środa, 9 września 2015

TES "Taki Los" - odcinek XX


THE ELDER SCROLLS
TAKI LOS
ODCINEK XX
FUNDAMENTY
Poprzedni - Następny
I


- Może jeszcze kawałek pieczystego, Donall? - spytała uprzejmie Ninian. 
- Nie, nie, pani Verre - odrzekł rdzawowłosy Bosmer i odłożył tak rzadko używane przez siebie sztućce. - Naprawdę dziękuję. Najadłem się już do syta.
Zamiast tego sięgnął po dzban z winem i nalał go sobie, gospodarzowi willi - Markowi - oraz jego synowi.
- Pewnie ci nie smakuje - powiedziała kobieta, spuszczając powieki. - Sama się dziwię, że nasz domowy kucharz wciąż ma tę pracę. Przysięgam, że jedyne, co mu autentycznie wychodzi, to jajecznica. I robienie hałasu.
Eogan i Brenna - dzieci Ninian - zaśmiały się i kiwały głowami w stronę Donalla, zgadzając się ze zdaniem matki. Ich dziadek, Mael, uśmiechnął się tajemniczo i wychylił kubek z winem. Milczący przez większość kolacji Marek klasnął dwukrotnie i już chwilę później stół został opróżniony ze wszystkiego z wyjątkiem wina. Młoda służąca doniosła tylko deser, ciasto cytrynowe, które sama przyrządziła i na oczach rodziny pokroiła, rozdając wszystkim. Gość rozpoznawał w niej tę samą kobietę, która została sprzedana w niewolę przed bramami miejskimi. Tak mu się wtedy wydawało. Okazało się jednak, że w domu Verre w ten właśnie sposób rekrutowano służących - wykupywano tych, których los nie szczędził i którzy stracili wolność. Była więc ta dziewczyna, był młody chłopak zatrudniony razem z nią, a który teraz uczył się zawodu ogrodnika u kolejnego elfa, którego rodzina Verre ocaliła przed katorżniczą pracą niewolniczą. Do tego był wspomniany kiepski kucharz i dwie inne służące.
- A dziadku - mała Brenna zwróciła się do Maela - powiedz, kiedy zgaśnie w końcu to drzewo na wzgórzu, co? 
Mael, Marek i Donall w mgnieniu okna skrzyżowali spojrzenia i uśmiechnęli się. Minęły już dwa miesiące od chwili, w której tajemniczy Demon Frangeldu, bo tak nazywano go w mieście, podpalił altmerski dąb. Początkowo Lionel i jego ludzie w ramach zemsty planowali ścięcie Oberhisa - prastarego dębu bosmerskiego - ale pożar nie pozwalał im się zbliżyć. Nikt nie wiedział ani dlaczego Oberhis sam nie zajął się płomieniem - chociaż stał przecież w odległości kilku metrów - ani czemu drzewo altmerskie nie zostało strawione przez żywioł. Płonęło dzień i noc i nikt, nawet sam Demon nie wiedział, jaki jest tego powód. Sam sprawca całego zamieszania stał się natomiast bohaterem licznych, często zmyślonych historii. Jego akcja na wzgórzu poruszyła całą społeczność Arenthii.
- Donall... - Eogan, zjadłszy ciasto co do okruszka, podszedł do gościa i ciągnął go za rękaw. - A pójdziemy do ogródka szukać skarbów? Pójdziemy? Wczoraj znalazłem srebrną monetę!
Rdzawowłosy spojrzał na Marka Verre, który uśmiechnął się, ale wyraźnie sprzeciwił się temu pomysłowi.
- Innym razem, Eogan, innym razem - powiedział ciepło do swojego prawnuka. - Wiesz przecież, że mamy przed sobą ciężki trening.
- Teraz być może nawet coś z tego wynosicie, co? - spytała Ninian przekonana o tym, że gość, który mieszka w ich domu od dwóch miesięcy, jest nauczycielem szermierki. - Tyle czasu ćwiczyliście sami, że pewnie popełniacie masę błędów i pan Donall ma mnóstwo pracy. Tym mocniej się dziwię, że tak mało je. To musi być wycieńczające.
- Ale ja też chcę potrenować! - krzyknął Eogan. - Bić Altmera chcę!
- I ja też, ja też! - dołączyła się Brenna, oblewając się sokiem jabłkowym.
