałam się przejmować, czy na to zasługują. Nazwano cię Bosmerem z klanu Woodmer, więc zachowywałeś się całe życie jak Bosmer z klanu Woodmer. Ja zostałam nazwana Demonem Frangeldu. Czy to nie oczywiste?
- Sugerujesz, że nadanie ci tego miana sprawiło, że… - Endoriil zachwiał się na nogach. Wciąż męczyła go gorączka. Starł dłonią pot z czoła. – To ci, którzy cię nazwali są winni?
- Wracali potem z bronią. Zabijałam ich. Las ich dla mnie zabijał. Lecz wciąż wracali. Nienawiść aż w nich buzowała, więc przejęłam ją i skierowałam w kolejnych. W końcu mordowałam każdego, kto wszedł w granice, które od zawsze traktowałam jako granice mojego lasu.
- Frangeldu – dopowiedział Endoriil.
- Tak. Taką nazwę mu nadaliście. Dla mnie jest to po prostu mój las. Pytałeś, dlaczego tu jesteś. Wiem o twoich snach. Przyszedłeś tu po coś.
- Tak. Po miecz.
- Po miecz, by mścić się na znienawidzonych wrogach? – spytała z zaciekawieniem.
- By uwolnić moich rodaków i zwrócić im wolność i godność, którą codziennie im się odbiera.
- Hmm… - kobieta zamyśliła się. Milczała chwilę, po czym rzekła: - Twoje oczy są pełne nienawiści, wiesz o tym?

Endoriil zmieszał się. Pamiętał rzeź Renegatów na Pograniczu i swoją walkę z Khaz’mirem w Cesarstwie. Czuł wtedy, że buzuje w nim coś złego i daje mu siłę, by zgnieść swoich wrogów. W oczach białej zjawy dostrzegał to samo, ale w formie skumulowanej i niezwykle potężnej.
- Zdaję sobie sprawę. Twoje oczy są podobne. Czy dlatego mnie nie zabiłaś? Chcesz mnie do czegoś wykorzystać? A może ciąży na mnie jakaś klątwa?
- Jedyna klątwa, jaka ciąży na każdym z nas, to grzechy naszych rodziców. Reszta należy do nas.
- Moi rodzice nie żyją. Nie znałem ich, więc nie mam pojęcia, co na mnie ciąży.
- Nie chcę cię do niczego wykorzystać. Dysponujesz wolnością, jakiej wielu nie posiada. Możesz odwrócić się w tej chwili i odejść. Możesz też iść za swoim snem.
- Powiedz mi szczerze, o ile rozumiesz, co znaczy to słowo – mówił Endoriil. – Czy to ty zesłałaś mi te sny?
- Nie, ale też je śniłam.
- Jak to możliwe?
- Zadajesz trudne pytania, na które nie umiem odpowiedzieć. Jestem prostym… Demonem? Mówiłam ci, że sama nie wiem, kim i czym jestem. Kto mnie wychowywał w czasach, gdy byłam nieświadoma. Nazwa Duch Lasu jest ładniejsza, ale obie są dla mnie obce. To tylko określenia, których prawdziwości nie sposób dochodzić, bo prawda zaginęła w pomroce dziejów i nie ma wśród żywych nikogo, kto może pomóc to rozwikłać. Są więc, jak widzisz, tajemnice, których rozstrzygnąć nie sposób. Powiedz mi – pytała kobieta – co sądzisz o Latamejach? Jaki powinien być ich los?
- Czy to jakiś test? – odpowiedział zdezorientowany.
- Nie, zwykłe pytanie. Co byś zrobił, gdybyś dysponował potęgą lasu i decydowałbyś o ich losie?
- Pomógłbym im – odrzekł po chwili namysłu. – Zostali zgnieceni i znajdują się w najgorszym możliwym położeniu.
- Chcieli cię zabić, a ty chcesz im pomóc?
- To Bosmerowie, tak jak ja. I mamy wspólnego wroga.
Zapanowała chwila ciszy. Całkowitej i nieprzeniknionej. Nawet woda w fontannie przestała szumieć. Tafla była równa jak blat stołu.
- Więc nic o mnie nie wiesz? – spytał Endoriil, nieco rozczarowany tym, że nie dowiedział się praktycznie niczego.
- Tego nie powiedziałam – głos stał się echem, a kobieta zniknęła między kolumnami.

