środa, 7 maja 2014

TES - "Taki Los" - odcinek VI

Po dość długim czasie udało mi się napisać odcinek VI. Życzę miłej lektury i czekam na wszelkie opinie :)

----------------------------------------------


TAKI LOS

Odcinek - Poprzedni - Następny

ODCINEK VI
LEGENDA

 

I

Las. Gęsty i ponury. Samotność i niepewność. Lot przez korony drzew, w ciemności, smutku i nieprzeniknionej ciszy. Z trudem mija drzewa. Drzewa, które zna, które pamięta z lat swojej młodości, czasu zabaw i beztroski. Teraz... jest inaczej. Panuje tu mrok i nieujarzmiona moc. Zła moc? Odetchnął, opanował lot, zwolnił, stanął na ziemi. Odgarnął swoje rdzawe włosy, idąc powolnym krokiem w stronę niewyraźnego światła, które dostrzegał kilka metrów od siebie. Gdy wyszedł zza linii lasu, ujrzał niewielką fontannę, marmurową, zdobioną rzeźbami jakichś bóstw. Okoliczne drzewa okrążały fontannę w promieniu kilkunastu metrów, w równym, jakby magicznym kole, którego natura żadną mocą stworzyć by nie zdołała. Wziął głęboki oddech i podszedł do fontanny; wyciągnął dłoń i włożył ją do krystalicznie czystej wody. Zobaczył w niej swoje odbicie i... przeraził się. Jego oczy były czerwone, źrenice rozszerzały się, czerwień robiła się intensywniejsza, aż w końcu wypełniła całe oczy, a z krańców jego powiek poczęły spływać krwiste łzy. Ich krople spadały do fontanny, mieszając się z wodą. Patrzył w zdziwieniu, gdy po zaledwie kilku kroplach cała woda w fontannie zmieniła się w krew, bulgocząc, wrząc. Nagle poczuł w uszach kłujący ból, słyszał wrzaski. Złapał się za głowę, zatkał uszy, ale wciąż słyszał krzyki dziesiątek, a może setek istot. Zdawało się, że większość krzyczała w bólu i cierpieniu, inne jakby... z radości. Zacisnął zęby, padł na kolana i oddychał głęboko. Wrzaski ustały. Stanął na nogi, ponownie podszedł do fontanny i spojrzał na idealnie gładką taflę wody. Jego oczy znów były normalne, ciemno-brązowe. Źródło ponownie świeciło krystalicznie czystą, posrebrzaną bielą, a na dnie leżał przedmiot, którego wcześniej tam nie było. Miecz, piękny, zdobiony runami, które zdawały się świecić ognistą czerwienią. Skupił wzrok, nachylając się nad bronią. Odczytał stare elfickie runy: "Vaengen Ateth" - "Ostrze Zemsty". Sięgnął po miecz, lecz nim go chwycił, obudził się.

II

Dwa wozy, ciągnięte przez cztery mizernie wyglądające konie, wspinały się w górę wzniesienia. Karawana wjeżdżała właśnie na szczyt pasma górskiego na granicy Cyrodiil i Skyrim. Na przedzie pierwszego wozu siedział Khajiit w wyblakłej fioletowej szacie. Trzymał w dłoniach sporych rozmiarów księgę, tworząc gęsim piórem kolejne linijki tekstu. U szyi, na cienkim sznureczku, wisiał mu niewielki pojemniczek z inkaustem, do którego co kilka chwil sięgał, aby nawilżyć koniec pióra. W międzyczasie chwytał lejce, by skorygować drogę. Nie było to trudne. Po lewej stronie mieli pnącą się wzwyż górę, po prawej głęboką przepaść. Konie doskonale wiedziały, gdzie iść, by nie zakończyć swego żywota. Na tyle siedział siwy człowiek z lewą ręką na temblaku. Miał na sobie zwierzęcą skórę, grubą, gwarantującą mu niezbędne ciepło. Wyglądał na wycieńczonego i przysypiał, opierając głowę na ramieniu otyłego bruneta, również otulonego w skóry. Młody człowiek poprawił koc pokrywający nogi obojga. Chłopak był bardzo blady. Drugi wóz był prowadzony przez szczupłego blondyna, który zaciskał zmarznięte dłonie na lejcach i trząsł się z zimna. Nie miał na sobie ciepłej odzieży; widocznie jej nie chciał, lub nie posiadał. Na tyle tego wozu siedziała kobieta w granatowym płaszczu z kapturem, który pokrywał teraz jej drobną głowę. Poprawiła dłońmi swój błękitny szal delikatnie oplatający jej szyję, po czym wtuliła się w ramiona elfa o rdzawych włosach, który obudził się właśnie roztrzęsiony, jakby po strasznym koszmarze. Miał on na sobie skórę taką samą, jak dwóch towarzyszy, ale wyraźnie najgorzej znosił zimno. Trząsł się, a usta drżały mu w niekontrolowany sposób. Nigdy nie był tak daleko na północy Tamriel.