- Wasz pradziadek - wybrnął gość - płaci mi za trenowanie siebie i waszego dziadka. Za takich urwisów jak wy biorę potrójnie! Więc musicie znaleźć jeszcze troszkę srebrnych monet.
Dzieci zasmuciły się. Brennie brwi zeszły praktycznie do samych oczu.
- Jutro skoro świt poszukamy skarbów - powiedział Donall, budząc zachwyt w oczach dzieciaków.
*
W piwnicy willi rodziny Verre stało trzech elfów; Marek i Mael Verre - gospodarze, osoby usiłujące działać na rzecz Bosmerów w tych trudnych czasach - oraz Endoriil, który na okres swojego pobytu w Arenthii przyjął imię Donall, po swoim ojcu. Wspólnie doszli do wniosku, że należy zmniejszyć ryzyko rozpoznania go do minimum. Był więc Donallem, wędrownym nauczycielem szermierki, który był teraz sowicie opłacany przez Marka i uczył ich nowych technik walki mieczem. Ninian nie miała podstaw, by w to nie wierzyć, ponieważ Marek i jego syn trenowali wspólnie już ponad rok, a przynajmniej tak jej mówili. Pomyślała po prostu, że w końcu zabierają się za to z sensem. Woodmerczyk spędził te dwa miesiące bardzo pracowicie. Poznawał miasto i pomocników rodziny Verre. Obserwował garnizon altmerski, jego żołnierzy oraz miejskie mury i inne umocnienia, a nawet sprawdzał regularność patroli. W wolnej chwili przysiadał w bibliotece miejskiej i w ciszy i spokoju przeglądał kolejne woluminy o tematyce militarnej i historycznej. Miał też jedno pragnienie, o którym nikomu nie mówił. Bardzo chciał poznać Lorda Udomiela, który został jego wojskowym wzorem. Naczytał się książek, które opisywały taktyczne posunięcia Lorda podczas kilku konfliktów zbrojnych, ale miał świadomość, że nie może go poznać pod własnym imieniem, z pewnością nie teraz. Zresztą takie spotkanie naraziłoby całą inicjatywę, w którą się zaangażował i na której coraz mocniej mu zależało.
- Schodzenie tutaj naprawdę jest konieczne? - spytał Endoriil. - Nie wydaje mi się, żeby ktoś z domowników, czy nawet służących był szpiegiem.
- Mi też się nie wydawało - odrzekł Marek i pociągnął drewniany miecz przylegający do ściany. Ta przesunęła się i cała trójka weszła do małego pomieszczenia. Spojrzał na Maela i mówił dalej: - I popełniłem błąd. Przez to zginął mój wnuk, ojciec tych dzieci. Ktoś na niego doniósł i nie mam wątpliwości, że był to ktoś, kto tutaj służy.
- Może kucharz?
- Nie - zaprzeczył Marek. - Jego jedynego jestem pewny w stu procentach.
- Bo jedyne, co mu wychodzi w kuchni, to jajecznica? - uśmiechnął się Endoriil.
- Tak, żebyś wiedział.
*

- W takim razie, kto jeszcze mógłby nam pomóc? - spytał Endoriil.
W ostatnich tygodniach Mael i jego przyjaciel - Nuallan, który zdążył wrócić ze Skyrim - intensywnie podróżowali i szukali sojuszników, ale szło bardzo topornie. Marek siedział spokojnie na niewielkim taborecie i palił fajkę z valeńskim ziołem. Wypuszczał z ust smugi dymu i słuchał tłumaczeń swojego syna.
- Tak, jak mówię - ciągnął Mael - jedynym znaczącym elfem, który mógłby nam pomóc tu i teraz jest Halen.
Endoriil wzdrygnął się na samą myśl ponownego zobaczenia osoby, która kiedyś była dla niego nie tylko idolem, ale tez najlepszym przyjacielem.
- Tak, widzę twój grymas. Nic nie poradzę. Robimy też delikatne podchody pod straż miejską. Musimy być ostrożni, nie możemy pytać wprost, więc to trochę trwa. To ponad tysiąc osób, w przytłaczającej większości Bosmerowie, ale służą Lionelowi.
- Tak, Mael - wtrącił się jego ojciec i spojrzał na Endoriila. - Służą mu teraz, ale myślę, że wsparliby naszą sprawę, jeśli zobaczyliby, że sam Demon Frangeldu nadchodzi z dwutysięczną armią.
