Słówko ode mnie: poniższe opowiadanie w uniwersum Mass Effect jest moim pierwszym, wielokrotnie poprawianym i zakończonym już jakiś czas temu. Akcja toczy się tuż po zakończeniu trylogii MASS EFFECT i kolejne wydarzenia są wymyślone całkowicie przeze mnie. Zdecydowana większość bohaterów pojawia się w trzech częściach gry. Osoby znające uniwersum nie będą miały problemów ze zrozumieniem akcji. Starałem się jednak pisać tak, aby to aktualne, wymyślone przeze mnie wydarzenia były na pierwszym planie. Wiele rzeczy tłumaczę i staram się objaśniać, żeby osoby nie znające gry też mogły przebrnąć przez to niedługie opowiadanie.
Opowiadanie składa się z 7 odcinków oraz epilogu - wszystkie wrzucę w krótkim czasie.
Zapraszam do lektury i wyrażania opinii w komentarzach :)
-----------------------------------------------------------------------------------------
MASS EFFECT
PO ZAKOŃCZENIU
Odcinek II, III, IV, V, VI, VII, Epilog
ODCINEK I
PO BURZY? A MOŻE PRZED?
I
Szeregowy Ramirez wszedł na stołówkę. Wyglądał elegancko. Miał na sobie
skórzaną kurtkę, którą kilka dni temu znalazł w jednym z pustych
mieszkań. Spodobała mu się, to wziął. Poprzedni właściciel pewnie i tak
już tam nie wróci, o ile w ogóle żyje. "Wielki kroganin, wódz, na pewno
rzuci ci się w oczy. Przekaż mu słowo w słowo to, co zaraz ci powiem".
Tak mu powiedziała ta czarnoskóra kobieta. Nie znał jej imienia. Dała mu
butelkę wódki pod warunkiem, że dostarczy tę wiadomość, no to
dostarczał. Rozejrzał się po sali - była pełna. Kilkadziesiąt osób
spożywało kolację w niemal całkowitej ciszy. Ramirez wiedział dlaczego.
Wygrali wojnę, Żniwiarze byli pokonani. Przynajmniej ich główne siły, to
znaczy te wielkie żyjące statki. W pierwszych chwilach po eksplozji na
Cytadeli zapanowała euforia. Cywile szaleli ze szczęścia do dziś, ale
wojskowi nie potrafili. Za to wielkie zwycięstwo każdy z nich zapłacił
jakąś cenę, a walki wciąż trwały. Dawsonowi zabito ojca, Richardsson
stracił żonę i córkę, a Pugsleyowi przerobiono całą rodzinę na zombie...
Kilku innych z oddziału zginęło w ostatnich dniach podczas operacji
Młot. Ramirez miał szczęście, ponieważ jedynym śladem wojny, jaki na
sobie nosił były siwe włosy, mimo dopiero dwudziestu lat. Przeżył, a
jego rodzina była bezpieczna na ranczo w Teksasie. Odizolowanym ranczo,
co, jak się okazało, ocaliło ich przed śmiercią. Żniwiarze od początku
koncentrowali się na wielkich skupiskach ludzi. Chwytali ich, mordowali,
przerabiali. Nie wiedział po co. Cieszył się, że jego krewnym nic się
nie stało.
Nie szukał długo, ponieważ kroganie wyróżniali się. Ich stół był jedynym
głośnym. Ha, mieli powody - pomyślał Ramirez. Wyleczono genofagium,
mogą się bawić. Chociaż ciekawe, jak wrócą do domu, skoro słyszał, że
przekaźniki zniszczone, czy tam uszkodzone. Sam nie wiedział i nie
interesował się tym teraz. Chciał dostarczyć wiadomość i wypić wódkę.
Wodza rozpoznał od razu. Siedział spokojny, niewiele się odzywając. Nie
miał na sobie zbroi, dzięki czemu Ramirez dostrzegł blizny. Cholernie
dużo cholernie wielkich blizn. Mówią, że kroganie szybko się regenerują,
więc ciekawe, jak musiały wyglądać te rany świeżo po ich zadaniu...