III

- Dobra, Wesley - powiedział Adan do brata znajdującego się na drugim wozie. - Pora na zmianę. Jak nie możesz powozić, to chociaż daj mi ten skórzany płaszcz, co?
Wesley wciąż nie czuł się najlepiej po ranach, które odniósł w jaskini na moczarach Arven. Mało się ruszał, narzekał na ból w brzuchu. Medycy w Laanterii zrobili, co mogli, ale najbardziej pomogła mu mikstura lecznicza, którą stworzył Ri' Baadar. Wciąż jednak nie czuł się na siłach, by powozić. Odrzekł:
- Dobrze ci idzie, bracie. Może elf cię zmieni, co?
- W sumie czemu nie. - Blondwłosy mężczyzna popatrzył na tył swojego wozu. - Endoriil, dość tych romansów. Pomóż, no. Lejce łap i daj się schować w futerko. Do magiczki też się przytulić mogę, co by nie zmarzła.
Uśmiechnął się, ukazując efekt walki z khajiickim mordercą, czyli brak dwóch zębów, przez który jego szanse na kolejne romanse, w których się lubował, niebezpiecznie spadały. Luna, czarodziejka, która przyłączyła się do nich w Laanterii, prychnęła rozbawiona. Endoriil uśmiechnął się ledwo dostrzegalnie, wstał na nogi i usiadł obok Adana.
- Chętnie pomogę, ale musisz mi pokazać, jak to robić.
- Toś ty nigdy nie powoził, elfie? - zdziwił się Adan.
- W okolicach mojej wioski nie było żadnych stepów. Najwyżej małe łąki pomiędzy lasami. Kiepskie miejsce dla koni, uwierz. Dlatego w Woodmer nie mieliśmy żadnych stajni, ani żadnych koni. Powozów też nie.
- Znaczy się jazdy nie mieliście? Nic dziwnego, że Altmerowie zmietli was bez problemu. Bez oddziałów jazdy, to klęska murowana.
Endoriil skrzywił się. Wciąż bolała go rzeź w Woodmer i całym północnym Valenwood. Nie wiedział, czy ta czystka ograniczyła się tylko do tego regionu, czy na cały kraj leśnych elfów. Miał szczęście, że uszedł z życiem, ale czuł się jak uciekinier. Nie chciał się tak czuć.
- Jazdy mogli użyć tylko przy największych miastach, wokoło których jest mniej lasów - odrzekł Endoriil. - Mamy świetnych łuczników, dobrą piechotę.
- Bez jazdy z Altmerami nikt nie wygra - Adan trzymał się swojego zdania. Po wsparcie dla swoich argumentów, zwrócił się do szefa. - Prawda, Ryba?
- Żadna armia bez jazdy na zwycięstwo liczyć nie może - powiedział Ri' Baadar, zanurzając gęsie pióro w pojemniczku z inkaustem. Było to coraz trudniejsze, bo substancja zaczęła zamarzać. - Altmerowie, elfie, to pobratymcy Bosmerów. Cesarstwa na kolana powalić nie zdołaliby, jakby konnych nie mieli. Skoro oni mogą, to i wy możecie.
- Ale można walczyć bez jazdy - upierał się Endoriil. - Mój klan w przeszłości walczył z innymi, które stosowały konie.
- Stosowały konie, ale nie tak, jak stosuje się je dzisiaj. On ci mówi - Ri' Baadar zmienił ton głosu na poważniejszy, wręcz nauczycielski - i wierz mu lepiej. Walczy się po to, by walczyć, czy po to, by zwyciężyć? W konfliktach o rozmiarach dużych o zwycięstwie myśleć nie można, jeśli bez oddziałów konnych się do walki idzie. Adan racji dużo ma. Bosmerowie w czasie się zatrzymali, korzyści z jazdy konnej zobaczyć nie chcą. Nie prawdą jednak jest, Adanie, i on tego pewien jest, że leśne elfy poległy przez brak konnych tylko. Powodów jest wiele i przykre to jest.

Śnieg prószył coraz mocniej i mocniej. Może właśnie przez to nie dostrzegli monstrum, które zbliżało się do nich, schodząc z jednej z gór. Rozmowa o jeździe konnej i jej przydatności sprawiła, że potwór znalazł się niepostrzeżenie zaledwie kilka metrów od wozów, strasząc konie, które próbowały wycofać się, rżąc z przerażenia. Ri i Endoriil usiłowali uspokoić zwierzęta, ale wtedy dostrzegli śnieżnego trolla. Nieskazitelnie białe futro pozwoliło mu podkraść się do karawany, która uważał za świetne źródło pożywienia. Widocznie koczował tu, czekając na taką okazję, a dwa wozy z kilkoma osobami na nich, wydawały mu się niczym dwa wielkie talerze ze świeżym mięsem. Od razu ruszył do ataku, rycząc przeciągle.

Ri przestraszył się tego ryku, stracił równowagę, zsunął się w tył wozu, upadając na plecy i próbując się pozbierać. Siwy nie był w stanie walczyć, próbował się podnieść, ale był zbyt osłabiony. Jego syn, Wesley również nie dał rady wstać. Zdołał jednak rzucić miecz laanterskiej straży miejskiej swemu bratu. Endoriil nie rozstawał się ze swoim jednoręcznym toporem i wyciągnął go zza paska, kiedy zeskoczył z wozu.
- Adan - krzyknął elf - chodź do mnie. Odciągniemy go!
Młody blondyn nie zastanawiał się, tylko posłusznie zeskoczył z wozu i odbiegł kilka metrów w stronę wzniesienia. Troll nie zmieniał jednak kierunku, w którym szedł.
- Musimy zwrócić jego uwagę! - Endoriil machał rękami i krzyczał, ale hałas tworzony przez śnieżną zawieruchę sprawiał, że troll po prostu go nie słyszał. W końcu Adan wpadł na pomysł, który nigdy się nie starzał i powodował wkurzenie oponenta, niezależnie, czy był to rywal w walce o cnotę córki młynarza, czy śnieżny troll w górach podczas śnieżycy.
- Rób to, co ja! - krzyknął i klęknął zbierając w dłonie śnieg, który szybko lepił w kulkę, wkładając do środka jeden z kamieni ze zbocza. Chwilę potem rzucił śnieżką w potwora. Elf robił to samo, czując, że dłonie mu drętwieją. Nigdy wcześniej nie dotykał śniegu. Po dwóch salwach i trafieniu w głowę, troll odwrócił się rozgniewany i ruszył w ich stronę.

Endoriil nigdy nie mierzył się z takim stworem. Mało tego, nie miał pojęcia, że takie coś w ogóle istnieje. Adan co prawda wiedział, co ich atakuje, ale instynktownie cofał się przed trzymetrowym, rozwścieczonym gigantem. Bestia była duża i ciężka. Trzeba było znaleźć jakiś sposób na pokonanie jej i należało zrobić to jak najszybciej. Po krótkim biegu przez śnieg mężczyźni byli zmęczeni, a śnieżny troll był w swoim naturalnym środowisku. Stwór na chwilę zatrzymał się, po czym ruszył w stronę Adana. Ten wciąż się cofał, drżącą dłonią trzymając miecz. Płatki śniegu wpadały do oczu Endoriila, ograniczając mu pole widzenia. Ruszył jednak za trollem, który właśnie atakował łapą Adana, wytrącając mu miecz z dłoni. Popchnął mężczyznę na grubą zaspę i chciał okładać go wielkimi futrzastymi pięściami, ale wtedy na plecy wskoczył mu elf, obejmując go udami w pasie i rąbiąc toporem w plecy. Do głowy nie dosięgał. Na twarz Bosmera pryskała gorąca krew potwora. Rozwścieczony troll próbował się wyrwać napastnikowi i w końcu zrzucił go w tę samą zaspę, w której leżał Adan. W ciągu tej chwili zdążył ponownie chwycić miecz, ale wielki troll stał nad nimi i właśnie przymierzał się do ciosu. Obaj spojrzeli śmierci w oczy, byli przygwożdżeni, a ich serca biły jak szalone. Nagle, z prawej strony, zobaczyli jaskrawą kulę przecinającą ścianę padającego śniegu. Ognisty pocisk trafił w trolla, w wyniku czego futro na jego lewym ramieniu płonęło. Bestia ryczała z bólu.