Endoriil stał chwilę i próbował wyciągnąć z rozmowy jakieś wnioski. Nie miał wątpliwości, że nikt wcześniej nie miał tak bliskiego kontaktu z Demonem Frangeldu, Duchem Lasu, czy Panią – bo tą nazwą posługiwali się szamani, którzy chowali ciała zamordowanych w lesie. On właśnie z nią rozmawiał, ale nie dowiedział się prawie niczego. Pozostała mu jeszcze jedna czynność. Podszedł powolnym krokiem do ruin. Złapał się za bok, w którym czuł kłujący ból. Doszedł do fontanny z krystalicznie czystą wodą. Na dnie, zgodnie z oczekiwaniem, był miecz. Bosmer bał się tej chwili. Moment, w którym chwytał broń, był w jego śnie niezwykle intensywny i bolesny. Wyciągnął jednak dłoń i zanurzył ją w lodowatej wodzie. Chwycił rękojeść i wyciągnął krótki miecz ze znaną mu inskrypcją – Vaengen Ateth – Ostrze Zemsty. Gdy wyciągnął dłoń z bronią z wody, poczuł wielkie ciepło. Rękojeść miecza była gorąca, jakby dopiero co wydobyto ją z hutniczego pieca. Endoriil krzyknął i upuścił miecz. Na jego dłoni pojawiła się blizna, którą pamiętał ze swojego snu, tego śnionego w noc przed rzezią wioski na Pograniczu. Wszystko wydawało się nierzeczywiste, a przecież działo się na jawie. Blizna wyglądała jednak na starą, była już zagojona, a miecz spoczywał teraz w pochwie pokrytej lodem. Endoriil chwycił ją i wsunął w miejsce przy pasku, które wcześniej zajmował topór. Patrzył na swoją dłoń i nie mógł uwierzyć, że nawet go nie boli. Zabolało jednak rozorane przez wilka ramię i elf ponownie zemdlał.

V

Obudził się w chatce na skraju puszczy. Słońce śmiało zaglądało przez dziury w ziemi. Był w wielkiej norze, znajdującej się pod jakimś dębem. Korzenie rozchodziły się równomiernie na boki, tworząc sporej wielkości izbę, wyglądającą na miejsce zamieszkania jakiegoś pustelnika, bowiem nie było w niej niczego. Endoriil leżał na kocu. Miał przy sobie tylko miecz w oblodzonej pochwie. Leżał w szarej szacie, a jego rany zdawały się być opatrzone. Dotknął swojego ramienia, ale ból, który poczuł był niczym w porównaniu z tym sprzed omdlenia. Biały i profesjonalnie nałożony bandaż wyglądał schludnie. W kącie izby siedział stary Bosmer w długiej i poszarpanej szacie. Miał brodę do pasa i ugniatał tłuczkiem zawartość niewielkiej metalowej miseczki. Spostrzegł, że ranny porusza się.
- Ach, obudziłeś się nareszcie, młody panie. Dobrze, dobrze, bardzo dobrze –rzekł nerwowym głosem. – Pani nie ukarze mnie, nie ukarze, bom dobrze się spisał.