Dreszcz wstrząsnął szeregowcem.
Podszedł i zaczął nieśmiało, czując respekt przed wielkim wojownikiem:
- Czy to ty jesteś wódz krogan, Urdnot Rex?
- Wrex, człowieku. To najlepszy wódz krogan od stuleci. Mógłbyś się przynajmniej nauczyć wymawiać imię wybawcy twojej skały! - krzyknął jeden z bardziej pijanych żołnierzy z kompanii Aralakh, która podczas wojny poniosła niemal sto procent strat.
Wódz milczał, nie zaszczycając posłańca spojrzeniem. Ramirez spróbował ponownie:
Podszedł i zaczął nieśmiało, czując respekt przed wielkim wojownikiem:
- Czy to ty jesteś wódz krogan, Urdnot Rex?
- Wrex, człowieku. To najlepszy wódz krogan od stuleci. Mógłbyś się przynajmniej nauczyć wymawiać imię wybawcy twojej skały! - krzyknął jeden z bardziej pijanych żołnierzy z kompanii Aralakh, która podczas wojny poniosła niemal sto procent strat.
- Mam dla ciebie wiadomość... Wysłuchasz jej, wodzu? -głos mu zadrżał.
- Nie bój się, żołnierzu - odparł wódz. - Moja strzelba jest brudna. Z
takiej strzelać nie będę, a ręce mam zajęte przy stole. Wiadomość,
mówisz? Pośpiesz się, bo, jak widzisz, kroganie świętują ocalenie twojej
planety. Co to za wiadomość i od kogo?
- Od kogo, to nie wiem. Jakaś czarnoskóra kobieta stoi przy ruinach Big
Bena i kazała mi powtórzyć ci to: "Rex, spotkaj się ze mną przy Big
Benie. Mam bardzo ważną sprawę. Dotyczy komandora. Porozmawiajmy w
cztery oczy".
- Heh... Wszyscy powołują się na komandora - odrzekł znudzony wódz - to
już nudne. Shepard leży w szpitalu i są przy nim najlepsi ludzcy i
salariańscy lekarze. Nie widzę sensu w rozmowie z jakąś anonimową
czarnulką.
- Spodziewała się, że tak powiesz - powiedział Ramirez. - Mam dodać, że
dobrze zna jakiegoś Jacoba, z którym podobno się znacie...
Wrex spoważniał, spojrzał na swoją kompanię i w milczeniu wstał od
stołu, po czym wyszedł ze stołówki. Zamilkli i wiedzieli, że nie warto
zadawać pytań. Ramirez też się domyślił. Wyszedł z namiotu i uśmiechnął
się, jak po wykonaniu śmiertelnie niebezpiecznej misji, ruszając w
stronę Tamizy. Wyciągnął z kieszeni swojej błyszczącej, skórzanej kurtki
piersióweczkę i śmiało wychylił.
II
- Jestem doktor Brynn Cole. Musimy porozmawiać - powiedziała czarnoskóra
kobieta, odwracając się i idąc szybkim krokiem w stronę kamienicy. Wrex
przysiągłby, że był to ładny budynek. Przed wojną... Weszli przez
dziurę w ścianie. Brynn usiadła na mocno zakurzonej kanapie. Kroganin
rozejrzał się po pomieszczeniu. Poczuł lekki powiew wiatru, unoszący
porwane kawałki starych gazet. Postrzępione firanki lekko zafalowały,
odsłaniając podziurawione jak sito zwłoki zombie. Wokoło stał sprzęt
drukarski, dawno nie używany, ale wciąż czuć było zapach druku. Bez
słowa skrzyżował ręce i wlepił oczy w panią doktor. Czekał.