- Teraz! - krzyknął Endoriil i, wraz z Adanem, ruszył na stwora. Impet ich wspólnego ataku zwalił go z nóg. Potem po prostu skoczyli na niego i zadawali kolejne ciosy, bez opamiętania. Kilka chwil później podeszła do nich Luna, autorka ognistej kuli.
- Już! Przestańcie, on nie żyje, a futra nie trzeba już dziurawić, przyda się - powiedziała i popatrzyła na swoich towarzyszy.
Endoriil i Adan klęczeli na kolanach i obaj upuścili broń, ciężko oddychając. Ich ubrania, dłonie, a nawet twarze pokrywała stygnąca krew. Wyzwolona walką adrenalina powoli opuszczała ich ciała.
- Nic wam nie jest? - spytała czarodziejka.
- Nie... Chyba nic, Luno - odrzekł Endoriil, wstając z kolan. - Ty to zrobiłaś? Ten ogień? Niesamowite... A podobno jesteś początkująca.
- No bo jestem - zaśmiała się. - To była mała kula o bardzo nieznacznej mocy. W sumie to absolutne podstawy. Nawet nie-magowie potrafią opanować to zaklęcie. Wystarczy duża siła woli. Kto wie, może i ciebie na to stać. Czytałam kiedyś, że śnieżne trolle panicznie boją się ognia, który zadaje im największy ból i obrażenia. On po prostu spanikował, chociaż wcale nie dostał tak mocno. Wasze ciosy jednak zabolały go zdecydowanie mocniej.
Czarodziejka spojrzała na zmasakrowane ciało potwora. Po chwili do tej trójki dołączył Ri' Baadar i bez zwłoki zabrał się za skórowanie stwora. Śnieg prószył nieco rzadziej. Zorientowali się, że są na szczycie wzgórza. Popatrzyli na północ. Ri odezwał się.
- Skyrim. Nareszcie.

Endoriil podszedł kilka kroków, schował topór za pasek i patrzył w dół, na daleką północ. A więc to jest Skyrim - pomyślał. Kraj, w którym żyją nieznane mi potwory, z miastami, w których żyją zupełnie inni ludzie, z klimatem, który może zabić. I tu właśnie idę? Po co? - pytał się w myślach. Pod pasmem gór, na którego szczycie się znajdowali, widział dużą równinę. Zieloną, co było dla niego ważne. Nie było jeszcze zimy, więc spore połacie Skyrim wciąż były zielone, ale wraz z nadejściem kolejnego miesiąca miało się to zmienić. Niedaleko podnóża wzniesienia, na którym stali, było miasteczko. Niewielkie, rozmiarami podobne do Septimii, którą odwiedzili nieco ponad tydzień wcześniej.
- To nasz następny cel, Falkreath - powiedział Adan, stając obok elfa i przykładając sobie śnieg do rozgrzanej twarzy, żeby zmyć krew. Wciąż ciężko oddychał. - Uzupełnimy zapasy, prześpimy się w karczmie, może jaką robotę znajdziemy, napijemy się i za dzień lub dwa dalej w drogę, do Whiterun. I tam kończy się nasza wyprawa.
- I co potem? - spytał elf.
- Sam nie wiem. Tatko i brat ranni są. Trochę pewnie posiedzimy w Whiterun, podleczę ich, a potem zobaczymy. Może Ri będzie miał kolejną robotę.
- A do domu nie wracacie? Do swojej ojczyzny?
- Endoriil... - powiedział Adan i spuścił wzrok. - My nie mamy domu, nie mamy ojczyzny. Mieszkaliśmy na pograniczu Skyrim i Cesarstwa, ale dalej na wschód. Sporo dalej. U podnóża tego samego łańcucha gór. Bandyci po okolicy łazili, wioskę nam spalili. Myśmy przeżyli i od tego czasu błąkamy się.
- Nigdzie miejsca nie zagrzaliście? - spytał Bosmer.
- A gdzie jest miejsce dla takich jak my? Może i na głupków wyglądamy, wiem to. Ale wiem też, że nie czuję się ani Nordem, ani Cesarskim. Cesarscy palcem nie kiwnęli, jak nasza wioska z dymem szła. I ja mam się nazywać jednym z nich? - Adan splunął siarczyście. - Nigdy.

IV

Po zjechaniu z górskiego pasma na granicy Skyrim i Cirodiil, Endoriil delikatnie się uśmiechnął. Nie było już tak biało i tak zimno. Zieleń dominowała. W odcieniu nieco mniej jaskrawym od tej valenwoodzkiej, ale jednak. Wzdłuż brukowanej drogi widział lasy, w których kwitło życie. Była to miła odmiana od zaśnieżonych, nieprzyjaznych gór. Zające, jelenie, a nawet jedna wataha wilków, która przyglądała się karawanie z niepokojem. Elf nie bał się wilków. Wiedział, jak się z nimi obchodzić. Kilka razy udawało mu się zauroczyć pojedyncze zwierzęta siłą swojego umysłu. Była to specjalna zdolność Bosmerów; najlepsi potrafili związać konkretne zwierzę ze sobą na całe życie. On nie był najlepszy. Starał się, ale nigdy nie osiągnął poziomu, który by go satysfakcjonował, poziomu Halena.

Po godzinie jazdy płaskim terenem wjechali w końcu do Falkreath. Minęli kamienny mur, dość krótki, ale umieszczony między wysokimi skałami, co sprawiało, że nie marnując wielkiej liczby kamieni, udało się zbudować bardzo szczelne wejście do miasta. Domy w Falkreath były kryte strzechą. Wszystkie, wliczając w to duży budynek urzędującego Jarla. Adan szybko zeskoczył z wozu i pobiegł w stronę jednego z budynków, szybko niknąc w jego wnętrzu. Po obu stronach głównej drogi, którą wjechali do miasteczka, stały najważniejsze budowle. Cech kowalski, sklep z wszelakimi dobrami, karczma oraz domy najbardziej majętnych mieszkańców okolicy. Miasto nie imponowało. Było raczej ponure, choć może wpływ na takie postrzeganie miało zachmurzone niebo tworzące dość ponury nastrój. Przez ulicę co jakiś czas przebiegały swobodnie kozy. Po długiej i ciężkiej podróży przez góry, mogli wreszcie odsapnąć. Postawili wozy nieco na uboczu. Adan wybiegł z budynku, który okazał się karczmą i oznajmił, że miejsca wystarczy dla całej szóstki. Potem, wraz z Ri, wprowadził do środka swojego ojca i Wesleya, obaj wciąż nie czuli się najlepiej i potrzebowali pomocy. Luna i Endoriil weszli do gospody jako ostatni i usiedli przy jednym ze stolików. Pomieszczenie było niewielkie rozmiarowo, ale dość wysokie. U szczytu podwieszony był okrągły żyrandol składający się z obręczy i zwierzęcych kości wypełnionych woskiem. Podobne, choć znacznie mniejsze konstrukcje wisiały w kilku innych miejscach. W powietrzu roznosił się zapach pieczonego mięsa, przeróżnych ziół i przypraw. Pod krótszą ścianą był bar, a za nim kobieta o skórze dość ciemnej karnacji. Za nią wisiały głowami do dołu upolowane ostatnio króliki, oraz ryby. Po chwili kobieta przyniosła dwa kubki wypełnione winem i postawiła na stole nowych gości.