Męska część rodu Verre wciąż bardzo mocno liczyła na korpus Bosmerów, który stacjonował w Skyrim pod przywództwem Dareliona.
- Ech, ten temat przewija się cały czas - odpowiedział woodmerczyk - ale macie świadomość, że ściągnięcie ich tutaj, to nie będzie łatwa sprawa. Wszystko zaczęło się tam układać. Bosmerowie żyją już lepiej. Nie są obywatelami trzeciej kategorii...
- Do miast was nie wpuszczają - kąśliwie przerwał Mael.
- Racja, nie wpuszczają...
- A więc druga czy tam trzecia kategoria, daj spokój, Endoriil. Tutaj jest wasze miejsce i to właśnie wy jesteście teraz kluczem, żeby wszystko ruszyło! - Mael unosił głos. - Ojciec wysyłał mnie i innych do różnych miast i klanów i one nie mogą teraz pomóc. Są tak mocno pod altmerskim butem, że jak tylko zrobią coś podejrzanego, to stracą głowy. Tylko Halen jest dostatecznie blisko, ale u niego nie byliśmy. W końcu to on współpracował z Altmerami... Ale jeśli miasta i klany południa teraz nam pomogą, to zanim się obejrzą zostaną po prostu zmiażdżone przez siły Altmerów zgromadzone na południu. My musimy wyprowadzić pierwszy cios i pokazać reszcie, że nasz zryw, w przeciwieństwie do innych, ma sens i szansę powodzenia. Dlatego organizujemy siły od miesięcy, dlatego skontaktowaliśmy się z Darelionem i dlatego stworzyliśmy legendę Demona Frangeldu. Dodaj do tego dwa tysiące Bosmerów z twojego oddziału, tysiąc strażników miejskich i naszych trzystu lojalnych elfów. To już coś.
- A jakie były te inne zrywy? - dopytywał Endoriil, przerywając rachunki.
Zapanowała ciężka chwila milczenia. Elfy z północy nie wiedziały o sprawie nic, poza tym, że ktoś próbował walczyć, ale zakończenie zawsze było takie samo - klęska. Mael i Marek wiedzieli dużo więcej, ale słowa nie chciały im przejść przez gardła.
- No, pytam, jakie?
Mężczyźni z rodu Verre spojrzeli na siebie w ciszy.
- Pokaż mu - wyszeptał Marek i pociągnął fajkę mocniej niż poprzednio. Znacznie mocniej.
Mael bez słowa skinął głową, bardzo powoli, i zasugerował gestem dłoni, by Endoriil podążał za nim. Obaj wzięli po plecaku z jedzeniem i piciem, budząc zdziwienie służby, i bezzwłocznie opuścili rezydencję.
- Gdzie idziemy? - pytał zaciekawiony Endoriil.
- Szykuj się na długi marsz. Nie nazwaliśmy tego miejsca - odpowiedział Mael i odgarniał kijkiem gęste liście drzew na granicy puszczy. - Wątpię, żeby w jakimkolwiek języku Tamriel ktoś wymyślił słowo, które mogłoby to określić.
II

Szli przez całą noc, nie niepokojeni przez nic i nikogo. Coś mówiło Endoriilowi, że są w okolicy lasu Frangeld; zwierzęta z rzadka przecinały im drogę, a na żadnego elfa się nie natknęli. Aura lasu była jednak inna, bardziej ludzka. Zagadnięty Mael zaprzeczył, że to Frangeld. Endoriil faktycznie nie czuł w okolicy pustki, która była tak charakterystyczna dla miejsca rządzonego przez prawdziwego Demona. Zwierzęta nie opuściły tego miejsca z powodu duchów, czy upiorów nawiedzających las. Powód był inny i Mael go znał, ale nie potrafił, albo po prostu nie chciał go zdradzić. Drzewa rosły tu nieco rzadziej.
- Opowiesz w międzyczasie o tych zrywach? - zagadał Endoriil.
- Było ich sporo, znacznie więcej, niż można się było spodziewać - odpowiadał Mael i, wciąż w ruchu, wyjął z plecaka gliniany dzban z wodą i wychylił go, by nawilżyć gardło przed opowieścią. - Ale wiesz, jak to u nas jest, prawda?