- Nie znamy się, ale wiedz, że znam dobrze Jacoba. Jesteśmy parą. A komandorowi zawdzięczam życie. Ja i wielu moich przyjaciół. Z twojej miny wnioskuję, że widziałeś już, w jakim stanie jest Shepard...
Kroganin nadal milczał.
- Nie znamy się, ale wiedz, że znam dobrze Jacoba. Jesteśmy parą. A komandorowi zawdzięczam życie. Ja i wielu moich przyjaciół. Z twojej miny wnioskuję, że widziałeś już, w jakim stanie jest Shepard...
Kroganin nadal milczał.
- Słuchaj... W tej chwili lekarze Przymierza robią wszystko, co mogą,
aby go uratować, ale... - Brynn zawiesiła głos. - Nie zdołają tego
zrobić...
- Co masz na myśli? Mów szybko.
- Wiesz zapewne, że pracowałam dla Cerberusa. Miałam styczność z Mirandą
Lawson, którą, jak wywnioskowałam z opowieści Jacoba, poznałeś na
imprezie w domu komandora na Cytadeli.
- Źle wywnioskowałaś - zaprzeczył - poznałem ją wcześniej, kiedy
przyleciała na Tuchankę z Shepardem i Gruntem, by pomóc temu małemu
pyjakowi zaliczyć Rytuał Przejścia.
- Nieistotne. Chodzi mi o to, że Jacob opowiadał mi to i owo. Kiedyś
jego i Lawson coś łączyło, a on sam był szefem ochrony w kompleksie, w
którym ocalono komandora. Dowiedziałam się od niego co nieco o projekcie
Łazarz, którym Miranda kierowała. Wiem, jak Shepard został ulepszony.
Wiem też, że działania lekarzy Przymierza, choćby najwybitniejszych, nie
przyniosą skutku.
- Powiedz krótko, o co ci chodzi - mruknął zniecierpliwiony Wrex.
- Potrzebujemy Lawson... Ona poskładała komandora i tylko ona ma wiedzę
potrzebną do ocalenia go. Zmiany, które wprowadzono, aby przetrwał po
katastrofie pierwszej Normandii były zbyt poważne, żeby wystarczyło
kilka plastrów czy transfuzja krwi...
Wrex zawiesił wzrok na dziurze, którą weszli do pomieszczenia. Lawson?
Przecież ona jest gdzieś w okolicy, a przynajmniej była parę dni temu,
przed ofensywą.
- Zdaje się, że wiesz, gdzie jej szukać. Inaczej pewnie nie zawracałabyś mi głowy, hm?
- Widziałam ją przedwczoraj... Miała siać dywersję na tyłach wroga,
opanowując kilka statków przetwórni i oswobadzając jeńców. W tym celu
przerzucono ją za kanał La Manche, do Francji, w okolice Marsylii.
Niedługo po wybuchu na Cytadeli straciliśmy łączność z wieloma
oddziałami. Grupa Lawson jest jednym z nich.
Wrex zamyślił się. Statki przetwórnie... Makabryczna rzecz. Kilka dni
wcześniej zwiadowcy Przymierza przybyli do jego kwatery i zameldowali o
lokalizacji jednego z nich. Nawaliły mu silniki i był uziemiony. Jedna z
krogańskich kompanii, z Wrexem na czele, była na miejscu po kilku
godzinach. Za późno. Kiedy go otworzono, ze środka wybiegło
kilkadziesiąt stworów Żniwiarzy. Walka trwała krótko. W sumie trudno
było to nazwać walką. Zaprawieni w boju kroganie nie mieli problemów z
eksterminacją zombie. W tym statku przetwarzano samych ludzi, a zombie
to najsłabszy z rodzajów wroga, z którymi przyszło im się mierzyć.
- Hmmm, powiedziałbym, że ta Lawson pewnie już nie żyje, ale... Shepard
mówił, że twarda z niej cizia. W porządku, wydam dyspozycje. Ruszamy
jutro o świcie. Szykuj się.
