wtorek, 27 października 2015

TES "Taki Los" - odcinek XXIII

THE ELDER SCROLLS
TAKI LOS

ODCINEK XXIII
POSŁANIEC


I

Loredas, Pełnia słońca, 206. rok czwartej ery.

Siódmy dzień podróży wybije tej nocy - pomyślał Kalatar, poseł Dominium, dopijając gorącą herbatę ziołową. Idzie całkiem nieźle. Dają mi rącze konie i chociaż tutejsze mocno ustępują altmerskim pod względem rozwijanej prędkości, to są znacznie bardziej wytrzymałe. Poseł miał na sobie cienką ocieplaną kurtkę, spodnie mocno przylegające do ciała i niekrępujące ruchów. Ostatnim, czego chciał było utrudniane podróży sobie samemu. Był bardzo doświadczonym gońcem i ruszył na tę misję z osobistego polecenia Lorda Udomiela, swojego starego druha. W tej chwili przebywał w Falkreath - norskim mieście niedaleko granicy z Cesarstwem. Gnał jak wiatr, bo wyraźnie dano mu do zrozumienia, że jego poselstwo jest niezwykle istotne dla całego północnego Valen.

Nie każdy mógł być gońcem ani tym bardziej posłem. Rozkazy przekazano mu ustnie, więc dobra pamięć była nieodzowna. W karczmie było pusto, a sam gospodarz patrzył na Altmera spode łba. Był niezadowolony, bo elf miał najwyższy możliwy stopień, jeśli idzie o misje dyplomatyczne. Każdemu posłowi przysługiwał na szlaku darmowy ciepły posiłek i napitek, ale ci z największym priorytetem musieli otrzymać najlepszego konia dostępnego w miasteczku, w którym się zatrzymali. Zostawiali co prawda zwierzę, na którym w dane miejsce przyjechali, ale nierzadko odjeżdżali w siną dal na koniach wręcz ukochanych przez całą okolicę. Tak było i teraz. Altmer dopił herbatę i wyszedł na próg. Jego pobyt w karczmie nie trwał długo - przespał się kilka godzin, zjadł skromne śniadanie, aby nie obciążać konia i zminimalizować wszelkie możliwe problemy żołądkowe. Z doświadczenia wiedział, że spożywanie zbyt dużej ilości niesprawdzonego jedzenia podczas tak dalekich wypraw często szkodzi i przyczynia się do wydłużenia wyprawy.

- Nasza czarnulka już czeka - powiedział karczmarz, przystając na progu obok Kalatara. Po chwili dodał: - Jak rozumiem, wszelkie należności uregulują pobratymcy ekscelencji?
Kalatar uśmiechnął się. Klacz prezentowała się ładnie, nawet okazalej niż ostatni koń, którego tu właśnie zostawiał - karosz wychowany w Skyrim. Nord, który ją prowadził, miał mocno skrzywioną minę, więc poseł nie miał wątpliwości, że ten właśnie człowiek jest właścicielem zwierzęcia. Odrzekł więc głośno:
- Karczmarzu, uprzejmy panie - zwrócił głowę w stronę właściciela - wszelkie należności uregulują z panami norskie władze, działające wedle zaakceptowanego przez wszystkie nacje kodeksu międzynarodowego w ustępach na temat przepływu ważnych wiadomości między narodami.
Mężczyźni spojrzeli na gońca unosząc brwi i nie do końca rozumiejąc powoływanie się na międzynarodowe prawo.
- No... - Kalatar chciał uściślić. - Rekompensatę finansową dostaniecie, rzecz jasna, a także moje osobiste polecenie na przyszłość, by wszelcy moi towarzysze właśnie w waszej karczmie przystawali. Uwierzcie, proszę, takie polecenie niemało znaczy, a karczma może mieć z tego niemałe korzyści.

Nordowie mocno się rozpogodzili, kiedy Kalatar usadowił się w siodle. Sprawdził juki - wszystko było na swoim miejscu. Związał swe długie blond włosy gumką w kuc stojący teraz pionowo na głowie. Skinął uprzejmie głową w stronę mężczyzn i delikatnie poruszył nogami, nakazując klaczy ruszenie z miejsca. Postąpiła posłusznie, a Kalatar nałożył mocno znoszone skórzane rękawice, chwycił lejce i przeszedł w kłus. Sądził, że jeśli pójdzie cwałem bądź galopem, to jest szansa, że dotrze do Windhelm w ciągu czterech dni.

Kalatar zaczął swą służbę jako szeregowy goniec niedługo po Wielkiej Wojnie. Przez kilkanaście lat wyrobił sobie dość dobrą reputację i został zauważony przez Lorda Udomiela, który zaproponował mu pracę u swojego boku. Każdy altmerski wódz miał kilku zaufanych gońców, swoistą elitę, która od momentu takiego awansu cieszyła się nie tylko wzrostem reputacji, ale i zarobków. Ostatnie pół roku Kalatar spędził na urlopie, przesiadując w swoim rodzinnym domu w mieście Marnor, na Wyspach Summerset. Życie gońca jest trudne, zawsze z dala od domu i rodziny, więc takie urlopy nie były niczym rzadkim i pozwalały odzyskać równowagę psychiczną. Kalatar spędził więc czas ze swoją rodziną - żoną i trójką dzieci. Nie da się jednak ukryć, że kilkuletnie dzieci ledwo pamiętały ojca, który bywał w domu niezwykle rzadko. Urlop skończył się o miesiąc za wcześnie i, mimo próśb żony, Kalatar wyruszył w drogę do Valen natychmiast, gdy tylko dowiedział się, że sam Lord Udomiel wzywa go do siebie. Z jednej strony właśnie Udomiel sprawiał, że rodzina gońca była zamożna, ale nie chodziło tu tylko o pieniądze. Kalatar bardzo szanował Udomiela i uważał się za patriotę, w dodatku podzielającego poglądy generała na życie i politykę. W pomaganiu mu spełniał się więc w swoich oczach jako dobry Altmer.

*

Kalatar obrał drogę przez Helgen, Riverwood i objechał Białą Grań od wschodu, jadąc kilka godzin drogą biegnącą u podnóża najwyższej góry Skyrim, Wysokiego Hrothgaru. Ruszał zawsze bladym świtem i męczył klacz do granic możliwości, zatrzymując się tylko na krótki popas dla swojego konia i rozprostowanie nóg dla siebie. Wielu podróżnych, mijających go podczas tych postojów, mocno dziwiło się, gdy zauważali przedziwnie gimnastykującego się Altmera tuż przy drodze. Za nic jednak miał sobie zdziwienie, bo wiedział, że jego mięśnie i ich sprawność jest równie ważna jak u konia.