- Ech... - Endoriil westchnął. - Pewnie każdy sam sobie, tak?
- Dokładnie. Najpierw zbuntowali się hjoqmerczycy przeciwko twoim, woodmerczykom. A że zwada między wami jest starsza niż mój ojciec, to było dość ostro. Do tego Halen przejął klany Hjoqmer i Arteków i wszystkie ich wioski. Artekowie się bali, więc się nie przyłączyli. Zbuntowali się dopiero, kiedy Halen spacyfikował buntowników z Hjoqmer. Oczywiście pojedynczo nie mieli żadnych szans. To wtedy Halen podporządkował ich sobie całkowicie. Potem posłowie Lionela dotarli do Latamejów...
- Spotkałem ich - dodał Endoriil. - Nie wiodło im się dobrze. Dodatkowo chcieli mnie zabić.
- Serio? Niedługo będziesz mi musiał o tym opowiedzieć. Żaden z naszych ludzi nie widział ich od miesięcy. Ale, wracając do tematu, wódz Rannok odmówił złożenia hołdu i zabił posłańców. Odesłał ich głowy Udomielowi. Niezły dyplomata, co?
- Tak... - przytaknął Endoriil. - Do tego bardzo wierzący. Chciał mnie poświęcić Y'ffre. Wierzył, że to odmieni los jego ludu.
- Nieźle. No to Latamejowie walczyli, ale robili to naprawdę rozsądnie. Jak dostali łupnia, to się cofali. Czyli nie na wariata. Problem w tym, że w końcu musieli się wycofać w dobrze ci znany Frangeld. Ale sam plan był dobry na tyle, na ile mógł być. Niestety innym wodzom zabrakło tego rozsądku. W końcu pomyśleli i założyli konfederację. Wiesz, same małe plemiona, bo te największe, czyli Woodmer, Hjoqmer i Artekowie zostały zwasalizowane pod wodzą Halena, a Yvanni i Annałowie wybici do nogi. No to tych kilka plemion postanowiło, że postawią się. Po prostu zrozumieli, jak się sprawy mają i jak skończą, jeśli czegoś nie zrobią. Wybrali walkę. Nie mieli ani za dużo sił, ani żadnych sojuszników.
- I zapewne też przegrali, tak?
Mael nie odpowiedział. Szli dalej jeszcze kilka minut, aż dotarli na dość dużą, przynajmniej jak na Valen, polanę, przerwę między drzewami.
- To tutaj - powiedział syn Marka Verre.
Zobaczył dopiero po chwili. Na polanie wykopanych było kilka bardzo dużych dołów. Spojrzał z niepewnością na Maela. Bosmer płakał. Płakał w ciszy i ze spuszczoną głową, ale łzy spływały mu po policzkach. Po chwili schował głowę w dłonie i cofnął się o parę kroków, oparł o drzewo. Endoriil podszedł do pierwszego z dołów. Nieprzyjemny odór unosił się w powietrzu. Dół musiał mieć kilka dobrych metrów głębokości, ale nie było widać dna, ponieważ leżały w nim, aż po brzegi, ciała elfów - Bosmerów. Po wielu zostały już tylko szkielety. Niektórzy jednak wciąż mieli twarze, włosy. Podszedł więc na samą krawędź dołu. Dostrzegał znajome tatuaże oraz znaki na ubraniach oznaczające plemiona zaprzyjaźnione z jego Woodmer, ale także te od zawsze trzymające stronę Hjoqmer. Zginęli razem, ramię w ramię, ale w sposób, którego Endoriil nie potrafił zrozumieć. Zaczął łączyć fakty i przyglądać się uważniej. Dostrzegł, że wszyscy mieli spętane więzami dłonie. Zawsze z tyłu, za plecami. Wielu zostało rozstrzelanych z łuków i kusz. Lotki strzał wciąż wystawały z pleców i klatek piersiowych, gdzieniegdzie nawet z głów. Na szyjach innych widać było głębokie nacięcia, a więc mieli poderżnięte gardła. U tych, po których został tylko szkielet też było widać zaschnięte ślady krwi na ubraniach w okolicy klatki piersiowej. Na fragmentach ziemi niepokrytej trawą widniały ślady kół wozów ciągniętych przez konie. Przywieziono tu ich w konkretnym celu. Wszystko stało się oczywiste - to było miejsce zbiorowego morderstwa, wyrachowanej egzekucji. Zaczął sobie wyobrażać, co się tutaj działo i co musieli widzieć i czuć ci, którzy czekali na swoją kolej i dokładnie widzieli, co ich czeka. Odpędzał od siebie te myśli.