- Jeszcze niczego nie zamawialiśmy - powiedziała zaskoczona Luna.
- Tak, wiem. Ale tamten miły Khajiit zapłacił już za państwa wino.

Spojrzeli w stronę Ri' Baadara, który usiadł przy innym stole i zmieniał bandaż Siwego. Spojrzał na nich na chwilę i kiwnął głową, zachęcając ich do napicia się. Gwar na sali był spory, chociaż klientów było raczej niewielu. Około dziesięć osób siedziało przy kilku stołach, gaworząc i popijając przy tym alkohol. W gospodzie nie było Adana, który chwilę wcześniej wybiegł z karczmy w bliżej nieokreślonym kierunku. Wyraźnie widać było, że bywał tu już nie raz. Uwaga Luny i Endoriila skupiła się bardziej na młodej kobiecie-bardzie, która stała na środku sali z lutnią w dłoniach. Cerę miała bladą, typowo norską. Zapewne urodziła się w okolicy. Gwar dość szybko ustał, co zdziwiło elfa. Ludzie ci wyglądali na prostych. Nie spodziewał się u nich wielkiego szacunku do sztuki i pieśni, a jednak zamilkli niemal natychmiast, kierując spojrzenia w stronę młodej dziewczyny w czarnej, długiej sukni. Zaczęła śpiewać:

Mówię wam, mówię, Smocze Dziecię nadciąga
Z mocą władania Słowem, starożytną norską sztuką
Uwierzcie, uwierzcie, Smocze Dziecię nadciąga
To już koniec zła wszelkich wrogów Skyrim 
Uważajcie, uważajcie, Smocze Dziecię nadciąga
Bo ciemność odeszła, a legenda wciąż rośnie 

Będziesz wiedział, wiedział, że Smocze Dziecię nadciąga

Po zakończeniu pieśni rozległy się oklaski. Kobieta przeszła się po sali, od stołu do stołu, zbierając monety do niewielkiego woreczka. Endoriil rzucił jej kilka septimów. Nie wiedział, czy to dużo, czy mało. Miał nadzieję, że nie uraził artystki. Patrzył się na nią zamyślony. Wiedział, o kim śpiewała. Nie wiedział jednak, czy ta legenda jest prawdziwa. Luna popatrzyła się z ukosa na zamyśloną twarz Endoriila i klepnęła go dłonią w ramię.
- Co tak rozmyślasz?
- A... tak tylko. Niezła pieśń. Myślisz, że prawdziwa?
Nie odpowiedziała, bo w tym momencie do karczmy wszedł Adan i szybko dosiadł się do ich stolika, wcale nie patrząc, czy przeszkadza. Wtedy Endoriil dostrzegł, że przyglądał się im mężczyzna z kasztanową brodą, siedzący po drugiej stronie sali. Był sam i popijał miód. Po obu stronach jego twarzy, na policzkach, biegły dwie równoległe do siebie proste linie, najwyraźniej tatuaże. Nie widać było, gdzie się kończyły, bo głowę mężczyzny pokrywał hełm. Na sobie nosił imponującą, błyszczącą ciężką zbroję. Obok niego leżał pozłacany łuk, niewątpliwie elfiej konstrukcji. Elfiej, ale nie bosmerskiej. Łuk był zbyt ozdobny jak na dzieło leśnych elfów. Do tylnej części zbroi miał przyszyty kołczan, rzecz, której bardzo brakowało Endoriilowi.
- Byłem przy budynku Jarla - zaczął Adan. - Jakiejś okazji na zarobek szukałem, a tam ogłoszenia zawsze wiszą. Zlecenie jest na bandytów, co w jaskiniach się kryją nieopodal. Co wy na to?
- Adan - odrzekła czarodziejka - nie wystarczy ci walki na razie? Ledwo uszedłeś z życiem w górach. Dzień nie minął jeszcze, a ty znowu chcesz ryzykować?
- Ojciec i brat mój nie mogą pracować. Ktoś na chleb zarobić musi, tak? Pomożecie mi? Ri może się zająć rannymi. My pójdziemy do Jarla po zlecenie. Kto wie, może da zaliczkę.
- Dobra - odpowiadał Endoriil - pójdziemy do Jarla i spytamy się, czy jest jakaś robota, ale nie sądzę, żeby banda uzbrojonych bandytów była w naszym zasięgu. Chyba za bardzo uwierzyłeś w siebie po tym trollu. Nie tak dawno pewien Khajiit niemal zabił nas wszystkich, a nie zrobił tego tylko dlatego, że mu się odechciało.
- Oj, nie gadaj tyle, chodźmy.

V

- Hmm, zeszło się trochę ludzi - Adan zasępił się.
Faktycznie, pod centralnym budynkiem miasteczka stało kilkanaście osób. Przed chwilą ich tam nie było, dlatego zdziwienie Adana rosło coraz mocniej. Stał teraz obok Endoriila w grupie ludzi, którzy żadną miarą nie przypominali żołnierzy ani najemników. Z jakiegoś powodu stanęli jednak przed wejściem do siedziby Jarla i czekali.
- Ej, ludzie! - zakrzyknął Adan. - Po coście tutaj przyszli? Zlecenie na bandytów wziąć, tak jak my?
- Nie ma już bandytów, panie przyjezdny. Jak do karczmy żeś poszedł, to Dovahkiin przybył z dowodem ubicia tej bandy. I czekamy, aż wyjdzie.
- Dovahkiin? - wtrącił się Endoriil.
- No wyście się chyba w lesie uchowali - odrzekł wąsaty chłop z jasnymi włosami i szerokimi ramionami, które bezsprzecznie wskazywały na zawód tego człowieka. Musiał to być drwal lub kowal.
- Znaczy się Smocze Dziecię? - spytał Adan, marszcząc brwi. - Chcecie nam wmówić, że legenda Skyrim, w którą mało kto na południu w ogóle wierzy, jest tu i właśnie odbiera sakiewkę za ubicie pospolitych bandziorów?