Przy rozwidleniu rzeki odbił na północ, podziwiając wyrastający ponad drzewa Fort Amol, punkt orientacyjny znajdujący się na południu. Tego dnia podróży mocno się męczył, bo docierały do niego bardzo nieprzyjemne zapachy z położonych na wschód bagien. Musiał nałożyć sobie na nos chustę, jedną z rzeczy, które trzymał w jukach. Tam przenocował w niewielkiej posiadłości lokalnych młynarzy. Kalatar nie lubił tego typu noclegów, ale niestety nie miał alternatyw. Preferował karczmy, co do których można było mieć pewność, że nic posłańcowi nie grozi, ponieważ karczmarze doskonale znali możliwe konsekwencje podniesienia ręki na posła. Okazało się, że mieszkańcy młyna byli nawet bardziej uprzejmi niż właściciel gospody w Falkreath. Nie mieli jednak konia, więc w ostatnim dniu podróży Kalatar oszczędzał czarną klacz i podziwiał widoki tej pięknej krainy. Chwilami czuł się jak dziecko zażywające kąpieli w ogromnej wannie. Z każdej strony otaczały go wielkie góry, obłożone białym puchem. Widok był jedyny w swoim rodzaju.

Zawsze troszczył się o swoją prezencję, więc gdy tylko spostrzegł na horyzoncie mury Windhelm, zeskoczył z konia i umył się w spokojnie płynącej rzece, przysiadając się do kilku rybaków. Rozpalił obok niewielkie ognisko, popływał chwilę uważając, aby nie spłoszyć ryb. Czysty i zziębnięty suszył ubrania na gałęziach pobliskich drzew, ogolił się brzytwą i przywdział nowy strój. Ten, w którym planował wjechać do miasta. Szata była koloru ciemnozielonego - prosta w kroju, z podwiniętymi do łokci rękawami. Tylko spodnie praktycznie nie różniły się od poprzednich, ponieważ również były przystosowane do jazdy konnej.
- Zacny pan jesteś pewnie, czyż nie, panie elfie? - spytał jeden z rybaków, chudziutki i młody.
- Jestem gońcem, dobry człowieku - odrzekł uprzejmie Kalatar.
- Mało który Altmer w ogóle przysiadłby się do nas, Nordów, a pan, panie elfie, jeszcze dobrym człowiekiem nas nazywa.
Nordowie uśmiechnęli się, bo faktycznie uprzejmość nie była uważana za cechę "rasową" Altmerów. Stereotypy mówiły o butnych i pewnych siebie indywiduach, które uważają się za lepszych od wszystkich innych ras Tamriel. I to razem wziętych. Kalatar odwzajemnił uśmiech.
- Goniec, powiadasz, panie elfie. Zacna praca i płatna dobrze, prawda? Z ryb to ledwo wyżyć można teraz, ach.
- Nie narzekaj, Rune - odrzekł mu kolega. - Za czasów wojny domowej gorzej było. Wojsko brało połowy nasze bez pytania. Teraz chociaż sami decydujemy ile i komu sprzedać.

Zaczęli prowadzić dyskusje o tym, które czasy były lepsze, a Kalatar zatopił się w myślach o tym, czy faktycznie tak dobrze być gońcem. Tym razem nawet gońcem szczególnym, czyli posłem. Zastanawiał się, czy nie lepiej byłoby zostać takim właśnie rybakiem na wybrzeżach altmerskich wysp i cieszyć się codziennym prostym życiem u boku rodziny. Rozstał się z nimi niecały miesiąc temu, ale już tęsknił i miał świadomość, że następny urlop czeka go nie wcześniej niż za rok. A może wcześniej? - pytał sam siebie. Jeśli dobrze się spiszę, to Lord Udomiel na pewno to doceni. Kto, jak nie on?

Rybacy poczęstowali nieznajomego rybą, którą ten usmażył nad ogniem i zjadł nie spiesząc się, ponieważ ubrania schły wolno, z racji północnego klimatu. Po dwóch godzinach postoju, gdy sam był już gotowy, a i koń przestał nerwowo dyszeć, ruszył w ostatnią część swojej drogi. Nieznacznie przed zmierzchem dotarł pod bramy stolicy, z której Ulfrik Gromowładny sprawował rządy w tym królestwie.

II

Czekał dość długo w jednej z bocznych sal pałacu. Nie był ani zdziwiony, ani zniecierpliwiony, bo zdawał sobie sprawę, że królewska para nie była przygotowana na wizytę posła. Rzadko niósł aż tak ważne wieści i sam miał delikatną tremę, bo nieczęsto stawał przed ludźmi dzierżącymi najwyższą władzę. W ostatnich latach służył głównie jako goniec pomiędzy poszczególnymi grupami armii Lorda Udomiela, krążąc między generałami i przeróżnymi jednostkami w puszczy Valen. Stał jednak pewnie w swoim stroju, wyprostowany i dumny, z wysoko uniesioną głową, trzymając dłonie złączone za plecami. Rozpuścił też swoje jasne włosy. W końcu wprowadzono go. Sala tronowa była raczej skromna, przynajmniej w porównaniu z tymi, w których przyjmowano dygnitarzy w Dominium. Pośrodku stał stół zastawiony przeróżnymi potrawami i dzbanami pełnymi rozmaitych win i wody. Skonstruowane z kości zwierzęcej żyrandole górowały nad salą, a sufit nad tronem oraz boki sali zdobiły błękitne niedźwiedzie sztandary i materiał o tym właśnie kolorze dominował w pomieszczeniu. Na tronie siedział król Ulfrik, a na nieco mniejszym, lecz wcale nie mniej ozdobnym fotelu, spoczęła jego żona, Astarte. W sali był też Jorleif - osobisty doradca króla - oraz dwóch strażników, którzy zostali przy drzwiach.
- Podejdź - powiedział Ulfrik, a jego głos brzmiał w tej sali w sposób przedziwny, jakby w jaskini, odbijając się od ścian i tworząc charakterystyczne echo. - Powiedziano mi, że jesteś posłańcem i przynosisz ważne wieści.