- Na Y'ffre... - wyszeptał Endoriil i padł na kolana, chwytając niewielką książeczkę, być może pamiętnik jednej z ofiar. - Ilu? Jak? Dlaczego?
- Ponad tysiąc konfederatów i nie tylko. Jakoś ich namierzyli. Nasi informatorzy mówią, że być może przez Halena, ale nie mamy potwierdzenia - mówił cicho Mael. Głos mu się łamał. - Siły Udomiela otoczyły wioski buntowników. Tak naprawdę otoczyli wszystkie wioski, które zostały im wskazane. Więc wielu z tych, co tu leżą, nie wiedziało nawet, dlaczego umiera, bo ich plemiona nie były w żaden sposób zaangażowane w bunt. Altmerowie zaproponowali po prostu obóz pracy. Przepracowane kilka lat, a potem amnestia. Wodzowie nie mieli wyboru. Zostali zaskoczeni, więc zaakceptowali ofertę. Dzieci sprzedano w niewolę, a wszystkich dorosłych mieszkańców przywieziono tutaj. Musieli być zdziwieni, kiedy ich wiązano, ale myśleli, że to ze względów bezpieczeństwa. Spodziewali się obozów, a zastali wykopane już doły. Resztę sobie dopowiedz.
- Na Y'ffre - powtórzył. - Jak można być aż tak bestialskim? Tak wyrachowanym.
- Tak, wyrachowanym. To dobre słowo. - Mael skrzywił się. - Wiesz, co powiedzieli przedstawiciele Altmerów, jak odkryliśmy to miejsce? Rozgłosiliśmy to w mieście. Początkowo Lionel i jego banda wcale nie chcieli przyznać, że takie miejsce w ogóle istnieje. Ale nie dawaliśmy za wygraną. Rozsiewaliśmy plotki, pisaliśmy o tym na murach. W końcu dowiedziała się cała Arenthia i okolice. Elfy z innych plemion szukały swoich krewnych z tych wiosek, które zostały wycięte. Pomogli nam i wielu z nich to dziś nasi najwierniejsi sprzymierzeńcy. W końcu Lionel musiał zareagować w jakiś sposób. I zareagował.
Mael zacisnął pięści w gniewie i zrobił się czerwony na twarzy.
- Wiesz, co on powiedział? Pozwól, że zacytuję. Powiedział, że może wszyscy byli na to samo chorzy. Wyobrażasz sobie?!
- Brak mi słów... - odpowiedział Endoriil. - Oni zasługują na godny pochówek. Dlaczego tego nie zorganizowaliście?
- A wyobrażasz sobie w obecnej sytuacji grupę kilkudziesięciu albo nawet kilkuset Bosmerów, którzy idą tu grzebać ciała, których według Altmerów tutaj nie ma? Bo Lionel i jego kumple po krótkim namyśle wrócili do zdania, że nic się nie wydarzyło. Nie przeszkadza im to wcale w pilnowaniu okolicy. Ja znam tu sporo ścieżek, których oni w życiu nie poznają, dlatego jesteśmy tu bezpieczni.
- Dlatego ojciec wysyła cię w puszcze.
- Tak. Zjeździłem całe Valen. Byłem w miastach, a moi podwładni byli w klanach. Zostały nam jeszcze dwa miejsca, które musimy odwiedzić, ale obie wyprawy wiążą się z dużym ryzykiem.
- Jakie to miejsca?
- Już wcześniej liczyłem na to, że pomożesz mi z Woodmer.
Serce Endoriila nagle przyspieszyło. Miałby odwiedzić Woodmer? Wrócić po tak długim czasie?
- Macie tam kogoś? - spytał ożywionym głosem. - Bo z Halenem zapewne nie chcecie się kontaktować. Raz zdradził, więc co go powstrzyma przed zrobieniem tego ponownie?
- Dokładnie - przytaknął Mael. - Szukamy jakiegoś obejścia, kogoś pod Halenem. Jest jeden młody myśliwy, który chce pomóc i ma dość odwagi, by się z nami spotkać. Podobno ma już paru pomocników w Woodmer, czyli wszystko wskazuje na to, że Halen ma wrogów nawet wśród swoich. Może znasz tego młodego.