Endoriil oparł się plecami o ziemną ścianę i zorientował się, czyim jest gościem. Musiał to być jeden z szamanów; pomyleńców, którzy stracili rozum i byli jedynymi stworzeniami, które Demon Frangeldu wpuszczał do lasu. Zajmowali się oni sprzątaniem zwłok nieszczęśników, dla których duchy lasu miały tylko śmierć. Szamani byli odludkami, najczęściej bardzo starymi, być może nawet ich więź z lasem była na tyle silna, że w jakiś sposób przedłużała ich żywotność. To właśnie ta dziwna kasta chowała ciała martwych i stawiała im w lesie małe kurhaniki na kilku cmentarzach, których lokalizacja była tajemnicą. Na jeden z nich Endoriil natknął się podczas pamiętnej egzekucji. Szamani unikali kontaktu z żywymi i wcale nie byłoby niezwykłe, gdyby okazało się, że ten konkretny odludek nie widział żywej duszy od stu lat.
- Wyleczyłeś mnie, starcze – powiedział mocno zdziwiony Endoriil. – Ramię mnie prawie nie boli, dłoń opatrzona. Żebra poskładane. Jak to zrobiłeś? I ile czasu tu jestem?
- Łatwo nie było – odrzekł starzec i siadł po drugiej stronie pomieszczenia, jakby bał się gościa. – Zwykle z żywymi do czynienia nie mam. To i trudno było, alem zaradził. Leżysz tu, młody panie, piątą noc już.
- Przespałem pięć dni? Jakim cudem?
- Ziółka dużo potrafią. Znieczulic cię i uśpić, młody panie, musiałem, co by wszystko nastawić, jak trzeba. Udało się jednak i Pani zadowolona będzie. Powiesz jej, że Yngman wykonał zadanie? Powiesz?
- Dlaczego myślisz, że mogę jej coś powiedzieć?
- Bo wiem, młody panie, że z nią rozmawiałeś. Zaszczytu wielkiego dostąpiłeś. Ja od trzystu lat służę Pani, a dotąd nie było mi dane na nią spojrzeć. Wilk cię przyniósł na swoim grzbiecie i rzekł „zaopiekuj się nim”. To i opiekuję się! Pani będzie dobra, tak?
- Czyli ten wilk naprawdę mówi? – spytał Endoriil i wstał, przeciągając się. Wciąż czuł ból w żebrach, ale tym razem był to ból wręcz orzeźwiający.
- Mówi rzadko, rzadko. – W oczach starca widać było igrające iskierki szaleństwa. – Powiesz, młody panie, że on spełnił swoje zadanie?
- Słuchaj, Yngman – powiedział Endoriil i zaczął się przebierać w swoje ubranie, które szaman zdążył wyprać – jak będę miał okazję, to pochwalę cię, jak tylko potrafię. Uratowałeś mi życie i masz wdzięczność i Pani, i moją.

Woodmerczyk dostrzegł, że szaman zarówno podziwia i szanuje, jak i boi się śmiertelnie Pani Lasu, a jego wdzięczność obchodzi odludka tyle, co zeszłoroczny śnieg w Skyrim. Postanowił to wykorzystać.
- Jest jeszcze jedna rzecz, którą mógłbyś zrobić, a która zadowoliłaby Panią.
- Tak? – staruszek ożywił się i splótł dłonie w oczekiwaniu. – Jaka? Jaka?
- Zaprowadź mnie do Arenthii.
- A to trudne nie będzie, młody panie.
Szaman zasugerował dłonią, by Endoriil za nim podążył i uchylił liściową zasłonę służącą jako drzwi. Wyszli razem przed dąb. Elf ogarnął wzrokiem okolicę. Byli na samotnym wzgórzu, a rozpościerający się pod nimi las był żywy i pełen śpiewających ptaków. Zasięg wzroku wynosił wiele mil w każdą stronę. Okolica prezentowała się stąd niezwykle malowniczo. Na horyzoncie Endoriil dostrzegał nienaturalne kształty, jakby budynki naturalnie wkomponowane między drzewa. Wzrok go nie mylił.
- Oto Arenthia, młody panie. Dla mnie marszu dwa dni drogi. Dla młodego pana dzień ledwie.
Endoriil skinął głową i uśmiechnął się. Yngman lekko dotknął gościa w ramię swoim kościstym palcem i rzekł z nadzieją:
- No to pochwalisz mnie przed Panią, młody panie?