Powiedział to spojrzawszy na Jorleifa, który jako jego osobisty doradca często decydował, które wieści są ważne, a które nie. Jednak jako że Kalatar nie mógł przekazać wiadomości nikomu innemu niż królowi, to Jorleif niewiele się dowiedział. Altmer pokazał jednak sygnet, który oznaczał najwyższą rangę posłańca w całych Wyspach Summerset. To wystarczyło, aby wyciągnąć królewską parę z komnaty. Jorleif ukłonił się i opuścił salę tronową.
- Mów więc, elfie, bowiem twoje przybycie nieco zaburzyło harmonogram naszego dnia.
Król i królowa uśmiechnęli się delikatnie, spoglądając sobie w oczy. Chwilę później ich wzrok utkwił w Kalatarze, a uśmiech zastąpiony został przez iskierki gniewu. U obojga. Kalatar nie dziwił się; wiedział, że w tym rejonie kontynentu mało kto lubi Altmerów. W sumie w tej chwili niewiele było miejsc, gdzie naprawdę ich lubiono.
- Pozdrawiam cię, Ulfriku Gromowładny, Najwyższy Królu Skyrim, i ciebie, królowo Astarte. Pozdrawiam w imieniu Aldmerskiego Dominium i przybywam z poselstwem skierowanym właśnie do waszych uszu - powiedziawszy to skłonił się bardzo elegancko i czekał na odpowiedź.
- Z czym przybywa do nas posłaniec Dominium? - spytała Astarte, zadzierając wysoko głowę. Amulet Akatosha skrzył się na jej dekolcie, odbijając światło z żyrandoli. - Czego może chcieć ode mnie i mojego męża?
- Przybywam z puszczy Valen - oznajmiał Kalatar. - Przynoszę wiadomość od namiestnika północnej prowincji puszczy, sprawującego władzę w Arenthii, Lionela. Jest on w tej sprawie wolą całego Dominium i ma jego pełne pełnomocnictwo.
Ulfrik niepostrzeżenie zacisnął obie pięści na poręczach swojego tronu, a Astarte gniewnie westchnęła na samą nazwę Dominium padającą z usta Altmera w ich pałacu.
- Mów więc, czego chce ten Lionel i wasze Aldmerskie Dominium. Co jest tak pilne, aby wysyłać posłańca bez żadnej zapowiedzi? I to posłańca o twojej randze.

Kalatar delikatnie się uśmiechnął, przyjmując te słowa może nie jako komplement, ale docenienie jego osoby. Na palcu prawej dłoni miał sygnet, będący symbolem Wietrznego Pędu - najbardziej elitarnej grupy posłańców w jego kraju. Służyli oni albo bezpośrednio Thalmorowi, albo najważniejszym dowódcom wojskowym.
- Królu - mówił Kalatar i ponownie schylił głowę - namiestnik Lionel zwraca się do ciebie pełen niepokoju i obaw o dobro twojego królestwa. Gorąco pozdrawia ciebie, panie, i twoją piękną małżonkę, o której urodzie krążą już opowieści nawet w najgłębszych rejonach puszczy Valen...
- Okupowanej przez was... - przerwała Astarte.
- Hm... - odchrząknął posłaniec. - Wielkim niepokojem napełniły go wieści o utworzeniu korpusu wojsk złożonego z Bosmerów, który przyłączono do wielkiej i niezwykle szanowanej Armii Nordów. Lionel pragnie wyrazić głębokie zaniepokojenie i służy informacjami, które wam, królu i królowo, zapewne umknęły w natłoku wielu ważnych spraw.
- Co Altmerowie mają do korpusu mojej armii? - spytał wyraźnie zaskoczony Ulfrik. Po chwili delikatnie się roześmiał: - Czy twoi przełożeni chcą, żebym rozwiązał korpus, który za własne pieniądze wyszkoliłem i uzbroiłem?
Astarte milczała i zastanawiała się, czego może chcieć ów Lionel, o którym nigdy wcześniej nie słyszała.
- Nie, wasza wysokość, nie chodzi o rozwiązanie korpusu. Lionel pragnie poinformować, że dowodzący korpusem oficerowie są kryminalistami i zbiegami z Valenwood, którzy uciekli do Skyrim przed odpowiedzialnością za popełnione przez siebie ciężkie zbrodnie.
Ulfrik pogładził się po brodzie, a Astarte nie mogła uwierzyć w to, co słyszy. Zaczęła czuć potężny gniew.
- Nie chodzi oczywiście o wszystkich - kontynuował Kalatar. - Czterech z nich popełniło zbrodnie na tyle znaczące, że zostały wydane za nimi listy gończe i wisi nad nimi wyrok śmierci. Gdy tylko władze altmerskie dowiedziały się, kto stoi na czele korpusu bosmerskiego, Lionel poczuł się zobowiązany nie tylko lojalnie ostrzec cię, królu, przed popełnieniem błędu korzystania z ich usług. Prosi więc usilnie o wydanie w jego ręce czterech oficerów bosmerskich służących w wymienionym korpusie, aby mogli odpowiedzieć za zbrodnie popełnione na swoich pobratymcach oraz bratnim narodzie Altmerów. - Kalatar przymknął na moment oczy i przypomniał sobie imiona: - Darelion, Endoriil, Neven i Daren. Liczymy na to, że wasza wysokość nie zawiedzie nas, pomny na swoje przeszłe doświadczenia dowodzące, że Thalmor zawsze jest w swym postępowaniu niezawisły i skuteczny. I wie, co to wdzięczność, a także dyskrecja, jeśli druga strona na nią zasługuje.

W sali zapanowała cisza.

III

Posła odesłano do gospody "Pod Knotem", gdzie miano mu zaoferować wszelkie możliwe wygody, a odpowiedź miał dostać kolejnego dnia. Kalatar ponownie się nie dziwił. Rzadko kiedy te sprawy trwały krócej, więc rozsiadł się wygodnie na piętrze karczmy i spędził wieczór na grze w karty z Nordami oraz słuchaniu występów kilku bardów. Nie miał pojęcia, jak ognista dyskusja odbywała się w tej samej chwili w pałacu Ulfrika. Nie wiedział też, jak ważna była dla niego osobiście.