- Jak ma na imię?
- Nie przedstawił się jeszcze, ale wyznaczył miejsce spotkania i datę. To już pojutrze. Ale sprawa, jak widzisz, wygląda dość ryzykownie. Chciałbym, żebyś poszedł ze mną. Co ty na to?
- Oczywiście, że z tobą pójdę. A drugie miejsce?
- Latamejowie. Nie wiedzieliśmy, gdzie są i jak do nich dojść, ale ty widziałeś ich dwa miesiące temu. Musimy ich wytropić i dogadać się. Z naszych informacji wynika, że mają około półtora tysiąca wojowników, więc mogą być bardzo przydatni. Nie wiem, czy masz świadomość, ale stali się w ostatnich miesiącach niemal tak legendarni jak Demon z Frangeldu. Zdobyli powszechny szacunek.
Mael delikatnie się uśmiechnął. Zdążyli wejść w las i oddalić się od cmentarzyska, dzięki czemu nastrój nieco się poprawił.
- Ostatnio ich wódz, ten Rannok, chciał mnie zabić, mówiłem ci przecież - zaprotestował Endoriil.
- Tak, ale niedawno miała tam miejsce zmiana wodza. W tej chwili rządzi tam Manna, córka Rannoka. Nie mamy pojęcia, jak doszło do tej zmiany. Rannok nie żyje, to wiemy na pewno. Znasz Mannę?
- Poznałem ją. To ona mnie schwytała. Chciała mnie nawet wypuścić w las. Być może będziemy mogli się z nią dogadać. Z nią na pewno prędzej niż z jej ojcem.
Mael Verre uśmiechnął się.
- No to czeka nas sporo pracy.

III
DWA DNI PÓŹNIEJ
Na miejsce spotkania z myśliwym z Woodmer ruszyli o świcie. Wyznaczona lokalizacja - jedna ze starych i dawno opuszczonych myśliwskich chatek - zdawała się być bezpieczna. Niektórzy Bosmerowie, mimo ogólnej niechęci innych plemion, budowali domy i chatki z drewna. Nowa tradycja nie przyjęła się jednak i powrócono do tradycyjnych metod, a kilka skonstruowanych domków służyło już tylko przeróżnym zwierzętom jako miejsca, w których można schronić się przed deszczem. Dwaj Bosmerowie nie chcieli wejść do środka. Woleli być ostrożni i czekali na woodmerczyka na zewnątrz. Endoriil zastanawiał się, kim jest ów młody myśliwy i czy w ogóle go kojarzy. Być może nie pochodził z samego Woodmer, a z jednej z kilku osad, które uznały kiedyś zwierzchnictwo woodmerskich Starszych. Czekali w ciszy przerywanej tylko od czasu do czasu przez radośnie śpiewające ptaki. W końcu w trawie zaszeleściło, a spomiędzy drzew wyszedł dość postawny elf o krótkich, czarnych włosach. Miał na sobie tradycyjny ubiór Woodmer - jasne, cienkie futro zwierzęce pokrywało jego tors, a zza pleców wystawały łuk i kołczan z kilkoma strzałami. Faktycznie był młody, Endoriil nie kojarzył go.
- Witaj. - Mael delikatnie skłonił głowę. - Jestem Mael Verre, a to mój przyjaciel, Donall.
Młody chłopak zatrzymał wzrok na rzekomym Donallu i przypatrywał się krótką chwilę.
- Endoriil? - w jego głosie rozbrzmiewało niedowierzanie. - Ale, na Y'ffre, jak to możliwe?
Uśmiechnął się i skoczył w stronę rodaka i chwycił go za ramiona.
- Moment - powiedział Endoriil i odsunął się asekuracyjnie. - Skąd wiesz, kim jestem? Ja cię nie kojarzę.
- Niesamowite, po prostu niesamowite! - krzyknął myśliwy, ale po chwili sam ściszył głos. - Nazywam się Z'eel. Nic dziwnego, że mnie nie kojarzysz. Kiedy ty byłeś pierwszym oficerem myśliwych, ja dopiero zaczynałem. Marzyłem, żeby z tobą służyć.
- Jak przetrwałeś czystkę? - Endoriil od razu przeszedł do rzeczy, bez żadnych sentymentów.