Brynn wbiła wzrok w ziemię, nie mówiąc ani słowa. Wrex pojął w mgnieniu
oka. Na imprezie kilka tygodni wcześniej Jacob mówił, że jego dziecko
jest w drodze, a przecież był z Brynn. Kroganin zrozumiał swój nietakt.
Nieczęsto to robił. Pani doktor chciała otworzyć usta i coś powiedzieć,
ale Wrex przerwał.
- Rozumiem, przepraszam. Uważaj na siebie i... - Popatrzył na jej brzuch - Na Sheparda.
Wiedział - pomyślała Brynn, lekko się uśmiechając. Planowała nazwać tak swoje dziecko.
Oczywiście o ile będzie to chłopiec.
III
Nazajutrz o świcie Wrex przywdział swoją czerwoną zbroję. Wyszedł przed
kwaterę, usiadł na kawałku zniszczonego muru i zaczął czyścić strzelbę.
Zrobił to już wczoraj po rozmowie z panią doktor, ale nie wykonywał tej
czynności, żeby zetrzeć kurz. Lśniła jak ząbki Liary - pomyślał. Chciał
zająć czymś swoją głowę. Brynn jest w ciąży, będzie miała dziecko. On
też będzie miał. Bakara, pierwsza kroganka, która zaszła w ciążę po
wyleczeniu genofagium, nosiła jego dziecko. Kroganie znów mają
przyszłość...
Sterylizacja całej rasy. Co za potworne ludobójstwo. Podczas rebelii
krogańskich, będący pod ścianą salarianie i turianie opracowali i
rozprzestrzenili genofagium, powodujące, że zdecydowana większość ciąż kończyła się poronieniem. To trwało wiele setek lat, pozbawiając całą rasę sensu
istnienia. Kilka miesięcy temu ta klątwa dobiegła końca.
Tuchanka. Wrex, Bakara, Garrus. Mordin. Shepard... No i Kalros, matka wszystkich miażdżypaszcz, w tańcu z wielkim Żniwiarzem. Ale to była jazda - pomyślał Wrex, przesuwając wilgotną szmatkę po lufie swojej strzelby. W promieniu stu metrów krzątało się kilkudziesięciu krogan. Wstali równo o świcie, zdyscyplinowani i szykujący się do drogi. Wrex zorganizował przerzut plutonu swoich wojsk do Marsylii. Przenosił technikę walki Sheparda na swoje działania. Małe oddziały, szybkie, zdecydowane uderzenia. Realizacja celu i wycofanie się. Ta taktyka wielokrotnie sprawdziła się podczas wojny ze Żniwiarzami, a jeszcze częściej za czasów jego współpracy z komandorem. Kodiaki już czekały, a żołnierze ładowali niezbędny do misji sprzęt.
Zaczął mówić do siebie:
- Ach, Wrex... Przydałby ci się ktoś ze starej ekipy... Garrus do
ubijania wrogów z dystansu, Tali do używania sabotażu na ich broniach
albo odciągająca uwagę sondą. Jakiś mocny biotyk też by się nadał. Albo
Grunt. Z tym że Grunta wysłałem zupełnie gdzie indziej. Ciekawe, jak
sobie radzi...
Wstał. Żołnierze zakończyli krzątaninę i czekali na ostateczny rozkaz.
Mieli zostać rzuceni na teren, z którym od kilku dni nie było kontaktu. Z
doniesień zwiadowców wiadomo było, że południowa Francja była zajęta
przez wroga. Żniwiarze jako tacy byli już wyeliminowani, ale ich pomioty
wciąż żyły i stawiały opór. Zombie, grasanci, banshee, brutale... Ci
ostatni to przerobieni kroganie, zmutowani i pomieszani z innymi
gatunkami. Na promy załadowano zaledwie jeden niekompletny pluton, czyli
dwudziestu kilku krogan. Niewielu, ponieważ wojska nie zdążyły się
przegrupować, ale Wrex wiedział, że do takiej misji powinno wystarczyć i
jeśli jest szansa pomóc Shepardowi, to trzeba ją wykorzystać. Znaleźć
Lawson, odpowiedzi i spłacić dług jego rasy wobec komandora. Móc z nim
porozmawiać i jeszcze raz podziękować. Jak przyjaciel przyjacielowi.