*

Ulfrik, Astarte i Galmar - ta trójka siedziała właśnie przy stole w głównej sali pałacu w Windhelm i naradzała się, jaką odpowiedź dać posłowi. Najpierw musieli wszystko starannie rozważyć.
- Trudno będzie im odmówić - powiedział Galmar. - Mają dużo informacji o tobie, Ulfriku... I chociaż jestem wojskowym to wiem, że w tej dyplomatycznej prośbie była też groźba. I ostrzeżenie.
- Możemy udowodnić - powiedziała z zapałem Astarte - że informacje, których udzieliłeś Thalmorczykom, nie miały żadnego wpływu na zdobycie Cesarskiego Miasta i zakończenie wojny.
- To nie ma znaczenia - Ulfrik skrzywił się. - Zdyskredytuje mnie sam fakt, że tych informacji udzieliłem.
- Nie rozumiem, czego się właściwie boisz - rzekła królowa. - Przecież jesteś królem! Nienawidziła cię połowa Skyrim, a mimo to zdobyłeś władzę, a teraz potrafisz ją utrzymać, mimo że większość jarlów życzy ci jak najgorzej. Ten Lionel to tylko pionek z północy Valen.
- Życzą mu jak najgorzej, ponieważ poślubił kobietę cesarskiej rasy - uszczypliwie dodał Galmar. - A północ Valen to teraz kluczowy region tamtejszych przemian.
Astarte spiorunowała Galmara wzrokiem i krzyknęła:
- Z tobą nie rozmawiam!
Ulfrik oparł łokcie na stole i złożył brodę na złączonych dłoniach.
- Zrozum, Astarte, że jeśli informacje o mojej współpracy z Thalmorem ujrzą światło dzienne, to znienawidzą mnie również ci, którzy zawsze okazywali mi szacunek, a wtedy stracę nie tylko władzę.

Chwila ciszy była na tyle długa, że do ich uszu dochodziły odległe odgłosy służby krzątającej się w bocznych salach.
- Czyli powtarza się historia z Markartem, tak? - gniewnie powiedziała Astarte. - Pozwolisz zginąć niewinnym?
- Nie było cię w Markarcie i nie masz pojęcia, co tam się działo. - Teraz z kolei uniósł się Galmar. - Poza tym dobrze wiesz, czym skończył się dla nas Incydent Markarcki. Ulfrik ocalił wtedy wielu Nordów, ale nie siebie. Dodatkowo nie mamy pojęcia, czy informacje o zbrodniach popełnionych przez te elfy nie są prawdziwe. Nie mamy pojęcia, kogo przyjęliśmy pod swój dach!
Ulfrik znów zastanawiał się dłuższą chwilę, aż w końcu powiedział:
- Thalmorczycy bardziej od Bosmerów pragną pojmać ciebie, Astarte. A przynajmniej ci Thalmorczycy, którzy rządzą na Wyspach. Ostatnio mamy z tym spokój, ale jeśli teraz nie spełnię ich żądań, mogą przyjść tu po ciebie i całe Skyrim spłynie przez to krwią! Oboje mamy z nimi niezałatwione sprawy, a oni nie zapominają.
- My też nie! - krzyknęła Astarte.
- Nie zamierzam narażać ani Skyrim, ani ciebie dla grupy elfów, którym niczego nie jestem winien.
- Chcesz więc wydać niewinnych Bosmerów w ręce Thalmoru dla mojego bezpieczeństwa? Wiedz, że się na to nie zgadzam!
- Nie ty o tym decydujesz - powiedział i spojrzał na nią tak, jakby chciał powiedzieć "to ja jestem królem".
- Powtórzę - dodał Galmar - że nigdzie nie jest powiedziane, że oni tych zbrodni nie popełnili...
- Jeśli chcesz wydać Bosmerów ze względu na mnie, to owszem, ja o tym decyduję. - Astarte nie zwróciła uwagi na słowa generała. - Jeśli tak trzeba, to oddam za nich życie, bo... Ja nie mogę żyć takim kosztem, Ulfriku. Nie za tak straszliwą cenę.

Po tych słowach ruszyła w stronę wyjścia, a z jej oczu zaczęły płynąć łzy. Ulfrik wykonał kilka szybkich kroków i zatrzymał żonę.
- Astarte, posłuchaj. Nie powinienem był mówić, że chodzi o ciebie, bo to nieprawda. Słońce, wiesz, że cię kocham, ale nawet gdyby nie było cię dziś pośród żywych, podjąłbym taką samą decyzję. Muszę wydać Bosmerów w ręce Thalmoru, bo w przeciwnym razie naraziłbym Skyrim. Nie możemy pozwolić, by Thalmor wypowiedział nam teraz wojnę.
- Gdzie się podział dawny Ulfrik Gromowładny, który gotów był zaryzykować wszystko, by pokonać swych wrogów? - pytała. - Gdzie podział się ten zbuntowany i nieugięty mężczyzna, w którym się zakochałam?
- Został królem odpowiedzialnym za życie wszystkich swoich poddanych - odpowiedział zimnym głosem, który po chwili delikatnie się ocieplił - i poślubił wyjątkową kobietę, której bardzo nie chce stracić.
- Jeśli nie chcesz mnie stracić, to nie wydawaj Bosmerów na mękę i śmierć. Oboje doskonale wiemy, co im zrobią. A to, co mówi Galmar, że niby mogli dokonać tych zbrodni... To po prostu nonsens. Widziałam ich niedługo potem, jak przybyli do Białej Grani. Poznałam Endoriila i Dareliona, tak, przelotnie, ale poznałam. Wiem, że nie mogliby popełnić takich zbrodni.
- Zrozum, kochanie, że w tej sytuacji nie ma dobrych rozwiązań. Musimy wybrać mniejsze zło, a przede wszystkim musimy zapewnić bezpieczeństwo naszym poddanym.
- Ci Bosmerowie to teraz również nasi poddani.
- Chodź - powiedział król i wyciągnął dłoń w kierunku żony. - Rozważmy wszystko jeszcze raz od początku, bez niepotrzebnych emocji.