- Przetrwałem, bo nie byłem na patrolu tamtego dnia. A kolejne tygodnie i miesiące przetrwałem, bo nas, młodych, Halen uważał za nadających się do szkolenia. W przeciwieństwie do ciebie i innych oficerów, których podobno stracono. Jakim cudem przeżyłeś? Gdzie byłeś? Czemu nie wróciłeś do nas albo chociaż znak, że żyjesz mogłeś dać.
- Za dużo pytań, a to wszystko to bardzo długa historia, a my nie mamy za dużo czasu.
- A więc teraz jesteś z rodziną Verre - uśmiechnął się Z'eel. - I będziemy współpracować. Ha! Pięknie.
- Spokojnie - wtrącił się Mael. - Zanim podejmiemy z Endoriilem jakiekolwiek decyzje, powiedz nam, jak wygląda sytuacja w Woodmer. Ilu masz ludzi, ilu myślisz, że możesz mieć i czy uważasz, że Halen może zmienić front i nas poprzeć?
- Halen ma zmienić front? - prychnął Z'eel i zwrócił się do Endoriila. - Jak obsypiecie go złotem i tłustym żarciem, to się zastanowi. Nie uwierzysz, bracie, jak on przytył. Mógłbyś go nie rozpoznać.
- Do rzeczy, proszę - ponaglał młodzieńca Mael.
- Nie zmieni. Ma za dobrze z Altmerami. A oni mają stały garnizon w samym Woodmer. Około stu dobrze wyszkolonych żołnierzy.
- A ilu ma Halen? - spytał Endoriil. - I ilu z nich jest z tobą?
Z'eel zamyślił się i oparł o drewnianą ścianę chatki. Wzruszył ramionami.
- Będzie tego ze trzy tysiące.
- Trzy... Trzy tysiące? - zdumieli się jednocześnie.
- Znasz Halena, Endoriil. Wiesz, że ostatnie, co można o nim powiedzieć to to, że jest bezmyślny. On nie mówi, że zdradził, że mordował i że handlował niewolnikami. On twierdzi, wyobraźcie to sobie, że zjednoczył trzy klany, które dotąd były ze sobą zwaśnione.
- Sukinsyn - powiedział Endoriil, zaciskając pięści.
- Z tych trzech tysięcy dobrze wyszkolonych jest góra pięciuset. Trudno mu zastąpić takich myśliwych jak ty. - Z'eel wykonał skromny, lecz pełen szacunku ukłon w stronę rdzawowłosego rodaka. - Ale trzeba przyznać, że zebrał sporo wojowników. A co do tego, kto mnie popiera... Wiecie, pytałem delikatnie swój oddział. Są ze mną. To dwadzieścia osób, Bosmerek i Bosmerów. Oni mają wypytać innych. Jeśli pójdzie dobrze i nikt nas nie wsypie, to myślę, że możemy zebrać około dwustu osób.
- A jeśli ktoś wsypie?
- Jeśli ktoś wsypie - Z'eel splunął na ziemię - to zawiśniemy na drzewach tak, jak inni, którzy zaleźli za skórę Halenowi.
- Rozumiem - powiedział Mael Verre i wyciągnął dłoń w stronę myśliwego. Ten złapał ją w uścisku. - Będziemy w kontakcie, Z'eel. Bądź ostrożny, nie daj się złapać i działaj, ile się da.
Endoriil podszedł do współplemieńca i podali sobie dłonie w sposób odruchowy, chwytając się za prawe przedramiona, zgodnie z plemienną tradycją. Obaj się uśmiechnęli.
- Uważaj na siebie - powiedział rdzawowłosy i odwrócił się, idąc za Maelem.
- Czekaj. - Z'eel zatrzymał go. - Co ja mam wszystkim powiedzieć? Przecież ty żyjesz. Wielu zdążyło cię pogrzebać w bezimiennym grobie, opłakać cię. A ty jesteś i... i chcesz nas wyzwolić. Co ja mam im powiedzieć?
- Na razie nie mów nic. Uważaj na siebie, bracie. I czekaj na sygnał.

______________________________
Spis treści znajdziesz TUTAJ

2 komentarze:

  1. Znalazłam cię łobuzie :) A raczej twoje niesamowite opowiadanie - najlepsze TESowe opowiadanie jakie widziałam.

    OdpowiedzUsuń