Rozmowa została przerwana, bo duże, podzielone na dwie części drzwi otworzyły się szeroko, skrzypiąc zawiasami, a ze środka wyszedł on. Był Nordem, co widać było po dość jasnej karnacji skóry oraz ogólnym sposobie ubioru. Pierwszym, na co zwracało się uwagę był hełm, który nosił. Solidna stalowa konstrukcja, która wyglądałaby jak każdy inny hełm, który Endoriil w życiu widział, gdyby nie rogi z kości zwierzęcej, zakrzywione mocno w dół. Robiły wrażenie, jakby człowiek ten był gotowy do ataku w każdej chwili, niczym byk. Na niebie było coraz mniej chmur, przepuszczając promienie słoneczne, co sprawiło, że skórzana kurtka tego mężczyzny błyszczała kilkoma metalowymi elementami, którymi była łączona. Ramiona były jednak nagie, eksponując mocno rozbudowane mięśnie. Człowiek ten na pewno nie był magiem, ani cwanym złodziejem. Był wojownikiem i to można było zobaczyć na pierwszy rzut oka. Legenda mówiła, że ma ludzkie ciało, ale duszę smoka. Że jest na swój sposób jednym z nich, smokiem. Przy lewym biodrze nosił uwiązaną do pasa ozdobną pochwę na miecz. Spoczywało w niej ostrze o rękojeści pokrytej jakimiś runami. Broń była niestety schowana i Endoriil nie mógł przyjrzeć się jej bliżej. Przez ramię nieznajomego przerzucony był łuk. O ile łuki z Septimii, z których jeden Bosmer wciąż miał na wozie Ri' Baadara, były parodią sztuki rzemieślniczej, o tyle ten był czymś zupełnie przeciwnym. Arcydziełem, które musiało wyjść spod ręki prawdziwego geniusza i z pewnością zostało wzmocnione potężną magią. Endoriil aż uśmiechnął się, gdy obserwował tę broń. Nie mógł zidentyfikować materiału, z którego zrobiona była cięciwa. Nigdy nie widział niczego podobnego. Nie było to końskie, ani żadne inne włosie. Sam marzył, by posiadać taką broń. Dałby za to wiele, o wiele więcej niż w tej chwili posiadał. Doskonale widział jednak, że wspomnianego Dovahkiina i jego dzieliło niezwykle wiele.

Zgromadzeni Nordowie patrzyli w niego niczym w bóstwo przechadzające się między nimi. Niektórzy podchodzili i dotykali go, jakby był świętym. Nie reagował, widocznie był przyzwyczajony.
Adan i Endoriil stali obok wąsacza z szerokimi barkami. Adan spytał go:
- I co takiego ten człowiek potrafi? Poza ubijaniem bandytów, w czym, dodam nieskromnie, i ja dobry jestem.
- Nie porównuj się do Dovahkiina - odrzekł naburmuszony miejscowy. - Dzięki niemu Skyrim wyzwoliło się i jest niepodległe. Nie klękamy już przed cesarskimi. Mamy własny kraj. A jakby tego mało było, to dziesiątki smoków ubił. Sam jeden!
- Smoki ubijał? Słyszałem coś w karczmach na południu - Adan zaśmiał się - ale smoka jednego ubić, to byłby fart jak cholera, a dziesiątki? Nie dowierzam.
Niebo było czyste. Słońce świeciło coraz mocniej, a chmury burzowe powędrowały na zachód. Dlatego nagły cień, który na chwilę przysłonił Endoriilowi słońce, zaniepokoił go. Spojrzał w górę i nie mógł uwierzyć własnym oczom.
- Smok! - krzyknął i otworzył szeroko usta.
Ludzie popatrzyli w górę, po czym ruszyli co sił w nogach w stronę zabudowań, chowając się pod strzechy, w krzaki i wszędzie, gdzie tylko znaleźli choć minimalną osłonę. Bosmer przystanął za jednym z kilku drzew pokrywających okolicę siedziby Jarla Falkreath i przyglądał się temu majestatycznemu stworzeniu. Smok był wielki i prezentował się wspaniale. Nie można było dostrzec, jakiego był koloru, ale jedno było pewne - był monstrualny. Rozpiętość skrzydeł, długość szyi, elegancja w locie, w którym prezentował się zgrabniej niż ryba w wodzie - to wszystko zachwycało Endoriila. Adan doskoczył do niego i powiedział podnieconym głosem:
- No, to zobaczymy teraz, jak się zabija smoki!

Jedna osoba nie zmieniła swojej pozycji. Mężczyzna poprawił dłonią swój rogaty hełm i podszedł kilka kroków w przód. Uważnie przyglądał się smokowi. Skoro mierzył się już z wieloma takimi stworami, to na pewno ma jakąś taktykę - myślał Endoriil. Dovahkiin sięgnął dłonią po miecz. Smok był niebezpiecznie blisko. W końcu osiadł na ziemi z impetem, który uniósł kilogramy pyłu w powietrze. Krzyki mieszkańców nagle ustały. Wszyscy otworzyli szeroko usta i starali się pozostać poza zasięgiem bestii. Na samym środku Falkreath, w odległości kilkunastu metrów od siebie, stali oni - wielki czerwony smok i Dovahkiin, legenda Skyrim. Wszyscy czekali w napięciu, kto pierwszy zaatakuje. Zwykły człowiek nie miałby żadnych szans w walce z taką bestią. Ale to nie był zwykły człowiek. Chociaż wieści o wyczynach Dovahkiina obiegły całe Skyrim, to okoliczni mieszkańcy nigdy nie widzieli jego walki ze smokiem, chociaż znali go z widzenia. Bywał tu podczas wojny domowej, wykonując zlecenia i zyskując sobie sympatie i zaufanie mieszkańców. Ku zaskoczeniu tłumu, Smocze Dziecię oddaliło dłoń od miecza, a smok położył się na ziemi i... czekał. Dovahkiin podszedł do niego, nie wyciągając broni.

- Od-ah-viing, Morokei - krzyknął w sposób, który sprawił, że powietrze w okolicy zafalowało jakimś rodzajem energii, wzbudzając dreszcze gawiedzi. Ptaki z okolicznych drzew, o ile nie uciekły wcześniej, wzbiły się w powietrze i odleciały w siną dal.
- Do-vah-kiin - odrzekł smok równie głośnym krzykiem i... skłonił swój czerwony łeb.
Ludzie otworzyli usta jeszcze szerzej. Nie mieli pojęcia, co się dzieje. Adan nachylił się w stronę Endoriila. Obaj wciąż stali za drzewem. Blondyn powiedział:
- Wydaje mi się tylko, czy on miał walczyć z tym potworem na śmierć i życie?
- Nie mam pojęcia - odrzekł Bosmer, bardzo zdziwiony. - Wygląda jakby się... przywitali?
Smocze Dziecię mówiło już w znanym wszystkim języku.
- Czemu straszysz tych poczciwych ludzi, Odahviing? Umawialiśmy się, że nie będziesz tego robił.
- Ach - bestia westchnęła, wypuszczając z nosa gorącą parę. - Jestem Dovah, muszę Naak.
Adan, nieco ośmielony sytuacją, wyszedł zza drzewa i podszedł do mężczyzny w rogatym hełmie.
- Czemu go nie zabijesz? - spytał. - Przecież to smok. Głodny smok!