Cała trójka ponownie usiadła przy stole i zwilżyła gardło winem.
- Mamy dwa wyjścia - konkludował Ulfrik. - Możemy wydać Bosmerów, a wtedy Dominium na jakiś czas da nam spokój, albo odmówić spełnienia jego żądań, a wtedy Thalmorczycy ogłoszą oficjalnie, że z nimi współpracowałem oraz najprawdopodobniej zaatakują Skyrim. Konsekwencje będą takie, że my stracimy władzę, a wielu naszych poddanych straci życie. Chyba nie muszę mówić, co stanie się, gdy Aldmerskie Dominium podbije Skyrim?
- Tak czy inaczej - dodał Galmar - Bosmerowie zginą z ręki Thalmoru, tak jak wielu ich pobratymców w Valenwood. Nie musimy ginąć razem z nimi.
- Powinniśmy uczynić to, co słuszne - Astarte nie zmieniała zdania - bez względu na konsekwencje, a słusznie jest chronić niewinnych, którzy nie tylko oddali się pod naszą opiekę, ale wręcz walczyli za nas na Pograniczu. Nie pamiętasz już, Galmarze?
- Tak, udowodnili, że są bitni, ale teraz elfy chcą, abyśmy wydali im inne elfy. Po co mamy stawać im na drodze?
- Zbrodniarze chcą, abyśmy wydali im niewinnych uchodźców i dlatego musimy stanąć im na drodze! - krzyknęła, ale po chwili namysłu dodała: - Hm... Oni się ich boją... Boją się tych Bosmerów, bo jak inaczej wyjaśnić fakt, że upominają się raptem o czterech z nich? Z kompanii zrobił się korpus, a z korpusu może wykiełkować armia... Armia, która nienawidzi Altmerów.

Astarte miała zadawnione porachunki z Thalmorem. Kilka lat wcześniej starała się przejąć władzę w Cesarstwie, odbierając Rubinowy Tron Titusowi Mede. Poniosła klęskę - w dużej mierze przez to, że wspomogła w tamtym czasie Ulfrika. Wtedy walczyła również z siłami Dominium. W tej chwili jednak sytuacja polityczna zmieniła się. Wraz z mężem umacniali przymierze z Hammerfell i królem Gancolem Tralerem. W samym Cesarstwie, do którego tronu Astarte miała prawo, panowało bezkrólewie. Cesarz Titus Mede zginął w zamachu, a kraj utonął w zamęcie. W głowie Astarte biły się teraz różne myśli. Sojusz Hammerfell i Skyrim mógłby opanować Cesarstwo, ale pod jednym warunkiem - Dominium musi mieć własne problemy, przez które będzie niezdatne do interwencji. A co może być dla nich większym problemem niż armia Bosmerów, pragnąca zdobyć wolność dla Valenwood? To odciążyłoby zjednoczone armie Ulfrika i Gancola, kiedy te ruszą na południe. Nie chciała jeszcze mówić o tym głośno. Wolała poczekać na koniec narady i porozmawiać z mężem osobiście. Nabrała jednak nagłej ochoty nie tylko na ocalenie bosmerskich oficerów, ale także na wsparcie ich wysiłków.

- Boją czy nie, nie możemy stanąć im na drodze - zaprzeczył Galmar - bo zbyt wiele na tym stracimy. Ulfrik musi utrzymać swoją władzę i stabilność kraju!
- A więc Ulfrik ma postąpić jak tchórzliwy Titus Mede? - zbulwersowany głos Astarte odbił się echem od przeciwległej sali. - Spełnić żądania Thalmoru, by zachować tron?
- Kobieto, to zupełnie inna sytuacja!
- Masz się do mnie zwracać z należnym mi szacunkiem!
- To, że Ulfrik na swoje nieszczęście cię poślubił, nie znaczy, że...
- Przestań, Galmar! - Ulfrik trzasnął pięścią w stół. Jeden z dzbanów pełnych wina rozbił się i zafarbował błękitny obrus na czerwono. - Obydwoje przestańcie! Wasze bezsensowne spory do niczego nas nie doprowadzą. Jorleif!
Potężny krzyk Ulfrika niósł się po korytarzach pałacu.
- A on tu po co? - spytał Galmar.
- Jest rozsądny i często dostrzega te strony sprawy, które nam umykają. Poza tym żadne z was nie ma z nim na pieńku i jest szansa, że przejdziemy do rzeczowej rozmowy.
- Słucham, wasza wysokość - powiedział Jorleif, wchodząc do głównej sali.
- Zamknij drzwi - rozkazał król. - I siadaj.
Jorleif zamknął drzwi. I usiadł.
- Wszystko, co teraz usłyszysz, musisz zachować dla siebie. Zrozumiałeś?
- Tak jest, panie.
- Jak wiesz - zaczął Ulfrik, nalewając Jorleifowi wina - do Windhelm przybył poseł z Aldmerskiego Dominium, a w sumie z puszczy Valen, ale nie w tym rzecz. Przekazał mi niefortunne wieści. Otóż Thalmor żąda ode mnie wydania Bosmerów, którzy zamieszkują obecnie okolice Białej Grani. Altmerowie grożą, że jeśli tego nie uczynię, Aldmerskie Dominium przystąpi do wojny ze Skyrim. A przynajmniej mamy podstawy by twierdzić, że taka groźba w owym poselstwie się kryła. Doskonale wiesz, że w obecnej sytuacji nie jesteśmy gotowi na taką wojnę. Co, twoim zdaniem, powinienem uczynić?
- To niezmiernie trudna sytuacja - odrzekł doradca i wziął łyk wina.
- Owszem, dlatego proszę cię o radę.

Galmar i Astarte milczeli, czekając na kolejny głos w sprawie. On popijał wino, ona gładziła dłonią swój amulet.
- Rzeczywiście - powiedział Jorleif - nie jesteśmy gotowi na wojnę i na razie powinniśmy zrobić wszystko, by jej uniknąć... - W reakcji na te słowa Astarte skrzywiła się. - Lecz nie należy wierzyć słowom Thalmoru. Jeśli spełnimy jego żądania, okażemy swoją słabość.
- To było oczywiste - teraz z kolei skrzywił się Galmar - że Jorleif jak zwykle poprze Astarte. Czy ty naprawdę nie widzisz ich cichej koalicji?
- Nie myśl sobie, Galmarze - prychnęła królowa - że to ty będziesz w tym kraju decydował o wszystkim!
Ulfrik uniósł obie dłonie w geście uciszającym krnąbrnych uczestników dyskusji.
- To ja jestem tutaj królem i ja podejmuję decyzje, a wy powinniście pomóc mi podejmować je mądrze. Potrzeba mi rady, a nie kłótni. Jutro muszę dać posłowi odpowiedź, czy spełnię żądania tego Lionela, czy też nie. Czy ktoś z was widzi jakieś alternatywy?
- Nie ma alternatyw - rzekł Galmar. - Jeśli nie wydamy Bosmerów, marnie skończymy.
- Jorleif?
- Thalmor... - Doradca zamyślił się i uśmiechnął niewyraźnie, kącikiem ust. - Thalmor może również nie uzyskać żadnej odpowiedzi...
Pozostała trójka spojrzała na Jorleifa ze zdziwieniem.
- Uznają to za odmowę - zastanowił się Ulfrik.
- Albo za opóźnienie wyjaśnione okolicznościami niezależnymi od nas. - Jorleif uśmiechnął się wyraźniej. - Bosmerowie mogliby zniknąć, zanim Thalmor ponowiłby pytanie, a wtedy cała sprawa byłaby nieaktualna.
- Bosmerowie nie mają dokąd uciec - zauważyła Astarte.
- Będą musieli walczyć, aby przetrwać. - Ulfrik spojrzał na żonę. - A mi bardzo zależy na tym, by nie walczyli na naszej ziemi. Gdybyśmy mieli więcej czasu, moglibyśmy ich ostrzec.
- I przygotować do wojny z Thalmorem?
- Szczerze mówiąc, to ci, którzy są w korpusie już są gotowi do walki - powiedział Ulfrik i spojrzał na Pogromcę Renegatów. - Galmar może potwierdzić.
- Osłabimy w ten sposób Skyrim - Galmar położył zaciśnięte pięści na stole.
- Osłabimy w ten sposób Thalmor! - Astarte ponownie krzyknęła.