15 komentarzy:

  1. "jakby mówił do siebie, bądź modlił się do boga" - bez przecinka

    "Podszedł do niego jeden z największych drabów, ten z tatuażem niedźwiedzia na twarzy i bezceremonialnie uderzył go pięścią w twarz" - przecinek po "twarzy"

    "Wiem, że jakaś siła, która tu rządzi przywołuje mnie tu od jakiegoś roku" - przecinek po "rządzi"

    "kiedy wszyscy inni, zarówno moi bracia jak i altmerscy żołnierze, zginęli zabici przez siły, których nie pojmuję" - przecinek przed "jak"

    "powiedział otwierając celę" - przecinek po "powiedział"

    "odrzekł drugi z osiłków z tatuażem niedźwiedzia" - brzmi, jakby odrzekł jeden z osiłków, którzy taki tatuaż mają; może "ten z tatuażem" albo po prostu "drugi z osiłków" albo "osiłek z tatuażem niedźwiedzia"? Chyba że ich tam jest więcej z takim niedźwiedzim tatuażem, to w porządku :)

    "Jednak od wczoraj nic nie jadł, ani nie pił" - raczej bez przecinka

    "Woodmerczyk cierpiał też na gorączkę" - niepotrzebne "też"

    "Tłum elfów stał wokoło i przyglądał się brudnemu i zakrwawionemu jeńcowi. Miał do tego podbite oko i wiele sińców w widocznych miejscach" - brzmi trochę tak, jakby to tłum miał podbite oko (może po "jeńcowi" - który?)

    "Bosmer miał tez połamane żebra" - też

    "Upadł zwijając się z bólu" - przecinek po "upadł"

    "Ale Endoriil wiedział, że wilk, który zaatakował go dwa dni wcześniej wcale nie chciał go zabić" - przecinek po "wcześniej"

    "Nie wiem, ale coś mi mówi, że nie powinniśmy tego robić. Sądzę, że powinniśmy wypuścić tego elfa" - powtórzenie, ale że to wypowiedź bohatera, to w sumie może zostać

    "osiłek z tatuażem niedźwiedzia wciąż krzyczał, burząc tłum" - zdanie wielką literą

    "Dwóch osiłków z niedźwiedzimi tatuażami prowadziło Endoriila w ustalone miejsce" - ach, więc ich jest więcej z takim tatuażem :)


    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "Upadł zwijając się z bólu" - przecinek po "upadł" <<-- w takich sytuacjach często nie wiem, czy stawiać przecinek. Widywałem w książkach i stawianie i pomijanie przecinków w takiej sytuacji. Więc mam mętlik :)

      Usuń
    2. Imiesłowy oddziela się przecinkiem - http://sjp.pwn.pl/zasady/Aneks;5551461.html (na samym dole są przykłady).
      Z tej samej strony: "UWAGA: W odniesieniu do imiesłowu wyjąwszy (= oprócz) jednak przecinek się pomija: Wyjąwszy słodycze nie miał żadnych słabości.
      a) Przecinka nie stawia się pomiędzy zwrotem imiesłowowym a bezpośrednio poprzedzającym go spójnikiem (np. i, a, iż, że) lub zaimkiem względnym (np. jaki, który, co):
      Nie spodziewał się, że napisawszy bardzo dobry artykuł, będzie go musiał jeszcze poprawiać".