Odahviing wyciągnął szyję w stronę Adana. Człowiek nie spodziewał się, jaki zasięg ma rozciągnięta smocza szyja. Łeb czerwonego stwora zagościł tuż przed twarzą Adana. Ten w przerażeniu cofnął się.
- Spokój, Dovah - Smocze Dziecię zatrzymało swojego "przyjaciela". - A ty, nieznajomy, cofnij się. Zdaje się, że nie jesteś stąd. Smoki nie są już zagrożeniem. A jeśli jakiś zmieni zdanie i zechce takim być, to wciąż tu jestem.
- Ale to smok! On nie chce nas zabić? - Endoriil podszedł do Adana. Inni ludzie wciąż ukrywali się po krzakach i w domach.
- On jest głodny, prawda, Odahviing?
- Zbliża się zima. Dovah potrzebuje Naak, by być Haas - smok mówił mieszaniną języka ludzkiego i, wszystko na to wskazywało, smoczego. - Bahlok Dovah nie ma Mulaag.
Endoriil i Adan zmarszczyli brwi, nic nie rozumieli. Smok spojrzał na chwilę na Bosmera. Trwało to ułamek sekundy, ale elf poczuł się bardzo nieswojo.
- Dostatecznie dużo Naak chodzi po równinach Skyrim - odrzekł mu Dovahkiin. - Nie chce ci się polować? Chcesz iść na łatwiznę i dostawać Naak od mieszkańców wiosek?
- Mmm - smok mruknął i machnął szybko głową jak pies suszący swoje mokre futro.
Rozmowę przerwał wąsaty mężczyzna o szerokich barkach, który podszedł do smoka. Nieco przestraszony, powiedział:
- W sumie... Ja to w sumie sądzę, panie... panie smoku, że można by się dogadać.
Odahviing wyciągnął teraz szyję w stronę wąsacza, słuchając z uwagą.
- Moglibyśmy czasem prosiaka jakiego dać, albo krowę, jeśli byś, panie... smoku, pomógł czasem.
- A jakże Dovah miałby pomóc Bron? - odrzekł smok swoim dźwięcznym głosem, od którego wręcz drżało powietrze.
- Czasem bandyci napadają na karawany, co do naszego miasta zmierzają. Bosmerzy, którzy z Valenwood uciekli tutaj rabunkiem się zajmują, męty jedne. Jakbyś czasem pomógł z nimi, to dogadać się można.

Wtedy z tłumy wyszedł mężczyzna, który przyglądał się przyjezdnym w karczmie. Złoty łuk błyszczał mu w promieniach słońca, a tatuaże pod oczami sprawiały, że jego twarz wyglądała dość ponuro. Kasztanowa broda dopełniała całokształtu. Mężczyzna bez wątpienia był Nordem.
- Ci bosmerscy bandyci są zmorą południa Skyrim, a ostatnio osiedlają się w pobliżu Whiterun. Należy zrobić z nimi porządek. Nie po to walczyliśmy o norską kulturę, żeby teraz imigranci nam ją okradali.
Po tej wypowiedzi spojrzał wymownie na Endoriila, co do którego korzeni nie miał żadnych wątpliwości.
- Dopiero tu przyjechałem - odrzekł elf, nie czekając na kolejne zdanie.
- Wszyscyście tu dopiero przyjechali, a jednak nie przeszkadza wam to rabować.
Endoriil skrzywił się. Smok spojrzał na Dovahkiina. Ten wzruszył ramionami, mówiąc:
- Ten elf niczego złego nie zrobił. A co do sprawy, twoja decyzja, Odahviing. Nie będę cię niańczył. Wolałbym jednak, żebyś się nie roztył. Mogę cię jeszcze potrzebować. Oby twoja Suleyk nie zmieniła się na gorsze.
- Drem Yol Lok, Fahdon - rzekł smok.
- Drem Yol Lok, Zeymah.

Odahviing skłonił się i rozłożył swoje skrzydła. Po chwili podskoczył na wysokość kilku metrów i odleciał w siną dal z hukiem. Jego skrzydła uderzały powietrze z taką mocą, że Endoriilowi wydawało się, że słyszy grzmoty. Gdy smok odlatywał, Bosmer usłyszał w swojej głowie słowa, których znaczenia nie znał. Ich autorem musiał być smok, chyba że Endoriil oszalał. Kiedy bestia zniknęła za górskim pasmem, elf próbował podejść do Dovahkiina, ale Nord z kasztanową brodą stanął mu na drodze.
- Jak masz na imię, elfie? - spytał.
- Nie twój interes. Najpierw rzucasz oskarżenia, a teraz chcesz poznać moje imię?
- Zrozum, sytuacja w Skyrim jest trudna. Wyglądasz nieco inaczej niż twoi pobratymcy. Jestem Faridon. Podróżuję po kraju i próbuję robić... porządek od czasu wojny. Może zbyt pochopnie cię oceniłem. Jeśli tak czujesz, to bądź za tydzień w Whiterun i pytaj o mnie strażników miejskich.
- Nie bardzo rozumiem, co mi oferujesz.
- Zwykłe spotkanie, rozmowę w tamtejszej gospodzie. Słuchałem waszej rozmowy w karczmie. Wiem, że i tak tam kończy się wasza trasa, więc nic nie tracisz. Przyjdź, a pogadamy. Mamy wspólnego znajomego, którego tożsamości jeszcze nie zdradzę.

Faridon odwrócił się i odszedł. Endoriil chwilę zastanawiał się, kto może być tym wspólnym znajomym. Jedynym, kto przyszedł mu do głowy był... Octavius, ale wydawało mu się to niemożliwe. Natychmiast ruszył biegiem w stronę Dovahkiina, który wskakiwał już na konia, by ruszyć w drogę.
- Przepraszam - powiedział, zatrzymując się u nóg mężczyzny. - Może zabrzmi to głupio, ale możesz mi przetłumaczyć kilka słów?
- Naak to jedzenie, w znaczeniu z rozmowy, mięso - odrzekł mu heros - Suleyk to potęga. Coś jeszcze?
- Nie o te słowa chodzi. Kiedy odlatywał... usłyszałem jakieś słowa w głowie.
Mężczyzna zaciekawił się, spojrzał na elfa, nachylił się do niego z siodła i powiedział ściszonym głosem:
- Co ci powiedział?
- Kilka słów. Nawet nie wiem, czy tworzyły zdanie. Hahnu, Fahliil, Zahkrii, Nahkriin.
- Dziwne.
- Tak sądzisz? Co to znaczy?
- Sam nie wiem, może z tobą pogrywał. Smoki też miewają poczucie humoru, uwierz. To tylko cztery losowe słowa. No może nie do końca losowe, bo Fahliil znaczy elf, a ty bez wątpienia takowym jesteś.
- A pozostałe słowa?
- Hahnu to sen albo marzenie. Zahkrii to miecz, ostrze, a Nahkriin to zemsta. Mówi ci to coś?
Endoriil uniósł wysoko brwi. Po chwili milczenia powiedział cicho:
- Muszę się zobaczyć z twoim... "przyjacielem".