Cała trójka spojrzała na Jorleifa.
- Sądzę, wasza wysokość, że dobrze jest teraz odsuwać zagrożenie od naszych ziem. Skyrim jest daleko od Aldmerskiego Dominium, a Valenwood jest blisko. Byłoby dobrze dla nas, by Altmerów jak najdłużej zajmowała wojna z Bosmerami. A przynajmniej coś, co wojnę zacznie przypominać, bo do tej pory, jak wszyscy wiemy, to rzeź.
- Nie musimy się w to mieszać - powiedział Galmar i znowu dolał sobie wina.
- Jorleif ma rację - przytaknął Ulfrik. - Jeśli dyskretnie wspomożemy Bosmerów, to oddalimy od siebie zagrożenie ze strony Thalmoru.
- Dajmy im konie. - Błysk w oczach Astarte był zauważalny dla wszystkich uczestników narady. - Widziałam, jak Darelion i jego drużyna sobie z nimi radzą. Stanowiliby wspaniały oddział konnicy, która z pewnością bardzo zaskoczyłaby Altmerów.
- Te konie należą do ciebie, kochanie. Możesz z nimi zrobić, co zechcesz. Ale... Bosmerska konnica? Szczerze mówiąc nie tylko Altmerowie będą zaskoczeni. Powiedziałbym wręcz, że całe Tamriel. Poza tym nie wiemy, czy reszta Bosmerów pójdzie za tą czwórką. Co im każe?
- To się okaże. Już postanowiłam - uśmiechnęła się królowa. - Wszystkie konie przekażę Bosmerom. Nie wiem tylko, jak mam to zrobić, by Thalmor o niczym się nie dowiedział.
- Zawsze możemy powiedzieć - mówiąc, Ulfrik zmarszczył czoło - że Bosmerowie okradli nas i uciekli.
- Podoba mi się ten pomysł, kochanie. Jeśli pozwolisz, osobiście pomówię z Endoriilem i Darelionem w tej sprawie.
- Nie - zaprotestował król. - Nie ma na to czasu. Nie możemy zatrzymywać dłużej altmerskiego posła. Napisz list i przekaż im jakoś, że... Że stadninę nawiedził pożar i że przykro ci z powodu utraty twoich ukochanych koni.
- Mimo że ich nie tracę - przytaknęła się Astarte. - I że nie ma pożaru... Ach, tak. Ten list może być później dowodem, że nie współpracowaliśmy z nimi, a te konie nie są nasze, bo nasze spłonęły. Teoretycznie.
- Nie musimy go zatrzymywać - dodał Jorleif. - W sensie posła. Mógłby po prostu... Zniknąć.
- Mów dalej.
- Czasem zdarza się, że wiadomość nie dociera do odbiorcy i nie jest to wina nadawcy. Posłaniec może zostać na przykład napadnięty i zabity przez jakichś bandytów. Moglibyśmy... choć z drugiej strony to chyba nazbyt okrutne.
- Nie jest to bardziej okrutne od pozostałych rozwiązań, które tu rozważaliśmy - rzekł Ulfrik zdecydowanie. - Bez względu na to, jakiej udzielę odpowiedzi, Thalmor nie poznałby jej, gdyby posłaniec poniósł śmierć, a wtedy Altmerowie musieliby zapytać nas o to samo po raz kolejny. Gdyby jednak do tego czasu Bosmerowie zniknęli, nie miałbym już o czym decydować. Z racji zniknięcia posła trzeba byłoby powołać śledczych, którzy badaliby sprawę. To dałoby nam dodatkowe dni, może nawet tygodnie. To mogłoby się udać pod warunkiem, że Thalmor nie dowiedziałby się, ani nie domyślił, że poseł poniósł śmierć z mojego rozkazu. Musieliby uwierzyć, że to był wypadek.
- Posłowie tej rangi rzadko giną przypadkiem, bo każdy bandzior wie, że za coś takiego zawiśnie na stryczku - myślał na głos Galmar. - Mogę wysłać mały oddział Gromowładnych przebranych za bandytów. Nie wiedzieliby nawet, kogo zabijają. I zdejmiemy kilka patroli krążących po trakcie. Niby przypadkiem.
- To rozwiąże nasz problem - Ulfrik uśmiechnął się.
- Czekajcie! - zakrzyknęła Astarte. - Przecież to jest poseł! Nie można zabić posła! To niehonorowe!
- Nie udawaj, że ci to przeszkadza - powiedział Galmar mocno znudzony. - Przypominam ci, że sama zabiłaś kiedyś posła.
- Niby kiedy?
- Podczas wojny domowej. Cesarski kurier, pamiętasz?
- To on zaatakował mnie pierwszy - powiedziała Astarte przypomniawszy sobie sytuację. - Poseł czy nie, zawsze mam prawo się bronić. Poza tym działałam wtedy z twojego rozkazu.
- Nie szukaj sobie wymówek. Wiele razy widziałem, jak zabijasz i wiem, z jaką łatwością ci to przychodzi. Sama nie masz skrupułów, ale później nazywasz mordercami Ulfrika i mnie. Prawda zaś jest taka, że masz niemniej krwi na rękach od nas, ale w przeciwieństwie do nas nie potrafisz podejmować trudnych decyzji!
- Przez całe życie podejmowałam trudne decyzje, tak samo jak wy!
- Tak się składa, że my żyjemy znacznie dłużej od ciebie. Kiedy my walczyliśmy z Aldmerskim Dominium podczas Wielkiej Wojny, ciebie nie było jeszcze na świecie.
- I co z tego?
- Wolisz wydać Bosmerów Thalmorowi? - przerwał im Ulfrik. - Kto twoim zdaniem bardziej zasługuje na śmierć? Ten leśny elf, Endoriil, którym tak się ostatnio zachwycasz, czy też sługa Altmerów?
- Dobrze wiesz, Ulfriku, że zabiłabym niemal każdego, aby oszczędzić mu niewoli Thalmoru. Tortury, jakie przechodzą thalmorscy jeńcy, są tysiące razy gorsze od śmierci. Więc to żaden wybór! Osobiście zabiłabym tego Altmera bez wahania, tu i teraz! Ale on jest posłem! A zabicie posła to plama na honorze!
- Jeśli nawet, to nie na twoim, ponieważ to ja wydam rozkaz. Poświęcimy jednego elfiego posła dla dobra całego Skyrim - powiedział Ulfrik, jakby decyzja już zapadła. - Talos nam wybaczy.
- Oczywiście, że tak - dodała Astarte - ponieważ przede wszystkim w swym nieskończonym miłosierdziu wybaczy nam najwyższy Akatosh. Nie znaczy to jednak, że możemy robić, co nam się podoba. Tak się po prostu nie godzi!
- Co więc twoim zdaniem mam zrobić?
- Nie wiem! Muszę to wszystko przemyśleć.