      Usuń
  2. "To oni wrzucali pierwszego z Altmerów do kotła z gorącą wodą i jeden z nich pobił woodmerczyka i przekonał resztę do pomysłu" - bardziej by pasowało "a jeden z nich" albo coś innego bez dwóch "i"

    "Niemal cały klan zajął miejsca, z których mogli widzieć miejsce kaźni" - mógł, bo klan albo "można było"

    "podczas gdy wielu ich pobratymców wspięło się na drzewa i stamtąd patrzyli w stronę jeńca" - patrzyło

    "Miał rozłożone ręce i opadł na kolana" - opadał albo "Miał rozłożone ręce. Opadł na kolana" czy coś w tym stylu

    "Nie zdawał się być agresywny" - w zasadzie wygląda ok i jest często spotykane, chociaż zaleca się bez "być", w przypadku przymiotników, jak tutaj(bo z "być" to kalka językowa)

    "skoczył w stronę latamejczyka" - tutaj i w tej części tekstu napisałeś małą literą, a w pozostałych wielką "Latamejowie"

    "skoczył w stronę latamejczyka i w ułamku sekundy przygniatał go swoim ciałem" - przygniótł

    " Potem cofał się tyłem, z rozłożonymi szeroko ramionami, cały czas obserwując wilka, który warknął jeszcze kilka razy, ale nie ruszył do ataku. Podszedł do Endoriila, który chwycił się jego sierści na karku" - podmioty nieco za blisko, bo może brzmieć, jakby ten drab obserwował wilka i potem podszedł do Endoriila, tego wilka przydałoby się zaznaczyć, może: "...ataku, tylko podszedł do Endoriila" albo po wilku kropka i następne zdanie w stylu "Ten warknął jeszcze...." i potem reszta zdań pasuje.

    "Endoriil w ostatnim wysiłku uniósł głowę i spojrzał w las, który miał przed sobą" - przecinek po "Endoriil" i po "wysiłku"

    "Wyszedł w końcu na polanę i dostrzegł obraz ze swojego snu. Swoimi własnymi oczami" - powtórzenie

    "Endoriil nie miał wątpliwości, że miał do czynienia z potężną siłą magiczną" - tutaj też, może "nie wątpił"?

    "nie było zwierząt, owadów" - brzmi nieco jak "nie było ludzi, kobiet", "w tym" albo "także" itp. by się przydało, ale to tylko tak, jeśli chodzi o biologiczną poprawność, bo możliwe, że to powszechne w literaturze i że w niej jest ok ;)

    "Pojawiła się między zrujnowanymi, lecz wciąż pięknymi kolumnami niczym zjawa" - przecinek po "kolumnami", żeby nie brzmiało jak "kolumny piękne niczym zjawa"

    OdpowiedzUsuń
  3. "Miała krwistoczerwone oczy" - oho, to jak elfik. I teraz się zastanawiam, czy to jest jakaś oznaka bycia wybranym, czy może ta pani to jego mama? (nie wiem, czy dobrze zapamiętałam, że to jej kości nie znaleziono) :)

    Chyba jednak mamusia odpada.

    "Powiedz mi szczerze, o ile rozumiesz, co znaczy to słowo – mówił Endoriil" - uwielbiam, kiedy elfik mówi coś normalnym, grzecznym niemal tonem, a kiedy z drugiej strony słychać w tym drobną złośliwość :)

    "- Chcieli cię zabić, a ty chcesz im pomóc?" - bo elfik jest ponad to, mówiłam - elfi Jezus ;)

    "Chwycił rękojeść i wyciągnął krótki miecz ze znaną mu inskrypcją – Vaengen Ateth – Ostrze Zemsty. Gdy wyciągnął dłoń z bronią z wody" - powtórzenie "wyciągnął"

    "Słońce śmiało zaglądało przez dziury w ziemi" - w sensie, że światło słoneczne padało na te dziury? Przez chwilę miałam problem z wizualizacją, bo mi się wyobraziło słońce będące pod ziemią i przez nią świecące.
    "Był w wielkiej norze, znajdującej się pod jakimś dębem" - Aha, już łapię :) Słońce świeciło przez dziury w ziemi, która była nad norą, ok :) Ta "chata na skraju puszczy" mnie zmyliła, bo chata się kojarzy z domkiem na powierzchni ziemi.