KONIEC ODCINKA SZÓSTEGO

 SPIS TREŚCI  <--- odsyłacze do wszystkich odcinków

--------------------------------------------------------


W tym odcinku wchodzi kolejna postać, którą dostałem od czytelników. To już trzecia taka. Wdzięczny będę za opinie :)
http://elderscrolls.wikia.com/wiki/Dragon_Language <---- słownik angielsko-smoczy

5 komentarzy:

  1. "Wrzaski ustały. Stanął na nogi, ponownie podszedł do fontanny i spojrzał na idealnie gładką taflę wody." - magiczna fontanna, kolejny znajomy i lubiany motyw :) W połowie już czułam, że to może być sen, a że dobrze życzę elfikowi, to się cieszę, że nie jawa.
    "Skupił wzrok, nachylając się nad bronią. Odczytał stare elfickie runy: "Vaengen Ateth" - "Ostrze Zemsty"." - Kolejne miłe skojarzenie, tym razem Eddingsowe :)
    "Dwa wozy, ciągnięte przez cztery mizernie wyglądające konie" - Czy one aby na pewno karmione są? ;D Wesleyowi nie zaszkodziłoby się podzielić jakimś owocem.
    Wyblakła fioletowa szata, lubię, kiedy ją wspominasz. Niektórzy strasznie psioczą na powtarzane określenia, ale na bór zielony, u ciebie to jest wręcz atut. Bo przez ten zabieg ta szata jest integralną częścią khajiita, jego symbolem, znakiem mocno rozpoznawczym, tak bardzo, że poza wyobrażeniem wizualnym, można niemal poczuć jak pachnie kotem. Taki tam szczegół, ale chcę, żebyś wiedział, że doceniam :)
    Podróż do Skyrim też silnie pobudza wyobraźnię; prowadzenie zapisków, atrament - to jak najbardziej dopełnia ducha podróży, przywodzi na myśl wielkie wyprawy.
    " Nie miał na sobie ciepłej odzieży; widocznie jej nie chciał, lub nie posiadał." - Zgaduję, że nie posiadał, biedak :( edit: yhy
    Adan bez dwóch zębów, więc Rybka śmiało już może w protetykę iść ;) Współczuję, tak na marginesie.
    Elf wciąż pamięta. Dobrze.
    I kolejna przygoda, tym razem z trollem, świetnie!
    "świetne źródło pożywienia." - chyba sam Wesley :D Ten troll musiał być strasznie wygłodzony, że aż takie wizje miał :)
    Adan w akcji, znów przydatny, znów odważny. Zaczynam lubić go na równi z Wesleyem.
    "Nigdy wcześniej nie dotykał śniegu." - nowe doświadczenie, nowe odczucia. Kolejna ulubiona rzecz :)
    "Endoriil nigdy nie mierzył się z takim stworem. Mało tego, nie miał pojęcia, że takie coś w ogóle istnieje." - Troll, Dovahkiin. Żyjąc w swoim zaciszu często się nie wie, a jeśli się słyszy, to od razu bierze to za legendę. Typowe :)
    "Nagle, z prawej strony, zobaczyli jaskrawą kulę przecinającą ścianę padającego śniegu." - Ale tu już pewna jej pięciu minut byłam :))
    I znów motyw, widok z góry na nieznaną krainę. "A więc to jest Skyrim - pomyślał." - a na to tylko czekałam. Uwielbiam!
    "Uzupełnimy zapasy, prześpimy się w karczmie, może jaką robotę znajdziemy, napijemy się i za dzień lub dwa dalej w drogę, do Whiterun." - Adan nie wymienił dziewek, nie wierzę :D Postęp. Albo chory.
    "- I co potem? - spytał elf." - Smutne pytanie; smutna jest sama świadomość jakiegokolwiek kresu czegoś dobrego, tutaj przygody, a jeszcze bardziej wspólnej.
    "- Endoriil... - powiedział Adan i spuścił wzrok. - My nie mamy domu, nie mamy ojczyzny." - Widać było, że biedni. A tu jeszcze na tułaczce. Ojczyzny może nie, ale dom tworzą oni, choć i materialny by się przydał. Cała rozmowa elfa i Adana jest poruszająca. Adan poważnieje, jak wcześniej jego brat.
    "- A gdzie jest miejsce dla takich jak my?" - Znów, niestety, prawdziwe i bolesne.
    "Może i na głupków wyglądamy, wiem to." - Noo, wyglądaliście ;) Ależ oni dojrzewają :)
    Podziwiam Adana za to, że mimo nędzy ma w sobie jeszcze dumę. I trwa jak to liche, ale chcące przeżyć drzewo podczas burzy.
    Znów dużo mi się podoba: wzajemna troska kompanii, opis miasteczka, zwykłych mieszkańców, ich zwyczajów, kultury, wyglądu.

    OdpowiedzUsuń
  2. "Ludzie ci wyglądali na prostych. Nie spodziewał się u nich wielkiego szacunku do sztuki i pieśni" - i bardzo miło, że cię panie elfie kakao zatkało ;)
    Pieśń, pieśń! W rytmie i słowach niczym Dovahkiin, widziałam polskie tłumaczenie, ale było nieco inne. To twoja wersja, tak? (lub inspiracja?)
    "Wtedy Endoriil dostrzegł, że przyglądał się im mężczyzna z kasztanową brodą, siedzący po drugiej stronie sali." - Ratuj, ja już wszędzie węszę Halena w przebraniu xD
    "- Ojciec i brat mój nie mogą pracować. Ktoś na chleb zarobić musi, tak?" - Co za chłopak.
    "- Ej, ludzie! - zakrzyknął Adan. - Po coście tutaj przyszli? Zlecenie na bandytów wziąć, tak jak my?" - Jakbym stereotypowego Polaka słyszała ;D Chociaż czasem jednak nie stereotyp, a wstydliwa prawda.
    "- No wyście się chyba w lesie uchowali - odrzekł wąsaty chłop" - Jasnowidz, jak nic ;p
    "Spoczywało w niej ostrze o rękojeści pokrytej jakimiś runami." - Oho, to tylko potwierdza, że w każdym niemal śnie jest coś na rzeczy.
    "Dlatego nagły cień, który na chwilę przysłonił Endoriilowi słońce, zaniepokoił go. Spojrzał w górę i nie mógł uwierzyć własnym oczom.
    - Smok! - krzyknął i otworzył szeroko usta." - Gdybyś widział jak sobie to wyobrażam, czuję, że o smoka chodzi i jak mi się później japa cieszy :)
    Smoczy język zachwyca. Smok również. I tak samo pogromca, który zamiast pogromić woli ze smokiem żyć w przyjaźni.
    "- Czemu go nie zabijesz? - spytał. - Przecież to smok. Głodny smok!" - Czy jest Gandalf na sali? ;)
    I znów te sądy, że przecież to smok, to trzeba zabić. Endoriil chyba zapomniał jak tak o Bosmerach gadano.
    "Wtedy z tłumy wyszedł mężczyzna" - u :)
    "Może zbyt pochopnie cię oceniłem. Jeśli tak czujesz, to bądź za tydzień w Whiterun i pytaj o mnie strażników miejskich." - Zapachniało mi "masz święte prawo rzucić mi rękawicę" albo nawet "wymierz mi karę"
    O, do gospody zaprasza.
    "Mamy wspólnego znajomego, którego tożsamości jeszcze nie zdradzę." - Hhh... Halen? xD
    "Jedynym, kto przyszedł mu do głowy był... Octavius, ale wydawało mu się to niemożliwe." - Ano, ten to już powinien wąchać kwiatki od spodu.
    "- Hahnu to sen albo marzenie. Zahkrii to miecz, ostrze, a Nahkriin to zemsta. Mówi ci to coś?" - Albo smok zsyła innym sny, albo je czyta, albo ma inny szósty zmysł, albo? W każdym razie to już raczej przeznaczenie, drogi elfie. A zemsta o sobie przypomina.
    Jeszcze co do smoka: Głos smoka w myślach był zarezerwowany tylko dla Dovahkiin lub jakichś wrażliwych, odpowiednich osób czy dla każdego? Bo tu wygląda jakby nasz elfik był jednym z tych ważnych wybrańców, może nawet samym Dovahkiinem (tylko z tego co niedawno przeczytałam może być tylko jeden na epokę czy tam erę, tak?).
    Chwilka! Olśnienie. Smok to zwierzę w końcu. Elf marzył o szczególnej więzi ze zwierzętami. Czyżby właśnie się kształtowała? :)