Astarte opuściła salę tronową i weszła na jeden z korytarzy. Był pusty, więc uklękła przy samej ścianie i zaczęła mówić do siebie:

Najdroższy Akatoshu, co mam teraz uczynić? Czy nie warto poświęcić jednego życia, by ocalić od męki niewinne istoty? Owszem, warto. Lecz jeśli podejmę tę jedyną słuszną decyzję, splamię swój honor! Co mam wybrać, dobro swych bliźnich, czy własną godność? Postąpić miłosiernie, czy honorowo? Powiedz mi, Akatoshu, co mam czynić? Wiesz przecież, że niczego nie pragnę bardziej od wypełniania twej woli! Czego teraz oczekujesz ode mnie? Daj mi znak! Ześlij podpowiedź, błagam! Ty nakazujesz poddanym lojalność wobec władców, którzy są godni swej władzy, a władcom nakazujesz chronić poddanych. Jestem teraz królową Skyrim i na mój honor przede wszystkim muszę chronić moich poddanych, a są nimi także Bosmerowie, którzy schronili się w Skyrim. Namówię ich do walki, by ginęli z godnością, a nie w hańbie. O nie! W hańbie im zginąć nie pozwolę! Nikt nie poniesie przeze mnie haniebnej śmierci, będzie tylko godna śmierć. To jedyne słuszne i honorowe rozwiązanie, czyż nie? Och, Akatoshu! Chroń mą duszę. Niechaj się wszystko wypełni zgodnie z twą wolą!

Po kilku minutach wróciła do sali, w której wciąż siedzieli trzej Nordowie, najważniejsi ludzie w państwie. Jorleif wyglądał na głęboko zamyślonego, Galmar gładził dłonią ostrze swojego topora. Ulfrik natomiast zanurzał pióro w inkauście i pisał list.
- Honor władcy - zaczęła królowa - wymaga przede wszystkim, by chronił godności tych, którzy ofiarowują się pod jego opiekę. Proszę cię, Ulfriku, żebyś pomógł Bosmerom stanąć do walki z Thalmorem, aby mogli zwyciężyć lub umrzeć godnie! Jeśli nie ma innego sposobu, byś mógł to uczynić, nie narażając na niebezpieczeństwo reszty naszych poddanych, niechaj altmerski poseł zginie, byleby tylko nie była to hańbiąca i bolesna śmierć, a jego krew niech spłynie na moje sumienie i mój honor! Jako królowa tych ziem jestem gotowa na tę ofiarę dla dobra naszych bliźnich i naszych poddanych, ponieważ wierzę, że wydanie niewinnych Bosmerów na mękę byłoby większą ujmą dla twojego i mojego honoru, niż zabicie posła naszych wrogów. Niechaj wielki Akatosh mnie zgładzi, jeśli się mylę.
- Galmar - powiedział Ulfrik i dał list swojemu przyjacielowi. - Daj to Faridonowi. Zorganizujcie wszystko tak, żeby wyglądało... Wiesz, jak to ma wyglądać, prawda?
- Wiem - odpowiedział generał i odwrócił się, wychodząc z sali.

IV

Zgodzili się, pomyślał Kalatar galopując na białym koniu na południe, w stronę młynu, przy którym spędził noc podczas podróży do Windhelm. Nie spodziewał się, że się zgodzą. Kalatar nie wiedział, kim dokładnie są Bosmerowie, którzy zostaną wydani jego rodakom. Ostatnie miesiące spędził w domu, więc był trochę z tyłu, jeśli idzie o aktualne informacje. Zastanawiał się, czy nie spróbować poszukać noclegu w Forcie Amol, który z pewnością dysponował lepszymi kwaterami niż skromny dom młynarzy. Nadłożyłby nieco drogi, ale trochę wygody przed niezwykle długą i wyczerpującą podróżą, która go czekała, zdawało mu się teraz czymś bardzo pożądanym. Odpowiedź otrzymał dość późno, więc i późno wyruszył. Zbliżał się zmierzch, więc gnał do Fortu Amol niczym wiatr. Tym mocniej zaskoczyło go, że dwóch konnych jechało za nim w dość bliskiej odległości i wcale nie zostawali w tyle. Było to dziwne, bo mało kto posiadał konie zdolne dotrzymać kroku tym "poselskim". Nie widział też żadnych wojskowych patroli, które zawsze strzegły głównych traktów królestw w Tamriel.