Wrex wsiadał do promu jako ostatni, upewniając się, że wszystko jest jak
należy. Właśnie szedł w stronę Kodiaka, gdy usłyszał za sobą zmysłowy
kobiecy głos. Spokojny, ale i zdecydowany.
- Poczekaj, wodzu.
Odwrócił się i zobaczył poważną asari w lekkim, czerwonym pancerzu z głębokim dekoltem.
- Nie potrzebujesz przypadkiem pomocy?
- Samara! Ha! Co ty tu robisz, ty niebieska twardzielko?! - krzyknął
totalnie zaskoczony kroganin, wyciągając rękę i chwytając smukłą dłoń
Samary, zanim ta zdążyła ją cofnąć. Egzekutorka nie była przyzwyczajona
do takich powitań. Była chłodna, ale nie odepchnęła Wrexa. Uśmiechnęła
się delikatnie.
- Jestem tu przez zupełny przypadek. Medytowałam nad brzegiem Tamizy od
czasu bitwy. Szum wody mnie uspokaja. Ustawicznie dochodziły do mnie
pijackie krzyki jakiejś bandy. Trudno było ich zignorować, więc
postanowiłam poprosić o ciszę. Dwóch żołnierzy siedziało z jakimś młodym
latynosem w błyszczącej kurtce. Popijali wódkę i krzyczeli. Szczególnie
ten latynos. Mówił o jakiejś wiadomości, krogańskim wodzu i komandorze.
Wsłuchałam się i zrozumiałam, że mówi o tobie. Początkowo nie chciał
nic powiedzieć, ale przycisnęłam go biotyką. Koledzy od wódki uciekli. Z
wódką, rzecz jasna. Latynos wyśpiewał natomiast wszystko. I oto jestem.
Chcę ci pomóc. Chcę pomóc Shepardowi. Co powiesz?
Wrex milczał przez chwilę, po czym wyjął zza pleców swoją strzelbę i dał ją Samarze, mówiąc:
- Dwudziestu dwóch krogan i egzekutorka. Jeśli na Ziemii jest jakiś odpowiednik Kalros, to może być ciekawie.
- Raczej nie ma tu takiego robactwa, Wrex.
- No cóż. Tak czy owak, nudno nie będzie. - Uśmiechnął się szeroko.
- Powiedz mi, gdzie się udajemy i w jakim celu.
- Ładuj swój niebieski dekolt na prom i słuchaj...
Był poranek. Słońce delikatnie unosiło się nad horyzontem. Niebo było
jaskrawoczerwone. Zanosiło się na burzę. Wrex nie wiedział, czy był to
symbol przeszłości, czy zapowiedź przyszłości.
KONIEC ODCINKA PIERWSZEGO
Już kiedyś gdzieś czytałam to twoje opowiadanie, ale super jest do niego wrócić :D Świetny odcinek, podoba mi się taka wizja zakończenia ;)
OdpowiedzUsuńwiele ludzi czuło niedosyt po zakończeniu gry, więc postanowiłem swoją wizję napisać. Miło że Ci sięspodobało :)
OdpowiedzUsuńBardzo mi się podoba :) w stylu Piekary troszeczkę , albo Ziemiańskiego. Brawo Michałku!
OdpowiedzUsuńDopiero niedawno skończylam ME3 i super jest wrócić do tego klimatu! Czytam kolejne wielki + ode mnie :)
OdpowiedzUsuńBardzo dziękuję :)
Usuńbardzo dobre opowiadanie! nie znam gry, ale to nie ma znaczenia, bo czyta się świetnie :)
OdpowiedzUsuńdzięki :) :) polecam TAKI LOS. Tam jest więcej "mnie" :)
Usuń