    "- Muszę się zobaczyć z twoim... "przyjacielem"." - A ja muszę to jutro przeczytać, koniecznie :)


    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Świetnie, że udało mi się przenieść "ducha podróży" do opowiadania.
      I super, że wyblakłą fioletowa szata się kojarzy z kocurem ;) . Swoją droga na początku rozdziału troszkę za często pada słowo "fontanna". Znajdę zamiennik niedługo.
      Pieśń jest w moim przekładzie, bo jakoś nie podobała mi się polska wersja. Grałem w angielską i postanowiłem przetłumaczyć tak jak ja to widzę. Mam nadzieję, że nie jest tragicznie :]
      No Adan trochę spoważniał. Zauważyłem, że często tacy ludzie lekceważeni w sumie, uważani za prostych itp. często potrafią naprawdę wiele rzeczy i myślą bardzo życiowo, bo właśnie życie ich do tego zmusza. Są bardzo praktyczni, kiedy potrzeba.
      Wspólny znajomy to nie Halen ;) Już w kolejnym odcinku się wyjaśnia.
      Telepatia smoka w stronę Endoriila to w moim założeniu nic wielkiego. Myślę, że smok po prostu może się tak komunikować z każdym, przekazując swoje myśli, nieważne czy ten ktoś jest wyjątkowy czy nie. Szczerze mówiąc to cała historia z przeznaczeniem nie zaczęła się tu w chwili narodzenia, czy jeszcze wcześniej. Pomyślałem sobie, że całe to "przeznaczenie" wkracza dopiero, kiedy Endoriil powołuje się na jednego z bogów w lesie Frangeld w I odcinku, gdy wszyscy inni giną. Pomyślałem, że w ten sposób się ocalił, ale sam wplątał się w coś dużego, wziął na siebie coś w rodzaju hmm... "klątwy", "zadania". Postaram się iść tym tropem i w miarę wiarygodnie go zrealizować.
      A miecz Dovahkiina nie ma nic wspólnego z tym ze snu Endoriila. Nooo tylko runy ma, dlatego pewnie zmyliło Cię.
      Merci again :)

      Usuń
  3. a z krańców jego powiek poczęły spływać krwiste łzy.
    Raczej nie z powiek jako takich, tylko spod nich.

    O ile nie lubię motywu zmieniających kolor oczu (oklepany), to podobał mi się opis snu. Ciekawy i intrygujący.

    Często, by opisać ludzi, używasz określeń typu "brunet", "blondyn", "o rdzawych włosach" itd. To mniej więcej poziom wyżej od określania osób po kolorze oczu (np "niebieskooki"). Niezbyt ładna maniera w pisaniu. Czy kolor włosów to jedyna cecha, po której można odróżnić bohaterów? Albo najważniejsza, że jest co chwilę podkreślana? Tak, należy unikać powtórzeń imion, ale dla tak doświadczonego autora jak Ty nie powinno być problemem znalezienie lepszego rozwiązania c;

    Medycy w Laanterii zrobili, co mogli, ale najbardziej pomogła mu mikstura lecznicza, którą stworzył Ri' Baadar.
    W Skyrimie (grze) na wszystkie rany i obrażenia pomagają miksturki i błyskawiczne zaklęcia. W powieści mógłbyś zrezygnować z takiego uproszczenia, w końcu jest ono właściwe grom, a nie książkom fantasy. Rana Wesley'a mogłaby musieć zagoić się z czasem, a eliksiry służyłyby do jedynie do odkażania, uśmierzenia bólu, takie rzeczy. Pomyśl o tym c:

    Dlatego w Woodmer nie mieliśmy żadnych stajni, ani żadnych koni.
    Przed ani nie stawiamy przecinka.

    Nie widać było, gdzie się kończyły, bo głowę mężczyzny pokrywał hełm.
    "Głowę pokrywał hełm"? Niezbyt zgrabne określenie, można by je zastąpić: Nie widać było, gdzie się kończyły, bo zasłaniał je hełm.

    Na uwagę zasługuje moment odbierania nagrody za badytów przez Dovahkiina. Tak to powinno wyglądać w grze! :D

    - Mmm - smok mruknął i machnął szybko głową jak pies suszący swoje mokre futro.
    Jak wygląda pies suszący swoje futro? Robi to suszarką? c;
    Lepiej brzmiałoby: jak pies otrzepujący się z wody.

    Trochę zdziwiło mnie, że Endoriil bez zająknięcia powtórzył z pamięci smocze słowa, choć słyszał takie po raz pierwszy w życiu. Ja, ucząc się nowego języka, często nie potrafię całkiem poprawnie wypowiedzieć słów wkuwanych ileś godzin, a co dopiero usłyszanych raz.

    Podoba mi się i normalnie zalałabym Cię wyrazami podziwu, ale tym razem postaram się zwracać uwagę na słabsze strony. Bez wątpienia Taki Los ma potencjał, ale do ideału nieco mu brakuje. Interpunkcja, niezgrabności językowe i wpadki logiczne - to niestety się zdarza i najlepszym ;3

    Jak widzisz, zaczęłam nadrabiać odcinki!
    Saahni

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Trafne uwagi. Niedługo przysiądę i faktycznie poprawię. Ten hełm i suszenie futra... Racje 100%. Miło że tu zaglądasz :)

      Usuń