    "Dotknął swojego ramienia, ale ból, który poczuł był niczym w porównaniu z tym sprzed omdlenia" - niepotrzebne "swojego"

    "ale ból, który poczuł był niczym w porównaniu" - przecinek po "poczuł"

    "Miał brodę do pasa i ugniatał tłuczkiem zawartość niewielkiej metalowej miseczki" - może wydzielić zdania albo zamiast "i" średnik?

    "–rzekł nerwowym głosem" - spacja

    "Szamani unikali kontaktu z żywymi i wcale nie byłoby niezwykłe, gdyby okazało się, że ten konkretny odludek nie widział żywej duszy od stu lat" - czy to znaczy, że Pani jest hmm... nieśmiertelna, ale nieżywa? Tak tylko pytam, z ciekawości, bo elfik myślał o niej jak o zjawie, fakt, ale ona sama opowiadała tak, jakby po prostu żyła już baaardzo długo, a wtedy byłaby nieśmiertelna (czy tam długoletnia), ale wciąż żywa, a szamani z nią akurat kontakt mieli? Czy ona się liczy jako coś mistycznego i poza kategoriami? albo w tym przypadku żywi=śmiertelnicy? :)

    " Zwykle z żywymi do czynienia nie mam" - aaa, zwykle, to już rozjaśnia :)

    "Znieczulic cię i uśpić" - znieczulić

    "Ja od trzystu lat służę Pani, a dotąd nie było mi dane na nią spojrzeć" - o, to też wyjaśnia.

    OdpowiedzUsuń
  4. "co zeszłoroczny śnieg w Skyrim" - podoba mi się, znane powiedzenie nabrało świeżości i po prostu, bardzo klimatyczne :)

    "staruszek ożywił się i splótł dłonie w oczekiwaniu" - zdanie wielką literą

    "- A to trudne nie będzie, młody panie.
    Szaman zasugerował dłonią, by Endoriil za nim podążył i uchylił liściową zasłonę służącą jako drzwi" - cóż za prędkość :D

    Piękny opis Arenthii, mimo że krótki, to pozwala sobie wyobrazić wystarczająco wiele. Nie wiem, czy mi się wyobraziło prawidłowo, ale zobaczyłam coś na kształt lasu z Avataru.

    "Na horyzoncie Endoriil dostrzegał nienaturalne kształty, jakby budynki naturalnie wkomponowane między drzewa" - tu na początku zdziwiłam się, że coś naturalnie zbudowanego może być nienaturalne, ale za pierwszym razem myślałam tylko o rozumieniu tego słowa odnośnie do sił natury. Jakby czytać to w sensie czegoś wcześniej niespotykanego, odstającego od normy, to wszystko jest jak najbardziej w porządku :) Swoją drogą takie budynki, to musi być coś! :)

    "- Oto Arenthia, młody panie. Dla mnie marszu dwa dni drogi. Dla młodego pana dzień ledwie" - aha, czyli: czyt.: Idź sam. ;D

    Fajne zakończenie :) Zwiastuje niezłą przygodę i ogólnie sympatycznie domyka wątek starca.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. naturalnie nienaturalne to w sumie powtórzenie. Kolejne :D Niesamowita jesteś, że Ci się chce tak wypisywać. Wdzięczny strasznie jestem!

      Usuń
    2. Wypisuję, bo pamiętam, że ci zawsze zależało :)

      Usuń
  5. Klimatycznie. I przygodowo, zwłaszcza w niektórych momentach, jak w scenie z mieczem i fontanną czy wilkiem. Już sam wstęp zapachniał mi dobrą akcją. Scena z tańcami dzikich Bosmerów, z bohaterami w klatkach i tą niepewnością, z kombinowaniem elfika i beznadzieją tego drugiego, do tego leśny nastrój i jego dzikość, przypomniały mi te wszystkie filmy, gdzie bohaterowie siedzą uwięzieni w dżungli (lub na wyspie pełnej kanibali). Tyle że w filmach zazwyczaj wiadomo, że się skończy dobrze, a ty tak to napisałeś, że do końca nie miałam pewności, co się z nimi tam stanie. Miejscami było ponuro, ten Altmer był w tak rozpaczliwej sytuacji, tak go nadzieja opuściła, że włączyła mi się empatia (chociaż to zły Altmer, wiem).
    A właśnie, co z nim? Akcja skupiła się potem na Endoriilu, a Altmer hmm... sprawa otwarta jak otwarte zakończenie w filmie? :)