Kalatar mijał młyn i pomachał na pożegnanie norskiemu małżeństwu, które ugościło go dwa dni wcześniej. Wtedy zza zakrętu wyszedł człowiek w brązowym płaszczu. Zjawił się jakby znikąd, płosząc konia Altmera, który ledwo utrzymał się w siodle.
- Na bogów, czlowieku, życie ci niemiłe? - spytał Altmer, pokręciwszy głową z niedowierzaniem. - Mam rączego konia. Szczęście masz, że zdążył cię spostrzec.
Nieznajomy nic nie odpowiedział. Sprawiał wrażenie, że patrzy za posła, w kierunku nadjeżdżających konnych. Kalatar obrócił konia i rozejrzał się. Tamci mijali właśnie młyn i byli ledwie pięćdziesiąt stóp od niego. Obcy, ocenił Kalatar, nie wyglądał na rzezimieszka. Miał wojskowe buty bardzo dobrej jakości, a spod szaty na klatce piersiowej wystawała mu lekka kolczuga obszyta błękitnym materiałem. Nord wyciągnął miecz.
- Jestem posłem Aldmerskiego Dominium, człowieku - powiedział Kalatar, mocno zaniepokojony. - Przepuść mnie, a nie wspomnę o tym incydencie władcom tego miejsca.

Jeźdźcy stanęli obok i jeden z nich chwycił Kalatara za ramię. Ten, będąc już pewnym, że to jakiś przedziwny napad, ruszył w cwał. Młynarz i jego żona z przerażeniem patrzyli na scenę. Dwaj konni ruszyli za posłem, a ten trzeci wyciągnął złoty łuk, napiął cięciwę i szybko wystrzelił. Trafił w udo konia, czym spowodował jego upadek. Kalatar spadł twarzą w błoto. Instynktownie sprawdził, czy listowna odpowiedź wciąż jest u jego boku. Nigdy nie dostawał listownych odpowiedzi. Jeden z jeźdźców wpadł w galopie na Altmera, łamiąc mu żebra, drugi, wielki i barczysty, zatrzymał się obok i nie zsiadał z konia. Trzeci, łucznik, podbiegł i stanął obok barczystego. W końcu ten tratujący zeskoczył z konia i podszedł do zwijającego się w bólu Kalatara.
- Na bogów, w których wierzycie, odpuśćcie mi - mówił łapiąc przyspieszone wdechy i próbując się odczołgać w tył. Było mu ciężko, bo okazało się, że ma też złamaną rękę. - Ja mam żonę i dzieci. Oszczędźcie!
- Galmar, Faridon - spytał szeptem tratujący - co zrobić?
Ten nazwany Faridonem przełożył złoty łuk przez ramię i spojrzał z niesmakiem na barczystego Galmara.
- Zrobiłem, o co król prosił - powiedział. - A na resztę patrzeć nie zamierzam.
Galmar nie odpowiedział. Skrzyżował tylko ramiona i kiwnął głową w stronę najmłodszego z trójki. Krótki wojskowy miecz z oznaczeniem Pierwszej Kompanii zalśnił w dłoni niby-bandyty.
- Nie... - Kalatar splunął krwią i zasłonił się ręką, jakby mając nadzieje, że oprze się ona cięciu miecza najwyższej jakości. - Nie, nie róbcie tego.
Galmar dostrzegł, że w odległości dwustu metrów stał młynarz i przez chwilę zastanawiał się, czy nie dodać kolejnego trupa do tej krótkiej misji. Po chwili doszedł jednak do wniosku, że świadek nie zaszkodzi. Trzeba po prostu zagrać scenę do końca.
- Olaf - powiedział cicho dowódca - nie zapominasz o czymś?
Olaf szybko się zreflektował. Doskoczył do Altmera i bardzo ostentacyjnie i powoli zabrał mu sakiewkę pełną pieniędzy i zerwał z palca złamanej ręki sygnet Wietrznego Pędu. Wiadomość zostawił w błocie.

I wyprowadził cios.

Jeden cios, prosto w serce, skończył żywot Kalatara, gońca Aldmerskiego Dominium i bliskiego współpracownika Lorda Udomiela. Żona dostała wieści o śmierci męża dopiero po pół roku, ponieważ tyle czasu trwało śledztwo, które miało za cel dokładne ustalenie przebiegu zdarzeń tamtego feralnego dnia. Altmerowie nigdy nie poznali całej prawdy.

5 komentarzy:

  1. Po pierwsze, chciałem powiedzieć, że bardzo fajnie piszesz. Historia jest ciekawa, postacie charakterystyczne, a wszystko to odziane w pomysłowe sformułowania. Ale nie po to piszę. Bardzo podoba mi się Taki Los, ale jeszcze bardziej byłem zauroczony Siłą Wiary, i tu nasywam pytanie. Masz zamiar jeszcze to kontynuować?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hej, dzięki za komentarz. Sam nie wiem, ostatnio mam takie myśli, żeby kontynuować. Im bliżej premiery Andromedy, tym mocniej będzie mi się chciało. Więc jest na to szansa, bo szkoda porzucać na stałe coś, co ma już ponad 100 stron. Więc nie będę nic deklarował, ale myślę o kontynuacji :) Ale najpierw muszę skończyć Taki Los.

      Usuń
  2. Skończyć Taki Los? A więc, nawiązując, ile rozdziałów masz zamiar dać tej serii? Żebym wiedział, gdzie stoję. A wracając, skoro niedługo będzie premiera Andromedy, jak masz zamiar pisać Siłę Wiary? W sensie, że skoro będzie kontynuaacja ME, masz zamiar nawiązywać do tego co będzie w Andromedzie, całkowicie zaakceptować wydarzenia z najnowszej części czy może po prostu olać?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No zamierzam skończyć Taki Los. Myślę, że będzie około 35-40 odcinków. Lada dzień wrzucę 26 i 27. A Siła Wiary, tak jak mówię, nie jestem jeszcze pewien, czy uda się kontynuować, ale chciałbym. Ale kontynuowałbym historię, którą tam mam. Planowałem zakończenie Siły Wiary niemal równo z zakończeniem Trylogii ME. O Andromedzie mamy tylko plotki cały czas, więc pewnie się nawet do niej nie odniosę :)

      Usuń
  3. W takim razie czekam niecierpliwie. Niespecjalnie wierzę, że Ci się to uda, bo w końcu tyle odcinków do napisania to spory kawał roboty. A jak się człowiek spieszy, to się diabeł cieszy i lipa wychodzi. Nie chcę w jakiś sposób wpłynąć na jakość Takiego Losu, chyba że w tym pozytywnym znaczeniu :) Tak więc pozostaje tylko czekać.

    OdpowiedzUsuń