    Przyznam, że nawet polubiłam Mannę za jej rozsądek i otwartość, chociaż jej kanibalizm nadal mnie przeraża ;) Halen, Halen, niech elfik tego drania w końcu dorwie.
    Drab, jak to dobry drab - wysoki do nieba, a głupi jak trzeba ;) Rannoka też coś nie polubiłam, choć zarysowany został dobrze. Po prostu nie lubię takich typów, on wygląda na takiego, co niby jest wodzem, ale słucha większości ludu (co złe nie jest, ale on jakby słuchał bez głębszego zastanowienia się nad głosem mniejszości, może trochę jakby chciał się tej większości przypodobać, bo w końcu wtedy jego władza jest bezpieczna). Do tego niemal jak we własnym świecie, lud sobie, a on sobie (taki wódz od wielkiego dzwonu), przynajmniej odniosłam wrażenie, że on jest jakby nieobecny, że więcej charyzmy ma w sobie Manna. Nawet ten drab.

    Tak jak pisałam, świetnie oddana beznadziejność Altmera, plus to jego przerażone "słyszysz? słyszysz?". Podobnie szaman, istny dziwak, czuć było, że jego umysł nie jest całkiem świeży i spokojny, widać było po samym sposobie mówienia :) Ale sympatyczny z niego staruszek. Taki Radagast od wilków i zwłok ;)

    Wilk również sympatyczny (przynajmniej względem elfika), a wilk pomagający komuś to bardzo miły motyw :) Ciężko mi go ocenić, wydaje się zarówno dobry, jak i zdolny do zła (przez całą tą Leśną Panią). Nie dziwię się, że tak przed nim drżano, z drugiej strony wobec Endoriila był bardzo opiekuńczy, kiedy nazwał go bratem, przypomniała mi się legenda o wilku i św. Franciszku. Tyle że elfik raczej wilka nie ugłaskał, ta Pani by mogła, ale widzę, że jej średnio zależy czy ktoś jest dobry, czy zły. To ją by trzeba najpierw ugłaskać ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Sam się zastanawiałem, czy dopisać, co się stało z Altmerem. Miałem pomysł, że skorzysta z zamieszania i tez ucieknie, ale sprawę przemilczałem. Nie wiem, czy będę teraz potrafił zręcznie do niego wrócić. Zobaczymy, chociaż szkoda, że go choćby nie przedstawiłem z imienia :) . Ale do latamejów jeszcze zawitamy, więc kto wie.

      Super, że wyszło z tym nastrojem wioski i niepokoju Altmera. Chciałem początkowo mieć jednego, ale pomyślałem, że sam Endoriil mocniej się przejmie, jak zobaczy tego drugiego, kiedy traci zmysły.

      Usuń
    2. Oj, tak, scena w wiosce naprawdę fajna :)

      Taki bezimienny towarzysz nawet lepiej działa, elfik nic o nim nie wie, nawet imienia nie zna, ot, anonimowy obcy elf, z którym zetknął go los, wspólne nieszczęście. A jednak nie znając jego danych, niczego, jakieś zainteresowanie wykazuje, anonim jakoś na niego wpływa (zresztą ta scena ładnie pokazuje spotkanie dwóch obcych i kwestię przypadku, nieprzewidywalności życia, tyle istot na świecie, nigdy nie wiesz, kiedy którą spotkasz, do tego ta ironia losu - Bosmer i Altmer po tej samej stronie, w takiej samej sytuacji, kto wie, jakby się ta relacja dalej potoczyła, gdyby Altmer uciekł z Endoriilem albo ponownie go kiedyś spotkał... może zrozumiałby błąd swoich względem Woodmerczyków i reszty? szczerze polubiłby elfika? czy może udawałby, że zapomniał o wspólnym lęku i wróciłby do wpajanych mu przekonań?)

      A dzikusy pojawią się podczas sojuszu, bitwy czy wcześniej? :)

      Usuń
    3. Dzikusy czyli latamejowie? We wszystkich tych przypadkach się pojawią :D

      Usuń
  6. Leśna Pani na razie jest dla mnie tajemnicą. Wydaje mi się nieco bezwzględna, pełna żalu i tym żalem oraz zemstą zaślepiona, niesprawiedliwa. Fakt, niektórzy zasługują na karę, ale czy zaraz na śmierć (która czasem wcale najgorszą formą kary nie jest)? I czy ona ma prawo decydować o losie innych (chyba że jest pełnoprawnym bóstwem czy coś :p na razie nie wiem jak na nią patrzeć, choć opis z byciem panią czasu i byciem przed innymi jakoś tak nasuwa boga) i decydować kto zasługuje na życie, a kto nie, jak mówił Gandalf. Na pewno rozumiem jej poczucie osamotnienia, żyć tak długo samej, urodzić się w samotności, potem żyć ze świadomością ilu jej bardziej współczesnych dawno pomarło, jeszcze bycie wybraną, skazaną na to, co ma teraz. Nie zazdroszczę.
    No i są momenty, że przemawia przez nią dobro, widać jasną mądrość, np. tu: "Jedyna klątwa, jaka ciąży na każdym z nas, to grzechy naszych rodziców. Reszta należy do nas". Uszanowała też jego wolną wolę, była całkiem łagodna i miła, a przy zadawaniu pytań sprawiała wrażenie, jakby mimo rozgoryczenia spróbowała zrozumieć rozmówcę i jego motywy. Ta cisza z jej strony to tak, jakby Endoriil sprawił, że poczuła potrzebę rozważenia jego słów i może (nadzieja) zmiany swojego nastawienia (on jej buchnął w twarz wielkim miłosierdziem, dla takich jak ona - przynajmniej w tamtej chwili - chyba niepojętym).

    Biedny elf, tyle bólu, wyczerpujących snów i snów z konieczności, tyle omdleń, ran... Przy tych wszystkich scenach wytworzyła się sugestywność i sama poczułam może nie to, co elf, ale na pewno senny nastrój, spowolnienie, wyobraziłam sobie reakcję organizmu przy takich rewelacjach, wyczerpaniu w tak krótkim okresie.

    Weny :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mam dość spory plan związany z Panią, ale nie mogę spojlować :) Wcześniej nie miałem jej w planach, ale jak już stworzyłem, to chcę rozbudować, bo jakoś lubię tego typu wątki. Z reguły mamy taką Galadrielę i jej podobne, też potężne. A tu postanowiłem, że zboczę z tej ścieżki w pewnym momencie i stworzę zagubioną "Leśną Panią", która nie zna swojego początku ani sensu istnienia :]

      Usuń
    2. O, świetnie :)

      A tak na początku przyszła mi ta Galadriel na myśl, scena ze zwierciadłem i hobbitami, ale te panie nieco się różnią, nie tylko sytuacją życiową, ale i charakterem (znaczy, Galadriel była łagodniejsza i sprawiedliwa, nie odbierała życia innym, a Leśna Pani przeciwnie, chociaż to dopiero wstępne informacje; na pewno Pani wydaje się bardziej potężna, władcza i silniejsza - coś jak Majar albo Valar w stosunku do elfa).

      Będę na nią czekać i mimo wszystko trzymać za nią kciuki, coby ten sens znalazła ;)

      Usuń